Skocz do zawartości
Nerwica.com

Kiya

Użytkownik
  • Postów

    7 502
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

Osiągnięcia Kiya

  1. Kurczę. Brzmi jakby przydała Ci się jednak pomoc specjalisty. Bo z tego co rozumiem, to nie leczysz się w tej chwili? Problemy o których piszesz są dość powszechne w tym wieku, zwłaszcza jak porównujesz się do innych. Nie wolno porównywać się do innych (chyba, że jest to dla Ciebie motywujące, a jak widzę - raczej nie jest). Jak dla mnie stanąłeś w martwym punkcie i potrzebujesz pozytywnego kopa. Lekarza, leków, nowych znajomych, cokolwiek zadziała.
  2. Kiya

    Czy brać leki?

    @Kris0x0000 Podoba mi się Twoja teoria. Coś jak to, że włosy zawsze wyglądają najładniej przed wizytą u fryzjera - nie wiem jak one to robią, ale czasem wystarczy je nastraszyć ścięciem, żeby ładniej się układały i nabrały blasku Chyba też ostatnio po prostu więcej się dzieje w moim życiu i nie mam okazji myśleć. W dodatku są to rzeczy w większości pozytywne - spotkania ze znajomymi, itp. U mnie bardzo wiele zależy od zewnętrznych bodźców. Widziałam gdzieś tu na forum porównanie do domku z kart - to pasuje też do mnie, bo wystarczy jeden negatywny bodziec za dużo, a sypię się w drobny mak. Póki co domek z kart jeszcze stoi. @z o.o. szukanie psychiatry gdzieś dalej to plan B, albo C
  3. Kiya

    Czy brać leki?

    Witam Szanownych Forumowiczów. Powróciłam po 10 latach, ale mam problem z ocenieniem mojego stanu... Może dla kogoś z boki będzie to łatwiejsze, więc spróbuję pokrótce opisać sytuację. Teoretycznie mam depresję. Objawy się zgadzają, psychiatra również tak mnie zdiagnozował. Moje doświadczenia z lekami sprzed 10 lat zniechęciły mnie bardzo skutecznie do dalszych prób leczenia - czułam się jak królik doświadczalny, a to zmiany dawek, a to zmiany leków, wiadomo, pewnie większość tu przez to przechodziła. Dodatkowo zamiast wzlotów i upadków na zmianę było po prostu cały czas nijak. Po jakimś czasie zrezygnowałam, uznając, że może i leczenie farmakologiczne jest dobre, ale tylko jeśli inaczej się nie da. A ja jakoś funkcjonuję, raz lepiej, raz gorzej, ale funkcjonuję. Dodam, że na terapię na NFZ nigdy się nie dostałam, a na prywatne leczenie po prostu mnie nie stać. Mniej więcej rok temu najwyraźniej poczułam, że zapadam się bardziej niż zwykle - zrobiłam badania na cukier, tarczycę, krew, aby odrzucić inne choroby, które mogą objawiać się tak jak depresja. Wyniki wyszły w normie. Nie mialam niestety zbadanej witaminy D, uznałam jednak, że nie zaszkodzi po prostu zacząć brać profilaktycznie, zwłaszcza, że była jesień/zima. Trochę pomogło. Na wiosnę coś we mnie pękło. Zaczęłam szukać psychiatry. Szybko okazało się, że w mojej okolicy na NFZ przyjmuje jeden, ten sam zresztą co 10 lat temu. Zarejestrowałam się (to brzmi naprawdę łatwo, ja wiem, ale dla mnie to bylo nadludzkim wysiłkiem, zwłaszcza, że to dla mnie paradoks - myśleć o sobie jak o najgorszym gównie, które powinno zniknąć z tego świata, a jednocześnie szukać dla siebie pomocy). Oczekiwanie na wizytę - okolo dwa miesiące. W czerwcu się doczekałam. Lekarz spojrzał w moje papiery, zauważył, że 10 lat temu miałam zdiagnozowaną depresję, zadał zatem kilka pomocniczych pytań i stwierdził, że skoro mam nawroty, to będę leczyła się już do końca życia. Wystawił receptę i nara. Wykupiłam leki, usiadłam na ławce w parku, przeczytałam ulotkę i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Postanowiłam póki co nie brać leków, jako że zaczynało się lato, a ja nie chciałam spędzić tego czasu jako królik doświadczalny. Znam swój organizm, wiem, że jak jest upadek będzie i wzlot, więc po prostu przesypiam te okresy. Natomiast nie wiedziałam jak zareaguję na leki i do tej pory nie wiem. Dodatkowo, a może przede wszystkim - wiedziałam, że lato może oznaczać jednocześnie powrót życia towarzyskiego, a to głównie samotność sprawia, że spadam. Latem było różnie. Czasem dobrze, czasem źle. Było kilka mocnych zjazdów. Jeden tak mocny, że rozważałam wizyty prywatne, by nie czekać. Przypomnę, że mój budżet by tego nie dźwignął, więc to świadczy o tym jak bardzo zdesperowana już na tym etapie byłam. Ostatecznie zarejestrowalam się do tego "mojego" psychiatry na NFZ. Czas oczekiwania - dwa miesiące. Leki, które mam wykupione starczą na miesiąc. Więc plan był prosty - przetrwać jeszcze miesiąc bez leków, zacząć brać niecały miesiąc przed wizytą, by na wizycie dostać kolejną receptę. Właśnie minął miesiąc. Tymczasem u mnie jak ręką odjął - jestem w takim stanie, że nawet NIE PAMIĘTAM jak to jest przeżywać zjazd. Wiem, że wtedy leżę cały dzień w łóżku (z przerwą na pójście do pracy, jesli jest pn-pt, ale zwykle zjazdy mam w weekendy, kiedy wszystko ze mnie schodzi), nie mam siły wstać, nie mam siły pozmywać, umyć się, nic. Czasem coś ogladam, czasem nawet to jest dla mnie za dużo. Zarabiam za mało, by pieniędzy starczyło na cały miesiąc, popadam w długi, ale nie mam siły by nauczyć się czegoś, przebranżowić, zacząć całe życie od nowa. Może tylko zwalam to na depresję, może po prostu jestem życiowym przegrywem. Nie każdy może mieć dobrą pracę, niektórzy po prostu urodzili się gorsi - głupsi, bez ambicji, z trudnością do nauki i bez chęci. Piszę te slowa będąc w dobrym stanie. Więc to nie ten depresyjny głosik z tyłu glowy za mnie przemawia. A może jednak? Ciężko mi ocenić. Wczoraj spędziłam normalny wieczór ze znajomym, dziś wstałam z łóżka bez problemów, upiekłam ciasto, pojechałam na urodziny do siostry, wróciłam, czuję się... normalna. A jednocześnie to takie chwile upewniają mnie w tym, że to co czasem/często przeżywam chyba jednak normalne nie jest... Skoro w takie dni jak dziś i wczoraj mam w głowie takie "wow, a więc tak wygląda normalne życie, bez walki z samą sobą, bez natrętnych myśli o tym, by przestać istnieć". W tej chwili do umówionej wizyty u psychiatry został miesiąc. Musiałabym zacząć brać leki na dniach, żeby ta wizyta miala sens. A jednocześnie akurat teraz czuję się dobrze. Nie wiem co zrobić. Gdyby to byla kwestia typu "spróbuj leków, nic nie tracisz próbując", ale dobrze wiemy, że to nieprawda, że leki to wyboista jednokierunkowa droga, w którą jak się wejdzie, to odwrót nie jest wcale taki prosty. Może moglibyście napisać mi jak to wszystko wygląda, gdy patrzy się na przedstawioną sytuację z boku, z dystansu, obiektywnie. Bo ja naprawdę nie mam pojęcia co dalej zrobić. Paradoksalnie - byłoby łatwiej, gdybym miała teraz zjazd. Ale nie mam. Jest całkiem miło.
  4. Dziękuję za odpowiedzi Niestety "mój" lekarz jest z tych pasywno-agresywnych... Nawet mnie nie słucha, wchodzi w słowa, dopowiada... No ale dużego wyboru nie mam Do pytań pozostaje internet i ludzie z jakimś doświadczeniem... Wciąż nie jestem przekonana do leków, a na pewno chcę chociaż chwilę pokorzystać z tego, że istnieje znowu coś takiego jak życie towarzyskie. Więc póki co odkładam. No i boję się efektów ubocznych. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że żeby potencjalnie poczuć się lepiej, trzeba zrezygnować z życia towarzyskiego, seksu i dopisać sobie w gratisie jakieś palpitacje serca, problemy ze snem, drgawki i całą masę innych rzeczy. Brzmi jak przepis na depresję
  5. Hej. Mam pytanie o wenlafaksynę i alkohol. Wiem, że raczej nie należy mieszać, ale wiem też, że ludzie czasem obchodzą ten zakaz. W takiej sytuacji lepiej brać lek normalnie jak co dzień, czy tego dnia pominąć dawkę? I w sumie czemu nie należy mieszać? Ze względu na wątrobę, szybsze upijanie się, czy co?
  6. Kiya

    Samotność

    Czy przyjaciel to ktoś, komu możesz powiedzieć, że czujesz się jak kupa i nie zostawi Cię w tym stanie samej/samego?
  7. Ellen, musiałabyś raczej napisać z nieco większym uprzedzeniem, bo nie zaglądamy tu tak często :)
  8. Kiya

    Samotność

    Michellea, A jak ja patrzę na ten Twój awatar, to myślę sobie "jak taki słodki futrzak może być samotny!"
  9. Kiya

    Samotność

    Kolejny samotny piątek... Nie daje rady tak żyć, chciałabym się powiesić.
  10. Kiya

    Myśli samobójcze

    Michellea, sio już z tej rozmowy, bo ilekroć widzę na głównej, że napisałaś tu posta, to się martwię
  11. Ellen, pewnie :) Najlepiej zaproponuj jakąś sobotę, która Ci pasuje, a jacyś chętni do spotkania na pewno się znajdą :)
  12. ala.baltic, był jeden taki, ale przeciągnęliśmy go na ciemną stronę Gdyni A tak serio - jesteśmy zbitką ludzi z Trójmiasta i OKOLIC (ja na przykład jestem przedstawicielką Rumi), więc Gdynia, jako miasto dobrze skomunikowane i mniej więcej po środku tego wszystkiego - jest rozwiązaniem optymalnym :)
  13. ala.baltic, wiesz, że Gdynia i Gdańsk są oddalone od siebie o jakieś 20-30 minut skm? Wieli ludzi na tym forum nie ma z kim się spotkać nawet w promieniu 50 km, a Tobie jest do Gdyni za daleko? No nieładnie
×