Skocz do zawartości
Nerwica.com

Rodzina

Znaleziono 16 wyników

  1. Hej hej! W ramach swojej pracy magisterskiej prowadzę badania o zależności między doświadczeniami w dzieciństwie a relacjami w dorosłości. Czytam tutaj Wasze historie i byłoby to dla mnie niezwykle ważne, żeby wziąć je pod uwagę w swojej pracy. Każde wypełnienie jest dla mnie serio na wagę złota. Badanie jest w pełni anonimowe, a jego wypełnienie zajmuje maksymalnie 15 minut i składa się wyłącznie z pytań zamkniętych. Może być także ciekawą okazją do refleksji nad własnym życiem. A dla mnie będzie to ogromna pomoc! Link: https://psychodpt.fra1.qualtrics.com/jfe/form/SV_bjiAfFcMuDPvcPk Koniecznie dajcie znać co myślicie o badaniu i jak się czujecie po wypełnieniu badania, chętnie pogadam :) Dziękuję!
  2. moj przypadek: nie mam rodziny ani przyjaciol. Wszyscy (zarowno od strony ojca jak i matki) sa skloceni. bylo duzo przemocy,naduzyc,moi rodzice mieli przykre dziecinstwo i tak dalej by mnozyc obie nieszczesliwe i sklocone rodziny nie ma i nigdy nie bylo obiadkow u dziadkow, prezentow i odprowadzania ze szkoly,bo mieli mnie gdzies, nie bylo wakacji z kuzynami ani pisania co to u ciotki slychac.praktycznie nie znam mojej rodziny,jedynie z tej strony ze wszyscy sa porabani itp. w szkole zawsze musialam klamac piszac na polskim jaka to mam super babcie,a ona nawet nie wiedziala ile mam lat i do ktorej szkoly chodze W klasie mi sie pytali "ty masz rodzine?jakichs kuzynow"? A ja klamalam ze tak i wymyslalam historyjki dodatkowo nie mam rodzenstwa-jestem jedynaczka. relacje w rodzinie nigdy nie ulegna zmianie, to wiem chodzi o to, ze mam z tego powodu w srodku pustke taka, jak czarna dziura bez dna. Rozumiecie. Ja nie wiem co to sa obiadki rodzinne,nigdy nie bylam na slubie nikogo z rodziny ani sama na slub nie bede miala kogo zaprosic. czuje bezdenna pustke. z tego powodu mam brak poczucia wlasnej wartosci i czuje sie nikim. Jak czlowiek innej kategorii, jakis alien. boje sie wejsc w relacje,bo czesto uswiadamiano mi, ze skoro nie mam kochajacej rodziny to jestem PORABANA, DZIWNA i w ogole w kombinezonie,zeby sie przypadkiem nie zarazic. Jak TREDOWATA czuje sie troche jakbym byla uposledzona, rozumiecie? jakbym nie mogla nawet rownac sie z ludzmi, ktorzy mieli pelne i szczesliwe rodziny. przy takich osobach czuje sie jak glupek. w ogole czuje sie jak glupek i naprawde mam w sobie tak bezdenna pustke, ze nie wiem co jest w stanie zasypac to uczucie Przez to uwazam, ze jestem nieciekawa osoba. Z wielka dziura ktorej nie da sie zasypac. I ze wszyscy widza ta ulomnosc. wielokrotnie probowalam stworzyc swoje "szczescie", to ludzie z pelnych rodzin albo sie ze mnie smiali,albo podkladali nogi.'nie,Ty nie umiesz byc szczesliwa' To tak jakbym urodzila sie nie wiem,z zespolem Downa? I nie mogla sie rownac z pelnosprawnymi i ciagle byla powodem kpin?to tak samo mam ja. czuje sie jak przyglup i ulom i ktorym nie ma nic dobrego i nigdy nie dorownam tym, co maja pelne rodziny bo oni maja wiedze na temat zdrowych relacji i super historie i wspomnienia, a ja nie Pomozcie mi. Co mam zrobic Niektorzy mowia "znajdz pasje to zasypiesz ta pustke", ale ja musze zmienic myslenie a potem znalezc pasje
  3. Dzień dobry. Szukam realnej oceny sytuacji w której się znajduję, bez moich subiektywnych odczuć. Mam 40 lat, wciąż żyję w jednym domu z mamą emerytką lat 73. Zawsze nasze relacje były dobre, do czasu gdy mama nie popadła w relację koleżeńską w pewną panią. Z czasem ta osoba naciągnęła ją na wielki kredyt w celu "pomocy" (bezrobotna starsza pani, mająca dar do zjednywania sobie naiwnych). Mama na to przystała, wzięła duży kredyt, pieniądze dała tej kobiecie. Obecnie 10 lat go spłaca i sama nie ma za co żyć gdyż zabiera jej on całą emeryturę( jeszcze będzie tak 5 lat). Z ową panią nadal utrzymuje koleżeńskie kontakty, choć już nie tak częste jak dawniej ( nie żałuje tego co zrobiła i nie czuje się oszukana choć ja to widzę inaczej i chętnie bym wystosowała pozew, choć pewnie nic by to nie dało). Obecnie zastanawiam się dokąd zmierza moje życie. Nie mam własnej rodziny, muszę utrzymywać mamę, zarabiam najniższą krajową i nie stać mnie na utrzymywanie jednocześnie własnego domu i domu mamy. Kiedy kredyt się skończy będę mieć 45 lat. Niekiedy w napadzie złości sugeruję mamie, że mogłaby iść do pracy skoro tak się zadłużyła, wiedziała co robi niech poniesie konsekwencje swoich czynów. Nie ma renty chorobowej ,ani grupy inwalidzkiej, siedzenie na portierni by jej nie zaszkodziło(choć fakt, że nie jest 100% okazem zdrowia). Mama wtedy robi smutne oczy i zawsze mówi " skąd ja na to siły wezmę, raz dziennie po chleb pójdę i już mam dosyć, a ty mnie do pracy chcesz posłać.." Ja jej wierzę, że może źle się czuć. I źle mi z tym, że posyłam "starą matkę" w myślach od pracy, ale też ogarnia mnie wściekłość na jej naiwność i upór. Nie wiem co o tym myśleć. Chcę mieć własne życie, móc się usamodzielnić. Z drugiej strony nie chcę być wyrodnym dzieckiem i zostawić mamy samej sobie, bo jest już starszą osobą i sobie nie poradzi z opłatami. Czuję, że ją kocham i jest moją przyjaciółką mimo tego co zrobiła. Z trzeciej strony natomiast egoistycznie podchodząc czuję się wykorzystywana, bo wychodzi na to, że opłacam pośrednio kredyt wzięty na oszustkę, której szczerze nie cierpię, a moje życie mija. Bywają momenty, że targa mną uczucie nienawiści i bezsilności. W międzyczasie doświadczyłam też nerwicy lękowej , która trwała około lat 15tu. Nie wiem czy to z winy tej oszustki, która za mocno ingerowała w życie rodzinne i wtedy kiedy potrzebowałam mamy jej nie było, czy może z innych przyczyn. Teraz od 2 lat czuję się wolna, choć to coś o czym wciąż się pamięta. Mama teoretycznie wie, że ja cierpię w obecnej sytuacji przez brak szerszych perspektyw na zmiany, ale jednocześnie tkwi w przekonaniu " jakoś to będzie, trzeba przetrwać" i nic nie robi by to zmienić, przytuli, popłacze... Żal mi jej , ale też żal mi mnie. Jestem ciekawa opinii osób postronnych co by zrobili w mojej sytuacji, czy powinnam tak trwać do końca, czy odejść nie zważając na nic. Są dni kiedy myślę, że zmarnowałam życie tkwiąc w zawieszeniu, bez możliwości pójścia własną ścieżką. Będę wdzięczna za porady i opinie, może jest coś czego ja nie dostrzegam, a pomoże mi to inaczej podejść do sprawy.
  4. cześć wszystkim, jestem tu nową osobą. potrzebuję "wyżalenia się" i porad, co mam zrobić w danej sytuacji. mam problem z moją mamą. trzy miesiące temu skończyłam 18 lat, myslalam że ciągłe awantury się skończą, jednak myliłam się. prawdę mówiąc jest jeszcze gorzej. nie nazwałabym jej alkoholiczką, choć zdarza się, że codziennie wypija po czteropaku piwa. robi problemy nawet o małe rzeczy, ciągle wyzywa oraz bije. staram się robić w domu wszystko, opiekuje się moim małym rodzeństwem, sprzątam, robie pranie, gotuje, jednak ona na to nie zwraca uwagi. ciągle mi grozi, że mnie wyrzuci z domu i jej zdanie zmienia się ciągle. ja sama mam tą sytuację od kilku lat, przez co z każdym dniem czuje się coraz gorzej, nie mogę się skupić na nauce, co mnie jeszcze bardziej dołuje, ponieważ w nadchodzącym roku szkolnym pisze matury i chcę się dostać na dobre studia i w końcu się stąd wydostać. próbowałam o tym rozmawiać z ciocią, siostrą mojej mamy, jednak ona mi powiedziała, że miała tą samą sytuację ze swoimi rodzicami i muszę wytrzymać. proponowała rozmowę z mamą, jednak rozmowa nie pomaga, tak samo jak wszystko inne. kończy się tylko wyzwiskami. kilka lat temu zostałam zgwałcona przez mojego byłego ojczyma i wniosłam oskarżenia na policję, jednak moja matka, wiedząc o tym, ponieważ on jej się przyznał, kazała mi mówić na przesłuchaniu że klamalam, zagroziła wyrzuceniem z domu. chodziło o pieniądze, jednak przykro mi, że kara go nie spotkała. przez tą sytuacje i próbę samobójczą w szkole byłam skierowana do psychiatry, do ktorego zresztą chodzilam przez dłuzszy czas i brałam leki (anafranil i chlorprothixen zentiva), jednak mama przerwała moje leczenie, zakazala mi tam chodzić. na dodatek uczesczalam na terapię uzależnieniową od internetu, poniewaz przekrztałciła wszystko to w historyjkę o uzależnieniu. próbuje ciągle szukać pracy, by jak najszybciej się wyprowadzić, jednak mi się nie udaje, mieszkam niestety w małym mieście.
  5. Witam, mam na imię Karol, jestem młodym studentem pierwszego roku studiów technicznych. Od dzieciństwa jestem osobą dosyć wrażliwą na różne bodźce psychiczne, osobą, która dużo myśli o swoich decyzjach, przyszłości, konsekwencjach wyborów i najbliższym otoczeniu. Najprościej mówiąc - moje podejście do życia wahało się między racjonalizmem a przesadnym pesymizmem a niekiedy przesadnym optymizmem nawet. Ludzie otaczający mnie mogą odnosić mylne wrażenie, że jestem twardym introwertykiem, który dobrze sobie radzi z emocjami. W wieku 13 lat przechodziłem nerwicę lękową, która była najprawdopodobniej skutkiem ubocznym dojrzewania, zaczynałem wtedy inaczej patrzeć na świat i moja psychika nie potrafiła tego udźwignąć. Do dziś nie umiem określić i nikt nie wskazał sensowniejszego powodu tej choroby. Minęło 6 lat od tamtego czasu i wkraczając powoli w dorosłe życie czuję, że nie jestem na to gotowy. Przez gimnazjum i szkołę średnią prowadziłem styl życia introwertyka, tzn spędzałem czas wolny w domu przed komputerem, książkami, telewizją oraz na zabawie z psem. Czasami spotykałem się z kolegami z mojej wsi i graliśmy w nogę. Spotkania towarzyskie, większe imprezy stresowały mnie (do dziś stresują), więc gdy miałem wybór bez konsekwencji omijałem je w większości. Nadszedł czas studiów - czas, który inaczej sobie wyobrażałem. Myślałem, że studia to przyjemny czas, że to taka dłuższa i trudniejsza szkoła średnia z domieszką "dorosłego" życia. Moja psychika zakłuła mnie po raz kolejny. Z dala od domu, w mieście, w akademiku, zdany na siebie i swoją delikatną psychikę. Z technicznego punktu widzenia radziłem sobie dobrze, nie miałem problemów z załatwianiem różnych spraw na własną rękę. Wydawało się pod koniec pierwszego tygodnia studiów, że nie jest tak źle, ale najgorsze było przede mną.. Po przyjeździe na weekend do domu bardzo szybko nadszedł czas na powrót do studenckiej rzeczywistości. I właśnie tu moje nerwy dały o sobie znać... Uświadomiłem sobie, że za parę lat się usamodzielnie i będę musiał opuścić dom. To co wcześniej było dla mnie czymś normalnym, nagle stało się strasznie cenne. Nagle zaczęło brakować mi rodzinnego ciepła, każdy tydzień był przeprawą "byle do piątku" i kończył się jak najwczesnym pojawieniem się w rodzimej miejscowości, a następnie rozpaczą w dniu powrotu do akademika (moja uczelnia była w innym mieście). Zdarzały się tygodnie, w których powrót nie był tak bolesny, ale i takie, które mnie rozklejały. Z biegiem czasu stany nerwicowe się unormowały, zdałem semestr i rozpocząłem nowy. I w tym nowym semestrze pojawiły się nasilone nawroty moich problemów. Doprowadzają mnie one do bezsilnego płaczu i destabilizacji moich planów m.in. na naukę. Boję się, że przez całe studia nie wygram z tym i po skończeniu ich wrócę do rodzinnego domu skreślając karierę na rzecz uspokojenia psychiki. Nie wiem co robić.. Czy to normalne? Czy jest szansa, że samo przejdzie kompletnie z czasem? Proszę o pomoc i rady... albo chociaż pocieszenie.. (Jeśli moja historia jest niejasna mogę ją spróbować jeszcze raz opowiedzieć lub rozwinąć)
  6. Dlaczego jest tak, że gdy jestem przy swoim chłopaku, myślę o nim jako o osobie z którą pragnę być do końca życia, aby był ojcem mojego dziecka, marzę o ślubie z nim, codziennym budzeniu się przy sobie... A kiedy nie ma go przy mnie, myślę że przez niego nie robię nic pożytecznego dla siebie. Dobra. Nie ze nic, ale ze bez niego mogłabym bardziej skupić się na sobie. Skupić się w końcu na nauce angielskiego, na spokojnie znaleźć nową pracę, mieć więcej czasu dla przyjaciół i rodziny i psa (na tym ostatnim najbardziej mi zależy). Kiedy nie ma go przy mnie, wizualizuje sobie nasze rozstanie. Kiedy z nim jestem, marzę aby się z nim zestarzec. Oskarżam go również w głowie o to, że przez niego staje się bardziej poważna. A to nudne i przykre. Czasem mam wrażenie jakby mnie niszczyl. Od 6 klasy podstawówki bez przerwy jestem w związkach. Pierwszy trwał prawie 4 lata, drugi ponad 4, trzeci właśnie trwa. Od lipca tamtego roku. Przeskakiwalam z kwiatka na kwiatek. Pierwszego chłopaka zdradzalam nie wiem ile razy (poprzez miłość głównie platonoczna, z fizycznosci było buzi i tulenie, czasem macanie), drugiego chyba ze trzy razy (pocałunki, platonoczna miłość, macanie). Poza tym, kiedy ktoś coś do mnie mówi, widzę szeroki wachlarz możliwości tego z jaką intencją ktoś wypowiada dane słowa w moją stronę. Przez co często źle interpretuje. Na dodatek nauczyłam się myśleć głównie w czarnych kolorach.
  7. Dzień dobry, chciałbym zapytać, jak brak matki wpływa na rozwój emocjonalny chłopaka? Większość informacji jakie znalazłem w internecie dotyczy braku ojca. Podmiotem jestem tutaj ja. Mam 25 lat, moja matka zmarła gdy miałem ok. 2 lat, więc kompletnie jej nie pamiętam, znam ją tylko ze zdjęć. Ojciec nie miał mnie za bardzo z kim zostawiać więc spędzałem długie dni w przedszkolu a później na szkolnej świetlicy (byłem odbierany zawsze jako ostatni). Kiedy miałem ok. 5 lat mój ojciec związał się z inną kobietą z którą miał dwójkę dzieci, więc całkowita uwaga skupiła się na tamtej dwójce, kiedy miałem ok. 12 lat rozstali się. Chciałbym zapytać, jak w ten sposób spędzone dzieciństwo może pływać na moje relacje z kobietami? Widzę po sobie, że ciężko mi przychodzi zakochanie się i zaangażowanie, gdy jednak już to nastąpi, jestem bardzo opiekuńczy, troskliwy i czuły jednak też bardzo lubię kiedy ta osoba na której mi zależy troszczy się o mnie, choćby przez pytanie ''jak było w pracy''. Zauważam też, że bardzo źle znoszę kiedy dziewczyna z którą jestem nie poświęca mi dość uwagi lub czasu. Kiedy nie jestem z nikim związany czuję się okropnie. Jeśli jest na ten temat jakaś fachowa literatura/opracowania naukowe, byłbym wdzięczny o podanie bibliografii, w razie ewentualnych pytań chętnie odpowiem, dziękuję z góry :)
  8. Dzień dobry, czy Waszym zdaniem bycie DDA ma wpływ na bycie rodzicem? Próbuję zrozumieć pewną osobę, która po urodzeniu dziecka całkowicie się zmieniła. Wpadła w jakąś obsesję na punkcie swojego dziecka, która trwa już rok. Nie pozwala prawie nikomu do niego dochodzić, widzi ciągłe zagrożenia, jest zazdrosna o dziecko względem swojego partnera, odrzuca wszystkich dookoła, zrezygnowała ze związku, jedynym miejscem ukojenia jest dom, w którym wcześniej się wychowywała, choć okres dzieciństwa w tym domu łączył się z ciągłym piciem ojca i współuzależnioną matką, która całkowicie nie radziła sobie z sytuacją. Ta osoba porzuciła swoje plany i marzenia i wróciła w objęcia matki, choć ma 40 lat i 20 lat nie mieszkała z rodzicami. Do tego widzi ciągłe zagrożenia dla swojego dziecka, a sama, choć jest perfekcyjna, uważa siebie za złą matkę. To tak w dużym skrócie. Trudno jest składnie opisać całą sytuację, ale jak Państwo widzicie, jest dziwna...
  9. Trudno jest mi określić czy to zajadanie depresji czy może zaburzenia odżywiania. Trzy lata odwiedzin u różnych psychiatrów, ,, eksperymenty" z lekami oraz niezażywanie ich, wizyty u psychologa które nic nie powiedziały a tylko albo się pogrążam albo wypijam ,,naważone piwo". To się zaczęło w liceum. Doszło na obozie wakacyjnym do przykrej sytuacji z płaczem i koniecznością odebrania mnie przez rodzica. Kilka osób nieodpowiedzialnych zraziło mnie do innych. Z osoby oszczędnej i gospodarnej stałem się w ciągu miesiąca e marnotrawną. Wydawanie kasy na słodycze i przekąski, w końcu nakrycie przez rodziców i zamrożenie kieszonkowych. Po maturze automatycznie ,,wolny" od zajadania się. Aż do studiów. Gdy zacząłem mieć trudności z otoczeniem (konflikty z kolegami i koleżankami z ich inspiracji) oraz psychicznie byłem w stanie wegetatywnym to codziennie przekąski, pizze, chipsy, lody do oporu aż pieniądze mi się kończyły. Przytyłem sporo przez co rodzice zaczęli mnie wytykać palcami i wręcz bez zrozumienia ,, zachęcać" do odchudzania. Niby leczyłem się u psychiatrów ale to nic mi nie pomagało. W końcu zmieniłem uczelnię bo skutki tej sytuacji odbijały się na wynikach w nauce. Po powrocie do domu co prawda stan psychiczny się poprawił i odzyskałem utracone poczucie wartości. Na uczelni nowej zacząłem układać relacje przyjacielskie. Jednak obżarstwo zostało do tej pory. Znowu powtarzam schemat z liceum że ukrywam to że jem słodycze i słone przekąski a rodzice odkrywają to zawieszając mi kieszonkowe a w końcu po miesiącu przywracają bo wierzą że tego nie robię. Dla nich najważniejsza jest masa ciała i żebym schudł. Nawet uzależniali od tego środki na ważny dla mnie cel. Ja próbowałem to robić, ale bez skutku. Żaden sport czy powstrzymanie się od jedzenia nie wyszło. Teraz jak nie mogę wychodzić z domu do sklepu po ,, czekoladę lub słone paluszki" z powodu koronawirusa albo nie ma jak ukraść coś ze spiżarni bo jestem pilnowany by też nie jeść kolacji (jem oficjalnie tylko dwa razy dziennie lub trzy) po prostu się nudzę. Najgorzej że jestem praktycznie sam bo nie mam bliskich znajomych lub ci pracują i mają swoje życie i nie odpowiadają na mój kontakt. Z rodzicami już nie rozmawiam bo ten sam schemat: odebranie kieszonkowego, bulwersowanie się a nawet kary. A jeszcze jak pomyślę że ja nie mam jeszcze wyższego wykształcenia przez zmianę uczelni a dopiero zaś rok obrona pracy dyplomowej, nie udało mi się znaleźć pracy dorywczej przez okres od kiedy ,, wróciłem do domu" a przez to brakuje mi środków pieniężnych bo ,,przejadamy i tak koło...". Do tego czasami nie robię rzeczy które mnie interesują typu czytanie książek lub nauka języków obcych. Potrafię spać na łóżku bez celu w dzień. Ale nie odczuwam jednocześnie tego co wcześnie czyli takiej ,, autodestrukcji". Sorry że tak długo ale naprawdę już się boję że to jedzenie mnie niszczy albo coś innego. Również mam dość tego że ani psychiatrzy ani psycholog mi nie pomogli (ten z łaski jednego z członków rodziny był opłacany przez jakiś czas za plecami rodziców, ale chyba mnie porzucił niedawno bo nie mam kontaktu z nim od dwóch miesięcy z propozycją spotkania) a na rodziców liczyć nie mogę.
  10. Witam, mam 19 lat, mieszkam w domu z ojcem, matką i wujkiem. Cała trójka, krótko mówiąc jest toksycznymi i fałszywymi alkoholikami. Co chwile awantury między sobą, ale coraz częściej również ze mną. Moje kłótnie z ojcem wyglądają tak, że się wyzywamy i z dnia na dzień padają coraz ostrzejsze teksty, matka rozmawiając ze mną stawia się po mojej stronie, ale jak tylko pojawi się ojciec w butlą wódy to nagle on jest święty, a ja najgorszy. Trzeci element, czyli wujek (również alkoholik oczywiście) jest jedną z bardziej fałszywych osób z jakimi można się spotkać. Rozmawiając ze mną albo kłócąc się z moim ojcem (swoim bratem) ciśnie po nim gorzej niż ja nawet, natomiast podobnie do matki, rozmawiając z ojcem jedzie po mnie za plecami. Kłótnie dotyczą głównie tego, że bezrobotny ojciec, który nic nie robi całymi dniami drze po mnie mordę, że to ja jestem leniem i gówno robię (co nie jest prawdą, nie będę robił z siebie pracusia roku, ale na pewno robię więcej od niego, dodam, że mówimy o wszelkich robotach domowych typu sprzątanie , koszenie trawy i tego typu pierdoły). Myślałem, żeby krótko mówiąc wypier*alać z tego domu, jeśli chodzi o pieniądze na życie itd. to nie ma problemu, mogę dysponować nawet ok. 3500-4000 zł miesięcznie. Za parę miesięcy czeka mnie matura (uczę się zaocznie), myślę o dalszej nauce, nie jestem pewny studiów, ale można jakaś szkoła policealna zaoczna + praca w tygodniu. Piszę, bo pewnie znajdą się osoby, które są/były w podobnej sytuacji, więc chciałem się zapytać o jakieś ewentualne rady, co powinienem robić, jak się zachować, może się gdzieś zgłosić z prośbą o jakąkolwiek pomoc, czy cokolwiek. Z góry bardzo dziękuję.
  11. Dzień dobry, Nazywam się Anna Przysada i jestem studentką 4 roku psychologii na Uniwersytecie SWPS we Wrocławiu. Poszukuję osób chętnych do uczestniczenia w badaniu, które realizuję w ramach pracy magisterskiej. Poszukuję osób (między 18 a 25 r.ż), które dorastały w towarzystwie starszego rodzeństwa, któremu postawiono diagnozę zaburzeń afektywnych i byłyby chętne podzielić się ze mną swoją historią. Chciałabym zaprosić Państwa do opowiedzenia o swoich doświadczeniach w formule nagrywanego wywiadu. Osoby zainteresowane uczestnictwem uprzejmie proszę o przeczytanie załączonych poniżej informacji dotyczących projektu oraz kontakt za pośrednictwem e-maila (aprzysada@st.swps.edu.pl). Z góry dziękuję za poświęcony czas. https://docs.google.com/document/d/1_wzQrB2WjJE9B1w75butCUszBH5OtHqf/edit?usp=sharing&ouid=106313516562235505461&rtpof=true&sd=true
  12. Ostatnio czuję duże napięcie związane z sytuacjami w moim życiu, tym bardziej teraz, gdy jestem chora na zapalenie zatok i nic nie mogę zrobić, bo muszę to przeleżeć a chciałabym wiele pozmieniać. Czuję się przez to winna, tym bardziej, że przez chorobę musiałam przesunąć o tydzień wyjazd do pracy za granicę i w oczach niektórych bliskich mi osób wyszłam na lenia (dodam, że od pół roku jestem bezrobotna, ponieważ czekałam na odpowiednią ofertę pracy, która się przytrafiła akurat w tym momencie w którym dostałam zapalenia zatok). Czuję się okropnie ze sobą bo teraz w oczach bliskich jestem najgorsza i w dodatku pewnie sobie ubzdurałam chorobę żeby tylko nie jechać a przecież powinnam zrobić to już dawno i tylko wszystko znów przedłużyłam. Nie wiem jak przekonać tych ludzi, że naprawdę mi zależało na wyjeździe, ale czułam się fatalnie (teraz już jest trochę lepiej, zwłaszcza kiedy spadła temperatura) i wolałam w takim stanie się nie ruszać. Mam 25 lat, pół roku siedzę w domu rodzinnym w dodatku bezrobotna. Od rana dziś oglądam zdjęcia i nagrania samobójców i ze wstydu przed sobą nie odbyłam sesji z moją terapeutką. Ta sutuacja i poczucie winy przerasta mnie do tego stopnia, że jedynym rozwiązaniem i ulgą są myśli o zabiciu się. Dodam, że z depresją walczę już od 6 lat i po tym jak zniszczyła mi start w dorosłość to dopiero od jakiegoś czasu miałam poczucie, że jestem gotowa wszystko powoli odbudować, przestałam mieć myśli samobójcze, nawet patrzyłam na przyszłość w bardziej kolorowych barwach, co mnie samą zdziwiło, bo jeszcze rok temu nie widziałam już dla siebie żadnej nadziei. Nie wiem czy ktoś przeczyta ten post, ale musiałam gdzieś to z siebie wyrzucić. Wiadomo, że lepiej było powiedzieć to terapeutce, ale wydaje mi się, że ona też jest już zażenowana moją obecną sytuacją i wstyd mi przed nią, że żadne moje plany nie dochodzą do skutku. Czeka mnie ciężki tydzień w domu rodzinnym z wypominaniem mi, że przecież już zdrowieje i mogłabym być teraz w pracy bo nic mi nie jest. Nie wiem jak zniosę to psychicznie. Jest mi za siebie wstyd, ale jakoś pojawia się we mnie iskierka nadziei, że przecież za tydzień będę już zdrowa, pojadę dorobić trochę większą sumę pieniędzy, po kilku miesiącach przyjadę Polski znów wrócę do miasta w którym kiedyś studiowałam i zacznę samodzielne życie na nowo.
  13. Witam, Mam 34 lata. 7 lat temu miałem wypadek w pracy. Spadłem z 10 metrów na głowę. 7 tygodni śpiączki, dwa krwiaki podtwardówkowe ostre, złamanie podstawy czaszki, liczne złamania środkowej części twarzy, rozdarcie nerki prawej, otwarte złamanie lewej ręki. W twarzy mam 8 implantów tytanowych, w głowie 3 i w ręce jeszcze jeden. Wyszedłem z tego praktycznie bez szwanku fizycznego za to pojawiła się u mnie impulsywność. Przez co cierpi moja młoda i kochana rodzina. Od 7 lat codziennie biorę psychotropy, co ok 2-3 lata jestem hospitalizowany w szpitalu psychiatrycznym ażeby dobrać nowe tabletki ponieważ organizm z czasem się uodparnia na ich działanie. Przeze mnie moja rodzina przechodzi piekło. Aktualnie znajduje się w prywatnej klinice psychiatrycznej w Warszawie. Żona wyjechała ze strachu przede mną wraz z dziećmi do Irlandii gdzie mieszka jej siostra. Jestem już 3 tygodnie bez kontaktu z rodzina. Żona się mnie boi (nigdy nie było przemocy fizycznej za to werbalna pod wpływem impulsu) W poprzedni piątek do mnie zadzwoniła i z złością w głosie poinformowała mnie ze postanowiła tam znaleźć pracę a dzieci wysłać do szkoły również tam. Jestem 3 tygodnie w szpitalu. Każdy dzień to tortury dla mnie. Bezsilność, brak nadzieji.... Jestem na skraju załamania nerwowego. Bez jej pomocy, choć jednego dobrego słowa, trochę zrozumienia leczenie byłoby dla mnie o wiele łatwiejsze. Bez tego nie ma żadnych skutków leczenia. Tylko płacz. Codziennie płacze, nawet teraz pisząc to. Ja chciałbym odzyskać swoją rodzinę za wszelką cenę. Dostałem przez ten czas od żony tak mocno po tyłku że teraz każdy kolejny dzień przypomina kopanie leżącego. Na miesiąc przed trafieniem do szpitala zwróciłem uwagę że czuję po sobie ze tabletki przestają działać, że coś złego się stanie, ale wtedy od niej usłyszałem że jestem popi@rdolony, żoną jest ewidentnie zmęczona wychowywaniem trójki dzieci (12, 9 i 2.5 roku). Swoje zrobiła też pandemia i zdalne nauczanie. Zaproponowałem jej niedawno wizytę razem u psychologa to usłyszałem wtedy: "ale toTy jesteś popi#rdolony a nie ja" czułem się jak śmiec. Pracuje w Austrii. W domu jestem tylko w weekend. Każdy jeden weekend. Od 12 lat tak. Dla odzyskania rodziny zrobię i poświęcę wszystko. Już wiem ze nie wrócę do pracy za granicą. Chcę być w domu, pracować na miejscu ażebym mógł być wsparciem dla całej rodziny. Ale ona nie chce o tym nawet słyszeć. Co ja mam zrobić? Jak odzyskać rodzinę? Jestem na skraju załamania nerwowego, nie mam już więcej sił. Chciałbym zasnąć i się już nie obudzić. Są dla mnie całym moim światem. Codziennie walczę ze swoją impulsywnościa ale bez wsparcia żony nie mam żadnych szans. Proszę o jakąkolwiek poradę. Dodam tylko tyle że nie mogę się kontaktować z żoną bo ona prosiła (prosiła? To chyba zbyt mocne slowo) żebym dal jej spokój. Ja chce po prostu umrzeć. Jak najszybciej. Tak jak wspomniałem wcześniej - mija 3 tydzień w szpitalu psychiatrycznym i jedyne co czuje to zamiast impulsów już tylko strach.
  14. Xanncig

    Moje lęki

    Moje lęki Każdy z nas w życiu doświadcza lęków, niepokoju. Niektórzy radzą sobie z tym lepiej, niektórzy gorzej. Ja jestem z tych, których lęk dobija całkowicie lub w ogóle. Tekst będzie opierał się na moich przeżyciach z tym okropnym uczuciem, które towarzyszyły mi od najmłodszych lat. Zacznę od tego, ze byłem wychowywany przez matkę, która starała się robić wszystko aby w życiu było mi dobrze. Mimo tego, że rzeczywiście robiła wszystko i nadal robi, towarzyszy jej myśl że nie jest wystarczająco dobra. Drugą najbliższą mi osobą jest babcia, która zastępowała mi ojca, który nas opuścił. Mam także siostrę, która nie ingeruje zbytnio w sprawy związane z domem, ale i tak jest kochana (czasami). Gdy miałem 3 latka, poszedłem do przedszkola, juz wtedy czulem ogromny niepokój oderwania sie od domowego zacisza. Byłem na tyle przywiązany do matczynego spokoju i domowej swobody, ze wyczyniałem cuda gdy mama zostawiała mnie na te kilka godzin w przedszkolu. Z ciężkim sercem wracała do auta, gdy słyszała mnie, wołającego do niej: „Nie zostawiaj mnie, nigdy Cię nie zapomnę. Będę tu czekał". Było tak za każdym razem. Przesiadywałem sam na ławce pod oknem i wypatrywałem ukochanej mamy. W wieku 6 lat poszedłem do klasy zerowej podstawówki, w której chyba czułem sie najlepiej. Miałem swoją przyjaciółkę Natasze, z którą nie mogłem przestać sie bawić. W tamtym czasie także odczuwałem lęk, ale nie był on na tyle silny aby przeszkadzał mi w normalnym funkcjonowaniu. Na klasie zerowej zakończył sie mój pozornie wewnętrzny spokój. Każdy kolejny rok spędzałem pod ścianą, nerwowo gryząc moje długie, czarne włosy. Po szóstej klasie, rozwiązały sie wszystkie moje kontakty z kolegami, było ich nie wielu. To wszystko spotęgowało mój lęk przed nową szkołą i trudnościami w nawiązywaniu kontaktów z grupą. Jednym słowem, czułem sie jak niewlasciwy odłamek puzzelka, w każdej możliwej sytuacji. Przed rozpoczęciem nauki w gimnazjum, wyprowadziliśmy się na wieś. Pierwszy rok minął dosyć ciężko, lecz większość mnie zaakceptowała i nie czułem się taki samotny. Nauczyciele nie byli niestety zbyt wyrozumiali, lecz nie mogę tego powiedzieć o wszystkich. Szkolny pedagog wraz z dyrektorką, zadufaną w sobie i swojej świetności oraz władzy, czepiali sie wszystkiego. Sam nie byłem święty. Wiele razy prowokowalem sytuacje po to, aby podyskutować i marnie udowodnić im moją racje. Byłem w tym wszystkim jednak szczery. Nikomu nie robiłem dobrze po to aby mi samemu było lepiej. Wszystko co mi się nie podobało wyrażałem słowami lub czynem. Ludzie tego nie tolerują. Trzeba być jednolitym ze stadem. Nie można odłączać się od reszty i dokonywać zmian. Podważanie czegoś jest niewłaściwe. Po co to robić, przecież jesteś, żyjesz, to ci wystarczy, tak myśli większość. Wszystkie te rzeczy podbudowywały mnie i w dziwny sposób zabijały lęk, tak naprawde przed niczym. Wiedziałem wtedy ze funkcjonuje, że coś robię, dokądś dąże. Przed rozpoczęciem drugiej klasy gimnazjum znalazłem przyjaciela. Kamil był w wielu rzeczach podobny do mnie. Był introwertykiem, który czasami jednak ulegał grupowej presji, lecz nie tak jak wszyscy. Był jedyną osobą dla mnie. Z całej szkoły tylko on mi odpowiadał. Zaczęliśmy się kumplować. W wieku 13/14 lat wypiliśmy razem nasze pierwsze piwo „Baca". Było cudownie i prześmiesznie. Wakacje mijały na ogół spokojnie, nie byłem zdenerwowany całym systemem i stadem glupich ludzi, ktorzy mnie otaczali. Mogłem na chwilę odetchnąć. W wakacje przed rozpoczeciem kolejnego roku szkolnego, znalazłem dziewczynę. Nie byłem jak wszyscy. Traktowałem to wszystko na poważnie, liczyłem na prawdziwy, młodzieńczy związek (nie przeliczyłem sie). W drugiej klasie gimnazjum zaczalem często pić z Kamilem. Po pewnym czasie stało sie to po prostu nudne i monotonne, nie dawalo nam nic poza bólem brzucha. Zacząłem palić marihuanę, której zwolennikiem byłem od zawsze. W przeciwieństwie do alkoholu dawała mi ona spokój i opanowanie, mogłem na wszystko spojrzeć z innej strony. Zrezygnowałem totalnie z alkoholu. Paliłem dość rzadko. Razem z moim przyjacielem, zastąpiliśmy alkohol marihuaną. Nie robiliśmy tego tak często jak z butelką. Nie ciągnęło nas. Mój lęk do całego swiata odwrócił się, zacząłem żyć i funkcjonować jak każdy inny człowiek. Czułem się świetnie. Na kolejnych wakacjach spotkała mnie przykra sprawa z moją dziewczyną, która zaindukowała u mnie lekką depresję i wyciągnęła lęki na wierzch. Przestałem sobie radzić ze światem. Udałem sie wtedy pierwszy raz do psychiatry, który rzeczywiście mi pomógł, dostałem leki. Po 2 miesiącach stanąłem na nogi. Raczej zadziałała tu autosugestia, ponieważ leki po mniej wiecej tym czasie stają się „aktywne". Przez kolejne kilka miesięcy bylo przeciętnie, popałałem marihuanę i piłem okazjonalnie piwo. Moje lęki nie były bardzo mocne, miałem czasami trudności, ale każdy z nas je ma. W domu niestety bylo gorzej. Mama nie dogadywała się ze swoim narzeczonym, który nie traktował jej dobrze. Przez to wszystko zacząłem sie izolować, zamykałem sie w pokoju, byłem drażliwy. Podświadomie moje lęki i złość na mamy wybrańca rosły. Przechodziłem trzecią klasę gimnazjum. Pod koniec zacząłem więcej palić, alkohol wtedy odstawiłem całkowicie. Eksperymentowałem wtedy także z różnymi psychodelikami. Było to raczej z mojej wrodzonej ciekawości poznawczej. Byłem ciekawy wszystkiego. Mama się dowiedziała i zaczęła sie afera. Pozostałem tylko przy marihuanie i niczego więcej poza okazjonalną kodeiną nie używałem. W domu nie było dobrze. W tej chwili już mąż mojej matki zaczął byc agresywny i ciągle sfrustrowany. Zamykałem się juz coraz częściej w pokoju. Zostałem sam z lękiem i obawami o mame. Pewnego razu, nie mogąc patrzec jak ją traktował, postawiłem mu się i wyciągnąłem wszystko na wierzch. Wyprowadził się. Zaczęły się groźby w moja stronę. Po pewnym czasie sytuacja zamilkła i wszystko złagodniało. Dom stał sie na nowo oazą spokoju. Do czasu. Nie paliłem juz w tamtym okresie marihuany. Bałem sie, ze nasili moje lęki i pogłębi sytuację, w której wszyscy sie znajdowaliśmy. Wszystko na pozór było dobrze. Niewiele czasu po całej sytuacji dostałem bardzo silnych lęków z atakami paniki i depresją. Myślałem, ze przejdzie. Wytrzymałem kilka dni w tym stanie, po czym doszła tak silna derealizacja że nie odróżniałem czasami co jest prawdą a co fikcją. Mama próbowała zarejestrować mnie do psychiatry, niestety nieskutecznie. Kolejki były strasznie długie, a ja potrzebowałem pomocy na już. Udałem się do rodzinnego, od którego dostalem xanax i ssri, które przytłumiły moje emocje, niestety bardzo lekko. W tej chwili raz jest lepiej, a raz gorzej. Za dwa dni mam wizyte u psychiatry i decyduję się na psychoterapie. Niektóre dni to naprawdę męka. Nie życzę tego żadnemu wrogowi. Zwracajcie uwagę na to w jakim srodowisku sie obracacie i co jest dla was dobre. Niektóre rzeczy podświadomie wpływają na naszą psychikę i problemy wychodzą dopiero z czasem. Dlatego powinniśmy szanować swoje poczucie spokoju jak i innych, aby nie byc w sytuacji w której w tej chwili znajduję się ja.
  15. Hello, piszę w gruncie rzeczy, żeby samej sobie poukładać myśli. Otóż potrzebuję odpowiedzi na pytanie : Czym tak naprawdę jest miłość? Nakreślenie osoby i moja historia: Młoda kobieta, studiująca, satysfakcjonująca praca, przytulny wynajem, pasja. Jestem chodzącym uśmiechem. Zadowolona z życia. Z wyglądem też nie jest najgorzej. Wiele razy słyszałam: świetny materiał na żonę. Przygody z zauroczeniami zaczęły się u mnie szybko, choć wiadomo - szkolne, nic nieznaczące spojrzenia. Jednak można podsumować, że kochliwa byłam. Do lat 18 byłam zauroczona w chłopaku, który zadziałał na 2 fronty, następnie wziął ślub. Następny kawaler - moja wielka miłość, niestety różne spojrzenie na życie nas podzieliło (do tej pory o nim myślę). Poźniej, to już równia pochyła... Najpierw podbijały partie idealne - wysoki, przystojny, praca. Za każdym razem wynajdywałam coś co mi nie pasuje, dodatkowo uczucie wręcz przerażenia, kiedy zaczynali mówić o swoich uczuciach. Po tych ideałach byli Panowie wszelakiej maści. Zawsze jednak bardzo sympatyczni i jestem pewna, że znajdą wspaniałe partnerki. Zaczęłam spotykać się z facetem, który mnie zaintrygował. Podróże, języki, gitara, skrzypce - po pół rocznej znajomości, jego problemy emocjonalne zaczęły wychodzić na światło dzienne. Poczułam się bardzo samotna i dźwigająca wszystko (on szczególnie był dużym obciążeniem) w tym związku. Aktualnie jestem parę miesięcy po zerwaniu. Jestem w dobrej kondycji psychicznej, po prostu co jakiś czas siadam na krześle i nachodzi mnie refleksja, wyciągam kupkę listów i zachowanych wiadomości od tych chłopaków i zastanawiam się co jest nie tak. Inne dziewczyny po prostu biorą pierwszą osobę i jest to związek na całe życie. Nadal nie narzekam na brak zainteresowania. Średnio co 2 miesiące wyłania się chłopak, poważnie zainteresowany. Zazwyczaj są to już osoby z dalszego grona przyjaciół, z którymi znam się od lat. Ponieważ niedawno się przeprowadziłam, pojawiły się nowe znajomości i co za tym idzie nowe kontakty. Tylko, że ja już nic nie czuję. Żadnych motyli w brzuchu, żadnego podekscytowania w związku z otrzymanym sms. Jakby mi serce uschło. Trochę podniośle to wszytko brzmi. Konkluzja sprawy: Czy czekać na księcia z bajki, chodzi mi po prostu o poczucie "tego czegoś". Czy raczej wybrać któregoś z Panów, którzy są bardzo mili i ciepli i po prostu stworzyć rodzinę z nadzieją, że będzie to dobry człowiek, a uczucia... kiedyś przyjdą albo postwić na przyjaźń? A może kariera i pasja mogą zapełnić pustkę samotności? Będę wdzięczna za komentarze osób doświadczonych, małżonków lub psychologów. Wiem, że to nie jest sprawa rangi aktualnych problemów pandemicznych, ale może akurat znajdę odpowiedź. Wszystkiego dobrego!
  16. Dzień dobry, Nazywam się Anna Przysada i jestem studentką 4 roku psychologii na Uniwersytecie SWPS we Wrocławiu. Poszukuję osób chętnych do uczestniczenia w badaniu, które realizuję w ramach pracy magisterskiej. Poszukuję osób (między 18 a 25 r.ż), które dorastały w towarzystwie starszego rodzeństwa, któremu postawiono diagnozę zaburzeń afektywnych i byłyby chętne podzielić się ze mną swoją historią. Chciałabym zaprosić Państwa do opowiedzenia o swoich doświadczeniach w formule nagrywanego wywiadu. Osoby zainteresowane uczestnictwem uprzejmie proszę o przeczytanie załączonych poniżej informacji dotyczących projektu oraz kontakt za pośrednictwem e-maila (aprzysada@st.swps.edu.pl). Z góry dziękuję za poświęcony czas. https://docs.google.com/document/d/1_wzQrB2WjJE9B1w75butCUszBH5OtHqf/edit?usp=sharing&ouid=106313516562235505461&rtpof=true&sd=true
×