Skocz do zawartości
Nerwica.com

Dorosłe Dzieci Schizofreników


Gunia76

Rekomendowane odpowiedzi

Ja sie bardzo zmienilam po rozwodzie, depresji, terapii. Moim to nie pasowalo...pewnie uwazali, ze na gorsze a ja mysle , ze na lepsze. Przestalam usprawiedliwiac ich zachowanie, swinstwa jakie robili, mialam gdzies ze ktorys raz z rzedu maja "zly dzien", przestalam pozwalac im na takie zachowanie i zaczelam mowic wprost co mi sie pasuje. Czesc odsunela sie sama ...czesc ja odsunelam od siebie uznajac za toksycznych i byl moment kiedy zostalam w prozni. Ale na szczescie nawiazalam sporo nowych znajomosci ktore sobie bardzo cenie i ktorym nie przeszkadza to jaka jestem

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czasem sie zzymam, czuje osamotnienie - ale czesciej mam wrazenie, ze ten okres samotnosci jest mi potrzebny po prostu. Jak "dojrzeje" to wyjde do ludzi sama, bez szukania na sile albo pod wplywem jakiejs emocji.

Ponad dwa lata temu uwolnilam sie od bardzo toksycznego, wyniszczajacego zwiazku i przechodze rekonwalescencje.

To nie byl moj pierwszy, powazny zwiazek z osoba toksyczna ale najdluzszy.

Jednego, czego moge sie obawiac to tego, iz popieprzy mi sie punkt odniesienia ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

"jednoczesnie bardzo tego potrzebujemy.

Czy jest w Was takze obawa, iz swoimi problemami zawracacie komus glowe, zabieracie czas (marnujecie go komus co jest niewybaczalne, bo w tym czasie ten ktos moglby zrobic wiele pozytecznych rzeczy dla siebie)?

 

 

 

mozliwosci?

Mam gdzies w glebi zakodowane, ze nie mam prawa byc dla nikogo ciezarem. Ze to nie w porzadku. Z drughiej zas strony wiem, ze to nie jest normalne i zaburza wiele moich funkcji a takze blokuje pelny potencjal.

"

 

 

Mam tak samo:/

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak "dojrzeje" to wyjde do ludzi sama, bez szukania na sile albo pod wplywem jakiejs emocji.

dokladnie tak :)nJa wyszlam kiedy polubilam swoja samornosc i nie ciazyla mi juz. Wtedy poczulam sie gotowa

 

guuuugiooooo, czas nauczyc sie prosic o pomoc... nie musimy byc takie zosie samosie. Po to sa ludzie wokol zeby zawracac im dupe :D Ile lat nam zawracano i nie marudzilysmy

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja sie bardzo zmienilam po rozwodzie, depresji, terapii. Moim to nie pasowalo...pewnie uwazali, ze na gorsze a ja mysle , ze na lepsze. Przestalam usprawiedliwiac ich zachowanie, swinstwa jakie robili, mialam gdzies ze ktorys raz z rzedu maja "zly dzien", przestalam pozwalac im na takie zachowanie i zaczelam mowic wprost co mi sie pasuje. Czesc odsunela sie sama ...czesc ja odsunelam od siebie uznajac za toksycznych i byl moment kiedy zostalam w prozni. Ale na szczescie nawiazalam sporo nowych znajomosci ktore sobie bardzo cenie i ktorym nie przeszkadza to jaka jestem

 

Tymi słowami dajesz mi wiarę w to, że jeszcze może nie jestem aż tak stracona. Chociaż pisząc to czuję, że nie powinnam czuć tego, co czuję, czuję się winna za to, że tak myślę, wciąż podświadomie myślę, że muszę sobie zasłużyć na to, żeby "przynależeć" do jakichś relacji (nie wiem czy rozumiesz o czym mówię), że wciąż muszę udowadniać swoją wartość. Ciąglę myślę, że jestem tak beznadziejna i to dlatego muszę to robić, udowadniać, starać się ponad siły, zasłużyć, że to przez moją beznadzejność nie mogę zainteresować żadnego faceta, bo jestem zwyczajnie do niczego i nie da się mnie kochać.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

MalaMi1001, wiem o czym mowisz. Przez dlugie lata przyzwyczajano mnie ze nie powinnam miec zadnych potrzeb (matka, maz) kazde pomyslenie o sobie wywolywalo we mnie poczucie winy bo przeciez ten czas, pieniadze moglam poswiecic dla rodziny. I paradolsalnie im wiecej z siebie dawalam tym bardziej bylam krytykowana. Nie mialam prawa byc zmeczona ( jego mama nigdy nie byla), nie moglam byc chora (bo sie wyleguje a on nie wie co ma sobie zrobic do jedzenia a w ogole dlugo mam tak zmaiar lezec bo syf jest). Nigdy nikt o mnie nie dbal natomiast wymagano zebym ja dbala o wszystkich. Wierzylam ze tak ma byc, ze to norma, ze takie jest zycie.

Potem cos peklo . Uczylam sie zyc dla siebie. Odsunelam od tych wszystkich ktorzy tylko brali, nauczylam mowic nie, nie chce.

Mush mnie oswajal z normalnoscia. Przy nim nauczylam sie prosic o pomoc, nie miec na cos ochoty, pozwalac sobie na zmeczenie. Byl/ jest pierwsza osoba w moim zyciu ktora sie mna opiekuje i dba o mnie.I nie mam poczucia ze na jegoi milosc musze sobie czyms zasluzyc bo zasluguje na nia. Jestem fajna, interesujaca kobieta. Dobra partnerka. Mozna mnie kochac bez bolu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

MalaMi1001, wiem o czym mowisz. Przez dlugie lata przyzwyczajano mnie ze nie powinnam miec zadnych potrzeb (matka, maz) kazde pomyslenie o sobie wywolywalo we mnie poczucie winy bo przeciez ten czas, pieniadze moglam poswiecic dla rodziny. I paradolsalnie im wiecej z siebie dawalam tym bardziej bylam krytykowana. Nie mialam prawa byc zmeczona ( jego mama nigdy nie byla), nie moglam byc chora (bo sie wyleguje a on nie wie co ma sobie zrobic do jedzenia a w ogole dlugo mam tak zmaiar lezec bo syf jest). Nigdy nikt o mnie nie dbal natomiast wymagano zebym ja dbala o wszystkich. Wierzylam ze tak ma byc, ze to norma, ze takie jest zycie.

Potem cos peklo . Uczylam sie zyc dla siebie. Odsunelam od tych wszystkich ktorzy tylko brali, nauczylam mowic nie, nie chce.

Mush mnie oswajal z normalnoscia. Przy nim nauczylam sie prosic o pomoc, nie miec na cos ochoty, pozwalac sobie na zmeczenie. Byl/ jest pierwsza osoba w moim zyciu ktora sie mna opiekuje i dba o mnie.I nie mam poczucia ze na jegoi milosc musze sobie czyms zasluzyc bo zasluguje na nia. Jestem fajna, interesujaca kobieta. Dobra partnerka. Mozna mnie kochac bez bolu.

 

Ze mna bylo dokladnie tak samo, tylko innymi slowami to opisalam. Pod wypowiedzia MalejMi tez sie podpisuje.

Candy - jesli jest bliska osoba ktora wesprze, pomoze (tak, jak Ty opisujesz swojego partnera) to wszystko jest o wiele latwiejsze.

Spotkalam kogos takiego wiele lat temu. Tylko szkoda, ze nie mialam tej wiedzy i samoswiadomosci co teraz, pewnie wyciagnelabym wnioski z pozytkiem dla siebie i kontynuowalabym owo zbozne dzielo, rozpalilabym owa iskre ktora we mnie sie wowczas obudzila... a potem zgasla. Bylo dokladnie tak, jak Ty to opisujesz. Tak to pamietam.

Posluze sie slowami wiersza jana Lechonia:

"Nie ma nieba, ni ziemi

Ni otchlani, ni piekla

Jest tylko Beatrycze...

ale jej tez nie ma"

krotko, zwiezle i do rymu. Hej!

 

I to jakies dziwne jest, bo nie wiem, czy tak naprawde chce kogos takiego spotkac. Moze tamten raz wyczerpal limit?

 

A z dzieleniem obowiazkow to troche skomplikowane - pisalam juz, ze zajmuje sie na codzien niepelnosprawnym dzieckiem. I to czasami sprowadza mnie do parteru. Nie zebym narzekala tylko dobrze by bylo sobie odetchnac chocby od obowiazku na jakis czas. A tutaj albo opieka pozadomowa platna albo czekac do lata na oboz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

I to jakies dziwne jest, bo nie wiem, czy tak naprawde chce kogos takiego spotkac.

teznie wiedzialam bo polubilam bycie samej i to ze nic nie musze dlatego pisze

Mush mnie oswajal

a poterm nagle juz trudno mi bylo sobie wyobrazic dzien bez niego. Jakos tak samo sie stalo

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

MalaMi1001, wiem o czym mowisz. Przez dlugie lata przyzwyczajano mnie ze nie powinnam miec zadnych potrzeb (matka, maz) kazde pomyslenie o sobie wywolywalo we mnie poczucie winy bo przeciez ten czas, pieniadze moglam poswiecic dla rodziny. I paradolsalnie im wiecej z siebie dawalam tym bardziej bylam krytykowana. Nie mialam prawa byc zmeczona ( jego mama nigdy nie byla), nie moglam byc chora (bo sie wyleguje a on nie wie co ma sobie zrobic do jedzenia a w ogole dlugo mam tak zmaiar lezec bo syf jest). Nigdy nikt o mnie nie dbal natomiast wymagano zebym ja dbala o wszystkich. Wierzylam ze tak ma byc, ze to norma, ze takie jest zycie.

Mam identycznie. :bezradny: Jestem ,,matka polka,, Latająca koło każdego,a nikt nie troszczy się o mnie... Mam tego dosyć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak, dokladnie tak.

Tak bylo.

Nie nawyklam do tego, co naturalne, nalezne kazdemu czlowiekowi bo tego nie znalam z praktyki. Teoria to co innego.

Dlatego przez te dwa lata nie przestawalam sie dziwic. Za to przestalam sie obawiac.

Proste gesty ktore zaskakiwaly, uspokajaly.

I zaczynalam rozumiec, jak wiele w moim zyciu, od dziecinstwa - bylo wolaniem o akceptacje, o milosc, o troske.

Dostalam to wszystko bez wolania, bez proszenia i szukania. Tak po prostu.

Bo spotkalam odpowiednia osobe.

Mnie tez trudno bylo sobie wyobrazic, ze mogloby go zabraknac.

A jednak...

Nie wierze w Boga ani w przeznaczenie. Wierze zas w slepy los - tzn trudno tu mowic o wierze w cos.

Los dziala tam, gdzie koncza sie nasze wplywy. Albo gdy zaniechamy wplywow.

Nigdy juz sie nie dowiem, czy gdybym to, tamto czy cos innego zrobila to bylibysmy dzisiaj razem.

Nigdy tak naprawde nie pogodzilam sie z tamta strata.

Myslalam, ze jesli spotkalam kogos takiego to dowod na to, iz sa tacy ludzie na swiecie. Ze moje oczekiwania, marzenia to nie jakas utopia - ale moga stac sie rzeczywistoscia. Ze ktos moze mnie pokochac i zaakceptowac taka, jaka jestem bez reszty. A to oznacza wolnosc.

Niestety, wyglada na to ze w moim przypadku byl tylko jeden taki czlowiek i mialam wiele szczescia, ze zylismy w tym samym czasie i miejscu. I ze sie spotkalismy - fizycznie i mentalnie.

Wiem, co mowie. Czas uplywa i moze leczy rany ale u mnie pozostala blizna ktora czasem boli jak zrosnieta kosc po zlamaniu.

Gdyby postapil tak jak wiele osob w moim zyciu, byl goloslowny, nie traktowal mnie powaznie, wymagal zebym sie dostosowala, oszukal, odszedl do kogos innego, klamal - dawno bym o nim zapomniala.

Nigdy mnie nie zawiodl. Nawet wtedy, gdy mial prawo odwrocic sie i odejsc - stal przy mnie murem. On jeden.

K*rwa po co ja to pisze tylko dola zlapie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

MalaMi1001, wiem o czym mowisz. Przez dlugie lata przyzwyczajano mnie ze nie powinnam miec zadnych potrzeb (matka, maz) kazde pomyslenie o sobie wywolywalo we mnie poczucie winy bo przeciez ten czas, pieniadze moglam poswiecic dla rodziny. I paradolsalnie im wiecej z siebie dawalam tym bardziej bylam krytykowana. Nie mialam prawa byc zmeczona ( jego mama nigdy nie byla), nie moglam byc chora (bo sie wyleguje a on nie wie co ma sobie zrobic do jedzenia a w ogole dlugo mam tak zmaiar lezec bo syf jest). Nigdy nikt o mnie nie dbal natomiast wymagano zebym ja dbala o wszystkich. Wierzylam ze tak ma byc, ze to norma, ze takie jest zycie.

Potem cos peklo . Uczylam sie zyc dla siebie. Odsunelam od tych wszystkich ktorzy tylko brali, nauczylam mowic nie, nie chce.

Mush mnie oswajal z normalnoscia. Przy nim nauczylam sie prosic o pomoc, nie miec na cos ochoty, pozwalac sobie na zmeczenie. Byl/ jest pierwsza osoba w moim zyciu ktora sie mna opiekuje i dba o mnie.I nie mam poczucia ze na jegoi milosc musze sobie czyms zasluzyc bo zasluguje na nia. Jestem fajna, interesujaca kobieta. Dobra partnerka. Mozna mnie kochac bez bolu.

 

Kurcze, kiedy czytam opis Twojej relacji z mężem jakbym widziała moją matkę z ojcem. Obiad ma być na 12stą, kolacja musi byc zrobiona, bo hrabia sobie sam nie zrobi, ona nawet szykuje mu śniadanie na rano, żeby sam sobie nie musiał robić, nie mówiąc już o tym, że sypie kawę i cukier do kubka, żeby mógł sobie zalać. Jak na to patrzę aż robi mi się niedobrze...

 

No ja też zawsze byłam leniwa, niedopasowana, samolubna egoistka. Od dziecka zmuszana do pracy w polu, nie miałam nigdy normalnych wakacji, 2 tygodnie obozu i do roboty. Nienawidziłam tego. Kiedy mówiłam, że inne dzieciaki mają normalne wakacje, bawią się do nocy, a w mieście nawet nie wiedzą co to praca w polu, byłam wyzywana od niewdzięcznic, bo "wszystko" mam, niczego mi nie brakuje, mam co jeść i się w co ubrać, nie mam żadnych obowiązków tylko wstać codziennie o 6 rano i przez 10-12 godzin siedzieć w polu. Dodatkowo posprzątać w domu, pomóc zrobić obiad i kolację. Ale całe dzieciństwo i młodość nic nie robiłam, do niczego się nie nadawałam, a moja siostrzyczka z usmiechem na ustach to wszystko robiła i jeszcze była wdzięczna za to, że może. Ja byłam głąbem, nie uczyłam się, moja siostrzyczka była zawsze najlepsza. Nawet jak skończyłam politechnikę z jednym z lepszych wyników ona i tak była ode mnie lepsza. Ona ma wspaniałego męża, a mnie zawsze wszyscy zostawiają. Ona zarabia kupę kasy, a ja tak mało! Nie ważne ile bym robiła i co i tak zawsze byłam do niczego, zawsze mało, zawsze niewdzięczna, samolubna, egoistka, bezmyślna. Doszło nawet do tego, że kiedy matka miała zły humor pytałam co zrobiłam? Nie zdążyła nic powiedzieć, wstarczyła jej mina, zebym czuła się winna, chociaż wcale nie musiało chodzić o mnie. Usiłowałam zrobić wszystko, żeby jej ten humor poprawić, nawet jak nic nie zrobiłam. Ciągły lęk, że coś zrobiłam nie tak, czegoś nie dopilnowałam, o czymś zapomniałam, rano budziłam się z niepokojem długo nie mogąc zrozumieć dlaczego. Do dziś tak mam, ale przynajmniej już wiem jaki jest tego powód. Jednak jest to tak głęboko, że nie wiem czy dam radę się tego pozbyć. Wciąż czuję, że coś powinnam, że nie powinnam siedzieć przed komputerem tylko wziąć odkurzacz, mopa, szmatę, zrobić coś do jedzenia, ciągle być w ruchu, nawet jeżeli nie ma to żadnego sensu. Nie mam prawa mieć złego humoru i problemów, bo jakie ja mogę mieć problemy? Nie mam dzieci, nie mam męża to jakie ja mogę mieć problemy? Wyolbrzymiam, jestem niewdzięczna, myślę tylko o sobie.

 

Najgorsze jest to, że nie potrafię przejść obojętnie obok tego, że ktoś mnie zostawia. Nie ważne czy to partner, czy znajomy rozluźnia stosunki, czy ktoś w pracy przestaje się odzywać, zawsze wiem, że to moja wina, że jestem po prostu beznadziejna, niczego sobą nie reprezentuję. A jeszcze jak ostatnio usłyszałam, że nie ma o czym ze mną rozmawiać, mimo, że przez rok byłam zapewniana, że jestem wspaniała załamałam się. Cała z wysiłkiem budowana pewność siebie prysnęła. Może wszyscy mają rację, że do niczego się nie nadaje? Może faktycznie jestem po prostu głupia, pusta, niewdzięczna egoistka....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kiedy mówiłam, że inne dzieciaki mają normalne wakacje, bawią się do nocy, a w mieście nawet nie wiedzą co to praca w polu, byłam wyzywana od niewdzięcznic, bo "wszystko" mam, niczego mi nie brakuje, mam co jeść i się w co ubrać, nie mam żadnych obowiązków [...] Ale całe dzieciństwo i młodość nic nie robiłam, do niczego się nie nadawałam [...] Nie ważne ile bym robiła i co i tak zawsze byłam do niczego, zawsze mało, zawsze niewdzięczna, samolubna, egoistka, bezmyślna. Doszło nawet do tego, że kiedy matka miała zły humor pytałam co zrobiłam? Nie zdążyła nic powiedzieć, wstarczyła jej mina, zebym czuła się winna, chociaż wcale nie musiało chodzić o mnie. Usiłowałam zrobić wszystko, żeby jej ten humor poprawić, nawet jak nic nie zrobiłam.

Podobnie u mnie bylo.

Jak probowalam porownywac (czyli uzywac tej samej techniki jakiej uzywano wobec mnie w celach wychowawczych: popatrz na te A czy B czy C jak ona to czy tamto robi a ty co itp itd - kurde, ale to sie teraz smieszne wydaje) bo inne dzieci to czy owo maja, tak czy inaczej spedzaja czas to rodzice mowili: idz do nich niech ci dadza, pozwola - i sarkazmem oczywiscie. Nie widzialam w tym kompletnego braku logiki bo po pierwsze bylam dzieckiem, po drugie: rodzice stanowili autorytet z automatu, po trzecie: nie mialam innego punktu odniesienia (bylam izolowana) a po czwarte: zawiadywal mna strach.

 

Ciągły lęk, że coś zrobiłam nie tak, czegoś nie dopilnowałam, o czymś zapomniałam, rano budziłam się z niepokojem długo nie mogąc zrozumieć dlaczego. Do dziś tak mam, ale przynajmniej już wiem jaki jest tego powód. Jednak jest to tak głęboko, że nie wiem czy dam radę się tego pozbyć. Wciąż czuję, że coś powinnam, że nie powinnam siedzieć przed komputerem tylko wziąć odkurzacz, mopa, szmatę, zrobić coś do jedzenia, ciągle być w ruchu, nawet jeżeli nie ma to żadnego sensu.

Przez lata tak mialam i zawsze wtedy (z jednym wyjatkiem) jak bylam z kims a nie sama bo wciaz czulam sie jak na cenzurowanym. Jakby mnie oceniano. I kontrolowano. Na ile sie nadaje do zycia.

Rodzice, potem partnerzy zyciowi. Rodzina, tesciowie. A jak ktos mnie zbesztal za byle co, zwrocil uwage - to czulam sie jak sztubak.

Wciaz jakas niewidzialna presja.

Teraz tez czasami tak mam ale to tylko echo. Odruch.

Staram sie nie narzucac presji sobie samej.

I po raz kolejny pomaga swiadomosc tego co czuje i gdzie jest zrodlo. I ze to nie ma nic wspolnego z obecna rzeczywistoscia.

 

 

 

Nie mam prawa mieć złego humoru i problemów, bo jakie ja mogę mieć problemy? [...] Wyolbrzymiam, jestem niewdzięczna, myślę tylko o sobie.

Tak.

Jakie moge miec problemy? Wojny nie przezylam...

A jesli nawet jakies mam to sama sobie jestem winna bo po co to robilam, tam poszlam, z tym kims sie zadawalam (albo nie robilam itd).

Z gory na przegranej pozycji. Dlatego z takim trudem zawsze przychodzilo mi zwierzanie sie z problemow. Bo oczekiwalam nie wsparcia, wysluchania chociazby - tylko osadu, oceny i krytyki. "sama sobie jestes winna to teraz nie przychodz i nie skarz sie, jak sie nawarzylo piwa to trzeba je wypic". OK, a jesli juz jakas pomoc, wsparcie nadeszla - to wypominkom nie bylo konca. I oczywiscie musialam byc wdzieczna bo gdyby nie oni/on to...

Odechciewa sie zwierzac komukolwiek. A nawet jak sie zachce to ow problem wydaje sie malo wazny i mowisz sobie: "E, tam!" Moze to nie jest taki znow wielki problem, moze to tylko moje przewrazliwienie.

 

 

[...] czy znajomy rozluźnia stosunki, czy ktoś w pracy przestaje się odzywać, zawsze wiem, że to moja wina, że jestem po prostu beznadziejna, niczego sobą nie reprezentuję. [...] Cała z wysiłkiem budowana pewność siebie prysnęła. [...]

U mnie przez lata bylo podobnie z tym, ze odczuwalam strach i zaczynalam bacznie obserwowac reakcje tych osob.

Balam sie, ze przez to obroca sie przeciwko mnie a ja nie bede umiala sie obronic i albo mnie skrzywdza albo naraza na dotkliwa strate, ktora bede przez dlugi czas nadrabiac.

Ze cos sie zlego stanie.

Do dzis tego nie rozumiem. Dlaczego akurat tak odbieralam czyjas niechec do siebie, zmiane stosunku do mnie. Pamietam zas, ze bardzo dlugo balam sie ze jak ktos nie bedze mnie lubial to mnie skrzywdzi. Staralam sie byc lubiana za wszelka cene jakby to byla sprawa zycia i smierci.

 

-- 13 lis 2013, 11:07 --

 

I u mnie jeszcze bardzo dlugo byla niechec, wrecz lek, przed zwroceniem komus uwagi. I nie chodzilo o jakies powazne sprawy ale np o zamkniecie okna. Nie przeszla mi przez gardlo prosba: "Czy moglbys/moglabys zamknac okno bo jest mi zimno" nawet gdy myslalam, ze powinnam to zrobic to odczuwalam lek. Chyba, ze moglam sie zaslonic kims tzn powiedziec: "Czy moglbys/moglabys zamknac okno bo X jest zimno". I to tez z obawa, wahaniem, cicho, obserwujac czy jakas burza sie nie rozpeta - burza, ktora mnie zmiecie z powierzchni.

Albo ze jak sie o cos upomne, o jakies swoje prawa - to uslysze w odpowiedzi wszystkie moje przewiny, to co w zyciu zawalilam, to kim jestem i gdzie jestem i to jakie mam prawo a jakiego nie mam, to ze wykorzystuje sytuacje i cala mase podobnego smiecia, ktory mnie przytloczy bo co moge na to odpowiedziec? I zamiast tego prawa dochodzic zamkne sie bo wlasnie mi udowodniono ze zadnego prawa nie mam. Tzn ono jest ale nie dla mnie bo ja to, tamto czy siamto kiedys zrobilam wiec lepiej siedz cicho i o nic sie nie upominaj, ciesz sie z tego co ci daja z wlasnej woli i Boze bron nie wychylaj sie ani nie smiej prosic o wiecej bo drogo cie to bedzie kosztowalo.

A mimo to wiele w zyciu zdobylam - tylko kosztowalomnie to o wiele wiecej niz osobe bez tych wszystkich "bonusow" w psychice.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

. Doszło nawet do tego, że kiedy matka miała zły humor pytałam co zrobiłam? Nie zdążyła nic powiedzieć, wstarczyła jej mina, zebym czuła się winna, chociaż wcale nie musiało chodzić o mnie. Usiłowałam zrobić wszystko, żeby jej ten humor poprawić, nawet jak nic nie zrobiłam

Ja tak miałam z ojcem... Obrażał się o byle co( np o to,że natychmiast nie zrobiłam mu herbaty,skoro mi kazał,tylko powiedziałam: ,,zaraz,, Na pytanie : O co mu chodzi?,, zawsze odpowiadał: ,,o nic,, więc przepraszałam go nawet nie wiedząc za co.Chciałam tylko,żeby mnie nie odtrącał.

Ciągły lęk, że coś zrobiłam nie tak, czegoś nie dopilnowałam, o czymś zapomniałam, rano budziłam się z niepokojem długo nie mogąc zrozumieć dlaczego. Do dziś tak mam, ale przynajmniej już wiem jaki jest tego powód.
Ja nie wiem często jaki jest powód tego lęku...
Wciąż czuję, że coś powinnam, że nie powinnam siedzieć przed komputerem tylko wziąć odkurzacz, mopa, szmatę, zrobić coś do jedzenia, ciągle być w ruchu, nawet jeżeli nie ma to żadnego sensu.

Często mój syn zwraca mi uwagę,żebym tak nie latała,żebym wreszcie na chwilę usiadła... Gdy po pracy wracam do domu , ciągle muszę cos robić. Sprzątać, gotować, układać, chociaż zazwyczaj nie ma efektu... Dopóki wszyscy domownicy nie pójdą spać,ja nie usiądę żeby np pooglądać telewizję.

Dziwne,bo moja matka z tego co pamiętam to potrafiła siedzieć w fotelu... a jak już miała atak choroby to tylko siedziała. Czasem zastanawiam się,że moze to,iż tak latam i robię, związane jest z moim myśleniem,że jak za długo będę siedzieć, to powiedzą,że zwariowałam...Więc uważam,ze nie mogę siedzieć i nic nie robić... :bezradny:

Najgorsze jest to, że nie potrafię przejść obojętnie obok tego, że ktoś mnie zostawia. Nie ważne czy to partner, czy znajomy

Dokładnie mam tak samo. Nawet najdrobniejszy spór z m. traktuję jak koniec świata. Jeśli się tylko pokłócimy,mam wizję,ze mnie zostawia a ja sobie nie poradzę...

Bardzo boli mnie jak dobrzy znajomi nagle przestają się odzywać,ale pierwsza nigdy nie dzwonię dowiedzieć się o przyczynę,bo boję się ze usłyszę,ze to moja wina...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak probowalam porownywac (czyli uzywac tej samej techniki jakiej uzywano wobec mnie w celach wychowawczych: popatrz na te A czy B czy C jak ona to czy tamto robi a ty co itp itd - kurde, ale to sie teraz smieszne wydaje) bo inne dzieci to czy owo maja, tak czy inaczej spedzaja czas to rodzice mowili: idz do nich niech ci dadza, pozwola - i sarkazmem oczywiscie. Nie widzialam w tym kompletnego braku logiki bo po pierwsze bylam dzieckiem, po drugie: rodzice stanowili autorytet z automatu, po trzecie: nie mialam innego punktu odniesienia (bylam izolowana) a po czwarte: zawiadywal mna strach.

Haha, ja też próbowałam porównywać, ale oczywiście nie miałam racji. "Widziałam to, co chcę widzieć, a nie to co jest" - standardowe wytłumaczenie. Przez to też czułam się gorsza, nierozgarnięta. Ja również nie miałam innego punktu odniesienia. Mieszkałam na wsi, byłam kompletnie sama oprócz jednej koleżanki od podstawówki, która była oczywiście ode mnie lepsza :smile: Matko, jak ja jej nienawidziłam. Na dodatek widać było, że jest kochana przez rodziców, miała siostrę w podobnym wieku, nie była więc samotna. To mnie jeszcze bardziej dobijało. Nie dość, że jest ode mnie lepsza to jeszcze wszystko ma. Co za podłe uczucie. Lepiej się ode mnie uczyła, była inteligentniejsza, pomagała mamie z uśmiechem. Szkoda tylko, że matka nigdy nie zwróciła uwagi na to, że pomagała co najwyżej w odkurzaniu, nie musiała od małego chodzić w pole.

 

 

Przez lata tak mialam i zawsze wtedy (z jednym wyjatkiem) jak bylam z kims a nie sama bo wciaz czulam sie jak na cenzurowanym. Jakby mnie oceniano. I kontrolowano. Na ile sie nadaje do zycia.

Rodzice, potem partnerzy zyciowi. Rodzina, tesciowie. A jak ktos mnie zbesztal za byle co, zwrocil uwage - to czulam sie jak sztubak.

Wciaz jakas niewidzialna presja.

Teraz tez czasami tak mam ale to tylko echo. Odruch.

Dokładnie wiem o czym mówisz. Ciągłe uczucie kontroli, jakby czucie czyjegoś oddechu na plecach. Długo nie wiedziałam skąd ten lęk. Nie łączyłam tego wszystkie z matką. O tak, kiedy byłam w związku ona zawsze była niezadowolona z tego z kim byłam. Zawsze byłam oceniana jako głupia, ślepa i nieodpowiedzialna, że chcę takie zero. Kiedyś nawet na 2 lata zabroniła mojemu ówczesnemu chłopakowi przychodzić do domu, "bo to jej dom i skoro tu mieszkam nie mam żadnych praw", tak go nienawidziła. Nie ważne było jak ja się z tym czuję, ważne było, że ona musi się czuć swobodnie.

 

 

Tak.

Jakie moge miec problemy? Wojny nie przezylam...

A jesli nawet jakies mam to sama sobie jestem winna bo po co to robilam, tam poszlam, z tym kims sie zadawalam (albo nie robilam itd).

Z gory na przegranej pozycji.

Właśnie. Inni mają gorzej, nie mają co jeść, nie maja gdzie mieszkać, nie mają rodziców i ja śmiem narzekać? Powinnam codziennie na kolanach dziękować za to co mam, nie mam prawa być nieszczęśliwa, nie mam prawa mieć żadnych pretensji. Są wojny, kataklizmy i co mają wtedy ludzie powiedzieć? Jestem niewdzięczna, samolubna i głupia. To słyszę do dziś.

 

 

Staralam sie byc lubiana za wszelka cene jakby to byla sprawa zycia i smierci.

Skąd ja to znam. Szukałam potwierdzenia własnej wartości w oczach innych, szczególnie tyczy się to związków. Jak zostawiał mnie chłopak (do dzisiaj tak jest) czuję się jak bezwartościowa szmata. Wystarczy, że ktoś wzbudzi we mnie małe poczucie winy zatracam zdolność zdrowego myślenia i całą winę biorę na siebie. Za ostatni rozpad też ja jestem winna, bo jestem do niczego. Ładne opakowanie - puste w środku - taki otrzymałam przekaz. Co najlepsze w to wierzę. Dziwne, bo własnie sobie uświadomiłam, że na terapię właściwie zgodziłam się po to, że miałam nadzieję, że ktoś do tego środka to naleje. Ale bez sensu i naiwne, heh.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

I u mnie jeszcze bardzo dlugo byla niechec, wrecz lek, przed zwroceniem komus uwagi. I nie chodzilo o jakies powazne sprawy ale np o zamkniecie okna. Nie przeszla mi przez gardlo prosba: "Czy moglbys/moglabys zamknac okno bo jest mi zimno" nawet gdy myslalam, ze powinnam to zrobic to odczuwalam lek. Chyba, ze moglam sie zaslonic kims tzn powiedziec: "Czy moglbys/moglabys zamknac okno bo X jest zimno". I to tez z obawa, wahaniem, cicho, obserwujac czy jakas burza sie nie rozpeta - burza, ktora mnie zmiecie z powierzchni.

Albo ze jak sie o cos upomne, o jakies swoje prawa - to uslysze w odpowiedzi wszystkie moje przewiny, to co w zyciu zawalilam, to kim jestem i gdzie jestem i to jakie mam prawo a jakiego nie mam, to ze wykorzystuje sytuacje i cala mase podobnego smiecia, ktory mnie przytloczy bo co moge na to odpowiedziec? I zamiast tego prawa dochodzic zamkne sie bo wlasnie mi udowodniono ze zadnego prawa nie mam. Tzn ono jest ale nie dla mnie bo ja to, tamto czy siamto kiedys zrobilam wiec lepiej siedz cicho i o nic sie nie upominaj, ciesz sie z tego co ci daja z wlasnej woli i Boze bron nie wychylaj sie ani nie smiej prosic o wiecej bo drogo cie to bedzie kosztowalo.

Dokładnie to samo... :bezradny: Moje potrzeby zawsze stawiam na ostatnim miejscu. Próbowam przez dwa lata zająć się troche sobą, zaczęłam chodzić na basen,ale... chodziłam jak w domu wszystko było zrobione,dzieci w łóżkach,m. nakarmiony(jakby nie mógł sam sobie obiadu zrobić) jak już ,,zasłużyłam,, na nagrodę. Tyle,ze basen o 20:30 sprawiał,że byłam mega zmęczona...wytrzymałam 2 lata,dałam sobie spokój.

Pójście w góry: to samo, muszę naszykować obiad dla wszystkich, posprzątać, znaleźć opiekę dla dzieci( chociaż m. w domu i mógłby się zająć...) mam wyrzuty sumienia,ze w te góry w ogóle idę, że sama,bez dzieci,że powinnam z rodziną siedzieć,bo tak rzadko razem się widujemy...Idę w te góry z poczuciem winy i nie sprawia mi to przyjemności...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dokładnie to samo... :bezradny: Moje potrzeby zawsze stawiam na ostatnim miejscu. Próbowam przez dwa lata zająć się troche sobą, zaczęłam chodzić na basen,ale... chodziłam jak w domu wszystko było zrobione,dzieci w łóżkach,m. nakarmiony(jakby nie mógł sam sobie obiadu zrobić) jak już ,,zasłużyłam,, na nagrodę. Tyle,ze basen o 20:30 sprawiał,że byłam mega zmęczona...wytrzymałam 2 lata,dałam sobie spokój.

Pójście w góry: to samo, muszę naszykować obiad dla wszystkich, posprzątać, znaleźć opiekę dla dzieci( chociaż m. w domu i mógłby się zająć...) mam wyrzuty sumienia,ze w te góry w ogóle idę, że sama,bez dzieci,że powinnam z rodziną siedzieć,bo tak rzadko razem się widujemy...Idę w te góry z poczuciem winy i nie sprawia mi to przyjemności...

 

Oj skąd ja to znam. Pamiętam jak błagałam matkę, żebym mogła nocować u koleżanki czy iść na imprezę, a byłam już liceum. Nawet jak udało mi się wybłagać czułam się winna, nie potrafiłam się bawić, robiłam wszystko, żeby tylko poprawić matce humor. Nawet mają 23 lata błagałam matkę, żebym mogła z moim facetem jechać nad morze, pierwszy raz gdziekolwiek sami! i jak bardzo mi zależało na jej akceptacji. Pojechałam, ale czułam lęk, niepokój, czułam się winna, że pojechałam, myślami ciagle byłam w domu z matką, że jest zła, że ja jestem przez to zła.

 

Najgorsze było kiedy wchodziłam do domu od razu czułam lęk, że matka będzie w złym humorze. Jak była od razu czułam panikę. Jak zapytałam co się stało odpowiadała "nic". Pytałam Jak to nic? A zrobiłaś coś? - pytała. No nie...-nieśmiało odpowiadałam. No więc skoro nie czujesz się winna, że coś zrobiłaś to nic - odpowiadała. Nie musiało chodzić nawet o mnie, ale zawsze było tak samo, nigdy nie powiedziała wprost, potrafiła cały dzień milczeć i sie do mnie nie odzywać i albo sie okazywało, że nie chodzi o mnie, albo wkurwiła się, że wzięłam z kuchni mleczko do czyszczenia i nie przyniosłam z powrotem. Wściekała się też, że nie sprzatam pomieszczeń, do których w zasadzie nigdy nie wchodziłam, bo ona jest stara i nie ma siły, a jak już po awanturze zaczęłam sprzatać zawszy było nie tak, ona by sobie to inaczej poukładała, ona miałaby inny pomysł, bo ona nie lubi tak czy tak. Musiałam być wróżką i przewidywać jej humory, zachcianki, to jak sobie coś wyobraża.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziwne,bo moja matka z tego co pamiętam to potrafiła siedzieć w fotelu... a jak już miała atak choroby to tylko siedziała. Czasem zastanawiam się,że moze to,iż tak latam i robię, związane jest z moim myśleniem,że jak za długo będę siedzieć, to powiedzą,że zwariowałam...Więc uważam,ze nie mogę siedzieć i nic nie robić...

Nie.. biegasz zeby ktos nie posadzil Cie o lenistwo, o to ze nie zajmujesz sie domem i dziecmi. o bycie zla zona i matka. Przeciez wciaz cos robisz nie tak wiec starasz sie robic wszystko perfekcyjnie. Kiedys jak cos robilam to nie usiadlam dopoki nie skonczylam...niewazne ktora w nocy to byla i nie wazne ze rano do pracy. Tyle razy slyszalam "moja mama dawala sobie rade ze wszystkim a tez pracowala" ze za nic nie chcialam byc gorsza niz jego mama tym bardziej ze moja wlasna mi mowila ze jestem i wiecznie porownywala. MOja matka np. nigdy nie przyjezdzala z wizyta tylko na inspekcje. MOj dom byl przejrzany od dolu do gory a potem nastepowala lista uchybień . Nie bylo rzeczy ktora zrobilabym dobrze a jezeli byla to tak zakrecila zeby mnie zganic a nie pochwalic. Myslicie ze tak nie mozna? Mozna :) Moj maz mial dokladnie tak samo. Pomalowalam barierke na tarasie bo on przeciez by sie za to nie zabral.. przyszedl spojrzal na piekna , lsniaca swieza farba barierke i pokazujac palcem powiedzial "kapnelo Ci sie na kafle". Tyle z komentarza o mojej pracy :mrgreen:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziwne,bo moja matka z tego co pamiętam to potrafiła siedzieć w fotelu... a jak już miała atak choroby to tylko siedziała. Czasem zastanawiam się,że moze to,iż tak latam i robię, związane jest z moim myśleniem,że jak za długo będę siedzieć, to powiedzą,że zwariowałam...Więc uważam,ze nie mogę siedzieć i nic nie robić...

Nie.. biegasz zeby ktos nie posadzil Cie o lenistwo, o to ze nie zajmujesz sie domem i dziecmi. o bycie zla zona i matka. Przeciez wciaz cos robisz nie tak wiec starasz sie robic wszystko perfekcyjnie. Kiedys jak cos robilam to nie usiadlam dopoki nie skonczylam...niewazne ktora w nocy to byla i nie wazne ze rano do pracy. Tyle razy slyszalam "moja mama dawala sobie rade ze wszystkim a tez pracowala" ze za nic nie chcialam byc gorsza niz jego mama tym bardziej ze moja wlasna mi mowila ze jestem i wiecznie porownywala. MOja matka np. nigdy nie przyjezdzala z wizyta tylko na inspekcje. MOj dom byl przejrzany od dolu do gory a potem nastepowala lista uchybień . Nie bylo rzeczy ktora zrobilabym dobrze a jezeli byla to tak zakrecila zeby mnie zganic a nie pochwalic. Myslicie ze tak nie mozna? Mozna :) Moj maz mial dokladnie tak samo. Pomalowalam barierke na tarasie bo on przeciez by sie za to nie zabral.. przyszedl spojrzal na piekna , lsniaca swieza farba barierke i pokazujac palcem powiedzial "kapnelo Ci sie na kafle". Tyle z komentarza o mojej pracy :mrgreen:

 

Hehe, znam to. No fajnie, ALE .... 1. ja bym to zrobiła tak 2. to sie powinno robic tak 3. ja to robię tak 4. tu ci nie wyszło 5. ale ja widziałam u .... że miał zrobione tak ----- wstawić dowolne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja pier* my miałyśmy tych samych rodziców??

Ja jak miałam poprosić ojca o pomoc w pracy domowej to czułam wstyd,że nie umiem sama.On wtedy z satysfakcja taką robił mi( bo ja nie miałam zdolności) figury przestrzenne...I zawsze dodawał z sarkazmem:,,co ty byś beze mnie zrobiła???,,

Nigdy nie próbował mnie nauczyć budować brył z papieru bo nawet gdy raz zrobiłam sama,to powiedział,że i tak nie umiem..

Do tej pory mi np mówi,ze nie umiem w piecu palić...taa a jak on pali,to ciepło jest po kilku godzinach,jak ja-to po pół,ale to on jest specem od palenia w piecu.

Dzieci też nie umiem wychowywać,bo syn do niego pyskuje.To moja wina,ze młody wyraża swoje zdanie o dziadku,bo źle go wychowałam... :roll:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czytajac Wasze wypowiedzi czesto sie usmiecham - a to dlatego, ze opisujecie moje doznania (a czesto i przezycia).

Mialam bardzo podobnie.

Nie istnialo wytlumaczenie na cokolwiek - rodzice (matka przede wszystkim) a po nich rozne inne autorytety, rodzina i wreszcie znajomi - zawsze mieli racje a ja stalam na z gory przegranej pozycji.

Proby tlumaczenia byly brane za pyskowanie, odszczekiwanie (mimo, iz mowilam spokojnie) a juz masakra, gdy udowadnialam brak sensu w zarzutach. Wtedy nastepowal atak zmasowany ze wszystkich dzial.

Przez lata tez odczuwalam kompulsywna potrzebe tlumaczenia sie, tlumaczenia doslownie wszystkiego, kazdej decyzji itp.

Nawet jak sie cos zlego zdarzylo nie z mojej winy a ja akurat bylam w tamtym miejscu i czasie - po cos tam poszla.

Pochwaly zbieralam jak bylam dzieckiem w wieku przedszkolnym bo bylam wtedy calkowicie pod wplywem matki, nie mialam innych autorytetow. Na plus zalicze jej to, ze nauczyla mnie wczesnie czytac i pisac, podstawy matematyki (liczenie, mnozenie). Jak szlam do szkoly czytalam plynnie. Potem obrocilo sie to na moja niekorzysc ale to zupelnie inna historia.

Pozniej bylo juz tylko ze moglam lepiej, ze A czy B to jest lepsza ode mnie czy cos w tym guscie. W kazdym razie porownania na niekorzysc. Ale gdy ja - odwracajac sytuacje - chcialam porownac inne dzieci do siebie to bylo ze pyskuje, zebym szla sobie do nich jak tak mi sie u nich podoba albo ze byle gowno mi imponuje. Typowa moralnosc Kalego ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chyba nie miałyśmy tych samych rodziców, bo mój ojciec po prostu był i tyle. O taki sobie człowiek mieszkał z nami i kazali mi na niego mówić "tato". No chyba, że go czymś wkurzyłam to wtedy "łaskawie" mnie opierd**** i to wszystko. No i jak mówi matka martwił się o mnie kiedy za długo mnie w domu nie było, kiedy nie wiedział gdzie jestem. I muszę przyznać, że kiedy go prosiłam (czy proszę nadal) żeby mnie gdzieś podwiózł czy w czymś pomógł to robi to zawsze. I chyba on jedyny naprawdę się cieszy z moich sukcesów. Nie mówi nic, ale widać, że jest dumny i się cieszy. Poza tym ze sobą nigdy nie rozmawialiśmy i nie rozmawiamy. Tak jak mówię, był. Może to i dobrze, bo gdybym miała oboje takich rodziców dawno bym się zabiła.

 

To nie jest tak, że nie mogę poprosić matki o pomoc. Choć robie to rzadko to tylko w takich przyziemnych sprawach jak przytrzymać coś, wytrzeć, itp. Na inna pomoc nie mam co liczyć. Nie zapomnę jak zostawił mnie po 5 latach "przyszły mąż" i wyłam do księżyca, staczałam się z dnia na dzień, a ona się cieszyła, że wreszcie go nigdy więcej nie zobaczy i że bardzo dobrze się stało. Nigdy nie mogłam na nią liczyć. Nigdy w niczym mi nie pomogła. Cóż. Dla mojej siostrzyczki jest na zawołanie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wiecie co dziewczyny? :) Jak Was czytam to mi lzej. Przez duza czesc swojego zycia myslalam, ze tylko ja jedna mam popierdolona matke. Moje kolezanki, znajome mialy ojcow alkoholikow, zaburzonych, apodyktycznych ale wsparcie znajdowaly w matkach. Strasznie im tego zazdroscilam.Byly momenty w moim zyciu kiedy strasznie jej potrzebowalam. Teraz widze ze nie jestem sama :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×