Skocz do zawartości
Nerwica.com

Samobójstwo

Znaleziono 6 wyników

  1. Witam, mam 28 lat i jak w moim opisie jestem od roku trzeźwą alkoholiczką (piłam 8 lat; przestałam po przeżyciu delirium tremens), osobą w depresji (od kiedy pamiętam) i z nerwicą lękową i natręctw (od ponad 9 lat; pojawiła mi się bezpośrednio po ciężkim porodzie, który ledwo przeżyliśmy, gdyż odkleiło mi się łożysko, miałam bardzo silny krwotok i ponoć 15minut życia, przetaczaną wielokrotnie krew, syn miał wtedy 3pkt w skali Apgar) oraz z zespołem opóźnionej fazy snu (od kiedy pamiętam; ale ostatnio już całkowicie dzień zamienił mi się z nocą, co najbardziej mnie dołuje). Szukam jakiegokolwiek wsparcia, bo jestem bardzo już zdesperowana całym swoim życiem, coraz częściej też pojawiają mi się myśli samobójcze, a już jedną próbę miałam (kilka lat temu, wraz z obławą policyjną na mnie, chciałam skoczyć z mostu, zostawiłam list pożegnalny, samookaleczałam się i byłam pod wpływem alkoholu, w dodatku mój były mąż jest policjantem i on też tam był) i mam syna, więc teoretycznie mam dla kogo żyć. Jestem samotną matką, bezrobotną w wyniku moich problemów, które uniemożliwiają mi podjęcie pracy, borykam się z problemami finansowymi w sumie całe życie, co mnie bardzo przytłacza. Nie stać mnie na prywatnego psychologa, na NFZ gdzie nie pytałam, tam wizyty średnio dopiero za rok, a ja czuję, że jeśli skądś nie otrzymam pomocy to będzie źle... Od kiedy pamiętam, mam jakby pozakładane blokady wszędzie i nie umiem ich zdjąć, uniemożliwia mi to normalne funkcjonowanie. Od listopada dopadła mnie totalna niemoc, depresja, z którą nie mogę poradzić sobie do dziś. Nie mam na nic sił, motywacji i co najgorsze, żadnej nadziei i perspektyw na lepsze życie. Bardzo chcę je zmienić na lepsze, chociażby finansowo, ale nie potrafię się przemóc, w ogóle jestem niezdolna do jakiegokolwiek działania. Dodatkowo przez niewyjaśniony paraliżujący mnie strach, oblałam właśnie studia, skąd także dostawałam pomoc socjalną i to mnie wyjątkowo załamało. Nie umiałam iść na zajęcia ze strachu, a tym bardziej, że dzień zamienił mi się z nocą i tak przesypiam całe dnie, a w nocy normalnie funkcjonuję (dziś zasnęłam o 8 rano, a wstałam o 19.30). Trwają ferie i dziecko jest u dziadków, ale one się niedługo kończą i jakoś będę musiała się męczyć i usiłować wstać o 7 rano i zawieźć dziecko do szkoły. To mnie także wyjątkowo dołuje i przeraża, bo zwykle nie potrafię zasnąć wcześniej niż 5rano. Poza tym, nawet jeśli udałoby mi się zasnąć o 22 to nawet o 7 nie potrafię się obudzić. Mam ogromny problem z obudzeniem się ze snu, mam bardzo twardy sen. Jak już zasnę to nie wiem, co się wokół mnie dzieje i nie słyszę totalnie nic, tym bardziej budzika, a i często nawet syn nie jest w stanie mnie dobudzić. Z tego powodu często syn nie chodził do szkoły, co mnie całkowicie przybijało i traciłam i tak nieistniejące poczucie własnej wartości. Zdarzało się, że nie spałam np po dwie doby, spałam co drugi dzień, żeby tylko syn poszedł do szkoły, albo jeśli musiałam gdzieś pilnie być. Jestem bezsilna wobec moich problemów ze snem i tej otaczającej mnie beznadziei. Jak mam rozwiązać moje problemy ze snem i depresją? Bardzo proszę o pomoc, poradę, ciepłe słowo, cokolwiek ;( Jestem po rozwodzie, obecnie w toku jest unieważnianie małżeństwa kościelnego, mąż, będący policjantem znęcał się nade mną psychicznie, podobnie jak mój następny partner. W toksycznej matce także nie miałam nigdy wsparcia, obecnie jestem bardzo samotna, nie mam przyjaciół, ani nawet znajomych. Jedynie jestem w związku z partnerem, w którym także nie mam wsparcia, gdyż on nie rozumie moich problemów, nic dziwnego, bo sam jest ciężko chory i potrzebuje przeszczepu nerki, żeby przeżyć. Przez kilka miesięcy po moim delirium chodziłam na terapię dla uzależnionych i tam psychiatra wypisał mi leki na nerwicę, które do teraz biorę, na terapię jednak nie chodzę, bo akurat w tym czasie syn ma zajęcia pozalekcyjne, na które bardzo chce chodzić, a ja bardzo z tego powodu ubolewam. Po przejściu delirium zrozumiałam, że muszę żyć dla syna i tego się kurczowo trzymam. Muszę - bo nie chcę, ja żyję tylko dla syna. A skoro już żyć muszę, to bym chciała się tak nie męczyć codziennie, bo nie wiem, czy będę w stanie wytrzymać w swoim postanowieniu.
  2. Witam,na wstępie chciałbym przeprosić jeśli wpis umieszczony jest w złym dziale,nie miałem pojęcia gdzie to zamieścić,dlatego ewentualną pomyłkę wybaczcie a moderatorów proszę o przeniesienie posta w takim przypadku. Nie wiem czy uzewnętrznianie się na forum to dobry pomysł ale czuję się przyparty do muru. Mam 26 lat i problemy. Te towarzyszą mi od dziecka właściwie,ale ostatnich 8-9 lat to koszmar jeśli się nad tym zastanowię. Zawsze byłem dość rozchwiany emocjonalnie,skrajnie przeżywam każdą porażkę,bardzo zle radzę sobie ze stresem. Przez ludzi otaczających mnie uważany jestem myślę za ciepłego,miłego,zawsze pomocnego mężczyznę o pogodnym usposobieniu. I czasem uważam się za takiego sam ale nikt nie wie że jestem jednocześnie skrajnym pesymistą,żyję w ciągłym strachu i wiecznej depresji. Jak to w ogóle możliwe? Mimo wielkich planów szkołę zakończyłem na poziomie liceum,mimo że uważam się za osobę inteligentną to uczniem byłem bardzo miernym,nie radziłem sobie w środowisku szkolnym. Bardzo mocno przeżywałem swoją własną przecież decyzję o darowaniu sobie studiów,pózniej bywało już tylko gorzej. Poznałem dziewczynę,nieco młodszą ode mnie,cichą,skromną,dobrą,o takiej właśnie marzyłem i przez jakiś czas było lepiej,zaczęliśmy pracować w jednej firmie,było dobrze. Właśnie to gdy o tym wszystkim myślę jest sednem. Boję się że nigdy w życiu nie będę szczęśliwy,nie będzie nigdy wspaniale,może być tylko "w miarę dobrze". A potem myśli i problemy wróciły sam nie wiem skąd.Zaczęły się narkotyki,tzn te były gdzieś ze mną od czasów szkolnych ale teraz odkryłem że na haju nie muszę się bać ani martwić. Wszystko zręcznie ukrywałem przed drugą połówką. Narkotyki i pózniej alkohol w miejscu pracy stały się dla mnie normą. A pracę miałem świetną,byłem taką "maskotką firmy",wszyscy mnie znali i lubili,byłem jak myslę ulubieńcem kierowniczki,dużo mi to wszystko dawało,kontakt z nimi. Ale spaprałem i to. W końcu wieczne spacerowanie po firmie na haju albo pod wpływem zostało zauważone,i oczywiście nie zostałem zwolniony a tylko ostrzeżony przez kierowniczkę. 2 dni pozniej ostrzezenie się powtórzyło a tydzień pózniej wyleciałem. To był chyba najmroczniejszy okres w moim życiu. Po paru spędzonych tam latach poczułem jakbym stracił rodzinę. Przed drugą połówką udałem (mieszkaliśmy już razem) że szybko znalazłem nowy etat na magazynie. Wtedy pojawiły się inne myśli gorsze. Noce spędzałem włócząc się po mieście, w okolicy torów gdzie pełno siedlisk miejscowych bezdomnych. Po prostu siedziałem,piłem piwo i rozmyślałem o tym bagnie całymi nocami.Zamierzałem wreszcie skoczyć pod któryś z pociągów (wcześniej zapomniałem wspomnieć o ustawicznych myślach samobójczych i jednej próbie,jeszcze w czasach licealnych) ale w głowie kiełkowała mi juz inna myśl,o zwróceniu mojej frustracji na inny tor. I oto ja,wprawdzie bez szkoły ale człowiek inteligentny,oczytany,lubiący uważać się za romantyka humanista spacerowałem nocami po ciemnych zaułkach i wzdłuż torów ze sporym nożem zatkniętym za kurtkę. Nie osądzajcie mnie zbyt surowo,ciężko naprawdę o tym pisać i przyznać sie do takich rzeczy samemu przed sobą. Zamierzałem w istocie zabić jakiegoś anonimowego bezdomnego,może więcej niż jednego jeśli udał by się 'pierwszy raz",bóg mi świadkiem jak byłem tego bliski. Nie wiem co mnie wtedy opętało,żyłem jakby w ciągłym zamroczeniu i nie wszystko pamiętam z tamtego okresu,nie do końca pamiętam jak to wszystko się skończyło. Znalazłem nową pracę w firmie konkurencyjnej do pierwszej więc "fachowca" w firmie witano z radością. Tam wytrzymałem 3 miesiące. Wkrótce potem skończyłem z narkotykami. Ciężko jest mi się odnalezc w jakimkolwiek nowym miejscu,w nowej sytuacji,za dwa tygodnie mam wyjechać do pracy za granicę (miałem pół roczną przerwę od jakiejkolwiek pracy) i bardzo się tego boję. Moja druga połówka wie już o moich problemach. To złota kobieta,wiem że sama nigdy mnie nie zostawi,ale z mojej strony ta miłość już dawno się ulotniła,to również bardzo mnie boli. Ciągle myślę na przemian o samobójstwie i skrzywdzeniu innych. To zwykłe fantazje,nocami myślę o sobie jak o odpowiedniku Breivika przemierzającego firmę/szkołę czy po prostu miasto i strzelającego do przypadkowych ludzi. Zdarzyło mi się niedawno wdanie w poważną bójkę,z błahego powodu na oczach wielu ludzi. W czymś takich nie brałem udziału nawet w czasach szkolnych. Nie śpię praktycznie od 7-8 miesięcy,ciągle czuję się wykończony. Doszedłem już do ściany i nie wiem co dalej. Dodam że nigdy nie byłem leczony psychiatrycznie,nigdy nie próbowałem się z nikim w mojej sprawie skontaktować i nie wiem czy potrafiłbym się otworzyć przed innym człowiekiem tym bardziej że moja szydercza natura zaraz podpowiedziała by mi że ten słucha mnie tylko bo mu za to płacę i mało go obchodzę. To że mieszkam w dość niewielkim miasteczku to także problem w kwestii tego.Byłbym jednak skłonny zgłosić się gdziekolwiek po pomoc,porozmawiać z kimś. Zastanawiam się czy ktoś z was mógłby choć spróbować powiedzieć co mi jest,co to może być. Chciałbym by ktoś się o tym wypowiedział,chciałbym móc wiedzieć cokolwiek zanim pomyślał bym o udaniu się z tym gdziekolwiek,byłoby mi łatwiej. Wybaczcie jeśli post jest zbyt długi i nieskładny,pisałem go dość chaotycznie. No i mam nadzieję że ktoś go przeczyta.
  3. Hej, to mój pierwszy wpis na takiej stronie. Moj chłopak pół roku leczy się na nerwice natręctw, z którą wiąże się depresja. Bierze anafranil i inne leki przeciwlękowe. Chodzi tez do psychoterapeuty od 3/4 msc. Jest zniechęcony, bo nie widzi diametralnej poprawy i żadnego sensu w życiu, bo czas upływa, a nic się nie zmienia. Staram się go wyciągać do ludzi, zachęcać do nawet drobnych aktywności albo po prostu być, ale jest to nieco trudne na codzień, ponieważ dzieli nas pewna odległość. Ja przez pracę też nie mogę jechać do niego na dłużej. Nie zawsze wiem, jak mam się zachować, ale staram się być cierpliwa i wspierać go. Kilka razy mówił mi już o tym, że myśli o tym, żeby po prostu zrobić sobie krzywdę, poczuć ulgę (teraz tylko drapie dłonie) albo żeby całkiem wszystko skończyć. Z jednej strony mówi, że po prostu zastanawia się nad tym, myśli po prostu o śmierci i nie wie czy byłby w stanie to zrobić. Z drugiej strony nie mogę patrzeć na to z założonymi rękami i nie zareagować. Podobno rozmawiał o tym na terapii, ale „mam wrażenie, że trochę mnie zbyła”. Boję się, że może coś sobie zrobić, a ja będę całe życie miała wyrzuty sumienia, że mu nie pomogłam. Nie wiem co powinnam robić, jak mu pomoc. Czy powiedzieć o tym jego rodzicom, z którymi mieszka. Czy sama iść do psychologa żeby umieć poradzić sobie w takich sytuacjach…
  4. Mam 41 lat. Przez tą pandemię COVID-19 nie chce mi się żyć. Miałem plany na przyszłość a teraz czuję jakbym był sparaliżowany po wypadku. Nie boję się może samego zarażenia, lecz przerażają mnie konsekwencje pandemii w tym przeczuwam koniec ludzkości. Nie wiem co zrobić z sobą!
  5. Ostatnio czuję duże napięcie związane z sytuacjami w moim życiu, tym bardziej teraz, gdy jestem chora na zapalenie zatok i nic nie mogę zrobić, bo muszę to przeleżeć a chciałabym wiele pozmieniać. Czuję się przez to winna, tym bardziej, że przez chorobę musiałam przesunąć o tydzień wyjazd do pracy za granicę i w oczach niektórych bliskich mi osób wyszłam na lenia (dodam, że od pół roku jestem bezrobotna, ponieważ czekałam na odpowiednią ofertę pracy, która się przytrafiła akurat w tym momencie w którym dostałam zapalenia zatok). Czuję się okropnie ze sobą bo teraz w oczach bliskich jestem najgorsza i w dodatku pewnie sobie ubzdurałam chorobę żeby tylko nie jechać a przecież powinnam zrobić to już dawno i tylko wszystko znów przedłużyłam. Nie wiem jak przekonać tych ludzi, że naprawdę mi zależało na wyjeździe, ale czułam się fatalnie (teraz już jest trochę lepiej, zwłaszcza kiedy spadła temperatura) i wolałam w takim stanie się nie ruszać. Mam 25 lat, pół roku siedzę w domu rodzinnym w dodatku bezrobotna. Od rana dziś oglądam zdjęcia i nagrania samobójców i ze wstydu przed sobą nie odbyłam sesji z moją terapeutką. Ta sutuacja i poczucie winy przerasta mnie do tego stopnia, że jedynym rozwiązaniem i ulgą są myśli o zabiciu się. Dodam, że z depresją walczę już od 6 lat i po tym jak zniszczyła mi start w dorosłość to dopiero od jakiegoś czasu miałam poczucie, że jestem gotowa wszystko powoli odbudować, przestałam mieć myśli samobójcze, nawet patrzyłam na przyszłość w bardziej kolorowych barwach, co mnie samą zdziwiło, bo jeszcze rok temu nie widziałam już dla siebie żadnej nadziei. Nie wiem czy ktoś przeczyta ten post, ale musiałam gdzieś to z siebie wyrzucić. Wiadomo, że lepiej było powiedzieć to terapeutce, ale wydaje mi się, że ona też jest już zażenowana moją obecną sytuacją i wstyd mi przed nią, że żadne moje plany nie dochodzą do skutku. Czeka mnie ciężki tydzień w domu rodzinnym z wypominaniem mi, że przecież już zdrowieje i mogłabym być teraz w pracy bo nic mi nie jest. Nie wiem jak zniosę to psychicznie. Jest mi za siebie wstyd, ale jakoś pojawia się we mnie iskierka nadziei, że przecież za tydzień będę już zdrowa, pojadę dorobić trochę większą sumę pieniędzy, po kilku miesiącach przyjadę Polski znów wrócę do miasta w którym kiedyś studiowałam i zacznę samodzielne życie na nowo.
  6. Witam, mam 15 lat i ostatnio zaczęłam podejrzewać u siebie nerwicę natręctw. Zauważyłam, że mój mózg wyłapuje jakieś randomowe neutralne rzeczy i zaczyna tworzyć na ich punkcie obsesje i pojawiają się natrętne myśli na ich temat. Autentycznie randomowe, neutralne rzeczy stają się odbierane negatywnie, i moja głowa ma ciągły natłok myśli z nimi związanymi. Te myśli zazwyczaj mijają gdy moja głowa nie znajdzie sobie innego tematu do takich myśli. Ale czasami obiektami tych dziwnych myśli stają się tak dziwne i czasami złe rzeczy, o których bym w życiu nie pomyślała. W mojej głowie pojawia się jakaś zła myśl i początkowo ją wypieram. Mówię do siebie "Martyna ty tak nie myślisz", ale po chwili ta zła myśl wchodzi do mojej głowy i przejmuje moje myślenie. Momentalnie zaczynam cierpieć, zadaję sobie pytanie dlaczego tak myślę, co się ze mną dzieje? Nigdy w życiu bym tak nie pomyślała, ale z jakiegoś powodu moja głowa zaczyna tak myśleć i przejmować moje myślenia. Zauważyłam, że te myśli stają się coraz gorsze. np (wiem jak to okropnie zabrzmi) ale, że mogła bym komuś zrobić krzywdę, albo go zabić. Ja naprawdę nie wiem co się ze mną dzieje. Chce mi się płakać jak o tym myślę. Zadaję sobie pytanie "Dlaczego?", dlaczego ja tak myślę. Ja naprawdę nie chcę nikomu zrobić krzywdy, ale w mojej głowie pojawiła się taka randomowa myśl o tym i mój mózg to podłapał i ciągle mam tą myśl w głowie. Czuję się z tym okropnie, ja naprawdę nie wiem co się ze mną dzieje. Przed chwilą jak poszłam się kąpać rozmyślałam sobie o tym dlaczego tak paskudne, obrzydliwe myśli siedzą w mojej głowie i mnie wyniszczają. W pewnym momencie dostałam ataku paniki. Moje mięśnie były jak wata, nie mogłam złapać oddechu, obraz przed oczami mi się zamazał, poczułam duszności i ucisk w klatce piersiowej, myślałam że zaraz zwymiotuję i czułam że zaraz zemdleję. Zaczęłam się łapać ramki od drzwi żeby ustać i złapać oddech, myślałam że zaraz umrę, lub dostanę zawału, przemyłam twarz dwoma garściami zimnej wody i pomogło. Te dziwne myśli mnie tak przeraziły, że zaczęłam się bać sama siebie. Wiem, że brzmię jak psychopatka, ale ja naprawdę chcę się tego pozbyć, to nie są moje myśli. Ja się czuję, jakby się we mnie zagnieździł jakiś inny człowiek. Zawsze byłam mega empatyczną i wyczuloną na ból i cierpienie osobą, pełną miłości i zrozumienia dla innych. Ja nie wiem co się ze mną stało, ale wierzę, że jak udało mi się otrzymać tak dziwne myśli, to uda mi się też z nich wyjść i wrócić do starej kochającej, szczęśliwej i pełnej empatii Martyny. Ja naprawdę tęskię za starą sobą. Ja nie chcę taka być jak teraz, ja chcę się pozbyć tych natrętnych myśli, to nie jestem ja, ale coś mi nie daje przekręcić myślenia na starą Martynę. Proszę o pomoc, co mi może być. Naprawdę mam myśli o samobójstwie, bo mam wrażenie że moje myślenie się pogorszy i że jestem śmieciem. Ciągle myślę, że chciała bym pójść do psychologa, może on mi pomoże, ale boję się o tym powiedzieć mamie, bo pomyśli że wariuję. Ona widzi mnie jako wspaniałą osobę, która kocha życie i je szanuje, a moje ostatnie myśli są sprzeczne z moimi poglądami (które gdzieś we mnie siedzą, ale przez te dziwne myśli są bardzo przytłumione). Przez to myślę, że pójdę do psychologa jak dorosnę na własną rękę, ale właśnie boję się, że do tego czasu kompletnie zwariuję i, że będzie już za późno (w sensie, albo tak zwariuję i będę innym człowiekiem, albo nie wytrzymam tej dziwnej presji i się zabiję). Proszę o pomoc, ja naprawdę chcę wrócić do normy
×