Skocz do zawartości
Nerwica.com

Nadmierne objadanie się


Sorrow

Rekomendowane odpowiedzi

Cześć, jestem tu nowa. Mam 178 cm wzrostu (dziewczyna), noszę rozmiar 36, ale nie jem normalnie. Mam wyniszczony organizm, kilka szpitalnych epizodów (Oddział Ratunkowy). Moje ataki to koszmarnie wielkie ilości jedzenia, przykładowo ostatnio: od godziny 8 rano do 22 zjadłam: 12 kawałków kruchego ciasta z karmelem i kremem budyniowym (średnie kostki), 10 kawałków innego ciasta, również z kremem, słoik nutelli (mały), dużą czekoladę z milki z orzechami, dwie drożdżówki, 2 batoniki 3-bit, smażoną pierś z kurczaka, smażone ziemniaki z żółtym serem (około 7 szt, objętościowo pełen głęboki talerz), półtorej paczki czipsów (duża paczka), gotowana kaszka z dżemem truskawkowym (głęboki talerz, w ilości około 3/4 objętości talerza), szynka, żółty ser podjadany w plasterkach, kubeczek serka do smarowania pieczywa. To, co pamiętam, a było coś pewnie do tego jeszcze. Mam chorą trzustkę, nie mam woreczka żółciowego, powinnam mieć ścisłą "dietę". Po incydentach tych największych, nie idę do pracy - mam albo zwolnienie lekarskie (często), bo wtedy gorączkuję, wymiotuję, nie mam siły palcem ruszyć, lekarz rodzinny wypisuje bez namysłu L4, albo dzwonię do pracy i proszę szefa o dzień urlopu. Jego wyrozumiałość mnie ratuje. Nie mam zbędnych kg, jestem szczupłą, bo 1)potem głoduję, 2)chora trzustka też robi swoje. Brałam bioxetin, nie pomógł. Ratunku ;(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość SmutnaTęcza

Parę dni temu zjadłam niemal naraz 2 duże miski zupy, bo od kilku dni z jakiegoś powodu wiecznie ssie mnie w żołądku, nawet, gdy się najem. Niestety po zjedzeniu (czy raczej zeżarciu) tak dużej ilości zupy uczucie głodu wcale nie zniknęło, a jedynie brzuch mi się wzdął jak u ciężarnej z pięcioraczkami i zachciało mi się rzygać. Problem w tym, że jak już dobiegłam do kibla, nie byłam w stanie zwymiotować, choć wyraźnie się na to zbierało. Tylko chrząkałam i potem męczyłam się przez resztę dnia z potwornie obolałym brzuchem. :-| Nie umiem rzygać nawet wtedy, gdy mi się chce z przejedzenia... :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

SmutnaTęcza, a czy byla u lekarza z tym problemem? To może leżeć u podstaw fizycznosci lub psychiki. Jeśli nie byla,to wybierz się jak najwczesniej, zanim to objadanie się stanie się jedna wielka frustracja, przykluwajaca Cie do obsesyjnego myslenia o jedzeniu .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie ! :)

 

U mnie problem istniał w zasadzie, odkąd pamiętam, od dziecka. Wiązało się to oczywiście z konsekwencjami nie tylko w formie sporej nadwagi, ale też dodatkowo- poczucia odrębności (np. od innych dzieci), wstydem, ukrywaniem jedzenia.

Wiem jedno- najgorsze dla mnie było zawsze (teraz mam 24 lata) niezrozumienie ze strony bliskich. Być może było to też przyczyną- odwieczne konflikty z rodzicami.

Nie ma nic gorszego, niż w poczuciu osamotnienia, niezrozumienia, i nieakceptowania siebie słyszeć od rodziców komentarze w stylu "kiedy osoba gruba je, wygląda to obrzydliwie", czy wyśmiewanie, krzyki, i jakże "dobre rady" w postaci zabierania z talerza podczas obiadu, czy teksty "nie żryj tyle", "wystarczy mniej żreć, to schudniesz". Właściwie, taka sytuacja jeszcze bardziej pogłębia objadanie się- tyle tylko, że człowiek jest bardziej uważny podczas ukrywania tego przed światem.

 

Ktoś na tym forum (przeglądałam od 1 strony ! ) napisał, że takie jedzenie jest wypełnianiem sobie pewnej pustki- i to jest właśnie strzał w dziesiątkę. Samotność i poczucie niezrozumienia (mnie przez resztę świata) tylko tę pustkę pogłębiało, co tworzyło pewnego rodzaju błędne koło.

 

Napiszę trochę więcej o rodzicach- uważam, że to bardzo ważne w tym, co się stało. To "dzięki" nim, przez lata rozwijał się we mnie pogląd, że kompletnie do niczego się nie nadaję, i że nie jestem w stanie sama funkcjonować. Dla nich cokolwiek zrobiłam, i jakkolwiek się starałam, nie było wystarczająco dobre (muszę tu dodać, że dla moich rodziców, cokolwiek różni się od ich własnych poglądów czy przyzwyczajeń, jest złe). W dodatku byłam gruba. Czyli bardzo, bardzo nieidealna.

 

Najbardziej irytowało mnie, kiedy podczas kłótni ( raczej walki o własny światopogląd, kiedy jeszcze miałam na to siłę), mówili, że jestem ich córką, kochają mnie i chcą dla mnie dobrze- tyle, że brzmiało to zawsze jakoś fałszywie.

 

Mając lat 23 przy wzroście 161 cm ważyłam aż 90 kg !

 

Miałam wtedy chłopaka, wydawało mi się, że jestem zakochana. On nie tylko mnie akceptował, ale wręcz uwielbiał wszystkie moje zwały tłuszczu, co chwila podsuwając do jedzenia a to czekoladę, a to frytki... Byłam bardzo szczęśliwa.

A przynajmniej tak myślałam.

 

Na studiach zaczęłam mieć problemy z nauką. Wynikało to z mojego lęku (nie przed czymś konkretnym, tylko permanentnego, nieokreślonego lęku). A wyglądało konkretnie tak: zawaliłam jakieś kolokwium, więc było mi bardzo wstyd. Bałam się iść na kolejne zajęcia (ze wstydu przed wykładowcą), więc coraz więcej nieobecności powodowało trudności w zaliczeniu egzaminu. O ile egzamin był pisemny- pół biedy. Jeśli ustny- nawet jeśli umiałam perfekcyjnie(a nauka jako taka- w sensie zapamiętywanie nie sprawia mi żadnych problemów), nagle zapominałam wszystko, czułam objawy somatyczne (wynikające ze stresu objawy fizyczne, np ból brzucha), i nawet zdarzyło mi się zwyczajnie uciec z płaczem.

 

Gdybym miała pisać całą moją historię, pewnie zajęło by mi to pół nocy.W skrócie: Mój chłopak był manipulatorem, który robił ze mną, co chciał, a mimo, że czułam się z tym źle, dalej byłam z nim, bo myślałam, że na nic innego nie zasługuję. Jednak w końcu zerwałam z toksycznym chłopakiem, i poznałam kogoś nowego. Myślę, że to był zwrot w moim życiu.

 

Nowy mężczyzna akceptował mnie i kochał taką, jaką byłam. Rozumiał moje problemy, akceptował mnie i wspierał.I wiecie co? Zaczęłam odzyskiwać wiarę w siebie, co okazało się najważniejszym krokiem w moim życiu. Już nie patrzyłam z obrzydzeniem w lustro. Napady apetytu zdarzały się coraz rzadziej.

 

Poszłam do dietetyka. Zalecił mi on jeść co 3 godziny. Na początku nie mogłam w to uwierzyć- myślałam, że dieta wiąże się z głodem i męczeńskim postem. A jednak- jadłam co równe 3 godziny, wielkie góry jedzenia (oparte głównie na warzywach, drobiu, wołowinie), i cały dzień byłam syta. Okazało się też, że wcale nie potrzebuję słodyczy. Kiedy brał mnie napad apetytu na słodkie- jadłam po prostu na raz całą łyżkę miodu, i gwarantuję, że to wystarczało :)

 

Dziś mam 24 lata, ważę 78 kilo i cały czas, powoli, chudnę. Wiem już, że diety cud nie działają, a pogrążanie się w wyrzutach sumienia po kolejnym napadzie głodu wcale nie odpycha nas od jedzenia następnym razem. Akceptacja siebie, jakkolwiek odlegle i niemożliwie to teraz dla Was brzmi, działa prawdziwe cuda. Tak samo, jak nadzieja i nie załamywanie się przy każdym napadzie głodu.

 

Gdybyście miały konkretne pytania, bo, jak powiedziałam, opisywanie mojej historii zajęłoby mi chyba całą noc, to piszcie, proszę. Będę pomagać jak tylko mogę, bo chociaż już jestem niemal "zdrowa", przeszłam przez to, co Wy ! :) I mnie się udało. Wierzę, że Wam też się uda.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie

w gruncie rzeczy nie wiedziałam, do którego wątku się udać, pasuje do mojego opisu z tuzin ...

Dziś kolejny napad za mną. Ostatnio zdarzają się coraz częściej. Może pozwolę sobie streścić swój "przypadek".

Zaczęło się jakoś 6 lat temu, walczyłam 2 lata z anoreksją - sama, zrażona przez nieudolnych psychologów, którzy tylko rozkładali nade mną ręce i byli zaszokowani, odrzucenie w szkole, wśród znajomych, rodziny.

Gdy już myślałam, że to przetrwałam to piekło, zaczęłam się odżywiać BARDZO zdrowo, na początku niewinnie jednak z czasem było coraz gorzej. Wyeliminowałam wiele składników, zbyt wiele. Gdy po 2 latach takiego odżywiania nie miałam już siły, wieczne kłopoty "co ja zjem jutro... o jakiej porze, czy nie za dużo, czy nie za mało itp"nowo poznani znajomi (zaczęłam studia) patrzący na mnie dziwnie, ograniczenie spotkań z ludźmi bo jak ja zjem, bo co ja zjem... (sytuacje powtarza się do tej pory jak mam gdzieś wyjechać)

Wykończona tą sytuacją w końcu odpuściłam, zaczęłam jeść to co inni, bo tak bardzo chciałam być normalna. Aż zaczęłam obżerać się kompulsywnie, pierwsze rzadko teraz kilka razy w tygodniu. Po ostatnim napadzie w przypływie "rozsądku" złapałam za telefon i umówiłam się na wizytę do psychiatry. Oby tym razem dobrze trafiła... Za to po dziś piszę tutaj. Do wizyty zostały mi 3 tyg, boje się ze to bd "przegrane" tygodnie. Sesja za pasem, dużo nauki, ciężkie studia - mało czasu na "ucieczkę" z domu od jedzenia.

Dlatego proszę o pomoc, jeśli ktoś byłby na tyle życzliwy i poradził mi czego mogłabym spróbować, jak działać? Bo już sama nie wiem, w którą stronę mam iść.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj, self :)

 

Po pierwsze, nie załamuj się. Napisz tylko, co dokładnie chciałabyś osiągnąć, zanim pójdziesz do psychiatry. Opanować napady głodu ? Jeśli tak, wcale nie trzeba, jak to napisałaś, "uciekać" z domu.

Opanowanie napadu, kiedy się już zacznie, jest bardzo trudne, wiem to z własnego doświadczenia. Najlepsza jest profilaktyka- spróbuj jeść co trzy godziny dość duże porcje jedzenia (tyle, że "zdrowego"- świetną przekąską jest np surowa marchewka, kalafior, czy brokuły maczane w domowej roboty sosie czosnkowym- jogurt naturalny plus zgnieciony ząbek czosnku, plus odrobina miodu ). Wybieraj te produkty, które powodują powolne uwalnianie węglowodanów, np.ciemny chleb zamiast jasnego itd. Pij dużo, najlepiej wody (jeśli nie lubisz, wciśnij trochę cytryny). Ochota na słodkie? Zjedz suszone owoce, morele lub śliwki, żurawinę, co tam lubisz najbardziej. Ochota na słone przekąski? Jedz niesolone orzechy, migdały.

System jedzenia w równych odstępach czasu świetnie się sprawdza, bo, choć na początku jest trudno zapanować nad apetytem, nasz organizm sam się przestawia- wie, że za te 3 godziny dostanie jeść, więc nie wysyła sygnałów "teraz jestem głodny".

 

Nie wiem czy o to dokładnie Ci chodziło. Napisz proszę coś więcej o swojej rodzinie, sytuacji, studiach :)

 

I najważniejsza rzecz, do wszystkich- załamywanie się, wpadanie w poczucie winy i wstyd po napadzie apetytu wcale nie pomagają ! Jeśli zdarza się Wam napad, postarajcie się nie myśleć w ten sposób. Nie mówię tu o tłumaczeniu się ( "mało zjadłam w ciągu dnia, ten jeden raz nic się nie stanie"), ale o racjonalnym podejściu. Znowu zjadłam całą czekoladę, paczkę chipsów i popiłam litrem coli? Niefajnie, ale trudno, następnym razem spróbuję do tego nie dopuścić.

 

Pomaga wyjście na spacer z ulubioną muzyką w słuchawkach :) I pozytywne myślenie.

 

Powodzenia :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie mam takiego problemu

ale właśnie sobie przypomniałam

 

że podobno bardzo zdrowo jeść owoce, szczególnie w ogromnych ilościach

https://www.youtube.com/user/Freelea

 

ilości owoców jakie ta dziewczyna zjada dziennie są jakieś olbrzymie z mojego punktu widzenia

 

ale na zdrowie i kondycje to podobno działa super

 

ma facebooka

lub stronę internetową

nie wiem która forma jest ciekawsza do obejrzenia

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dziękuje za opowiedz. Czego oczekuje... chciałabym za jakiś czas nie patrzeć na jedzenie/posiłki tak jak teraz. Zachowywać się jak normalni ludzie, którzy nie planują co , gdzie, w jakich odstępach i po co zjedzą. Chce by jedzenie straciło kontrole nad moim życiem. Nie bać się napadów, nie zajadać stresów, niepowodzeń i dołów. Tylko czy to jeszcze możliwe.

Odżywiam się zdrowo, oczywiście gdy nie mam napadów (zostało mi to jeszcze z poprzednich zmagań). Dużo piję wody głównie + teraz przez pogodę chętniej sięgam po herbatę. Moja największa słabość to czekolada. Gdy zacznę nie ma zmiłuj, nie potrafię odłożyć... Znalazłam na siebie sposób, że w ogóle jej nie jem przez np kilka miesięcy (wtedy nawet mnie nie kusi) tylko gdy mi się powinie noga to długo muszę walczyć by znowu wywalić ją z jadłospisu. No właśnie najgorsze są te wyrzuty, dziś miałam na tyle oleju w głowie by sobie przegadać, że muszę normalnie zjeść śniadanie zamiast głodówki, żeby uruchomić żołądek.

A co robić gdy już wiesz, że się zaczęło. Jak próbować powstrzymać? Mi zawsze włącza się akcja: nawaliłaś już na całej linii, tyle już zjadłaś, że kolejne słodycze już nic nie zmienią (kompletna głupota ale co zrobić..)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Droga self, w napadach chodzi o to, żeby nie dopuścić do głodu- lepiej zjeść mniej a częsciej, wtedy mniejsze prawdopodobieństwo napadu- przynajmniej u mnie tak było, no ale każdy ma swój własny sposób :)

 

Nie miej wątpliwości, że to możliwe. Oczywiście, że tak :)

 

Może spróbuj chociaż początkowo zamienić czekoladę na tę gorzką? Ona bardziej "zapycha", więc mimo, że smak nie ten sam, zjesz jej mniej zanim będziesz miała dość. Chodzi mi nie o zwykłą gorzką, ale o tę z jak największą zawartością kakao. Czekolada nie jest, w odpowiedniej ilości, niezdrowa- świetne źródło magnezu i endorfin- dlatego tak łatwo uzależnia.

 

Bardzo dobrze, że zjadłaś śniadanie- jest ono naprawdę najważniejsze, najlepiej jeść DO 1 godziny po przebudzeniu. Jeśli totalnie nie masz ochoty na śniadanie, zjedz przynajmniej jakiś jogurt (choć wiadomo że na śniadanie najzdrowiej jest zjeść długo uwalniające się węglowodany- np ciemny chleb)

 

Co do pytania, co zrobić, kiedy już się zaczęło ? Nie ma na to jakiejś uniwersalnej rady, niestety. Myślenie takie, jak Ty masz, jest oczywiście czymś normalnym i nie obwiniaj się za to. Wiem, ze to się dzieje trochę nieświadomie- żeby zagłuszyć wyrzuty sumienia, taki mechanizm ochronny świadomości.

Jeśli napad już się zaczął, ale jeszcze nic niezdrowego nie zjadłaś, jeśli faktycznie już nie możesz się powstrzymać (np znaleźć sobie jakieś naprawdę ciekawe zajęcie, coś co odciągnie Twoje myśli od jedzenia), spróbuj zajeść napad np. kanapką z ciemnego chleba z miodem. Miód jest okropnie zdrowy i bardzo, bardzo słodki :)

 

 

Dla mnie największym problemem było to, że po słodycze sięgałam zawsze PODCZAS przyjemnych rzeczy, np. do oglądania filmu, do czytania książki. To ogromny błąd, bo wtedy czytanie książki, czy oglądanie czegoś automatycznie kojarzy nam się z jedzeniem, i od razu podczas tego mamy ochotę coś zjeść.

 

Rozumiem, że skoro odżywiasz się zdrowo, a napady zdarzają się stosunkowo rzadko, nie chodzi Ci o fakt, że jesz niezdrowe rzeczy, ale o sam mechanizm zachowania, prawda? Z tym już poradzi sobie psychiatra/psycholog.

 

Czy możesz powiedzieć coś więcej o jakichś Twoich znajomych, przyjaciołach, rodzinie? :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Właśnie źle się wyraziłam ale dopiero po opublikowaniu to zauważyłam. Nie odżywiam się zdrowo (bo z napadami to mi do tego daleko, a ostatnio zdarzają się często) ale jem zdrowe produkty, gdy nie mam chwil słabości wtedy to wiadomo... jak leci. Od ostatniego (2 dni) zwiększyłam liczbę posiłków i działam profilaktycznie zgodnie z Twoją radą. Tylko ten głos z tyłu głowy: w stylu "ale się roztyjesz przez taką liczbę żarcia, lepiej nie jeść wcale w dzień". Na razie powtarzam sobie tę mantrę "mniej ale częściej" i próbuje przemówić sobie do rozsądku.

Nie wiem co dokładnie miałabym napisać, nie mam wsparcia w rodzinie, jestem jedynaczką z rozbitego domu, ogólnie to sytuacja nie jest zbyt optymistyczna. Wiele razy próbowałam z nimi rozmawiać, prosić by nie kupowali danych produktów, bo mnie kuszą itp. Nawet wydaje się ze coś rozumieją ale jak dziś się rozejrzę to z 4 paczki słodyczy stoi w salonie, wiec chyba nie. Przed znajomymi nie pokazuje, że coś jest nie tak. Nie lubię okazywać słabości. Już raz się na "przyjaciołach" przejechałam i nie chce znowu tego przerabiać. Zapomniałam wcześniej dodać, że od wielu lat trenuje codziennie, ogólnie jestem osobą, która dłużej niż 2 dni nie usiedzi bez wysiłku fizycznego.

Czy to norma, że samo jedzenie, myślenie o tym, planowanie i przyrządzanie wiąże się ze stresem, napięciem i takim jakby pośpiechem?? Chciałabym umieć to wyciszyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak, to normalne, że jedzenie staje się pewnego rodzaju obsesją.

Zaraz napiszę Ci dokładnie, co powiedziała mi dietetyczka.

 

Mogę jeść 3-5 kromek chleba dziennie.

Mogę jeść 250 g owoców dziennie (albo 400 g sezonowych typu maliny )

warzywa MINIMUM 250 g PLUS gotowane, też minimum 200 g.

Olej 2 łyżki ( do warzyw, przyrządzam je z piekarnika, z worka do pieczenia, polecam ;) olej powoduje łatwiejsze przyswajanie witamin)

jogurt naturalny 400 ml do pół litra

na obiad 60g ryżu/makaronu/kaszy lub aż 250 g ziemniaków, plus mięso/ryba plus oczywiście warzywa

 

 

Jak widzisz jedzenia sporo, często aż nie mogłam w siebie wepchać :)

Chodzi o to, że organizm ma co "przerabiać" więc przemiana materii działa świetnie. Ma co przerabiać, a jednocześnie mało kaloryczne rzeczy, więc się nie tyje, a wręcz przeciwnie- jeśli się nie odchudzasz możesz jeść wieprzowinę, smażone rzeczy itd. Chodzi o to, że organizm, przyzwyczajony do jedzenia co te 3 godziny, nie daje do zrozumienia, że jest głodny.

 

To co do Twoich wątpliwości o przytyciu. Kiedy głodujesz całymi dniami (co na pozór jest logiczne- nie am jedzenia, nie tyje się), przemiana materii strasznie spowalnia(bo nie ma się czym zająć), i nic dziwnego, że po zjedzeniu nawet czegoś normalnego, organizm chce zachować w ciele każdą kalorię na wypadek głodu.

 

Przykro, że nie masz wsparcia w rodzinie. Ale ja też nie miałam, a mimo to dałam radę :) Chociaż było już ze mną naprawdę źle.

 

Po kilku dniach takiego jedzenia(mniej ale częściej) powinnaś się przyzwyczaić i problem planowanie tez powinien przestać istnieć.

 

Ja to sobie wymyśliłam tak: zaczęłam gotować sama, i właściwie odkrywanie nowych potraw sprawiało mi radość, kombinowanie z produktami, tak, żeby to, co jem autentycznie mi smakowało. Nie szczędziłam też przypraw.

 

Postanowiłam przekuć ten stres, i, jak to nazywasz, pośpiech, w coś pozytywnego- w planowanie, co dobrego zjem na obiad- i faktycznie tak się stało. Zamiast stresu, pilnowania czasu itd, miałam miłe oczekiwanie na przygotowanie czegoś własnego. Po jakimś czasie to wszystko działo się już "mimochodem". Że nie wspomnę o poprawie cery i włosów od takiego jedzenia (w najgorszych momentach po jednym czesaniu włosów wyjmowałam ze szczotki dużą garść włosów, które wypadły).

 

Też studiuje i wiem, jak to jest, ukrywać przed znajomymi dietę. Żeby nie stresować się tym tak, bez wyrzutów sumienia możesz zjeść raz w tygodniu pizzę czy kebab :) Czy cokolwiek na co masz ochotę. To taka nagroda za cały tydzień "zdrowego" jedzenia. Nie traktuj tego jako kolejny napad. Traktuj jako zwyczajne wyjście ze znajomymi, rozrywkę, relaks :) Nie myśl o tym w kategoriach wyrzutów sumienia, napadów, diet, tylko zwyczajnie ciesz się z mile spędzonego czasu.

 

Kiedy zauważasz słodycze w salonie, staraj się je ignorować- nie w sposób "nie mogę tego jeść", "dlaczego to tu stoi", "znowu kupili coś słodkiego". Po prostu postaraj się przenieść swoje myśli na inny, milszy tor. Bo wiadomo, że jeśli uparcie stara się o czymś nie myśleć, nasza podświadomość zrobi dokładnie na odwrót :) Zamiast NIE MYŚLEĆ o słodyczach, zajmij myśli po prostu o czymś innym.

 

Powodzenia :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zwykle jem malusio malusio. Wczoraj wieczorem, żeby udowodnić matce, że nie jestem zaburzona zjadłam 3 kanapki oraz trzy kawałki ciasta. W nocy dopadły mnie straszne bóle i skurcze i chłopak odwiózł mnie na przychodnie do szpitala - dostałam coś na te skręty skierowanie na oddział chirurgiczny (nie ma u mnie oddziału gastrologii) i fru do domu zlali mnie. Nie wymiotowałam bo wymiotować nie umiem. Teraz czuję się jak zapaśnik sumo!!! Chce mi się płakać myślę tylko o kaloriach - a jutro mam poprawkę z egzaminu. Boję się, że jeszcze kiedyś przydarzy mi się taki epizod obżarstwa i po paru atakach zamienię się w potwora :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mam stwierdzony chad i fobię społeczną,lekarz przepisał mi leki po których się tyje czyli Depakine500 i Ketrel.

generalnie guzik pomogły tylko przytyłam po nich sporo:cry:

niestety mój psychiatra nie widzi problemu bo dopóki nie waże 100kg to jest ok.

ciągle jestem głodna,nie mam samozaparcia na odchudzanie się..

do tego nie mam pracy więc siedząc w domu ciągle jem.

tu nawet nie chodzi o słodycze tylko o ciągle jedzenie wszystkiego po kolei.

nie mam kasy na siłownię,nie mam siły biegać..

normalnie koło się zamyka..

idzie lato a ja się nie mieszczę w żadne ubranie..ciągle chodzę w dresie...

 

nie umiem liczyć kalorii,nie wiem co jeść żeby było dużo i często ale niskokalorycznie :oops:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moja historia to lat 14 i wymiotowanie przez ok 1,5 roku. Po prostu po czasie przestałam, bo się bałam że zachoruje. Póżniej wybuch nerwicy 3 lata temu. Dostałam leki (paro), przytyłam ok 8 kg. Przed leczeniem mogłam nie jeść dużo i zależało to jedynie od moich chęci. Teraz na lekach częściej dotyka mnie napadowe jedzenie. Jak nie jem robię się agresywna, nasilają się bóle głowy, masakra. Nie mam tego w trybie ciągłym, ale są takie godziny gdzie aż mnie trzęście

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość SmutnaTęcza

Nie byłam dziś jakoś specjalnie głodna po powrocie do domu, ale nie chciałam zmarnować zupy. No i skończyło się jak zwykle - na zjedzeniu dwóch OGROMNYCH misek zupy (czyli reszty tego, co zostało w garze), potem ciasto i myszkowanie za słodyczami. Wymiotować nie potrafię, nawet jak mi już niedobrze z przejedzenia, po prostu tego nie umiem. Ogólnie to boję się jeść, bo od razu pojawiają się wzdęcia, a i bez nich mój brzuch wygląda jak u ciężarnej. Wygląda tak nawet, gdy nic nie zjem przez jakiś czas. Nie wiem ile ważę, nie wchodzę na wagę ze strachu, ale z moich 5 kilo do zrzucenia zrobiło się już z 15, bo wiem, ile miałam przy ostatnim ważeniu. Nie mieszczę się w ciuchy, kurtka opięta, niektórych spodni nie dopinam, staniki za małe w obwodzie i nie mogę ich dopiąć. Wstydzę się swojego ciała.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jakbym czytała o sobie, potem boje się pójść do łazienki, żeby nie zobaczyć swojego odbicia w lustrze. A rano ... jak mam włożyć spodnie i wyjść z domu, do ludzi to dopiero katastrofa. Mam ochotę się schować i nie wychodzić z domu ale jeśli zostanę to bd miała kolejny napad ( z wyrzutów sumienia).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×