Skocz do zawartości
Nerwica.com

Minikryzys

Znaleziono 1 wynik

  1. Cześć wszystkim, zwykle nie sięgam po takie środki, jak pisanie na forum, ale w tej chwili stoję pod ścianą. Wprawdzie lepiej radze sobie psychicznie, leki na pewno pomagają. Wkrótce mam się też wybrać do psychoterapeuty.. jednak jest to nagła sytuacja i nie mam nikogo, kto by mógł wysłuchać. Zaczął się nowy semestr, dzisiaj był pierwszy dzień zajęć. Ogólnie wczoraj wieczorem byłam tak pozytywnie nastawiona, dzisiaj rano też. Cieszyłam się ze znowu zobaczę znajome twarze i że niedługo skończę drugi rok.. Tyle że po powrocie z jednych zajęć miałam taki kołowrotek emocji, że do tej pory, a jest 22:45 nie byłam w stanie nic konkretnego zrobić. Bardzo szybko w czasie wolnego zapomniałam, jak to jest porównywać się do innych, słyszeć w głowie myśli, wyzywające cię od gorszych, głupyszych, niezaradnych, beznadziejnych.. że ten chłopak w którym się zabujałam nie tylko ma cię w poważaniu, ale na pewno uważa za ciapę i ogólnie godną politowania. Szybko przypomniałam sobie, że na zajęciach moja pewność siebie w wiedzy językowej, którą mam (studiuje lingwistykę) drastycznie spada i jak zwykle czuję że nic nie umiem i się nie nadaje. Kochałam tłumaczyć i uczyć się angielskiego, ale szczególnie jedna babka, w sumie dwie, tak mi to obrzydziła, że wymiotuję na myśl o praktykach... przykre to i chce mi się płakać z tego powodu. W dodatku mam strasznie rozgadaną współlokatorkę, która zajmuje się głównie swoimi problemami. Nieraz dawalam jej zrozumienia że nie mam psychicznie możliwości jej zawsze słuchać, ale odbija się to jak groch o ścianę. Często muszę uciekać na korytarz albo pod prysznic dla odrobiny spokoju. Mogłabym przejść do jednoosobówki ale boję się że ją tym urażę. Nie wiem jakbym jej to wytłumaczyła. Nie umiem jej dobitnie powiedzieć, że potrzebuje pół dnia ciszy i spokoju, żeby jakoś funkcjonować. Boje się że się obrazi.. czy coś. Konfrontacji i konfliktów po prostu nie znoszę. Nie wiem co robić. Już nawet nie mam siły po raz enty myśleć o rzuceniu studiów (które zresztą były moim wyborem i które.. kocham??, teraz to nie wiem, bo częściej kipię na zajęciach i na nie marudzę niż się z nich cieszę).. jestem zrezygnowana. Obecnie jedyny plus tego że studiuje to sympatyczni ludzie w grupie i to że mogę pochwalić się rodzinie wynikami. Ciągle się męczę sama z sobą. Mam wrażenie że to duże miasto mnie dusi. Że to środowisko tłumaczy i jego oczekiwania mnie przerastają. Czuję się strasznie antyspołeczna, bo najlepiej się czuje zamknięta w pokoju. Boje się wychodzić z domu. Co jest ze mną nie tak? Radość czerpię jeszcze z dawania korków, ale i tutaj nie mam spokoju. Wieczne obawy, że jestem beznadziejna, że powinnam odpuścić, że jestem niewystarczająca, nawet mimo oczywistego zadowolenia uczniów. Większość czasu walczę sama z sobą o spokój w głowie. Czasem jeszcze dadzą o sobie znać jakieś rzeczy z przeszłości, jakiś żal do kogoś, jakaś rana, bolesne wspomnienie.. Mam dość tych "łatek", które przykleiły się do mnie w podstawówce (głupia, zbyt powolna, dziwna, nieogarnięta) i które co jakiś czas aktywują się, kiedy popełnię błąd albo ktoś mnie skrytykuje. Dziś to w ogóle czuję się jak worek bokserki, w który ktoś mógłby uderzyć, a ja nie umialabym się obronić. Zdecydowanie zbyt łatwo mnie zranić.. nie wiem jak się bronić i nie brać do siebie słó innych...
×