chciałam założyć nowy temat, ale po co dublować...(teraz nastąpi fascynujący wstęp do mojej historii. będę się streszczać). do psychologa trafiłam jakiś rok temu (nie licząc epizodycznych wizyt w czasie liceum) z nadzieją, że człowiek ten pomoże mi w poukładaniu sobie różnych spraw. po prostu poczułam, że już dłużej nie zniosę stanu w którym się znajduję i choć mówiłam sobie, że to jeszcze nie depresja (wiecie, ona ma wiele odcieni) to w zasadzie nie wyobrażałam sobie jak można czuć się jeszcze gorzej (tzn. zapewne gorzej mają osoby, które poważnie planują samobójstwo). od roku tam chodzę i nie czuję by cokolwiek się zmieniało. nadal wiem o sobie tyle co wiedziałam i nadal tkwię w tej samej beznadziei i niemożności ruszenia w przód. w międzyczasie przemieszczałam się jeszcze przez gabinety trzech osób (zupełny brak porozumienia, szukałam więc kogoś innego i nie znalazłam tego co szukałam), trafiłam do psychiatry, dostałam setaloft. bałam się zacząć go brać, ale uznałam, że to wreszcie mi pozwoli się wyrwać z czarnej dziury. i o ile chwilowo było lepiej, teraz znów jest tak jakby absolutnie nic to nie dało (biorę od miesiąca). nadal spotykam się z psychologiem od którego niejako zaczęłam szukanie pomocy, on jest przy mnie cały czas choć widujemy się bardzo rzadko i bardzo krótko, lubię człowieka..ale..jest to poważne ALE, te rozmowy zupełnie mi nie pomagają. mówię, wychodzę, wracam do swojego doła, nie ma żadnych konkretnych porad, wskazówek, przepracowywania. czy tak ma wyglądać terapia???