Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nerwica Lękowa Co zrobić? Moja historia...część 2


LDR

Rekomendowane odpowiedzi

Jak dobrze znam to zaciskanie się przełyku od roku oprócz derealki ten objaw bardzo mnie męczy, są dni kiedy o tym zapominam ale bardzo często każdy kęs popijam kilkoma łykami herbaty inaczej od razu drętwieje, bo myślę że się duszę i umieram, głupie to jak cholera:) Szukampomocy79 kiedy przeczytałem twoj post ulżyło mi a głównie dlatego, że napisałaś iż oprócz tego wszystkiego miałaś wrażenie połykania swojego języka, też to miałem długi czas a teraz już czasem ale ten objaw mnie martwił bo nikt o nim nie pisał i myślałem że to coś gorszego iż nerwica ale widzę że i z tym nie jestem sam:) pozdro

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

u mnie jazda z jedzeniem byla jedna z gorszych... juz nie mowiac o tym, ze jak gdzies w koncu udalo mi sie wyjsc nie bylo mowy o zjedzeniu czegokolwiek (ogolnie rzecz biorac zawsze lubilam i nadal lubie jesc a najlepiej jakies niezdrowe rzeczy :P ). wszystko stawalo mi w gardle, na sam zapach robilo mi sie niedobrze, wszystko "roslo" mi w ustach, robilo mi sie goraco, slabo no i jeszcze ci ludzie dookola, wiec napewno jest duszno, myslalam, ze zemdleje, nie moglam usiedziec na miejscu, chcialam uciekac. kiedy zaczelo mi sie poprawiac i zaczelam stosowac wyjscia "na próby" np. postanawialam zjesc pączka na miescie czy jakas zapiekanke itd... okropne uczucie. w stresie ja np. nie moge jesc normalnie, zoladek scisniety, mdli itd... na sama mysl o tym co przeszlam ciarki mnie przechodza...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam kochani.Ja szczególnie mocno pamiętam imprezy służbowe.Siadamy do stołu,wjeżdża obiad.Wszyscy zaczynają jeść,smakują,chwalą jadło,a ja patrzę w talerz,zaciśnięta na maksa.''jedz'',''dlaczego nie jesz?'',o kurka przecież nie będę zapijać rosołu wodą na oczach tylu ludzi.Dopiero po dwóch'' szybkich''bylo odrobinę lepiej,przynajmniej towarzystwo przestawało gapić się na mnie.Ale to ustąpiło,teraz nerwica gnębi mój uklad oddechowy i szarpie sercem,nienawidzę jej!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no, a ja nigdy nie balam sie zadnej choroby. nie robilam tysiaca badan (jakas tam krew itd.). mi przeszkadzalo to, ze nie moge byc samodzielna, bo mdli mnie i jest mi slabo w roznych sytuacjach i miejscach. wogole jak sobie przypomne to na karcie wypisu z terapii mialam chyba napisany lęk napadowy... az sprawdze w domu...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej. Jestem w drugiej klasie liceum, no coz, mam dopiero siedemnascie lat i walke z nerwica lekowa za soba. Dlatego chcialabym troche pomoc innym, ktorzy maja ten sam problem - wiem ze nie jest to latwe. I wcale nie jest prosto z tym wygrac: ponieważ nie ma takiej choroby jak nerwica lękowa. Nie powodują tego ani bakterie, ani wirusy. Nie ma na to żadnego skutecznego lekarstwa. Więc... o co w tym wszystkim chodzi??? Otóż, to jest MOJA odpowiedź:

 

Kiedy rok temu poszłam do nowej szkoły wszystko się zmieniło. Po prostu, z dnia na dzień. Bez przyczyny. Zaczęłam się bać, mieć okropne bóle brzucha, zamykałam się w sobie, na lekcjach odwracałam uwagę od wszystkiego innego niż myślenie o tym jak jest ze mną źle, czy rysowaniem. Nie umiałam nigdy na sprawdzian - strach się pogłębiał. Powiedziałam o tym mojej przyjaciółce - nie zrozumiała mnie. Pierwszy tydzień nie mogłam spać. Musiałam nawet przespać, czyt. przeleżeć dwie noce w pokoju mojej siostry, nie MOGŁAM zostać sama. Najgorszy tydzień mojego życia. Codziennie płakałam. Nie chciałam wychodzić z przyjaciółmi. Założyłam bloga. Pisałam tam o tym, jak ze mną źle i że nie mam już siły. Myślałam o samobójstwie. A najgorsze że ataki miałam średnio kilka razy dziennie, najczęściej w szkole. Wtedy po prostu odłączał mi się mózg, skulałam się w sobie, pociły mi się i trzęsły ręce, moje ciało pracowało na megasilnych obrotach, kręciło mi się w głowie, wyniszczałam siebie. Kiedy lekcja toczyła się dalej ja toczyłam wewnętrzną walkę sama z sobą, nikt nic nie zauważał. Kiedy w końcu było już bardzo ciężko poszłam na USG. Ale, jak powiedziałam, nerwica to nie jest choroba, nic nie wykryto. Wszystko doskonale. Więc dlaczego boli? Doszło do tego, że bałam się jechać w odwiedziny do rodziny, nie chciałam iść gdzieś z przyjaciółmi. Nocować u kogoś?! Bałam się już na kilka dni wcześniej. Codziennie wchodziłam na takie jedno forum poświęcone właśnie nerwicy lękowej i za każdym razem miałam atak. Więc po co wchodziłam? Może myślałam, że mogłabym się od kogoś czegoś dowiedzieć? Jasne, dowiedziałam się tylko że należy myśleć pozytywnie, że to tylko zależy ode mnie. Teraz widzę ile w tym prawdy, ale wtedy dołowało mnie to ogromnie. Bałam się. Jak miałam myśleć pozytywnie? Te wszystkie rady były bez sensu. Poza tym... więcej było i tak pytań niż odpowiedzi. Nie wiem sama, czego tam szukałam. Ah! Samo nazwanie tego ciężkiego przypadku, jaki nas dotyka NERWICĄ LĘKOWĄ jest po prostu straszne. Wtedy jeszcze trudniej nam z tym wygrać. Ale jeżeli nie wiemy z czym mamy do czynienia, to także z tym nie wygramy. TAK WIDZIAŁAM TO JESZCZE PARE MIESIĘCY TEMU.

 

Pierwszy krok stał się... No cóż, były to ferie. Po ponad półrocznej walce z samą sobą byłam wykończona. Ah, miałam dodać że kiedy jest się w takim właśnie stanie nie widzi się dla siebie przyszłości. I nie można sobie przypomnieć, jak to było kiedy wszystko było dobrze. Wydaje się to takie... jak za oceanem, ogromnie odległe. Więc, wyjechałam z rodziną na kilka dni w góry. I nagle zniknęło. ZNIKNĘŁO CAŁKOWICIE! Nie mówię teraz: jedźcie w góry, bo tam znika, po prostu... każdy jest indywidualny. Jednak... do szkoły wróciłam z tym okropnym nastawieniem. Wróciło. Wakacje. To były najcudowniejsze wakacje mojego życia. Zniknęło na całe dwa miesiące, bałam się, że w czasie szkoły wróci. Wraca. Oczywiście, że wraca. Ale ja już nie pozwalam, nie dam się. Nie pozwolę sobie zniszczyć siebie. Od rozpoczęcia roku szkolnego... a już jest z 40 dni po, miałam kilka ataków. Małych, nieznacznych. Najgorszy w pierwszy dzień szkoły, inny na geografii jakieś dwa tygodnie temu. I to tak po prostu, bez powodu. Ale wszystko się zmieniło. I umiem teraz racjonalnie patrzeć na to i na ostatni rok mojego życia. Potrafię wyciągać z tego wnioski, dużo wniosków:

 

Nerwica lękowa, chociaż nienawidzę używać tej nazwy, rodzi się w naszej głowie. Tak, właśnie, w głowie. Potem rozchodzi się po ciele. Często atakuje układ pokarmowy, dlatego że mamy nad nim niejaką kontrolę, następnie układ oddechowy, tu też możemy coś nazmieniać. I to nie wszystko.

Pierwsze pytanie, jakie powinniście sobie zadać brzmi:

CO Z MOIM ŻYCIEM BYŁO NIE TAK, ŻE TERAZ JEST TAK ŹLE?

Bo to nie jest nigdy tak, że jesteśmy szczęśliwi i nagle nas to dosięga. Wtedy to byłoby zbyt proste. Musimy wrócić do wczesnego dzieciństwa. Tak, miałam nerwicę lękową (ufff) w dzieciństwie. Chociaż zdaję sobie sprawę z tego dopiero teraz, kiedy o tym piszę. Miałam... sześć lat, chyba. Poszłam na pogrzeb. Zawsze byłam wrażliwa, ale to była przesada. Nie znałam tego człowieka. I wtedy, pamiętam, ten tydzień po pogrzebie... był czymś w stylu mojego pierwszego tygodnia w nowej szkole. Ale, byłam dzieckiem, i od razu kiedy to minęło zapomniałam o tym, zresztą było krótkie i nieistotne. W moim życiu wydarzyło się coś jeszcze, ale o tym nie chcę mówić. Po prostu, jeżeli coś wydarzy się w waszym dzieciństwie i nie potraficie wtedy tego zrozumieć, zapominacie. Ale kiedy dorastacie... Wszystko jest inne. Wtedy to wraca. I najgorzej jest w momentach, kiedy wszystko się zmienia. Nowa szkoła, nowa praca, rodzina. Jak z tym wygrać? Nie ma określonego sposobu. Każdy musi sam do tego dojść. Nie, nie jest to proste. Jest to bardzo trudne. I właściwie... Bardzo poważne, jednak kiedy już minie, wtedy wszystko wraca do normy. A jest nawet lepiej. Najważniejsza rzecz, z jakiej jestem dumna i która pomogła mi wygrać z tym, co mnie dręczyło:

NIE BRAĆ ŻADNYCH LEKÓW! Powtórzę: to nie jest choroba. To jest w twojej głowie, ty masz z tym wygrać. Jeżeli sięgniesz po leki: to wtedy masz przed sobą dwie walki do stoczenia: jak odstawić leki, a wtedy jeszcze: jak pozbyć się tego czegoś, co nie chcę cię uwolnić. Po co sobie utrudniać? Żeby na 10 minut było lepiej? A potem? Wy macie to zwalczyć, a nie stłumić, ludzie!

 

Nie umiem wam pomóc. Zresztą w ogóle nie powinnam tego robić. Bo nie jestem w stanie. Nikt nie jest. Żaden psycholog także. On może wam jedynie przepisać leki, czy, co lepszy, może pomóc wam wejść na właściwą drogę i pokierować was. Ale reszta... Nie należy do niego.

 

Chcę wam udzielić kilku rad, teraz, kiedy już trzeźwo patrzę na to wszystko z dystansu czasu:

1. Nie poddawajcie się czasowi. Miejcie ustalone godziny na sen (najważniejsze to nie zarywać nocy), na życie towarzyskie, na pracę czy szkołę. Im więcej czasu spędzacie poza domem, im więcej czasu przebywacie z ludźmi, tym bardziej odciąga was to od myślenia o waszych wewnętrznych rozterkach.

2. Wakacje! Tutaj akurat chodzi o to: słońce, śmiech, zabawa - to wam naprawdę pomoże. Akurat tego jestem pewna. (Dochodzę do wniosku że ludzie w polsce są bardziej znerwicowani i przemęczeni właśnie przez nasz kimat. W bardziej egzotycznych miejscach nie ma się nawet potrzeby myślenia o przygnębiających nas rzeczach. Tak, słońce potrafi wiele).

3. Sport. Dużo sportu. Narzucony sport. Nie chce cię się? I tak musisz. A kiedy najdzie cię jeden z tych strasznych ataków: pobiegaj. Biegnij, aby go zgubić.

4. Zbieraj dużo pamiątek z chwil, które były dla ciebie wspaniałe. Potem, oglądając je, będziesz czuł że masz być z czego dumny w życiu.

5. Postaw na warzywa. O TAK! To jest prawda.

I CO NAJWAŻNIEJSZE: nie zaniedbuj spraw, które są twoimi obowiązkami!

 

Któregoś dnia TO dojdzie do wniosku że nic u ciebie nie wskóra, nie zniszczy cię, i pójdzie sobie tak samo, jak przyszło. Jednak ty musisz w to wierzyć. I trzymam za was wszystkich kciuki. I wiem, że do mnie też wróci nie raz. Niech wraca. Nie boję się. Jestem gotowa walczyć. O moje życie. O moją przyszłość.

 

chcesz pogadać? anulka1006@o2.pl

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale, jak powiedziałam, nerwica to nie jest choroba,

Nerwica to jest choroba, potwierdzona naukowo, określana przez Międzynarodową Statystyczną Klasyfikację Chorób i Problemów Zdrowotnych

 

NIE BRAĆ ŻADNYCH LEKÓW! Powtórzę: to nie jest choroba. To jest w twojej głowie, ty masz z tym wygrać.

Czasem branie leków jest uzasadnione, pomijając próby samobójcze - Ty np. jakoś docierałaś do szkoły i nie zamknęłaś się w domu, jadłaś, itd itd.

Nie zawsze da się z tego wyjść bez leków.

 

1. Nie poddawajcie się czasowi. Miejcie ustalone godziny na sen (najważniejsze to nie zarywać nocy), na życie towarzyskie, na pracę czy szkołę. Im więcej czasu spędzacie poza domem, im więcej czasu przebywacie z ludźmi, tym bardziej odciąga was to od myślenia o waszych wewnętrznych rozterkach.

tiaa zwłaszcza jak człowiek nie przespał nocy od kilku tygodni albo ma ataki przy próbie wyjścia z domu.....

 

Nie umiem wam pomóc. Zresztą w ogóle nie powinnam tego robić. Bo nie jestem w stanie. Nikt nie jest. Żaden psycholog także. On może wam jedynie przepisać leki, czy, co lepszy, może pomóc wam wejść na właściwą drogę i pokierować was. Ale reszta... Nie należy do niego.

Psycholog nie może przepisywać lekarstw.

Co do terapii - to chyba logiczne od początku jest założenie, ze psycholog wskazuje nam drogę a my podążając nią sami musimy dojść do sensu naszych lękó....żadna to nowość.

 

Nie no ja nie chcę być krytyczna, a tak wyszło, ale patrząc na Twoją sytuację - gratuluję ci, że z tego wyszłaś, ale nie każdy może poradzić sobie sam......

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

NIE BRAĆ ŻADNYCH LEKÓW -

 

Ta a niby jak mam myśleć o tym co mi jest i szukać w sobie przyczyny skoro mam natrętne myśli (tak, że nie moge nawet skumać połowy rzeczy co ktoś do mnie gada bo w głowie jedno - zero uwagi i nie da się skoncentrowac), nad którymi nie moge zapanować. Jak mam przejść kilkaset metrów jak mam wegetatywki.

 

Widzisz to jedna choroba - właśnie choroba bo jest odejściem od normy, od tego co było wcześniej i zgadza się, że jest to konsekwencja często całego życia ale każdy przypadek jest inny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W marcu nagle umarła moja mama która była, JEST dla mnie bardzo ważna. Ogólnie moja rodzina to jedyne szczęście jakie mnie spotkalo w życiu (a duży kawałek tego szczęścia zabrano mi wraz ze śmiercią mojej kochanej mamy) Pod koniec marca zachorowałam na nerwice depresyjno-lękową, od zawsze towarzyszył mi ogromny stres, myślę że to wszystko gromadziło się we mnie a śmierć mamy była tak wielkim ciosem że to wszystko poprostu eksplodowało. Przeraża mnie każdy dzień, boje się że znowu strace kogoś z mojej rodziny, boje się swojej śmierci (nie śmierci ogólnie tylko samego momentu). Boli mnie strasznie kiedy patrzę na mojego tatę który jest bez przerwy smutny...chociaż nie ma co się dziwić, mieli z mamą tyle planów, byli tacy szczęśliwi. Boli mnie kiedy każdego dnia widzę zapłakaną babcię, która straciła swoją jedyną córkę. Boli kiedy patrzę na moje rodzeństwo a w szczególności na mojego pięcioletniego brata ( ja mialam mamę u boku przynajmniej te 20

lat, mam wiele wspomnień związanych z nią i wiem że nigdy jej nie zapomnę, a on nie będzie jej wogóle pamiętał).

 

Szczerze mówiąc nigdy z moją psychiką nie było dość dobrze...

Najpierw chorobliwa nieśmiałość, później lekka depresja, następnie fobia spoleczna, większa deprecha itd.

Nie radze sobie, nikt z mojej rodziny nie rozumie mojej choroby, widzą że źle się czuję itd ale nie potrafią zrozumieć...chociaż wcale sie im nie dziwię, skoro nawet lekarze tego nie rozumiję...bardzo ich to bawi, pamiętam odzywki typu "znajdź sobie narzeczonego to Cię wyleczy" i takie tam.

Jezu, mam tyle myśli w głowie, nie potrafie ich poukładać...

TAK STRASZNIE MI CIĘŻKO...Staram się mysleć pozytywie, nie narzekać ale każdy dzień mnie dołuje jeszcze bardziej...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Oj.. bardzo Ci współczuję ;( wyobrażam sobie jak Ci ciężko mimo że nigdy nic takiego mnie nie spotkało.. życie jest niesprawiedliwe!! nigdy nie zrozumiem dlaczego gdy ludzie są razem szczęśliwi, mają swoje plany na przyszłość nagle coś się stanie i życie zamienia się w koszmar.. ból i ogarniający nas smutek po stracie kogoś nam bardzo bliskiego jest normalny. Raz trwa dłużej raz krócej i nic na to nie poradzimy.. niestety tak to już jest..;/

Jeśli masz problemy z psychiką to może idź do psychologa.. On zrozumie to co Ci jest i na pewno w jakimś stopniu pomoże.

Głowa do góry.. i nie smutaj się:))

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie moi mili,często odwiedzam to forum czasami coś napiszę ,dziś chciałabym zapytać was jak radzicie sobie z wyjściem z domu.Piszecie że chodzicie do szkół,pracy itp.ja od lat nie chodzę nigdzie.Oczywiście wychodzę ,ale tylko jak muszę i to z mężem no i koniecznie autem.Nie jestem w stanie pojąc jak można samemu wyjść kiedy nogi się podemną uginają,serce wali,w głowie się kręci no i najgorsze uczucie że zaraz zemdleję.Kiedyś jak szłam do lekarza czy urzędu to miałam przygotowaną strategię,nadchodzi atak schować się np.w ubikacji i przeczekać,niestety teraz zawodzi,jestem w sklepie nic mi nie jest ale zaraz zaczynam myśleć,dużo ludzi nie przecisnę się na czas do drzwi nie dojdę do auta i koniec muszę uciekać,choć powiem wam że ciągle włażę do tych sklepów żeby się sprawdzić.Moim marzeniem jest pójść do pracy,do ludzi i to wydaje mi się niemożliwe,to mnie najbardziej dołuje,a pragnę iść do pracy bardziej niż czegokolwiek innego,jak wy to robicie że nadal,mimo ataków paniki pracujecie,uczycie się?Przecież ta choroba trwa latami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dzięki za wsparcie:)

 

Byłam przy jej śmierci. To było strasznie dziwne,wyglądała jak codzień...śmiała się, żartowała, nic nie wskazywało na to że to jej ostatni dzień życia. Przyszła do pokoju uśpić mojego młodszego brata, ja siedziałam na krześle obok łóżka i sobie rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się...a po chwili jej już nie było. Nie mogę tego pojąć. Była, JEST moją mamą i najlepszą przyjaciółką. Była wspaniałym człowiekiem, potrafiła dogadać się z każdym, z malutkim dzieckiem jak i ze staruszkiem. Tak bardzo chciałabym żeby to był tylko sen, żeby to nie była prawda! Niby minęło już ponad pół roku a dla mnie czas stanął w miejscu, czuje się jakbym ją widziała wczoraj a nie jak pół roku temu. Umarła 7 marca a od ósmego do dzisiaj wydaje mi się jakby ciągnął się jeden dłuuuugi dzień który nie chce się skończyć. Czuję taką tęsknątę jak kiedyś, kiedy nie widziałam jej kilka godzin, a nie taką jak się tęskni za kimś kogo nie widzi się kilka miesięcy.

Śni mi się każdej nocy. Pierwsze tygodnie po jej śmierci śnila mi się tak że niby ja myśle że ona nie żyje a wchodzę do pokoju a ona siedzi i się uśmiecha. Nigdy do mnie nic nie mówi tylko się uśmiecha. Zawsze są to takie trzy typowe uśmiechy. 1. uśmiech jakby mówiła "no cześć". 2. jak pytam się jej gdzie była to usmiecha się tak jakby mówiła "hehe, tajemnica" 3. jak mówie do niej no to mamuśka jutro idziesz do lekarza, a ona uśmiech jakby mówila " no, no jasne...juz lece heh".

Bardzo często śni mi się że ją obserwuje, patrze czy przypadkiem źle się nie czuje itd. (wiem co oznacza ten sen. Poprostu mam wyrzuty sumienia że niby tak dobrze ją znalam a nie zauważyłam tego że coś jest nie tak, że źle się czuje...bo napewno musiala źle się czuć). Umarła na zawał, lekarz z karetki powiedział że nawet jakby przyjechali po dwóch minutach nie dałoby się nic zrobić, wierze mu bo kiedy robiłam jej sztuczne oddychanie po chwili miała sine usta, sine powieki i język. Wiedzialam że to już koniec...Nienawidzę siebie za to że nigdy jej nie powiedzialam ze ją kocham. Wiem że wiedziala, ale co innego gdybym jej to powiedziała...KOCHAM CIĘ MAMUSIU!!!!!!!!!!!!!!!!!! ! Strasznie boli mnie to że mama kochała życie, chciała żyć, miała tyle planów...nigdy nie miala łatwo w życiu, zawsze pod górkę ale nigdy nie narzekała...mówiła"e tam, jak nie teraz to za rok, za dwa lat się uda" OPTYMISTKA NA CAŁEGO! Miała tylko 40 lat!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Śmierć to jedyna pewna rzecz w życiu .

Niestety trzeba się z tym pogodzić.

Strata tak bliskiej osoby jest straszna, zatrzymuję dosłownie wszystko.

Ale nie możesz się zadręczać, co by było gdybym zdążyła powiedzieć ...

Doceniaj z całych sił tych których masz w okół żeby przy następnym razie nie mówić

A mogłam powiedzieć Kocham Cię ...

 

Bądź silna;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

kochanie nie zadręczaj się powiedz mamie ze ją kochasz idź na cmentarz stań koło jej grobu i powiedz i gdy będzie ci smutno pamiętaj ze ona jest przy was ona widzi wszystko uwierz przychodzi do ciebie w snach czy to nie piękne ona jest przy tobie czytając twój tekst to łzy płynęły mi po policzkach

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wiesz co? ja kiedy mialam takie stanymyslalam sobie, ze jestem taka beznadziejna, ze nie daje rady z taka pierdola, ktora do tego miesci sie w mojej glowie, do konca zycia bede mieszkac z rodzicami, a potem to juz tylko mnie zamkna itp. tak bylo za kazdym razem kiedy upadalam, kiedy probowalam i nie wychodzilo. kiedy przechodzil ten najgorszy moment myslalam sobie o tym co bym mogla gdyby nie choroba... w koncu dochodzilam do wniosku, ze to wcale nie jest tak daleko i zalezy to tylko ode mnie. dopiero wtedy zaczelam zauwazac pozytywy w rzeczach, ktore niby mi sie nie udawaly a tak na prawde nie bylo tak zle jak mi sie udawalo... nie wiem czy jest jakas metoda, ja akurat tak mialam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

HUUBA73, a chcesz tak zyc?? ja tez nie moglam nigdzie chodzic, nawet do sklepu pod domem. zawsze jednak wiedzialam, ze ja tak nie chce. mimo upadania, chwilowych zalamek wstawalam i szlam dalej. pomagala mi terapia, oprocz tego ze dowiedzialam sie czemu tak reaguje, a raczej na co to rowniez uswiadamiano mi, ze co takiego sie stanie jak nawet zemdleje itp.?? ktos mi pomoze i tyle, nic strasznego, nie? no, pomysl...

jak sobie uswiadamialam rowniez, ze to tylko moja glowa, nic mi nie jest, bo sama sobie to "wymyslilam" (wiesz co mam na mysli). kiedy wychodzilam gdzies i zaczynalam odczuwac miekkie nogi itd. mowilam sobie zeby zemdlala, prosze bardzo, mdlej, rzygaj itd. tak sie na siebie wkurzalam, ze mi to powoli przechodzilo. oczywiscie nie tak od razu tak dzialalam, bo to strasznie ciezkie. tak jak ty wychodzilam zeby sie sprawdzic... druga sprawa zeby zauwazac pozytywy. ok, poszlas do tego sklepu, nie bylo idealnie, ale nie zwialam, nie zalamalam sie, przetrwalam - trzeba znajdowac pozytywy, nawet tam gdzie twoim zdaniem ich nie ma.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

hej...bardzo mi przykro naprawde....niewiem co ci doradzic chyba tylko zebys była silna i nie i dała sobie troche czasu....bo czas leczy rany,,,,,mama twoja napewno czuwa nad toba ,,,, a ty musisz byc silna dla swojego braciszka i taty oni napewno cie potrzebuja!!! niestety takie jest zycie !!! a przed toba całe zycie i musisz zyc dalej, spełnaiac sie napewno mama by chciała abys była szczesliwa!!!! mysle ze musisz isc na dobra psychoterapie ....a naprawde sie dziwie dlaczego lekarze dziwia sie ze sie tak czujesz i wogole przeciez nerwica i depresja jest juz bardzo popularna choroba,,,,to nie jak kiedys ze nikt nic nie wiedział ...naprade dziwie sie....ale zobaczysz bedzie dobrze poprostu musi minac czas.....pozdrawiam i trzymaj sie :P:P

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czy wy ciągle czujecie się zmeczeni? Ja pracuje, ucze sie zaocznie, mam chęci jeszcze cos robic pozatym, chociaz dni bywaja czasem cięzkie i nie na wszystko jest czas, chce isc na impreze, na spacer, rower,basen czy siłownie.... Ale czuje ciągłe zmeczenie jakbym był przeziębiony,osłabiony, Czy iść sie zbadać czy to objaw nerwicy? bo już troche to denerwujące

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Za kilka dni czeka mnie 8 tygodni ogromnego stresu itd.

Moja mama od 10 lat od połowy października do początku grudnia prowadziła małą działalność gospodarczą. 12 godzin pracy, dzien w dzień przez 8 tyg.

Odpowiedzialność za 40 osób.

Teraz ja będę musiała ją zastąpić, pierwszy i ostatni raz, nie mam wyboru...bardzo potrzebne sa nam pieniądze. Mama z tatą przez ostatnie lata planowali i zbierali pieniądzie na remont domu, chcieli mieć dom o jakim zawsze marzyli.

Boże, jacy oni byli szczęśliwi, tata troche się martwil że tyle pieniedzy, nie wiadomo czy damy radę a mama...mama oczywiście cala w skowronkach, usmiech od ucha do ucha oczywiście mówila "damy radę!!". Ale niestety nie doczekała...Ale postanowiliśmy przeprowadzić ten remont, wiemy że mama by tego chciala...

A więc wracając do tematu tej pracy to są to nie małe pieniądze,15 tys. za 8 tyg. Więc muszę się poświęcić, też chcę pomóc, bo dlaczego tylko tata ma placić za ten remont...Jestem dorosła więc powinnam pomóc, chcę pomóc! To też mój dom.

Nie wiem jak ja to zrobię z moimi fobiami itd. Jak ja się odezwe do tych ludzi? Co to będzie jak będę musiała im zwrócić uwage? Nie chcę nikogo urazić ale też nie moge pozwolic żeby robili na odpierdziel. Przejmuje się nawet małą drobnostką, zadręczam się bzdetami! Przeraża mnie to!

Boję się że to bedzie tak ogromny stres że zwariuję...

Z jednej strony jest to dla mnie szansa żeby się przełamać jeżeli chodzi o moją nieśmialość a z drugiej poprostu tortura!

 

A najgorsze jest to że ja przez te 10 lat bylam tam zawsze z mamą, dla mamy...a nie dlatego że bardzo lubilam tam przebywać.

Po powrocie ze szkoły cały czas spędzała tam z nią, uwielbiałam z nia przebywać, a nie było jej w tamtym okresie w domu wiec przesiadywałam tam. A TERAZ BĘDĘ SAMA! Już mi się śni że stoję przed drzwiami zakładu i boje się tam wejść, nie chcę tam wchodzić bo wiem że jej tam nie ma. I nagle patrzę w bok a ona idze (oczywiście się uśmiecha) i czuje taka ulgę że naszczęście będę tam z nią...

Strasznie się boję...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mi takie kryzysy przychodzą gdy doswiadczam takiego silnego ataku lękowego.Wtedy ,,swiat sie wali,,i mysle ze juz nigdy z tego nie wyjde.Takie poczucie beznadzieji trzyma mnie jakis tydzien i po nim znow nabieram wiary,ale faktycznie mam jej coraz mniej,boje sie co bedzie dalej ...Niekiedy tez zdaza mi sie popasc w depresje z niemocy i braku chęci do dzialania.Ale im dluzej od takich cięzkich przezyc tym jakos sie podnosze na duchu.

Podobno kryzysy na drodze powrotu do zdrowia są nieuniknione i nie oznaczaja wcale ,,kroku w tył,, ale po prostu sie zdarzaja.Trzymam sie tego i jakos nadal walcze,ale jest ciężko.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja już tak czuję się od lat. Nawet się przyzwyczaiłem do tego stopnia, że czuje się jak bym nie był sobą jak obudzę się bez bólu głowy, nieobolały i w pełni sił. Kocham to, lecz dzieje się to raz na setki dni.

 

Nauczyłem się jak to sprowokować - to niezmęczenie - udaje się na tyle często, że warto, ale jest na tyle niezdrowe, że chyba nie warto.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×