Skocz do zawartości
Nerwica.com

Dorosłe Dzieci Schizofreników


Gunia76

Rekomendowane odpowiedzi

Niby byłam kochaną córeczką,ale tylko wtedy,gdy od nikogo nic nie chciałam, hrzecznie spełniałam polecenia rodziców,nie miałam swojego zdania...

Otoz to, otoz to - a potem i tak pretensje: ty nie masz wlasnego zdania? Nie umiesz sie bronic, odpowiedziec tym samym? (gdy np mialam jakas sytuacje w szkole czy wsrod rowiesnikow) Nie umiesz sie szanowac?

Po takim "wychowie" balam sie cokolwiek powiedziec - bo a nuz znow jakies niewiadome gromy na mnie poleca.

Kolega z tej samej ulicy okreslil mnie po latach jako "zahukana"...

Jakie problemy ja mogę mieć w ogóle?? Dorosnę to dopiero bedę mieć problemy...taa tu akurat się muszę zgodzić...

Mozna powiedziec dokladnie to samo w mniej toksyczny sposob ;) Dac dziecku do zrozumienia, ze ma prawo tak odczuwac i ma prawo uznac cos za problem - a potem z nim przedyskutowac jak nalezy ow problem rozwiazac. Nie zostawiac go na lodzie, nauczyc, pokazac ze problemy sa rozwiazywalne i ze nie ma sytuacji beznadziejnych. I to, ze jak samo nie da rady to zawsze moze na kogos liczyc.

Nie wiem, skad mi sie ku*wa to wzielo (bo chyba nie z domu rodzinnego, moze na zasadzie alternatywnego przekazu?) ale wlasnie to wpajalam moim dzieciom, ich pozornie drobne problemy bolaly mnie moze bardziej niz ich.

Owe "male" dzieciece problemy sa wlasnie na miare dziecka i takie maja byc, maja przygotowac stopniowo do "doroslych" problemow - a dokladnie do radzenia sobie z nimi.

Lekcewazenie problemow dziecka budzi w nim poczucie bezwartosciowosci i osamotnienia, poczucie ze jego problemy sa nieistotne i nie ma prawa nikomu zawracac nimi glowy. Bo inni maja wazniejsze sprawy niz takie tam duperele.

(Nie mowie o swoich problemach bo boje sie po raz kolejny zostac zlekcewazona lub nawet ukarana. Lepiej wiec milczec zamiast sie narazic po raz kolejny.)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Owe "male" dzieciece problemy sa wlasnie na miare dziecka i takie maja byc, maja przygotowac stopniowo do "doroslych" problemow - a dokladnie do radzenia sobie z nimi.

Lekcewazenie problemow dziecka budzi w nim poczucie bezwartosciowosci i osamotnienia, poczucie ze jego problemy sa nieistotne i nie ma prawa nikomu zawracac nimi glowy. Bo inni maja wazniejsze sprawy niz takie tam duperele.

:uklon: bardzo dobrze to ujelas

 

-- 28 maja 2014, 18:42 --

 

Owe "male" dzieciece problemy sa wlasnie na miare dziecka i takie maja byc, maja przygotowac stopniowo do "doroslych" problemow - a dokladnie do radzenia sobie z nimi.

Lekcewazenie problemow dziecka budzi w nim poczucie bezwartosciowosci i osamotnienia, poczucie ze jego problemy sa nieistotne i nie ma prawa nikomu zawracac nimi glowy. Bo inni maja wazniejsze sprawy niz takie tam duperele.

:uklon: bardzo dobrze to ujelas

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Problemy to cos, co istnieje tylko i wylacznie w mojej glowie i na dodatek wyolbrzymione.

Albo OK, jest problem - ale sama sobie jestem winna bo go spowodowalam jakims tam zachowaniem czy postawa, czy slowem itp.

Jesli sama jestem przyczyna swojego problemu - to tez go dla innych nie ma i nie mam co liczyc na wsparcie a najlepiej jak nie smiem nawet o tym wspomniec!

Kolezanki w szkole dokuczaja? Samas sobie winna, po co z nimi rozmawiasz, po co im pozyczasz swoje rzeczy, po co sie bawisz. Masz ksiazki to czytaj a nie z glupimi kolezankami sie zadawaj a potem placz ze ktoras cos glupiego powiedziala. Sama sobie winna jestes.

Wychowawczyni sie na ciebie uwziela? Bo sie nie zglaszasz i tylko glupoty ci w glowie i kolezanki a pani to widzi i daje ci do zrozumienia, ze jej sie to nie podoba. I zes jest glupia dziewucha.

Na marginesie - bylam jedna z najlepszych w szkole.

W osmej klasie zdobylam 3 miejsce w ogolnopolskiej olimpiadzie jezyka rosyjskiego. I liczne nagrody za proby literackie.

Ale nadal bylam glupia i pusta dziewucha. Bo co po takim polskim albo rosyjskim? A z niemieckiego to juz na nagrode mnie nie bylo stac. Albo z matematyki, jak syna lekarki. Albo jak ta Anie z sasiedniej ulicy co to zawsze po szkole do domu idzie, nie ma kolezanek (a skad wiesz ze nie ma? Ty sie nie odzywaj bo nie masz glosu!) i dobrze sie uczy.

Co bys czlowieku nie zrobil - zle. Nawet jak dobrze to mogloby byc jeszcze lepiej.

Ambicje mi szlag trafil bo po co sie starac - niby dla siebie ale wtedy jakos nie mialam tej swiadomosci.

Studia (po najmniejszej linii oporu) skonczylam jak juz pracowalam i bylam na swoim, mialam rodzine, dziecko. Bardziej pro forma i po to by skonczyc skoro zaczelam - a i dla rozrywki ;) Fajnie bylo na studiach, mialam fajne towarzystwo.

Ale i tez dlatego, ze brat matki wciaz powtarzal sarkastycznie: zobaczysz, ona tych studiow nie skonczy. To tylko strata czasu.

W zawodzie pracowalam krotko, wlaczajac w to praktyki - moze rok. Nie pasowalo mi. Po latach przekwalifikowalam sie na to co lubie i co mi pasuje.

Ale z racji obowiazkow rodzinnych nie mam mozliwosci stalej pracy w zawodzie. Mniejsza zreszta o to, za 10 lat emerytura :D

 

Corka za 2 tygodnie zostanie doktorem chemii (i moze pojsc sladem Waltera White'a ;) albo Sklodowskiej-Curie)

Syn skonczyl 2 rok programowania komputerowego i teraz jest na praktykach w firmie komputerowej na 9 miesiecy.

Nigdy im niczego nie zakazywalam ani nakazywalam. Uczyli sie dla siebie. Cieszylam sie i bylam dumna z ich sukcesow. Wspieralam finansowo jak bylo trzeba.

Moze ze mnie juz niewiele bedzie ale moje dzieci jakos to nadrobia ;)

 

-- 28 maja 2014, 17:47 --

 

bardzo dobrze to ujelas

Candy14 - bo to nadal gdzies we mnie siedzi, sladowo ale siedzi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Naan -

Obecnie mam dylemat swiadczacy o moim... zdrowym podejsciu do zycia i zdrowym egoizmie. Az sama siebie zaskakuje ;)

Nie mialabym go gdybym nadal byla zaburzona w takim stopniu jak dawniej, wzielabym wszystko za dobra monete i ze "jakos to przeciez bedzie".

Chyba jesteśmy w podobnym fragmencie życia. Planuję zakończyć swoje małżeństwo..a raczej to co z niego zostało i czym było. Mam nadzieję, że to świadczy o tym słynnym zdrowym podejściu :)

NaaN, Mąż alkoholik-ciężka sprawa...seksoholik też.

Ty jesteś osobą współuzależnioną i musisz isć na terapię,koniecznie zająć sie sobą.Zostawić chłopu jegho picie i inne nałogi.

Umknął Ci chyba kawałek mojego tekstu. Od lat jestem na terapii (dziękuję za linka :smile: ) Właśćiwie to, że zlikwidowałam mojemu mężowi komfort picia, myślę, że było jednym z powodów dla których przestał pić. Jest trzeżwym alkoholikiem od ok.3 lat. Chociaż trzeźwy to jednak wydaje mi się za duże słowo. Bardzo łatwo przyszło mu zostawić alkohol jak na dziesiątki lat picia i po pewnym czasie jak zwykle pokazało się drugie dno. A z tym już (przynajmniej teraz) nie chce się zmierzyć.

I właśnie w momencie gdy ja po latach terapii dla spółek myślałam, że zaczyna się "prostowanie" zaczęłam się źle czuć. Coś było nie OK,nie umiałam tego wyczaić. Obraz zaciemniała mi sytuacja z moją matką, która zażądała ode mnie opieki. Chciała, żebym zostawiła swoje życie zawodowe i rodzinne i przeniosła się do niej. Zorganizowałam jej pomoc dochodzącą a później pobyt w dobrym domu opieki. Zmarła rok temu. Poszłam na terapię analityczną, żeby zrozumieć dlaczego po śmierci moich rodziców, gdy umierali na moich rękach, jedynym uczuciem jakie się pojawiło była ulga, zero żalu, smutku,.... (cały zestaw domowy o jakim pisała aardvark3 był moim chlebem codziennym w dzieciństwie).

Wracając jednak do wątku, przez wiele miesięcy czułam się źle, reagowało również moje ciało, chorobami i tyciem. nie wiedziałam co się dzieje, ja na terapii, mąż cały czas w terapii...a tu coraz gorzej. On cały czas w mechanizmach (trochę się znam na tym, zawodowo pracuję w uzależnieniach)...ja przy rozmowie z nim dysocjuję, tracę możliwość logicznego myślenia, zapominam...ki diabeł.

Postanowiłam wyprowadzić się z domu na czas jakiś, żeby złapać dystans do siebie, zobaczyć co się ze mną dzieje. Wiedziałam, żę moje stany są związane z dzieciństwem, powrotem do tamtych czasów gdy panował chaos...ale przecież od lat porządkowałam swoje życie... I wtedy wydarzyło się coś...on zostawił coś na wierzchu a ja to przeczytałam. Nie wiem jak to ocenicie, czy mogłam, czy nie mogłam. Czasami myślę, że zostawił to specjalnie. W każdym razie dowiedziałam się, że przez cały czas małżeństwa miał inne związki, kilkuletnie, kilkutygodniowe, inne, żę sam się określa mianem seksoholika i jest z tego dumny.

Nie by ło we mnie bólu, gdy to czytałam. Zal jedynie dla siebie a później przez parę dni smutek. Gdy smutek przeszedł przyszła jasność i ulga. Kończę swoje sprawy i planuję nowy etp życia. W czerwcu wyjezdzam, w lipcu przeprowadzam się do mojej przyjaciółki...mam trochę skomplikowaną sytuację jeśli chodzi o własność mieszkania i mój mąż może się nie zgodzić na swoją wyprowadzkę. Pewnie ja będę musiała coś zaproponować, przygotowuję się do tego.

Dlaczego tutaj o tym piszę ? Kiedyś gdy byam bardzo młoda dla mojego męża rzuciłam chłopaka, który był we mnie bardzo zaangażowany, ale był ciepły, spokojny, nie ciągnął mnie za włosy w krzaki...taki nudny był, jak cholera, choć mogliśmy godzinami gadać o tym co oboje kochamy do tej pory, o książkach.

Rzuciłam go bez chwili namysłu dla tego haju, szaleństwa, dla tego starania się o uczucia, jaki reprezentował mój mąż. O...tu nie było nudno...tu tak wiele zależało ode mnie.

I to jest to wiano, które z domu wyniosłam, to jest ta mądrość, której nauczyli mnie moi rodzice, chociaż odkąd pamiętam byłam w opozycji do nich, i to jest ta miłość, na którą musiałam zasłużyć ale mi się nigdy nie udawało.

 

Dobrze, że teraz cenię spokój...i tę nudę......

 

Spokojnej nocy i bardzo dobrze, że jesteście :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Naan - widze, ze mamy wiele wspolnego. Cieszy mnie to.

 

Moj dylemat po czesci zostal rozwiazany rozmowa ale dotyczy zupelnie odwrotnej niz Twoja sytuacji. I bardziej mojej asertywnosci niz czyjegos podejscia, bo na to pierwsze mam wplyw.

Okazuje sie, ze mozna wszystko zalatwic stawianiem kawy na lawe i mowieniem co nam lezy na watrobie. Z tym dokladnie mialam problem od zawsze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Okazuje sie, ze mozna wszystko zalatwic stawianiem kawy na lawe i mowieniem co nam lezy na watrobie. Z tym dokladnie mialam problem od zawsze.
No ja mam do tej pory niestety. Boje się rozmawiać na trudne tematy. Boję się urazić tą drugą osobę. Boję się,ze gdy się zdenerwuje to mnie opuści emocjonalnie.Ojciec tak mnie odtącał.Zawsze,gdy nie chciałam zrobić co kazał,albo miałam inne zdanie niż jego-mówił,że ,,jeszcze zobaczę,mam do niego więcej nie przychodzić,jak czegoś będę chciała,,i Przestawał się odzywać do mnie.Więc po pewnym czasie zawsze szłam go przepraszać,nawet,gdy nie była to moja wina( zazwyczaj wtedy już byłam przekonana,ze jednak to była moja wina)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No ja mam do tej pory niestety. Boje się rozmawiać na trudne tematy. Boję się urazić tą drugą osobę. Boję się,ze gdy się zdenerwuje to mnie opuści emocjonalnie.

Ogromnie pomaga mi w tym moj partner, czyli jest odpowiednia osoba.

Wszyscy przed nim - z jednym chlubnym wyjatkiem - tylko podtrzymywali we mnie owa dysfunkcje.

W domu rodzinnym - wiadomo. Juz o tym pisalam.

W zwiazkach - lek przed niezrozumieniem, awantura, eskalacja, pogorszeniem sytuacji, wysmianiem, szyderczym upublicznieniem. Pokazaniem gdzie jest moje miejsce. I ze nie mam prawa opowiadac, opisywac swoich rozterek. Nie mam prawa tak odczuwac bo kazdy sie stara jak moze. Kazdy ma swoje sprawy a ja nie powinnam zawracac innym glowy swoimi banalnymi i wyssanymi z palca problemami.

Moja specjalnoscia wiec bylo przemilczanie i stara spiewka: jakos to bedzie, przeciez zawsze bylo.

Dlatego nie wypalily moje zwiazki. Nie umialam mowic wprost, szczerze co jest nie tak bo a priori odbieralam sobie do tego prawo.

Cos mi sie nie podobalo w partnerze, w jego zachowaniu - nie reagowalam tylko zamykalam sie w sobie.

A nawet w sytuacjach towarzyskich obawialam sie poprosic np o otwarcie okna (bo bylo mi duszno) czy sciszenie muzyki. Oczyma wyobrazni widzialam ich agresywna reakcje, jak smiem wogole sie o cokolwiek upominac.

Ojciec tak mnie odtącał.Zawsze,gdy nie chciałam zrobić co kazał,albo miałam inne zdanie niż jego-mówił,że ,,jeszcze zobaczę,mam do niego więcej nie przychodzić,jak czegoś będę chciała,,i Przestawał się odzywać do mnie.Więc po pewnym czasie zawsze szłam go przepraszać,nawet,gdy nie była to moja wina( zazwyczaj wtedy już byłam przekonana,ze jednak to była moja wina)

Podobnie w moim przypadku.

Przyjechalo moje Slonce wiec na razie koniec pisania :P

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Moj partner jest z gatunku tych spokojnych, choc jak sie rozgada to ciezko mu skonczyc.

Tacy mezczyzni sa uznawani ogolnie za nudnych. Przewidywalnych.

Dlatego mnie tak bardzo odpowiada.

Pamietam, jak w kilka miesiecy po przeprowadzce do wlasnego domu siedzialam sobie przy komputerze, popijalam winko i - doslownie - celebrowalam spokoj i to, ze nic sie nie dzieje.

Latem potrafilam siedziec godzine w ogrodku i wpatrywac sie w gwiazdy - i czulam spokoj, radosc, bezpieczenstwo.

Bez toksyn.

I niech tak dalej bedzie.

Z partnerem robimy raczej nudne rzeczy (mala stabilizacja w przedsionku wieku podeszlego?), zadnych fajerwerkow - no, chyba ze w lozku ;) ale tak wlasnie byc powinno.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja właśnie w te wakacje wychodzę za mąż, za spokojnego, czasami nudnego, chłopaka:), ale nie zamieniłabym go na żadnego innego. Również dążę do spokojnego, bezpiecznego życia na trzeźwo. Chociaż jak jest za spokojnie i jestem sama ze sobą to budzą się niekiedy lęki, dlatego też antidotum na to, byli moi znajomy i rozmowy z nimi i narzeczonym. W tym roku dużo moich znajomych wyjechało i zauważyłam, że dla mnie byli niejako jak rodzina, źle znoszę rozstania i zmiany, a przecież w życiu ciągle się coś zmienia. Obawiam się ślubu-też zmiana, posiadania dzieci itd. Tego, czy ja sama nie zachoruję, czy moje dzieci będą zdrowe. Co do mojej chorej matki, to mam żal, że za mało dba o porządek w swoim pokoju i jej bierność i uległość (była uległa dla ojca). Wiem, że senność to może być skutek uboczny lekarstw, ale ona wręcz przesypia swoje życie. Po śmierci ojca (jak miałam 12 lat) to nie wychodziła z łóżka przez 2 lata. Ostatnio jakoś i tak więcej z nią rozmawiam i nawet już olewam to, czy ma porządek, czy nie. Jakbym ją zaakceptowała taką jaka jest, a nie jest złą kobietą. Pomimo choroby, starała się być ciepła, kupowała zawsze moje ulubione bułki, czy batoniki itd. Ja moją mamę i babcię odwiedzam co 1-2 tygodnie w weekendy. Jakoś staramy się razem trzymać, chociaż niekiedy to jeżdżę tam z poczucia obowiązku. W sumie to nie jest źle:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

moja mama choruje na padaczkę,ale nie wiem czy mozna to porownywac... w kazdym razie obraz jej mocnych napadów, dla malego dziecka ktore patrzy na cos co wyglada jak umieranie, bezsilnosc i potem zostawanie samej w domu podczas gdy ojciec zawozil mame do szpitala, bylo pewna trauma

mialam czesto sny jak mama np zmieniala ksztalt, albo rosla/kurczyla sie, krzyczała a potem śmiała się a ja nie umiałam zareagować, nie wiem czy to miało wpływ na moja obecna mentalnosc, ale podejrzewam ze mozliwe, bo mimo ze bardzo bardzo ja kocham, od zawsze czulam sie za nia odpowiedzialna/jest tez po udarxe mozgu i pomagam jej np.w wypelnianiu dokumentow

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dla małego dziecka każda choroba rodzica to wielkie przeżycie,a taka ciężka i przewlekła podchodzi pod traumę.Tym bardziej,ze dziecku nic sie nie tłumaczy,żeby ,,nie marwić,ochronić,bo za małe,żeby zrozumieć....,,Już samym takim myśleniem rodzice robią dziecku wielką krzywdę.

Pamiętam,jak też bardzo się bałam,gdy moja mama ppodczas ataku choroby nagle wychodziła z domu i niewiadomo było gdzie ją szukać. Mogła tak iść przed siebie,nie zdając sobie sprawy,ze w ogóle idzie. Ojciec i siostry ją szukali po mieście,mi nikt niczego nie tłumaczył. Pamiętam tylko paniczny strach,żeby wszyscy wrócili do domu, a zwłaszcza mama...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Puszcza mnie wlasnie stres.

Zostalam dzis po poludniu napadnieta na ulicy przez pijanego goscia, wyrwal mi torebke ale udalo mi sie ja odzyskac po krotkiej szarpaninie - caly czas darlam sie "Help". W moim sennym miasteczku, na glownej ulicy gdzie nigdy nic sie nie dzieje.

Jak mu sie nie udalo z torebka to wyrwal mi reklamowke z jakimis gownianymi zakupami i poszedl w dluga. I tak go zlapali, a ja potem na komisariat, zeznania itp.

K*rwa mac! Za spokojnie bylo czy co?

To jest cholerne naruszenie spokoju, poczucia bezpieczenstwa - szczegolnie u osob takich, jak my - u ktorych to poczucie nie jest stabilne, budujemy je powoli z jakichs fragmentow, odlamkow...

I nagle taka menda zapijaczona zaburzy ten spokoj.

Policjant ktory go przesluchiwal mowil ze gosciu ma nie halo pod deklem ale to go nie usprawiedliwia i bedzie mial sprawe o napasc i przywlaszczenie mienia.

Sorry ze nie na temat ale musialam sie wygadac.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dobrze, że nic Ci się nie stało. Poczucie bezpieczeństwa faktycznie buduje się powoli, a najgorsze jest to, że nie ma stałego miejsca albo osoby. Wszystko się zmienia, a życie często zaskakuje. Ludzie umierają, chorują itd.

A ja już po ślubie:) wszystko było ok, a nawet wspaniale (co do pozytywnych wydarzeń i emocji zawsze podchodzę z rezerwą jakby miały zaraz prysnąć jak bańka mydlana). Moja mama z babcią bawiły się do 4 nad ranem i nie chciały wracać do domu. Rodzina męża była pozytywnie zaskoczona żywotnością mojej babci. Co do mojej mamy to byli zaskoczeni, że tak kojarzy fakty i jest aktywna. Oczywiście musiało się coś wydarzyć...2 dni po weselu w hotelu zmarł chrzestny męża. Trochę to dziwne było dla nas, tym bardziej, że dzień wcześniej z nim rozmawialiśmy. Dużo emocji ostatnio bo i byłam przeziębiona i zaczęłam nową pracę i ogólnie rozpierdziel jakbym nad wszystkim nie miała kontroli. Boję się tak odpuścić i zdać się na los i pozytywnie nastawić, tak jak pisałam wcześniej, jakbym musiała czuwać, czy wszystko będzie ok. Ma to swoje też plusy, zawsze szukam wyjścia ewakuacyjnego i też udało mi się coś osiągnąć w życiu pracą, bo bałam się coś zawalić. Może to, że zacznę odpuszczać przyjdzie z czasem. Jak mówi mój starszy brat w końcu zacznę mieć to w tyłku:) Co do pozytywnych chwil to uwielbiam chodzić z mężem i psem na spacery do lasu:). Cieszmy się też życiem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Miałem to samo co autorka, plus jeszcze ojciec z kochanką, koszmar. To samo z powrotami, reakcja ze matka jest nienaturalnie normalna, pobieranie złych nawyków. Mama aby się nam przypodobać, pozwalała nam nie chodzić do szkoły, zrobił się z tego nawyk i prawidłowa systematyczność już nigdy nie została odzyskana.Ogólnie cała masa złych nawyków, wzorzec poddawania się, absolutnej kapitulacji a w dzieciństwie człowiek w ogóle nie zdawał sobie z tego sprawy. Jak wracał z jakiś wycieczek, koloni to widział do czego wraca, to całej tej chemii.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej

Dawno nie zaglądałam,na swój wątek

W ten czwatrek zaczynam kolejną grupę terapeutyczną. Podczas wakacyjnej przerwy zauważyłam,że jeszcze dużo mi do tego,zeby było ok.

Przesadnie reaguję nadal na kłotnie.I to nie tylko swoje z m, ale nawet jak jestem światkiem kłótni. Wpadam w panikę, lęk, mam ochotę zniknąć, Mam od razu napad nerwicy( ból serca,płytki oddech, ból żoładka).

Po powrocie z urlopu wpadłam w stan depresyjny, w którym tkwię do dziś. Znowu zarzucam sobie że jestem beznadziejną matką.

Nie potrafię zrobić cos dla siebie- mam wyrzuty sumienia,że coś robię. Oj dużo pracy przede mną

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Objawy nerwicowe są czasami mniej lub bardziej nasilone. Też miewam takie objawy: lęk, czasami kłucie w sercu, ból żołądka w w najgorszym przypadku napady paniki Chyba najlepszy sposób na to, to się komuś wyżalić, dać chwilę na uspokojenie i olać to:). Pogodzić z tym, że tak reagujemy, dać przyzwolenie i przegadać na terapii. Pamiętam, że jako nastolatka tak się bałam tej choroby, że ciągle przez rok czułam kluchę w gardle i budziłam się w nocy. Zasypiałam przy włączonym telewizorze. Dobrym lekarstwem na ten lęk były nauka, wypady ze znajomymi i pozytywne nastawienie. Po prostu o tym zapomniałam:). Potem choroba matki się nasiliła i znowu się bałam i niestety trwało to 2 lata zanim z tym lękiem sobie poradziłam. Było ciężko, ale nie wspominam tego czasu jako straconego. Dzisiaj są dni, że sobie coś wkręcę i potrafię się nieźle nakręcić, wystraszyć i też próbuję sobie z tym radzić i są dni, że chciałabym się schować w jaskini.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Leila87, No mi też barzo pomaga kontakt z przyrodą. Zwłaszcza wypady w góy. Kocham góry i bardzo mnie relaksują,uspokajają. Niestety nie mam czasu ,zeby wystarczająco często chodzić. Mimo,że mam je pod nosem. A inny problem- Mam wpojone,że w góry nie chodzi się samemu,i za diabła nie mogę się tego pozbyć. Nie umiem iść sama,mam blokadę i koniec.

Też miewam dni,ze pragnę się schować w jaskini, niestety w domu nie mam takiego swojego miejsca-azylu.Nadczym bardzo ubolewam.

Candy14, Cieszę sie,że wszystko u Ciebie w porządku. :D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×