Skocz do zawartości
Nerwica.com

nic nie czuję


reneSK

Rekomendowane odpowiedzi

anczi co i jak??do czego to odniesienie jak można wiedzieć...

 

u mnie dzień stracony nie moge sie zebrać od rana...pustostan jak jasna cholera...ale taka dziwna pustka takie nic...dziwnie chodze dziwnie sie ruszam wtedy...nie moge sie ubrac...hmmm....i tak w kółko ale do czego to prowadzi??nawet nie mam wiary w sobie w takim stanie taki stan poprostu mnie wdeptuje w jakiś sposób...przepraszam ze to pisze bo poewnie zdołuje tu część ludzi ale to jedyne miejsce gdzie moge o tym opowiedzieć...jak nie mam sił na nic...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Topielica, ja po prostu mam traumatyczne wspomnienia tej akatyzji. A czytałam gdzieś, że akatyzja może być nieuleczalna i się strasznie boję. Po prostu. Ale moja kekarka powiedziała, że w każdej chwili możemy wrócić do tematu solianu lub sulpirydu. TO mnie pocieszyło. Na razie spróbuję z tą mirtazapiną, może nie będę musiała brać olanzpainy na sen.

***

Moja Mama jest w szpitalu z podejrzeniem raka tarczycy. Ma guza 2 cm. A ja nie czuję nic. Moja kochana Mama, a ja nic nie czuję. TO jest naprawdę straszne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moja Mama jest w szpitalu z podejrzeniem raka tarczycy. Ma guza 2 cm. A ja nie czuję nic. Moja kochana Mama, a ja nic nie czuję. TO jest naprawdę straszne.

 

Mi osobiscie ten aspekt nie przeszkadza, to, ze nic nie czulem jak moja babacia byla chora i umierala nie mialo przeciesz wplywu na przebieg choroby.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A jaką konkretnie chorobę masz zdiagnozowaną Borsuk? Jaką masz diagnozę? Jeśli schizofrenię czy zaburzenia schizotypowe to logiczne, że rodzina zrozumie. Ja mam ( moim zdaniem błędnie) zdiagnozowane zaburzenia osobowości, a rodzina nie dowierza w mój brak uczuć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

człowiek bez uczuć jest bardzo ubogim człowiekiem...bo uczucia napedzają ogólnie osobowosc ...ogólnie mamy przesrane...

 

kiedy wy zrozumiecie że macie zaburzenia psychiczne i że raczej tak już będzie ze to do konca życia że mamy pecha...przepraszam za te słowa ale tak myśle bo myśle realnie i racjonalnie i wiem jak jest po sobie...a inni wierzą i wiary im nie odbieram...lecz patrząc relanie z tego sie nie da wyjśc to jest do końca życia raczej...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A jaką konkretnie chorobę masz zdiagnozowaną Borsuk? Jaką masz diagnozę? Jeśli schizofrenię czy zaburzenia schizotypowe

 

Osobowosc schizotypowa.

 

to logiczne, że rodzina zrozumie. Ja mam ( moim zdaniem błędnie) zdiagnozowane zaburzenia osobowości, a rodzina nie dowierza w mój brak uczuć.

 

Rodzina nie rozumie, ale przeciesz nie musze mowic osobie ktora umiera, ze nic z tego powodu nie czuje. Wystarczy nic nie mowic w takich sytuacjach, inni zawsze zalorza, ze czujesz to co oni.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

magic, jeśli jest tak że mamy to mieć do końca życia, to to zmienia wiele rzeczy. Pierwsza sprawa jest taka, że trzeba by się z tym pogodzić i bytować jakoś z tym co mamy. To oznacza, że trzeba pod to zaburzenie dostosować swoje życie. Proponuję wprowadzić w takim wypadku moją dewizę życia na czas choroby:"Żyj tak abyś miał do czego wrócić" . Nie chwaląc się myślę, że ja i brak uczuć jesteśmy dobrym przykładem na to jak żyć z takimi objawami. Po prostu mechanicznie jak roboty wykonujemy czynności, które ułatwiają życie. Czyli w moim przypadku są to studia, bo dzięki nim w przyszłości może będę mieć pracę, a w przypadku braku uczuć jest to praca. Okazuje się, że jesteśmy w stanie podołać tym wyzwaniom, mimo że frustruje nas ten stan w którym jesteśmy i ogarnia bezsensowność tych działań. Jednak patrząc z innej perspektywy, dzięki tym działaniom, unikniemy bezdomności i śmierci z chorób i zaniedbania lub wielu cierpień. Mimo, że się nie widzi na horyzoncie sensu pracy i podejmowania aktywności, to i tak jeśli decydujemy się żyć, powinniśmy podejmować wysiłek i stawiać czoła wyzwaniom. Tym sposobem możemy dojść do jakiegoś w miarę znośnego stanu i mieć zapewniony bezpieczny byt, bez ryzyka że wszystko się w życiu zawali, bo renta niekoniecznie może być na całe życie i trzeba trzymać los w swoich rękach. To jest cholernie ciężkie do zrealizowania i robiąc to każdego dnia ma się setki myśli by wszystko walnąć i się poddać, ale taka prawda że jak się tego nie zrobi, to będziemy wieść okropny i nędzny żywot. Trzeba się jakoś przed tym ratować, tylko my sami możemy to zrobić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

z jednej strony korat podziwiam ze studiujesz w tym stanie ale jak mówie każdy ma inną pustke...ja już długo nic nie robie sensownego i ciężko będzie mi wrócić...ehh

moze ten solian ci jednak daje troche motywacji bo ja z całym szacunkiem nie wierze w studiowanie w typowej pustce...bo widze po sobie...jednak coś se założyłes kiedys i to realizujesz mechanicznie ,instynktownie,emocjonalnie nieważne jak ale jednak i tu z jednej strony sie kłóci mi to ale nie mnie oceniać...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja też studiowałam przez rok w tym stanie na zasadzie automatyzmu, chociaż to, że udało mi się zaliczyć egzaminy, to akurat był cud, a nie ciężka praca, bo ledwo przyswajałam wiedzę. Ale teraz uważam, że te automatyzmy to regres. Staram się ich oduczyć, co nie jest wcale proste, bo wszystko robiłam automatycznie;/. Teraz się co chwilę łapię na tym, że nie myślę co mówię, ani co robię, tylko wciąż i wciąż mi się włącza ten automat. Muszę się nauczyć jak znów być człowiekiem, a nie robotem...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nauczyć być człowiekiem...własnie tak jak nauczyć na nowo chodzić jak ktoś długo nie chodził...itp itd...tylko znowu porównują dusze a ciało to jest jednak inna rehabilitacja...w ciele raczej sie zdrowieje i idzie do przodu u nas s jednak regresy ,remisje,rózne stany...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

człowiek bez uczuć jest bardzo ubogim człowiekiem...bo uczucia napedzają ogólnie osobowosc ...ogólnie mamy przesrane...

 

kiedy wy zrozumiecie że macie zaburzenia psychiczne i że raczej tak już będzie ze to do konca życia że mamy pecha...przepraszam za te słowa ale tak myśle bo myśle realnie i racjonalnie i wiem jak jest po sobie...a inni wierzą i wiary im nie odbieram...lecz patrząc relanie z tego sie nie da wyjśc to jest do końca życia raczej...

 

 

magic, w 100 % popieram to co napisałeś. Z tego całkowicie nie da się wyjść, to zbyt długi i przewlekły proces przynajmniej u kilku tutaj osób, żeby całkowicie zmienić osobowość, odczuwanie i postrzeganie pewnnych sytuacji. Ja na swoim przykładzie wiem, że żadna terapia lub leki mi nie pomogą aby całkowicie się wyleczyć. Kiedyś jeszcze miałem nadzieję, że tak się stanie, lecz w chwili obecnej po tylu latach leczenia czuję jakbym stał w martwym punkcie. Patrząc globalnie, nie pogorszyło się, ale też nie polepszyło więc nie ma żadnych przesłanek, że kiedykolwiek będzie lepiej. Leki + terapia + zmiana środowiska życia mogą w najlepszym wypadku tylko ulżyć najbardziej przykro odczuwanym objawom, ale wiem, że nigdy się całkowicie ich nie pozbędę.

 

Korat, uważam, że uderzyłeś w sedno całej naszej tragicznej sytuacji i dałeś jasną i chyba jedyną słuszną w naszym przypadku drogę postępowania. Trzeba zacząć coś robić na siłę, pomimo anhedonii i bezsensu istnienia, bo prawda jest tragiczna, że jeżeli nie podejmiemy tego wysiłku teraz to nasza przyszłość jest więcej niż pewne, że będzie pisana w czarnymi barwami. Popieram w pełni twoje podejście i twój sposób rozumowania, gdyż na chwilę obecną mam bardzo zbliżony do twojego. Skoro tyle lat nic się nie zmienia to wniosek nasuwa się prosty, że TRZEBA NAUCZYĆ SIĘ Z TYM ŻYĆ !!! Innej drogo nie ma ! Jeżeli chcemy jako tako bytować musimy podejmować próby wysiłku, żeby nie skończyć pod przysłowiowym mostem. Na rentę nie ma co liczyć, bo na nasze zaburzenia ciężko jest dostać (a mam spore doświadczenie w tej materii, właśnie złożyłem sprzeciw od decyzji komisji lekarskiej ZUS do sądu). Poza tym ona wystarczy ledwo na leki i bardzo skromne jedzenie, więc nie da się przetrwać z samej renty. Po prostu musimy się zmuszać, podejmować prace, nawet ten najprostsze, niekoniecznie związane z kierunkiem naszego wykształcenia. Podejmować terapie, ale taką, która nuczy nas żyć z tym obciążeniem, a nie analizować przyczyny tego stanu rzeczy, bo to i tak nie działa leczniczo, przynajmniej w moim wypadku, a poza tym to przyczyny swojego zaburzenia chyba każdy z nas zna. A więc ratujmy się póki jeszcze nie jest zapóźno ! Jeżeli nic nie zrobimy TERAZ to życie wcześniej czy później i tak się o nas upomni i to w najbardziej brutalny sposób (chyba wiecie o czym mówię).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dla mnie to jest jakaś magia...to jak leczenie czegoś niemożliwego,nieprawdopodobnego chyba...tylko znowu za częste siedzenie na forum chyba nie pomaga ale jak jest żłe częsciej pisze...

niewiem jakie rady w tym niesczęsciu naszym pisac natrętek ma racje po częsci...nieraz też mi sie wydaje że wszystko w naszej głowie jest i można coś robić ,zrobić a zdrugiej strony coś gniecie...jednak podsumowujac bez siebie ciężko sie zyje bardzo...bo pustka dla mnie to brak siebie...jak można taką kare znosic za jakie grzechy pytam nas to spotkało???czym sobie zasłużyliśmy...a zdrugiej strony pokonać siebie w jakis sposób i coś osiagnac kiedyś ale jednak być z tego dumnym to wielkie COŚ by było ale tak jak piszecie przejsć automatycznie przez zycie mi to nie pasi do końca...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

magic, doskonale wiem w jak trudnej sytuacji jesteś. Jeśli się nie ma czego chwycić, to z tego stanu nie wyobrażam sobie jak miałbym się wydobyć. Dlatego jestem w o wiele łatwiejszej sytuacji, bo jestem jakoby tak odgórnie zmuszany do podejmowania aktywności, chodzi mi o te moje nieszczęsne studia. Mam tam dokumenty, ludzie i profesorowie mnie znają, w rodzinie wszyscy wiedzą o moich studiach. Gdybym to wszystko przerwał, byłoby to całkowicie niezrozumiałe dla tych wszystkich ludzi, a w mojej pokręconej głowie od razu zrodziłby się cały skomplikowany scenariusz jak to destrukcyjnie wpłynie na moje bytowanie, dlatego mam to ciśnienie by jednak udawać i robić dobrą minę do złej gry, trwając na tych studiach. O wiele łatwiej jest po prostu utrzymywać przy życiu coś co już istnieje niż całkowicie na nowo rozpoczynać nowy rozdział w życiu. Ja jak już nie wyrabiam na studiach, to mam chociaż pewną bezwładność i mogę sobie pozwolić na chwile słabości, potem znowu robię zryw i dalej utrzymuję się w ruchu. Jak bym miał coś zaczynać od zera, to mogłoby się to skończyć tragedią, bo to wymaga wielkich nakładów energii.

Jak jest się w czarnej dupie i nie ma się obowiązków, nie ma się gdzie pójść pracować, to nie da rady tak od razu znaleźć wolę do zmiany tego stanu. Gdyby nie to, że jestem zarejestrowany jako student i na przestrzeni czasu jakoś się obeznałem z tym trybem życia, to nie wyobrażam sobie żebym miał podejmować jakąkolwiek aktywność. W zasadzie to moja jedyna aktywność jest na tych studiach, poza nimi nie mam żadnego życia, nawet mi do głowy nie przychodzi by się czymś zająć. Trzeba znaleźć sposób, by oszukać system i jednak podejmować aktywność, u mnie działa sztuczka z posiadaniem zobowiązań i posiadanie obowiązków na uczelni, tam mechanicznie wykonuję polecenia i dzięki temu sztucznie bo sztucznie ale idę do przodu i się w pewnych sferach rozwijam, może dzięki temu nie skończę pod mostem, dopiero gdy wracam do domu, to ten czar studiów pryska i nie robię nic, poza próżnowaniem w internecie. Jest łatwy sposób by sprawdzić czy w waszym przypadku ta sztuczka też zadziała, nawet niemądry wspominał, że jak ktoś by mu rozkazał coś zrobić to on by się tym zajął, po prostu sam z siebie nie był w stanie niczego zaczynać, ja mam tak samo. Z tym sprawdzeniem chodzi o to, by pójść na oddział dzienny gdzie jest mało intensywna terapia zajęciowa i sprawdzić czy faktycznie jeśli dostanę polecenie narysowania czegoś to narysuję to. To jest taki wstęp do większej aktywności, jeśli przejdzie się ten test, to znaczy że można pokusić się o rzucenie wszystkich sił na szalę i pójść do jakiejś prostej nieabsorbującej pracy i tam też na zasadzie wykonywania poleceń podejmowania aktywności. Mówię o tym wszystkim po to, by nie było potem historii w stylu, że ktoś z nas tak zaniedba swoje życie, że w końcu zostanie wyrzucony na bruk i będzie gdzieś żył na dworcu żebrząc na chleb. Teraz żyje się nam wygodnie i możemy gadać przez internet, ale łatwo to stracić jeśli nie będzie się wykonywało minimum aktywności potrzebnej do zarabiania pieniędzy.

Nie chcę nikogo straszyć, ale nie myślcie że będzie tak pięknie że jak będzie tkwić w stanie nic nie robienia to bezboleśnie odejdziecie na drugi świat. Zapewniam was, że tkwiąc w tym stanie najpierw stoczycie się na bezdomność, potem będą was tłuc dresy za to że żyjecie, będziecie ciągle chodzić głodni, zimą będą wam zamarzały palce, będziecie śmierdzieć tak że aż sami w tym nie będziecie w stanie wytrzymać, wszyscy wokół będą was poniżać i zewsząd wywalać i wtedy nawet jak wyzdrowiejecie to nie będziecie mieć szans na powrót do normalnego życia, lecz tylko w olbrzymich cierpieniach będziecie latami zbliżać się do agonii i w konsekwencji do śmierci. Dlatego mówię wam, żyjcie tak byście mieli do czego wracać.

Zresztą niech brak uczuć coś powie w tym temacie, bo wiem że też udaje jej się podejmować aktywność.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

no cóż więc w takim razie powinnismy sie zamienić podpisami do postów bo twój ewidentnie do ciebie nie pasuje chyba bardziej do mnie a mój nick magic już wiesz czemu taki mam :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja jestem dość aktywna, ale od niedzieli jednak mam jakiś gorszy nastrój. W niedzielę mi się humor zwiesił po wizycie u tych znajomych z dzieckiem. W poniedziałek była wizyta u lekarki i chwilowo zrezygnowałam z tak upragnionego solianu. Ogólnie cały czas traktowałam moje zaburzenia jako czasowe i miałam nadzieję, że uczucia powrócą, tak jak powracają Topielicy. Dopiero Wasze dzisiejsze posty o tym, że to do końca życia popsuły mi tę perspektywę. Faktycznie jak się założy, że to do końca życia, to ma się mniejszą ochotę na jakiekolwiek starania. Skąd jednak możemy wiedzieć co będzie np. za 5 lat...może wymyślą lek 10 razy lepszy nbiż solian. Poza tym, ja, jak już wspomniałam dodtakowo pokładam ufność w Bogu, Matce Bożej i Świętych. Św. Antoni mnie nigdy nie zawiódł, więc wolę mieć nadzieję, że kiedyś będę znów emocjonalnie reagować. Dziś się bardzo ucieszyłam, bo po pracy miałam już wszystkiego dosyć, szczególnie tej pustki i tego zmęczenia i braku perspektyw i w pewnym momencie poczułam coś jakby złość i zaczęłam mocno płakać. Wsiadłam do tramwaju i łzy mi ciurkiem leciały nie zważająć na ludzi wokół. A ja się bardzo ucieszyłam tym wybuchem, bo to oznacza, że są we mnie jakieś ludzkie odruchy...ostatnio złość czułam ze 3 mce temu i od tamtej pory nic...więc się ucieszyłam, że ją dziś poczułam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja obecnie testuje wellbutrin xr 150mg z rana i ta noradrenalina sprawia, ze nie jestem przyslowiowa d.upa tylko robie to co sobie uplanuje, a nie, ze ktos mi bedzie na swoim stawial. poza tym zauwazylem, ze 6 godzin po wzieciu solianu 300mg nachodzi mnie naturalna chec spania, ale taka konkretna, chce mi sie spac i musze sie polozyc, bo inaczej tylko mysle o spaniu i nic poza tym. dlatego zaczne od jutra brac solian 300mg wtedy kiedy jem obiad czyli 16:00, a wellbutrin xr 150mg z rana jak sie obudze i wtedy wam powiem co i jak. a tak ogolnie to nei zamulam tylko robie co do mnie nalezy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ale czy masz, Zawiliński, uczucia po tym wellbutrinie i solianie?

 

-- 17 lut 2011, 19:30 --

 

U mnie jakiś potworny zjazd. JEstem dość załamana. Zaczęło się od tego, że jestem potwornie zmęczona po neuroleptyku na sen (olanzapinie). Chodzę ciągle jak zombie. Dziś po porstu nie mogłam wytrzymać w pracy ze zmęczenia. To nie jest takie normalne zmęczenie, tylko bardzo specyficzne, o czym niejeden raz pisał Niemądry. Takie totalne znużenie, do tego senność i zmulenie. Pracować się w ogóle nie da. Wytzrymałam 6,5 h, potem się urwałam, przyjechałam do domu, walnęłam na łóżko w piżamie i tak leżałam do tej pory. Nie miałam siły na nic. Poza tym dzieje się coś jeszcze ze mną. Coś złego, ale nie umiem tego sprecyzować. Jakby pustka większa. Jak leżałam 2h w całkowitej ciszy ( zasnąć i tak nie mogłam) to czułam się okropnie. Potem zaczęłam czytać gazetę, to już trochę lepiej. NAjgorsze jest to, że ja CHCĘ mimo wszystko pracować, chcę się sama utrzymywać, a kompletnie nie mam siły przez tę olanzapinę. W ogóle jest gorzej od niedzieli. Męczy mnie już ta jednostajność. Jak mi się zaczęło poprawiać narobiłamsobie nadziei, ale niestety ta poprawa zatrzymała się na pewnym etapie. Uczucia nie wracają, przez co i sensu życia n i e c z u j ę. Niestety od wczroaj znów mam myśli samobójcze, choć mneij intensywne niż przedtem. MAm nadzieję, że dziś się wyśpię z 11h i jutro będę mogła się zająć pracą, to jakoś oszukam pustkę. Niestety nadal nurtuje mnie myśl, że to może nigdy nie minąć, nurtuje mnie pytanie czy próbować z solianem i co z moim facetem. On ciągle mówi i założeniu rodziny, ma już 36 lat, a ja tego w ogóle nie widzę.No i ten bezsens wszystkiego. Jak nie ma emocji, jak nic nie cieszy, to dominuje bezsens. Pozostaje tylko racjonalnie sobie tłumaczyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

***

Moja Mama jest w szpitalu z podejrzeniem raka tarczycy. Ma guza 2 cm. A ja nie czuję nic. Moja kochana Mama, a ja nic nie czuję. TO jest naprawdę straszne.

 

 

Ja w wieku 10 lat stałem nad trumną mojego dziadka,u którego byłem niemal codziennie. Rewelacyjny kontakt z nim miałem. Patrzyłem na jego martwe ciało w otwartej trumnie...i nic. Kompletnie. Zero uczuć i to w wieku 10 lat! Wtedy dopiero sobie uświadomiłem kim jestem, ale to było zbyt ciężkie jak na dzieciaka. Wpadłem w taką histerie,wręcz panike ,że w 3 osoby mnie z kostnicy wyprowadzali,a potem próbowali uspokoić. Wszyscy myśleli,że tak strasznie przeżyłem śmierć mojego kochanego dziadka.Myśleli,że jestem normalny.Nie, tak zaaragowałem ,gdy dowiedziałem się że jestem tym czym jestem...I to było dopiero straszne,szczególnie z psychiką dzieciaka...

 

 

Jeśli to Ci poprawi humor, to kiedyś moja młodsza siostra powiedziała coś takiego, w przypływie złości z rozpaczy , gdy moja (i jej) babcia umierała :

 

"Po co Bóg dał nam uczucia?Po co ku***? Jeb*** sadysta z niego,lubi patrzyć jak cierpimy..."

 

Powiedziała to nieświadoma tego,że jej brat,który stał obok...nie ma żadnych uczuć. Ale to zdanie zapomiętałem... Może faktycznie miała racje? Może czasem lepiej nie czuć?

 

Btw. Ja w Boga nie wierze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

***

"Po co Bóg dał nam uczucia?Po co ku***? Jeb*** sadysta z niego,lubi patrzyć jak cierpimy..."

 

 

Nic dziwnego że masz depresję jak masz pretensje do kogoś, w kogo nie wierzysz. Nie obrażaj Boga, wedle powszechnie panującej religii człowiek ma wolną wolę, gdyby staruszek na tronie postanowił nie pokazywać, śmierci i wpływać na twoje życie, chronić cię pod parasolkiem, to czułbyś gorszy niedowład egzystencjonalny niż w depresji.

 

Nie widzisz, że twoje myślenie nie ma sensu? Chcesz by twoim życiem kierował bożek? A Ty od czego masz mózg? Od narzekania, że ktoś nie rozumie cię? Masz mózg od tego, by myśleć, żaden Sekret o prawie obciągania ani sztucznie uśmiechający pan w fotelu ci nie pomoże.

 

Sam jesteś zje**** a nie Stwórca, uczucia są cudownym mechanizmem dającym barwy życiu, do odczuwania całego spektrum istnienia, życie nie składa się tylko z cieszenia pały non stop.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mimo wszystko Twoja wypowiedz nie ma zadnego sensu madralo. Normalnie jestem spokojny, ale wkurwiaja mnie tacy ludzie, ktorzy wbijaja w srodku rozmowy ni z gruchy ni z pietruchy nie wiedzac nawet o czym mowia. Powtorze slowa Topielicy - czytaj ze zrozumieniem. To mlodsza siostra Forzy to powiedziala, nie on sam. Forza tylko postawil taka hipoteze. Sam nie ma uczuc, wiec skad ma wiedziec co jest lepsze? To bylo zastanawianie sie na glos.

Ale mysle, ze w glebii serca (czego?) wcale tak nie myslisz, Forza. Musze sie zgodzic z Grzegorzem, ze niezaleznie od tego jak mocne sa te uczucia, to jest ich cale spektrum i zawsze sa gorsze i lepsze chwile. I bez tych zlych ludzie nie docenialiby tych lepszych momentow, wiec to wszystko sie uzupelnia w jakis dziwny pokrecony sposob. A my zyjemy w stanie wiecznego zawieszenia. Czy to naprawde moze byc lepsze nawet od najwiekszego cierpienia? W ktorym momencie zycia Ci to pomoglo? Moze zyskales jakies korzysci materialne, zdales test, bo nie czules strachu, ale na dluzsza mete nic z tego nie masz. Ludzie tacy jak my umieraja w ogromnym cierpieniu i samotnosci, poniewaz okazuje sie, ze nic przez cale zycie nie stworzyli. Wyobraz sobie, ze jako stary osiemdziesieciopparoletni gosc bedziesz lezal na lozu smierci i spojrzysz na swoje zycie. I co zobaczysz? Wielka pustke i rzeczy i ludzi, ktorych zniszczyles. Nawet osobe bez uczuc musi przerazac taka perspektywa.

 

Wyjezdzam za 3 godziny do Mediolanu. Powinienem sie bardzo cieszyc z tego powodu, ale czuje tylko tepy bol w sercu, to chyba cos w stylu wyrzutu sumienia, ze sie nie ciesze. :( Forza, czy jako dzieciak czules chociaz ekscytacje z powodu takich rzeczy?

 

Jeszcze mala dygresja

Zalozmy, ze Bog istnieje tak jak i to cale pieklo, niebo itd. Na tym swiecie przezywamy tylko i wylacznie bol. Ale wedlug ogolnie przyjetych standardow jestesmy zlymi ludzmi (nie oszukujmy sie, religia opiera sie na emocjach, wiec jestesmy poza jej skala). Na co wiec mozemy liczyc po smierci? Trafimy prosto do piekla i nie dosc, ze cale zycie doczesne zylismy cierpiac, to jeszcze cala wiecznosc bedziemy sie smazyc w ogniach piekielnych? Czy Bog sie nad nami zlituje i wpusci nas do nieba i chociaz tam zaznamy spokoju?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wchodzicie na na tematy filozoficzno-egzystencjalne widze...

a nie zastanawiało was fakt ze my zaburzeni jestesmy od szatana a nie od boga ze względu na wielkie pokłady zła jakie mamy w środku i złych emocji i krzywdy jaką ja wyrzadziłem słowami najbliżyszym...jestem złym człowiekiem niestety...nigdy ni chciałem być ale nieswiadomosć zrobiła swoje...pozostaje z tym walczyć aby dobro pokonało zło...czyż miłośc,dobro,szacunek to nie piękne emocje???zapewne tak ale ja ich nie posiadam obecnie dlaego chyba ni ejestem człowiekiem tylko jakimś skur..........m :(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×