Skocz do zawartości
Nerwica.com

Miłosierdzie Boże


drań

Rekomendowane odpowiedzi

ludzie mają z góry naznaczony los np.los debila-czyli mój los

Nie rozumiem dlaczego tak dużo ludzi na forum uwielbia takie samobiczowanie,obrazanie swojego JA.Jeśli mówisz: jestem debil,świr,mięczak,tchórz i wiele innych które na forum bardzo często padają ,to wszystko koduje Twoja podświadomość.Przecież poczytajcie posty Kochającego :idea: One naprawdę pozwalają uswiadomic człowiekowi jakie błędy popełniamy,My nerwicowcy,obrzucajac się błotem z każdej strony.Ja nie twierdze że nie popełniałam tego błędu bo byłabym obłudna,ale zacznijmy o sobie mówić ładnie,ciepło , pozytywnie :!: Zobaczysz poczujesz siłę mówiąc o sobie:JESTEM FAJNY, a nie:JESTEM DEBIL.Poczuj jaka jest różnica.Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Duchy nie istnieją, zapewniam Was. Ale jeżeli ten temat jest dla kogoś trudny to nie wiem, czy wyrzucanie go do kosza jest dobrym pomysłem. Wypieranie to mechanizm pewnie znany nam wszystkim. Tylko, że taki wyparty materiał może pozostać aktywny na poziomie nieświadomym i dalej "działać". Tu proponowałabym zderzyć się z tematem oczywiście w czysto naukowej postaci i uświadomić sobie, że takim nadwrażliwcom, jak my może pomóc tylko racjonalne myślenie. Nie mogę oprzeć się, by nie napisać, że do furii doprowadza mnie to co czytam czy słyszę na temat opętań, magii, czarownic, itp. I to dzisiaj!!!! To bzdury w najczystszej postaci, a kto nakręca tę psychozę? A kler nasz kochany, bo w jego interesie jest, byśmy się bali. Przecież tylko wtedy będziemy ulegli i tylko wtedy zrobią z nami, co zechcą. Powiem tak: moim pierwszym krokiem na drodze do dobrego samopoczucia było wypisanie się z kościoła. Wszystkie religie są destrukcyjne, jedne mniej, inne bardziej. Jeszcze niezupełnie czuję się wolna, bo lata indoktrynacji zrobiły swoje, ale jest dobrze. Zachęcam do lektury "Faktów i Mitów", do poczytania sobie artykułów na stronie www. racjonalista.pl. W sytuacji, kiedy umysł płata nam figle z różnych powodów, pływanie na fali średniowiecznych bzdur dopełni dzieła.

Nie spalcie mnie na stosie.

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ale zacznijmy o sobie mówić ładnie,ciepło , pozytywnie Exclamation

Wiesz już tyle razy zmieniałem myślenie na jestem fajny...,niestety ludzie za każdym razem potrafili mnie"przekonać' że tak nie jest ,obrażali mnie,poniżali...chyba poprostu taki zły już jestem :?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę że potrzebujesz się troche nad soba poużalać :roll: Przecież pod Twoimi postami istnieje pozytywna myśl:Nerwicę można pokonać,mnie napewno się to uda... Coś tu jest nie tak?Gdybym miała się przejmowac wszystkim co mówi o mnie najbliższa rodzina(bo z obcymi ludzmi mam mały kontakt)to oni już dawno by mnie wykończyli.A tak wiem że mam nerwicę i już nie dam im więcej tej satysfakcjim, mam ich zdanie poprostu gdzieś.To chyba najlepsza metoda na "kochaną rodzinkę".A jak Ty sie przejmujesz opinią obcych Ci ludzi to tym bardziej Ci się dziwię :shock:

Pozdrawiam Monika

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestem ciekaw jaki macie stosunek do wiary....Jak to jest w waszym przypadku zwłaszcza gdy również chorujecie...i cierpicie każdy oczywiście na swój własny sposób ale to cierpienie podobnie jak to forum nas łączy. Ja powiem z własnego doświadczenia...kiedyś będąc jeszcze w gimnazjum byłem bardzo wierzący chodziłem na spotkania młodzieżowe...chodziłem do kościoła może nie zawsze co niedzielę ale praktykowałem. W liceum miałem taki roczny okres buntu...zacząłem słuchać heavy metalu...i nosiłem długie kudły..do kościoła chodziłem dalej ale w sumie ..chyba tylko po to aby być... potem gdy zacząła się u mnie choroba ...tłumaczyłem sobie samemu wiele spraw...dużo spacerowałem sam po lesie myśląc i rozważając wiele spraw począwszy na własnej chorobie o Bogu i o tym dlaczego takie cierpienie psychiczne dotyka właśnie mnie...człowieka dobrego i spokojnego....a myśli które plączą się w mojej głowie są straszne i przerażające...mój pogląd na temat kościoła się całkowicie zmienił ...zacząłem dostrzegać pewną prywatę księży...ich materialne podejscie do swojej roli...zacząłem zwaracać uwagę na pewne niespójności religii katolickiej ...która tak naprawdę wedle słów Jezusa wyglądała by na religię pogańską..gdyż on był przeciwnikiem wznoszenia świątyń,modlenia się do obrazów i pieniężnych ofiar...Słowa które kiedyś znalazłem gdzieś, Jego słowa mówiły że człowiek kościołem jest sam w sobie nie w kamiennej budowli...a Boga znajdzie wszędzie tam gdzie on jest...bardzo to do mnie przemówiło...od tamtego czasu nie chodzę do kościoła na mszę..zdarza mi się że odwiedzam kościół jak nikogo nie ma żeby się pomodlić w skupieniu...i nagle jakoś mimo tego że czasami modlę się własnymi słowami czuję dziwne uczucie zatracenia...w chorobie...w życiu..no i w wierze....ostatnio po obejrzeniu filmu Jan Paweł II poczułem w sobie takie dziwne tknienie...jakby w moim życiu czegoś zabrakło..taka pustka..nie wiem czy to jakaś forma nawrócenia....ale pamiętam że mimo wszystko Kościół w pewnym sensie dodawał mi sił do życia,...a teraz gdy nie praktykuję a właściwe wierzę we własny sposób i choroba bardzo mnie zmienia ...(wiadomo stany przygnębienia,doły ...sprawia jak u wielu z was że nie cieszy was nic...) to mam jakieś takie dziwne poczucie że wszystko mnie gdzieś omija...i czuję taką wewnętrzną próżność....niby mam rodzinę, mam pieniądze, mam intelekt i studiję, ale czegoś mi brakuję ...może miłości..bo jestem samotny (ostatnio mi nie wyszło ale to było zauroczenie fatamorgana miłości)...albo jakiegoś takiego duchowego odświeżenia... w każdym razie chyba znowu zacznę być katolikiem...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Odkad zachorowałem na nerwice zaczełem wierzyc w boga i to jak nigdy wczesniej.Ksieza...przeciez to,ludzie którzy znaja biblie lepej niz my i to wszystko zadne tam swietosci..niejestem ich przeciwnikiem.Do koscioła chodze czesto w zasadzie.Ja drogę do tzw duchowego odrodzebnia miałem znacznie dłusza....ale na dzien dzisiejszy wieze w boga :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wprawdzie nie mialam natretnych mysli na temat wiary ale inne rownie dziwne i kretynskie spowiadalam sie normalnie, za kazdym razem znalazlam zrozumienie.teraz juz sie z tych mysli nie spowiadam bo to choroba ja wcale tak nie mysle i nie chce tych mysli.ale juz po swietach wiec mam nadzieje ze Dalas rade.pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Trudno mi ostatnio bardzo ,dopadly mnie stany depresyjne ,jednak nadal czuje ze modlitwa mi pomaga ,oczyszcza mnie wewnetrznie ,daje sile na nowy dzien , na kolejne tyyogdnie ... staram sie zyc godnie mimo tej choroby ,staram sie byc dobrym chrzescijaninem i wiem ze to cierpienie przybliza mnie do Boga ,uszlachetnie i pozwala inaczej spojrzeć na swiat - glebiej ,dostrzec naprawde wazne rzeczy . Wierze w to ,ze nasza choroba nas nie zniszczy a umocni ! i wygramy z nią ! bedziemy mogli spojrzec sobie w twarz i powiedziec - nie poddałem sie ! Nie poddamy sie i zwyciezymy z tymi zaburzeniami ! A Bog nas nigdy nie opuszcza !

 

[ Dodano: Nie Sty 07, 2007 1:55 pm ]

''BĄDZMY SILNI W WIERZE ''

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z mojej strony wygląda tak, że przed moją chorobą wierzyłem w istnienie Boga ale ta wiara była bardzo płytka. Jednak w trakcie choroby spotkało mnie coś czego do dzisiaj nie potrafię sobie do końca wytłumaczyć, chociaż uważam się obecnie za osobę w 95% zdrową. Te doświadczenia otworzyły mi szeroko oczy na istnienie Boga w całej Jego wielkości. W moim przekonaniu mój przypadek choroby jest po części karą, po części doświadczeniem, które musiałem przejść, bądz ciągle przechodzę, żeby zmienić swoje marne życie, zawrócić, skierować się w tę właściwą stronę i nigdy więcej nie robić nic przeciw woli Bożej. Od pirwszego ataku, pierwszego dnia modlę się co wieczór tak głęboko i szczerze jak tylko potrafię i wiem, że moje myśli docierają do Najwyższego. Jeśli chodzi o kościół nie chodzę i uważam, że nie jest to przymusem jedynie wolą każdego człowieka. Cierpienie natomiast, które jest kompanem w naszych chorobowych przypadkach jest jak mawaiał Jan Paweł II sensem życia każdego człowieka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W ostatnich latach mnie i moja rodzine spotkalo mnostwo problemów. Mówiąc szczerze, to nigdy bym nie przypuszczała, że człowiek jest w stanie zniesc tak wiele. Nigdy jednak nie zwatpilam w Boga- wrecz przeciwnie w trudnych momentach zwraca sie własnie do niego. Moze to zabrzmi gornolotnie, ale tak jest naprawde. Chodze co niedziele do kosciola, bo taka czuje potrzebe. Lubie na pocieszenie czytac anegdoty ks. Twardowskiego. A tak w ogóle to myśle, że w każdym z nas można odnaleźć coś z biblijnego Hioba. Pozdrawiam serdecznie!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U mnie bywa roznie, ......ale nadzieja zostala i to w Bogu.Czy znacie powiedzenie ,,Lekarz da lekarstwa a Bog wyleczy ???Mysle ze wiara w Boga pomaga przetrwac i zyc, choc czasami jest bardzo ciezko.Czasami mysle , ze moja choroba to pokuta za przodkow ktorzy zgrzeszyli ?! Sama niewiem juz co myslec. A moze to jest przeznaczenie ?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja bardzo często watpie w Boga, do tego stopnia, ze własciwie przestałam chodzic do Koscioła( chociaz w sumie moim zdaniem nie powinno sie utozsamiac milosci do Boga z wizyta w Kosciele), a nawet miewam momenty,ze kompletnie nie wierzę, że On istnieje. Jestem młodą osobą, która wiele w życiu przeszla, trudno mi odnaleźć w tym wszystkim wiare. A nawet przyznam szczerze, ze dobrze mi z tym, nie brakuje mi tego, moze w głebi serca nigdy nie wierzyłam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U mnie bywa róznie z chodzeniem do koscioła zawsze idę z kimś nigdy sama :( zawsze czuję się dziwnie stojąć mam wtedy wrażenie że jestem przez wszystkich obserwowana stoje odrętwiała ,lepiej sie czuje siedząć ,straszny lęk czuje przed pujsciem do komunii więc robie to najzadziej jak sie da :( często jak przyjdziemy z kościoła jest mi strasznie smutno i ostanio nawet płakałam czułam sie żałośnie wierze w Boga a nie moge czynnie brać udzialu w eucharystii.Czuje sie jakbym była napietnowana w jakiś sposob , wychodzac z kosciola nie jestem wstanie powiedziec powiedziec o czym bulo nie potrafie sie skupic czuje się zle chodząc do kościoła wiem że to paradoks ale Boga kocham bardzo i mam z nim dobry kontakt. Często odwiedzam kapliczke w ktorej na szczescie czuje sie wspaniale spedzam tam troche czasu na modlitwie na rozmowie z Panem

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bo czy jest Ktoś, kto rozumie nas jak Bóg?

On zna i przenika wszystko...

Jego Syn cierpiał... za nas... był przecież człowiekiem!

 

Dzięki wierze wiem... wiem, że tak naprawdę nie jestem sama. Że On jest przy mnie. Kiedy jest dobrze-idzie obok, kiedy jest źle-jest podporą. Jest cierpliwy. Czeka.

 

Nieco ponad rok temu zaczełam chodzic do kościoła. Nie na mszę, ale jak był pusty. Modlitwa, taka układana własnymi słowami. Bóg dawał i daje mi tyle spokoju, wyciszenia i... sił! By iść dalej, do przodu, mimo wszystko.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jan Paweł II dodaje: "Jeżeli chcecie się dowiedzieć, czym jest wewnętrzne wyzwolenie i prawdziwa radość, nie zapominajcie o sakramencie pojednania. W nim kryje się tajemnica ciągłej młodości duchowej" (Kowno, 06.09.1993)."To właśnie nade wszystko w konfesjonale objawia się miłosierdzie Boże" - pisał w jednym z "Listów do kapłanów" Ojciec Święty. W sakramencie pojednania miłosierny ojciec wychodzi na spotkanie marnotrawnego syna.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chyba nie do konca wyrwany z kontekstu.Jeszcze nie tak dawno cierpialem na depresje,Pan Bog wyciagnal mnie z niej,a poprzez ten sakrament Pan Bog nie tylko przebacza nam grzechy, lecz rowniez leczy nasza dusze.Kiedy po raz pierwszy w zyciu odbylem naprawde szczera spowiedz{po wielu latach},doswiadczylem jak wielka laska i darem jest ten sakrament.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jako ze depresja czesto{jesli nie zawsze} jest wielkim udreczeniem duszy, pragne przytoczyc Wam fragment z dzienniczka sw.Faustyny,byc moze wielu z Was zapomnialo tak jak ja kiedys o tym wspanialym darze jakim jest ten sakrament -"Pisz, mów o miłosierdziu. Powiedz duszom, gdzie mają szukać pociech, to jest w trybunale miłosierdzia (przyp. W sakramencie pokuty); tam są największe cuda, które się nieustannie powtarzają. Aby zyskać ten cud, nie trzeba odprawić dalekiej pielgrzymki ani też składać jakichś zewnętrznych obrzędów, ale wystarczy przystąpić do stóp zastępcy mojego z wiarą i powiedzieć mu nędzę swoją, a cud miłosierdzia Bożego okaże się w całej pełni. Choćby dusza była jak trup rozkładająca się i choćby po ludzku już nie było wskrzeszenia, i wszystko już stracone - nie tak jest po Bożemu, cud miłosierdzia Bożego wskrzesza tę duszę w całej pełni."

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

O natręctwach myślowych było tutaj pełno już postów. Ale ja już miałem ostatnio takiego kręćka że totalne myślałem że zeświruję. Mianowicie biorę teraz mocniejszą dawkę bo 100mg fevarinu, i miałem takie akcje że normalnie myślałem że jestem w jakimś nierealnym świecie a np moi bliscy tak naprawdę nie istnieją...oczywiście w to nie wierzyłem ale miałem takie uczucie dziwne uczucie pustki. Pomijając na maksa brutalne myśli, które kłębią się codziennie, to najgorsze było to że dzisiaj musiałem jechać na uniwerek sam bez znajomych na zaliczenie egzaminu i to jeszcze ustne!!!!!!!! Dla mnie to nie lada wyzwanie bo samemu jechać do dupnego miasta jeszcze gdy w nocy męczą koszmary i złe myśli to totalne wyzwanie. Przeczytałem słowa ojca PIO że cierpienie jest formą miłości Boga i drgą zrozumienia innych, bardzo to do mnie przemówiło. Moja matka mnie zmoblizowała i mnie dzisiaj podbudowała dość że moja choroba napewno mnie umocni w późniejszym życiu. I naprawdę w to wierze, całą noc się modliłem żebym dał radę pokonał lęki i wogóle. I sądzę że jestem na dobrej drodze aby pokonać chorobę...oczywiście swoją wspinaczkę na własny szczyt dalej prowadzę ale na horyzoncie widzę już szczyt także staram się myśleć racjonalniej choć przez takie paranoiczne myśli jakimi karmi mnie nerwica czasami trudno jest odróżnić to co jest realem a co tylko myślą ..ale racjonalizm jest drogą do wyjścia z tego bagna ja to wiem. Teraz kwestia tylko terapii psychologicznej i wszystko będzie dobrze...po takich dołach wraca mi po woli nadzieja.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×