
madseason
Użytkownik-
Postów
827 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez madseason
-
pierwsza wizyta u psychiatry jest zawsze stresująca...bo nie dość, że nie wiadomo o czym mówić to jeszcze nie wiadomo na kogo się trafi a emocje są kruche..radziłabym jednak nie kreślić najczarniejszych scenariuszy, że trafisz na jakiegoś gbura...to oczywiście jest możliwe, ale z mojego doświadczenia...miałam kontakt z czterema lekarzami i tylko jedną panią odbierałam jako niemiłą i nieempatyczną. poza tym - lekarz na pewno Cię nie wyśmieje, on jest od tego żeby zaproponować najodpowiedniejszą na dany moment formę pomocy. radzę pokonać lęk i iść.
-
joaś: boję się w tym zostać sama, muszę zostać sama, przeraża mnie natężenie tych myśli. terapeuci widocznie uznali, że to niegroźne. znów sprawdzałam ile mam zapasu leków i na ile niebezpieczne jest przedawkowanie. dostałam receptę na trzymiesięczną kurację, ale w żadnej aptece w której byłam nie mają takiej ilości. jutro poszukam dalej. uważam, że zrobienie sobie czegoś może być impulsem. rimbaud: tak, mówiłam, wcześniej mówiłam, że też wydaje mi się to mało poważne, ot takie myśli, jakieś wyjście które paradoksalnie uspokaja. ostatnio już zgłaszałam że się boję z tym zostać bez opieki, uznano, że to lęk przed końcem terapii; dostałam zalecenie 3 miesięcznej przerwy w kontakcie terapeutycznym i po tym czasie mam szukać indywidualnej. może panikuję w tej chwili, ale nie wiem czy wytrzymam. jest bardzo źle. chciałam wrzasnąć pomocy, gdyby nie to że wiem, że nikt mnie nie "uratuje" jeśli sama nie będę umiała się z tego wyrwać. na razie nie mam sił. próbuję to przespać, ale ile można?! boję się...boję.
-
mam myśli samobójcze. czytam czy da się zabić poprzez przedawkowanie antydepresantów. fantazjuję o różnych sposobach. nie wiem czy te myśli mają mnie uspokajać, być pretekstem do nic-nie-robienia i przesypiania całego czasu czy są czymś na tyle 'poważnym', żeby jednak ich nie bagatelizować. skończyłam dziś terapię, dostałam receptę i przykaz kontynuowania farmakoterapii, ale czy leki w ogóle na mnie działają? jest coraz gorzej; czuję jakbym została z tym syfem jaki mam w mózgu zupełnie sama. chcę wsparcia, choć wiem że powinnam odpocząć od psychologów. chcę pomocy, choć nie mam pomysłu co miałoby pomóc. chcę umrzeć, bo brakuje mi nadziei że jest jakakolwiek szansa podźwignięcia się z tego jak beznadziejne wydaje mi się moje życie. czuję, że zawaliłam wszystko i już tego nie odbuduję. wolę przespać to wszystko, niestety nadchodzi chwila w której się budzę.
-
dostałam wypis. diagnoza: zaburzenia osobowości. napisano, że mam częściową poprawę objawową. tymczasem mam myśli samobójcze i zostaję z nimi sama.
-
brałam setaloft wiele miesięcy, psychiatra zdecydowała, że zmieniamy na citabax. w zasadzie nie wiem dlaczego, bo nie narzekałam na skutki uboczne...ponoć citabax jest mocniejszy (?) wiecie coś o tym? no i ceną się martwię....to około 20 zł chyba? za seta płaciłam 5 i to było faaajne. poza tym wszystkim, nie czuję za bardzo działania leków. nadal dominacja apatii, myśli rezygnacyjnych, momentami i samobójczych. nie wiem...może bez leków było by jeszcze gorzej???
-
max: czułam się rozumiana jak chodziłam do dr Buczek, ale ona już tam chyba nie przyjmuje. po dwóch konsultacjach dostałam leki. potem byłam u dr Mączki, też w masza, i dostałam od niego skierowanie na terapię i przykazanie odstawienia leków. ostatecznie, tak jakoś wyszło, że kończę terapię, jestem w dole, leki biorę nadal. także ciężko mi powiedzieć co i na ile pomaga. chyba każdy lekarz i terapeuta są w stanie dać mi tyle ile sama jestem gotowa przyjąć.
-
rimbaud: ja mam 26, perspektywa końca studiów i tego że nic mnie już dobrego nie czeka przeraża...ale to wszystko w naszych głowach, ja czuję się tak od liceum a mimo wszystko żyję i nawet przez deprechę przebiło się wiele dobrych chwil, więc nie może być tak zupełnie beznadziejnie. może intensywna terapia była by dobra dla Ciebie, popołudniami byłabyś w domu - ja właśnie taką terapię przechodzę, forma jest dobra a pobyt na oddziale dużo mi dał. onyx: napisałam Ci priva. a ogólnie co mi dał pobyt - mam wrażenie, że wzięłam stamtąd tyle ile byłam w stanie na dany moment. nie zmieniło się moje negatywne myślenie o sobie (cudów nie ma) i pęd ku autodestrukcji, ale przyjrzałam się bliżej jego przyczynom (choć jeszcze niewystarczająco), zauważyłam wiele swoich tendencji (szczególnie automatyzmu myślenia) na które wcześniej nie zwracałam uwagi, przećwiczyłam kilka zachowań (bo na terapii jest dużo zajęć twórczych, praca z ciałem i ruchem, elementy dramy), co do których wcześniej uważałam że nie jestem zdolna (np. obserwowanie swoich reakcji podczas odgrywania bliskości emocjonalnej, nieśmiałe próby buntu, sprzeciwu autorytetom, podbudowywanie pewności siebie) i teraz wyraźniej widzę jak funkcjonuję w grupie ludzi, jak oni mnie postrzegają a jak widzę sama siebie, które informacje zwrotne od nich słyszę a które wypieram, wreszcie - jakie tematy są dla mnie tak trudne do poruszenia, że wolę je przemilczeć oraz co sprawia, że reaguję tak silnie, że aż sama jestem zaskoczona (opowieści niektórych osób wywoływały we mnie drgawki - nigdy bym nie przypuszczała, że mogę tak silnie emocjonalnie na coś reagować). co mogę powiedzieć z całą pewnością to, że nie był to czas stracony. ale dodam też od razu - nie wychodzę stamtąd z poczuciem 'wyleczenia' z objawów. niektóre się nasiliły, bywało że mój stan był wręcz na skraju totalnego załamania i rozsypki nerwowej. tak więc, nadal potrzebuję pomocy. tylko nie wiem dokąd teraz iść.
-
rimbaud: to nie jest tak,że nie ma co napisać, bo nie ma sytuacji bez (dobrego) wyjścia...ale ja osobiście nie wiem Ci doradzić. też mam f60, tylko jeszcze niedookreślone, chodzę na terapię, a w zasadzie ją już kończę i po części mam tak jak Ty - tzn. zastanawiam się co dalej i na jakie leczenie powinnam się zdecydować. co do przedawkowania leków, dzisiaj o tym myślałam, ale zrezygnowałam, bo przeczytałam, że jest małe ryzyko śmierci...zresztą, mam trochę jak Ty, tak naprawdę nie chcę umierać. chcę żyć...ale nie czuć tego co teraz czuję, tej bezsilności, smutku, przekonania, że moje życie donikąd nie zmierza. w części Twoich słów odnalazłam siebie z tym, że nie mam takich problemów jak Ty z kontaktami z ludźmi, nie mam też nikogo pod opieką, jestem sama i poniekąd niezależna. nie mam rady...ale pytanie - jeśli rzucasz/uciekasz z terapii dziennej to jakie widzisz inne wyjście niż nie spróbowanie pobytu stałego w szpitalu? a co do leków - może warto dać szansę, spróbować dobrać inny?
-
max: przez nfz i każdy może. i jest za darmo. po prostu zadzwoń i się umów:), choć mam nadzieję, że minęlo tyle czasu, że już to zrobiłeś co do spotkania, na razie urwałam się ze wszystkich kontaktów, więc ja pasuję. ale niedługo kończę terapię, więc pewnie zatęsknię do ludzi. dawajcie znać jakby co czy jakikolwiek miting Wam wyszedł.
-
myślę, że uzależniłam się od wmawiania sobie samej, że nie dam rady - ogólnie od pognębiania siebie w myślach na wszystkie możliwe sposoby. choć mnie to wkurza, robię to codziennie, wiele razy. poza tym od neta, zdecydowanie. i od mojej komórki.
-
samotna: może właśnie chcesz zwrócić uwagę otoczenia, chcesz żeby ktoś się Tobą zainteresował...? problem w tym, że przeginając w jakąś stronę z ekspresją (i zdając sobie z tego sprawę) prowokujesz odrzucenie. po co? a od siebie dodam, że nadal nie wiem jakie zaburzenie utrudnia mi życie, czy też jakim zaburzeniem sama sobie je utrudniam..ale jest bardzo źle. większość moich myśli skupia się na tym,że chcę umrzeć (choć wiem, że bardzo chcę żyć!), że moje życie donikąd nie prowadzi, bla bla, nawet nie chce mi się tego opisywać. podczas tygodnia, kiedy chodzę na terapię przynajmniej gdzieś się ruszam, normalnie tylko leżę w łóżku i przesypiam tak wiele jak się da. jestem do tyłu z uczelnią, i przeraża mnie perspektywa zawalania wszystkiego. widząc się z ludźmi czuję, że mnie nie ma w tych kontaktach, unikam więc umawiania się z kimkolwiek. leki, które biorę na poruszenie mojego mózgu chyba nie działają, bo nadal jest apatia, smutek, brak działania. nie tracę na wadze, choć jedzenie mi nie smakuje. śpię (jak widać) dobrze, więc to pewnie nie depresja. więc co mi jest?! niedługo kończę terapię i zostanę sama, zupełnie sama w tym, i nadal nie wiem nawet co mi dolega...chociaż w zasadzie nie zależy mi tak bardzo na diagnozie. zależy mi na zrozumieniu o co w tym chodzi, co mi daje ten stan i po co sobie to robię. a najważniejsze - czy jest jak z tego wyjść. bo póki co czuję, że wegetuję a nie żyję. czuję się jak w pół martwa i chyba dlatego tak mocno mi tkwi w głowie pragnienie, żeby już przestać czuć cokolwiek i przestać się męczyć...jak długo można tak się zamęczać życiem, które przecież mogłoby przynosić satysfakcje?! hm, a może to jest tak, że ja po prostu boję się życia...a już na pewno tego dorosłego, odpowiedzialnego? dramat w tym, że nie ma dokąd od niego uciec. wszystko co teraz niszczę dopadnie mnie i tak. jeśli zawalę studia, ostatni rok...nawet nie chcę o tym myśleć...czy może być jeszcze gorzej? może. znów chcę się pociąć. ale nie zrobię tego.
-
opowiedziałam dziś o tym na grupie. terapeuci uznali, że to była opieka, a ja oczywiście nie przyjmuję opieki. cóż. poza tym źle ze mną. nie mam w głowie nic poza rozmyślaniem nad beznadziejnością i bezsensem mojego życia. fantazjuję sobie o rodzajach samobójstwa, choć wiem, że nic takiego nie zrobię, nie zrobiłabym tego moim rodzicom. ale jednocześnie nie widzę też perspektywy na wyjście z tego jak się czuję, a to że mam tak się czuć do końca życia dodatkowo mnie załamuje. czego ja dokonam nie mogąc (z własnej winy) podjąć żadnego wyzwania, ze wszystkiego się wycofując, każdą szansę niszcząc?! po co to sobie robię?!!!!
-
no pewnie, skończy się jak będę miała głębsze nacięcia ;/ i 'nie po to, żeby wszyscy zobaczyli'. nie sądzę ani że to był jej gorszy dzień, ani że nie wiedziała co powiedzieć. mówiła dużo rzeczy, których tu nie będę wszystkich przytaczać a które mnie zabolały, w sumie wszystko co mówiła... to był koszmar... byłam u niej pierwszy raz bo zmieniono nam lekarza prowadzącego. nie chcę iść nigdy więcej, bo nie było to dla mnie w żaden sposób pomocne. a chyba wręcz zaszkodziło. jestem załamana. znów. czuję się nic nie wartym śmieciem, który wyłudza u nich opiekę i zawraca im głowę niepotrzebnie.
-
samotna: potrzebna Ci fachowa pomoc, terapia, rozładowanie tej agresji którą walisz na oślep w siebie. seks seksem, nie wiem czy to Twój najpoważniejszy obecnie problem. na forum nikt Cię z tego nie wyleczy a i opowiadanie w kółko o tym jak Ci źle tym bardziej nie uzdrowi ani Twoich emocji ani relacji z ludźmi.
-
centrum maszachaba. [Dodane po edycji:] lub, jak ktoś wcześniej mówił, po konkretną receptę, do lekarz pierwszego kontaktu
-
ja nie chcę tego robić.nie wiem po co to robiłam, czemu nie znalazłam sobie innego sposobu na rozładowanie napięcia...przerażają mnie te reakcje, i kiedy siedzę taka przestraszona to oczekuję odrobiny delikatności a nie takiego traktowania z góry. to było dość chamskie w wymowie. najpierw po co tu pani przyszła a potem no to niech pani pokaże te ślady. i jeszcze 'płytkie, widać że nie po to żeby się zabić' co zdecydowanie nie pomaga mi ani w pomyśleniu nad przyczynami tego impulsu ani w poczuciu się choć odrobinę zrozumianą. wyszłam stamtąd taka załamana, że aż zaczęłam myśleć o rzuceniu terapii,pomijając oczywiście chęć zabicia się której nie nalezy traktować poważnie. ja nie wiem...pewnie ta pani nie miała w zamiarze wbicia mnie w dół, jest specjalistką, dlaczego więc się tak zachowywała, po co? jaki jest w tym cel? mam się wstydzić jeszcze bardziej, uczyć się lepiej ukrywać czy po prostu zezłościć się na nią żeby wyrazić agresję zamiast ją ładować w siebie? dlaczego była taka ostra? (nie chodzi tylko o słowa ale i o sposób ich wypowiadania, mimikę. a kiedy się nerwowo uśmiechnęłam było jeszcze a czemu się pani śmieje? -ze stresu. - eee. stres stresem, ale widocznie sprawia pani to przyjemność) :/ i jak ja mam się czuć teraz?! :,( [Dodane po edycji:] ps. i....ja wiem, ze to nic nie da....ale pomocy.... .....
-
żebym pokazała wszystkie ślady. powiedziałam, ze nie chcę, że się wstydzę i że rany są niegroźne. spytała od ilu centymetrów będą groźne i czy to ja o tym będę decydować i czy jestem lekarzem. a na słowo wstyd się zaśmiała. żebym jej nie wciskała kitów, bo pocięłam się w widocznych miejscach więc przecież jasne, że ktoś to zauważy.
-
ja nie wiem jak przebiega terapia osób robiących sobie krzywdę...ale dziś zostałam tak wbita w ziemię przez psychiatrę że nie mogę siępozbierać.
-
samotna: chcesz sobie pomóc czy w tym tkwić?
-
myślę, że powinieneś spytać swojego psychologa o terapię grupową. jedna jest w scanmedzie na armii krajowej, żeby się tam dostać trzeba mieć skierowanie od psychiatry (tak jak na terapię indywidualną), inne pewnie w innych ośrodkach, na lenartowicza też na pewno.
-
to chyba mój ostatni post w tym temacie. mam nadzieję, że już nigdy tego nie zrobię, pod wpływem żadnego impulsu. wczoraj przesadziłam. obie ręce i brzuch. lekkie zadrapania, ale dziś ewidentnie widoczne. nie chcę tak już reagować. nóż ma być do krojenia chleba. ;P
-
mi się udawało szybko umówić z psychiatrą w maszachabie. w scanmedzie trzeba dłużej czekać (z mojego doświadczenia).
-
samotna: wygadywanie się tutaj pomaga redukować napięcie? nawet jeśli, to na chwilę. jak widać nie przybliża Cię ani o krok do rozwiązania problemów lub dotarcia do ich źródeł. my Ci nijak nie pomożemy, mnie osobiście nawet wspierać Cię ciężko bo nie wiem w sumie skąd się u Ciebie to wszystko wzięło. idź do lekarza (wiem, że masz kontakt z psychiatrą, ale najwidoczniej te wizyty nie działają, leki też coś chyba nie bardzo(?), zgłoś się na oddział dzienny, zacznij nad tym pracować ze specjalistą. wydaje mi się, że sama nie dasz rady.
-
hej...właśnie miałam drugą sesję na grupie. niewiele z niej zrozumiałam, ale liczę, że podświadomie przerabiam te informacje. leki biorę od kilku dni, dostałam aurex...ale dzisiaj się spóźniłam po odbiór więc tak oto nadszedł przymusowy odwyk. myślę, że nic się nie stanie przez jeden dzień, ale stan mam nadal daleki od równowagi. a uczelnię nadal zawalam. cóż. sama sobie to robię.