Skocz do zawartości
Nerwica.com

Samookaleczenia.


Samara

Rekomendowane odpowiedzi

Nie wiem w sumie czego oczekiwałam. Jak nie mówiłam nic i zamykałam się w sobie to też było źle, zachęcał mnie abym mówiła. A teraz jak mówię, próbuję bo sam prosił bym to robiła, nie otrzymuje praktycznie żadnej odpowiedzi zwrotnej. Wiem, że wiele ludzi nie wie co ma robić, mówić w takich sytuacjach. Ale już tracę powoli siły w wyjaśnianiu jak to działa i czego wtedy oczekuje. (...)

Mówiłam potem, że mi przykro itp to właśnie usłyszałam to 'nie wiedziałem' i różne inne tłumaczenia. Teraz widzę, że chce to jakoś odkręcić. Jednak mam wątpliwości, że znów się wszystko uspokoi, a następnym razem będzie tak samo.

 

Powiem coś, co może niekoniecznie będzie wygodne i fajne, ale nie mam na celu żadnej złośliwości. Wydaje mi się, że trochę za dużo wymagasz od tych konkretnie ludzi. Nadajesz im bardzo trudną rolę, której sprostać nijak nie mogą. Mają się opiekować Tobą, zawsze Cię rozumieć, spełniać oczekiwania, mają wręcz sprawować kontrolę nad tym, czy się potniesz czy nie, nad Twoimi impulsami czy zamiarami. Mają wiedzieć, co robić w takich sytuacjach i co powiedzieć, mają znać mechanizmy autodestrukcji, mimo, że nie są psychologami. To jest bardzo trudna rola, a poza tym przyjaciel nie ma być Twoim opiekunem, rodzicem, terapeutą. Oczywiście ważne jest dzielenie się wspólnymi odczuciami, obustronnie, wzajemny szacunek, CHĘĆ zrozumienia, umiejętność słuchania. Ale wymaganie od przyjaciół, że będą sprawować kontrolę nad Twoimi impulsami i że ochronią Cię przed Tobą samą oraz będą rozumieć mechanizmy choroby to nie ten adres. Owszem, mogą słuchać, starać się rozumieć, ale nie możesz wymagać od nich, aby Cię ratowali przed Tobą samą. Nie są od tego. To Ty sama od tego jesteś, a wcześniej rodzice.

 

Ja uważam, że Ty na znajomych przenosisz swoje oczekiwania właśnie z rodziców. To ich rolą było ochranianie Ciebie, spełnianie Twoich potrzeb, opieka, matczyna troska, zdrowe stawianie granic dla Twojego dobra, bezwarunkowa miłość. Od nich miałaś jak największe prawo tego oczekiwać i do nich możesz mieć żal. Ty jednak adresujesz te oczekiwania na znajomych, na nich jednak łatwiej się wściekać niż na rodziców, łatwiej jest się zmierzyć z bólem, że odrzucają znajomi niż rodzice (boli jedno i drugie, ale odrzucenie rodziców bardziej). Problem w tym, że znajomi to znajomi. To są inne relacje. Dopóty będziesz wymagać od nich tego, czego od rodziców (a każde dziecko chce od rodziców opieki, troski, bezpieczeństwa, ochrony), dopóty będziesz sfrustrowana. Wiem, że tego się nie da zrobić za pomocą racjonalizacji i woli, nie o to chodzi, rozmawiasz o rodzicach w terapii? Czujesz te rozmowy?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

naranja, nie widzę żadnych złośliwości ;) Jednak żeby zrozumieć sedno musiałabym chyba opisać szczegółowo swój cały barwny życiorys :D

 

Ale wymaganie od przyjaciół, że będą sprawować kontrolę nad Twoimi impulsami i że ochronią Cię przed Tobą samą oraz będą rozumieć mechanizmy choroby to nie ten adres. Owszem, mogą słuchać, starać się rozumieć, ale nie możesz wymagać od nich, aby Cię ratowali przed Tobą samą. Nie są od tego. To Ty sama od tego jesteś, a wcześniej rodzice.

Żeby trochę rozjaśnić. Jestem nieufna i trzymam ludzi na dystans. Racja, rodzice mnie w jakiś sposób nie chronili, inni też bo nie dawałam im chociaż spróbować się poznać - taki mechanizm obronny. Przestałam wierzyć w sens bliskości. I znalazłam sobie na to sposób, chronienia siebie przeżywaniem wszystkiego w samotności. Jak ktoś chciał być blisko, odsuwałam się. Głównymi czynnikami było właśnie wychowanie rodziców i nagła śmierć mojej przyjaciółki. Na terapii od początku mi mówiono, że mam próbować się otwierać bo inaczej będę czuć się samotna i właśnie sfrustrowana. Jak wiadomo samookaleczanie to nie jest nasz jedyny problem, wiąże się z konkretnymi zaburzeniami. Podjęłam decyzję i zaryzykowałam bliższą relacje. Długo zmagałam się z tym by cokolwiek o sobie powiedzieć. Raz się rozryczałam bo tak bardzo chciałam, a coś wewnątrz czego nie umiem zdefiniować blokowało mnie przed wypowiedzeniem kilku słów na swój temat. Nie mówię tu o znajomych bo o nich nawet mowy nie ma, nie wiedzą że to robię, że w ogóle coś mi jest(oprócz niektórych z oddziału, terapii) nie tłumacze im się. Spotkam się czasem na piwo, pośmieję. Tyle. To takie złudne bezpieczeństwo. Dystans. Wiem, że przez to wiele razy zaprzepaściłam szanse na coś więcej, choć tak naprawdę w głębi duszy znów tego chcę. Po jej śmierci często miałam wrażenie(pewnie nie raz mylne), że to nie ma sensu, że już z nikim tak nie będzie. I tak też mam w głowie od dziecka, że problemy muszą zostać 'w domu', a ja mam być silna i nie dać nic po sobie poznać. Nawet jak to już wiem i uważam, że to głupie to przekonanie wciąż gdzieś tam siedzi.

Wczoraj pod wpływem emocji tak zareagowałam, pewnie zbyt przesadnie. Jak teraz patrzę tak z boku to nie wiem konkretnie co miałoby się stać. Nigdy wcześniej nie mówiłam, że mam ochotę sobie coś zrobić w tym momencie, że tak się w danej chwili czuje. Więc to mogło tak nagle kogoś zdezorientować. Zwykle wtedy milczę, dopiero po jakimś czasie jak ochłonę coś mówię.

 

To ich rolą było ochranianie Ciebie, spełnianie Twoich potrzeb, opieka, matczyna troska, zdrowe stawianie granic dla Twojego dobra, bezwarunkowa miłość. Od nich miałaś jak największe prawo tego oczekiwać i do nich możesz mieć żal?

Sugerowano mi pozbyć się jakiegokolwiek żalu do rodziców. Ojciec, który do niedawna był dla mnie jeszcze jakimś autorytetem, stracił dużo w moich oczach. Upominał mnie i siostrę, moralizował, uważał się za cholera wie jak nieomylnego i wierzącego, aż tu nagle dowiedziałam się, że ukrywał swoje podwójne życie latami. Ten czas już minął i się nie wróci. Nie mam już czego od nich wymagać.

Sama sobie robię krzywdę i przyznaje się do tego.

 

Uff. Aż to dziwne, że się tak rozpisuje ostatnio.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

Sugerowano mi pozbyć się jakiegokolwiek żalu do rodziców.

 

Ja uważam, że to stanowczy błąd w terapii. Żal jest uzasadniony. Jeśli ma zniknąć lub się zminimalizować, to tylko samoistnie, wtedy, gdy się pewne rzeczy odpowiednio przepracuje. Ale przecież to nie może się stać siłą woli! Jak można zakazać komuś coś czuć...?

 

Znasz może książkę "Toksycznie rodzice"?

A książki Alice Miller?

 

-- 03 cze 2011, 16:38 --

 

Nie mam już czego od nich wymagać.

 

Tylko, że chodzi głównie o rodziców "z głowy".

To, co Ci świadomie i nieświadomie zaszczepili (i co ciągle na Ciebie działa).

 

Sama sobie robię krzywdę i przyznaje się do tego.

 

Tak, sama podejmujesz różne działania i jesteś za nie odpowiedzialna.

Ale to, że masz trudności emocjonalne to wina rodziców.

Raczej nie robiłabyś sobie tu i teraz krzywdy, gdyby oni Cię nie skrzywdzili.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

 

Sugerowano mi pozbyć się jakiegokolwiek żalu do rodziców.

 

Ja uważam, że to stanowczy błąd w terapii. Żal jest uzasadniony. Jeśli ma zniknąć lub się zminimalizować, to tylko samoistnie, wtedy, gdy się pewne rzeczy odpowiednio przepracuje. Ale przecież to nie może się stać siłą woli! Jak można zakazać komuś coś czuć...?.

Naranja......ta kwestia mnie interesuje, bardzo. Przepracowanie.

Czym jest wg Ciebie?

Zrozumienie....to chyba zbyt mało jak dla mnie.

Ty chyba jesteś na dalszym etapie.......pomóż proszę mi uzmysłowić termin "przepracowanie".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Naranja......ta kwestia mnie interesuje, bardzo. Przepracowanie.

Czym jest wg Ciebie?

Zrozumienie....to chyba zbyt mało jak dla mnie.

Ty chyba jesteś na dalszym etapie.......pomóż proszę mi uzmysłowić termin "przepracowanie".

 

No nie wiem, czy na dalszym, dopiero zaczynam, dopiero na drugiej sesji byłam :mrgreen: A nawet nie sesji, tylko konsultacji. Jestem teraz na takim etapie, że staram się intelektualnie zrozumieć, w jaki sposób ma się dokonać moja zmiana. Teoretyzuję. Nie mam pojęcia, jak to będzie przebiegać w praktyce, na razie mogę tylko stawiać hipotezy. Dla mnie przepracowanie na być emocjonalno-intelektualne. Samo zrozumienie (siebie, rodziców) i racjonalizowanie nic nie da, tak sądzę. Mogę się posłużyć przykładem pewnej forumowiczki, która wyzdrowiała, terapia jej pomogła. Przepracowanie w jej przypadku polegało na tym, że ona zaczynała w terapii od spraw bieżących, przeżywała te objawy/emocje, i razem z terapeutką usiłowały powiązać to, co się z nią teraz (emocjonalnie) dzieje z konkretnymi zachowaniami rodziców z przeszłości, z konkretnymi zachowaniami z przeszłości. Z tym, że nie intelektualnie. Ona to wszystko bardzo przeżywała, wracając do tamtych uczuć - i mówiła, że dopiero to przeżywanie wnosiło powoli jakąś poprawę. Tylko, że to nie było samo przeżywanie dla przeżywania - raczej tak, że ona na tamte sytuacje starała się na nowo emocjonalnie reagować. To wyglądało np. tak, że przychodziła na sesję z tematem, że w pracy dopadły ją lęki. No i zaczęły z terapeutką szukać, kiedy pojawił się lęk i dlaczego, jaka to była sytuacja. No i się okazało np. że to była sytuacja taka, że jej współpracownica coś tam dogadała, a ona bała się wyrazić złość. Jak to mówiła na sesji to zaczynała sobie dzięki terapeutce dawać prawo do złości i odczuwać ją. Potem terapeutka pytała, czy ta sytuacja nie kojarzy się się może z czymś z dzieciństwa. No i ona wtedy np. sobie przypominała, jak jej matka tak dogadywała, no i ona bała się na matkę zezłościć, z lęku przed odrzuceniem lub karą. No i jak to opowiadała i przeżywała (ona podkreśla, że to nie były suche analizy, na rozum, ale ją to bardzo emocjonalnie poruszało), to poczuła złość na matkę za to, że jej chamsko dogadywała, zareagowała (w głowie) wiązką bluzgów za to, jak matka śmiała ją jako dziecko tak traktować, etc. Z biegiem czasu coraz bardziej K. dawała sobie prawo do takich emocji i przestawała się bać wyrażania uczuć w sytuacjach bieżących, w teraźniejszości, coraz bardziej potrafiła stawać w swojej obronie, no i np. zamiast czuć lęk lub się dołować, gdy ktoś jej dogaduje, czuła się coraz bardziej pewna siebie i potrafiła się sprzeciwić. No i tak robiła ze wszystkimi sytuacjami, które w niej coś poruszały - przynosiła je na sesję, przeżywała, dokopywała się do sytuacji z przeszłości i reagowała na to na nowo (czyli oburzeniem - zamiast dołem/autoagresją - że matka się tak wobec niej zachowała). Z czasem zaczęła czuć, że odzyskuje siebie, swoją tożsamość, że czuje się pewniejsza siebie, zaczęła się lepiej czuć, poprawiła się jej samoocena i zaufanie do swoich odczuć, oparcie w sobie. Żal do rodziców (a w jej przypadku gorąca nienawiść) zaczął się zmniejszać samoistnie, gdy to, co robili jej w przeszłości coraz mniej rzutowało na to, co się z nią dzieje tu i teraz. Teraz czuje się szczęśliwa, funkcjonuje dobrze, choć twierdzi, że jakaś dziura w sercu jest, gdy myśli o dzieciństwie, ale raczej w duchu empatii dla tamtej dziewczynki, a nie z wielką goryczą i dołem.

 

Jeśli chodzi o mnie to na razie jestem na etapie głębokiego żalu i złości. Dopiero zaczynam, bo moje wcześniejsze terapie to były niewypały.

 

-- 03 cze 2011, 17:25 --

 

Aha, no i jeszcze chciałam dopisać, że jej terapeutka nigdy nie mówiła jej, co ona powinna, a tym bardziej, że powinna porzucić żal do rodziców, że złoszczenie na nich nic jej nie da, itd. Nic nie narzucała, nie radziła, nie moralizowała, nie pouczała. Po prostu pomagała wejrzeć w emocje, nawet te najbardziej irracjonalne, nieadekwatne i wstydliwe. K. mówiła w swojej terapii szczerze o nienawiści, pogardzie, żalu, zawiści. Gdy to wszystko przepracowała (tj. napisałam u góry) to te emocje zaczynały ustępować miejsca miłości (choć chyba nie do rodziców), radości, zadowoleniu, chęci do życia, szczęściu. Ale i smutkowi, strachowi, z tym, że już nie depresji i nie lękom - po prostu zaczęła odczuwać adekwatnie do sytuacji. I dobrze jej z tym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

naranja: to ciekawe, że pytałaś (kogo innego, ale i tak się odniosę:D) o Alice Miller... jeszcze nie przerobiłam, mam na pulpicie, ale nie lubię pdf więc tak sobie póki co leżą.

znów muszę się z Tobą zgodzić na 100 procent:D

"przepracowanie" nie kończy się na intelektualnym zrozumieniu. ja jestem typem osoby, która bardzo dużo analizuje i teoretyzuje i w mojej głowie to mam niby wszystko poukładane...ale emocje i tak idą swoim torem. najważniejsze, to przenieść to co w głowie na poziom działania. ja dopiero się uczę. uświadamiać sobie skąd się bierze wściekłość, dół. obecnie staram się też zatrzymać stare, niezdrowe reakcje, ale jednocześnie nie blokować tego że czuję wściekłość. po prostu inaczej ją katalizuję...uważam, że to błąd mówić komuś, że nie może czy nie powinien czuć tego co czuje...właśnei dobrze mówić o żalu do rodziców, nie ma w tym nic złego, nikt od tego nie zginie (choć nie powiem, przełamując lojalność i ochranianie mojej matki czasem czuję jakbym ją w jakiś sposób "zabijała". a przecież ostatecznie chodzi o to, żeby żyć wreszcie w zgodzie ze sobą. SOBĄ!)

po tym kim sama i jestem i po opowieściach ludzi z terapii...wydaje mi się czasem że wszystkie te problemy to właśnie zablokowane emocje. więc jak najbardziej trzeba je zacząć wreszcie oswajać, przeżywać, wkurzać się i machać rękami na fotelach terapeutycznych:D:D:D

 

Helvetti: palce, w sensie, strasznie zgryzam sobie całe linie papilarne, i skórę wokół palców, wszystko. po kąpieli wygląda to dość obrzydliwie, za to szybko się goi. zastanawiam się czy to się podciąga pod autoagresję czy jakiś infantylizm późnodziecięcy, nieszkodliwy choć upierdliwy nawyk;P;P;P w ogóle o tym nie gadam z terapeutką.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

naranja, To co wszystko opisałaś...w taki właśnie sposób wygląda moja psychoterapia.

Wiesz dlaczego zapytałam Ciebie o te przepracowywanie? Bo tak sobie myślę,że tyle juz tam chodzę czasu, a tyle jeszcze przede mną. A terapeutka mówi,że ja przecież to robię cały czas......,ze pracuję.

Nie wiem dlaczego odnoszę wrażenie,że idzie mi to jak krew z nosa.

Naranja...to juz 20-ty miesiąc.

NIeźle muszę być zaburzona.Może w ten sposób: mam wiele trudności jeszcze. A ostatnio doszła trudność: współodczuwanie. Moja empatia.Wykańcza mnie. Chciałabym się tego pozbyć.

No...ale nie chcę robić off topika.

Dziękuję kochana,że mi wytłumaczyłaś.

Mam pewność, że wszystkie sytuacje, których będę doświadczała w życiu, będą się opierały na przepracowanych waśnie emocjach i sytuacjach poruszanych na terapii.

Nazbierało się trochę tego.

 

Cieszę się,że masz za sobą już 2 wizyty-konsultacje.

To będzie nurt psychodynamiczny, tak jak mój?

 

milano3, dość dobry jest Cepan. Krem na bazie cebuli. Niestety doznania węchowe jak dla mnie ...... :hide:

Ale liczy się działanie. Naprawdę dobry. Bledną nawet stare bliznowce. Ważna jest systematyka.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Michuj, Kurcze...Michałku nie wiem.

Blizny bledną na 100 %.

Miałam 2 razy krojoną szyję. Nic nie widać.

Ale skoro bledną blizny, to rozstępy też powinny zblednąć.

Słuchaj.....popytaj w aptece, jest teraz masa specyfików na rozstępy.

Ja ich nie mam, nie stosowałam.

Ale moja siostra gdy była w ciąży to się smarowała,żeby ich nie mieć. I nie miała.

To też zależy od tendencji skóry, od różnych czynników....szybkiego tycia, chudnięcia, diety etc.

Może kup coś teraz i smaruj się już profilaktycznie. To pomoże.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Korba, jakiej maści używasz ? Ja też smaruje od jakiegoś tygodnia maścią silikonową, ale na razie nie widzę, zadnej poprawy. I jakie są wogóle twoje blizny ? :)

 

smaruje No-scarem.

różne mam blizny, na szczęście bez zgrubień, wyglądają jak ostre zadrapania. takie czerwone ślady, niektóre sine.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cieszę się,że masz za sobą już 2 wizyty-konsultacje.

To będzie nurt psychodynamiczny, tak jak mój?

 

Jeśli w ogóle będzie (ciągle boję się przekierowania, odrzucenia, bóg wie czego jeszcze...) to analityczny. Ale bardziej w kierunku psychodynamicznym, terapeutka jest dość aktywna, zaangażowana i empatyczna, nie jest chłodnym zdystansowanym myślicielem-psychoanalitykiem. No ale sesję zaczynam ja, ja wybieram temat, ona nie poucza, nie doradza, nie mówi o sobie. Na swojej stronie ma napisane, że prowadzi psychoterapię zorientowaną analitycznie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jestem zadowolona, pomino tego,że odnoszę wrażenie,że ta terapia się nigdy nie skończy.

 

Ale to dopiero 20 miesiąc! Czyli półtora roku. To dopiero początek albo środek, jak na terapię psychodynamiczną. Ludzie, o których czytałam lub z którymi miałam kontakt, a którzy skończyli terapię z sukcesem, chodzili 3,5 roku, 3 lata, 5 lat (znajome z nerwicą), 8 lat (znajomy z zaburzeniami osobowości borderline), 4 lata Rachel z "Uratuj mnie" (zaburzenia osobowości). To tak ku pokrzepieniu.

 

Problemy życiowe nigdy nie znikną, w terapii chodzi o to, abyś uporała się z problemami emocjonalnymi i potrafiła sobie radzić z życiowymi bez wsparcia terapeuty i bez uciekania w objawy chorobowe.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

sorry ze sie glupio pytam po co wy sie tniecie? jak juz jechac to na calego tzn. petelka i heja zawisnac a nie zeby sie szpecic. z wieszaniem sie jest tak: albo sie udusisz albo cie uratuja. a z cieciem jest tak ze jak sie potniesz to potem to widac, bol jak cholera i nic z tego nie wynika. jedynie to widac i potem ludzie krzywo sie na ciebie patrza. ale widze ze ci ktorzy sie tna cos jakby albo nie meili swiadomosci czy cos. powiedzcie mi po co wy sie tniecie? czlowiek w depresji pragnie tylko smierci to rozumiem, ale zeby sie ciac? cholera to trzeba chyba brac jakies dragi zeby miec taka faze zeby sie ciac jak gosciu haratal sobie twarz w filmie z hannibalem lecterem. co wy znajomi lectera?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

sorry ze sie glupio pytam po co wy sie tniecie? jak juz jechac to na calego tzn. petelka i heja zawisnac a nie zeby sie szpecic. z wieszaniem sie

 

Ty serio uważasz, że z dwojga złego lepiej jest się powiesić niż pociąć z rozpaczy?

Ja mam inne zdanie.

 

po co wy sie tniecie? czlowiek w depresji pragnie tylko smierci to rozumiem, ale zeby sie ciac?

 

Bo mimo wszystko chcemy żyć. A gdy nic nie działa na ukojenie psychicznego bólu, ani leki, ani terapia, ani związki, ani nic to zostaje taki sposób, ból fizyczny na chwilę przysłania psychiczny. Wyobraź też sobie, że w zaburzeniach osobowości są takie okrutne stany, gdy się nic nie czuje, gdy się traci kontakt z rzeczywistością i pocięcie się się to jedyne, co sprowadza wtedy na ziemię i daje jakiekolwiek wrażenie sensoryczne. Poza tym zostaliśmy wychowani tak, że złość na innych kierujemy przeciwko sobie - i zmienić to jest bardzo, bardo trudno.

 

Życzę więcej wyrozumiałości.

 

-- 04 cze 2011, 10:56 --

 

ale widze ze ci ktorzy sie tna cos jakby albo nie meili swiadomosci czy cos.

 

Świadomości czego?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie zgadzam się z tym, że w depresji pragnie się "zawisnąć" jak to poetycko ująłeś. nie będę mówić za wszystkich, powiem za siebie. ja w najgorszych momentach dużo myślałam o śmierci, zastanawiałam się nad metodami, obsesyjnie się skupiałam na tematyce umierania. i wydawało mi się że tego właśnie chce...ale jak potem trochę się uspokoiłam doszłam do wniosku, że chciałam po prostu ucieczki, byłam mega-sfrustrowana i załamana tym jak wygląda moje życie, a jedynym wyjściem WYDAWAŁO się właśnie samobójstwo. przy okazji stępiły się wszystkie inne uczucia, została tylko rozpacz...mam szczęście że organizm sam siebie wyłączył i po prostu przesypiałam całe dnie w ten sposób się znieczulając.

cięciem się też się znieczulałam. zastępowało myśli o problemach, zastępowało analizowanie na terapii, wykoślawiało wszystko co sobie układałam powoli w głowie. taki atak na samą siebie.

- poprawia się pani?

- tak, czuję się lepiej

(ciach ciach w łazience:)

- ...

 

a teraz to chcę żyć. mimo iż wczoraj cały dzień myślałam o tym, po co ciągnę to życie. o.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Bo mimo wszystko chcemy żyć. A gdy nic nie działa na ukojenie psychicznego bólu, ani leki, ani terapia, ani związki, ani nic to zostaje taki sposób, ból fizyczny na chwilę przysłania psychiczny. Wyobraź też sobie, że w zaburzeniach osobowości są takie okrutne stany, gdy się nic nie czuje, gdy się traci kontakt z rzeczywistością i pocięcie się się to jedyne, co sprowadza wtedy na ziemię i daje jakiekolwiek wrażenie sensoryczne.

 

No właśnie. Nie należy też generalizować, że tylko ludzie z depresją się okaleczają. Chcemy żyć, przynajmniej ja wciąż chcę, a żeby przetrwać coś z czym nie umiemy sobie poradzić mamy taki właśnie sposób. Myślę, że jednak większość ma świadomość, że to do niczego nie prowadzi i nikt nie chce paradować z bliznami po ulicy, ale w danej chwili to jest jak automat, impuls, coś co jest zaprogramowane na taką sytuacje. Trzeba zmieniać stopniowo te ugruntowane mechanizmy aby się przeprogramować na zwykłe odczuwanie, przyjmowanie, radzenie sobie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×