Skocz do zawartości
Nerwica.com

aniam97

Użytkownik
  • Postów

    288
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

1 obserwujący

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

Osiągnięcia aniam97

  1. Nie prosiłam się o to żeby tak się czuć. Długo myślałam że na zewnątrz jest tak samo jak w domu. Poza tym długo nad tym pracuję, czasem pojawia się takie przekonanie i już. Dziwne pytanie
  2. W sumie to większość życia tylko momentami to wypieram
  3. zwróciłam uwagę na tą metodę. Jest ciekawa i może mieć sens. Po prostu to kropla. Bardzo mnie frustruje i załamuje jak nie mogę sie z Tobą porozumiec i żebyś zrozumiał jak sie czuję i jakie są moje trudności, nie mogę wyjaśnić zależności przez które rzeczy o których piszesz wcale nie są takie proste. ja wiem że chcesz pomóc
  4. okej więc od początku. Chyba miał mnie wychować ojciec. Tak było na pewno w domu matki, gdzie babka wychowała głównie syna, a moja matka była oczkiem w głowie pracowitego z pewną mądrością życiową ojca. Tworzą się takie pary. I obserwuję to także w innych rodzinach. Kompleks Edypa/Elektry... może. Tyle że u mnie się wszystko wykrzaczyło. Rodzice pobrali się. Urodziłam się ja. Matka porzucająca, ale kierująca wszystkim (tzw głowa rodziny) plus ojciec zdominowany przez nią, po problemach z własną matką. Tata osłabł. Przyszedł z pewną pulą zasobów i sprawczości, ale postawiony niżej od mojej wiecznie mającej się za lepszą matki, po mału był redukowany. Do rozchwianego emocjonalnie małego chłopca, który w odwecie próbował wyśmiewać matkę na moich oczach. Te mało dojrzałe emocje wydają mi się adekwatne do dojrzałego faceta, dopiero na terapii terapeutka mi na to zwróciła uwagę. Że to zachowanie obrażonego chłopca. No i odziedziczyłam takie nastawienie do mojej matki po ojcu. Głos rozsądku wydaje mi się wart wyśmiania. Więc miałam wybór. Albo mama która mnie porzuciła. I była potwornie przykra i poniżająca. Ale to ona zapisywała mnie do lekarza. Albo tata. Tracący na znaczeniu, nieskuteczny. We własnych problemach. Rzadko już pamiętam jaki był na początku. Zanim w pełni dopasował się do szuflady "ofiara losu' albo "dzwonnik z Notre Dame". Wcale nie był ofiarą losu. To schemat. Mam taki w pracy. Przyszłam do niej naprawdę ze spoko nastawieniem. Ale od początku - coraz częściej słyszałam w tej pracy co się nie podoba, co robię źle. No i nigdy że coś mi wyszło. Układ zmiany jest taki -ja plus dwie inne koleżanki na sklepie. Wpadłam w schemat w pracy. Zaczęłam tracić zdolność do inicjatywy. Dwie "duże" koleżanki i ja jakaś taka bezwładna/podwładna, jakbym była niespełna rozumu, jakbym oddała tę kierowniczą rolę tym koleżankom. Bo w domu tak było. Matka nigdy nie widząca że umiem coś sama zrobić, że umiem być samodzielna, nigdy nie pochwaliła. Silna pozycja kiedy była w parze z moją babką. Po prostu przejmowała kierownictwo natychmiast jak mi coś nie wychodziło, zamiast pozwolić dać mi się nauczyć, zaczynałam czuć się taka bezwładna i kierowana. Bez wpływu na kluczowe sprawy w życiu. I to trwało latami. Ja sama żyłam w przekonaniu, że właśnie takie mam możliwości. Że jak mi dokuczają wszędzie jakim "słabym okazem", "przegrywem" jestem, to mają rację. Spróbuj być swoim adwokatem jak sam wierzysz że jesteś winny. (ktoś by dyskutował, że prawnicy często nie wierzą w niewinność swoich klientów... nie o to chodzi. gdy ktoś nie szanuje moich granic to ja musze byc tam na miejscu w stanie taką granicę postawić a nie czuć się od razu pokonana...) No i teraz tak jest w pracy. Te koleżanki nie gadają ze mną. Tylko się komunikują gdy chcą czegoś ode mnie albo mi coś każą zrobić, albo gdy ja czegoś od nich potrzebuję. Ja zatraciłam się w schemacie. Ostatnio jak przyszedł do sklepu facet który rozbijał butelki dostałam instrukcję, żeby już mu więcej nie sprzedawać. No i przyszedł ponownie i dokładnie tak nakreśliłam sytuację. Ale on się ze mną wykłócał, więc wezwałam jedną z dziewczyn. Usłyszałam wtedy od niej, że mam sobie sama z nim radzić... Nigdy nie było w domu kogoś kto interesowałby się moim życiem wewnętrznym. Dopiero w dorosłym życiu spotkałam kilka osób, szczególnie jedną, która była na mnie uważna. Czułam się przy niej bezpiecznie. Powiedzmy Karol. I w końcu mogłam się rozwijać. Zyskałam poczucie granic. Całe życie byłam wyśmiewana w domu i przez rówieśników. Że jestem ofiarą losu. Ja robiłam wszystko, by podobać się innym. By ktoś zaakceptował. W głowie miałam pustkę. A jak gadaliśmy ze sobą z Karolem okazało się że ta głowa nadaje się do czegoś. Że mam zasoby. I to niemałe. Zaczęłam dbać o siebie, rozwijać się... Albo po prostu widział mnie i poznał gdy odkryłam się na nowo jako osobę z inicjatywą, sprawczą... I wiedziałam, gdy ktoś mnie poniżał, że jest osoba która mnie zna z tej silnej strony, i wcale nie muszę się kulić i stawać się słabą i bezradną. Nie mogę przeżyć, że jako dziecko nie miałam takiego Karola. Jednak nasza znajomość się zakończyła. Nie ma Karola i nie ma zmian a przynajmniej wszystko znika. Teraz jestem w stanie w miarę przejrzystego umysłu i opisałam to jak umiałam. Ale ostatnio budzę się w takiej kondycji... Sprzed poznania Karola. W schemacie w pracy, że inicjatywa leży po drugiej stronie. Moje myśli stały się nieczytelne, wycofałam się w głąb siebie. Czuję się zagrożona przy ludziach, bardzo. Pozbawiona narzędzi. Zredukowana i mała. I czuję się uwięziona sama w sobie. Jak czasem mi zależy żeby opowiedzieć coś o sobie, albo pogadać z kimś znowu mam tę pustkę w głowie. Przecież już widziałam do czego byłam zdolna, ale znowu ląduję w ciele, które się duka z jakiegoś powodu i to wszystko. I poznaję nowych ludzi, i oni uważają że ja taka jestem, ograniczona, bez zdolności, śmieszna, godna pożałowania. A czuję że to potwornie niesprawiedliwe i tak mi z jakiegoś powodu zależy by ktoś mnie docenił, by otoczenie mnie zaakceptowało, a dostaję totalną odwrotność. I nie umiem wyjść z tego matrixa. Spróbuj się bronić można by rzec. No właśnie jak próbuję, czuję się mała, piszcząca. Moja interwencja raczej bawi drugą stronę i utwierdza w przekonaniu że jestem niedorozwojem, niż działa na moją korzyść. Mam wrażenie że ten ipin ma sens kiedy masz inicjatywę. A ja ostatnio jej nie mam. Czuję się jakbym miała niedowład siebie. Wycofana głęboko do wewnątrz. Mam poważne obawy i mam podstawy, żeby je mieć. Że ten ipin się nie uda, że szybko stamtąd wrócę. I dla mnie to będzie porażka i zaprzepaszczenie szansy. Brakuje mi poczucia że jest Karol, że mnie zna silną, że wcale nie trzeba mnie pouczać, wręcz nie należy. Nie wiem, czy to co opisałam jest czytelne. I czy odniosłam się a jeśli nie to do czego konkretnie? @Kiusiu Te sytuacje konfrontacji z "dwiema silniejszymi kobietami" po prostu przenoszą mnie natychmiast w przeszłość. Przeszłość dosłownie odgrywa się z nowymi aktorami
  5. tak, znam to "Jeśli nie nauczysz się kochać siebie i być dla siebie łagodna i życzliwa, to nie pokochasz drugiej osoby i nie będziesz dla tej osoby łagodna i życzliwa." ciężko opisać ten stan. Chyba nie czuję sie tu jakos bezpiecznie
  6. Zmieniali się lekarze, ale jakoś tego się nie spodziewałam. Dziś obudziłam się zupełnie inną osobą, nie wiem co się dzieje
  7. Lubię ordynatora w IPiNie, mówił że mam objawy zarówno borderline jak i cptsd. Mam taki ogromny lęk że go rozczaruję. W pracy są ze mnie niezadowoleni, weszłam w schemat w którym ciągle ktoś mnie wyręcza i nie mogę odzyskać sprawczości. Byłam na terapii dda. Nie czuję się sobą. Nie mogę odzyskać inicjatywy
  8. Ciężko mi teraz odtworzyć co miałam na myśli. Obudziłam się dziś i nie mogę sobie poradzić. Roztrzęsiona, nie poznaję własnej głowy, nie wiem co się dzieje, nie mogę oddychać, zimno mi, jakaś rozczarowana sobą, jadę 1 lipca do IPiNu zrobić pobyt od nowa, wszystko o czym jestem w stanie myśleć to że rok czekałam a opieprza mnie tylko że nie umiem myśleć sama, że coś jest nie tak z moją głową
  9. @Kiusiu Irytuje mnie nazywanie mnie pesymistką, rozumiem że to może tak z zewnątrz wyglądać, czasem się mylę, ale to moje życie i to co nazywasz czarnowictwem to nie jest żaden mój wymysł tylko rzeczy toczą się często dokładnie tak jak przewiduję. Moja rzeczywistość po prostu jest ciemna. Na studiach wcale nie byłam mocno bardziej optymistyczna a jednak gorzko się rozczarowałam gdy te studia skończyłam i dotknęła mnie rzeczywistość. To nie jest tak że ja się na niczym nie znam i przychodzę tutaj z trudnymi dla mnie treściami. Przerabiałam już milion scenariuszy. Jak byłam mała w domu, gdy rodzice byli w pracy a babcia zajęta patrzyłam się po prostu w ścianę, jakbym była głupia, nie było we mnie poznawania, ciekawości świata, mieszkanie było moją klatką i znałam układ wszystkiego na pamięć. Naprawdę nie miałam chęci niczym się zajmować, teraz też tak mam. Oglądam rzeczy w internecie ale dbanie o siebie, Chryste, wyobraź sobie coś czego bardzo nie lubisz robić i tego unikasz. Właśnie tak mam z dbaniem o siebie. Nikt nie cieszył się na mój widok w domu. Ale nie jestem głupia. Gdyby moje problemy dało się rozwiązać prosto to by mnie tu nie było. Rozumiem intencje ale nie lubię gdy ktoś zakłada różne rzeczy na mój temat. Cdn
  10. @Kiusiu Poczułam bunt tutaj: boli mnie teza że nie mam talentu. Są też uczucia, które chcą zaciekle bronić mojej rodziny. Rozumiem to że się pojawiają i rozumiem, że mam myśli totalnie sprzeczne z tymi uczuciami. Niestety jestem zależna od mamy finansowo... Okej, problem w tym, że często wykrzacza mi się psychika, na tyle, że nie mogę funkcjonować. I wtedy ląduję w domu rodzinnym. Nie mam NIKOGO na kim mogłabym polegać, tylko mama Jest jeszcze taki dziwny aspekt, że kiedy się wygadam tak jak tutaj mam poczucie przenoszenia odpowiedzialności ze mnie na np Ciebie. Nie podoba mi się to, bo Ty nie będziesz w moim życiu wiecznie i prędzej czy później to się zawali. Chęć przytulenia mnie jest miła
  11. Dziękuję za odpowiedź. Ciężko przyjąć to co piszesz, część jest dla mnie wielkoduszna a w części czuję silny bunt i niezgodę. Chodziło mi o to, że moja mama nie tyle miała rację dręcząc mnie, ale o to co w życiu ważne, ideały i wartości. Rodzice twierdzili że byłam bardzo wyczekiwanym dzieckiem.
  12. Byłam pewna że mnie odrzuciliście. Nie pokazało mi się powiadomienie. Straszny stres w pracy. Nie cierpię gadać z ludźmi. Ze współpracownikami. Mam pustkę w głowie. Nie mam o czym gadać z ludźmi. Jestem żałosna. Wszyscy mnie traktują jak sierote w tej pracy i mają sporo racji. Klienci za mną nie przepadają. Zimne poty w nocy. Brak znajomych. Kolegów koleżanek. Robię z siebie ofiarę? Przykro mi, to byłoby na tyle z wachlarza tego co mam do zaoferowania. Brak zdrowej więzi od najmłodszych lat. Matka która miała często rację ale nauczyła mnie nienawidzić jej i tego co ma mi do przekazania. Okrutna. Porzucająca. A jednocześnie nie umiem stworzyć z facetem niepatologicznej pary. Obsesyjnie staram się by ludzie mnie lubili. By kobiety takie jak moja matka mnie lubiły. Nie mam nic mądrego do powiedzenia, zdania na żaden temat. Wcale się nie dziwię czemu ludzie mają piękne domy, świetne kariery, rodziny i dzieci. Pracuję w najprostszej pracy i ledwo daję radę. Naprawdę nic nie wnoszę do świata. Tylko zużywam. Plany samobójcze były na niedziele ale nie dałam rady.
×