Skocz do zawartości
Nerwica.com

Lęki

  1. Dandaa

    SNRI oraz SSRI

    Dzień dobry, psychiatra przepisał mi następujące leki na zaburzenia lękowe oraz epizody depresyjne: -bioxetin 10mg -dulsevia 20mg -tritticon 50mg (na sen) Wyczytałam ze między lekami występują istotne interakcje ponieważ są to leki z grup, których się nie łączy. Boję się bardzo, bo mam uczulenie na Lamotrygine i obecnie jestem na sterydzie, bo wyszła mi silna alergia. Nie chcę mieć znow powikłań...nie daje mi to spokoju
  2. Betixa

    Skok mimo lęku

    Byłam dzisiaj u psycholożki, powiedziała mi że mam skakać mimo lęku, ale jak przyszło co do czego to stoję przy krawędzi, patrzę się w dół i lęk mnie paraliżuje tak że nie daję rady skoczyć. Co robić?
  3. Rozpisałam się, ale mam nadzieję, że ktoś dotrwa do końca :) Od zawsze miałam tendencję do wymyślania w głowie różnych historii. Zwykle były to jednak takie opowieści, które wymyśla też wiele moich rówieśników, to znaczy marzenie o sytuacjach, które nie mają szans przydarzyć się w rzeczywistości, a w których ja brałabym udział, najczęściej miało to związek z tymi, w których byłam wtedy zakochana. Odkąd jednak pojechałam na studia i z powodu nieznalezienia zbyt wielu znajomych stałam się bardziej samotna, bo z przyjaciółkami miałam kontakt głównie przez telefon, w mojej głowie pojawiły się historie, w których mnie w ogóle nie było, główną bohaterką była osoba całkowicie zmyślona, większość bohaterów również, niektóre były osobami znanymi publicznie, którym wymyślałam różnego rodzaju koleje życia, trochę opierając się na tym, co jest o nich naprawdę wiadome, a czasem nie. Dodajmy, że od liceum pojawiło się we mnie dziwne zafascynowanie dojrzałymi kobietami, które w szkole objawiało się zakochaniem w nauczycielce, na studiach stało się zakochaniem w pewnej osobie publicznej, po kilku miesiącach ta osoba zmieniła się, ale nadal jest to dojrzała kobieta. Podejrzewam, że ma to związek z moją toksyczną matką, w której nie widzę wzoru, której to ja musiałam zawsze matkować, mediować w jej kłótniach z rodziną, wysłuchiwać, a kiedy dorosłam dawać jej rady, mówić co robi źle, tłumaczyć ją przed rodziną, a w podzięce jedyne co otrzymuję to naprzemienne obelgi, wyrzuty, z rzadka komplementy, kiedy ma wyrzuty sumienia, ale ja nie potrafię w nie wtedy uwierzyć, bo wiem, że za chwilę znowu może spowodować awanturę. Po pół roku studiów nastała pandemia, wróciłam do rodzinnego domu i tam spędziłam ponad rok. Wtedy tworzenie historii nasiliło się i to mocno, najbardziej w okresie zimowym i trwa aż do teraz. Potrafiłam spędzać czas bardzo długo chodząc po piętrze tam i z powrotem w głowie przeżywając historię obcych mi osób niczym serial. Chciałam odciąć się od nerwowej atmosfery panującej w domu, epidemii, mojego brania odpowiedzialności za matkę. Doszłam do takiego punktu, że gdy nie jestem skupiona na jakiejś czynności lub rozmowie z kimś włącza mi się od razu automatycznie tryb tego alternatywnego świata, tej alternatywnej historii. W pewnym momencie zaczęłam dostrzegać w tym pewien problem i zaczęłam tę historię spisywać, aby pozbyć jej się z mojej głowy. Tak powstała prawie trzystustronicowa książka, a po niej jeszcze jej przerobiona wersja, a na koniec kolejna, bo ta historia cały czas ewoluuje, nie zmienia się tylko główna bohaterka, która na początku wydawała mi się całkowicie obca - jest kobietą po czterdziestce, posiadającą rodzinę, wnuki, wygadaną, pewną siebie i niesamowicie piękną; ale teraz widzę, że tak naprawdę są w niej pewne cechy, które mam i ja tj. kompleks matki, wrażliwość, strach przed samotnością a jednocześnie te cechy, które ja chciałabym mieć. W dwóch pierwszych wersjach historia doszła do końca, a więc bohaterka zestarzała się i zmarła, ale nie zakończyło to epopei w mojej głowie. Cały czas rozbudowuję środek tej historii, a więc jej wiek średni i robię to nieświadomie. Ostatnią wersję historii spisałam w czerwcu, a już mogłaby być ona zaktualizowana. Kolejnym niepokojącym objawem jest moje zafascynowanie dojrzałymi kobietami. Obecnie bardzo podoba mi się pewna kobieta ze świata publicznego. I to nie, że po prostu z wyglądu, ale wyczytałam chyba wszystko co da się na temat jej życia i wplotłam ją jako bohaterkę do mojej historyjki wyobrażając sobie różne wydarzenia z jej życia na podstawie tego, czego się o niej dowiedziałam. Do tego za każdym razem, kiedy jest mi smutno, źle i samotnie, włączam sobie filmiki z nią w internecie i słuchając jej głosu, widząc jej uśmiech, czuję takie dziwne ciepło, które mnie ogarnia. Jest to jakaś bańka, jak to nazwałam - kiedy inne rzeczy w świecie są takie paskudne i szare, to ona zawsze będzie tak samo piękna, tak samo elegancka, tak samo urocza. To chore, wiem. Od jakiegoś czasu podejrzewam u siebie właśnie nerwicę lękową. Od czasu jesiennej fali pandemii narastają we mnie lęki różnej maści. Dochodziło już do tego, że stresowałam się nie tylko jakąś sytuacją, ale też samym faktem, że mam w sobie lęki i to tak się zapętlało. Wielokrotnie miałam objawy somatyczne takie jak bóle mięśni, kończyn, uczucie słabości czy zawroty głowy. I właśnie zawsze uciekałam do tego w ten wymyślony alternatywny świat. Przedwczoraj doznałam dziwnego epizodu odrealnienia, co jak dzisiaj wyczytałam jest właśnie objawem nerwicy. Stałam na przejściu dla pieszych, a wszystko co działo się wokół mnie wydawało się być poza mną. Ludzie, auta, budynki wydały mi się obce niczym w jakimś śnie i to, co ja robiłam też było jakby nie moje. Dokładnie tak, jak czułam się kiedy robiłam coś w prawdziwym śnie. Wczoraj to uczucie pojawiło się znowu, kiedy wracałam wieczorem do domu. Niby wiedziałam, że to poczucie odrealnienia jest fałszywe i ten świat jest prawdziwy, ale jednocześnie było to bardzo dziwne. Boję się, że niedługo odkleję się za bardzo. Chciałabym znaleźć inny sposób na odreagowanie, a nie taki wydający mi się psychiczny i po prostu chory. Mam wyrzuty sumienia, że taka jestem. Chciałabym naprawdę przeżywać coś pięknego w życiu, a nie tylko wyobrażać sobie jakieś okropne historie o kobietach. Nie jestem lesbijką, wiem o tym, bo bardzo pragnę założyć rodzinę, mieć dzieci, a do tego pocałunki czy przytulenia (bo do niczego więcej nigdy nie doszło) ze strony mężczyzn sprawiały mi przyjemność (okay, raz durzyłam się w jednej koleżance i nawet kilka razy po alkoholu miałam wielką ochotę ją pocałować kiedy się przytulałyśmy albo tańczyłyśmy ale to wszystko) więc nie wiem skąd u mnie ta narastająca fascynacja kobietami i tworzenie o nich historii - bo w tych moich alternatywnych światach relacje heteroseksualne są bardzo marginalne, głównymi wątkami są właśnie relacje safickie. Nie wiem, czy to wynika z moich problemów z matką i niedoświadczenia od niej wystarczającej bliskości a wręcz nerwów, wyzwisk i stresu? Martwię się o siebie i swoją psychikę (też o matkę za którą czuję się wiecznie odpowiedzialna), a także jako że jestem osobą wierzącą mam co jakiś czas wyrzuty sumienia też z tego powodu, że takimi myślami grzeszę. Od jakiegoś czasu matka wypomina mi, że nie nie przyjmuję Eucharystii, ale nie czuję się gotowa pójść do spowiedzi i wyznać przed księdzem, że mam takie myśli o kobietach, a jeśli w pełni nie wyznam swoich grzechów to to przecież nie ma sensu. Dodatkowo cały czas boję się jak będzie wyglądał świat, że znowu zamkną nas w domach i będę jeszcze bardziej samotna niż teraz. Boję się też zostawać w domu, ale równocześnie obawiam się wyprowadzać, bo boję się zostawiać matki samej
  4. Od 2019 roku leczyłam się lekiem przeciwdepresyjnym rexetin na nerwicę lękową i depresje, odstawiłam miesiąc temu bo czułam się już rewelacyjnie, niestety... Objawy wróciły, a razem z nimi wkręcam sobie że moge mieć depresje lekooporną i ogarnia mnie straszny lęk, nie wiem jak sobie z tym poradzić, proszę o jakieś rady, z góry dziękuję
  5. Hej, już jest podobny temat o strachu przed lekami. Ale chciałabym założyć osobny wątek bo jestem ciekawa, czy ktoś ma tak samo jak ja. Biorę od 15 dni zoloft 50 mg, wydaje mi się albo sobie wkręcam, że dostanę od niego alergii ( piecze mnie język, mam dużą łuszczycę i boje się, że nie zauważa alergii) i tak jest w kółko. Codziennie wstaje z lękiem, że muszę brać lek, biorę go tyle i nie widzę efektów, a mam wrażenie, że lęk się zaostrza. Czy ktoś miał podobnie ? Na dwa dni odstawiłam lek ale wróciłam bo jednak mimo strachu bardzo chce się już wyleczyć i poczuć minimalnie lepiej.
  6. Witam Jestem osobą,która walczy z różnym skutkiem z nerwicą lękowa od 19 lat.Miałam bardzo trudne dzieciństwo,bardzo rygorystyczne i despotyczne wychowanie ze strony ojca.Nie wiem i nie znam uczucia "jak to jest się nie bać". Nerwica lekowa pokrzyzowala całe moje życie.Przez silne stany lękowe nie miałam sily się uczyć chociaż bardzo chciałam.Musiałam ciągle przerywać edukację.Do tego dochodzily zaburzenia wegetatywne.Wybieram się na kolejną w swoim życiu psychoterapię I zawsze mam nadzieję,że to pomoże zabić demony przeszłości.Może teraz się uda.
  7. Cześć wszystkim! W zasadzie to jestem tutaj nowy, ale z nerwicą natręctw mam do czynienia odkąd pamiętam. Cieszy mnie fakt, że udaje mi się niekiedy ignorować natręctwa. Staram się funkcjonować normalnie jednakże przyznam, że nie zawsze jest łatwo. Dokucza mi sprawdzanie kranów, okien, drzwi oraz sprzętu rtv i agd przed wyjściem z domu jak i przed pójściem spać. Kiedyś pracowałem w bezpośredniej obsłudze klienta. Największą trudnością było np. wydawanie reszty. Podczas gorszego dnia, towarzyszył mi lęk o wydanie odpowiedniej kwoty. Teraz pracuję w telefonicznej obsłudze klienta. Trudności objawiają się wielokrotnym sprawdzaniem wiadomości mailowej przed wysłaniem gdziekolwiek. Sprawdzam treść, słowo po słowie. Nie ważne czy wysyłam wiadomość do klienta czy do kolegi siedzącego biurko obok. A wy? Czy macie jakieś swoje trudności, z którymi borykacie się w codziennych obowiązkach związanych z pracą zawodową? Pozdrawiam
  8. Cześć. Czy da wmówić sobie chorobę? Jest też te uczucie że się ma jakiegoś guza, albo inne takie. Od ponad dwóch miesięcy krążę po moim ciele z różnymi dolegliwościami - bóle, kłucia. Tym razem wydaje mi się, że mam powiększone jądro, chciałem się umówić do urologa ale nie przyjmuje tutaj i bym musiał dalej jechać. Jednak... Czy jest możliwe takie.. Z samej psychiki wytwarzanie jakichś bóli albo że coś jest powiększone, guzy w głowie itd?
  9. Witam. Po dzisiejszej ciężkiej nocy zdecydowałam się tutaj napisać. Chcę podzielić się z wami tym, przez co przechodzę oraz poznać wasze opinie i odczucia w tym temacie. Mam 19 lat. Od dawna miewam problemy ze snem w nocy. Odczuwam lęk, przez który nie chcę zasnąć, mimo zmęczenia i senności. Zaczęło się od występowania u mnie paraliży sennych i koszmarów. Na początku nie miałam pojęcia z czym mam do czynienia, że to paraliż. Strasznie mnie to przerażało i nie chciałam spać, nie chciałam by znów to mnie spotkało. Myślałam, że to się może dziać tylko w nocy, jednak jak się szybko okazało w dzień, gdy odsypiałam, również mnie to męczyło. Przyzwyczaiłam się i teraz już nie robi to na mnie większego wrażenia. Jednak w ostatnim czasie co noc nie mogę zasnąć przed 3. Wynika to z tego, że gdy zasypiałam wcześniej to dręczyły mnie koszmary i budziłam się o 3 w nocy. Mimo ogromnego zmęczenia po prostu nie jestem w stanie zamknąć oczu. Towarzyszy mi również lęk, że stanie się za chwilę coś bardzo złego, typu ktoś wejdzie do mieszkania, coś wybuchnie, coś walnie w Ziemię (XD), komuś z moich bliskich się coś stanie. Wtedy leżę, nasłuchuję co się dzieje dookoła i czekam jakbym była pewna, że za chwilę coś się wydarzy okropnego. Gdy ten stan mija, to wtedy wydaje się to być bardzo absurdalne. Co ciekawe nie mam problemów ze spaniem w dzień, jedynie zdarzają się paraliże. A jak już zasnę nad ranem to potrafię spać bardzo długo. Stąd naszła mnie myśl, że może boję się ciemności. Boję się też zawsze, że zobaczę lub usłyszę jakieś duchy czy coś w tym stylu. Gdy tylko na zewnątrz robi się jasno lęk opada. Dzisiejsza noc była chyba najgorsza ze wszystkich. Całą noc czułam niepokój, później się nasilił tak bardzo, że nie mogłam wytrzymać. Bałam się nawet ruszyć. Byłam przekonana, że za chwilę stanie się coś strasznego, że mnie coś lub ktoś zaatakuje. Długo mnie trzymało, nawet jak już zaczęło robić się jasno. Ciągle tylko świeciłam telefonem po pokoju i się rozglądałam dookoła, wypatrując czegoś niepokojącego. W pewnej chwili zaczęłam mieć wrażenie, że wariuję, że obraz zaczyna mi się rozmazywać, że naprawdę moja wyobraźnia coś zobaczy. Nie mam pojęcia już co robić i jak sobie z tym poradzić. Pomaga mi wytrwać oglądanie serialów podczas tych lęków lub pisanie z kimś. Ale to coraz częściej już nie wystarcza. Proszę o waszą opinię w tym temacie i rady.
  10. Nie wiem od czego zacząć ale postanowiłam założyć tutaj konto, bo już nie daje sobie rady. Przejrzałam forum i pocieszył mnie trochę fakt, że są jeszcze ludzie którzy rozumieją... Do sedna - czuje się po prostu gorzej niż gówno. Bezużyteczna, nieprzydatna do niczego, dla nikogo. Ktoś może pomyśleć no idiotka... kończy studia, ma męża, ma rodzine, jest zdrowa... Otóż nie do końca. Jestem kłębkiem nerwów, denerwuje się przy każdej okazji (tak samo jak mój ojciec alkoholik z zaburzeniami psychicznymi bliżej nie zidentyfikowanymi - bo sobie nie pozwolił). I to jest najgorsze - matka, która całe życie wmawia mi, że jestem jak ojciec - uparta, a dalej ją cytując "jebnięta, popierdolona, kretynka, nieudacznik", a poza tym jestem "od sprzątania, jak dupa od srania" jak to pięknie mi podziękowała podczas naszej kłótni, gdy kolejny dzień ja sprzątałam po wszystkich a ona siedziała w swoim pokoju i jedyne co robiła to obgadywala mnie do swoich koleżanek czy rodziny i jak zawsze użalała się nad sobą. Niestety muszę z nią mieszkać, bo nie mam gdzie - nie mam też pracy od marca tego roku, mąż zarabia także nie zbyt wiele. U teściów mieszkaliśmy krótko, gdy musieliśmy opuścić wynajmowane mieszkanie (właściciel chciał je wyremontować). Mąż raczej nie wytrzymałby długo z rodzicami, a poza tym niestety najlepiej mieszka się samemu. Kiedyś miałam dobre relacje z matką - dziś nie chce mi się nawet na nią patrzeć, a co dopiero gadać. Poczułam do niej obrzydzenie kiedy udawała bezradną. Kiedy nie miałam już siły (ona pewnie też) ale ja chcialam pozbyć się ojca z domu (i to dawno) lecz ona mnie nie słuchała, bała się go. Mój ojciec pije od ok 15 lat z przerwami i jest z nim coraz gorzej. Teraz siedzi w swojej oborze jak to mówię a tak na serio wybudował dom, którego za grosz nie szanuje...tyle lat pracy, wyjazdów za granicę a on wszystko przepił i przepija dalej. Jedynie co tam ma to meble kuchenne i kanapę - od pół roku nic nie kupił bo ma inne priorytety. W domu wszystko brudzi, nie sprząta, rozwala kabine prysznicowa gorzej nic dziecko. A co jest najlepsze to, że mówi że czuje się jak na wygnaniu, że każdy ma go gdzieś. Ale prawda jest taka że karma wraca... Probowalismy mu pomóc już chyba z tysięczny raz ale nic. Wysyłaliśmy go do lekarzy, chcielismy mu załatwić terapię zamknięta... To wszystko na nic. Nawet teściom obiecuje, że nie będzie pil że to i tamto byle by ktoś go odwiedził... I faktycznie jeździmy tam jak idioci, jeszcze ostatnio posprzątaliśmy i daliśmy mu obiad, to co później zrobił? Za tydzień mieliśmy przyjechać ale uprzedził nas, że coś jest nie tak z ogrzewaniem i że muszą mu naprawić. Po czym pierwsi przyjechali teściowie, a on w progu ich wywalił, bo że on się źle czuje dziś, że to bez sensu i że sorry ale jedzcie do domu z powrotem... Na nasz ślub też nie przyszedł, bo się " źle czuł ". A na drugi dzień nam wydzwaniał, że nie wie co się z nim dzieje i że on się powiesi, a jak chcemy ratować chociaż psa to mamy przyjechać i to już! Powiedzcie mi czy wy byście nie zwariowali? Ja już na prawdę nie mam siły. Żałuję, że po szkole nie wyjechaliśmy gdzieś za granicę na zawsze i się nie odcięliśmy... Rówieśnicy nasi mają teraz żony, mężów, dzieci, w miarę stabilne pracę, mieszkania, domy... A my? No cóż... Wracając do wczesniejszego wątku - ojciec przez te całe lata wyjeżdżał do pracy za granice i jak zjeżdżał to już był koniec naszej wolności. Ale matka chyba to lubiła - ja bym nazwała to syndromem sztokholmskim. Ja znowu nie cierpiałam tego, bo gdy przyjeżdżał przynosil słodycze, było fajne ze dwa dni a potem darcie się o wszystko, bo nic mu się nie podoba, bo nie chodzimy w zegarku tak jak on chce, bo się źle powiedziało coś, bo w ogóle on ma zły dzień. Później obraza na pół roku, było raz nawet na dwa lata... (Przeze mnie, jak to on twierdził ale to on sam przestał do mnie gadać i się interesować). No a w międzyczasie hulaj dusza piekla nie ma - tatuś setka za setką, na kolację tabletki nasenne czy inne apapy i schizy w nocy. Nie zawsze było tak grubo ale dosyć często. Przy czym ja chodziłam do technikum, dużo zakuwalam i spotykałam się z moim obecnym mężem. A matka psuła nerwy dalej na własne życzenie i miała w dupie jak ja sobie z tym radze. Pamiętam jak kiedyś miałam nawet atak paniki, to zapytała co mi jest po czym zadzwoniła do siostry żaląc się jak to ona nie ma źle. Później zamieszkaliśmy z chłopakiem że sobą i też się nic nie zmieniło, staremu coraz bardziej odwalalo, mimo że czesciej wyjeżdżał. Nic też nie dał pobyt w szpitalu, kiedy to mój mąż go uratował jak pijany połknął w cholerę tabletek. Jak nas przepraszał, że on nie chciał, że on głupi, a i tak dalej robi swoje. Mając wszywkę jeździł dalej za granice, nie leczyl się i udawał, że jej nie ma - bo jak mu kumple mówili przecież można pić, że nic mu nie będzie. Tak jemu nic nie było, tylko mi - ześwirowalam do reszty, nie mam ochoty przez nich żyć i nie potrafię się odciąć. Mam też problemy z samoakceptacją no ale też mnie to specjalnie nie dziwi, zawsze czułam się gorsza, w podstawówce na wfie ostatnia, w okularach, później ogłuchłam na jedno ucho (aparat nie pomaga). Rodzice mnie nigdy nie chwalili, interesowali się głównie tym żebym do szkoły chodziła (miałam tylko jedno koleżanke i pamiętam jak dziś jak ona się rozchorowała i się o tym dowiedziałam to nie chciałam chodzić do szkoły, bo tak się wszystkim stresowałam). I z tym stresowaniem mam tak do dziś, w gimnazjum i technikum było już lepiej bo wzięłam się w garść i próbowałam nawiązywać bardziej kontakty, miałam więcej dobrych koleżanek, starałam się uczyć - mimo że musiałam dłużej siedzieć niż inni (tak mi się zdaje) ale to dzięki temu czułam się lepsza. Ale z tyłu głowy zawsze coś zostaje, nie jestem dalej pewna siebie, łatwo się łamie przy błahostkach a co dopiero problemach. Nie chcę mi się wstać z łóżka, robię to co muszę - prysznic, śniadanie, kawa, studia, szybkie zakupy i znów do łóżka przed tv lub telefon/laptop. Raz na jakiś czas się spotykamy ze znajomymi itp. ale ja najchętniej bym przesiedziała cały dzień w domu. Nic mnie nie cieszy nawet lampka wina... Gdy teraz szukam pracy na cześć etatu, żeby połączyć to ze studiami to stresuje się jeszcze bardziej, czy dam radę. Bo widzę, że jest jeszcze gorzej ze mną. Pamiętam że jak chodziłam do pracy to tak nie myślałam o wszystkim i jako łatwiej wszystko szło ale z drugiej strony nie nadaje się do wielu prac, gdyż często mam tak że Boje się panicznie z kimś rozmawiać, że go nie zrozumiem, że nie będę wiedziała co zrobić, że ktoś mnie wyśmieje. Boje się czy dam sobie radę w jakiejkolwiek pracy, czytam opinie o pracodawcach gdzie łapie się za głowę co można z ludźmi robić i tak mi się jeszcze bardziej odechciewa. Życie jest bez sensu. Studia ledwo się zaczęły od nowa i już mam problem, nie idzie mi w ogóle praca mgr. Pisze kilka dziadowskich stron i nic z tego nie wynika. Boje się, że jeszcze to zawale i będę bez normalniej pracy, bez studiów, bez wlasmego bezpiecznego kąta przy boku walnietych ludzi. W końcu jeszcze mój mąż znajdzie sobie kogoś innego, bo po co mu taka żona. Jednak nie chce robić tego tez mężowi, żeby siedział ze mną... mam wsparcie od niego, bo mnie pociesza, nie ocenia, często wysłucha jeśli w ogóle się odważne przemówić (mam z tym po prostu trudności) ale nie potrafi mi bardziej pomóc. Nie jest specjalistą, chce mnie wziąć do lekarza ale ja się boje... że otworze się komuś, a ktoś nie bedzie mi w stanie pomóc. Ostatnie dwa lata w wakacje siedziałam cały czas w domu! Wychodziłam tylko do pracy w tamtym roku, w tym już jej nie miałam. Wiem to jest dziwne, żeby młodej kobiecie nic się nie chciało. Ja próbowałam, starałam się ale i tak zawsze się poddałam. Nie mam już siły, nie mam pomysłu. Nie chce mi się nic. Najchętniej bym umarla, to nie pierwsza moja mysl.
  11. poprostuktośtamtaka

    Powrót

    Cześć, jestem tu nowa, ale chyba jak zwykle za późno... Widze tu aktywności z 2016 roku, albo jest nadzieja i to mój laptop coś wolno działa hah No cóż jeśli jest ktoś kto nadal korzysta z tego forum to możecie śmaiło dać o sobie znać. Już nie daje sobie rady... Sama sobie się nie wygadam, zrezygnowałam pare miesięcy temu z psychoterapii na którą i tak wysłali mnie siłą. Czuje, że moja depresja tylko ukryła się na jakiś czas, ale powraca z mocniejszym kopem. A jak jest u was?
  12. Mtyna

    Czy to nerwicą?

    Dzień dobry. Jestem Martyna i mam 22 lata. Zastanawiam się czy mam nerwicę. Jestem studentką i nie mam tyle funduszy, żeby się leczyć. Jest możliwość, że poradzę sobie z tym sama? Niżej opiszę objawy: * przy ludziach mam problem z koncentracja, z pamięcią i jestem otępiała. Nie umiem myśleć przy nich tak logicznie, jak będąc sama. Tylko przy może 3 osobach tak nie mam albo pod wpływem alkoholu, *boję się wystąpień publicznych: wargi drżą, serce szybko bije, głos się załamuje, czuję coś dziwnego w gardle, często muszę robić kilkusekubdowe przerwy podczas mówienia. Słyszę wtedy jak bije mi serce, jakby uderzało o żebra, *mam niską samoocenę, * przejmuję się wszystkim. Drobne rzeczy potrafię analizować połowę dnia, * nie umiem przyjąć krytyki: potrafię rozmyślac pół dnia np. o tym, że zostalam skrytykowana przez niezbieranie swoich włosów ze zlewu w łazience. Zaczęłam przygotowywać się do wyjść w swoim pokoju, żeby ktoś mnie nie skrytykował za kolejny błąd zrobiony w łazience. To tylko przykład, * często mam problemy z oddychaniem. Robię kilka płytkich wdechow, mam wrażenie że jestem niedotleniona i muszę zrobić co kilka wdechow duży wdech. Czasami nie mogę wciągnąć powietrza do końca. Czuję jakąś blokadę w płucach. Pomaga mi ziewanie na siłę. Wtedy czuje, że jestem dotleniona. Te problemy się nasilają jak o nich myślę, * czasami boję się zasnąć, bo boję się, że się nie obudzę, * często boję się, że moja mama umrze. Wyobrażam sobie jej śmierć i się boję tego, że będę cierpieć po jej śmierci. Mam tak też czasami z moimi zwierzakami. Są już stare i wiem, że niedługo ich już ze mną nie będzie i już wyobrażam sobie ból po ich stracie, *nie mam ochoty na seks. Wolę zaspokajac się sama. Nie robię tego często. Może raz na 2 tygodnie. Chłopak umie mnie zaspokoić, ale i tak mogłabym z nim to robić raz na pół roku. Kiedyś tak nie miałam, * czasami odczuwam stres bez powodu. Tak po prostu czegoś się boję i nie wiem nawet czego, * około kilka dni na miesiąc mogę w nocy nie spać. Nie mogę zasnąć. Odsypiam w dzień albo wcale. Jak przesypiam cała noc, to i tak rzadko mi się zdarza zasnąć od razu. Zwykle leżę z godzinę i dopiero zasypiam. Często też budzę się w nocy. Wysiłek fizyczny lub jego brak nie mają na to żadnego wpływu - sprawdzone, * boję się chyba zbyt wielu rzeczy. Nie wierzę w duchy, ale często boję się spać. Jak nie ma wspolokatorow, to śpię przy zapalonym świetle. Jak jestem sama, ktoś zadzwoni do drzwi i nie wiem kto to, to zdarza mi się nie otworzyć, bo się boję. Boję się zanurzyć całą głowę pod wodę, boję się wysokości, ciemności i pewnie większości rzeczy, których można się bać. Chłopak ze mnie się śmieje (nie mam mu tego za złe, to nawet jest trochę śmieszne), bo łatwo mnie wystraszyć. Siedziałam z nim w lesie i jakiś owad uderzył w liść blisko nas. Wstałam i chciałam uciekać. Malowalam się i do kosmetyczki była przyczepiona nić - odskoczylam jakby mnie ktoś prądem porazil. Myślałam, że to pająk. Wystraszyłam się też mojego cienia, który się poruszył od świateł mijającego mnie samochodu. Te 3 sytuacje są z wczoraj. Codziennie chociaż raz muszę bardzo się wystraszyć głupiej rzeczy. Oglądanie horroru ze mną to dodatkowe emocje. Chłopak mówi, że bardziej go straszę ja, przez moje krzyki i ucieczki od ekranu, niż sam film. Ostatnio podrapałam się po twarzy do krwi, tak się wystraszyłam potwora z horroru, * śmierci tak bardzo się boję, że napiszę o niej oddzielnie. Panicznie jej się boję. Nie mogę sobie wyobrazić co będzie jak umrę. Jestem ateistką, dlatego mam jeszcze większy lęk. Boję się tego, że zniknę i wszystko się skończy. Dlatego boję się też, że będzie wojna. Co jakiś czas mi się śni, że jest w Polsce wojna i uciekam przed bombami itp. * chyba mam zespół jelita drażliwego: wzdęcia mam przez większość czasu, co jakiś czas biegunki. Przy bardzo dużym stresie wymiotuję albo chce mi się wymiotować, * stresuję się przy rozmowie z 95% osób. Nawet rozmowy z rodzicami albo z chłopakiem (jestem z nim 2,5 roku) są stresujące. Jak kogoś poznaję, to przez stres mało mówię. Nie potrafiłabym wymienić komuś na żywo chociaż 5 rzeczy, które opisałam - problem z koncentracją przy ludziach. Jak już wspomniałam, nie mam kasy na leczenie i szukam pomocy tutaj. Jeśli ktoś przeczytał to do końca, to dziękuję za poświęcony czas.
  13. klaudia27

    Pierwsze koty za płoty

    Cześć mam na imię Klaudia mam 27 lat, w miarę szczęśliwe życie, gdyby nie : lęki, DDA, objadanie się i sięganie po alkohol. Tak ostatnimi czasy radzę sobie z nękającym mnie poczuciem lęku zwłaszcza w nocy, oraz poczuciem, "wiem, że nic nie wiem". Moja motywacja na dzień dzisiejszy jest zerowa, zdaję sobie z tego sprawę, i zaczyna mnie to uwierać "słodkie lenistwo" jest dobre do czasu. Zaczynam zauważać w sobie początki "hipochondrii" bo jak nazwać to najlepiej czuję się, gdy coś mi dolega? że czuję się wtedy zaopiekowana, kochana ? Nie jest to do końca normalne .Czego się spodziewam ? Może wyrzucenie tego z siebie jest dobre na sam początek? Może szkoda tej odrobiny samodzielności, którą udało mi się wypracować, tej miłości, którą ktoś bardzo ważny do mnie poczuł? Niezrozumienie dla tego chaosu, który pojawił się w moim życiu, żalu decyzji zwłaszcza zawodowych, posiadam wspaniałych ludzi wokół siebie, których nie potrafię docenić, spektrum możliwości, których nie potrafię wykorzystać ? "betonowe buciki" za bardzo przyspawały się do moich nóg, żeby choć trochę beton zaczął pękać ? nie lubię słowa "chciałabym" bo nie idą za tym w moim przypadku konkretne czyny, może zastąpię je słowem "spróbuję" i każdy krok na przód będzie miłą niespodzianką? Pozdrawiam wszystkich forumowiczów.
  14. Dzień dobry. Jestem 46 letnim mężczyzną. Mieszkam za granicą i mój problem to nerwy, czesto agresja słona i nieradzenie sobie samemu ze sobą. Trace przez to wszystko i wszystkich. Jestem po przejsciach. W Polsce mam córke która za mną tęskni i nie widziałem jej od ponad pół roku. Dzwonie do niej prawie codziennie ale to nie to co przytulenie i zabawa na żywo. Nie wiem kiedy uda mi sie pojechac do kraju. Tu gdzie mieszkam mam partnerkę którą bardzo pokochałem, świata poza nią nie widze. Jestemy ponad rok ze sobą i ja zniszczyłem cały związek bo o byle co wybuchałem i robiłem awantury o byle co. Byłem nerwowy, brakowało przez pandemie pieniędzy bo nie było pracy, ona robiła wszystko by było ok a ja mimo tego kłóciłem sie z nia nadal, robiąc głupie sceny zazdrości pomimo ze jestem jej pewien ze chce być ze mną. Szukam pilnej pomocy bym sie zmienił i pokazał jej ze jestem jej wart i ze da mi jeszcze szanse na wspolne bycie bo sam nie dam rady juz teraz byc. Ona tez ma probemy ze zdrowiem po operacji i wspieram ją jak moge. W tej sytuacji jaka teraz jest nie wiele mogę jej pomóc. Błagam o pomoc bo nie umiem życ samemu zwłaszcza za granicą, bez nikogo. To jest straszne, boje sie następnego dnia. Do Polski tez nie mam gdzie wracac bo nie mam nic i nikogo poza kilkuletnią córeczką. Dodam ze nie mam nałogów - nie pije i nie pale, że jestem normalnym facetem bez nałogów, nie piłem, nie paliłem, nie brałem używek, całe życie pracowałem i zawsze byłem sobą. Od jakiegoś czasu po rozstaniu z matką dziecka zacząłem mieć problemy z nerwami, głową i psychiką, nie radze sobie w sytuacjach stresowych i boje się bardzo zostac sam, bez bliskiej osoby.
  15. Witajcie! Od kilkunastu lat zmagam się z nerwicą lękową, a dopiero 3 lata temu zostałam zdiagnozowana. Od tamtego czasu nauczyłam się wiele na temat tego, jak sobie z nią radzić i bardzo chciałabym pomóc innym w życiu z nerwicą, bo sama w najgorszych momentach czytałam różne fora i blogi, głównie żeby sprawdzić, czy nie oszalałam. Dlatego założyłam bloga, na którym poruszam różne tematy, dzięki którym mam nadzieję, ktoś z zaburzeniami lękowymi będzie mógł poczuć, że nie jest z tym samym i że może pięknie żyć. Zapraszam Was serdecznie do czytania: https://nerwicajestok.blogspot.com/ Posty są na razie dopiero trzy, bo właśnie zaczęłam mój blog, ale mam już w planach dużo więcej! Chętnie przeczytam też, o czym wy chcielibyście przeczytać, czego się boicie, czy macie jakieś stany, w których wydaje się wam, że jesteście sami? Chciałabym stworzyć z mojego bloga taki podręcznik przetrwania dla nerwicowców, bo sama szukałam takich tekstów w swoich najgorszych chwilach. Dajcie znać
  16. Witam, Jestem 31 letnim mężczyzną, który ma dość nieźle poukładane życie. Nie mogę narzekać na brak ciepłej rodziny, brak pieniędzy czy ogólnie brak bliskich znajomych/kolegów. Ale od zawsze odkąd pamiętam miewałem dziwne objawy. Zdarzyło mi się mieć zaburzenia lękowe mając ok 6-10 lat - związane z lękiem, że moi rodzice kiedyś umrą. Do tego pojawiły się zaburzenia natrętne tymczasowo w wieku ok. 13-16 lat związane z obrażaniem Boga w myślach (bałem się, że to się wydarzy więc to się działo). Na szczęście to minęło samo. Później miewałem różne problemy przy podjęciu ważnych decyzji - gdzie iść do szkoły, czy gdzie iść na studia (te zresztą mam do dziś, nawet kupno ciuchów sprawia mi problemy i analizuje czasem mega długo każdy zakup). Pojawiło się pierwsze niesamowite zakochanie w wieku 15 lat zakończone bardzo szybko złamanym sercem po 2 tygodniach. Nie mogłem się z tego otrząsnąć jakieś 2-3 lata. Dziś to już na szczęście za mną. Idąc dalej - na studiach czułem się wyobcowany w nowym mieście, nie znałem nikogo. Miałem tylko znajomych i ciągle czułem tęsknotę za domem i lęk ogólny. Nie czułem się bezpiecznie. Nie spałem zbytnio dobrze, wysyłałem się w weekendy w domu rodzinnym. Skończyło się po 1.5 roku mega napadem nerwicy natręctw i lęków co mnie wpędziło na 3-4 lata w SSRI - sertralina. Po tym czasie odstawiłem ją i suplementowalem dziurawiec bo mi wyraźnie pomagał, niemal tak dobrze jak sertralina. A teraz do sedna - zawsze byłem nieśmiały, zwłaszcza w stosunku do kobiet, toteż pierwszy poważny i długi związek zacząłem w wieku 27 lat. Wcześniej były różne kobiety (seks układ, romans w pracy, a także złamane serce, które mi znowu zabrało 2lata z życia), czy kolejna kobieta, z którą miałem romans i podobało mi się dopóki nie zaczęliśmy być razem. Nagle obróciło mi się o 180 stopni, zacząłem się obawiać, że to nie ta osoba, przestała mi się podobać, zaczęła irytować. Podświadomość jakby zadziałała. Albo to po prostu moje zaburzenia. Później, gdy rozstaliśmy się po miesiącu to najpierw poczułem "ulgę", natomiast później płakałem mocno przez 3 miesiące. Ale ilekroć się do niej zbliżałem i czułem, że mógłbym jeszcze do niej wrócić to wtedy pojawiał się znowu jakiś lęk. Nie wiem czy to przed tym, że to może być nie ta kobieta czy co. Kolejny związek (pierwszy długi) zaczął się bez uczucia motyli w brzuchu. Czułem też, że nie pasujemy do siebie z początku, bo ciągle przyrownywalem partnerkę do poprzednich kobiet, z jakimi się spotykałem. Myślałem tylko o sobie, byłem jak pępek świata. Po czasie "dotarliśmy się" lepiej choć nadal wybuchałem średnio raz na miesiąc krzycząc na nią często z błachych powodów (za co mi dziś niesamowicie wstyd, bo byłem jak niedojrzały dzieciak). Do tego ciągle w głowie łudziłem się, że pojawią się motyle w brzuchu. Tak jakbym uzależniał związek z kimś od tego czy one się pojawią. Niby wiem, że masa ludzi ich nie ma, albo że one przemijają szybko. A jednak nie umiałem odciąć się od myśli, że "to nie to" skoro nie było motyli. No i po roku zacząłem odczuwać jakby coraz bardziej depresję. Dziurawiec jakby utracił swoją moc całkowicie, dla mnie coraz mniej rzeczy na codzień zaczęło mi sprawiać radość. Zauważyłem, że nie umiem nawet rozmawiać ze znajomymi bo nudzę się nawet rozmową z drugą osobą. Coraz ciężej mi było znaleźć ciekawe zajęcie. Aż po 2 latach podjąłem decyzję, że chyba trzeba ten związek zakończyć i poszukać kogoś z kim będę szczęśliwy (jakbym liczył, że mi nowa partnerka da motyle w brzuchu i jednocześnie dzięki temu zniknie moja depresja, która była już wtedy wyraźna). Miałem nawet myśl, że jak nikogo nie znajdę to może wrócę do swojej byłej, bo wszak nie było mi z nią źle. W zasadzie patrząc tak z boku - była to wspaniała kobieta, a ja nie potrafiłem tego w ogóle docenić. Niestety, od rozstania mijają dwa lata, i my choć do niedawna mieliśmy fajny kontakt to ja nie potrafię się zdecydować. Nie mam zbyt wielu szans na poznawanie nowych ludzi (nieśmiałość, dość hermetyczne życie, zwykle większość aktywności poza domem z tymi samymi ludźmi), a na portalach randkowych skończyło się tym, że większość kobiet "olewałem" jakby uznając, że skoro nie wydają się dużo lepsze od mojej byłej (z którą mam kontakt dobry i czuję, że mógłbym wrócić) to nie warto zawracać sobie głowy. W zasadzie to widzę pewną analogię między pierwszy rozstaniem (po miesiącu związku z dziewczyną wcześniej), a tym rozstaniem sprzed 2 lat. W obu wypadkach poczułem ulgę najpierw, a potem tęsknotę pomieszana z lekami. Jak tak to sobie wszystko analizuje to mam wrażenie, że ja za każdym razem gdy mam podjąć jakąś decyzję to mam w głowie lęki, że to zła decyzja. A im większa waga tej decyzji tym większe i bardziej paraliżujące są te lęki. Aktualnie mam momenty, że bardzo boję się samotności lub tego, że moja ostatnia dziewczyna w końcu sobie kogoś znajdzie. Ale nie potrafię jakoś zaryzykować ponownie żeby spróbować związek z nią od nowa - tym razem już bardziej dojrzałe. Boję się, że to wynika tylko z mojego lęku przed samotnością oraz tego, że skoro nie poradziłem sobie z moimi problemami to w związku z nią znowu będę się czuł jak wtedy, niezaspokojony przez brak motyli, które gdy kiedyś odczuwałem to moja depresja chwilowo znikała. Aktualnie zacząłem terapię poznawczo behawioralną, mam nadzieję, że ona mi choć nieco pomoże w ogarnięciu swoich lęków i uczuć. Do tego rozważam powrót do SSRI żeby odciąć się od lęków. Mam nadzieję, że nauczę się jakoś radzić sobie z trudnymi decyzjami. Będę wdzięczny za wszelkie odpowiedzi, które mogą cokolwiek wnieść do moich problemów. Być może powinienem wybrać inny rodzaj terapii? Będę wdzięczny za podpowiedzi. Pozdrawiam, Marek
  17. Cześć. To mój pierwszy wpis tutaj. Proszę o wyrozumiałość, jeśli czytacie coś podobnego po raz setny, ale chciałam opisać dokładnie swój przypadek. Mam 25 lat, a ataki nerwicy zaczęły się u mnie jakoś ok 18stki. Były częste, prawie co noc. Nasilaly się w sytuacjach stresowych czy po alkoholu. W wielu 20 lat zamieszkałam u swojego chłopaka i na początku ataki były takie jak zawsze, ale chyba ze względu na jego obecność stopniowo ich ilość oraz intensywność zmniejszyły się. Na około półtora roku w ogóle zapomniałam co to atak nerwicy. Zasypialam jak dziecko, spałam do rana, no po prostu zwykły człowiek bez swoich urojen. Niestety miesiąc temu sytuacja życiowa zmusiła mnie do wyprowadzki z jego domu i wprowadzenia się z powrotem do swojego rodzinnego. No i się zaczęło... pierwszy tydzień był ok. Spałam normalnie ale już z tyłu głowy moje nerwicowe lęki się uaktywnialy. Teraz nie śpię już druga noc z rzędu przytłoczona swoimi lękami, bólem i ciężkością w klatce piersiowej, dretwieniem lewej ręki i oczywiście ogromnym strachem przed śmiercią. Jestem bardzo zmęczona marzę o śnie ale jak tylko Oko się przymknie to zaraz wybudza mnie nagły skurcz serca A za chwilę jego kołatanie i strach że to na pewno już tym razem zawał... czy uważacie że moja nerwica wróciła przez to że znowu mieszkam w swoim domu i podświadomie przypomina mi się że to tutaj miały miejsce wszystkie moje najgorsze ataki? Czy może dlatego że śpię znowu sama po tylu latach spania obok kogoś kto sama obecnością hamowal moje ataki, a gdy przyszły pomagał się z nimi uporać? Jestem prawie pewna że gdyby był obok mnie spalabym teraz normalnie... Nie wiem co będzie dalej. Jak mam zasnąć wiedząc że za chwilę obudzi mnie strach i ból... boję się że tak będzie już co noc i w końcu padne z wycieńczenia. Wstydzę się dzwonić do chłopaka i zameczać go przez telefon swoimi nerwicowymi problemami. Pozdrawiam wszystkich nerwicowcow którzy nie mogą spać i myśleć o niczym innym niż ten irracjonalny strach...
  18. Kochani, Dołączyłam tutaj, bo mam za sobą ciężką walkę, którą wygrałam. Wygrałam, bo wierzyłam we własne siły i się nie poddałam. Każdy z nas może z tego wyjść, ale trzeba zmienić styl życia i myślenia, nie stanie się to w ciągu jednego dnia czy tygodnia, ale po kilku tygodniach, a na pewno miesącach będziecie wolni. To nie jest puste gadanie, ważyłam 31 kilogramów, bałam się wszystkiego... Oto moja historia: xxxxx Nieładnie tak reklamować swój kanał...
  19. pestkaw

    Moja historia.

    Witam. Moja historia jest bardzo długa i czuje potrzebe podzielenia się z nią tutaj, ponieważ chyba muszę już szukać pomocy na wszystkich frontach. Obecnie leczę się u psychiatry na depresję i efekty są narazie ciężkie do oceny. Dawno temu miałem kilka traumatycznych przeżyć które sprawiły, że miewałem lęki i ataki paniki(palenie trawki wzmocniło ich genezę). Piłem wtedy sporo alkoholu, co jeszcze bardziej zniszczyło mi zdrowie, relacje i system nerwowy. Dziś już nie miewam ataków paniki, aczkolwiek występuje ciągle lęk taki wolnopłynący. Sport pomaga, ciekawe zajęcia pomagają, aczkolwiek niestety nie mogę się ustabillizować i wpadam w okresy super aktywności i okresy gorszego samopoczucia. Borykam się od bardzo dawna z niską, praktycznie nieistniejąca samoooceną, która często przeobraża się w poczucie wyjątkowości i "mi się należy być mądrym i wyjątkowym". Zupełnie nie mogę sobie poradzić z tym uczuciem. Przeszkadza mi prowadzić stabilne życie i relacje międzyludzkie. Bardzo się denerwuje, kiedy mam do czynienia z osobami wyżej w hierarchii i które wiedzą więcej ode mnie w temacie od którego zależy moja samoocena(jak praca np). Czuje się ciągle głupi, przewrażliwiony, podatny na wywieranie wpływu przez osoby o silniejszej psychice. Nie wiem czego chce od życia, nie wiem co mam robić. Mam słomiany zapał praktycznie we wszystkim. Żongluje różnymi zainteresowaniami na przestrzeni lat, co chwile do nich wracając nigdy nie zagłębiajac sie w nic na dłuższy czas. Przez co zawsze jestem średni, mierny. Ciągle czuje się niekompletny i za głupi. Nie wiem co z tym zrobić. Medytuje, miewałem okresy nawet kilkumiesięcznej praktyki non stop, jednak zawsze wypadało coś co przerywało ten etap. Mam kobietę, aczkolwiek nie jestem w stanie czerpać z tego faktu jakichś wzniosłych uczuć i czerpać sensu życia. Brakuje mi celu, czegoś trwałego w tym zmiennym świecie. Mam niskie żelazo, kwas foliowy, ferrytyne, wit d. Z ostatniej pracy się zwolniłem, byłem wypalony, poirytowany. Poszedłem do nowej, jednak po kilku miesiącach w nowej pracy wyszło że mam ogromne problemy z pamiecia, koncentracja i motywacja. Parę dni temu oświadczyłem, że i z tej pracy się zwalniam. Mam spory kredyt do spłacenia, aczkolwiek nawet on nie spowodował paraliżu przed tą decyzją. Często zyje z dnia na dzien, nie planuje. Zyje tu i teraz, uciekajac w fantazje i rozmieniajac sie na drobne. Chciałbym z tym skończyć, tylko nie wiem jak.
  20. Witam. Od dłuższego czasu zmagam się z pewnym problemem. Mianowicie odczuwam ogromny lęk przed chorobami fizycznymi, szpitalem, osobami chorymi (fizycznie). Jest to bardzo duży lęk. Miewam ataki paniki, uczucie niepewności strachu i jak już wcześniej powiedziałam owego leku. Od niedawna jest gorzej czasem nie mogę spać po nocach bo rozmyslam o chorobach i że je mam. Wmawiam sobie różne choroby regularnie sprawdzam swoje ciało z obawą że dopadła mnie jakaś choroba. Pytam bliskie mnie osoby czy z moim zdrowiem jest na pewno wszystko dobrze. Oni zawsze odpowiadają że wszystko jest bardzo dobrze. Czasem mam tak że chodzę do lekarza żeby zbadał moje ciało np brzuch . Zawsze każda wizyta kończy się pozytywnie. Jednak to mnie nie uspokaja. Proszę o pomoc.
  21. Witam, od ponad 3 miesięcy lecze sie na nerwice lękową z napadami paniki i epizodami depresyjnymi, przez te 3 miesiace brałem spamilan 1/2 tabletki rano i 1/2 tableki wieczorem i sulpiryd raz dziennie rano. Te 3 miesiace wygladaly mniej wiecej tak ze raz na tydzien lub dwa dopadał mnie silny lęk albo silny smutek,ostatni miesiąc głównie smutek (W przerwach między silym lękiem/smutkiem bywało różnie, czasem dobrze czasem gorzej ale do zniesienia). W środe (10.07.2018) poszedłem do psychiatry opowiedzieć co się dzieje, psychiatra przepisała mi lek Miravil 50 mg i zaleciła żeby brać po pół tabletki przez 4 dni a potem już calą, dodatkowo zaleciła brać nadal spamilan w dawce 1 tableta rano 1 tabletka wieczorem i sulpiryd brać tak jak wcześniej. Nastepnego dnia obudzilem sie o 5 rano przestraszony, wziąłem hydroxyzyne i jakoś zasnąłem ale przez cały dzień juz byłem pozbawiony radości i smutny Dzisiaj (12.07.2018) wielokrotnie budziłem się w nocy zlany potem, od 3 do 4 rano dostalem biegunki (prawdopodobnie z nerwów) w końcu wziąłem hydroxyzyne i zasnąłem, teraz gdy to pisze jestem po drugim napadzie płaczu, nie wiem już co ze mną bedzie. No i mam kilka pytań: Czy to możliwe ze przy tak małej dawce i tak krótkim czasie brania Miravilu wystąpiły już pierwsze skutki uboczne? Jeśli tak to jak długo mogą one trwać i jak przetrwać czas w którym będą? Czy jeśli po tych ponad 3 miesiącach (prawie 4!) lęk i smutek nawracają, czy nie oznacza to że sulpiryd i spamilan sie nie sprawdziły? Czy jeśli po tak długim czasie lęki i smutek nie ustępują to powinienem zmienić psychiatre? Prosze o pomoc, pozdrawiam
  22. Witam, Jestem nowym uzytkownikiem na tej stronie, a wiec napisze troche o sobie. Mam na imie Paulina. Odkad pamietam, zawsze czulam sie samotna. Zawsze mialam rodzine i znajomych przy sobie, lecz zawsze doskwieralo mnie uczucie samotnosci. Ciagle czulam sie nierozumiana, niepotrzebna, niechciana. Do dzisiaj mam takie uczucia, ale staram sobie z nimi radzic i wmawiac sobie, ze tak nie jest. Nie zawsze jednak sie udaje. Czesto mam doly i czesto tez placze. Tlumie w sobie tyle emocji ,ze nie potrafie czasami nad nimi zapanowac. Najczescie towarzyszy mi smutek i nerwy. Bardzo latwo jest mnie zdenerwowac i bardzo latwo doprowadzic do placzu. Do placzu potrafi mnie doprowadzic niemal ze wszystko... Zawsze unikalam zatloczonych miejsc, jazda autobusem czy tramwajem gdzie bylo pelno ludzi przyprawiala mnie o zawroty glowy. Mam problem z krytyka, strasznie nie lubie byc oceniana i takze sama mam surowe zdanie o sobie. Nie lubie byc w centrum uwagi, nie lubie gdy ktos sie na mnie patrzy bo odrazu dostaje paranoji. Przychodza mysli, moze jestem brzydka, moze mam cos we wlosach itp. Nie rozumiem skad sie to bierze, jest to strasznie glupie myslenie ale odkad pamietam tak mam. Staram sie unikac wiec sytuacji, gdzie jestem w centrum uwagi i musze rozmawiac z nieznajomymi... Glownym powodem dlaczego tutaj jestem byly ostatnie sytuacje... Cala firma w pracy miala zebranie na temat podwyzek, gdy szef zabral glos i wszyscy go stojac sluchalismy, ja zaczelam czuc sie slabo. Zaczelo mi sie robic ciemno przed oczami i balam sie ze zaraz upadne. Zerwalam sie szybko z tego miejsca gdzie wszyscy stali i poszlam predko do swojego biura gdzie bylam tylko ja. Probowalam sie uspokoic i jakos przeszlo. Myslalam ze to przez grype ktora wtedy mialam i poprostu organizm byl zmeczony. Jakos sie poprawilo i nastal weekend. Po weekendzie gdy wrocilam do pracy jeszcze bardziej chora, strasznie nie moglam sie skoncentrowac na tym co robie. Nie raz juz bylam w pracy gdzie bardzo zle sie czulam i bylam chora i zawsze sobie dawalam rade do konca zmiany. Nie pracuje fizycznie wiec nie widzialam zadnych dalszych problemów. Jednak tego dnia na przerwie zaczelam sie czuc podobnie jak na zebraniu. Czulam jak zbieraja mi sie mysli w glowie ze zaraz zemdleje mimo to ze siedzialam. Robilo mi sie czarno przed oczami i ciezko mi sie oddychalo. Bylam przerazona, nie wiedzialam co sie ze mna dzieje. Balam sie, ze zemdleje i ludzie si ebeda na mnie patrzec. Zaczna oceniac czy sie smiac albo ze nikt mi nie pomoze. Nie chcialam byc na jezykach.Poprosilam szefa o zwolenienie do domu. Tak i zrobilam i tego jeszcze samego dnia udalam sie do lekarza. Pomyslalam, ze moze cos mi jest, ze moze jestem na cos chora moze to cos powaznego. Lekarz sprawdzil moje cisnienie i zbadal krew. Wszystko wyszlo prawidlowe. Myslalam, ze te leki sa spowodowane tym ze jestem na cos chora. Nie mowie tutaj o grypie lecz o jakiejs powazniej chorobie. Jednak sie okazuje ,ze nic mi nie jest i krew mam naprawde zdrowa. Nie wiem jak mam dalej sobie radzic z tymi myslami. Utrudniaja mi one normalne funkcjonowanie. Codziennie boje sie co bedzie potem co bedzie jutro. Czy znowu dostane paniki, czy znowu bede sie bac ze zemdleje. Zamiast cieszyc sie zyciem ja staram sie zapanowac nad wlasnymi emozjami i myslami... Zanim ktos mnie odesle do lekarza, bardzo prosze o jakies rady lub podobne historie... Pozdrawia, P
  23. Witam,na wstępie chciałbym przeprosić jeśli wpis umieszczony jest w złym dziale,nie miałem pojęcia gdzie to zamieścić,dlatego ewentualną pomyłkę wybaczcie a moderatorów proszę o przeniesienie posta w takim przypadku. Nie wiem czy uzewnętrznianie się na forum to dobry pomysł ale czuję się przyparty do muru. Mam 26 lat i problemy. Te towarzyszą mi od dziecka właściwie,ale ostatnich 8-9 lat to koszmar jeśli się nad tym zastanowię. Zawsze byłem dość rozchwiany emocjonalnie,skrajnie przeżywam każdą porażkę,bardzo zle radzę sobie ze stresem. Przez ludzi otaczających mnie uważany jestem myślę za ciepłego,miłego,zawsze pomocnego mężczyznę o pogodnym usposobieniu. I czasem uważam się za takiego sam ale nikt nie wie że jestem jednocześnie skrajnym pesymistą,żyję w ciągłym strachu i wiecznej depresji. Jak to w ogóle możliwe? Mimo wielkich planów szkołę zakończyłem na poziomie liceum,mimo że uważam się za osobę inteligentną to uczniem byłem bardzo miernym,nie radziłem sobie w środowisku szkolnym. Bardzo mocno przeżywałem swoją własną przecież decyzję o darowaniu sobie studiów,pózniej bywało już tylko gorzej. Poznałem dziewczynę,nieco młodszą ode mnie,cichą,skromną,dobrą,o takiej właśnie marzyłem i przez jakiś czas było lepiej,zaczęliśmy pracować w jednej firmie,było dobrze. Właśnie to gdy o tym wszystkim myślę jest sednem. Boję się że nigdy w życiu nie będę szczęśliwy,nie będzie nigdy wspaniale,może być tylko "w miarę dobrze". A potem myśli i problemy wróciły sam nie wiem skąd.Zaczęły się narkotyki,tzn te były gdzieś ze mną od czasów szkolnych ale teraz odkryłem że na haju nie muszę się bać ani martwić. Wszystko zręcznie ukrywałem przed drugą połówką. Narkotyki i pózniej alkohol w miejscu pracy stały się dla mnie normą. A pracę miałem świetną,byłem taką "maskotką firmy",wszyscy mnie znali i lubili,byłem jak myslę ulubieńcem kierowniczki,dużo mi to wszystko dawało,kontakt z nimi. Ale spaprałem i to. W końcu wieczne spacerowanie po firmie na haju albo pod wpływem zostało zauważone,i oczywiście nie zostałem zwolniony a tylko ostrzeżony przez kierowniczkę. 2 dni pozniej ostrzezenie się powtórzyło a tydzień pózniej wyleciałem. To był chyba najmroczniejszy okres w moim życiu. Po paru spędzonych tam latach poczułem jakbym stracił rodzinę. Przed drugą połówką udałem (mieszkaliśmy już razem) że szybko znalazłem nowy etat na magazynie. Wtedy pojawiły się inne myśli gorsze. Noce spędzałem włócząc się po mieście, w okolicy torów gdzie pełno siedlisk miejscowych bezdomnych. Po prostu siedziałem,piłem piwo i rozmyślałem o tym bagnie całymi nocami.Zamierzałem wreszcie skoczyć pod któryś z pociągów (wcześniej zapomniałem wspomnieć o ustawicznych myślach samobójczych i jednej próbie,jeszcze w czasach licealnych) ale w głowie kiełkowała mi juz inna myśl,o zwróceniu mojej frustracji na inny tor. I oto ja,wprawdzie bez szkoły ale człowiek inteligentny,oczytany,lubiący uważać się za romantyka humanista spacerowałem nocami po ciemnych zaułkach i wzdłuż torów ze sporym nożem zatkniętym za kurtkę. Nie osądzajcie mnie zbyt surowo,ciężko naprawdę o tym pisać i przyznać sie do takich rzeczy samemu przed sobą. Zamierzałem w istocie zabić jakiegoś anonimowego bezdomnego,może więcej niż jednego jeśli udał by się 'pierwszy raz",bóg mi świadkiem jak byłem tego bliski. Nie wiem co mnie wtedy opętało,żyłem jakby w ciągłym zamroczeniu i nie wszystko pamiętam z tamtego okresu,nie do końca pamiętam jak to wszystko się skończyło. Znalazłem nową pracę w firmie konkurencyjnej do pierwszej więc "fachowca" w firmie witano z radością. Tam wytrzymałem 3 miesiące. Wkrótce potem skończyłem z narkotykami. Ciężko jest mi się odnalezc w jakimkolwiek nowym miejscu,w nowej sytuacji,za dwa tygodnie mam wyjechać do pracy za granicę (miałem pół roczną przerwę od jakiejkolwiek pracy) i bardzo się tego boję. Moja druga połówka wie już o moich problemach. To złota kobieta,wiem że sama nigdy mnie nie zostawi,ale z mojej strony ta miłość już dawno się ulotniła,to również bardzo mnie boli. Ciągle myślę na przemian o samobójstwie i skrzywdzeniu innych. To zwykłe fantazje,nocami myślę o sobie jak o odpowiedniku Breivika przemierzającego firmę/szkołę czy po prostu miasto i strzelającego do przypadkowych ludzi. Zdarzyło mi się niedawno wdanie w poważną bójkę,z błahego powodu na oczach wielu ludzi. W czymś takich nie brałem udziału nawet w czasach szkolnych. Nie śpię praktycznie od 7-8 miesięcy,ciągle czuję się wykończony. Doszedłem już do ściany i nie wiem co dalej. Dodam że nigdy nie byłem leczony psychiatrycznie,nigdy nie próbowałem się z nikim w mojej sprawie skontaktować i nie wiem czy potrafiłbym się otworzyć przed innym człowiekiem tym bardziej że moja szydercza natura zaraz podpowiedziała by mi że ten słucha mnie tylko bo mu za to płacę i mało go obchodzę. To że mieszkam w dość niewielkim miasteczku to także problem w kwestii tego.Byłbym jednak skłonny zgłosić się gdziekolwiek po pomoc,porozmawiać z kimś. Zastanawiam się czy ktoś z was mógłby choć spróbować powiedzieć co mi jest,co to może być. Chciałbym by ktoś się o tym wypowiedział,chciałbym móc wiedzieć cokolwiek zanim pomyślał bym o udaniu się z tym gdziekolwiek,byłoby mi łatwiej. Wybaczcie jeśli post jest zbyt długi i nieskładny,pisałem go dość chaotycznie. No i mam nadzieję że ktoś go przeczyta.
  24. Witajcie. Mam 29 lat i od lipca choruję na nerwice lękową. Często czytam wątki na tym forum o wspomnianej chorobie i postanowiłem, że dołączę do Waszego grona Mam do Was wiele pytań, ale może najpierw opisze Wam w skrócie swoją historię jak to się zaczęło. Może być dużo czytania, z góry przepraszam A więc... Od ponad roku zmagam się z bólem pleców, dokładnie tam gdzie jest prawa nerka, na początku olewałem to i żyłem w przekonaniu, że za mało piję wody i pewnie nerki działają "na sucho" i to jest powodem bólu. Ból mijał po kilku dniach więc problem też znikał i wizyty u lekarza przekładałem z miesiąca na miesiąc.. Gdzieś głęboko z tyłu głowy wmawiałem sobie, że być może to jednak ból pleców. Nadszedł ten nieszczęsny dzień 21lipca.... Tego dnia teściowa nagadała mi, że nie powinienem bagatelizować tego bólu i udać się jak najszybciej do lekarza bo jeśli to faktycznie nerki, to może być za późno... wiadomo badania, dializy, przeszczep nerki, jednym słowem koniec normalnego życia. W nocy gdy leżałem w łóżku ból powrócił, wziąłem sobie słowa teściowej do serca i zacząłem o tym myśleć, gdzie się udać po pomoc, co będzie jeśli to faktycznie nerki przestają pracować. Te myśli napędziły mi takiego strachu, że nagle poczułem jak oblewają mnie zimne poty, nagłe uczucie jakbym dostał wielką biegunkę, ból brzucha dzwonienie w uszach i nagła słabość. Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy to, jelitówka - przy niej miałem identyczne objawy. Chciałem szybko dojść do łazienki, ale gdy tylko doszedłem do drzwi nagle zrobiło mi się bardzo słabo, czułem, że nie dam rady dalej iść. Wróciłem do sypialni i film mi się urwał. Zemdlałem, żona próbowała mnie ocucić myśląc, że to jakiś atak serca. Ocknąłem się po około 2-3 minutach - tak twierdzi żona. Gdy się ocknąłem dzwoniła już na pogotowie. Ratownicy z karetki zbadali wszystko co mogli zbadać, ciśnienie, poziom cukru, EKG, czucie w nogach i rekach, siłę ścisku dłoni, ruchliwość rąk i nóg - wynik badania ZDROWY JAK RYBA. Zabrali mnie do szpitala tam zrobiono mi tomografię głowy, RTG brzucha, badania krwi i moczu. Kolejna diagnoza - odwodnienie organizmu, niski poziom potasu, ale na to się nie umiera wiec mogę iść do domu. Następnego dnia udałem się do lekarza rodzinnego, ten dał mi tabletki na poprawę pracy żołądka, skierowanie na gastroskopię, do neurologa i na usg brzucha. Wszystkie wyniki idealne, neurolog nie widział nic co mogłoby wywołać taka akcję - a badał mnie 30 minut. Następne skierowania do kolejnych lekarzy - laryngolog, okulista, tomografia brzucha - wszędzie te same słowa "Jest Pan zdrowy". Po kilku dniach zauważyłem, że stan osłabienia zmienia się w nerwy, wewnętrzne trzęsienie i ogólnie tłuczenie nerwowe. Lekarz rodzinny stwierdził depresja z lękiem... Dał mi Cital 20mg, przez pierwsze 7 dni pół tab a potem całą. Pierwsza dawka połówki wyłączyła mnie na 16godzin, tzn nie było ze mną żadnego kontaktu, jedyne co odpowiadałem to "mhmmm" gdy żona nalegała żebym chociaż ruszył ręką. Kolejnej dawki już nie wziąłem. Szybka zmiana tabletek na Coaxil... tu też masakra, trzęsło mnie a zarazem chciało mi się spać, byłem głodny, ale nic nie mogłem przełknąć. Brałem go 3 dni i nagle wszystko mi przeszło i było cudownie. Skoro przeszło to nie muszę brać leków - pomyślałem i odstawiłem Coaxil po 3 dniach - i to był błąd... Wszystko wróciło po tygodniu, ale z większa siłą. Wróciłem do Coaxilu na 6 tygodni. Przez te 6 tygodni były dni lepsze i gorsze pojawiły się lęki, których wcześniej nie miałem. Lęki dosłownie z każdego powodu, pójście do toalety za potrzebą, że muszę pojechać samochodem, to że muszę iść do pracy - po prostu każda inna sytuacja niż siedzenie na kanapie powodowała u mnie lęki. Poszedłem do psychiatry, ta od razu od progu kazała odstawić Coaxil i przepisała Depralin - tu tez nie było kolorowo. Przez pierwsze 2 tygodnie ok ale po tym czasie pojawił mi się taki ból w klatce, że nie wiedziałem co się dzieje, kołatanie serca, lęk 2 razy większy niż wcześniej nawet jak siedziałem na kanapie przed TV wiedząc, że już nic tego dnia nie muszę robić, to i tak pojawiał się silny lęk. Udałem się do psychologa, który po wywiadzie stwierdził, że nie potrzebuje leków bo stan mojej psychiki jest na tyle dobry ze sama psychoterapia wystarczy. Psychiatra wyraziła zgodę na odstawienie leków a na wspomaganie przepisała mi hydroksyzynę. Przez miesiąc było super, ale niestety pojawiły sie problemy, remont samochodu za 4,5 tysiąca, ojca zwolnili z pracy przez co matka wpadła w depresję i załamanie oraz kilka innych mniejszych problemów. Wczoraj minęły 2 miesiące jak odstawiłem leki. Na noc biorę hydro w syropie 3ml czyli 6mg - tyle mi wystarczy żeby przespać noc. Od 2 tygodni nie czuje sie najlepiej tzn, chodzę zamulony, otumaniony, ciągle ziewam, chce mi się spać a gdy mam małe lęki od razu łapie mnie takie zmęczenie, że byłbym w stanie zasnąć na stojąco. Dodatkowo gdy mam te małe lęki od razu pogarsza mi się wzrok i widzę tak jakby za lekka mgłą. Lęki są raz większe raz mniejsze, ale nie utrudniają mi funkcjonowania, boję się różnych sytuacji , ale jestem w stanie na siłę się przemóc chociaż też nie jest to proste. Bardziej męczą mnie te napady nagłego zmęczenia, snu i pogorszenie wzroku. Są też lepsze momenty i wtedy nagle wszystko mija i nic mi nie jest. Przepraszam, za tak długa lekturę, ale muszę się komuś wygadać, komuś kto to zrozumie. Przepraszam też za błędy interpunkcyjne Co myślicie o mojej sytuacji? Co zrobilibyście na moim miejscu? Wytrwać w tym co jest teraz i poczekać na lepsze dni czy jednak iść znowu do psychiatry po leki? Pozdrawiam Wszystkich i Życzę Wam Szczęśliwego Nowego Roku.
×