Skocz do zawartości
Nerwica.com

MarionetaDeTrapo

Użytkownik
  • Postów

    24
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez MarionetaDeTrapo

  1. Nie cierpię na NN ale czasem miewam pewne napadowe natrętne myśli. Wynikają one z faktu, iż bardzo nie lubie działać pod wpływem impulsu i lubię planować rzeczy. Ostatnio nęka mnie pewna mysl, a raczej pewien wybór. Wyobraź sobie, że jesteś świadkiem wypadku. Poszkodowany/a krwawi, jest nieprzytomny/a. Zakładamy, że jesteś przeszkolony do udzielenia pierwszej pomocy, ale niezwiązany zawodowo ze służba zdrowia. Poprostu wiesz jak zrobić masaż serca i sztuczne oddychanie. Wiesz, ze w tym przypadku jest to konieczne. Jednocześnie nie masz przy sobie gumowych rękawiczek, ani maseczki-ustnika. Aby poprawnie wykonać tą procedurę będziesz mieć kontakt z krwią.
  2. Mizer, rozumiem Cię bardzo dobrze, jeżeli chodzi o znaczenie pracy w życiu człowieka. Pracujemy mimimum 8 godz. dziennie, to połowa czasu, jaki pozostał nam po odjęciu snu. W końcu nie po to uczymy się 5 lat, czasami ciężko, przypłacając to nieprzespanymi nocami, workami lęków i stresów, aby później pracować za stawkę minimalną, a właściciele sklepików na reprezentacyjnej ulicy miasta czy w centrum handlowym szczycą się do jakiegoś pismaka z awansu, że ich personel ma wykształcenie wyższe i włada perfekt angielskim etc. Jest to poprostu marnowanie potencjału ludzkiego, choć biorąc pod uwagę rozrodczość i mnogość wszystkich tych prywatnych szkółek szumnie zwanych wyższymi, taki obraz, gdzie przy wykonywaniu najprostszych czynności produkcyjnych, usługowych wymagane będzie mgr przed nazwiskiem, nie wpisze się w kanon bajek futurystycznych. Opisujesz prozę życia, pogoń nie tyle za pieniędzmi, co za środkami. Mając 10-15 lat mamy marzenia, w których wyobrażamy sobie, że możemy zostać kimkolwiek, w dowolny sposób modelujemy naszą przyszłość. Bieg czasu, każdy rok, każda decyzja - świadoma lub mniej- wydziera nam z tej skrzętnie zgranej układanki kolejny puzel. Ot, taki banał życia... [ Dodano: Dzisiaj o godz. 3:02 pm ] marmarc, Twoje końcowe słowa sprawiły, że wiele myślałem o swoim życiu i w końcu doszedłem, do jakże oczywistego i światłego wniosku, że pomimo tylu zmarnowanych okazji, podeptania tego wachlarza możliwości, mam i tak wiele lepszy punkt startowy niż niektórzy. Dlatego też nie powinienem mieć aż tak wielu powodów do narzekań. Nie uważam się natomiast za osobę lepszą od innych, arystokrację - jak to ująłeś. Wręcz przeciwnie - często odczuwań niespełnienie, wewnętrzną nieporadność, gorycz porażki realnej bądź urojonej. Moją przewagą jest to jedynie, że mam szczęście. Nie urodziłem się w wielodzietnej rodzinie, gdzieś w zaniedbanym śródmieściu, w pewnym sensie wygrałem genetyczną loterię oraz posiadając tę skłonność do czepiania się różnych rzeczy, w sposób przypadkowy i nieświadomy, które w niedługim okresie przynoszą mi dość wymierne korzyści materialne. Oczywiście obciążony jestem pewną stygmą, jestem nadwrażliwcem i często stawiam przed sobą moralne dylematy, czasem antygońskie czasem prozaiczne. Zadaję sobię pytanie czy jest to właściwe postępowanie czy nie robię nikomu krzywdy, czy nie przyjdzie taki czas, że będę tego posunięcia żałować. To dość cięzki bagaż.
  3. Myślę, że marmarc bardzo dobrze ujął, to co leży mi na sercu. Uważam, że praca naukowa jest właśnie spłata pewnego zobowiązania wobec społeczeństwa, wtedy praca ma sens. Ludzkość rozwinęła różne dziedziny, aby chronić życie, podnosić jego komfort, zaspokająć potrzeby wyższe. Słowem: musimy chronić się wzajemnie, aby przetrwać. Skąd wiem, że mam nerwicę: *bo lekarz tak zdiagnozował *mam nieuzasadnione lęki *trzęsą mi się ręce, czasem mięśnie robią mimowolne skurcze *brak koncentracji, rozbieganie myśli, głowa pełna myśli *permanentne złe samopoczucie, pomimo wykluczenia wszelkich dolegliwości.
  4. Mnie chodzi raczej o to, że mam jakby pretensję do siebie, iż mając pokazane pewne opcje życiowe, wybrałem te niezbyt korzystne dla mnie. I mając wiele rzeczy podanych na talerzu, nie korzystałem z nich. Moje lęki związne są głównie z przyszłościa, natomiast część dotycząca dziecinstwa jest najbardziej dogłebnie opisana, po poprostu ją potrafię zrelacjonować. Nie ma tam żadnej pretensji do stylu mojego wychowania. Jest jedynie wdzięczność.
  5. Nikt też nie napisał, że czujesz się dumna z tego w sensie zadowolenia. Jednak powinnaś bardziej szczegółowo nakreślić, to co przez swoją dumę rozumiesz. Oceniamy Cię a raczej Twoją wypowiedź tylko na podstawię paru linijek tekstu, a wynika z niej jedynie konkluzja porównywalna do tej jaką pocieszają sie niektórzy schizofrenicy, że ich przypadłość to choroba królewska, a migrenowcy, że ich bolączka to choroba szlachecka tzw. globus.
  6. Jako negator pojęcia miłości jako rzeczy zupełnie altruistycznej, nie wierzę w miłość do grobowej deski. Oczywiście niektórzy przeżywają wielką miłość i trzeba im tylko zazdrościć, ale i tak po pewnym czasie, ta więź staję się zarośnięta przez pnącze, które nazywa się przywiązanie i uzależnienie od siebie, co jest również czymś bardzo pozytywnym. Kiedyś utkwił mi w pamięci taki cytat z książki Wiśniewskiego (nie tego od Ich Troje bynajmniej): . Brutalne, ale jakże dobitne. Bezinteresowną miłościa do grobowej deski jest miłość rodzica do dziecka, nie zawsze w drugą stronę. W pozostałych przypadkach zawsze jest gdzieś ukryty jakiś trade-off, jakieś quid pro quo.
  7. Oczywiście, że czułem pewne brzemię noszone na moich barkach, ale nie był to ciężar ze strony rodziców, ale raczej wobec nich. Pewien rodzaj zobowiązania. Każdy rodzic chce, aby dziecko było jak najlepiej przygotowane do życia i albo osiąga to poprzez namacalny napór albo poprzez motywację, czyli popularną zasadę kija i marchewki, a ambicja to nieowyobrażalna siła napędowa. Żal mi jedynie tego, że daleko jest mi do człowieka jakim do bycia zostałem predestynowany początkowo.
  8. Ewentualnie możemy przeredagować dumę z nerwicy na szczęście w nieszczęściu, że to nie schizofrenia. Jak jest pokazane w Pięknym umyśle, główny protagonista nie zdawał sobie sprawy, że jego przyjaciel, z którym mieszkał w akademiku, rozmawiał, który go od czasu do czasu odwiedzał, to złudzenie, wytwór pieknego, ale chorego umysłu. Myślę, że nawet sam widz, zaczyna wierzyć w teorię, iż cały spisek i praca dla wywiadu to wytwór wyobrażni, dopiero w momencie, gdy dziecko bohatera prawie zostaje utopione w wannie, bo ten jest przekonany, że jego przyjaciel się nim opiekuje. Wniosek: my potrafimy nazwać to co nas boli, skąd lęki pochodzą, gdzie jesteśmy nadspuci, schizofernicy nie odróżniają rzeczywistości od fantazji i nie mogą pogodzić się z tym, iż najpiększejsze chwile, które przeżyli, tak naprawdę nie istniały.
  9. Czy również odczuwacie lęk przed niespełnieniem sie jako człowiek? Ja dokonałem analizy lęków z podziałem na kolejne maski, które powinniem przywdziać w życiu. *syn - rodzice dali mi wszystko czego dziecko potrzebuje do rozwoju, zarowno intelektualnego jak i fizycznego. Nauczyli trzech języków obcych, jazdy konnej, gry w tenisa, zainteresowali nauką w taki sposób, aby nie sprowadzała się do ona do nudnego wkuwania głupich regułek, ale odkrywania fascynujących zależności, pokazali pół świata i nauczyli toleracji dla innych kultur i przekonań, jednym słowem otworzyli głowę. Pokazali, że Sonata Księzycowa jest piękniejsza i głębsza niż tandetna popkulturowa rąbanka, że na świecie jest więcej niż siedem cudów świata i pędzel trzymany w ręcy jest doskonalszym narzędziem niż ten kilkunastopikselowy photoshopa. Pobudzali kreatywność poprzez naukę gry na intrumentach i niezliczone zabawy w dzieciństwie. Uczyli wrażliwości na piękno i na krzywdę, poprzez dyskusje w których traktowali mnie jako równorzędnego interlokutora, a nie jeszcze sepleniące dziecko. Zwracali uwagę, że język jest po to, aby się komunikować, a nie paplać, że istnieją setki sposób na wyrażanie emocji, zanim użyje się pospolitego slowa na k czy ch. Z dwóch swiatów ukrytych za szkłem okna i windowsa, ten pierwszy jest bardziej warty uwagi. Wskazali ciekawych ludzi, których biografiami fascynowałem się bardziej niż lekturami Krzyżaków czy banalnymi przygodami podróżników międzyplanetarnych. Uświadomili, że powinnien postepować tak, aby nigdy nie wstydzić się tego kim jestem, ani co robie. Że skoro noszę spodnie, to muszę walczyć i być najlepszym, bo bylejakość jest gorsza niż brak. Że nad problemami się nie płacze, ale znajduje się sposoby, aby je rozwiązać. Że niebo nie zawsze niebieskie jest, a zwykle wrogowie sie uśmiechają. Najbardziej mnie boli, to że teraz robię wszystko dokładnie odwrotnie do ducha w jakim zostałem wychowany. Jednym słowem dali mi wszystkie umiejętności jakie człowiek potrzebuje, aby przetrwać w tym świecie, a ja nie potrafię ich wykorzystać. *ojciec - obwiązkiem każdego człowieka jest prokreacja, bo należy pozostawić po sobie ślad, życie nie może być pełne bez dziecka, jednak ja chyba nigdy nie zdecyduję się na potomka, bo odpowiedzialność, która była we mnie kształtowana od kołyski, nie jest moją najmocniejszą stroną, a dziecko musi być najszcześliwsze i wyposażone w umiejętności, które pozwolą jemu przetrwać, a których ja nie potrafiłbym przekazać. Niestety, raczej nie będę autorytetem i dobrą instancją modelu behawioralnego wzrocowego człowieka. *mąż, głowa rodziny - obawiam się, że nie zapewnie mojej rodzinie odpowiedniego statusu społecznego, życia na odpowiednim poziomie. Żona nie będzie ze mnie dumna, nie będę jej imponować pod żadnym względem. Nie będę dość silny, aby podejmować decyzji, być skałą i podporą. W końcu stanę się cieżarem dla rodziny, człowieczkiem, który nie potrafi poradzić sobie z rzeczywistością, tak jak ma to miejsce teraz. *obywatel - pomimo gruntownemu wykształceniu, boję się, że nigdy nie osiągnę satysfakcji zawodowej, nie dorównam sukcesom moich rodziców, stanę się przez to zgorzkniałym człowiekiem, niespełnionym do szpiku kości, tracącym szansę za szansą. Pomimo zakrzewionej silnej ambicji i drive'owi, boję się podejmować ryzyko, wychylać głowę, krzyczeć "NIE", gdy coś mi sie nie podoba. Tyle o moich lękach, które mogę nazwać lękami moralnymi.
  10. Migotka19, Nawet jeżeli ktoś obsesyjnie myje ręce, to ma to swoje korzenie np. w obawie o zakażenie sie niezliczoną liczbą chorób przenoszonych droga kropelkową wliczając w to malarię i wirusa Ebola. Czy uświadamiasz sobie czemu zwracasz na tego chlopaka uwage? Nic nie dzieje sie bez przyczyny! Moze przypomina Ci kogos z przeszlości albo jakieś zdarzenie, może coś (niekoniecznie on cały) się Tobie podoba? Gdzieś musi leżeć przyczyna takich obsesyjnych mysli na temat drugiej osoby...
  11. Biorę Pramolan od tygodnia i ani nie mam zadnych skutkow ubocznych ani poprawy nie obserwuję. Miałem zacząć go brać od 50 mg zwięszając dawke o 25 mg co dwa dni aż dochodząc do 150 mg na dzień. Jednak gdy pierwszego dnia nie miałem żadnych niemilych rzeczy po 50 mg, nastepnego dnia wziąłem 100, a nastepnego juz 150 mg. Niestety narazie nie obserwuje zadnej pozytywnej zmiany i po wybraniu 3 opakowan (20 tabletek) poprosze o zmiane, bo ten lek poprostu na mnie nie działa. Nawet nie jestem od niego senny i nadal nie moge zasnąć wieczorem.
  12. Niestety takiej złotej recepty nie ma. Jest chyba najlepiej wskazana w Twoim przypadku rozmowa z psychologiem, który przez 10 sesji będzie Ci wmawiać, że wszystko ma sens, a "kłamstwo" powtorzone 100 razy stanie się prawdą. Do tego antydepresanty.
  13. Mysle, ze w Twoim przypadku ta duma to swego rodzaju mechanizm obronny, tak jak Hiob probujesz sobie wytlumaczyc cierpienie, bo inaczej mozna zwariowac jeszcze bardziej zadajac sobie pytanie dlaczego to wlasnie sie mi przytrafilo. Ja dumny z choroby nie jestem, jest to rowniez moja najwieksza porazka zyciowa, uniemozliwiajaca mi milion rzeczy oraz rujnujaca mi cale zycie. Byc moze jak w Pieknym umysle schizofrenia pomagala rozszerzyc spektrum myslenia, tak nerwica wrecz odwrotnie go zaweża jedynie do naszej wlasnej osoby, niezliczonych chorob wyimaginowanych i nieuzasadnionych lęków, także zupelnie można zapomniec o kreatywności i jakimkolwiek twórczym działaniu. Studiuję kierunek związany również z matematyką i zastosowaniami komputerowymi w pewnej dziedzinie, jednak choroba wcale mi nie pomaga.
  14. Nie podamy Ci prostego sposobu jak sie tego pozbyc, nie powiemy, abys skrzyzowal nogi, wystawil lewa reke, odwrocil sie o 45' od slonca w zenicie... i przejdzie. Idz chociaz do lekarza rodzinnego, napewno przepisze jakis antydepresant i po dwoch miesiacach bedzie lepiej. Uspokoisz sie i swiadomie bedziesz mogl przemyslec sprawe. Rozpoznajesz problem (piszesz ze go masz, umieszczas temat w dobrym dziale, wiesz, ze to nerwica natrectw), zrob cos z tym!
  15. Chciałbym się podzielić swoimi przemyśleniami na temat miłości i kochania. Uważam, że niektóre osoby poprostu kochać nie potrafią (wliczając w to również mnie). Tzn. wg teorii Sternberga czy Johna Lee, pewne rodzaje miłości umiem w sobie rozwinąć, ale nie będąc już nastolatkiem i mając ustabilizowane inne sfery życia, kochać nadal nie potrafię. Bo czym jest miłość? Oczywiście kochamy swoich rodziców, to uczucie z jakim dorostamy i ktorego uczyć sie nie musimy. Poprostu tak jest. Ale czyż ono nie jest przywiązaniem albo obawą, że bez rodziców nie przeżyjemy w tym świecie? Co natomiast czują dzieci z domów dziecka do swoich opiekunów, wychowawców? Czy to też jest miłość czy przywiązanie? Kościół, zdaje się, również przewidział, że miłość z rzeczy wiecznych jest najkrótsza, strasząc grzechem w przypadku rozwodu i cudzołóstwem w przypadku kolejnego ożenku. Oczywiście widać tu ochronę biologicznej reprodukcji społeczeństwa i regulacji życia seksualnego czyli wychowania dzieci oraz wiernosci jednemu partnerowi. Związki konkubinackie czy też "wolne" są niestabilne i kruche, czy jednak tylko ze wględu na niedopasowanie się partnerów czy równiez z powodu braku spoiwa czy tez wieczystej(formalnej, narzuconej) więzi między ludźmi je tworzącymi? W końcu po latach pozostają wspolne dzieci, sobotnie wyjscia do opery i uroczyste obiady niedzielne. A gdzie milość? Ktoś może zarzucić mi socjopatyczne skłonności, brak poszanowania dla wartości ogólnie szanowanych czy też niezrównowanie emocjonalne, a w końcu infantylność umysłowa, jednak uważam, że nie potrzebuję nikogo kochać i wcale nie czuję sie samotny. Pożycie seksualne jest zupełnie inną sferą i ją poruszając, serce można zupełnie wyłączyć, dochodząc do kompromisu z tą drugą osobą, a w razie niepowodzeń chroniąc się, dzięki przyjętej taktyce, przed bólem i cierpieniem wynikającym z rozstania. W niektórych sytuacjach, a może czasach, warto rozważyć pewne cliché dotyczące kotów - że przyzwyczajają się do one do miejsc, a nie do ludzi. Bo ludzie przychodzą i odchodzą, zdradzają i wracają, ranią i przepraszają, a miejsca trawają na zawsze.
  16. Nervosolu, powinieneś rozpocząć od rozmowy z księdzem. Kiedy ja miałem podobne stany, poprostu lub aż przestałem o tym wszystkim mysleć tzn. odsunąłem sprawy religii, wiary na drugi plan. Inaczej bym zwariował i wiedziałem, że w tej sytuacji Bóg mi wybaczy. Po latach szedłem na operację, miałem zle przeczucia, strasznie się bałem - poszedłem do spowiedzi. Na wstępie zaznaczyłem, że bezwzględu na cokolwiek powiem, ksiądz niech da mi rozgrzeszenie. I tak się stało - jak się okazało, te wszystkie moje grzechy nie były aż tak godne potępienia, czułem się o wiele lepiej. Pozwól aby ksiądz ocenił czy zasługujesz na potępienie. Choroba to choroba, nie robisz tego przecież swiadomie, specjalnie. To przecież nerwica natrętw, a nie przemyślany wybór. Nie możesz byc potępiony za coś, na co nie masz wpływu.
  17. Jezeli glos sumienia uniemozliwia nam normalne zycie, myslenie i budzi tylko lęki to uwazam to za natrectwo, tym bardziej ze nic karygodnego nie zrobilem tzn. nic gorszego niz inni.
  18. Dobrym pomyslem jest zrobienie sobie gastroskopii. Ja rowniez przez dlugi czas mialem takie objawy ze ciagle mnie mdlilo i nudzilo, a w czasie poddenerwwowania to szczegolnie. Na badaniu wyszedl refluks, ktory powoduje takie dolegliwosci. Od razu mowie, ze badanie nie jest przyjemne, trzeba sie na nie odpowiednio nastawic. Ja np. nie moglem w zaden sposob przelknać tej rury i ogolnie zrobilem sobie straszny obciach przed personelem, ale coz chociaz sie nauczylem, ze nawet z kamerą w żołądku nie jest wcale tak łatwo zwymiotować, a co dopiero ot tak na zawołanie...
  19. A ja miałem w podstawówce tak, że pisząc coś w zeszycie, w jednej linijce musialem zmiescic jak najwieksza ilosc wyrazow, sciskajac tak literki, ze wyrazy stawaly sie nieczytelne. Kiedys rowniez katowalem siebie cwiczeniami fizycznymi, a raczej torturami. Np. robilem tyle brzuszkow az w koncu nie padlem, biegałem az nie moglem zupelnie zlapac tchu. Raz zadalem sobie kare i trzymalem rece w gorze. Nie moglem podniesc ich przez tydzien po 'treningu'. Jako dziecko chcialem zostac architektem i projektac domy. Caly czas rysowalem plany mieszkan. Raz upatrzylem sobie dom z sasiedztwa i poczulem sie nim tak zafascynowany, ze uznalem ze musze stworzyc jego kompletny projekt. Chodzilem obok niego 100 razy dziennie, wymyslalem rozne rzeczy (pilka wpadla, wiatr poniosl list, kot wszedl i nie chce wrocic itp), aby wejsc na podworko i obejrzec z bliska dom. Nocami podgladalem nie tyle mieszkancow przez okna, co wnetrze, aby znalezc wskazowki dotyczace jego topologii. W koncu stworzylem jego projekt i wtedy sie zaczelo... Mialem natrectwa dotyczace szczegołow budowniczych - rozrysowalem wszelkie kable instalacji elektrycznej i musialem podac dokladna ich dlugosc, potem to wszystko sumowalem. Tak samo bylo z kanalizacja. To bylo tak upierdliwe, ze normalnie nie moglem myslec o niczym innym, tylko zaraz pojawialy sie natretne pytania o szczegoly... W koncu myslalem, ze mi sie mozg zlasuje i dalem sobie spokoj z architektura, bo myslalem, ze zwariuje!
  20. Moim zdaniem powininneś po pierwsze wrocic do psychiatry po farmakologiczne srodki, jak to przy natrectwach. Nastepnie sam siebie zdiagnozowac czemu akurat padlo na religie - wiadomo natrectwa uderzaja w naslabsze ogniwo. Czego najbardziej boisz sie w zwiazku ze swoimi myslami?
  21. A ja myslę, że najpierw musisz udać się do księdza i opowiedzieć mu swoją historię. Okaże się, że wcale nie jesteś aż tak grzesznym człowiekiem za jakiego się uważasz. Kiedyś cierpiałem na podobne dylematy religijne i moralne. Zaczęło to się po Pierwszej Komunii. Otóż zacząłem analizować swoje wszystkie czyny pod kątem popełnianych grzechów. Cały czas miałem dylematy czy to co robiłem, bylo sprzeczne z wiarą czy można było to zignorować jako grzech. W końcu doszedłem to takiego stanu, że czułem się jak największy grzesznik świata, miałem wprost giogantyczne poczucie winy, czułem się brudny na duszy, żadna spowiedź nie dawała mi ulgi. Chodziłem do kościoła bardzo często (przez pewien okres codziennie), modliłem się dużo i cały czas miałem przekonanie, że napewno nie trafię do Nieba, bo przecież jestem grzeszny. Rozważałem wstąpienie do zakonu, bo przecież tylko tak zasłużę sobie na Niebo. Miałem wtedy nie wiecej niż 11 lat. Później uznałem, że jestem tak zmęczony tym wszystkim, że w końcu zacząłem się stopniowo odcinać od tego. Przetłumaczyłęm sobie, że przecież nic złego nie robię, nikogo nie krzywdzę. Wierzę w istnienie Boga, zatem nie mogę być potępiony, a tak żyć dalej nie można z gigantycznym poczuciem winy. W końcu zniknęła ta obsesja z grzeszeniem, bo uznałem, ze w końcu człowiek jest stworzony na Boże podobieństwo, więc to co robię nie może być aż tak złe, tak godne potępienia. Chodziłem do spowiedzi, ale przeżywałem ją tak samo jak wielu innych standardowych i powszechnych "wierzących", bez głębokich analiz, bez lęku przed utratą szans na Życie Wieczne, bo być może coś zataiłem. Jakiś czas temu uznałem, że trzeba się wybrać do prawdziwej spowiedzi. Zastanawiałem się czy pewna sfera mojego życia nie obraża Boga. Byłem pewien, ze żadnego rozgrzeszenia nie dostanę. Rozmowa z księdzem bardzo wiele mi dała, a jak się okazało, wcale nie byłem takim złym człowiekiem jak mi sie zdawało. Poczułem się naprawdę dobrze. Nie chodzę do kościoła, nie odmawiam modlitw mamrocząc utarte regułki bez zastanowienia. Wierzę w Boga, ale żyję po swojemu i nie potrzebuję się Go bać, poprostu myślę o Nim. Ta odpowiedź nie jest w pełni tym o co pytasz w poście, ale opowiadaniem jak ja sobie poradziłem ze swoim życiem w sferze wiary.
  22. W mojej rodzinie zdarzyła się nie tylko próba samobójcza, ale samo samobójstwo. Dotyczylo mojego wujka, ktorego nigdy nie poznalem i wydarzylo sie przed moim narodzeniem. Wujek raz probowal sie zabić wieszając sie z tyłu domu na jabłonce vis-a-vis kuchennego okna, przy ktorym moja babcia, a jego tesciowa robila pierogi... Gałąź nie wytrzymała ciężaru człowieka i został jedynie przygnieciony upadajacym konarem. Pasek zacisnął się na szyi, ale z racji tego, że moja babcia była lekarką, dzięki natychmiastowej jej pomocy, udało się go uratować. Za jakiś rok babcia miała dyżur na pogotowiu i nadeszło wezwanie, że ktos rzucił się pod pociąg i nie żyje. Wysłano karetkę, aby stwierdzić zgon. Babcia zemdlała ogladając zwłoki swojego zięcia. Jak to wpłynęło na rodzine? Moja ciocia rozsypała się zupelnie, leczyła się psychiatrycznie. Jej dzieci przez 5 lat byly wychowane przez reszte rodziny. Mieszkalismy w malym miescie i ludzie zastanawiali sie jak koszmarna rodzina musielismy byc, aby ziec popelnil samobojstwo... Samobojstwo jest najgorsza rzecza jaka moze sie zdarzyc w rodzinie i slad pozostaje na cale zycie.
×