Skocz do zawartości
Nerwica.com

Borderline

Znaleziono 5 wyników

  1. Borderline to zaburzenie osobowości, które negatywnie wpływa na funkcjonowanie we wszystkich obszarach życia. Nie jest to jednak choroba, ale specyficzna organizacja psychiki, która steruje procesami radzenia sobie. Borderline nazywa się „osobowością z pogranicza”. Termin w XX wieku wprowadził Robert Knight, by odróżnić ten rodzaj zaburzenia od innych. U osób z borderline występuje bowiem „stabilna niestabilność”, czyli ciągła zmienność emocjonalna, która nigdy nie pogarsza się na tyle, aby można było rozpoznać konkretne zaburzenie psychotyczne, jak schizofrenia, czy neurotyczne, zaliczane do nerwic. Pacjent bezustannie oscyluje pomiędzy tymi stanami. Anka Mrówczyńska odważyła się opowiedzieć swą dramatyczną historię. Napisała dziennik ze szpitala psychiatrycznego, który zaowocował pojawieniem się cyklu książek o borderline – „Młody bóg z pętlą na szyi”. więcej na http://www.psychoskok.pl/aktualnosci/autobiograficzne-ksiazki-o-borderline/
  2. Po pierwsze - śmieszy mnie to, że siedzę godzinami w łazience i nikt nie reaguje mimo, że moja współlokatorka deklarowała, że będzie mnie ratować, gdy zechcę popełnić samobójstwo ( mam dwie próby samobójcze za sobą, ale teraz już nie jestem na tyle odważna, bo te dwie mnie zmęczyły). Dwie godziny siedzenia w łazience i nic. Tak samo mam w domu u mamy. A kiedyś faktycznie mogę coś sobie postanowić i nikt mnie nie uratuje. Nie lubię siebie ani swojego życia. Zakopałam swoje talenty pisarskie, a jak je odkopuję, to ujawnia się depresja/ dwubiegunowa choroba/ schizofrenia - nie wiadomo co to jest. Przyjaciel, którego uważałam do tej pory za najważniejszego przyjaciela powiedział, że "nie porwałam go i że nie interesuje już go moja osoba". Reaguję źle na kłamstwa innych osób i robię okropne awantury im o to (dochodzi do 3 godzinnego monologu z mojej strony i nad którym nie do końca panuję) więc tym więcej osób odeszło. Mam duże ambicje i staram się, aby skończyć studia z dobrymi wynikami, ale to w sumie dla mnie trochę puste. Przeżywam każdą miłość. Po każdej nieudanej mam czarno przed oczyma i wpadam w depresję na co najmniej kilka miesięcy. Nie znajduję zrozumienia w innych ludziach Nawet już dobrze czuję się ze sobą i go nie szukam, ale mi przykro, więc mam ochotę skończyć ze sobą. Tym bardziej, że powoduje mną poczucie winy, bo moich byłych partnerów doprowadzałam do depresji swoim zachowaniem. Nie rozumieli mnie, a ja reagowałam bardzo emocjonalnie mimo, że tego nie chciałam. Nie ma najlepszych kontaktów z ojcem. W zasadzie to - całkiem je urwałam, bo jest psychopatą i go nie obchodzę tak naprawdę. Nie wiem co mam powiedzieć i z czym mi źle na ten moment. Powinnam być pod opieką psychoterapeuty dobrego, ale żaden mi do tej pory nie odpowiadał. Nie wiem co mam powiedzieć, ale cierpię. Bardzo. Już nie wiem nawet co powiedzieć. Wiele razy mówiłam ludziom o tym, co czuję, ale nikt mnie nie rozumiał. Nikt nie chciał zrozumieć - nawet psychoterapeuta. Nie wiem już co mam robić, ale jestem zagubiona. Nikt z najbliższego otoczenia o tym nie wie, bo staram się to ukrywać. Ale jest coraz gorzej. Psychoterapia nie pomaga. Ludzie mnie denerwują....
  3. Witam,na wstępie chciałbym przeprosić jeśli wpis umieszczony jest w złym dziale,nie miałem pojęcia gdzie to zamieścić,dlatego ewentualną pomyłkę wybaczcie a moderatorów proszę o przeniesienie posta w takim przypadku. Nie wiem czy uzewnętrznianie się na forum to dobry pomysł ale czuję się przyparty do muru. Mam 26 lat i problemy. Te towarzyszą mi od dziecka właściwie,ale ostatnich 8-9 lat to koszmar jeśli się nad tym zastanowię. Zawsze byłem dość rozchwiany emocjonalnie,skrajnie przeżywam każdą porażkę,bardzo zle radzę sobie ze stresem. Przez ludzi otaczających mnie uważany jestem myślę za ciepłego,miłego,zawsze pomocnego mężczyznę o pogodnym usposobieniu. I czasem uważam się za takiego sam ale nikt nie wie że jestem jednocześnie skrajnym pesymistą,żyję w ciągłym strachu i wiecznej depresji. Jak to w ogóle możliwe? Mimo wielkich planów szkołę zakończyłem na poziomie liceum,mimo że uważam się za osobę inteligentną to uczniem byłem bardzo miernym,nie radziłem sobie w środowisku szkolnym. Bardzo mocno przeżywałem swoją własną przecież decyzję o darowaniu sobie studiów,pózniej bywało już tylko gorzej. Poznałem dziewczynę,nieco młodszą ode mnie,cichą,skromną,dobrą,o takiej właśnie marzyłem i przez jakiś czas było lepiej,zaczęliśmy pracować w jednej firmie,było dobrze. Właśnie to gdy o tym wszystkim myślę jest sednem. Boję się że nigdy w życiu nie będę szczęśliwy,nie będzie nigdy wspaniale,może być tylko "w miarę dobrze". A potem myśli i problemy wróciły sam nie wiem skąd.Zaczęły się narkotyki,tzn te były gdzieś ze mną od czasów szkolnych ale teraz odkryłem że na haju nie muszę się bać ani martwić. Wszystko zręcznie ukrywałem przed drugą połówką. Narkotyki i pózniej alkohol w miejscu pracy stały się dla mnie normą. A pracę miałem świetną,byłem taką "maskotką firmy",wszyscy mnie znali i lubili,byłem jak myslę ulubieńcem kierowniczki,dużo mi to wszystko dawało,kontakt z nimi. Ale spaprałem i to. W końcu wieczne spacerowanie po firmie na haju albo pod wpływem zostało zauważone,i oczywiście nie zostałem zwolniony a tylko ostrzeżony przez kierowniczkę. 2 dni pozniej ostrzezenie się powtórzyło a tydzień pózniej wyleciałem. To był chyba najmroczniejszy okres w moim życiu. Po paru spędzonych tam latach poczułem jakbym stracił rodzinę. Przed drugą połówką udałem (mieszkaliśmy już razem) że szybko znalazłem nowy etat na magazynie. Wtedy pojawiły się inne myśli gorsze. Noce spędzałem włócząc się po mieście, w okolicy torów gdzie pełno siedlisk miejscowych bezdomnych. Po prostu siedziałem,piłem piwo i rozmyślałem o tym bagnie całymi nocami.Zamierzałem wreszcie skoczyć pod któryś z pociągów (wcześniej zapomniałem wspomnieć o ustawicznych myślach samobójczych i jednej próbie,jeszcze w czasach licealnych) ale w głowie kiełkowała mi juz inna myśl,o zwróceniu mojej frustracji na inny tor. I oto ja,wprawdzie bez szkoły ale człowiek inteligentny,oczytany,lubiący uważać się za romantyka humanista spacerowałem nocami po ciemnych zaułkach i wzdłuż torów ze sporym nożem zatkniętym za kurtkę. Nie osądzajcie mnie zbyt surowo,ciężko naprawdę o tym pisać i przyznać sie do takich rzeczy samemu przed sobą. Zamierzałem w istocie zabić jakiegoś anonimowego bezdomnego,może więcej niż jednego jeśli udał by się 'pierwszy raz",bóg mi świadkiem jak byłem tego bliski. Nie wiem co mnie wtedy opętało,żyłem jakby w ciągłym zamroczeniu i nie wszystko pamiętam z tamtego okresu,nie do końca pamiętam jak to wszystko się skończyło. Znalazłem nową pracę w firmie konkurencyjnej do pierwszej więc "fachowca" w firmie witano z radością. Tam wytrzymałem 3 miesiące. Wkrótce potem skończyłem z narkotykami. Ciężko jest mi się odnalezc w jakimkolwiek nowym miejscu,w nowej sytuacji,za dwa tygodnie mam wyjechać do pracy za granicę (miałem pół roczną przerwę od jakiejkolwiek pracy) i bardzo się tego boję. Moja druga połówka wie już o moich problemach. To złota kobieta,wiem że sama nigdy mnie nie zostawi,ale z mojej strony ta miłość już dawno się ulotniła,to również bardzo mnie boli. Ciągle myślę na przemian o samobójstwie i skrzywdzeniu innych. To zwykłe fantazje,nocami myślę o sobie jak o odpowiedniku Breivika przemierzającego firmę/szkołę czy po prostu miasto i strzelającego do przypadkowych ludzi. Zdarzyło mi się niedawno wdanie w poważną bójkę,z błahego powodu na oczach wielu ludzi. W czymś takich nie brałem udziału nawet w czasach szkolnych. Nie śpię praktycznie od 7-8 miesięcy,ciągle czuję się wykończony. Doszedłem już do ściany i nie wiem co dalej. Dodam że nigdy nie byłem leczony psychiatrycznie,nigdy nie próbowałem się z nikim w mojej sprawie skontaktować i nie wiem czy potrafiłbym się otworzyć przed innym człowiekiem tym bardziej że moja szydercza natura zaraz podpowiedziała by mi że ten słucha mnie tylko bo mu za to płacę i mało go obchodzę. To że mieszkam w dość niewielkim miasteczku to także problem w kwestii tego.Byłbym jednak skłonny zgłosić się gdziekolwiek po pomoc,porozmawiać z kimś. Zastanawiam się czy ktoś z was mógłby choć spróbować powiedzieć co mi jest,co to może być. Chciałbym by ktoś się o tym wypowiedział,chciałbym móc wiedzieć cokolwiek zanim pomyślał bym o udaniu się z tym gdziekolwiek,byłoby mi łatwiej. Wybaczcie jeśli post jest zbyt długi i nieskładny,pisałem go dość chaotycznie. No i mam nadzieję że ktoś go przeczyta.
  4. misunderstood

    Jestem nienormalna.

    Cześć wszystkim. Muszę to z siebie wyrzucić, bo już dłużej tego nie wytrzymam. Od lat biorę leki i uczęszczam na terapię. Nie jest idealnie, ale jakoś wszystko mi się układa, poza relacjami. Sprawa wygląda tak, że panicznie boje się porzucenia. Jestem teraz w związku i co? Powtarza się to, co zwykle. Oczekuję pełnego skupienia na mojej osobie. Chcę być cały czas w centrum i widzieć, że druga osoba nie może beze mnie żyć. Robię afery o wszystko o co się da, zamęczam tym drugą osobę i siebie. Jestem zła jak moja druga połówka się z kimś spotyka. Jak tylko poczuje, że ktoś mnie ignoruje, to mój świat się wali. Nie mam 15 lat, a uzależniam od czyjegoś zainteresowania całe swoje życie. Moje poczucie własnej wartości jest 100000 m poniżej zera. Słuchajcie, ja jestem bardzo świadoma tego wszystkiego. Wałkuję to już od dawna. Wiem, że gdyby nie moje zaburzenia, to mogłabym być w miarę normalna. Nie chce już zamęczać nikogo swoją osobą. To wszystko mnie tak cholernie dobija, a ja nie umiem z tym walczyć. Jak tylko przyjdzie ten moment, w którym poczuje się ignorowana, to wpadam w szał, moje myślenie całkiem się zmienia. Nie mam już na to wszystko siły. Ostatnio jest mi dużo gorzej. Codziennie myślę tylko o tym, żeby zniknąć, bo tylko męczę się ze samą sobą. Planuje swoje samobójstwo, mimo, że chyba nie byłabym w stanie zrobić tego rodzicom. Nie umiem sobie pomóc. Czuję się ciągle winna. Jestem po prostu żałosna. Pozwalam na to, żeby druga strona mnie gnoiła, tylko dlatego, bo boje się porzucenia więc i tak się nie postawię. Tak bardzo chciałabym być normalna, ale nie umiem zapanować w wielu momentach nad swoimi myślami ani nad tym, co czuję. Boję się, że zostanę sama jak palec, bo nikt ze mną nie wytrzyma. O niczym nie marzę tak jak o tym, żeby to w sobie zmienić. Jeśli jest tu ktoś, kto miał lub ma podobny problem, to chętnie porozmawiam. Może ktoś z Was poradził sobie z czymś podobnym? Pozdrawiam Was, Ola
  5. Cześć! Jak wiadomo, problem depresji i zaburzeń emocjonalnych nadal jest tematem, którego się na ogół unika. Na szczęście są osoby, które wyciągają to na światło dzienne i opowiadają bardzo mądre rzeczy. Znacie Hanię Es? Dziewczyna po próbach samobójczych, okaleczaniu, leczeniu w szpitalu psychiatrycznym, ze zdiagnozowanym borderline... Opowiada o wszystkich swoich problemach i zaburzeniach (zarówno tych z przeszłości, jak i tych nadal występujących) i robi to w naprawdę ogarnięty i mądry sposób. Bardzo polecam, jeśli jeszcze nie znacie Hania swoje wywody opiera często o różne badania psychologiczne i to, czego dowiaduje się na studiach (również psychologia). Więc nie są to jakieś subiektywne bzdety, a konkretna wiedza, z której można się też dowiedzieć czegoś ciekawego o sobie, np. zauważyć u siebie jakieś schematy, a przecież świadomość jest pierwszym krokiem do rozwiązania problemu, prawda?
×