Skocz do zawartości
Nerwica.com

Abbey

Użytkownik
  • Postów

    8 939
  • Dołączył

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

Osiągnięcia Abbey

  1. Wczoraj wróciłam do swojego bloga z 2013 roku, emocjonalnie jestem na tym samym poziomie. To jest blog prywatny, tylko dla mnie, udostępniałam sama sobie jakieś okropne zdjęcia marząc o śmierci i samookaleczaniu. Mam wrażenie, że autoagresja już by nie spełniła swojej roli. Jakby trzeba było mi więcej nowych bodźców. Ale i tak mam te wszystkie obrazy dziś mocno w głowie
  2. Hej Ja nie mam zdiagnozowanej fobii społecznej (ponieważ nigdy nie wybrałam się do specjalisty, co odradzam każdemu), ale pozwolę sobie wypowiedzieć się. Lęki przed wystąpieniami mam od końca podstawówki. Zdarzało się mdlenie, rzyganie, biegunki, różne reakcje na tego typu stres. Wizja studiów to była dla mnie masakra z tych samych względów co u Ciebie. Wszystko zależy od wyrozumiałości i zrozumienia przez poszczególnych wykładowców. Nawet jeśli jest przepis w statucie uczelni (w co wątpię, ale zawsze możesz sprawdzić) to niekoniecznie każdy będzie się do tego stosował. Ja osobiście prosiłam niektórych wykładowców czy mogę ze względu na swoje lęki przeprowadzić zaliczenie inaczej (bo często prezentacje były na zaliczenie). I tu zawsze były szanse 50/50: albo się zgodzi, albo nie. Czasem wykonywałam prace dodatkowe, szli na to. Jakiś artykuł/wypracowanie itd. A czasem było nie i albo przedstawiasz, albo warunek. Było ciężko. Kilka razy chlałam pół nocy przed prezentacją żeby się odczulić... A tuż po wychodziłam do toalety żeby wyryczeć cały stres... Ale jakoś się udało, zdałam inżyniera, obrona w sumie to był mały stresik w porównaniu do całych studiów Nawet z dziekanem heheszkowałam na temat mojego pytania egzaminowego. A wcale swoich studiów nie lubiłam i nie siedzę jakoś mocno w branży. Teraz jestem na nowych studiach, na innej uczelni, też na kierunku technicznym. Mam we wtorek przedstawiać prezentację online z SOCJOLOGII. Wiesz, taki przedmiot-zapychacz. Już miesiąc temu napisałam do prowadzącego, że nie dam rady przedstawić tego online, no nie ma bata. "Proszę się przełamać". I taka rozmowa... Jestem na skraju załamania nerwowego, dziś z wielkimi bólami brzucha i łzami w oczach próbuję zmontować tę prezentację, ale prawdopodobnie spróbuję nagrać głos na dyktafon i wysłać mu taki filmik... Nie wiem co on na to. Ale jak widzisz, praktycznie jedyny humanista na całych tych studiach robi pod górę. I tak wygląda to poznawanie natury ludzkiej...
  3. bo de facto nic się nie zmieniło. Oni traktują mnie tak samo, ale dorzucając nowe wymagania (rozmnażanie itd), a to ja sobie dopisuję jakieś sentymenty i ideologie. Niestety, matka nadal ma swoje humory i chyba to krzywdzi mnie najbardziej - jednego dnia jest miła jak przyjaciółka jakaś, a kolejnego dnia wykorzystuje te fakty, których się dowiedziała w momentach, gdy jej zaufałam i się otworzyłam... Przed zerwaniem relacji powstrzymuje mnie fakt, że tylko ich mam. Ale w ostatecznym rozrachunku negatywnie to wpływa na mnie :/
  4. Mam tego dość. Całe moje studia miałam wypluwane od matki teksty w stylu "chciałabym zostać babcią" itd. Dziś zrobiła już konkretną dramę, że najlepiej won i zakładać swoją rodzinę. Czuję się identycznie jak dzieciak po liceum, który nie wie co ze sobą zrobić. Tyle że teraz po prostu muszę wybrać kolejny stopień studiów... Mój związek to fikcja. Nie wiem co robić z życiem - na co iść, dokąd iść. Czuję potrzebę zmiany, ale jednocześnie ogromnie się jej boję. Moje poprzednie studia zniszczyły mój organizm w związku z ciągłym stresem. Niby boję się znowu zaczynać wszystko od początku w kolejnym mieście, ale wciąż jestem na etapie poszukiwania swojego miejsca na ziemi... Nie jeździłam na żadne zagraniczne wymiany, bo bałam się rozstawać z rodzicami na tak długi czas. Tzn. nasze relacje są i zawsze były napięte, ale wiem, że mam tylko ich i ostatnie lata nauczyły mnie, że powinnam doceniać rodzinę póki żyje, bo potem już będę całkowicie sama... (choć samotna jestem już teraz) Czuję patologiczny lęk przed utratą, każdego tygodnia w obcym mieście martwiłam się o ich zdrowie, będąc tutaj chciałabym posiedzieć razem w pokoju, czasem porozmawiać, a czasem po prostu pomilczeć wspólnie... Gdy dorastałam nie miałam od nich wsparcia i zrozumienia. Teraz trochę przewartościowałam sobie wiele spraw i chciałabym po prostu utrzymywać relacje. I nawet gdy idę na spacer z tatą i nie rozmawiamy całą drogę, to doceniam to, że idziemy razem... Już nie liczę na ich wsparcie psychologiczne (kiedyś liczyłam, że wybiorą się ze mną do specjalisty - teraz już nie...), na zrozumienie. Liczę tylko na ich obecność i nieuciążliwość w moim stanie psychicznym. Ale mam wrażenie, że oni odbierają to jako moje pasożytowanie i zbywają mnie. Bo ktoś tam w moim wieku ma już ślub czy dziecko, a ja wciąż jestem "ich" dzieckiem, bo mam czelność chcieć spędzić z nimi czas. I chyba zatoczyłam koło i nadal czuję się odrzucona jak choćby w gimnazjum...
  5. Hej Ostatnio moja rodzina w kółko wspomina, że "czas założyć rodzinę" i nie wiem już co odpowiadać... Dopiero skończyłam studia, planuję dalszą edukację, czuję się ogromnie niedojrzała jak na swój wiek i te dotychczasowe 4 lata mieszkania w dużym mieście upewniły mnie w przekonaniu, że utraciłam wiele z lat nastoletnich - imprezy, jakieś odpały itd. Czuję potrzebę nadrobienia choć części "niedoborów". Studia I-wszego stopnia przebiegały u mnie równie nudno i "przegranie" jak całe poprzednie życie i planowałam wyjechać do kolejnego innego miasta spróbować trochę zażyć życia... Równocześnie wiele znajomych z podstawówki czy gimnazjum mają już spore dzieci (nawet córka jednej znajomej idzie już do szkoły!!) i moja mama zaczyna mocno naciskać na to, że powinnam znaleźć mężczyznę i założyć rodzinę, wyprowadzić się, wziąć kredyt na 30 lat itd... A ja nie chcę żadnych takich zobowiązań w tym wieku, czuję się za młoda, chcę mieć możliwość rzucić jedno miasto w cholerę i wyjeżdżać do innego za pracą bez żadnych mieszkań i mężów na karku... Nie chcę mieć dzieci wcale. Mówię to od wielu lat i wątpię, że w tej sprawie cokolwiek się zmieni. Moja rodzina długo podejrzewała u mnie homoseksualizm (nie miałam nikogo oraz wypowiadałam się tolerancyjnie o każdej orientacji) i czuję jakby te wymagania były kolejnym etapem udowadniania wszystkim, że jestem hetero. A jestem aseksualna... Jak odwiedzam dalszą rodzinę, pierwsze pytania to czy kogoś mam, kiedy ślub, czy nie jestem przypadkiem w ciąży... Cholera, mam 23 lata!!!! Jak znieść to pitolenie, czy priorytetem każdego rodzica jest oddanie córki jakiemuś mężczyźnie, najlepiej tuż po zakończeniu liceum? Czuję wewnętrzny nacisk i potrzebę stabilizacji. Ja miałam tę potrzebę definiowaną w swój sposób, a wszyscy inni już by mnie wydali za jakiegoś typa z zapleczem finansowym. Czuję się jeszcze dzieckiem, czy to jakaś patologia? Nienawidzę swojego zawodu, chcę się przebranżowić, rozwijać... A wszyscy wmawiają mi inne priorytety życiowe. uffff, musiałam to wygarnąć gdzieś w eter, dziękuję, już mi lepiej, nie oczekuję odpowiedzi
  6. Abbey

    Samotność

    Ja nie miałam w czasach przedstudenckich znajomych, więc dla mnie to zamknięcie się na stancji było jeszcze łatwiejsze - po prostu nadal bałam się życia... I mimo że mieszkaliśmy ponad 2 lata razem, to mało czasu spędzaliśmy wspólnie na wspólnych rzeczach. A mieliśmy jeden i to nie za duży pokój... On ciągle gra albo ogląda filmiki jak inni grają. Alkohol był codziennie. Gdy chciałam wyjść z jakąś koleżanką to wmawiał mi, że idę na spotkanie w celach erotycznych. On oczywiście uważał, że ma prawo wychodzić beze mnie i nieraz znikał bez słowa zostając po zajęciach w jakimś klubie... Prosiłam go miliony razy, by mnie zabrał ze sobą - ale mam wrażenie, że wstydzi się mnie i zawsze znalazł wymówkę, żeby nie przedstawić mnie swoim znajomym. Nawet jak np. szliśmy sobie ulicą, nagle idzie jego "ziomek", przystają, cześć-cześć, jakieś "co tam", ja stoję obok i NIC. Jakbym znikała. Jakby mnie nie było. Nigdy nie usłyszałam z jego ust "to moja dziewczyna, poznaj" itd. Bardzo mnie to bolało. Ja też na fejkowych kontach na forach "dla kobiet" pytałam o różne zachowania - to mój jedyny związek i nie wiedziałam jak to wygląda "normalnie". Jego matka koniecznie chciała zrobić ze mnie "wieśniaczkę". I mam wrażenie, że ogromny wpływ na ten związek ma właśnie ona. Szanuję Cię ogromnie! Kiedyś byłam małą dziewczynką z różnymi pasjami i wieloma planami - później wszystko przepadło... I potężnie szanuję osoby z pasją! I szczerze mówiąc takie wiadomości właśnie dają kopa - nie jakieś wspólne narzekanie! Staram się wyciągać wnioski z postępowania takich osób jak Ty, które miały większe jaja ode mnie i coś zrobiły ze swoim życiem. Oby tak dalej u Ciebie się działo :)
  7. Abbey

    Samotność

    Wiem, że nie powinnam swojego samopoczucia warunkować czyimś zainteresowaniem, obecnością - ogółem drugim człowiekiem. Tylko jak to robić, skoro całe życie to właśnie akceptacji drugiego człowieka mi brakowało? Odnoszę wrazenie, że cała moja samoocena oraz rzeczywistosc, którą wykreowałam podczas studiow wraz z ich końcem się zakończyły. Jestem tą samą - niepewną i pełną lęków dziewczynką po liceum, która nie wie czego chce. Chciałabym zdobyć magistra, potem sie doktoryzować. Ale dlaczego? Bo całe moje życie było samotne (bycie wyrzutkiem poszło w stronę bycia kujonem, co wciąż daje mi złudzenie stabilizacji psychicznej w momencie nauki) i chyba nie umiem inaczej żyć wśród ludzi. A studia same w sobie jako kierunek były dla mnie ogromnym utrapieniem i męką. Nie mam dziedziny, która mnie pasjonuje i odczuwam wielki żal do siebie, że nigdy nie znalazłam czegoś, co będzie sprawiać mi radość. W ciągu 3.5 roku zaledwie kilka razy byłam na jakimś piwie czy w mieszkaniu/akademiku jakiejs znajomej. Mimo to dało mi to wiele bodźców. Mimo „bycia z kimś” ciagle czułam się samotna, a dla tej osoby jestem nikim gdy studia nie trwają. Odczuwam ogromny brak szacunku do siebie samej, że nadal w tym tkwię, ale to tylko i wyłącznie wynik mojej samotnej desperacji. Wciaz jestem osobą z piwnicy, która boi się świata zewnetrznego.
  8. Nigdy nie będę w szczęsliwym związku jestem stworzona do jakiś przychlastów i patologii.
  9. @Duża Mi wie o wielu składowych, które występując w tym samym czasie powodują u mnie permanentny stres, zaburzenia snu, wieczną sr*czkę z nerwow, wymioty itd... Ale on uważa, że nie mam prawa się denerwować, bo histeryzuję, wymyślam, a tnę się dla zabawy. To była moja ostateczność. Coś, do czego nie chciałam wracać po tylu miesiącach. Starałam się mocno nie wpaść w ciąg. A on strzela fochy, że po prostu chciałam się zabawić... zabolało mnie to. Widzial mnie pociętą tylko raz - gdy miałam załamanie nerwowe na studiach. Dostalam wtedy niesłusznego kopa od uczelni, potraktowano mnie jak szmatę, a nauka wtedy była dla mnie priorytetem. Gdyby nie jego obecność, prawdopodobnie nie wytrzymałabym napięcia. Mam wrażenie, że on myśli, że w ten sposób szukam znowu jego atencji. Ale ja nie jestem atencyjną mendą, jakbym chciała zabiegać o jego uwagę to pocielabym się tak, żeby od razu widział. A ja nie chciałam, żeby w ogóle wiedział. Dowiedział się przypadkiem i ma pretensje. I teraz nie dość, ze mam pretensje do samej siebie, ze znowu to zrobiłam, to jeszcze on traktuje mnie jak powietrze i się mnie brzydzi.
  10. Dżizas, miałam jakiś czas temu kryzys, pocięłam się pierwszy raz od daaaawna, prawie się wygoiłam, rany ujrzał mój "partner" i nagle wielka drama i foch. Wiem, że robię źle, nie chcę nikogo obciążać, zobaczył przypadkiem i siedzi obrażony. Nie spyta dlaczego, co mnie doprowadziło. Uznał, że "wolę tak się bawić niż robić cokolwiek innego" i dyskusja na tym stanęła. Ughr.
  11. @Lilith to głównie kwestia podjęcia decyzji - z tym mam największy problem. Potem „jakoś” to idzie, dostosowuję się. Czasem mi się zdaję, ze za dużo myślę i analizuję.
  12. @Lilith czas decyzji, moja praca dyplomowa w strzępkach, promotor ma mnie zupełnie gdzieś, dzięki niemu nie mogłam przystępować do rekrutacji na kolejne studia, nienawidzę tego, czym zajmuję się ostatnie 3,5roku, nie mam swojego miejsca na ziemi, prawdopodobnie czeka mnie kolejna zmiana miasta, mam znowu okropne problemy ze snem. Od ponad pół roku żyję w żałobie i rodzina między sobą przypisuje mi nieco winy, w co uwierzyłam i z czym nie potrafię sobie poradzić. Z pracą krucho - nie mogę podjąć niczego na dłużej, bo nadal nie wiem gdzie będę za 2-3 miesiące... Nadal nie wiem czego chcę, co lubię i kogo kocham. Brak mi tożsamości i wyrazu. Nigdy nie chciałam być przezroczysta. Nadal czuję się malutkim; głupim dzieckiem we mgle.
  13. Abbey

    Samotność

    Zwierzaki są super. Ja obecnie mam pod opieką rejon w mieście i dokarmiam bezdomne koty. Niby zwierzęta wyrachowane i wredne, a w zyciu nie dostałam od człowieka tyle wdzięczności, życzliwości. I to nie tak, że tylko je karmię i mają gdzieś - zazwyczaj pierw coś gadają po swojemu, połaszą się. Bardzo pozytywnie działa to na moje samopoczucie. I motywacja do wyjścia z domu jest. A owszem, jestem z nim głównie dlatego, że się boję spać sama - potrzebuję czyjejś obecnosci w pokoju w nocy. Wróciły do mnie lęki i koszmary nocne. I rozumiem, że nasz związek to bardziej układ niż związek. Rozmawiamy ze sobą (tzn od dwóch dni nie, bo się nie odzywa, powróci zapewne dzień po walentynkach ), mieszkamy w jednym pokoju, czasem coś zjemy razem, zrzucamy się na opłaty, seksu żadnego, bieda piszczy. Jak stare małżeństwo na emeryturze, które niezbyt się toleruje, ale po co coś zmieniać. Ale to nie zmienia faktu, że on się obraża gdy mówię, że czuję się niekochana „a to co, nie jesteśmy w związku? Myślisz, ze cię nie kocham?”. A ja tylko mówię co czuję. Ja zawsze uważałam, że każdy płaci za siebie. Nigdy nie wymagałam, by za mnie płacił. Ba, nawet głupio mi było. (W sumie mogę żałować, bo chyba dwa razy zapraszał mnie do kina, ale wtedy miałam bardzo dużo na głowie i już nigdy nic nie zaproponował ) Nie wymagam płacenia za mnie, ale tez mnie wkurza jak np. pójdę gdzieś kupię frytki, a on się patrzy jak pies na obiad i nie dość, ze mi głupio samej jeść, to on liczy, że się załapie. Albo jak zjem dwa kawałki pizzy i mam płacić 50/50. Albo jak „w żartach” słyszę, że mam więcej płacić za papier toaletowy, bo „kobiety zużywają go więcej”. Bardzo żałośnie to wszystko brzmi
  14. Abbey

    Samotność

    Dla mnie walentynki to komercyjne gów.o co nie zmienia faktu, że gdy mój „partner” uznał, że walentynki będzie spędzać u mamusi, to mnie zabolało mocno. Mówiłam, że nigdy nikogo innego nie miałam, więc choć raz chciałam się poczuć jak inni, co to chodzą na kolację, a potem idą w ślimaka i się siebie nie brzydzą. Ale to byłoby jedno wielkie kłamstwo z mojej strony, takie zachowania, więc może to i dobrze. Przynajmniej zaoszczędzę, bo pewnie jak zwykle byłby na tyle biedny, że musiałabym za wszystko płacić. Wtedy sobie przypomniałam, że mój związek jest fikcyjny. I że to, że teraz tkwię w kryzysie jakiego nie miałam od lat, a on nie potrafi usiąść obok i wesprzeć to nie jest kwestia jego bezradności tylko bezuczuciowosci. Lata temu wyobrażałam sobie, że nie będę mieć zjazdów gdy będę w związku. Że będzie wystarczyła mi obecność tego kogoś. Teraz muszę chować się po kątach, żeby mój płacz go nie irytował. Bo gdy mnie boli każdy moment mojego marnego istnienia, to on uważa, że dramatyzuję i mam „babskie humory”.
×