Skocz do zawartości
Nerwica.com

Tayla

Użytkownik
  • Postów

    8
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Tayla

  1. Macie może jakiegoś sprawdzonego psychologa lub psychoterapeutę przyjmującego na Ochocie i za niezbyt duże pieniądze, a przy tym skutecznego? Mam zespół nadwrażliwego jelita zapewne z powodu stresu i możliwe, że jakiejś nerwicy też, dlatego szukam kogoś dobrego.
  2. Tayla

    Co teraz robisz?

    Próbuję pomóc znajomej w wygraniu konkursu, więc jeśli ktoś z Was chciałby się przyczynić do mojej pomocy, to tutaj macie link: - należy polubić 5 komentarz do góry (autorstwa Natalii P). Będzie mi i autorce miło, jeśli pomożecie.
  3. Tayla

    Nowa twarz

    Dziękuję Wam za wsparcie i ciepłe słowa. Mimo to czuję się okropnie, bo rodzice, mimo problemów finansowych, wydali tysiące na moje korki, a ja w tym roku poprawiałam biologię i chemię i znowu wiem, że mi nie poszło. Już czasami nie umiem spojrzeć sobie w twarz. Nie mam na siebie innego pomysłu, jeśli chodzi o studia. Tylko medycyna i nic innego. W tym cały ambaras.
  4. TAO, w tym momencie czuję się urażona. Tata znajduje się w czołówce najlepszych lekarzy w Polsce i wpiera mnie cały czas we wszystkim, co robię. Nie dziwię się, że jest rozczarowany, ale jest mi przykro, że go zawiodłam. Widzę jednak, że chyba nie za bardzo umiesz zrozumieć moją sytuację, a ja nie umiem jej lepiej wytłumaczyć, więc skończmy na tym rozmowę.
  5. TAO, dziękuję za rady. Nie, nie byłam u psychologa. Nie bardzo mam pieniądze na opłacenie takiego spotkania. Cóż, mnie samej zdaje się, że właśnie wysyłam innym sygnał "daję się lubić, jestem tego warta". Mimo wszystko okazuję tylko pozytywne emocje, nigdy nie smęcę przy innych. Co do tego: - sytuacja naprawdę tak wyglądała. Nawet nie miałam jak przekazać tym ludziom negatywnego sygnału. Po prostu napisałam im w odpowiedzi, że nie wyszło, spróbuję ponownie w tym roku i dostawałam w zamian ciszę i pustkę albo tekst, że jestem za głupia (jakby się wszyscy zmówili, o ironio). Co do przytoczonego przez Ciebie cytatu i pytań, rozmawiałam z rodzicami i twierdzą, że ich nie zawiodę, tylko że najwyraźniej nie to mi jest pisane... przynajmniej tak twierdzi mama. Tata powtarza, że na pewno dobrze mi poszło, w ogóle nie przyjmuje do wiadomości mojego odczucia a propos tego drugiego podejścia do matury z chemii. Mówiłam mu, że szukam innego kierunku, a on ucinał temat. Poza tym nie zapomnę tego czegoś, co zobaczyłam w jego oczach, gdy powiedziałam mu po raz pierwszy, że ta matura mi nie poszła. Dosłownie widziałam, jak w jego oczach gasła jakaś mocna i jasna iskra i niemal słyszałam, jakby powiedział to na głos, że go zawiodłam, bo on nauczył się do swoich egzaminów te xx lat temu w dosłownie 3 miesiące, a ja nie mogę w 2 lata... Poza tym wiesz, ja już rok czekałam i rodzinka ma mnie dość w domu. Więc nie bardzo mogę czekać kolejny rok.
  6. Cześć. Imienia postanowiłam nie zdradzać, więc zwracajcie się do mnie Tayla. Zarejestrowałam się, bo potrzebuję mieć kogoś, kto zrozumie, co przechodzę. Całe otoczenie zdaje się to ignorować lub też bagatelizować, a ja nie umiem tego wytrzymać. Mam 20 lat. Rok temu po raz pierwszy podchodziłam do matury. Biologia i chemia, które były mi potrzebne na medycynę, poszły mi kiepsko i wiedziałam to już po samych maturach (już przed nimi czułam się dość niepewnie, bo po klasie humanistycznej trudno o dobre przygotowanie). Już wtedy czułam się dość kiepsko, bo bałam się, że może mi się nie udać ze studiami. Gdy pod koniec czerwca odebrałam wyniki, wiedziałam już, że się nie dostanę. Składałam tylko na medycynę, nic innego nie chciałam i nie chcę. Kolejne tygodnie były jednak cięższe. Co chwila dostawałam wiadomości, jak ludzie się cieszą, bo dostali się na swoje wymarzone studia albo jakieś drugie w kolejności, które chcieli. I wszyscy pytali, jak mi poszło i odpisywałam zgodnie z prawdą, że się nie udało. Większość osób urwała po tym ze mną kontakt kompletnie. Cześć z tej większości napisała mi jeszcze albo przy innej przypadkowej okazji powiedziała wprost, że jestem za głupia, skoro nie dostałam się na studia i nie będą poświęcać mi czasu - to było bardzo dobijające. Kilka osób od tamtej pory odzywa się raz na pół roku. Z jedną bliską koleżanką widziałam się we wrześniu, po czym obecnie i z nią mam kontakt raz na kilka miesięcy i czuję wyraźnie, że nasze stosunki osłabły, zamiast być prawie przyjaciółką jestem prawie znajomą. Mam kontakt wirtualny z trzema osobami: 2 dziewczynami (po 21-22 lata) i 1 chłopakiem (24 lata) - ze wszystkimi rozmawiałam telefonicznie nie raz, z czego z chłopakiem miałam okazję się spotkać. Kiedyś byłam w nim zauroczona, ale to już dawne dzieje, od dawna nic do niego nie czuję. Nie ukrywam jednak, że mimo iż nie mam z tymi ludźmi częstego kontaktu, to jest to niemal jedyny kontakt z ludźmi innymi niż rodzina, jaki mam na co dzień. Czasami spotkam się z jedną znajomą z osiedla, ale mam wrażenie, że rozmawia ze mną z litości i uprzejmości, a nie ze szczerej sympatii. Boję się, że po tym, jak wczoraj źle poszła mi chemia mimo całego roku przygotowań, nawet ta garstka ludzi się ode mnie odwróci. Już w ciągu ostatniego roku wszelkie wyjścia były samotne. Czy do kina, czy gdziekolwiek. Jak próbowałam poznawać nowych ludzi, to od razu po zapytaniu mnie o studia i mojej odpowiedzi tracili ochotę do rozmowy i było to po nich wyraźnie widać Medycyna zresztą nie jest tylko moim marzeniem, ale też rodziców i w ogóle całej rodziny - rodzice są lekarzami i wszyscy jesteśmy jakoś zafascynowani zawodem dzięki nim. Chciałam dostać się na medycynę dla siebie, ale przede wszystkim dla nich - by wynagrodzić im te 20 lat, w których mało czego mi zabrakło. I teraz czuję się okropnie, szczególnie że widzę w ich spojrzeniach, zachowaniach i słyszę w głosie, że są zawiedzeni i rozczarowani, że ponownie poległam. Już nawet najlepszy wynik z biologii, na który nie liczę, nie pomoże w dostaniu się na medycynę, skoro zawaliłam chemię na ok. 50%... Zresztą w związku z tym wszystkim miałam niemiłą sytuację na poczcie około lutego. Poszłam naładować kartę miejską za normalną cenę, bo nie obejmuje mnie ulga. Pani na poczcie kilka razy pytała mnie, czy na pewno normalnie i gdy już ją nabiła, z wielką pretesją w głosie spytała mnie, czy ja nie wiem, że studenci mają ulgowo. Powiedziałam, że nie jestem studentką... i się nasłuchałam i od niej, i od dwóch lub trzech osób z kolejki, że jestem gł€pia, bo teraz na studia dostaje się każdy etc. Nie tłumaczyłam, że zdawałam tylko na medycynę, bo nic innego nie chcę studiować. Nie miałam siły, wyrwałam kartę babce i z łzami w oczach wyszłam z poczty. Dodatkowo rok temu miałam robioną operację - guzek piersi. Problem w tym, że mama taty umarła na raka i jestem dość mocno nim zagrożona, skoro w tak młodym wieku pojawił się u mnie duży guzek, mimo że był łagodny. W tym roku okazało się, że dziadek miał raka (udało się go wyciąć i na razie wszystko wygląda dobrze), tata cukrzycę, mama poważne problemy z nadciśnieniem, babcia miała operację, a teraz rośnie jej jakiś guz na palcu, a ja od czerwca 2012 mam nieprzerwane problemy z bieganiem do łazienki po wszystkim, co zjem. Byłam u gastrologa i czekam na zrobienie badań. Dodatkowo w Wielką Sobotę br. musiałam wraz z rodziną uśpić ukochanego psa, który był ze mną w dosłownie wszystkich ważnych chwilach, które pamiętam. Przeżyłam to najmocniej ze wszystkiego i ciągle nie umiem się z tym pogodzić. Wzięliśmy nowego szczeniaczka od tej samej hodowczyni i z tej samej rasy, ale tamten psiak stanowił połowę mojego dotychczasowego życia i momentami łapię się na tym, że nie umiem pójść w jakieś miejsce lub w jakieś okolice bez niego. Nie radzę sobie. Często nie mam apetytu. Czuję, że wszelki uśmiech czy radość są nie na miejscu, że nie mam prawa do bycia szczęśliwą, bo nie umiem nic zrobić dobrze. Niemal non-stop czuję emocjonalną pustkę. Miewam kłopoty z koncentracją. Boję się, co się stanie w kolejnych dniach, tygodniach, miesiącach, bo mam wrażenie, że każdy dzień to tylko kolejna okazja do zawiedzenia rodziny. Teraz, po śmierci psiaka, wszystko się tylko nasiliło. W ogóle nie odczułam radości z 20. urodzin i prezentu - stosu książek, które uwielbiam. Nie wiem, co robić. Przy ludziach - np. lekarzach lub sklepikarzach - staram się grać, udawać, że uśmiechanie się jest na miejscu, ale po takich sytuacjach szybko robię się zmęczona. Czasami śpię w ciągu dnia. Wydaje mi się, że to wszystko oznaki depresji, ale nie znam się na tym. Nie miewam myśli samobójczych, ale czasami zastanawiam się, czy rodzinie nie byłoby łatwiej psychicznie, gdybym mieszkała gdzieś indziej. Nie wiem, co robić... Macie może jakieś rady?
  7. Tayla

    Nowa twarz

    Cześć. Imienia postanowiłam nie zdradzać, więc zwracajcie się do mnie Tayla. Zarejestrowałam się, bo potrzebuję mieć kogoś, kto zrozumie, co przechodzę. Całe otoczenie zdaje się to ignorować lub też bagatelizować, a ja nie umiem tego wytrzymać. Mam 20 lat. Rok temu po raz pierwszy podchodziłam do matury. Biologia i chemia, które były mi potrzebne na medycynę, poszły mi kiepsko i wiedziałam to już po samych maturach (już przed nimi czułam się dość niepewnie, bo po klasie humanistycznej trudno o dobre przygotowanie). Już wtedy czułam się dość kiepsko, bo bałam się, że może mi się nie udać ze studiami. Gdy pod koniec czerwca odebrałam wyniki, wiedziałam już, że się nie dostanę. Składałam tylko na medycynę, nic innego nie chciałam i nie chcę. Kolejne tygodnie były jednak cięższe. Co chwila dostawałam wiadomości, jak ludzie się cieszą, bo dostali się na swoje wymarzone studia albo jakieś drugie w kolejności, które chcieli. I wszyscy pytali, jak mi poszło i odpisywałam zgodnie z prawdą, że się nie udało. Większość osób urwała po tym ze mną kontakt kompletnie. Cześć z tej większości napisała mi jeszcze albo przy innej przypadkowej okazji powiedziała wprost, że jestem za głupia, skoro nie dostałam się na studia i nie będą poświęcać mi czasu - to było bardzo dobijające. Kilka osób od tamtej pory odzywa się raz na pół roku. Z jedną bliską koleżanką widziałam się we wrześniu, po czym obecnie i z nią mam kontakt raz na kilka miesięcy i czuję wyraźnie, że nasze stosunki osłabły, zamiast być prawie przyjaciółką jestem prawie znajomą. Mam kontakt wirtualny z trzema osobami: 2 dziewczynami (po 21-22 lata) i 1 chłopakiem (24 lata) - ze wszystkimi rozmawiałam telefonicznie nie raz, z czego z chłopakiem miałam okazję się spotkać. Kiedyś byłam w nim zauroczona, ale to już dawne dzieje, od dawna nic do niego nie czuję. Nie ukrywam jednak, że mimo iż nie mam z tymi ludźmi częstego kontaktu, to jest to niemal jedyny kontakt z ludźmi innymi niż rodzina, jaki mam na co dzień. Czasami spotkam się z jedną znajomą z osiedla, ale mam wrażenie, że rozmawia ze mną z litości i uprzejmości, a nie ze szczerej sympatii. Boję się, że po tym, jak wczoraj źle poszła mi chemia mimo całego roku przygotowań, nawet ta garstka ludzi się ode mnie odwróci. Już w ciągu ostatniego roku wszelkie wyjścia były samotne. Czy do kina, czy gdziekolwiek. Jak próbowałam poznawać nowych ludzi, to od razu po zapytaniu mnie o studia i mojej odpowiedzi tracili ochotę do rozmowy i było to po nich wyraźnie widać Medycyna zresztą nie jest tylko moim marzeniem, ale też rodziców i w ogóle całej rodziny - rodzice są lekarzami i wszyscy jesteśmy jakoś zafascynowani zawodem dzięki nim. Chciałam dostać się na medycynę dla siebie, ale przede wszystkim dla nich - by wynagrodzić im te 20 lat, w których mało czego mi zabrakło. I teraz czuję się okropnie, szczególnie że widzę w ich spojrzeniach, zachowaniach i słyszę w głosie, że są zawiedzeni i rozczarowani, że ponownie poległam. Już nawet najlepszy wynik z biologii, na który nie liczę, nie pomoże w dostaniu się na medycynę, skoro zawaliłam chemię na ok. 50%... Dodatkowo rok temu miałam robioną operację - guzek piersi. Problem w tym, że mama taty umarła na raka i jestem dość mocno nim zagrożona, skoro w tak młodym wieku pojawił się u mnie duży guzek, mimo że był łagodny. W tym roku okazało się, że dziadek miał raka (udało się go wyciąć i na razie wszystko wygląda dobrze), tata cukrzycę, mama poważne problemy z nadciśnieniem, babcia miała operację, a teraz rośnie jej jakiś guz na palcu, a ja od czerwca 2012 mam nieprzerwane problemy z bieganiem do łazienki po wszystkim, co zjem. Byłam u gastrologa i czekam na zrobienie badań. Dodatkowo w Wielką Sobotę br. musiałam wraz z rodziną uśpić ukochanego psa, który był ze mną w dosłownie wszystkich ważnych chwilach, które pamiętam. Przeżyłam to najmocniej ze wszystkiego i ciągle nie umiem się z tym pogodzić. Wzięliśmy nowego szczeniaczka od tej samej hodowczyni i z tej samej rasy, ale tamten psiak stanowił połowę mojego dotychczasowego życia i momentami łapię się na tym, że nie umiem pójść w jakieś miejsce lub w jakieś okolice bez niego. Nie radzę sobie. Często nie mam apetytu. Czuję, że wszelki uśmiech czy radość są nie na miejscu, że nie mam prawa do bycia szczęśliwą, bo nie umiem nic zrobić dobrze. Niemal non-stop czuję emocjonalną pustkę. Miewam kłopoty z koncentracją. Boję się, co się stanie w kolejnych dniach, tygodniach, miesiącach, bo mam wrażenie, że każdy dzień to tylko kolejna okazja do zawiedzenia rodziny. Teraz, po śmierci psiaka, wszystko się tylko nasiliło. W ogóle nie odczułam radości z 20. urodzin i prezentu - stosu książek, które uwielbiam. Nie wiem, co robić. Przy ludziach - np. lekarzach lub sklepikarzach - staram się grać, udawać, że uśmiechanie się jest na miejscu, ale po takich sytuacjach szybko robię się zmęczona. Czasami śpię w ciągu dnia. Wydaje mi się, że to wszystko oznaki depresji, ale nie znam się na tym. Nie miewam myśli samobójczych, ale czasami zastanawiam się, czy rodzinie nie byłoby łatwiej psychicznie, gdybym mieszkała gdzieś indziej. Cóż, mam nadzieję, że wyniosę coś z tego forum.
×