Skocz do zawartości
Nerwica.com

Hipochondria - jakie choroby sobie przypisywaliście..?


LINA

Rekomendowane odpowiedzi

Alu, współczuję Ci naprawdę. Wiem co to znaczy. Fajnie, że masz hydroksyzynę. Ma ona jakieś skutki uboczne? Można ją brać (oczywiście doraźnie) przez długi czas? Chciałabym mieć jakiś lek, który jest dla mnie taka furtką awaryjną zeby się bezpiecznie czuć.

Pramolan mi się przeterminował, żadne walerianki i meliski juz na mnie nie działają. Mam jesze ze 3 tabl. Sedam (to jest silny benzo) ale boje sie bo szybko uzaleznia i mam go na czarną, naprawdę czarną godzinę. Taka hydroksyzyna czy cóś by mi się przydało a nikt mi nie chce przepisać:(

 

Alu ja też o siebie nie dbam...czasami są dni, że mam jakiś cień poczucia atrakcyjności i chcę dobrze wyglądać ale to trwa chwile bo zaraz jest durne pytanie "ale po co, przeciez i tak..." :( Mam bardzo podobne myslenie jak u Ciebie.

Jeśli chodzi o seks to moj mąż ma chyba ze mną przesrane. Nie umiem wykrzesać z siebie prawie nic. Jestem jakaś oziębła, zlękniona nie w głowie mi "te" sprawy. Dla mnie seks wiąże się z radością a ja mam cały czas w głowie "po się cieszyć jak i tak..." Dlatego nasze życie intymne jest ubogie. Zresztą boję się nadmiernie cieszyć i zyć pełnią bo gdy przyjdzie dół, bóle to będę jeszcze bardziej rozpaczać gdyż wiem co tracę.

 

Alu co Ci będę mówić...na pewno nie zwymiotujesz podczas pracy. Już tyle lat nie rzygałaś i każdy dzien strachu był niepotrzebny.

Ja wiem o czym mówisz, taką rzewną sytuację miałam wczoraj w tej Ikei, na dodatek kupa ludzi, jakby co, to gdzie? jak? Taki wstyd, jeszcze ktoś wezwie pogotowie, szpital w obcym mieście i inne schizy. Te Twoje duszące mdłości tez znam. To lęk zaciska gardło i podraznia gardło i jest uczucie wymiotów na wylocie, mi jeszcze bardzo niedobrze wtedy, muli, czuje sie jak w lekkie grypie zołądkowej. Boze jak to gowno ruinuje nam zycie.

Ja sie boje z kimkolowiek spotykać, zero znajomych, boje sie ze ktos będize mnie oceniał jak zacznę mamrotać w lęku (mam tak, czasami mieszam słowa, nic do mnie nie dociera) ze zacznę mdleć, albo tak mnie zaboli brzuch, ze ktos wezwie karetkę i ostatczenie wyśmieje mnie, bo po co sie zadawać z taką idiotką.

Jestem pewna ze nigdy nie zwymiotujesz przy pracy, tylko biedna bardzo sie wymęczysz psychicznie.

Mili gratuluję aż się wzruszyłam, pamiętam dzien kiedy powiedziałaś tu o ciązy. I to już :smile: Wspaniała wiadomość, mówiłam, że będzie szybko, drugie rodzi się szybciej, oj pamietam ten ból, szybko ale dosadnie :lol: Buziaki dla Was

 

Safonia, ja rozumiem te obawy przed badaniem :( przechodzę istne katorgi gdy wiem ze muszę coś zbadać - nie jem, nie interesuje mnie mąż i córki. Nie interesuje mnie dom, nie sprzątam, poprostu wegetuję, popłakuję i jestem nieobecna.

Obiecałam sobie ze niebede sie badać w tym roku - to nie jest znowu takie mądre. No niestety u mnie jest albo w jednąalbo w drugą stronę - nie ma rozsądku, równowagi. Albo się badam i nie mam życia, jestem w psychozie, odrealnienieniu albo tak jak teraz negacja, lęk, wyparcie, miganie się.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nefretis, czytam twoj wpis i jakbym czytała o sobie.... ja nie boje sie wymiotow ale boje sie bania!!!! Boje sie cieszyc boje sie planowac boje sie ZYC!!!!!! Czasem jest mi tak strasznie zal siebie jak patrze na innych....zyjacych normalnie...bez tego ciężaru na sercu na żołądku. ...chodza smieja sie . maja problemy i owszem ale maja tez poukladane w glowie!!!!! A nie taki chaos jak jest u mnie.

Kiedys moja terapeutka powiedziala ze nakrecam sie sama wpadam w taki stan ze klekajcie narody potem ide na badania i odczytuje wyniki. I to uczucie ulgi.....totalne uczucie ulgi. I dlatego b.czesto to powtarzam bo tylko wtedy na "chwile" potrafie odpuscic (dopoki nie wymysle czegosi innego) potrafie poczuc sie bez ciezaru bez guli w gardle ....ale ze ten stan szybko mija to znowu stan depresyjny i znowu wizyta u lekarza albo badania.....i tak w kółko.

Teraz panicznie boje sie robić te badania....panicznie....nie spie po nocach...myslalam ze w tym.roku skoncze z lekami ze bede silna dam.rade a tu klops.....

lata leca....marnuje je....plakac sie chce. ....a corka malutka....potrzebuje mamy.....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pisałam tu kiedyś, prawie dwa lata temu. Wtedy było bardzo ciężko ale moja hipochondria dopiero zaczynała się rozwijać. Potem różnie - od wiosny do wczesnej jesieni zwykle lepiej, jesień, zima, początek wiosny - katastrofa.

W maju 2014 roku zaczęłam terapię, myślałam, że trochę pomogła, bo przez kilka miesięcy było OK ale już wiem, że to z innych przyczyn. Teraz znowu jest do bani.

 

Najlepsze jest to, że w maju ubiegłego roku dowiedziałam się, że muszę mieć niewielki zabieg chirurgiczny w warunkach szpitalnych, pod narkozą. Oczywiście w związku ze schorzeniem "nieobjętym" hipochondrią. I te pół roku od kiedy dowiedziałam się o konieczności zabiegu do pójścia do szpitala było najlepszym dla mnie czasem. Ja po prostu nagle, w ciągu jednego dnia przestałam mieć lęki. I pomyślałam sobie, że tak bardzo chcę po prostu sobie pożyć. Tak fajnie pożyć, cieszyć się wszystkim, robić coś sensownego. Konfrontacja z realnym zagrożeniem wyłączyła lęk. Wrócił dopiero jako konkretny strach przed operacją i po niej. Potem było parę komplikacji z gojeniem, nieważne. Sprawa już jest zamknięta, a hipochondria właśnie powróciła.

 

Znam ją już, jak zły szeląg, wiedziałam, że wróci, bo znam objawy zwiastujące, a ciągle nie daję sobie rady. Wiem, że nie można jej karmić, więc nie czytam. Od 7-8 miesięcy nie przeczytałam nic na temat chorób, których się boję. Gorzej z badaniami. Jak nie zrobić badań, kiedy tak źle się czuję? Przecież gdyby nie objawy somatyczne, nie wytworzyłabym sobie w głowie lęku.

Mechanizm jest prosty - zawsze najpierw jest objaw somatyczny, często banalny, początkowo go lekceważę albo bagatelizuję. Problem pojawia się, kiedy objaw się utrwala albo nawraca. Wtedy jest lampka ostrzegawcza ale jeszcze nie lęk, jeszcze nadzieja, że może samo minie ale lęk już kiełkuje, już towarzyszą mi złe myśli. Za kilka - kilkanaście dni budzę się z dzikim lękiem i myślę tylko o tym, żeby iść do lekarza i zrobić badania. Bo przecież trzeba być odpowiedzialnym za swoje zdrowie, bo im wcześniej tym lepiej, bo nie można czegoś zlekceważyć.

 

Jest też we mnie coś kompletnie nieracjonalnego ale widzę, że znanego innym hipochondrykom - terapeuta nazywa to "zaklinaniem rzeczywistości" - im bardziej skupiam się na potencjalnych chorobach i się ich boję, tym bardziej gdzieś głęboko wierzę, że mnie nie dotkną, że to mnie jakoś chroni, że jeśli tylko odpuszczę, będę spokojna i szczęśliwa, choroba zaatakuje.

Z drugiej strony, pojawił mi się metalęk - lęk przed lękiem. Ktoś bliski wielokrotnie powiedział mi, że przez swoje lęki wyhoduję sobie coś poważnego. To wystarczyło, żeby uznać, że zrobiłam sobie sama ogromną krzywdę, na pewno wskutek stresu rozwija mi się coś poważnego i oczywiście sama sobie jestem winna. Zaczynam się czuć coraz gorzej. To znów wzmaga lęk, więc powstaje błędne koło.

 

Ja wiem, że trzeba zmienić myślenie ale momentami jest tak ciężko, że wydaje mi się, że zrobiłabym wszystko dla tego momentu ulgi, który pojawia się po odebraniu dobrych wyników badań.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Emka34, ja teraz też mam "zly" okres. A myslalam ze wszystko idzie ku lepszemu, że w końcu odetchne. Ale to wraca. Staram sie moj lek trzymac na wodzy ale to niesamowicie trudno. Dzis zrobilam badania.....jutro wynik. Boje sie!!!!!nie moge o niczym innym myśleć. Nie mam siły na nic....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Byla dzis znow polozna, osluchiwala Synka, sprawdzala oczka, nozki, kregoslup, raczki

Wsztstko jest dobrze:) Malutki podobno bardzo silny, bo sie podciagal za jej palce do gory :))

W piatek bedzie mial badania z pietki.

A mnie dzis zaniepokoilo, ze podczas siusiania wypadl ze mnie skrzep taka czerwona galareta (wybaczcie opis) ale polozna powiedziala ze to normalne

I ze dobrze ze samo wypadlo. Ja to juz zapomnoalam jak to jest...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Safonia, tak dokładnie tak to wygląda. taka zabawa ze sobą samym. Straszenie się, nakręcanie, nasilanie objawu, potem czytanie, lęk, psychoza i amok w domu, kulminacja czyli decyzja na badanie się, sam moment badania (u mnie) juz raczej bez strachu, a potem mega lęk i napiecie w oczekiwaniu na wyniki. No chyba, ze idę do lekarza...odmawiam rożaniec w poczekalni i wynik na miejscu - jest radość, obiecanie sobie, ze to już ostatni raz. Ogromne poczucie bycia zdrowym. Nawet łzy radości. Pieprzniecie forum i netu w kąt...ale do czasu...do kolejnego momentu (objawu).

 

Tak to wygląda np. u mnie. I to juz 10 lat. Za każdym razem jestem pewna ze teraz to już choroba na stówę.

U mnie porażka, bo raz wyszło Hashimoto, rok temu czyli nie każde objawy to nerwica. To mnie pogrążyło. Lepiej nie bede mówic znowu co mi jest teraz. Ale objawy mam codziennie. Nie żyję normalnie jak inni. Żyję sobą, swoimi lękami, złymi przeczuciami i baniem się czy będzie boleć mniej czy bardziej i kiedy trzeba bedzie wezwać pogotowie lub jechać do spzitala.

:(

 

Hej emka34, pięknie opisałaś to wszystko, znaczy się bardzo celnie i idealnie jak jest. aż czułam ulgę, że ktoś odczuwa podobnie i nie jestem sama. Emka u mnie też wszystko zaczeło się po prostym zabiegu chirurgicznym nawet bez narkozy, ponad 10 lat temu. Miałam włókniaka w piersi, przed operacją bałam się ze to rak itp. Ale wtedy nie miałam jeszcze nerwicy, taki zwykły strach o to, że osierocę 1,5 roczną wtedy córeczkę. Szpital zniosłam dobrze, oczekiwanie na wynik histopatologii czyli 2 tygodnie też nieźle. Po usłyszeniu dobrego wyniku wszystko pękło, dostałam mega kręczu karku, guli w gardle, drętwień, zawrotów i mnóstwa okrutnych objawów. Byłam pewna SM...nie będę dalej nudzić. Od lęku o SM zaczeła się hipochondria, potem inne choroby, teraz kancerofobia osiąga zenit.

 

Podpisuję sie pod Twoim całym postem, i to zaklinanie rzeczywistości...100% mam, mi jeszcze mówią i czytam, ze taki lęk i krakanie o tych chorobach moze coś wywołać. To mnie zabija.

Błedne koło. Nie dośc ze boję się to jeszcze ten strach moze mi coś naprawdę wywołać. :(:cry:

 

Mili nie martw się. Macica sie oczyszcza. Lecą skrzepy, śluz. Mi leciały kilka tygodni. A podpaskę nosiłam 2 miesiące. Pamiętam jak wypytywałam kobiety w rodzinie czy to normalne...Naprawdę nie martw się chyba, ze masz krwotok lub bardzo duże ilosci to idz do lekarza.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nefretis, wybacz, nie miałam czasu Ci odpisać. Hydroksyzyna to lekki, ale wg mnie bardzo skuteczny lek, bez problemu wypisze Ci go internista. Może spróbuj, jeśli nigdy nie brałaś :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Emka 34, ta chwila ulgi, o której piszesz po odebraniu badań, to trochę jak nerwica natrectw. Kiedyś miałam natrectwa, że mam guzy w różnych częściach ciała, macala m się do krwi i ran, żeby poczuć te chwile ulgi jak jednak stwierdziłam, że nic tam nie ma. Oczywiście działało na 5 minut, za chwilę był kolejny przymus macania. Myślę, że robimy to po to, aby nie zajmować się własnym życiem. To taka nasza strefa komfortu, jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało. Czy nie jest trochę tak, że bez objawów na dłuższą metę czegoś by brakowało, odczuwali byśmy coś, czego bardziej się boimy..? Te objawy mogą nam coś przyslaniac, nawet jeśli to nie uświadomi one, gdzieś w podświadomości.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nefretis, , też myślałam, że już będzie dobrze, bo to, co było realne, z czym musiałam się zmierzyć już się skończyło. Ale mój organizm jakby nie znosił pustki, jakby nie umiał już funkcjonować bez tego strachu. To jak uzależnienie od stanu permanentnego napięcia. Przerobiłam chyba wszystkie choroby. Aktualnie najintensywniejsza kancerofobia. W dodatku w szpitalu strasznie panikowałam, okropnie bałam się narkozy, byłam roztrzęsiona, potem bałam się powikłań, mąż tego nie rozumiał, kłóciliśmy się, z miesiąc byłam w strasznym stresie. Teraz obawiam się czy wtedy coś złego mi się nie zaczęło.

Na pocieszenie powiem Ci, że moja prababcia była hipochondryczką (w tamtych czasach mało kto miał o tym pojecie). Ciągle czuła się chora, kazała sprowadzać lekarza, po jego wyjściu jej się poprawiało, ciągle jeździła do szpitala, zjadała tony leków, ciągle "umierała". Dożyła 86 lat, umierając we własnym domu szybko i ze starości.

 

Safonia, zwykle przez jakiś czas udaje mi się utrzymać lęk na wodzy ale zdolności ludzkiej psychiki są jednak ograniczone, wcześniej czy później przestaję dawać radę. W tej chwili jest jedno proste badanie, które mogłabym zrobić, żeby wykluczyć to, czego się boję. Problem w tym, że po prostu boję się iść, więc liczę, że samo przejdzie. Ale wiem, że nie przejdzie. Zeżre mnie najpierw psychicznie, zepsuje mi relację z mężem, który nie daje sobie czasami rady z moimi dolegliwościami, a potem w końcu pójdę zdesperowana i w wielkim strachu, odbiorę wynik, odetchnę, obiecam sobie, że nigdy więcej... i za chwilę będzie coś nowego. Błędne koło hipochondryków.

 

Zresztą, mam straszne skłonności do somatyzacji. Bo w sumie to już nie tylko lęk jest we mnie ale przede wszystkim objawy. Potrafię wytworzyć sobie objawy chyba wszystkiego, z bólem zęba włącznie. Objawy są niesamowicie plastyczne. Kiedy bałam się raka piersi bolała mnie pierś, konkretnie, przy dotyku albo nawet poruszaniu się. Przestała w momencie, kiedy lekarka na USG powiedziała, że jest czysto. Miałam duszności, kiedy bałam się guza w śródpiersiu, bolały mnie nogi i w klatce piersiowej przy strachu przed zakrzepicą, bolało znamię, kiedy przestraszyłam się czerniaka, migdał, kiedy bałam się nowotworu gardła, żołądek, jelita to wiadomo. Miałam wielomocz, kiedy podejrzewałam cukrzycę i skąpomocz, kiedy obawiałam się niewydolności nerek. A kiedy po jednym ze szczepień przestraszyłam się zapalenia mózgu i zespołu Guillaina-Barrégo miałam parestezje, drżenia mięśniowe, osłabienie siły nóg, zaburzenia widzenia. W pewnym momencie nie byłam w stanie ustać na nogach. Przeszło po wizycie u neurologa i stwierdzeniu, że nic mi nie jest.

Teraz też boli. Tylko za każdym razem jest pytanie - czy to mój umysł, czy jednak prawda? I dokąd doprowadzą mnie kolejne badania?

 

Alexandra, terapeuta też sugerował, że to coś z natręctwami, że chodzi o te rytuały, zaklinanie rzeczywistości, myślenie magiczne, a potem ulgę. Tak jakby rytuały dawały bezpieczeństwo. Miałam zresztą inne lęki oprócz chorób, trochę na podobnej zasadzie. Część dało się rozpracować, próbując radzić sobie z bodźcem, bez rytuałów, bez uciekania w lęk. Ale z chorobami to najtrudniejsze. No nie wychodzi.

No i ciągle próbuję doszukać się, co stoi za tą hipochondrią, czego boję się tak naprawdę, do czego ta hipochondria jest mi potrzebna. Przez półtora roku pracy na terapii nie znalazłam tej przyczyny. Myślałam, że chodzi o uporządkowanie pewnych sfer życia, o napięcie pomiędzy tym, czego chcę, a co robię. Zrobiłam to, uporządkowałam życie, tam, gdzie było mi to potrzebne, ulga była ale chwilowa.

W ubiegłym roku, podczas jednego z silniejszych ataków lęku wydawało mi się, że jestem blisko odpowiedzi ale to jeszcze nie było to. Nie mam pojęcia, gdzie to siedzi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mili - nie zdążyłam pogratulować, więc wszystkiego dobrego, a przede wszystkim zdrowia dla malucha! i Ciebie :)

 

ja mam inny problem niż hipochondria ale mysle ze sie nie obrazicie jak tutaj napisze. a mianowicie jestem dwa tygodnie bezrobotna, w sumie znalazlam prace w restauracji, ale wcale mnie to nie cieszy, dlatego ze wiem ze stac mnie na wiecej. skonczylam biotechnologie. poczatki byly slabe bo jak zaczynalam studia to tata mi umarl, potem nawet powtarzalam rok, na mgr z kolei bylam najlepsza studentka i tak byla oceniona moja praca. ale chodzi mi o to ze wiem, ze jak powtarzalam rok albo jak mialam wakacje i nie moglam znalezc pracy to moglam isc na jakies staze, praktyki, a nie poszlam. czemu? nie wiem. teraz dalabym z siebie wszystko, wykorzystalabym kazda wolna chwile na zdobycie doswiadczenie, ale wczesniej tego nie zrobilam, a moja mama dawala z siebie wszystko zeby ulatwic mi nauke. mam takie wyrzuty sumienia ze to sie w glowie nie miesci. a teraz nic nie znajde bo nie mam doswiadczenia, tzn mam, nawet bylam kierownikiem produkcji, ale co z tego jesli to nie jest w moim zawodzie, mam takiego dola, jestem tak zla na siebie, ze to jest gorsze niz lek przed choroba, przynajmniej w moim przypadku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

martini123, sprawy zawodowe potrafią dobić :( a nie możesz wziąć tej pracy w resto i równocześnie rozejrzeć się za jakimś stażem, choćby na pół etatu? Wiem, że to będzie wymagało masę pracy i czasu, ale jak nie teraz to kiedy? Praca w restauracji nie jest niczym złym-nie daj sobie tego wmówić-ale jeśli nie chcesz tam wiekować to jak najszybciej rozglądaj się za czymś, co ułatwi Ci znalezienie pracy marzeń. Trzymam kciuki! :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mili89, wszystko powyżej 130 jest klasyfikowane jako lekko podwyższone ciśnienie natomiast ważne jest to niższe (rozkurczowe) bo wtedy serce odpoczywa. Na pociesznie dodam, że u nas w pracy padł ostatnio rekord ciśnienia 200/130 :D Kolega jeszcze żyje ale wybrał się do kardiologa. Także swoim 135/80 nikomu nie zaimponujesz :P Unormuje Ci się organizm po porodzie i ciśnienie wróci do normy. Nic się nie martw tylko ciesz się nowym członkiem rodziny :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mili, jestem cisnieniowcem wiec powiem tak...masz cisnienie prawie ksiazkowe!!!! Tak wiec glowa do gory. Jak mnie ostatnio glowa bolala to sie okazalao w przychodni ze mialam 200/120 . Ja mam z reguly wysokie cisnienie i moj organizm sie przyzywczail ale jesli ty z tym nie mialas wczesniej do czynienia to kazdy skok w gore pewnie jest dosc mocno odczuwalny np.poprzez bole glowy lub zawroty. Kochana....masz maluszka i pewnie troche na glowie to normalne ze czlowiek troche na zwiekszonych obrotach dziala. Na spokojnie mierz cisnienie a gdyby mialo tendencjw do szalenstwa w gore to warto by to bylo zglosic u lekarza.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

SAFONIA, wow a bierzesz cos na cisnienie? Ja przed ciaza mialam problemy z pulsem mialam ciagle 100 srednio

Czasem 150 cczassm 90, a teraz mam 70-75 z koleji cisnienie przed ciaza 120/80 a w ciazy 110/70 dlatego wczoraj jak mierzylam to w pewnym momencie mi do 170/110 skoczylo z nerwow, ale dzis juz jest ok. To chyba te wszystkie emocje i malo potasu. Dzisiaj gotuje pomidorowa na jutro zeby troche sie posilic. Bo z tego zamieszania prawie nie jem...

Ale i tak jestem baaardzo szczesliwa<3

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Martini, co tu duzo mowic. Kazdy z nas podjął w swoim życiu jakas niewlasciwa decyzje. Wiesz jak to mowia...gdyby czlowiek wiedzial ze sie przewroci to by usiadl. Mysle jednak ze wszystko przed toba. Serio. Chcesz zdobyc

doswiadczenie w swoim zawodzie tak

? ???? Wal do urzedu pracy. Koniecznie

. To zaden wstyd. Teraz pupy maja kase

na organizacje m.in. stazy. Zadzwon

zorientuj sie!!!!!! Dostaniesz

stypendium ( dosc fajna kwote) i

zdobedziesz doswiadxzenie!!!!!

Dzialaj!!!!!! Mozeaz tez podjac prace w

rest a szukac czegos innego.

Bycie bez pracy bez kasy to nic wesolego ini optymistycznego

wiem....ale glowa do gory. Nie mozesz

sie zalamywac. Musis dzialac. Rozwslij cv. Poszukaj na stronach z ogloszeniai o prace. Musi się udac!!!!!!!!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mili, biore biore. I to coraz wieksze dawki. Niestety. Twoje 170/110 to juz mega cisnienie. Za duze. Puls tez masz szybki z tego co widze.....ale wiesz...emocje towarzysza nam zawsze i nie mijaja bez echa stad wysokie cisnienie. A zycie jest jakie jest szczegolnie takich jak my.....ja mam czasem wrazenie ze mi serce wyskoczy z piersi!!!!! Do tego Gula w gardle do tego lzy w oczach to lomitanie serca drzenie rąk. ....eh.....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×