
madseason
Użytkownik-
Postów
827 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez madseason
-
Wasze pytania |depresja|, czyli '' CO ZROBIć?''
madseason odpowiedział(a) na anita27 temat w Depresja i CHAD
widzę te pytania co robić, i odnoszę też do siebie i myślę, że już robiłam tyle ile mogłam i nie wyszło. terapia fail, leki też, dzisiejsza wizyta ostatnia u psychiatry też fail. w tej chwili nie mam już nadziei. -
jaki dzień taka noc. ryczę cały czas i mam bagno w głowie. o śmierci mamroczę do siebie, choć wiem, że to takie gadanie w myślach autopotępieńcze. nie zmienia tofaktu, że jest coraz gorzej.
-
jestem w bardzo złym stanie. byłam dziś u psychiatry w scanmedzie, ale powiedział, że na terapie czeka się miesiącami. błagam, podajcie mi adres jakiegoś ośrodka gdzie można zacząć terapię indywidualną, najlepiej na nfz bo nie mam pracy na razie. może być na priva, może być tutaj, gdziekolwiekl.
-
no i znowu tutaj. nadal nie rozumiem o co chodzi i co znaczy moja 'diagnoza' zaburzen osobowości. bardziej chciałabym jednak wiedzieć po co mam wciąż w głowie myśli samobójcze i czemu nie mogę się ich pozbyć. jestem pewna, że nic sobie nie zrobię, ale ciągle wrzeszcze w środku,,że chcę umrzeć a przecież wiem, że wcale nie chcę. co to jest?!~stres, frustracja, poczucie niższości, wrażenie że do nikąd nie zmierzam, prorokowanie że do niczego się nie nadaję?! po co mi to wszystko? co się dzieje????
-
po tyl;u tygodniach ile mineło od mojego eksperytemntu z odstawieniem stwierdzam, że to chyba zła decyzja. rozchwiane emocje znów, bezsens, beznadzieja, udawanie że jest ok a w środku myśli s. oczywiście, jestem na tyle do dupy, że nic sobie nie zrobię, wiem to. ale myślenie w kółko o umieraniu, fantazje, kombinowanie co "mogłabym" sobie zrobić męczą mnie strasznie i na niczym innym się nie mogę skupić. nie wiem po co mi to, widocznie lubię się pognębiać i użalać nad sobą, leżeć na ziemi i ryczeć i bać się że zeświruję bo na dwa dni mam wolną chatę i nie ma do kogo się odezwać i porozmawiać, zostaje martwa przestrzen internetu, prawie jak gadanie do samej siebie, choć przecież wiem, że po drugiej stronie sa osoby które może to przeczytają..ale co to właściwie da? wiem, że nikt mi nie pomoże jeśli sama tego nie zrobię; znam wszystkie możliwe słowa które mają pocieszyć i podnieść na duchu, ale już nie działają. czynności mające odwrócić uwagę w stylu słuchanie muzyki, przerabianie zdjęć, jakkolwiek pojęta twórczość jest już zupełnie jałowa i nie przynosi radości. jest tak jakby każda maleńka rzecz, którą można się zagłuszyć i udać, że nada życiu jakikolwiek sens - straciła znaczenie. nie wiem już jak siebie uratować. myślę nad wszystkim co do tej pory robiłam, nad moimi znajomościami, związkami i relacjami, planami, tym co ponoć nazywa sie ambicjami...nad całokształtem i wydaje mi się jakby już nic nigdy miało nie przynieść satysfakcji, jakby w projekcie zwanym "rzeczywistością" nie było dla mnie miejsca, w którym poczuję się dobrze.
-
napisaliście też o rozchwianej równowadze hormonalnej...czy tego typu leki mają też wpływ na okres? trochę mi się spóźnił a poza tym objawy odstawienne trochę przypominają objawy ciąży...więc zaczęlam sobie wkręcać, że jestem w ciązy (z chłopakiem, z którym zerwałam miesiąc temu więc możecie sopbie wyobrazić co się dzieje w mojej głowie) i nie mogę przestać o tym myśleć...i w ogóle jestem strasznie złamana emocjonalnie ostatnio,,choć udaję że jest ok.
-
witam... jestem na antydepresantach trochę ponad rok. był setaloft, potem citabax i citalopram. nigdy nie byłam pod opieką jednego lekarza (powód to zmiany kadry w przychodni do której chodziłam), i tu jest problem, bo każdy mówił mi co innego. pierwszy stwierdził, że niezbędna jest farmakoterapia, następny że chcę się "sztucznie euforyzować", na oddziale psych poradzili bym spróbowała zejść z leków co skończyło się moim zejściem w jeszcze większy dół. więc leki szybko wróciły (zmieniono mi z sertraliny na citalopram, nie wiem do tej pory czemu). wypisano mnie z oddziału z diagnozą poprawy, miałam polecenie 3 miesięcznej przerwy w psychoterapii jednak recepty przepisywano mi nadal (ostatnią z nich zrealizowałam miesiąc temu)...ponieważ ostatnio się wyciszyłam, postanowiłam ponownie spróbować zejść z leków. już drugi tydzień mija, większych wahań nastroju i drastycznego przygnębienia niż zwykle nie zaobserwowałam jednak mam ciągle zawroty głowy. Czy ktoś z Was ma doświadczenia z przerywaniem farmakoterapii? kiedy te symptomy powinny minąć? i jeśli trwają już 2 tydzień, może to nie z powodu leków, ale coś innego (niedobrego) dzieje się z moim organizmem? wiem, ze powinnam spytać o to wszystko psychiatry, ale nie mam obecnie możliwości skonsultowania się z jakimkolwiek specjalistą, stąd pytanie do Was...
-
znów się pocięłam. nawet nie wiem co mi to ma dawać. nie wiem po co. nie wiem nic. byłam dziś u psychiatry i mówiłam, że już w porządku, nie dostałam więc wskazania na kolejną terapię. czy zatem dla równowagi musiałam sobie przychrzanić wieczorem, żeby nie było za pięknie?! boli. boli. jestem na raz wściekła, smutna, bezsilna i zdezorientowana. znów ogarniają mnie gówniarskie pragnienia, żeby ktoś się mną zajął za mnie, zeby ktoś przy mnie był i mi pomógł i zrozumiał to czego ja sama nie pojmuje, żeby mi powiedziano, że będzie dobrze...i, że sobie poradzę. czemu potrzebuję tego typu zależności, czemu sama nie chcę sobie dać uspokojenia, wyciszenia, pewności siebie i braku pragnień zniszczenia, cięcia po skórze i wyrzynania dobrych myśli z mózgu?!?!?!
-
dawno mnie tu nie było. to znaczy jestem często, czytam posty, ale nie wiem co odpowiadać ludziom. po prostu siedzę tu i was czytam. temat autoagresja wrócił. ślady na całej ręce, na szczęście tak nieregularne, że mój "chłopak" wziął je za ślady po kocie. nie wiem po co to robię, chcę zwrócić na siebie uwagę czy nie wytrzymuję stresu związanego z końcem studiów, problemami z samookreśleniem się, trochę też seksualnością, no wszystkim... w zeszłym tygodniu zaczęłam brać podwójną dawkę leków, bo ponoć działają też przeciwlękowo, ale szybko z niej zeszłam..bo to przecież głupie samemu sobie ustalać dawkę. psycholog twierdzi, że wcale nie powinnam brać lekarstw bo nic mi nie jest, bo jestem już zdrowa. psychiatra uważa, że co najmniej kolejne pół roku. a ja sama się pogubiłam w tym co jest i jak obiektywnie to ocenić. znów ogryzam paznokcie i palce gryzę do krwi. a było już dobrze, było dobrze przez tydzień. znów obudziłam się z jedną myślą w głowie, że chcę umrzeć. choć to takie nieprawdziwe. boże, mam 26 lat a zachowuję się jak nastolatka. kiedy to się skończy i czy w ogóle? smutno mi. ciężko. źle. może rzeczywiście już nie prosić psychologa o wsparcie? może to nie ma sensu? a co ma sens, jakie działanie mi pomoże?! pogubiłam się.
-
dostałam receptę...i chcę powiedzieć że w masza pracują niesamowicie przystojni lekarze;D albo to ja mam jakieś skrzywione gusta. hehe.
-
ok. zeszłym razem udało mi się zrealizować przestarzałą receptę, więc jest ok:) ale teraz mam wizytę na prądnickiej i chciałam się spytać - wie ktoś z Was coś o dr błędziowskim (o ile dobrze usłyszałam nazwisko;P) z maszachaby??? zawsze jak mam się spotkać z nieznanym lekarzem to mnie stres zżera:/
-
Oddział Leczenia Zaburzeń Osobowości i Nerwic - 7F
madseason odpowiedział(a) na mała defetystka temat w Psychiatria
mój boże a ja 26, powinnam już nie żyć a co do oddziału, to ciekawe co piszecie. ja nie byłam, leczyłam się tylko na dziennym oddziale nawet nie wiem jakiego szpitala. nie wyleczyłam się, ale zajęcia były podobne. psychorysunek, społeczność, psychoterapia, załamać się można jeszcze bardziej niz przed przyjściem, ale warto było. dowiedziałam się trochę o sobie, zobaczyłam siebie z innej perspektywy..a że nadal czuję się i jestem...eee.e...zaburzona...cóż, 3 miesiące to bardzo mało czasu. cudów nie ma, choć się ich bardzo chce. ...i nadal nie wiem co mam robić dalej. już 2 miesiąc bez psychologa, psychiatry, na samych lekach jadę. myślę, że niektórzy z was jak kończyli 7f pewnie mieli podobnie, więc pozdrawiam obecnych, byłych i przyszłych pacjentów...trzeba radzic sobie jakoś z tym życiem porąbanym, nie? -
leku na pewno nie ma. ale terapia może pomóc z tym zerwać...choć w zasadzie nie mogę o tym mówić z własnego doświadczenia bo ja akurat podczas terapii zaczęłam się ciąć. teraz sama jakoś przestałam, nawet udało mi się trochę zapuścić paznokcie. ale nadal gryzę się po palcach do krwi. próbuję sama przestać, póki co.
-
pilne pilne! właśnie się zorientowałam,że recepta którą mam na citabax jest już nieaktualna a została mi tylko dawka na jutro. gdzie można ekspresowo się dostać do psychiatry? nie stać mnie na prywatnego, a boję się przerwać branie leków. jak ktoś coś wie to pomóżcie!
-
luciana: po pierwsze, słowo pedał jest obraźliwe dla osób homoseksualnych. po drugie: orientacja seksualna to nie wynik wychowania, doszukiwanie się traum (uwiedzenia, reakcji na wychowanie przez samotnego rodzica) w życiu każdego geja czy lesbijki jest mocno naciągane, często główne przeżycia traumatyzujące w ich życiu to zetknięcie z podobnymi Tobie osobami, które uważają, że homoseksualizm czy fantazje homoseksualne to skrzywienie psychiki. problemy z okresleniem swojej orientacji mogą wynikać z wielu różnych przyczyn, każdy o innej niż hetero musi zmierzyć się z poczuciem bycia 'nienormalnym', więc i przed Tobą adhab długa droga albo do samoakceptacji, albo wyparcia albo też po zwiazkach z mężczyznami stwierdzenia, że to było przejściowe. tak też się zdarza, owszem. a może jesteś biseksualny? nie ma prostych odpowiedzi w takich wypadkach, czas może pomóc się uspokoić i odnaleźć. (mówię ze swojego doświadczenia)
-
uhuhhuh, a ja to gryzłam na pół, ale była strasznie niesmaczna. no i wiem, wiem, że nie powinno się tak robić. teraz na szczęście nie muszę ciachać ani tabletek...ani siebie, hihih.
-
autoagresja to jest sposób na radzenie sobie z emocjami, tyle że dość szkodliwy. bo potem dokłada jeszcze negatywnych uczuć i poczucia, że jest się śmieciem (mówię za siebie). ja przestałam się ciąć, ale nadal gryzę palce do krwi i wiem, że robię to jak jestem zestresowana, jak czuję że z czymś nie daję rady, złość na siebie ładuję w siebie. nie wiem w czym ma to mi pomóc, ale tak, zdecydowanie wiążę to z nieumiejętnością opanowania czy odreagowania emocji.
-
Acer: nawet w wieku jesteśmy dokładnie tym samym:D leki biorę już prawie rok, niestety nie dały motywacji, bo też chyba nie od tego są...zresztą, jeden z lekarzy uznał, że nic mi nie jest i chcę się "sztucznie euforyzować" antydepresantami:/ po dwóch próbach odstawienia jednak zdecydowano, że za wcześnie przerywać farmakoterapię, bo jestem zbyt rozbita. w moim wypadku to też nie zaczęło się teraz - przy końcu studiów, który jak wiadomo jest datą graniczną, ale znacznie wcześniej. w zasadzie już w liceum odmawiałam sobie szans na spróbowanie, broniłam się przed sukcesami i "wolałam" się dobijać (nazywam to teraz autoagresją na własnym mózgu, takim cięciem się myślowym). na terapii próbowałam dojść do tego jaką funkcję to spełnia, czemu "lubię" ten stan (coś musi nam to dawać skoro mimo cierpień - bo nie wątpię że i Ty tak jak ja - masz już dość działania w ten sposób)...ale nie udało się odnaleźć odpowiedzi poza tą, że widocznie boję się własnego sukcesu. ech. codziennie mam taką małą listę tego co powinnam. nauczyłam się ją ograniczać, bo zazwyczaj była przeładowana i ostatecznie za nic się nie brałam. staram się teraz nagradzać za każde pół strony napisanej pracy...ale gdzieś z tyłu głowy ciągle wrzeszczę, no i co z tego?! i tak już nie zdążysz...fakt, cieżko będzie zdążyć - promotorka sama mnie okrzyczała o zaległości i stwierdziła, ze nie spodziewała się, że będę taka leniwa :,( większość czasu nadal przesypiam. jest w tym coś niezwykle żałosnego i jednocześnie dramatycznego, że na daną chwilę nie umiem inaczej.
-
Acer: mam dokładnie to samo. mnóstwo komunikatów typu "muszę" które kończą się jak u Ciebie. odkładaniem, robieniem czegoś w zamian (zazwyczaj spaniem, bądź atakowaniem siebie jaka jestem beznadziejna i jak niszczę sobie kolejne szanse na jakieś pozytywy w życiu), nie braniem się do niczego... a potem wyrzutami sumienia, poczuciem bezsilności, dołem. od kilku miesięcy nie mogę/nie robię nic żeby pisać swoją mgr. mgr, która ponoć się dobrze zapowiadała, która miała dać mi szansę być może na karierę naukową. i co? i nic, kompletnie nic, czuję jakbym chciała zniszczyć już totalnie wszystko, ostatni cel jaki miałam w życiu i to mnie załamuje jeszcze bardziej. zaburzenia adaptacyjne to się nazywa? nie zdiagnozowano mi depresji, ale biorę leki antydepresyjne. nie czuję bym robiła jakiekolwiek postępy. czasami już nie widzę dla siebie nadziei.
-
nie wiem czy jest jakaś typowa. ale na pewno terapia powinna się skupić na przyczynach, ale zanim się do nich dojdzie..to w pierwszej chwili na momentach w których sobie coś robisz, sytuacjach które to wyzwalają, emocjach towarzyszących i myślach jakie wtedy i potem masz. a jeszcze co do lekarskich obdukcji ;P ja dostałam opieprz wtedy, że nie przemywam tego wodą utlenioną. widzisz, też by mi do głowy nie przyszło, że powinnam. to krępujące, ale przy następnej takiej sytuacji postaraj się jednak pokazać jak wyglądają ślady. w końcu ktoś pyta po to, żeby pomóc. myślę też, że kiedy są oschli to też w jakimś celu - przecież nie będą się nad nami roztkliwiać w stylu "och, jaka pani biedna, ale sobie pani krzywdę zrobiła, naprawdę mi przykro"...bo w ten sposób dawali by nam opiekę i tym samym przyzwolenie żeby robić tak dalej.
-
symp: widzisz, ja miałam to samo. potem sobie zaczęłam racjonalizować, że jako lekarz musiała wymagać czegoś takiego, żeby zobaczyć jak wyglądają nacięcia, czy się goją, jak są głębokie. może byłyśmy u tej samej? ;P
-
wow, medinorm ma mnóstwo punktów, chyba też tam podzwonię, zwłaszcza, że czają się prawie tuż przy moim domu mam nadzieję, że wszystkie są na nfz, bo mnie nie stać na prywatne terapie...
-
ważniejsze niz przerywanie ciąży jest niedoprowadzenie do niej jeśli na danym etapie nie chce się mieć dziecka...ważniejsze niż udawanie, że zakaz aborcji cokolwiek załatwia jest realna ocena problemu, zasięg podziemia i rzeczywiście dokonywanych zabiegów a także - póki prawo głosi dopuszczalność aborcji chociażby w przypadku gwałtu - monitorowanie, że jest to prawo respektowane, a nie że państwowo lekarz odmówi a prywatnie bardzo chętnie. ponadto zwróciłabym uwagę na dwa aspekty: narodzony człowiek to nie to samo co płód w łonie matki - płód jest człowiekiem potencjalnym, ze zdefiniowanymi genetycznie wymienionymi przez śmiertelniczkę cechami, które się rozwiną bądź nie, zależnie od warunków (są też poronienia naturalne). oczywiście, nie niweluje to kwestii etycznych, czy moralne jest przerwanie rozwoju potencjalnego człowieka czy nie...mam nadzieję, że coraz mniej par będzie doświadczało tego dylematu... a po drugie (ważniejsze dla mnie) przestańcie zwalać całą winę na matki, że to morderczynie, okrutne, bezduszne, bla bla. zawsze gdzieś w tle całej sytuacji jest ojciec...dlaczego brzemieniem (nie)moralności obarcza się tylko kobiety?!
-
może taki dzień? życie ogólnie czasem wydaje sie bardziej do dupy niż jest w rzeczywistości. mi na szczęście przeszło myślenie o zabiciu się, choć nadal tkwię w masie niepozałatwianych spraw i zawalonych obowiązków. marzy się ucieczka od odpowiedzialności za siebie...ale już nie w śmierć. zastanawiam sie czy nowe leki przypadkiem nie zaczęły działać(?), czy może to ja zaliczyłam naturalne chwilowe wahnięcie w górę, tak czy inaczej, choć nadal nigdzie nie wychodzę, przynajmniej wcześniej zwlekam się z łóżka..i nawet jem śniadania. oczywiście - grupy mi brakuje, ludzi mi brakuje, opieki psychologicznej, prób zrozumienia po co i dlaczego tak działam i co mi właściwie jest także...ale na razie nie dobijam samej siebie na tyle by walić głową w mur...och, oby poprawiało się dalej. oby to nie było tylko na moment.