Skocz do zawartości
Nerwica.com

Wyzdrowiałem/wyzdrowiałam... :)


roccola

Rekomendowane odpowiedzi

Ludziska, nie mamy nic do stracenia. Kto nie walczy i nie podejmuje rękawicy z góry jest przegranym. Jak widać jest dużo osób, którym w pełni udało się wyjść z tego i wyleczyć. Mi osobiście wydaję się, że jest to kwestia pogodzenia się z tą niewygodną przypadłością i wiara w to, że umysł jest w stanie kontrolować te stany. Wszystko jest w naszej głowie !

 

Osobiście, przede mną dość sowita walka. Niedawno myślałem, że to jest już za mną. Od tygodnia mam takie nawroty, że głowa mała. Tylko po przekroczeniu drzwi od domu, robi mi się ciemno i dostaje zawrotów głowy a serce walki jakby chciało wyskoczyć z klatki i pójść sobie po papierosy do kiosku :). Połączone jest to z moim stanem zdrowia, jedno nakręca drugie. To nie bierze się znikąd. Bądzcie silni i wytrwali w tym co robicie i zbierajcie wiedzę. Serdecznie pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam wszystkich załamanych i wykończonych nerwicą.Chciałam się z wami podzielic dobrymi wiadomościami,że jednak się da wyzdrowiec i wyjśc z choroby.Może zacznę jak to było u mnie. Do nerwicy lękowej doprowadziło mnie moje małżeństwo,a dokładnie mój tyran mąż,który znęcał się psychicznie nade mną.Oprócz tego dźwigałam jeszcze bagaż trudnego dzieciństwa.Mój ojciec był alkoholikiem,więc w domu były niekończące się awantury.Wszystkie te tłumione emocje obróciły się w nerwicę.Było to straszne - ataki paniki,szukanie ucieczki,tylko dokąd?

Nic nie przynosiło mi ukojenia.Bałam się kolejnych ataków.Poszłam do psychiatry,który przepisał mi leki.Jak brałam je było ok.Kiedy przestałam,bo miną czas terapii, lęki wracały.Miałam nawroty choroby i tak przez parę lat. W końcu zapisałam się na terapię do psychologa i

zaczęłam pracę nad sobą.Przeczytałam też wiele książek psychologicznych.Wiecie co się dowiedziałam z nich? Że nasze życie jest takie jaki są nasze myśli ! My sami decydujemy jak widzimy nasze życie.Jak się dołujemy i myślimy,że zaraz będę miała atak paniki - to tak rzeczywiście będzie,a jeśli myślę sobie,że czuję się świetnie i nic mi nie dolega i nie ma żadnych zagrożeń to tak będzie.Ja w to uwierzyłam. Codziennie powtarzam sobie same pozytywne afirmację np. Jestem szczęśliwa,kocham i akceptuję siebie,czuję się bezpiecznie,czuję harmonię w moim sercu i ciele,życie jest wspaniałe.Nie pozwalam,żadnej negatywnej myśli się rozwinąc. Od razu ją wyganiam zapraszam tylko miłe i pozytywne myśli.To bardzo proste i każdy to może zrobic. Spróbujcie a zobaczycie jak to zmieni wasze życie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Muszę jeszcze rozprawić się z zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi, natomiast wygrzebałam się z depresji i polepszyłam samoocenę. Zdarza mi się myśleć źle o sobie i mieć "doła", ale to tylko chwilę. Dzięki lekom, terapii i własnej pracy czuję się dobrze sama z sobą. Dwa i pół roku temu ledwo wstawałam z łóżka i nie wyobrażałam sobie, że kiedyś może być dobrze. Da się! Trzymam kciuki za wszystkich walczących :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam Was :)

 

Siedem lat temu zdiagnozowano u mnie zaburzenia lękowo-depresyjne. Od około 3-4 lat jestem w terapii i jest coraz lepiej. Można chyba powiedzieć, że zdrowieję :). Mam coraz więcej radochy z życia, pracuję, mam przyjaciół itp. Mam jednak dziwne wrażenie jakbym nie umiała rozstać się z chorobą, jakby to trochę stał się mój sposób na życie. Dawniej potrafiłam przesypiać całe dnie i mieć wszystko w nosie. Teraz, gdy jest już dobrze, to wciąż zastanawiam się "no i co teraz już tak będzie, będę sobie tak normalnie żyć, bez ucieczek od aktywności i zamykania się w domu..." i powiem Wam, że czuję się z tym nieswojo. Wiem, że to dziwne, ale "normalność" chyba mnie trochę przeraża. Mam wrażenie, że sama wracam do nadmiernej koncentracji na swoich stanach emocjonalnych. Czasem wydaje mi się, że wywołuje swoje złe samopoczucie gdy za długo jest dobrze. Miał ktoś z Was takie stany przy wychodzeniu z nerwicy?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam dokładnie tak samo!

Jestem po psychoterapii ( co więcej, sama postanowiłam ja zakończyć,bo już nie wiedziałam o czym rozmawiać z panią psycholog a wymyślanie problemów na sile nie przyniosło by pożądanych efektów) , leki tez w dużym stopniu pomogły.

Napewno mogę stwierdzić ze jest dużo lepiej niż kiedyś, normalnie funkcjonuje ;)

Wiem, jakie błędy popełnialam i na każdym kroku staram sie poprawiać :)

Pozostaje jedynie takie przyzwyczajenie do stanu, który trwał wcześniej. Tak jakbym w głowie miała zakodowane ze nie może być przecież wszystko okej, w pewnym stopniu mam podświadomie przekonanie ze nie zasługuje na całkowite szczęście. Jeżeli pojawi sie sytuacja w której czuje sie naprawdę dobrze, jestem zadowolona z siebie automatycznie zapala sie lampka ze coś jest nie tak! W dużym stopniu spowodowane jest to obawami ze to wszystko wróci i czasem zapominam ze już wiem jak reagować i ze sobie z tym poradzę. Zawsze byłam osoba samodzielna i do końca sie nie pogodzilam z tym ze musiałam zasięgnąć pomocy., chociaż wiem ze sama nie dałabym tym razem rady.

 

Proszę o poradę osoby, które są przekonane ze zasługują na szczęście i w jaki sposób można sie tego nauczyć? ( bo czy można to już wszyscy, mam nadzieje wiemy) ;);)

 

Pozdrawiam cieplutko

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam Was :)

Teraz, gdy jest już dobrze, to wciąż zastanawiam się "no i co teraz już tak będzie, będę sobie tak normalnie żyć, bez ucieczek od aktywności i zamykania się w domu..." i powiem Wam, że czuję się z tym nieswojo. Wiem, że to dziwne, ale "normalność" chyba mnie trochę przeraża. Mam wrażenie, że sama wracam do nadmiernej koncentracji na swoich stanach emocjonalnych. Czasem wydaje mi się, że wywołuje swoje złe samopoczucie gdy za długo jest dobrze. Miał ktoś z Was takie stany przy wychodzeniu z nerwicy?

Nie mam nerwicy i daleko mi do czucia się dobrze, ale czasem, gdy jest mi lepiej to miewam podobne odczucie. Powoduje ono we mnie duży dyskomfort i też czuję się nieswojo, jakbym zarazem była jedną nogą w zdrowiu i jedną w chorobie, czuję jakiś nieokreślony rodzaj niedosytu i brak autentycznego spokoju wewnętrznego, czegoś mi brakuje. Tak sobie myślę, że to oznacza, że mimo, że jest lepiej, to nadal są pewne trudności, z którymi ciągle ciężko się mierzyć inaczej niż cofając się w chorobę. Czyli nie jest to jeszcze zdrowie. Co mi jeszcze przychodzi do głowy to, że zdrowienie wymaga rezygnacji z ucieczki w "nie mogę, chora jestem mam depresję = dajcie mi spokój" gdy jest za trudno, tylko trzeba wypracować nowe strategie radzenia sobie i działać.. umieć pogodzić się z tym, że w zdrowiu ponoszenie konsekwencji bywa niemiłe, że nie tylko kolorowo jest, że zdrowie nie polega na tym, aby czuć ciągłe zadowolenie, a gdzieś w środku dusić strach, wściekłość, smutek (ja tak mam, gdy czuję się "lepiej") - u mnie to nie jest zintegrowane, więc jak czuję "dobre" emocje to chyba mi tych "złych" brakuje, czuję się taka niepełna, nie-cała. No ale ja mam inne zaburzenia, nie nerwicę.

 

Ciekawe, co Twój terapeuta na te Twoje odczucia?

 

-- 28 cze 2014, 17:12 --

 

Mam dokładnie tak samo!

Jestem po psychoterapii ( co więcej, sama postanowiłam ja zakończyć,bo już nie wiedziałam o czym rozmawiać z panią psycholog a wymyślanie problemów na sile nie przyniosło by pożądanych efektów

 

Pozostaje jedynie takie przyzwyczajenie do stanu, który trwał wcześniej. Tak jakbym w głowie miała zakodowane ze nie może być przecież wszystko okej, w pewnym stopniu mam podświadomie przekonanie ze nie zasługuje na całkowite szczęście.

 

Hej :smile:

A nie przerabiałaś tego w terapii?

Bo napisałaś wcześniej, że skończyłaś terapię z powodu braku problemów do obgadania, a z drugiej strony, że ciągle doskwiera Ci to przyzwyczajenie do stanu "choroby" i niemożność cieszenia się tak na full oraz przekonanie, że się nie zasługuje na całkowite szczęście. Dla mnie to byłby ważnym problemem, do przerobienia z t. właśnie

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mi sie wydaje ze my wszyscy jestesmy nadwrazliwcami bo np w dziecinstwie mielismy takie a nie inne prezycia, badz mamy choroby/zaburzenia dziedziczne. Czasami sa nawroty z roznych powodow np pogorszenie sytuacji w rodzinie, wpływ innych chorob z zakresu np endo itp itd i co z tego pomyslcie ze raz sie udało uda sie i drugi raz jakbyśmy nic nie czuli, to chyba zamiast serca 8) bysmy mieli śrubki...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jakbyśmy nic nie czuli, to chyba zamiast serca 8) bysmy mieli śrubki...

Próbuję godzić się z tym, że nawet jako osoba zdrowa będę generalnie mocniej czuć niż przeciętny Kowalski i nawet wyobrażam sobie plusy tej wrażliwości (obok minusów) - życie pewnie ma głębszy smak, nie tylko smutek się silniej przeżywa, ale też radość i wzruszenie zapewne, zmysły bardziej wyostrzone to też plus w przypadku doznań pozytywnych i przyjemnych :smile: a poza tym nie chciałabym być gruboskórną osobą, po której trudne sprawy spływają, z empatią bywa na bakier, a do szczęścia wystarczy tylko słońce, browar i bzykanie ;) Grunt to się stonizować, bo ja obecnie albo ekstremalnie silnie przeżywam, albo skrajnie odrywam się od emocji, wszystko albo nic... i ledwo żyję. Ach, stonizować się i być fajnym ciepłym zdrowym wrażliwcem :105:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chciałabym podzielić się też swoją historią, jeśli mogę :)

Ja najpierw chorowałam na depresję, ciągle próbowałam siebie zabić i dwa razy wylądowałam w psychiatryku, a potem depresja przerodziła się w zaburzenia odżywiania (najpierw to szło w kierunku anoreksji, ale potem skończyłam jako bulimiczka) i przyznam, że wyjście z bulimii było koszmarem. Zapewne dlatego, że sama podświadomie z tego wychodzić nie chciałam, nawet jak próbowałam zawsze kończyło się tak samo. Chodziłam na terapię, brałam leki i tak cały czas. Potem moje zdrowienie wyglądało dziwacznie. Musiałam dosłownie od nowa uczyć się jeść. Nie mogłam brać dokładek, albo po posiłku zjeść choćby jednego cukierka albo plasterka szynki, bo zawsze kończyło się to napadem i wymiotowaniem. Myślałam chyba 24 godziny na dobę o żarciu. żarcie nawet mi się śniło.

I był juz taki moment, gdy jeszcze do tego doszły nieuzasadnione lęki, ataki paniki, a mi już chyba na niczym nie zależało, chciałam po prostu umrzeć. Myślę, że to było moje najgłębsze dno. A potem nagle, w zasadzie bez mojej większej pracy, samo wszystko zaczeło się układać. Poznałam mojego obecnego narzeczonego, który niby nie zabraniał mi rzygać, ale głupio mi było, że on wiedzial, co robię. Pomalutku przestawałam tak bardzo przejmowac się wyglądem, jedzeniem, i jakoś jest lepiej. Minęło 8 miesięcy i jest coraz lepiej. Ostatnio odstawiłam leki, nie chodzę juz na psychoterapię i czuję się raczej zdrowa :)

Ale dalej mam nieuzasadnione lęki. Zwłaszcza jak jestem sama. Najbardziej nie cierpię windy, zawsze boję się, że zobaczę coś w lustrze...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale dalej mam nieuzasadnione lęki. Zwłaszcza jak jestem sama. Najbardziej nie cierpię windy, zawsze boję się, że zobaczę coś w lustrze...

 

Fajnie, że czujesz się już lepiej i przede wszystkim, że masz wsparcie. To na pewno bardzo ważne. A bez windy spokojnie da się obejść ;) Kilka razy przelecisz się na górę i w dół i kalorie same spadają :mrgreen: nie trzeba się uciekać do wymiotów.

Osobiście chciałabym mieć tylko takie lęki, bo ja dla odmiany panicznie boję się wymiotów ...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie twierdzę, że jakiekolwiek lęki są ok. Tylko po prostu jak ktoś ma zdrowe nogi, to bez windy naprawdę można się obejść. A bojąc się wymiotów, człowiek boi się jeść, wyjść na ulicę, do sklepu, przejechać kilka przystanków tramwajem, wystać godzinę w kościele, a nawet wziąć prysznic, jak ma atak ... Ja się nie licytuję, ale uwierz, to jest naprawdę masakra. A co do wind, też nie przepadałam jeździć, ale parę razy się przejechałam i nie było tak najgorzej. Problem jest dopiero wówczas jak winda się zatnie, to fakt i tego nie życzę nikomu, bo i bez nerwicy można zaliczyć atak paniki.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja się nie licytuję, ale uwierz, to jest naprawdę masakra.

A właśnie, że się licytujesz i porównujesz, bo piszesz w takim tonie, że objawy kogoś innego są do przejścia (tzn. byłyby do przejścia DLA CIEBIE, być może), że lęk przed lustrem i windą to pryszcz (czyli bagatelizujesz to, że komuś innemu to może bardzo utrudniać funkcjonowanie), a Twój lęk przed wymiotowaniem - to jest dopiero problem! A prawda jest taka, że każdy przeżywa SWOJE, dla każdego co innego jest najtrudniejsze w jego życiu i co z tego, że dla Ciebie taki problem byłby mniejszy? Dla kogoś Twój lęk przed wymiotowaniem może być drobnostką - bo np. sam ma halucynacje albo ostre urojenia i po raz n-ty siedzi w psychiatryku i ciekawe, jakbyś się poczuła, gdyby Ci to powiedział, że z tym, co Ty masz, to da się jakoś żyć?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No właśnie, sami wiemy najlepiej jak np najbliżsi bagatelizują nasz problem, no bo w końcu jak można bać się windy czy czegoś innego. A to już w nas siedzi i jest nie do przejścia.

Myślę, że nie ma czegoś gorszego, lub lepszego. Każde zaburzenie jest problemem dla osoby, która musi się z tym zmierzyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

powiedzieć, że wyzdrowiałem nie mogę. mam te moje natręctwa i mam ich mniej więcej tyle samo co rok i dwa lata temu. spytacie zatem gdzie progres? otóż ten kryje się w troszeczkę czymś innym. mianowicie przestałem uważać się za osobę chorą. odprułem tę łatkę - jestem zdrowy. jasne, natręctwa uprzykrzają mi życie w naprawdę dużym stopniu - niewiele się zmieniło. przestałem się jednak ze sobą pieścić. zacząłem robić wszystkie, a na pewno większość, rzeczy, na które nerwica mi nie pozwalała. mimo dyskomfortu. założyłem działalność gospodarczą, zacząłem pracować, zarabiać na siebie. nie chcę żadnego ulgowego traktowania. jeśli mam być kiedyś w 100% wolny od natręctw, to muszę żyć jak normalny człowiek. jasne - jest trudniej. tym bardziej, że po wielu latach odstawiłem leki (ale przecież zdrowi ludzie ich nie potrzebują, prawda?) i pozbawiłem się błogosławionego spłycenia emocjonalnego, ale ile można? 8 lat z mniejszymi lub większymi przerwami - żadnych efektów. tak więc uważam się za zdrowego człowieka, z jakimiś tam problemikami, nie zamierzam nikogo w nie wtajemniczać, chcę być traktowany jak każdy inny, nie przez pryzmat tychże. niby nie ma spektakularnych efektów, ale jest lepiej, chociażby z tego względu, że mogę sobie pozwolić na wiele rzeczy, których jeszcze niedawno sobie odmawiałem. myślę, że jeśli wytrwam w "byciu normalnym", to w końcu będę normalny. zbyt długo się umartwiałem nad sobą, zbyt długo traktowałem natręctwa jako schron przed prawdziwym życiem - dość! mam 27 lat i zaczynam żyć. nie życzcie mi powodzenia, nie potrzebuję go. życzcie mi pieniędzy - te się przydadzą, bo planuję przeprowadzkę ;) aloha i wytrwałości w byciu normalnymi! :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A nie myślicie, że takie normalne, niby zdrowe życie, ale oparte tylko na metodach, na tym, że poradzisz sobie z lękami, bo wiesz jak... A tak naprawdę ten powód, dla którego zachorowałeś ciągle istnieje... To jest sztuczne i bez sensu? Co z tego że na zewnątrz i może dla wszystkich dookoła będziesz kimś, kto sobie dobrze radzi, jak tak naprawdę nie będziesz tego robić w zgodzie ze sobą?... Bo potrzebujesz czegoś zupełnie innego...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

to jest jakiś krok do wyzdrowienia. w pierwszej kolejności musisz nauczyć się radzić sobie z każdym poszczególnym objawem, zanim dojdziesz do usunięcia przyczyny. nie bardzo też rozumiem co masz na myśli pisząc "robić to w zgodzie ze sobą". robisz to co musisz żeby w miarę normalnie funkcjonować, żeby dać sobie czas i jakiś komfort na dokopanie się i usunięcie przyczyny choroby. co można tu robić w zgodzie bądź nie ze sobą? przecież masz świadomość, że to co robisz - jakkolwiek sztuczne - jest tylko jakimś środkiem. zresztą, czasem sama przyczyna jest kompletnie nieważna, bo niemożliwa do ustalenie i wtedy jedynie wspomniane przez Ciebie metody są procesem terapeutycznym. na początku może sztuczne, jednak jeśli prowadzą ostatecznie do całkowitego ustąpienia objawów, to nie ma różnicy czy w ogóle jakoś nazwiesz przyczynę i jak sztuczne na początku były owe metody. ja niczego nie udaję. wiem, że jestem chory, ale zwyczajnie nie chcę tej łatki i... myślę, że już jej nie potrzebuję. choroba często staje się usprawiedliwieniem, usprawiedliwieniem wszystkiego - każdej porażki, braku aktywności, niepodejmowania prób terapii, marazmu, użalania się nad sobą i degrengolady. nie chcę taryfy ulgowej, ani od siebie, ani od nikogo innego, dlatego uznaję, że jestem zdrowy i usuwam ostatni bastion obrony choroby, czyli sam fakt bycia chorym. traktuję siebie jak każdego innego i chcę być tak traktowany przez innych. jeśli robisz coś dostatecznie długo w określony sposób, to mimo początkowej sztuczności i dyskomfortu, staje się to dla ciebie całkowicie normalne i już zapominasz, że kiedyś robiłeś to inaczej, bądź nie robiłeś - bo nie mogłeś - tego w ogóle.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Możecie dokładnie opisać jak wyglądała Wasza psychoterapia? Zmienialiście często psychoterapeutów czy pierwszy wybór był tym ostatnim? Jesteście za grupowymi czy indywidualnymi? Nie macie wrażenia sztuczności psychoterapii? Nie chodzi mi o to, że obawiacie się złamania przyrzeczenia lekarskiego, tylko czy nie siedzicie tam w przekonaniu, że to jest tylko praca Waszego psychoterapeuty, a Wy naprawdę pozostajecie z chorobą sami?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Katarzyna80, ja nie chodzilam na terapie chociaz oczywiscie rozmowy mialam z lekarzami i chodzic nie bede, poniewaz wiem na czym polega moj problem, wiem jak reagowac w sytuacji lęku tyle, ze mam bóle somatyczne ktorych juz nie mam dzieki lekom antydepresyjnym ale jednak jak zaczelam brac hormony to mi wrocila depresja, ktora juz po wzieciu znowu lekow sie cofnela. Jak to powiedzialo moich dwoch lekarzy czasami lepiej nie ruszac bo mozna czlowieka calkiem rozlozyc a zlozyc pozniej nie bedzie komu...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość pysiunia
Możecie dokładnie opisać jak wyglądała Wasza psychoterapia? Zmienialiście często psychoterapeutów czy pierwszy wybór był tym ostatnim? Jesteście za grupowymi czy indywidualnymi? Nie macie wrażenia sztuczności psychoterapii? Nie chodzi mi o to, że obawiacie się złamania przyrzeczenia lekarskiego, tylko czy nie siedzicie tam w przekonaniu, że to jest tylko praca Waszego psychoterapeuty, a Wy naprawdę pozostajecie z chorobą sami?

 

Jestem w trakcie psychoterapii indywidualnej. Trwa ona prawie rok. Jest to mój pierwszy terapeuta i - mam nadzieję - ostatni.

Psychoterapeuta słucha, naprowadza nas, pomaga nam zrozumieć - ale to MY SAMI wyciągamy wnioski i robimy z tym "użytek" dla samych siebie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

agusiaww, "Jak to powiedzialo moich dwoch lekarzy czasami lepiej nie ruszac bo mozna czlowieka calkiem rozlozyc a zlozyc pozniej nie bedzie komu..." jest w tym chyba sporo prawdy.

 

betty_lou,

 

betty_lou, naczytałam się tylu książek w tym temacie, że właściwie niewiele nowego psychoterapeuta jest w stanie mi powiedzieć. Nie winię go. Często słuchałam go i myślałam sobie :"ale ja to wiem, wiem, że tak powinnam robić, tak powinnam podchodzić do życia, tak powinnam myśleć. Wszystko to wiem, ale nie potrafię wdrożyć tego w życie"

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

betty_lou, naczytałam się tylu książek w tym temacie, że właściwie niewiele nowego psychoterapeuta jest w stanie mi powiedzieć. Nie winię go. Często słuchałam go i myślałam sobie :"ale ja to wiem, wiem, że tak powinnam robić, tak powinnam podchodzić do życia, tak powinnam myśleć. Wszystko to wiem, ale nie potrafię wdrożyć tego w życie"

Terapeuta Ci mówi, co.. powinnaś?

Behawioralno-poznawcza?

Są inne nurty, które zajmują się właśnie tym, że "nie umiesz wdrożyć w życie".

Ja też dużo wiem, jestem oczytana, mam sporą wiedzę psychologiczną, ale nie o to chodzi w terapii, aby siebie tylko intelektualnie rozumieć, w każdym razie w mojej terapii pracujemy głównie nad tym, jakie emocje ja przeżywam, co mną kieruje, czego się boję, jak coś odbieram, łączenie tego z moją historią, której w książkach nie ma, praktyczne uczenie się relacji z drugim człowiekiem na bazie kontaktu z terapeutką. Co z tego, że wiem, czym jest np. identyfikacja projekcyjna czy rozszczepienie i że ja to stosuję z racji mojej diagnozy - co innego wyhaczyć to u siebie, co jest niemal niemożliwe bez interpretacji terapeuty, bo to mechanizm obronny oraz PRZEŻYWAĆ to świadomie i pracować nad tym u siebie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

betty_lou, naczytałam się tylu książek w tym temacie, że właściwie niewiele nowego psychoterapeuta jest w stanie mi powiedzieć. Nie winię go. Często słuchałam go i myślałam sobie :"ale ja to wiem, wiem, że tak powinnam robić, tak powinnam podchodzić do życia, tak powinnam myśleć. Wszystko to wiem, ale nie potrafię wdrożyć tego w życie"

Terapeuta Ci mówi, co.. powinnaś?

Behawioralno-poznawcza?

Są inne nurty, które zajmują się właśnie tym, że "nie umiesz wdrożyć w życie".

Ja też dużo wiem, jestem oczytana, mam sporą wiedzę psychologiczną, ale nie o to chodzi w terapii, aby siebie tylko intelektualnie rozumieć, w każdym razie w mojej terapii pracujemy głównie nad tym, jakie emocje ja przeżywam, co mną kieruje, czego się boję, jak coś odbieram, łączenie tego z moją historią, której w książkach nie ma, praktyczne uczenie się relacji z drugim człowiekiem na bazie kontaktu z terapeutką. Co z tego, że wiem, czym jest np. identyfikacja projekcyjna czy rozszczepienie i że ja to stosuję z racji mojej diagnozy - co innego wyhaczyć to u siebie, co jest niemal niemożliwe bez interpretacji terapeuty, bo to mechanizm obronny oraz PRZEŻYWAĆ to świadomie i pracować nad tym u siebie...

 

Wlasnie tak, behawioralno- poznawcza. A o jakim nurcie konkretnie mówisz?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja po pół roku na esci powoli biorę się za odstawianie. Już jakiś czas temu minęły mi główne objawy: lęki, złe samopoczucie, bezsenność. Na początku byłem strasznie niecierpliwy co do leczenia, chciałem, żeby mi się poprawiło z dnia na dzień, jednak potrzebowałem cierpliwości.

 

Jeszcze nie jest idealnie, ale jest bardzo dobrze, udało mi się skończyć szkołe, zdać matury, znaleźć pracę i nawet sobie radzę :)

 

 

Zastanawiałem się czy jest jeszcze sens iść do psychiatry, ale chyba przejdę się jeszcze zdać relacje. Co do psychologa chodziłem, ale obecnie przestałem, czasami sam nie wiedziałem o czym mam rozmawiać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×