Skocz do zawartości
Nerwica.com

Zaburzenia osobowości (cz.I)


Słowianka

Rekomendowane odpowiedzi

Trzeba trafić na odpowiedniego terapeutę, mi się trafiła terapeutka i choć cierpię i terapia wymaga bólu i mnie to wkurza to nie da się inaczej.

 

Owszem, zgadza się. I mnie się wydawało, że właśnie na takiego trafiłam, bo przed swoją terapeutką otworzyłam się jak przed nikim innym, kilka lat temu chodziłam przez 3,5 roku do psychologa i choć lubiłam bardzo tą panią to nie powiedziałam jej nawet 1/10 tego co obecnej terapeutce. I z tą terapeutką przetrwałam wiele chwil bólu, złości, wkurzania się. Wierzyłam, że mimo ciężkich momentów ona jest mi w stanie pomóc jeśli będę się starać. Ale nie potrafię przetrwać tej ciągłej niepewności, tego, że nie ma już ciągłości w terapii, że sesja raz jest wtedy raz wtedy i nigdy nie mogę być pewna kiedy będzie następne spotkanie, że czuję się pozostawiona sama sobie, nie mam z nią żadnego kontaktu chociaż mój stan się pogorszył, brakuje mi stabilizacji, pewnego rodzaju rutyny, wszystko się zmieniło i tyle. I wcale tego przed nią nie zatajałam, ona o tym wie, mówię wszystko. Taka terapia to dla mnie nie jest terapia. Mówi mi, że np. możemy się zobaczyć za 2 tyg. o X dnia i porze Y, inaczej nie może i koniec. Muszę się dostosować, inaczej znowu odłożenie w czasie. I tak zawsze się dostosowuję. Ja. Dawniej tak nie było, terminy były przewidywalne, stałe, wszystko było jasne i przynajmniej w tej kwestii czułam się bezpiczenie.

Czuję się oszukana, bo dawniej było inaczej. A gdy ja się przywiązałam to nagle wszystko zostało jakby ucięte, wszystko się zmieniło. Naprawdę wiele przetrwałam, zaakceptowałam wiele zmian zasad, które mnie bardzo bolały. Ale mój upór i cierpliwość także mają swoje granice. :pirate:

 

[Dodane po edycji:]

 

Po kilku wizytach i rozeznaniu się w sytuacji Pani psycholog stwierdziła,że nie jest w stanie mi pomóc.

 

Przynajmniej była szczera. :pirate:

 

[Dodane po edycji:]

 

Jak dla mnie swego rodzaju terapią jest rozwijanie swoich zainteresowań i hobby.Nie czerpie z tego tyle przyjemności co dawniej,ale dzięki temu coś robię,mam jakieś zajęcie itp.Kasę zamiast na terapie inwestuje głównie w motor,rower,komputer czy kupuje ciuchy.Wiem,że na pewno lepiej to na mnie wpłynie niż rozmowa,na której i tak nie mogę się skupić bo jestem tak odrealniony i obojętny.

 

Zabrzmi to jakbym była straszną materialistką, ale jak sobie teraz pomyślę, że na terapię poszło całe moje roczne stypendium to... :pirate::roll::evil:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Haniu, myślisz, że lepiej jest nie wiedzieć co się z nami dzieje? Jak działają te mechanizmy?

 

Chciałabym być beztrosko nieświadoma, martwić się tym, że mi bluzka nie pasuje do butów, a spinka do oczu, że gazeta jest wczorajsza, czy ugotować spaghetti czy szarlotkę, czy pójść do kina czy do pubu, czy pić wino, czy pić piwo, czy chodzić spać o 23 na łące, czy o 2 w łóżku... Brakuje mi normalności, rozmów o niczym, brakuje mi pustki - choć brzmi to dziwnie, ale brakuje mi takiego stanu "emocjonalnej płaskiej" - jak na ekraniku u kardiologa. A tu mam zasraną sinusoidę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

paradoksy, Pewnie, że lepiej nie wiedzieć co się dzieje i jak te reakcje w medycynie się nazywa.

Ja też nie umiem tego znieść, że nie wiem ale warto rozmawiać o tym z terapeutką.

 

-A-, jeśli masz taką niestałą terapię to może to nie jest terapia, tylko spotkania podtrzymujące- tylko źle się czujesz i nie wiem co podtrzymujące...

 

Może zmienisz terapeutke ?

 

^^ Ktoś tu napisał, że to jest bliskość to forum- musiałabyś stąd zniknąć i po miesiącu nikt by nie przejmował się tym, nikt by o Ciebie nie dbał.

 

W prawdziwym świecie gdybyś miała prawdziwych znajomych to by się martwili, pukali do drzwi.

 

Ja nie umiem nawiązać relacji, więc póki co wolę pozostać samotnym, bycie na forum zastępuje prawdziwe kontakty.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Vi – to jest terapia, a nie spotkania podtrzymujące. Tylko, że kiedyś (przed jej miesięcznym urlopem) wyglądała ona inaczej. To były regularne spotkania dwa razy w tygodniu.

Terapeutka niby mi mówi, że psychoterapia jest mi niezbędna, że musiałby się zdarzyć cud (zaznaczyła przy tym, że cuda się zdarzają), żebym bez pomocy zdołała normalnie żyć, ale że to moja decyzja, mogę zrezygnować, ale jeśli choćby trochę się waham to żebym tego nie robiła. :? Tylko ja nie mogę już znieść tej całej sytuacji, ona po prostu teraz nie ma czasu, ma jakieś ciągle wyjazdy, szkolenia, jeszcze jakiś problem ze zdrowiem bliskiego członka rodziny. Ja się staram to wszystko zrozumieć, ale też jestem człowiekiem, i się czuję zapomniana, niechciana, samotna, z jeszcze bardziej rozgrzebanymi problemami. Jest mi gorzej niż było.

Co do nowej terapeutki – już mi się w ogóle nie chce nic zaczynać i przeżywać tego wszystkiego od początku. To już wolę jakoś żyć bez terapii.

 

Hmmm... Ja prawdziwych znajomych blisko, obok mnie – nie mam. Więc nikt by nie zapukał. :pirate: Mam jakichś, ale daleko, więc i tak się z nimi praktycznie nie widuję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zastanawiam się właśnie jak to jest, że tak bardzo pragnąc normalności, jednocześnie jej nie cierpię.

zastanawiam się, czy w ogóle jestem w stanie określić, czego potrzebuję, pragnę, co mnie uszczęśliwi.

 

Dokładnie tak! :roll: Niby chcę być normalna, zwyczajna, cieszyć się z głupich prozaicznych spraw jak wielu ludzi, a z drugiej jednak... NIE!

Tak w ogóle to kiedy byłam u mojej dawnej psycholog w okresie urlopu terapeutki to powiedziałam jej, że siebie nienawidzę, siebie i wszystkich swoich cech, tego jaka jestem. A ona zapytała mnie czy gdybym miała taką możliwość to czy chciałabym oddać tą swoją wrażliwość, pokłady empatii, zdolność wyczuwania ludzi, sytuacji, wczuwania się w położenie innych. A ja powiedziałam, że jednak... nie chciałabym.

Ona próbowała mi uświadomić, że nie stanę się inną osobą, ciężko jest zmienić osobowość będąc dorosłym człowiekiem, to jak walka z wiatrakami. Ale mogę w miarę normalnie żyć ze swoimi cechami jeśli się nauczę je doceniać, jeśli je zaakceptuję i dostrzegę w nich coś pozytywnego, bo niektóre z nich lubię, nawet jeśli się tego wypieram sama przed sobą... Ja jakby poniekąd nie chcę siebie lubić, lubię siebie nienawidzieć (?). :?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A ja... hmmm... nie zawsze chcę być normalna i sama tego nie rozumiem. :pirate: A może po prostu przywykłam do nienormalności, inności. :pirate: Kurcze, plączę się już w swoich własnych myślach. Ja nie wiem już jaka chcę być, zawsze staję się po prostu taka jak wyczuwam, że ktoś chce, żebym była. Mnie stałej, prawdziwej nie ma (?). Taka plastelinka. Albo biała kartka - i namaluj mnie sobie jak chcesz. :roll:

Natomiast wiem na pewno jedno - że marzę o miłości, cieple, stabilizacji, bezpieczeństwie, poczuciu, że mogę na kogoś zawsze liczyć... Tego jestem pewna.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

-asia-, Dla mnie normalność to stan sprzed mojej choroby. Czyli taki stan, w którym nie miałam tego poczucia,że coś jest ze mną nie tak. Chcialabym reagowac emocjonalnie tak jak wcześniej, przeżywać radość, miłość, nawet przygnębienie, ale w sposób zdrowy. Ludzie w załobie też są przygnębieni, ale po czasie układają sobie życie i idą do przodu.

Normalnie to znaczy dla mnie np. budzić się rano i nie zastanawiać się dlaczego mam te napięcie i obniżony zrezygnowany nastrój. Wstawac z motywacją ,cieszyć się z tego,że idę do pracy, do obowiązków. Cieszyc się z tego,że kupiłam sobie nowe spodnie i się w nich pokażę w pracy. Radować się z powodu nowego koloru cienia do powiek i w ogóle z powodu tego,że fajnie wyglądam.

Normalnie ...to dla mnie.........nie nudzenie się w swoim towarzystwie, lubienie przebywać sam na sam ze sobą.

Normalnie to...oglądanie tv , filmów bez napięcia i obserwacji swojego ciała, objawów, chęci na spotkania z koleżanką, plotkowanie.

Normalnie to spontanicznie.

Normalnie to nieleniwie.

Normalnie.....to nie zastanawianie się nad dalszą swoją egzystencją i na siłę udawanie,że jest ok.

Normalnie....to poprostu życie, borykanie się z problemami dnia codziennego bez tego poczucia,że coś jest ze mną nie tak.

Kiedyś było inaczej, lepiej, nie mialam problemów ze samą sobą.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kurde, to u mnie nigdy nie było normalnie. :pirate:

Moniko, skoro tego już doświadczyłaś to może to wróci... Jesteś zdeterminowana, wierzysz w siłę psychoterapii, mam wielką nadzieję, że Ci się uda...

 

[Dodane po edycji:]

 

Chciałabym, żeby było...

 

[Dodane po edycji:]

 

... przepięknie...

...kiedyś...

...jeśli kiedyś będzie to będę czekać...

...nieważne jak długo...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To wszystko to jakiś zły sen , to musi być sen , nie wierzę że to rzeczywistość. Błagam zabierzcie mnie stąd i usuńcie mi pamięć!

gdyby się tak dało.....

 

A tu nawet trudno opisać ten swój pieprzony chaos wewnętrzny..te ucieczki i wybuchy . Co dopiero coś zmienić .niby jakkkk!!!!

Ashkenazi -oby oni mieli racje nie realiści .

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A ja... hmmm... nie zawsze chcę być normalna i sama tego nie rozumiem. :pirate: A może po prostu przywykłam do nienormalności, inności. :pirate:

 

Ze mną jest podobnie i też do końca tego nie rozumiem. Niekiedy mam wrażenie, że wrażliwość, delikatność i empatia jaką jestem obdarzony to coś wspaniałego i chcę te cechy zatrzymać, ponieważ pozwalają mi one dostrzec aspekty których inni nie dostrzegają. Innym razem zdaje mi się, że są to moje największe przywary które powodują , że w życiu mi się nie układa i przez nie dostaję po dupie.

 

W pewnym sensie chyba polubiłem życie w moim małym świecie bólu i melancholii, bo czuję się w nim bezpieczniej i tak jest mi łatwiej. W każdym razie łatwiej być nieszczęśliwym niż na odwrót. Jak mam być szczęśliwy, skoro nawet nie potrafię szczerze, całym sercem się cieszyć - potrafię jedynie udawać. Chwilami nachodzą mnie myśli, że dla mnie jest już za późno...

 

Mimo wszystko rozsądek podpowiada żeby próbować się zmienić i to jak najszybciej, żeby za kilka czy kilkanaście lat, nagle nie obudzić się z ręką w nocniku i pretensjami do siebie samego o to, że poddałem się bez walki i zmarnowałem sobie życie.

 

Pewnie większość z Was nie czytała mojego wątku powitalnego, więc nadmienię , że cierpię na borderline, nerwicę lękową i fobię społeczną. Full pakiet, jak widać… :pirate:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Sensitive Soul, dosłownie z ust mi to wyjąłeś co napisałeś. Przynajmniej ktoś wie o co mi chodzi... :roll: W moim przypadku jest właśnie dokładnie tak jak napisałeś.

No ja przyznam, że nie czytałam. :oops: A leczysz się teraz jakoś? Jeśli tak to od dawna, i czy odczuwasz pozytywne skutki, efekty? Kiedy Ci zdiagnozowano bordera, fobię społeczną i nerwicę lękową?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×