Skocz do zawartości
Nerwica.com

madseason

Użytkownik
  • Postów

    827
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez madseason

  1. Marsc, dzięki za długą i wyczerpującą wypowiedź o 7 f. Ja już rzadko zaglądam na to forum, ale mam do niego sentyment, bo to miejsce gdzie po raz pierwszy zajrzałam jak szukałam dla siebie pomocy jakieś.... Eee... Z 11 lat temu. Anyway, siedzę sobie właśnie i nie mogę spać i w myślach wracają flashbacki z 7F a jak przeczytałam co napisałeś to dopadła mnie mieszanka podobnych wspomnień. Od mojego pobytu minęły 4 lata a nadal śni mi się oddział, pielęgniarki i mój terapeuta. Teraz jestem trochę w stronę idealizacji tego miejsca, bo najgorsze wspomnienia zbladły i pamiętam przede wszystkim ostatni miesiąc pobytu... Ale nie zmienia to faktu, że nigdy nie zaliczylam takiego odrealnienia, ataków paniki i wahań nastroju jak w ciągu 2-4 miesiąca tam. Zgadzam się z tym, że personel prowokuje niejednokrotnie wrzucając nam BARDZO dziwne interpretacje do przetrawienia, dzieja się niezrozumiałe dla osoby z zewnątrz naciski na określone zachowania i łatwo się pogubić pomiędzy realnością a tym co jest realne tylko w warunkach tego oddziału. Mi tak długo maglowano temat relacji ze współlokatorka, że reagowałam drgawkami jak tylko słyszalam że znów będzie na grupie ten temat. Dosłownie miałam drgawki i zaczynałam się jąkać ze stresu co nigdy wcześniej ani potem mi się nie zdarzyło w żadnej życiowej sytuacji. Podobnie na połówce gdzie mnie zmieszano z błotem i wyrzucono za drzwi, wpadłam w histerie jak zupełnie zregresowane dziecko a nie dorosła osoba ....no i jak wytłumaczyć komukolwiek, że mimo to najbardziej bałam się wyrzucenia stamtąd, że kurczowo się trzymałam nadziei że to najlepsze miejsce do wyleczenia moich zaburzeń... Nie umiem racjonalnie wyjaśnić skąd to się bierze i czemu aż tyle osób marzy o tym oddziale wieszać, jak jest ciężko... ALE jednocześnie nie umiem też zapomnieć tych ostatnich tygodni, kiedy poczułam że moje życie i moja przyszłość należy do mnie samej i kiedy ordynator jeden jedyny raz się do mnie uśmiechnęła. Po tym całym łamaniu osobowości (ładnie to ująłeś) na koniec można wyjść wzmocnionym i silnym. Ale fakt, sporo osób kończy na poczuciu klęski, zwłaszcza jak się jest wyrzuconym (co mi groziło wielokrotnie i niektóre pielęgniarki zdawały się mieć satysfakcję z tego, że mówią że mnie wywala. Nie rozumiem do tej pory, czemu to miało być dobra nowiną i czemu było komunikowane z uśmiechem) a już wywalenie kogoś na dwa dni przed końcem,co też sie zdarzało, uznaje za okrutne. Podtrzymuje jednak swoją opinię sprzed tych kilku lat - dla nas, osób po 7f przydałaby się jakas oddzielna terapia grupowa po żeby moc we własnym gronie poopowiadać sobie co się działo i wyleczyć te zranienia.. I iść dalej.
  2. shira123: przykro mi, że tak przeżywałaś to co pisałam, pewnie miałyśmy swoją wirtualnie-realną wspólnotę cierpienia. Dla mnie pisanie zawsze było wentylem bezpieczeństwa gdzie wyrzucałam to z czym sobie wewnętrznie nie radziłam. Teraz już prawie wcale nie piszę, nie robię też depresyjnych, przesiąkniętych czernią zdjęć tak jak kiedyś. Skupiłam się na życiu i codzienności, jest mi znacznie lżej i mniej "śmiertelnie". Częściowo to zasługa oddziału. Mam nadzieję, że Tobie też się będzie poprawiać jakość życia co do omawiania relacji damsko-męskich - na oddziale część osób ma terapię indywidualną a część grupową - zależy jak zdecyduje team, jak oceni Twoje potrzeby w tym względzie. Wszystkie relacje są jednak omawiane w czasie rzeczywistym, tzn. to co się dzieje w damsko-męskich i tak wyjdzie na oddziale, w Twoim stosunku do współpacjentów, terapeutów...i jeśli coś masz w tym względzie do przepracowania to na pewno będzie omawiane. Drugibieg: przejrzyj forum wstecz, wszystko dokładnie jest omówione - procedura przyjęcia, to ile się czeka, jak mniej więcej wygląda kwalifikacja. Na oddziale są raczej osoby z dłuższym doświadczeniem leczenia psychiatrycznego, ale nie oznacza to że samych weteranów tam przyjmują tak czy inaczej musisz mieć skierowanie od lekarza z rozpoznaniem zaburzeń osobowości.
  3. shira123: mój blog był właśnie takim miejscem gdzie wrzucałam absolutnie wszystko co na co dzień wypierałam. Straszne to było, ale bardzo mi potrzebne. Żeby rozdrapać, wylać z siebie rozpacz. Teraz zupełnie nie mam już takiej potrzeby, bo cień który za sobą wlokę znacznie się zmniejszył. Zeszłam z leków ok 1,5 roku temu i mimo chwilowych ataków, jak do tej pory nie było potrzeby do nich wracać. Lepiej radzę sobie z frustracją i tylko czasami spada na mnie nieoczekiwanie takie uczucie bezsensu i pustki że aż trudno je wyrazić słowami. Lepiej jednak odczytuję sygnały, że coś mi się dzieje niepokojącego w emocjach. Trochę mniej panikuję i histeryzuję, choć nadal mi się zdarzają niekontrolowane ataki płaczu albo impulsywne zachowania. Ale ogólnie mam poczucie życia bardziej w pionie. Jak mi się robi smutno to staram się sobie samej powtarzać, że w zeszłym roku udało mi się osiągnąć to co długo wydawało się poza moim zasięgiem (pomimo 34 lat!), czyli: wyprowadzić z domu i wejść w związek który jak dotąd nie sprawił że chcę wszystko rozwalić (a wcześniej za kazdym razem tak było). Mieszkamy razem i mamy swoje problemy, ale to dla mnie wielki krok że w ogóle MIESZKAMY a ja nie zwariowałam od tego Bilans jest na plus. Teraz pracuję głównie nad tym, żeby nie spadały na mnie znienacka większe i mniejsze załamania nerwowe, próbuję ogarnąć nadal skrzywione widzenie siebie (na krańcach jestem super i dobrze mi idzie -jestem beznadziejna i powinnam umrzeć) i klimaty typu wydawanie pieniędzy na niepotrzebne rzeczy/picie alkoholu jak mi smutno. Jeszcze sporo przede mną, ale jest łatwiej kiedy nie ma się w głowie ciągle myśli o śmierci.
  4. Na 7F przechodzi się bardzo trudną terapię o dużym natężeniu niewygodnych informacji zwrotnych. Podanych często bardzo wprost, bez ogródek. Nie ma opcji, żeby zmanipulować innych na zasadzie "ale ja jestem taka biedna i cierpię i ledwo wyrabiam", zespół terapeutyczny ORAZ społeczność (bo oba te czynniki uznawane są za leczące) odpuszczają dopiero wtedy kiedy sami uznają to za słuszne i zdecydują że ktoś naprawdę jest na skraju wytrzymałości psychicznej, podobnie z lekarzem włączającym leki tylko w wypadku najwyższej konieczności i nie ulegającym presji pacjenta. U mnie było tak, że długo czułam się krzywdzona i prześladowana przez współpacjentów nie rozumiejących mojej depresji, stanów lękowych i tych wszystkich rzeczy które tak trudno mi było zostawić; wściekałam się na wszystkich wokół że mi ciągle "dowalają". Dopiero później zaczęło mi się układać w głowie w jaki sposób mogę skorzystać z tych komentarzy. A szczególnie z tego co mówiła do mnie moja pielęgniarka, której chyba najbardziej ze wszystkich jestem wdzięczna. Ogólnie było tam zupełnie inaczej niż w tym co sama znałam ambulatoryjnie i długie tygodnie zajęło mi zrozumienie, że oni wszyscy są też bardzo troskliwi i się przejmują mocno tym co dzieje się z pacjentami...tylko robią to właśnie w taki trudny, twardy sposób. Będąc tam w środku ciężko zrozumieć te metody, więc albo się racjonalizuje na całego (jak ja), albo dostaje totalnej rozwałki wewnętrznej (to też ja;) albo się zaczyna odreagowywać na rozmaite sposoby, pozostawać w oporze i "prowokować do wypisu". To nie jest oddział dla każdego. Wiele osób kończy przed czasem, większość bardzo boi się że zostanie wyrzucona, sporo decyzji i wypowiedzi personelu wydaje się kontrowersyjna...no a ci, którzy przechodzą całość terapii płaczą i nie chcą wyjeżdżać a potem często odwiedzają oddział i tęsknią za nim na całego. Taki paradoks.
  5. Rzadko zagladam na forum bo pochlania mnie calkowicie zycie oddzialowe... (a jest nad czym myslec) ale jakby co to pisz na priv. O 10 30 mamy nieformalne spotkanie z terapeutami na kawie ale jak będziesz przed to możemy na dole się spotkać i chwilę pogadać. Nie martw się o nastrój i ze będzie "za dobry", ja też przyjezdzalam w miarę stabilna;) a co do ŚDM to od nas też trochę osób idzie, ja na razie nie moge. Dzięki natretek za dobre słowa. Nie daje rady pisać teraz bloga ale robię notatki z terapii w zeszycie. Bardzo dużo się tu wydarza. Nawet połowy tych emocji nie ogarniam.
  6. heygrace życzę powodzenia. jeśli Cię nie przyjmą to będą mieć dobry powód i wskażą inne możliwości. też tak mam, że postawiłam wszystko na jedną kartę i już mi tutaj na oddziale ludzie mówią, że to nadmierna idealizacja miejsca no ale jestem tu od trzech dni i widzę, że będzie ciężko, ale uważam, że warto. nie będę się rozpisywać o warunkach, na forum jest już praktycznie wszystko. Po prostu idź na konsultacje, mów jak jest, nie ściemniaj. I czekaj cierpliwie na kolejne.
  7. A ja chce mieć te pół roku 'wyjete' bo nie chce mieć takiego życia, nie wyobrażam sobie dalej takiego życia.
  8. p.s. pozdrawiam osoby spotkane na korytarzach 7F i pracujące przy wpisywaniu gości :) Dużo Was tam:) Chciałam zagadać, ale trochę jednak się wstydziłam
  9. Z tego co słyszałam, na czwartej to chyba podsumowanie wszystkiego co się na Twój temat dowiedzieli i co wywnioskowali z rozmów + informacja o decyzji i tyle. Nie wiem czy od razu się wtedy dostaje planowany termin przyjęcia, ale pewnie podają też wstępne informacje co do terapii, zasad itd. No a jak się dostaje odmowę to też na papierze wraz z uzasadnieniem i zaleceniami co byłoby dla Ciebie lepsze. oczekiwanie i niepewność dla mnie są chyba najgorsze. Ile czekałeś od trzeciej do czwartej konsultacji?
  10. a dupa tam z diagnozami. fajnie poczytać o własnych doświadczeniach, które w podobny sposób przeżywają i inne osoby. ale bardziej niż na solidarności grupowej mi obecnie zależy na pozostawieniu tego sposobu przeżywania na rzecz czegoś bardziej elastycznego, bo to co jest teraz mi zatruwa życie i rozwala plany. w sensie ja sama sobie zatruwam życie i chciałabym już przestać :)
  11. Dziękuję za ten artykuł. Jest w dużej części o moim sposobie przeżywania świata i siebie. Dokładnie to robie w zwiazku. Odpycham innych i zieje nienawiscia do samej siebie ktora ukryta jest pod przygnebieniem i wycofaniem. Niesamowite, ze ktoś to opisał.
  12. Ja tuneli sobie nie zrobię, za bardzo kocham kolczyki. Mam nawet jedne fake spirale co pewnie część ludzi wkurza ale wolę tak niz rozpychac uszy. Z tatuazami mam tak, ze interesuja mnie poszczegolne artystki/artyści. Jak podoba mi się czyjś styl rysowania to zaczynam oglądać pracę...jest mnóstwo zachwycajacych, zdolnych osób w Polsce a na terminy u nich trzeba czekać.. również kwestia dogadania wzoru jest trudna bo wiele osób nie chce go pokazywać przed sesja. Dla mnie to było trudne bo miałam swoją wizję jak ma wyglądać mój tatuaż. Kolejny zamówiłam sobie u osoby, które mnie nie powala swoimi pracami ale jak dobrze przygotuje wzór to się zdecyduje. Termin mam za miesiąc. W przyszłości chciałabym jeszcze trzeci sobie zrobić u artystki która lubię. Ale to w późniejszych planach. Muszę dojrzeć do decyzji. Na pierwszy szykowalam się kilka lat a drugi ledwie trzy miesiące. Teraz zrobię przerwę.
  13. o, jaki miły, głupkowaty temat dla mnie:) tatuaż - mam na pół ramienia, zrobiony 2 miesiące temu ale już szykuję się na następny, bo to wciąga. piercing - kilkakrotnie przekuwałam chrząstki ucha, ale zawsze się to źle goiło i zarastało :/ za to nosze kolczyk w nosie dredy - nie mam, ale swego czasu szalałam z kolorowymi włosami. różowymi, fioletowymi, zielonymi i niebieskimi. dziś farbuję na czarno, bo jestem odpowiedzialną panią z uniwersytetu. na jakiś czas.
  14. Scatman: daj znać jak po dalszych:) ja jutro przedzwonie, może uda się trochę przyspieszyć...jak jest ktos tu kto tez czeka i się denerwuje to dajcie znać
  15. Scatman: jak po pierwszej rozmowie? Ja na nią wciąż czekam...im dłużej trwa czekanie tym bardziej się martwie. odebrałam wreszcie od lekarki skierowanie i jakoś mi się m aterializuje ze coraz bliżej ta pierwsza rozmowa...Ale nadal jeszcze cholernie długo, jeszcze się naczekam. I ta niepewność czego się spodziewać i co dalej.....Dużo stresu.
  16. czy ktoś z tu obecnych MIAŁ myśli s. i się z nich skutecznie wyleczył? jak sobie radzicie, żeby osłabić wpływ tych fantazji na funkcjonowanie i sposób myślenia?
  17. madseason

    Samotność

    ala1983 jestem w Twoim wieku...i zrozumienie to ostatnio znalazłam tylko na terapii a trochę słabo, żeby odnajdować siebie jedynie w kontekście zaburzeń. czuję się trochę tak jakbym przegapiła moment graniczny - tak dla wybrania odpowiedniej ścieżki życiowej, jak i dla relacji i zbudowania wokół siebie towarzystwa. frustracja zamienia się w lęk a lęk w depresję i myśli samobójcze. w takim stanie raczej nie rozwiążę swoich problemów i nie znajdę ludzi, chyba że na SOR;D a to raczej słabo rokujące znajomości the_new_hope_not no właśnie, to forum daje poczucie typu - uuuu, nie jestem jedyną osobą która się z tym zmaga...ale zaraz potem przychodzi myśl no spoko, popiszę tu sobie i super, że to forum jest... ale i tak kiedyś trzeba odessać się od kompa i skonfrontować się z rzeczywistością wokół, która UMIARKOWANIE napawa optymizmem. Kiya mi wychodzenie do pracy pomagało bo lubiłam swoje działania i ceniłam kontakt z ludźmi. niestety to już skończony rozdział, muszę wymyślić inny pomysł na życie bo tamten typ pracy był dobry na czasy studenckie. no ale zastanawia mnie - brak kontaktu poza pracą wiążesz z tym,że ci ludzie są oporni czy wydaje Ci się, że nawet jakby ten kontakt zaistniał to jednak poczucie samotności by wygrało?
  18. książki Irvina Yaloma są opisami terapii jego pacjentów, np. "Kat miłości", "Mama i sens życia", "Istoty ulotne". Ciekawie o pacjentach pisze też Oliver Sacks, ale to z nurtu neuropsychiatrii, więc nie o terapii ale o uszkodzeniach mózgu. Poza tym pozycje takie jak: "Uratuj mnie. Opowieści o złym życiu i dobrym terapeucie", wszelkie specjalistyczne pozycje z wydawnictw psychologicznych z podtytułem "studia przypadków psychoterapii" (mnóstwo tego jest na rynku). Również w książce M. Halber "Najgorszy człowiek na świecie" jest trochę o terapii, ale to pod kątem uzależnień.
  19. prawdę mówiąc, nigdy nie słyszałam o żadnym dziennym oddziale w którym nie byłoby spotkań grupowych. wydaje mi się, że formuła oddziału zakłada taką formułę.
  20. madseason

    Samotność

    mówicie tu o temacie ostatnio bardzo dla mnie ważnym. bo chyba to jest jedna z rzeczy, które mnie uśmiercają. bycie samej z wyboru nawet mi pasowało, od czasu do czasu odpocząć od ludzi, posiedzieć sobie samej w pokoju wśród muzyki i kotów, nic nie musieć, niczego nie tłumaczyć...ale wiedzieć, że na zewnątrz są ludzie z którymi idzie się do kawiarni/knajpy, można pogadać, pośmiać się (bo wtedy się jeszcze można było śmiać), zaplanować jakieś wspólne działania. a teraz się duszę w samotności, która przeszła w izolację. kontakty dawne się pourywały, nowych nie nawiązałam, bo w moim wieku kontakty nawiązuje się w pracy a ja nie pracuję... zdarzają mi się nadal jakieś small talks z dalszymi znajomymi, ale mnie to nie cieszy, nie ma w tym wszystkim treści, głębszego kontaktu, celów i planów wspólnych. poczucie wyobcowania jest chyba w tym stanie najgorsze; tęsknoty za kimś kto ukoi te niewyrażalne potrzeby, tęsknoty za niespełnionym i niemożliwym chyba kontaktem z drugim człowiekiem. im jestem starsza tym trudniej mi znaleźć satysfakcjonującą relację. i coraz silniej rośnie we mnie lęk, że tak już zostanie. JEŚLI zaś realność jest taka, że tak już zostanie to ja nie wiem ile jestem w stanie wytrzymać tak okropną izolację i osamotnienie. nie wiem czy ktokolwiek kto z natury nie jest samotnikiem jest w stanie tak żyć. strasznie mi smutno...
  21. Oko_Londynu myślę, że po to ludzie się decydują na terapię, żeby właśnie pomóc sobie zmienić swoje funkcjonowanie. Oddział jest jedną z możliwości, są i inne. jak wygląda Twoje leczenie, jakie terapie, skąd pomysł na 7F. scatman tak, bardzo bym chciała. na razie nadal nie wiem kiedy termin i czego się spodziewać.
  22. fakt, że opis jest szokujący. ja w tym wątku odnosiłam się jedynie do wypowiedzi sugerujących, że wszyscy geje są rozwięźli i zaburzeni 'z natury' czy też w wyniku traumy. w ogóle nie odnoszę się do wypowiedzi rozpoczynającej tę rozmowę, bo też uważam że kolega pojechał za bardzo z opisami i albo robi sobie żarty, albo ma problem.
  23. Może realne. Ja też się nie spodziewałam ze tak długo i u mnie to juz patologia. Zależy jak kto pracuje.
  24. Ja mam tak z pustką że ją maskuje kupowaniem ubrań, zmianami w wyglądzie i stylistyce w jakiej się prezentuje, ostatnio odkryłam ze można ja przykryć tez np. tatuażem. Pustkę przeżywam jako zablokowanie i stepienie kontaktu ze sobą. Wydaje mi się ze pod spodem jest lęk i rozpacz, rzadziej nuda i zniechęcenie.
×