Skocz do zawartości
Nerwica.com

Wasze pytania |depresja|, czyli '' CO ZROBIć?''


anita27

Rekomendowane odpowiedzi

Witam . Jak zwykle zaczne od tego zam tgz fobie społeczną. Lecze się z przerwami od bodajże 2005r. Ale o co chodzi? Teraz nie moge chodzić na psychoterapie wiec lecze sie farmakologicznie.Tylko wygląda to tak że zaczynam to łączyć z chlaniem. NIe ma sensu tu opisywac przyczyn bo to temat na książkę. Jak wyżej pisze mam fobie społeczną co za tym idzie trudności w wyrażaniu uczuć itp.. a to sie obiawia równierz tym że lekarzowi (księdzu na spowiedzi) nie wszystko powiem!Nie przejdzie mi to przez usta ze - jak mi przepisze xanax to jak ostatnio chlałem 4 dni i dawka prawie sie wyczerpała , póniej zostawał mi asertim który już brałem normalnie bo i kasa na chlanie się kończyła. Pewnie sobie pomyslicie idz do medyka i powiedz wszystko. Oj w moim p[rzypadku to nie tak łatwo wierzcie mi ...

i co dalej? Bo pomału się staczam , prace mam dobra choć na umowy smiecowe ale dobre i to . jestem teraz pod kreską mogą mi podziękowac itp...

Pamiętam kiedyś na studiach koleżanka jak mnie już dobrze poznała powiedziała mi A.... ty jak tak bedziesz dalej myślał to nie dociągniesz 40stki a po 30 bedziesz wrakiem . Mam 32 lata jestem kawalerem jak narazie bez przyszłości. Słowo ciałem sie stało i zaczyna sie to dziać

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To na pewno jest depresja musisz wziąć mamę do psychiatry i opowiedzieć , starsze osoby źle reagują na określenie psychiatra , więc powiedz ,ze do lekarza ją zabierzesz, mama nie może tkwić w takim stanie musi brać leki to ,ze nie ma ochoty i siły nic robić samo nie przejdzie ,a gadka weź się w garść tylko pogarsza

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam, jestem nowa na tym forum, dosłownie przed chwilą się zarejestrowałam, czytałam trochę postów na waszym forum i może ktoś będzie w stanie mi pomóc (mam nadzieję że trafiłam w dobry wątek).

Mam wrażenie, że jestem o krok od jakiejś depresji albo już w nią wpadłam, sama nie wiem na jakim etapie jestem i tu już zaczyna się mój problem, szukałam różnych porad psychologicznych w necie, ale wiadomo, że nic nie ma za darmo, jestem studentką i nie mogę sobie na tą chwile pozwolić na żadną płatna konsultację niestety. Mam 25 lat i brak chęci na cokolwiek, najbardziej przeraża mnie brak chęci do nauki co powoduje, że zaczynają mi się zbierać zaległości i boję się że zawalę rok (znowu). Łapałam wcześniej takie "doły", tylko że ostatnio zrobiły się one coraz częstsze i chyba już sama nie daję sobie z nimi rady, często się załamuje i przejmuję każdym niepowodzeniem, co wiąże się z coraz częstszym płaczem. W domu również przestałam wypełniać jakiekolwiek obowiązki. Do tego jestem samotną osobą, sama i samotna z czym też coraz gorzej sobie radzę. Kolejny powód do płaczu. Przekłada się to na mój sen, czyli śpię różnie raz w dzień i w nocy siedzę, potem odwrotnie, czasem całych nocy nie przesypiam. Otoczenie zaczyna mieć do mnie pretensje abym wzięła się w garść tylko ja już nie wiem jak, próbowałam pracować nad sobą, ale moja pewność siebie znowu osiągnęła poziom zero (mieszkam z mamą i jej partnerem z którym się często kłócę).

Nie wiem czy to już czas szukać psychologa (podobno jest jakaś bezpłatna poradnia u mnie w mieście, choć o nie ciekawej opinii) a na prywatnego nie mogę sobie pozwolić psychologa. Może ktoś by mi poradził co powinnam zrobić, czy mogę sama się w tej matni jakoś wygrzebać, czy już jest tak źle ze bez psychologa czy nawet psychiatry się nie obejdzie?

 

Z góry dziękuję za zainteresowanie moja osobą i jakąkolwiek poradę.

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

maruszka, możesz umówić się na wizytę u psychiatry (wg mnie lepiej u psychiatry niż psychologa, bo psychiatra od razu może wypisać receptę) z nfz bez skierowania, tylko nie wiem ile się czeka w takim wypadku. Najlepiej u psychiatry, który jednocześnie ma dyplom psychologa. Możesz też zadzwonić do Poradni Zdrowia Psychicznego w twoim mieście lub pobliskim i umówić się też na wizytę z nfz z terapeutą/psychologiem... Prywatnie na pewno będzie najszybciej, ale wydatek rzędu 100 zł. Ja nigdy nie mogłam się zabrać za umawianie w poradniach nfz, czekanie, itp, ponowne dzwonienie, więc w końcu zadzwoniłam do prywatnego i umówił mnie na szybki termin. Nie żałuję, bo jakbym chciała iść z nfz pewnie do tej pory bym się nie doczekała... I tamta pierwsza wizyta u psychiatry dała mi kopa do walki z tym też samodzielnie. Teraz nad sobą pracuję i jest mi lepiej, pewnie to też zasługa leków, ale w dużej mierze tego, że pójście do specjalisty i powiedzenie mu o wszystkim dało mi jakieś światełko nadziei i chęć do polepszania swojej sytuacji psychicznej. Naprawdę ważne jest zrobienie pierwszego kroku, bo inaczej będzie się tylko pogarszać... Ja bym chyba "utonęła" jakbym nie poszła wtedy na tę wizytę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przeraża mnie wizyta u psychiatry, nie mam zaufania do ludzi, takiego jak kiedyś, czekanie w kolejce swoja drogą i niestety dużo negatywnych opowieści o tej profesji. Ale chyba nie mam już wyjścia, choć gdzieś tam tli się we mnie, że może jeszcze się obejdzie bez tych leków i lekarzy. Może trafię na psychiatrę, który trafi w sedno mojego problemu, którego jak tak nieporadnie nie mogę znaleźć, co się stało, że teraz jestem tu gdzie jestem.

 

Dziękuję za poradę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mnie też przerażała i także nie mam zaufania do ludzi, lecz psychiatrę obowiązuje tajemnica lekarska. Poszukaj w necie takiego, który ma dobre opinie, nie jakiegoś anonimowego. Ja tak wybrałam swojego. Oczywiście już na samym wstępie się rozbeczałam w tym gabinecie. No i nie było żadnej kolejki, bo przychodzi się na godzinę. Nikt mnie nie widział ani ja nikogo z innych pacjentów.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak sama wspomniałaś wyżej, umówiłaś się prywatnie, więc nie dziwie się, że na umówioną godzinę byłaś sama, moje studia są związane z medycyną, boją się uzależnienia od leków, organizacja od "podwórka" też mi znana jest, choć nie twierdzę, że wszędzie jest tak samo, dlatego tak bardzo chcę tego uniknąć (a medyczny świat mimo pozoru mały jest, nawet w dużym mieście). A prywatnie nie mam szans pójść, bo rzeczywistość jest tak brutalna, że czasem z mamą kombinujemy jak tu związać koniec z końcem, aby na jedzonko było. Dlatego miałam nadzieję, że jednak ktoś przeszedł coś podobnego i dał radę bez psychiatry, co dało by mi choć cząstkę nadziei, że nie jest ze mną aż tak źle. Ech i znowu mi się chce płakać nad smutnym losem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiesz, w przeszłości (a jestem już prawie 2 lata po studiach) conajmniej kilka razy wychodziłam z głębokich dołów sama, pisałam tony zeszytów, pamiętników z analizowaniem samej siebie, czytałam książki o nlp, o psychologii itp, próbowałam sobie jakoś sama pomóc. Krótkotrwale dawało to rezultaty, lecz zawsze prędzej czy później wracało ze zwiększoną siłą, dlatego w końcu stwierdziłam, że więcej już nie dam rady męczyć się z tym sama i muszę zasięgnąć czyjejś pomocy. Nie mogę wiedzieć na jakim etapie jesteś Ty, czy już nadszedł ten moment, że sama nie dasz sobie rady, czy jeszcze nie i czy w ogóle kiedykolwiek nadejdzie taki moment. Tego nikt nie stwierdzi oprócz Ciebie w tej chwili.

 

Co do uzależnienia od leków, ja zawsze byłam sceptyczna co do tego. Nie boję się żadnych uzależnień od leków, a jak stwierdzę, że albo już ich nie muszę brać albo nie chcę, to po prostu je odstawię. I tyle. Są na receptę, więc bez umówienia się na wizytę nowej paczki nie dostanę, a na wizytę się czeka, a jak się czeka, przechodzi się jednocześnie odwyk, jeśli w ogóle jakiś odwyk byłby potrzebny... W każdym razie ja w to nie wierzę. Leki ssri i inne które biorę nie działają od razu, więc i nie przestają działać od razu. Jak mówił lekarz, działają w pełni po 2-4 tygodniach, więc nie wierzę że po odstawieniu czułabym jakieś nagłe efekty. Pewnie działanie utrzymywałoby się na stopniowo malejącym poziomie przez te 2-4 tygodnie także. Poza tym nie zamierzam ich brać kto wie jak długo, może 5 miesięcy, więcej nie będę się truć. Jak objawy depresji powrócą, to wtedy zastanowię się nad kontynuacją, ale leki w moim przypadku (jak powiedział lekarz) leczą objawy, a nie przyczynę. Przyczynę powinna wyleczyć terapia.

 

A co do publicznych przychodni, to może też nie ma kolejek i są wizyty na godziny? Po co od razu zakładać, że będą kolejki.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Może masz rację, może to pomoże, bo ja już nie daje rady sama. Gdzieś muszę znaleźć pomoc, bo będzie ze mną jeszcze gorzej. Mam jednak nadzieję, że nie będę czekać na tą pomoc zbyt długo.

Dziękuję za dobre argumenty, zgłoszę się do specjalisty tak będzie najlepiej.

 

pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam, właśnie się zarejestrowałam na forum, chociaż znam je i czytam od kilka lat, do tej pory czytanie mi jakoś pomagało, natomiast teraz potrzebuję waszej porady. Mam 20 lat i chyba całą masę problemów ze sobą. Mam problem w kontaktach z ludźmi, moje umiejętności interpersonalne są bliskie zeru, podejrzewam u siebie fobię społeczną. Impulsem który sprawił że napisałam jest utrata przeze mnie szansy na fajną pracę :( Bo przecież można być nieśmiałym, ale nie aż tak żeby tracić przez to pracę. Byłam na stażu w biurze rachunkowym, starałam się jak najlepiej wypełniać powierzane mi obowiązki, i w mojej ocenie było nienajgorzej, jednak największym problemem było to że nic nie mówię. Cały dzień potrafiłam się nie odezwać, czułam się z tym okropnie i moi współpracownicy chyba też nie najlepiej, chociaż nikt nie dał mi odczuć że jestem dziwakiem tak właśnie się czułam. Często się mnie pytano dlaczego nic nie mówię lub żartobliwe "czy jeszcze żyję" koleżanki prowokowały tematy do rozmowy, a ja nie potrafiłam nic z siebie wydusić, odpowiadałam krótko i zdawkowo, i rumieniąc się wracałam do obowiązków. Nie potrafię jeść przy kimś, to już jest kompletne dziwacto i cały dzień siedziałam głodna, co także wzbudzało ciekawość współpracowników, z czasem wyrobiłam sobie 'blokadę głodu' i już nie czułam się głodna. Koszmarem było dla mnie gdy zamawiano jakieś jedzenie, pizzę i musiałam coś zjeść. Często też zwracano mi uwagę, że w ogóle się nie uśmiecham, i jestem taka poważna, wiąże się to z innym podejrzeniem o czym napiszę dalej. Po zakończonym stażu popracowałam tam miesiąc na śmieciowej umowie, niby w związku z reorganizacją firmy, gdy umowa się skończyła miałam tam niby wrócić jednak telefonu się nie doczekałam jak zapewne się domyślacie. Domyślałam się że tam długo nie popracuję w końcu jak o pracodawcy świadczy smutny i ponury pracownik. Studiuję zaocznie kierunek który kompletnie mi nie odpowiada, i mam tam te same problemy z ludźmi, a wiadomo że jest łatwiej jak ma się jakieś kontakty.

Podejrzewam u siebie także depresję, mam myśli samobójcze i cały czas chodzi za mna myśl że jedynym rozwiązaniem tych wszystkich problemów jest śmierć, nie mam pojęcia co mnie tutaj jeszcze trzyma. Nie wiem także kiedy to się zaczęło, ale pamiętam coraz słabiej że kiedyś taka nie byłam. Czuję się trochę jakbym się przyzwyczaiła do takiego życia co nie znaczy że jest mi z tym dobrze. Nie chce mi się zbytnio o tym rozpisywać, większość z was zna ten stan, a na narzekanie jest osobny wątek :D

Zanim zadacie mi pytanie czy próbowałam coś zrobić żeby zmienić ten stan rzeczy, wspomnę o mojej ponad 2,5 letniej psychoterapii w nurcie psychodynamicznym. Zaczęłam ją za namową bliskiej przyjaciółki, zwierzyłam jej się ze wszystkiego, a ona załatwiła mi terapię za co jestem jej naprawdę wdzięczna. Początkowe spotkania wiadomo jak wyglądały, jednak rozkręciłam się z czasem i potrafiłam naprawdę dużo powiedzieć, chociaż te naprawdę istotne sprawy, odsuwałam i nie pozwalałam ich rozgrzebywać. Z czasem doszedł ten problem że znowu 'nie potrafiłam mówić' i z powrotem się zamykałam. Ostatnie spotkanie było we wrześniu, później zaczęły się te nieszczęsne studia i praca cały tydzień na okrągło i zwyczajnie nie miałam czasu na terapię i ją przerwałam, nie zjawiając się na wizycie, chamskie z mojej strony zniknąć bez słowa ale wtedy miałam gorszy czas ;/

Teraz to wszystko wraca ze zdwojoną siłą i zdecydowałam się na leczenie lekami i chciałabym was prosić o kontakt do dobrego psychiatry na nfz lub prywatnie. Zależy mi żeby to była wyrozumiała i empatyczna osoba, kiedyś gdy zaczęły się u mnie objawy depresji poszłam do przychodni w swoim mieście na nfz, czekałam chyba miesiąc na wizytę poszłam tam z nadzieją że w końcu coś może zmieni się na lepsze i będę normalnie żyć, ale trafiłam na takiego konowała jakiego nikomu nie życzę. Pamiętam powiedziałam mu o swoich podejrzeniach i objawach, a ten skwitował to słowami: "Pani jest młoda to żadna depresja, to można się przejść na spacer i pomoże" No tak miałam wtedy może 16 lat i taką gówniarę nie ma co traktować poważnie, byłam wk.... i zawiedziona jak 150 i obiecałam sobie że więcej nie pójdę do żadnego psychiatry. Bardzo się wtedy zraziłam, ale doszłam teraz do wniosku że potrzebuję pomocy, a wpisując w wyszukiwarkę można znaleźć masę kontaktów jednak nie wiadomo jaka ta osoba będzie, a nie chciałabym znowu trafić na kogoś takiego. Proszę o namiary na lekarzy z okolic Katowic, Sosnowca mile widziane Jaworzno chociaż wątpię że ktoś się znajdzie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam, właśnie się zarejestrowałam na forum, chociaż znam je i czytam od kilka lat, do tej pory czytanie mi jakoś pomagało, natomiast teraz potrzebuję waszej porady. Mam 20 lat i chyba całą masę problemów ze sobą. Mam problem w kontaktach z ludźmi, moje umiejętności interpersonalne są bliskie zeru, podejrzewam u siebie fobię społeczną. Impulsem który sprawił że napisałam jest utrata przeze mnie szansy na fajną pracę :( Bo przecież można być nieśmiałym, ale nie aż tak żeby tracić przez to pracę. Byłam na stażu w biurze rachunkowym, starałam się jak najlepiej wypełniać powierzane mi obowiązki, i w mojej ocenie było nienajgorzej, jednak największym problemem było to że nic nie mówię. Cały dzień potrafiłam się nie odezwać, czułam się z tym okropnie i moi współpracownicy chyba też nie najlepiej, chociaż nikt nie dał mi odczuć że jestem dziwakiem tak właśnie się czułam. Często się mnie pytano dlaczego nic nie mówię lub żartobliwe "czy jeszcze żyję" koleżanki prowokowały tematy do rozmowy, a ja nie potrafiłam nic z siebie wydusić, odpowiadałam krótko i zdawkowo, i rumieniąc się wracałam do obowiązków. Nie potrafię jeść przy kimś, to już jest kompletne dziwacto i cały dzień siedziałam głodna, co także wzbudzało ciekawość współpracowników, z czasem wyrobiłam sobie 'blokadę głodu' i już nie czułam się głodna. Koszmarem było dla mnie gdy zamawiano jakieś jedzenie, pizzę i musiałam coś zjeść. Często też zwracano mi uwagę, że w ogóle się nie uśmiecham, i jestem taka poważna, wiąże się to z innym podejrzeniem o czym napiszę dalej. Po zakończonym stażu popracowałam tam miesiąc na śmieciowej umowie, niby w związku z reorganizacją firmy, gdy umowa się skończyła miałam tam niby wrócić jednak telefonu się nie doczekałam jak zapewne się domyślacie. Domyślałam się że tam długo nie popracuję w końcu jak o pracodawcy świadczy smutny i ponury pracownik. Studiuję zaocznie kierunek który kompletnie mi nie odpowiada, i mam tam te same problemy z ludźmi, a wiadomo że jest łatwiej jak ma się jakieś kontakty.

Podejrzewam u siebie także depresję, mam myśli samobójcze i cały czas chodzi za mna myśl że jedynym rozwiązaniem tych wszystkich problemów jest śmierć, nie mam pojęcia co mnie tutaj jeszcze trzyma. Nie wiem także kiedy to się zaczęło, ale pamiętam coraz słabiej że kiedyś taka nie byłam. Czuję się trochę jakbym się przyzwyczaiła do takiego życia co nie znaczy że jest mi z tym dobrze. Nie chce mi się zbytnio o tym rozpisywać, większość z was zna ten stan, a na narzekanie jest osobny wątek :D

Zanim zadacie mi pytanie czy próbowałam coś zrobić żeby zmienić ten stan rzeczy, wspomnę o mojej ponad 2,5 letniej psychoterapii w nurcie psychodynamicznym. Zaczęłam ją za namową bliskiej przyjaciółki, zwierzyłam jej się ze wszystkiego, a ona załatwiła mi terapię za co jestem jej naprawdę wdzięczna. Początkowe spotkania wiadomo jak wyglądały, jednak rozkręciłam się z czasem i potrafiłam naprawdę dużo powiedzieć, chociaż te naprawdę istotne sprawy, odsuwałam i nie pozwalałam ich rozgrzebywać. Z czasem doszedł ten problem że znowu 'nie potrafiłam mówić' i z powrotem się zamykałam. Ostatnie spotkanie było we wrześniu, później zaczęły się te nieszczęsne studia i praca cały tydzień na okrągło i zwyczajnie nie miałam czasu na terapię i ją przerwałam, nie zjawiając się na wizycie, chamskie z mojej strony zniknąć bez słowa ale wtedy miałam gorszy czas ;/

Teraz to wszystko wraca ze zdwojoną siłą i zdecydowałam się na leczenie lekami i chciałabym was prosić o kontakt do dobrego psychiatry na nfz lub prywatnie. Zależy mi żeby to była wyrozumiała i empatyczna osoba, kiedyś gdy zaczęły się u mnie objawy depresji poszłam do przychodni w swoim mieście na nfz, czekałam chyba miesiąc na wizytę poszłam tam z nadzieją że w końcu coś może zmieni się na lepsze i będę normalnie żyć, ale trafiłam na takiego konowała jakiego nikomu nie życzę. Pamiętam powiedziałam mu o swoich podejrzeniach i objawach, a ten skwitował to słowami: "Pani jest młoda to żadna depresja, to można się przejść na spacer i pomoże" No tak miałam wtedy może 16 lat i taką gówniarę nie ma co traktować poważnie, byłam wk.... i zawiedziona jak 150 i obiecałam sobie że więcej nie pójdę do żadnego psychiatry. Bardzo się wtedy zraziłam, ale doszłam teraz do wniosku że potrzebuję pomocy, a wpisując w wyszukiwarkę można znaleźć masę kontaktów jednak nie wiadomo jaka ta osoba będzie, a nie chciałabym znowu trafić na kogoś takiego. Proszę o namiary na lekarzy z okolic Katowic, Sosnowca mile widziane Jaworzno chociaż wątpię że ktoś się znajdzie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiem, że idiotycznie to brzmi, ale nie warto poddawać się. Po 4 miesiącach terapii lekowej, która nota bene przebiegała książkowo, znów zaliczyłam dołek. Podobno tak może być - powiedziała lekarka, do której chodzę. I rzeczywiście - po tygodniu znów czuję się OK. Gdy już wykorzystałaś wszystkie ścieżki najrozsądniej jest pójść do specjalisty. Ja chodzę we Wrocławiu do doktor Senderowskiej - świetny lekarz i wspaniały człowiek.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam za sobą kilka wizyt u psychologa, w tym pierwszą w ramach psychoterapii. Nie wiem jednak, co mam o tym myśleć...

Tak naprawdę nie umiem jasno sprecyzować po co poszłam do psychologa i czego oczekuję, nie wiem czy wszystko jest w porządku, czy nie. Skąd mam wiedzieć, że to już depresja czy jeszcze nie? Czy może to moje urojenia, widzimisię? Teoretycznie jest wiele rzekomych testów psychologicznych dot. tej choroby, a które rzekomo mają wykazać czy dana osoba jest już chora, czy nie. Gdyby im wierzyć to mam ciężką depresję, ale... niby po czym to poznać? Na podstawie objawów? Przecież to wszystko jest subiektywne, może po prostu ja jestem łajzą życiową i nieudacznikiem i poza tym wszystko jest ok? Z jednej strony czuję, że nie ogarniam własnego życia, nie wiem, co z nim zrobić, co zrobić z samą sobą... raz wpadam w radość, innym razem płaczę bez powodu. Nie umiem się na niczym skupić, wszystkie moje obowiązki nie mają już dla mnie takiego znaczenia, jak kiedyś. Nie jestem w stanie się nawet nauczyć na egzamin, bo siedzę i się tępo patrzę w książkę i tylko myślę: po co mi to, skoro nie zdam, skoro nie mam siły... Co z tego, że często myślę o śmierci, że niekiedy mam ochotę się zabić? Nie panuję nad swoimi emocjami i to jest fakt. Często płaczę, a nie wiem czemu, łatwo wpadam w furię i bywam agresywna. Owszem, od kilku ładnych lat zdarzają mi się samookaleczenia, ale czy to znak, że coś jest naprawdę nie tak? Ja sama nie umiem sprecyzować, co jest ze mną nie tak.

Kiedy psycholog mnie pytała jak sobie wyobrażam tę psychoterapię to zaniemówiłam. Powiedziałam jej o złości, o smutku, przygnębieniu, myślach samobójczych, ale jej pytania... skąd to, pod wpływem czego, po co, dlaczego... Skąd ja mam to wiedzieć? Ja po prostu tak czuję. I w takich chwilach mam ochotę przespać całe życie, albo po prostu je skończyć. Albo po prostu się pochlastać, jakkolwiek głupio to nie brzmi. Jej pytania czego oczekuję, czego się spodziewam... i niby co jej mówić? Że chciałabym wiedzieć jak zapanować nad tym wszystkim, co mi siedzi w głowie, a czego nawet nie umiem nazwać? Czego tak naprawdę można w takiej sytuacji oczekiwać?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam to mój pierwszy post na forum więc morze opowiem krótką swoją historię. Nazywam się nie ważne jak i mam 17 lat. Jestem bardzo chudy (skóra i kości) oraz mimo wieku wyglądam jak gimnazjalista. Problemy z depresją rozpoczęły się gdzieś w 4 klasie podstawówki. Wszyscy moi koledzy z klasy zaczęli szybko rosnąć a ja stałem w miejscu (cechą mojej rodziny jest długie życie przez co wszyscy wyglądają na trochę mniej niż ma się lat). Koledzy z klasy nie znęcali się nad mną, byli dla mnie mili. Jednak w domu zaczęło mi się nudzić na co składało się wiele czynników (nie będę się rozpisywał), przez co moje oceny były coraz gorsze. Od 4 klasy do końca podstawówki urosłem może z 10 cm. Jak zaczęło się gimnazjum było trochę lepiej niż pod koniec podstawówki jeżeli chodzi o oceny. Koledzy również nie znęcali się nade mną choć słyszałem coraz częściej drwiny na temat mojego wzrostu. W 2 klasa gimnazjum to dla mnie najgorszy rok w całej mojej nauce. Koledzy z klasy zaczęli pić, palić itd. itp., nic do mnie nie mieli mimo to że nie piłem i nie paliłem ale musiałem siedzieć sam bo ze mną nie było co robić. W 3 klasie się już uspokoili i było tak jak zawsze. Przez ten cały okres depresji skutecznie nauczyłem się maskować ją w szkole (nikt nie wie że mam depresję), oraz wychodzić z doła (np. jedząc, albo grać na kompie). Ale niestety nie potrafię się już zakolegować z osobami z sąsiedztwa lub z innych klas w szkole (mam kolegów w mojej klasie dlatego bo to oni pierwsi wyciągnęli rękę do mnie), oraz nie potrafię poradzić sobie z nauką (po prostu mi się nie chce choć wiem że muszę się uczyć). Straciłem też pewność siebie z powodu wyglądu i jak nie przytyję to nie odzyskam pewności. Jak skończę szkołę to pójdę na jakąś operację aby przytyć czy znajdę inny sposób ale muszę najpierw skończyć tą szkołę i mam pytanie jak zmotywować siebie do nauki (rozmowa z rodzicami odpada bo się nasłucham opowieści że inni mają większe problemy, to prawda mają ale ja mam własny do rozwiązania). Więc pomóżcie!!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak się dowiedzą? Wcale nie muszą->tajemnica lekarska.

Po drugie czy tak ważne jest dla Ciebie to co mówią rodzice? Trzeba mieć do tego też dystans. To Twoje życie. Nie robisz nic złego,chcąc się leczyć,wprost przeciwnie,to oczywiste. Rodzice mogą tak mówić,bo nie rozumieją Twojego problemu. Może wystarczy dłuższa rozmowa?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć. Imienia postanowiłam nie zdradzać, więc zwracajcie się do mnie Tayla.

Zarejestrowałam się, bo potrzebuję mieć kogoś, kto zrozumie, co przechodzę. Całe otoczenie zdaje się to ignorować lub też bagatelizować, a ja nie umiem tego wytrzymać.

 

Mam 20 lat. Rok temu po raz pierwszy podchodziłam do matury. Biologia i chemia, które były mi potrzebne na medycynę, poszły mi kiepsko i wiedziałam to już po samych maturach (już przed nimi czułam się dość niepewnie, bo po klasie humanistycznej trudno o dobre przygotowanie). Już wtedy czułam się dość kiepsko, bo bałam się, że może mi się nie udać ze studiami. Gdy pod koniec czerwca odebrałam wyniki, wiedziałam już, że się nie dostanę. Składałam tylko na medycynę, nic innego nie chciałam i nie chcę. Kolejne tygodnie były jednak cięższe. Co chwila dostawałam wiadomości, jak ludzie się cieszą, bo dostali się na swoje wymarzone studia albo jakieś drugie w kolejności, które chcieli. I wszyscy pytali, jak mi poszło i odpisywałam zgodnie z prawdą, że się nie udało. Większość osób urwała po tym ze mną kontakt kompletnie. Cześć z tej większości napisała mi jeszcze albo przy innej przypadkowej okazji powiedziała wprost, że jestem za głupia, skoro nie dostałam się na studia i nie będą poświęcać mi czasu - to było bardzo dobijające. Kilka osób od tamtej pory odzywa się raz na pół roku. Z jedną bliską koleżanką widziałam się we wrześniu, po czym obecnie i z nią mam kontakt raz na kilka miesięcy i czuję wyraźnie, że nasze stosunki osłabły, zamiast być prawie przyjaciółką jestem prawie znajomą. Mam kontakt wirtualny z trzema osobami: 2 dziewczynami (po 21-22 lata) i 1 chłopakiem (24 lata) - ze wszystkimi rozmawiałam telefonicznie nie raz, z czego z chłopakiem miałam okazję się spotkać. Kiedyś byłam w nim zauroczona, ale to już dawne dzieje, od dawna nic do niego nie czuję. Nie ukrywam jednak, że mimo iż nie mam z tymi ludźmi częstego kontaktu, to jest to niemal jedyny kontakt z ludźmi innymi niż rodzina, jaki mam na co dzień. Czasami spotkam się z jedną znajomą z osiedla, ale mam wrażenie, że rozmawia ze mną z litości i uprzejmości, a nie ze szczerej sympatii.

 

Boję się, że po tym, jak wczoraj źle poszła mi chemia mimo całego roku przygotowań, nawet ta garstka ludzi się ode mnie odwróci. Już w ciągu ostatniego roku wszelkie wyjścia były samotne. Czy do kina, czy gdziekolwiek. Jak próbowałam poznawać nowych ludzi, to od razu po zapytaniu mnie o studia i mojej odpowiedzi tracili ochotę do rozmowy i było to po nich wyraźnie widać :(

 

Medycyna zresztą nie jest tylko moim marzeniem, ale też rodziców i w ogóle całej rodziny - rodzice są lekarzami i wszyscy jesteśmy jakoś zafascynowani zawodem dzięki nim. Chciałam dostać się na medycynę dla siebie, ale przede wszystkim dla nich - by wynagrodzić im te 20 lat, w których mało czego mi zabrakło. I teraz czuję się okropnie, szczególnie że widzę w ich spojrzeniach, zachowaniach i słyszę w głosie, że są zawiedzeni i rozczarowani, że ponownie poległam. Już nawet najlepszy wynik z biologii, na który nie liczę, nie pomoże w dostaniu się na medycynę, skoro zawaliłam chemię na ok. 50%...

 

Zresztą w związku z tym wszystkim miałam niemiłą sytuację na poczcie około lutego. Poszłam naładować kartę miejską za normalną cenę, bo nie obejmuje mnie ulga. Pani na poczcie kilka razy pytała mnie, czy na pewno normalnie i gdy już ją nabiła, z wielką pretesją w głosie spytała mnie, czy ja nie wiem, że studenci mają ulgowo. Powiedziałam, że nie jestem studentką... i się nasłuchałam i od niej, i od dwóch lub trzech osób z kolejki, że jestem gł€pia, bo teraz na studia dostaje się każdy etc. Nie tłumaczyłam, że zdawałam tylko na medycynę, bo nic innego nie chcę studiować. Nie miałam siły, wyrwałam kartę babce i z łzami w oczach wyszłam z poczty.

 

Dodatkowo rok temu miałam robioną operację - guzek piersi. Problem w tym, że mama taty umarła na raka i jestem dość mocno nim zagrożona, skoro w tak młodym wieku pojawił się u mnie duży guzek, mimo że był łagodny.

 

W tym roku okazało się, że dziadek miał raka (udało się go wyciąć i na razie wszystko wygląda dobrze), tata cukrzycę, mama poważne problemy z nadciśnieniem, babcia miała operację, a teraz rośnie jej jakiś guz na palcu, a ja od czerwca 2012 mam nieprzerwane problemy z bieganiem do łazienki po wszystkim, co zjem. Byłam u gastrologa i czekam na zrobienie badań.

 

Dodatkowo w Wielką Sobotę br. musiałam wraz z rodziną uśpić ukochanego psa, który był ze mną w dosłownie wszystkich ważnych chwilach, które pamiętam. Przeżyłam to najmocniej ze wszystkiego i ciągle nie umiem się z tym pogodzić. Wzięliśmy nowego szczeniaczka od tej samej hodowczyni i z tej samej rasy, ale tamten psiak stanowił połowę mojego dotychczasowego życia i momentami łapię się na tym, że nie umiem pójść w jakieś miejsce lub w jakieś okolice bez niego.

 

Nie radzę sobie. Często nie mam apetytu. Czuję, że wszelki uśmiech czy radość są nie na miejscu, że nie mam prawa do bycia szczęśliwą, bo nie umiem nic zrobić dobrze. Niemal non-stop czuję emocjonalną pustkę. Miewam kłopoty z koncentracją. Boję się, co się stanie w kolejnych dniach, tygodniach, miesiącach, bo mam wrażenie, że każdy dzień to tylko kolejna okazja do zawiedzenia rodziny. Teraz, po śmierci psiaka, wszystko się tylko nasiliło. W ogóle nie odczułam radości z 20. urodzin i prezentu - stosu książek, które uwielbiam.

 

Nie wiem, co robić. Przy ludziach - np. lekarzach lub sklepikarzach - staram się grać, udawać, że uśmiechanie się jest na miejscu, ale po takich sytuacjach szybko robię się zmęczona. Czasami śpię w ciągu dnia.

 

Wydaje mi się, że to wszystko oznaki depresji, ale nie znam się na tym. Nie miewam myśli samobójczych, ale czasami zastanawiam się, czy rodzinie nie byłoby łatwiej psychicznie, gdybym mieszkała gdzieś indziej.

 

Nie wiem, co robić... Macie może jakieś rady?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem co mam ze sobą zrobić. Od ok. 6-7 lat z przerwami, mniejszymi i większymi, zaliczam doły. Nie wiem czy można to nazwać depresją, bo nigdy diagnozowana nie byłam. Jak miałam ok.13-14 lat raz byłam u psychologa, ale na jednej wizycie się skończyło i dalej nic z tym nie robiłam. Mam bardzo duży problem z samooceną.

Czasami jest naprawdę ciężko. Nie umiem sobie z tym radzić. Próbowałam różnych rzeczy, czytałam dużo książek i czasopism psychologicznych, próbowałam zaakceptować siebie, ale chyba nie umiem. Ciężko jest mi żyć jako ja, zrobiłam dużo rzeczy, których żałuję, chciałabym cofnąć czas i wszystko zmienić. :(

Najgorsze jest to, że już myślałam, że wszystko będzie ok., przez dłuższy czas dobrze się czułam, poznałam kilka fajnych osób i było coraz lepiej. Ale od jakiegoś czasu znowu źle się czuję, wszystko mnie przytłacza, nienawidzę siebie i boję się :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj Tayla, :D

 

A byłaś u jakiegoś psychologa?

Ot tak, żeby o tym pogadać.

 

Wyobraź sobie, że masz pogląd: "nikt mnie nie lubi."

Twój mózg pod wpływem traumatycznego zdarzenia, w tym przypadku - niedostanie się na studia, zakodował w sobie taki wzorzec.

Idziesz do pracy, sklepu, do znajomych i odbierasz wszystkie sygnały które świadczyć mogą (zaznaczam mogą, a nie świadczą), że cię inni nie lubią.

Pomiędzy tymi miejscami w mózgu wytwarzają się połączenia kojarzące tylko ten fakt.

Natomiast fakty świadczące że jednak ludzie cie lubią pozostają bez skojarzonej konotacji jako odrębne pudełeczka niepołączone ze sobą. Tych faktów zatem nie dostrzegasz jako wzorca. Wzorcem jest to, co jest silnie skojarzone z "nikt mnie nie lubi."

Z czasem całą sobą zaczełaś pokazywać: " NIKT MNIE NIE LUBI!!!" W tym przypadku: "nikt mnie nie lubi bo nie jestem tego godna, bo niedostałam się na studia."

Inni świetnie to odbierają, a wzorzec zaczyna funkcjonować w dwie strony. Teraz już nie masz wątpliwości, to stało się twoją prawda życiową.

Jest to, coś co nazywa się odwróceniem psychologicznym. To odwrócenie powoduje, ze przepływ twojej energii jest zaburzony, ze płynie w przeciwnym kierunku. Nie jesteś w stanie dostrzegać drugiej strony medalu bo nie łączysz faktów miedzy tymi pozamykanymi pudełeczkami z napisem: " LUDZIE MNIE LUBIĄ".

 

To tak tytułem wstępu.

 

Czy Ty nie bierzesz zbyt dużo na siebie?

 

Medycyna zresztą nie jest tylko moim marzeniem, ale też rodziców i w ogóle całej rodziny - rodzice są lekarzami i wszyscy jesteśmy jakoś zafascynowani zawodem dzięki nim. Chciałam dostać się na medycynę dla siebie, ale przede wszystkim dla nich - by wynagrodzić im te 20 lat, w których mało czego mi zabrakło. I teraz czuję się okropnie, szczególnie że widzę w ich spojrzeniach, zachowaniach i słyszę w głosie, że są zawiedzeni i rozczarowani, że ponownie poległam. Już nawet najlepszy wynik z biologii, na który nie liczę, nie pomoże w dostaniu się na medycynę, skoro zawaliłam chemię na ok. 50%...

 

1. Czy pytałaś czy rodzice oczekują od ciebie jakiejś nagrody za to ze są Twoimi rodzicami?

2. Podejrzewam, ze rodzice bardziej myślą o tym, ze może Ci być przykro z powodu porażki, a nie z powodu że nie spełniłaś jakichś ich oczekiwań.

3. Porozmawiaj o tym z rodzicami. Powiedz im co czujesz i zobacz jak oni to widzą.

4. Wszystko wskazuje na to, że takim swoim podejściem do samej siebie, ściągasz na siebie wszelkie sytuacje, które

mogą Ci udowodnić, że masz rację co do swojego oglądu rzeczywistości. Stad pozwoliłem sobie przytoczyć ten opis na początku postu.

 

Ze znajomymi może być tak, że widzą jak bardzo siebie nie akceptujesz z tego powodu, jak bardzo się wstydzisz za siebie.

Najprawdopodobniej nie fakt, że nie dostałaś się na studia jest przyczyną ograniczenia z tobą kontaktów, ale fakt tego, że

twój nastrój i reakcje pokazują, że cierpisz. Oni nie wiedzą jak ci pomóc, no bo przecież nie zdadzą za ciebie tej chemii lepiej ani nie mogą sprawić by Cię przyjęli na ta medycynę. Zatem unikają kontaktów z Tobą, bo też widzą jak się ze sobą męczysz.

Mogą czuć się zakłopotani z tego powodu, a nie dla tego że nagle przestali cię akceptować.

 

Przecież nawet jeżeli nie dostaniesz się na medycynę, to możesz chwilowo wybrać inny kierunek studiów, przeczekać rok i starać się jeszcze raz poprawiając wynik egzaminu z chemii.

Wtedy przynajmniej nikt ci nie powie, że jesteś głupia z powodu tego że nie jesteś na studiach.

Bo to prawda, przecież nie jesteś głupia. I nie myśl tako sobie bo to ślepy zaułek.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×