Skocz do zawartości
Nerwica.com

Psychika

Znaleziono 5 wyników

  1. Cześć wszystkim, zwykle nie sięgam po takie środki, jak pisanie na forum, ale w tej chwili stoję pod ścianą. Wprawdzie lepiej radze sobie psychicznie, leki na pewno pomagają. Wkrótce mam się też wybrać do psychoterapeuty.. jednak jest to nagła sytuacja i nie mam nikogo, kto by mógł wysłuchać. Zaczął się nowy semestr, dzisiaj był pierwszy dzień zajęć. Ogólnie wczoraj wieczorem byłam tak pozytywnie nastawiona, dzisiaj rano też. Cieszyłam się ze znowu zobaczę znajome twarze i że niedługo skończę drugi rok.. Tyle że po powrocie z jednych zajęć miałam taki kołowrotek emocji, że do tej pory, a jest 22:45 nie byłam w stanie nic konkretnego zrobić. Bardzo szybko w czasie wolnego zapomniałam, jak to jest porównywać się do innych, słyszeć w głowie myśli, wyzywające cię od gorszych, głupyszych, niezaradnych, beznadziejnych.. że ten chłopak w którym się zabujałam nie tylko ma cię w poważaniu, ale na pewno uważa za ciapę i ogólnie godną politowania. Szybko przypomniałam sobie, że na zajęciach moja pewność siebie w wiedzy językowej, którą mam (studiuje lingwistykę) drastycznie spada i jak zwykle czuję że nic nie umiem i się nie nadaje. Kochałam tłumaczyć i uczyć się angielskiego, ale szczególnie jedna babka, w sumie dwie, tak mi to obrzydziła, że wymiotuję na myśl o praktykach... przykre to i chce mi się płakać z tego powodu. W dodatku mam strasznie rozgadaną współlokatorkę, która zajmuje się głównie swoimi problemami. Nieraz dawalam jej zrozumienia że nie mam psychicznie możliwości jej zawsze słuchać, ale odbija się to jak groch o ścianę. Często muszę uciekać na korytarz albo pod prysznic dla odrobiny spokoju. Mogłabym przejść do jednoosobówki ale boję się że ją tym urażę. Nie wiem jakbym jej to wytłumaczyła. Nie umiem jej dobitnie powiedzieć, że potrzebuje pół dnia ciszy i spokoju, żeby jakoś funkcjonować. Boje się że się obrazi.. czy coś. Konfrontacji i konfliktów po prostu nie znoszę. Nie wiem co robić. Już nawet nie mam siły po raz enty myśleć o rzuceniu studiów (które zresztą były moim wyborem i które.. kocham??, teraz to nie wiem, bo częściej kipię na zajęciach i na nie marudzę niż się z nich cieszę).. jestem zrezygnowana. Obecnie jedyny plus tego że studiuje to sympatyczni ludzie w grupie i to że mogę pochwalić się rodzinie wynikami. Ciągle się męczę sama z sobą. Mam wrażenie że to duże miasto mnie dusi. Że to środowisko tłumaczy i jego oczekiwania mnie przerastają. Czuję się strasznie antyspołeczna, bo najlepiej się czuje zamknięta w pokoju. Boje się wychodzić z domu. Co jest ze mną nie tak? Radość czerpię jeszcze z dawania korków, ale i tutaj nie mam spokoju. Wieczne obawy, że jestem beznadziejna, że powinnam odpuścić, że jestem niewystarczająca, nawet mimo oczywistego zadowolenia uczniów. Większość czasu walczę sama z sobą o spokój w głowie. Czasem jeszcze dadzą o sobie znać jakieś rzeczy z przeszłości, jakiś żal do kogoś, jakaś rana, bolesne wspomnienie.. Mam dość tych "łatek", które przykleiły się do mnie w podstawówce (głupia, zbyt powolna, dziwna, nieogarnięta) i które co jakiś czas aktywują się, kiedy popełnię błąd albo ktoś mnie skrytykuje. Dziś to w ogóle czuję się jak worek bokserki, w który ktoś mógłby uderzyć, a ja nie umialabym się obronić. Zdecydowanie zbyt łatwo mnie zranić.. nie wiem jak się bronić i nie brać do siebie słó innych...
  2. Smutny20

    Przegryw

    Witam jestem tu nowy i szukam pomocy. Mam 16 lat, od podstawówki byłem tym najgorszym tzw. Kozłem ofiarnym, przez 6 lat byłem monotonnie popychany, wyśmiewany i bez przyjaciół. Prawie codzienne szantaże, przymusy, obrażania i komemtarze w stylu zniszczmy mu dzieciństwo. Stawiłem się dopiero w połowie 6 klasy i tego dnia byłem na skraju wyczerpania nerwowego, wracając do domu zapytałem się rodziców czy mogę zmienić szkołę po czym się rozpłakałem i powiedziałem o wszystkim co się działo przez ostatnie lata, przez następny tydzień nie chodziłem do szkoły, a w międzyczasie moi rodzice porozmawiali z moją wychowawczynią która (nawet nie wiem co zrobiła) ale główni gnębiciele odczepili się ode mnie do końca roku szkolnego nawet czasami byli mili, nadeszło gimnazjum gdzie środowisko było całkiem inne, była to najbardziej zgrana klasa w szkole. Niestety przez wydarzenia z przeszłości nie potrafiłem normalnie rozmawiać i ciężko mi było się zaadaptować jednak po jakimś czasie przyzwyczaiłem się, a całą klasę nawet polubiłem tak samo oni mnie. Wszystko dobrze się układało ale oceny... były tragiczne ledwo przechodziłem z klasy do klasy, i gdy to zauważyłem, że idzie mi tak źle zaczęło się obniżanie samooceny, do tego uroda, język, jąkanie się i brak przyjaciół to zaostrzyły. Teraz gdy chodzę do technikum sam nie wiem czy dam radę, klasa wydaje się być w porządku. Ale jak napisałem w tagach i temacie mam problem z ciągłą depresją jak i dystymią(przewlekła depresja z lękiem). Co wieczór mam myśli samobójcze, a w zwalczaniu tego pomaga mi youtube od którego jestem chyba uzależniony bo spędzam przy nim 12+ godzin na dobę i to dlatego, że pozwala zapomnieć o moich problemach. Ogólnie nie mam dziewczyny ale w jednej się zakochałem, dziewczyna z gry overwatch przy której zawsze się czułem doceniany, dziewczyna wręcz idealna z charakteru który miała bardzo podobny do mojego tylko miała znacznie lepsze oceny, wymowę i lepiej nawiązywała kontakty ale to chyba dlatego, że jest dziewczyną. Była bardzo inteligentna. Przez pół wakacji rozmawialiśmy ze sobą, nawet zapraszała mnie do gry. Niestety od jakiegoś czasu nie odzywa się i to nie przez szkołę bo czasami jest dostępna, coś czuję, że to wina mojej wymowy bo nie zawsze składam zdania idealnie(btw.czytam książki nie rzadziej niż większość) i się jąkam, a wiem, że to uciążliwe w słuchaniu aczkolwiek doceniała mój głęboki cichy głos. Jest też druga kwestia dot. Mojej inteligencji, robiąc płatne testy iq na internecie wychodziło mi znacznie ponad przeciętnie 130-140iq do tego moja wysoka kreatywność, szybkie obliczanie i wiedza na temat uczuć innych tzn. Wiem jakie ktoś ukrywa emocje, o czym myśli i czy ma problemy z depresją, samooceną czy coś w tym stylu, myślę też bardzo racjonalnie, ogólnie nie mam tak, że kogoś z góry skreślam bo jakoś dziwnie wygląda, zazwyczaj mam zamiar poznać jak najbardziej daną osobę, a potem oceniać jednak wszystko skreśla to brak chęci do nauki, słabe relacje z ludźmi i słabe oceny. Sam nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć.... Streszczając, co wieczór ma myśi samobójcze, bardzo niską samoocenę, ciągłe zmęczenie, dwie lewe ręce, wady wypowiadania się czyli chyba przegryw życiowy i moje pytanie brzmi jak to zwalczyć? Dlaczego nie mogę nawiązać relacji, a wszystkie które mam powoli uciekają, nic mi się nie chcę, a jutro znowu wstawanie o 5 rano. Czy ktoś też miał takie problemy? I przepraszam jeżeli źle się to czyta z powodu składania zdań.
  3. Witam, mam na imię Karol, jestem młodym studentem pierwszego roku studiów technicznych. Od dzieciństwa jestem osobą dosyć wrażliwą na różne bodźce psychiczne, osobą, która dużo myśli o swoich decyzjach, przyszłości, konsekwencjach wyborów i najbliższym otoczeniu. Najprościej mówiąc - moje podejście do życia wahało się między racjonalizmem a przesadnym pesymizmem a niekiedy przesadnym optymizmem nawet. Ludzie otaczający mnie mogą odnosić mylne wrażenie, że jestem twardym introwertykiem, który dobrze sobie radzi z emocjami. W wieku 13 lat przechodziłem nerwicę lękową, która była najprawdopodobniej skutkiem ubocznym dojrzewania, zaczynałem wtedy inaczej patrzeć na świat i moja psychika nie potrafiła tego udźwignąć. Do dziś nie umiem określić i nikt nie wskazał sensowniejszego powodu tej choroby. Minęło 6 lat od tamtego czasu i wkraczając powoli w dorosłe życie czuję, że nie jestem na to gotowy. Przez gimnazjum i szkołę średnią prowadziłem styl życia introwertyka, tzn spędzałem czas wolny w domu przed komputerem, książkami, telewizją oraz na zabawie z psem. Czasami spotykałem się z kolegami z mojej wsi i graliśmy w nogę. Spotkania towarzyskie, większe imprezy stresowały mnie (do dziś stresują), więc gdy miałem wybór bez konsekwencji omijałem je w większości. Nadszedł czas studiów - czas, który inaczej sobie wyobrażałem. Myślałem, że studia to przyjemny czas, że to taka dłuższa i trudniejsza szkoła średnia z domieszką "dorosłego" życia. Moja psychika zakłuła mnie po raz kolejny. Z dala od domu, w mieście, w akademiku, zdany na siebie i swoją delikatną psychikę. Z technicznego punktu widzenia radziłem sobie dobrze, nie miałem problemów z załatwianiem różnych spraw na własną rękę. Wydawało się pod koniec pierwszego tygodnia studiów, że nie jest tak źle, ale najgorsze było przede mną.. Po przyjeździe na weekend do domu bardzo szybko nadszedł czas na powrót do studenckiej rzeczywistości. I właśnie tu moje nerwy dały o sobie znać... Uświadomiłem sobie, że za parę lat się usamodzielnie i będę musiał opuścić dom. To co wcześniej było dla mnie czymś normalnym, nagle stało się strasznie cenne. Nagle zaczęło brakować mi rodzinnego ciepła, każdy tydzień był przeprawą "byle do piątku" i kończył się jak najwczesnym pojawieniem się w rodzimej miejscowości, a następnie rozpaczą w dniu powrotu do akademika (moja uczelnia była w innym mieście). Zdarzały się tygodnie, w których powrót nie był tak bolesny, ale i takie, które mnie rozklejały. Z biegiem czasu stany nerwicowe się unormowały, zdałem semestr i rozpocząłem nowy. I w tym nowym semestrze pojawiły się nasilone nawroty moich problemów. Doprowadzają mnie one do bezsilnego płaczu i destabilizacji moich planów m.in. na naukę. Boję się, że przez całe studia nie wygram z tym i po skończeniu ich wrócę do rodzinnego domu skreślając karierę na rzecz uspokojenia psychiki. Nie wiem co robić.. Czy to normalne? Czy jest szansa, że samo przejdzie kompletnie z czasem? Proszę o pomoc i rady... albo chociaż pocieszenie.. (Jeśli moja historia jest niejasna mogę ją spróbować jeszcze raz opowiedzieć lub rozwinąć)
  4. Witam, jestem Martyna Mam 15 lat i od jakiegoś czasu obserwuję bardzo dziwne zjawiska w mojej głowie. Totalnie nie poznaję siebie. Zauważyłam że gdy tylko o czymś pomyślę. O czymkolwiek na jakikolwiek temat, to moja głowa od razu na tym punkcie wariuje. Zaczynam myśleć i analizować to 24/7 staję się bardzo zmęczona od intensywnego myślenia i zadaję sobie pytanie jak ja mogłam wcześniej żyć nie zwracając na to uwagi. Może brzmi to błacho, ale ja autentycznie nie wiem co się ze mną dzieje, bo moja głowa nagle bez większego powodu zaczyna mocno analizować rzeczy które albo były dla mnie oczywiste, albo nie zwracałam na nie uwagi, przez co mam wrażenie że zaraz wybuchnę i nie wiec co się ze mną dzieje. Zadaję sobie pytanie też jak inni ludzie mogą normalnie funkcjonować, lub nie zwracać na to uwagi na co dzień. Te dziwne fazy ustępują gdy coś innego wpadnie mi do głowy i zacznę to mocno analizować. Czasami są to większe pierdoły, a czasami rzeczy, przez które mam zawroty głowy. Obecnie mam jedną z najgorszych faz, opowiem jak się zaczęła. Oglądałam sobie filmik na youtube i w pewnym momencie wszedł temat badań naukowych i wiary w pseudo naukę. Na początku pomyślałam, że tak zgadzam się, że wierzę w badania naukowe, ale po chwili moja głowa zaczęła to poddawać wątpliwością i zaczęłam wmawiać sobie że myślę na opak i szukać dowodów na temat że jest odwrotnie. Od tego momentu zaczęłam się mocno zastanawiać nad faktami i nad rzeczywistością, która nas otacza. Te myśli są nie do zniesienia. Wszędzie zaczynam widzieć wzory fizyczne i fizyczne twierdzenia. Przytłacza mnie świat, gdy tylko na np. budynek w oddali, zadaję sobie pytanie dlaczego wygląda tak a nie inaczej, dlaczego tak działa perspektywa, dlaczego świat funkcjonuje jak funkcjonuje. Widzę za dużo wątków we wszystkim. Przytłacza mnie to wszystko i zaczynam nie rozumieć dlaczego jest jak jest. Nie wiem co się ze mną dzieje. Zawsze myślałam że jestem silną psychicznie osobą z własnym pewnym zdaniem na dane tematy, ale od kiedy mam ten dziwny stan, zaczynam poddawać wątpliwości swoje poglądy na dane tematy, na które nie chcę zmieniać poglądu. Często mam tak że zadaję sobie pytanie "Martyna, czemu ty tak myślisz, co ci jest, przecież ty tak nie uważasz". Proszę o pomoc, mam nadzieję że ktoś zrozumie to co siedzi w mojej głowie, bo naprawdę zaczynam mieć siebie dość.
  5. Hej, nie wiem czy w odpowiednim miejscu tworzę ten temat. Jeśli nie to proszę o przeniesienie. Zacząłem się dzisiaj zastanawiać nad emocjami, tym co czuję i doszedłem do wniosku, że staję się coraz bardziej zimny. Owszem, biorę leki antydepresyjne, które mają wpływ na emocje, ale już przed nimi czasem łapałem się na tym, że w sytuacjach w których powinienem coś czuć nie czułem nic. Na przykład dziewczyna (już była) wysłała mi nagranie, monolog w którym odnosiła się do naszej związkowej sytuacji, płakała, a mnie to nie ruszyło. Mogłem iść po odsłuchaniu oglądać YT albo sobie pograć, itd. To było przed lekami. W trakcie farmakoterapii też jest podobnie. Ktoś ze znajomych pisze mi, że dzieje się coś złego, a ja nie mam tej empatii. Owszem, staram się pomóc, pocieszyć, ale w środku zero reakcji. Dostrzegam też to w odniesieniu do samego siebie. Kiedy robię coś nie tak albo próbuje przekonać siebie do działania, zrobienia czegoś ze swoim życiem, to tak jakbym mówił do ściany. Jakby dwie osoby były we mnie i ta słabsza chce ruszyć, być inna, lepsza, ale ta silniejsza totalnie ją olewa, bez mrugnięcia okiem, bez emocji. Też nie jest tak, że kompletnie nic nie czuję. Wciąż towarzyszy mi lęk, stres, radość, smutek, zdenerwowanie, itd. gdyby coś złego stało się moim bliskim, to nie wiem jakbym psychicznie sobie z tym poradził. Wszystkie znajomości jakie mam mógłbym zakończyć dzisiaj, a nie poczułbym, że mi ich brakuje. Pamiętam, że jeszcze z 5-6 lat temu wyglądało to inaczej, miałem empatię, cieszyłem się nawet z tego, bo dzięki temu łatwiej było mi zrozumieć drugą osobę. Pomóc jej. Dziś coraz rzadziej tak szczerze potrafię współczuć. Czy brak mi wrażliwości, takiej która sprawia, że łezka kręci się w oku człowieka? Raczej nie. Wiele sytuacji wpływa na mnie nawet zbyt bardzo. Na filmie Mój przyjaciel Hachiko mógłbym płakać cały czas jak i przy wielu innych scenach filmowych. Łza pojawiła mi się też na pogrzebie ciotki, ale nie z jej powodu, a tego przerażającego smutku i płaczu, np. mojej mamy czy jej męża. Kiedy w domu ktoś słyszy w TV, że zginęło dziecko to przeżywa mniej lub bardziej. Mi jest to obojętne. Czy ktoś jest w stanie powiedzieć mi co jest grane? Czy to może być jakaś choroba, a może efekt uboczny stanów depresyjnych, lękowych i nerwicy? Czy to wszystko świadczy o tym iż jestem złym człowiekiem? Coraz bardziej mi to przeszkadza. Oczywiście... bez emocji ale gdzieś w środku wiem, że to nie tak powinno wyglądać. Może opisałem to zbyt chaotycznie, zbyt mało szczegółów, ale ciężko wyrazić to słowami.
×