Skocz do zawartości
Nerwica.com

Dorosłe Dzieci Schizofreników


Gunia76

Rekomendowane odpowiedzi

Dzieci to nie jest partner, maja prawo odbic i miec wlasne sprawy, nie maja obowiazku pamietac o rodzicach -
mądre... szkoda,że mój ojciec tego nie rozumie...i zawsze sie obraża,jak się nie pamięta o jego imieninach czy urodzinach...
Mimo wszystko jednak bylo jakos smuto, ze nikt inny nie wysili sie odrobinke i nie pomysli o jakims prezencie dla mnie, ze nie jestem wazna dla kogos na tyle chociazby
no dokładnie, to bardzo przykre,ale jeszcze bardziej upokażajace jest jak się dopominamy tego prezentu a ja tak kiedyś robiłam...

Po za tym, jak zbliżały się świeta,to mój szanowny ojciec kazał mi kupić sobie prezent,zapakować sobie musiałam sama a potem przy reszcie rodziny udawać zaskoczenie MASAKRA

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nigdy, przenigdy nie pozwolilabym sobie na upominanie sie o cokolwiek - to jak zebranie o uwage. Samoupokarzanie sie, zeby jakis ochlap dostac. Wierze w wolna wole i w to, ze pewne gesty powinny przychodzic naturalnie. Jesli ich nie ma - to nie ma. I juz. Tak wyszlo.

A ze przykro? Smutek to tez emocja. Nie samym szczesciem, radoscia i satysfakcja czlowiek zyje ;)

Moze kiedys... Moze nigdy. Moze los mnie jeszcze zaskoczy - a moze nie.

:D

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

bo wiecznie grzebie w moich rzeczach)

no kurcze... a gdzie Twoja prywatnosc? Uciekaj stamtad jak najdalej

Witam,

Czytałam właśnie wasze posty. Eh i naprawdę szczerze wam wszystkim współczuję.

Ja jestem w wieku 17 lat, moja mama także była chora na schizofrenię, jednak nie mieszkałam z nią.

Mieszkałam z tatem i ciocią, tato od lat za bardzo nie był mną zainteresowany, kontrolował mnie nadmiernie, jeździł za mną jak gdzieś poszła, oczerniał specjalnie, wymyślał róźne niestworzone historie na mnie, wyzywał. Tak bylo czesto i po takim czymś zachowywał się jakby nigdy nic, a ja przez to cierpiałam. Przez niego mam zaburzenia nerwicowe, nie mam wprawdzie nerwicy lękowej ale mam objawy somatyczne, drgawki mroczki, potliwość rąk, przysypszone bicie serca, przy silnym stresie DD. ;/

Ok miesiąc temu dowiedziałam się prawdy o mamie poznałam rodzeństwo przyrodnie, poprostu to co mi opowiadali bardzo mnie zaszokowało ;/ Rzeczy które opowiadali i to co przeżyli to prawdziwy horror. Cięzko mi z tym teraz próboje pozbierac siebie, stać się silną. A widzę, że wam się udało, mimo takich ' horrorow ; wyszliscie z tego ' cali '. Liczę na waszą pomoc, jak z tego wyjść jak być twardym i nie zwracac uwagi na te rzeczy.

Z góry dziękuję

Miłego dnia. :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

benia97, Jesteś młodą osobą, dasz radę. Najlepiej zapisz sie na terapię, im szybciej tym lepiej.

Są grupy wsparcia DDA\DDD poszukaj w swoim mieście.

Gunia dziękuję za odpowiedź ;)

Nie ma za co. Jak chcesz to pisz z czym masz największy problem. Z jakimi uczuciami, z jakimi wydarzeniami. Co cię anajbardziej boli,czego się boisz...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

benia97, Jesteś młodą osobą, dasz radę. Najlepiej zapisz sie na terapię, im szybciej tym lepiej.

Są grupy wsparcia DDA\DDD poszukaj w swoim mieście.

Gunia dziękuję za odpowiedź ;)

Nie ma za co. Jak chcesz to pisz z czym masz największy problem. Z jakimi uczuciami, z jakimi wydarzeniami. Co cię anajbardziej boli,czego się boisz...

Dobrze, zadam pytanie Guniu, czy to wszystko tez odbiło sie na waszej psychice?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ludzie, jak to wszystko wraca w najbardziej nieoczekiwanym momencie!

jak jest dobrze to wszystko OK, wydaje sie, ze juz czlowiek uleczony bo te negatywne emocje i leki spia sobie w najlepsze. A jak przyjdzie byle wietrzyk - sru!

Niestety, wlasnie mnie to spotyka i probuje zrozumiec, dociec... Chyba bez tej nieszczesnej terapii sie nie obedzie. Dla wlasnego dobra bo nie chce czuc czegos podobnego w przyszlosci.

W dziecinstwie i pozniej wlasciwie wszyscy mnie zawiedli, nie moglam na nikim polegac; nikt mi nie pokazal ze mozna, ze jest opoka, ze jak cos powie to to spelni. I chyba tak mi zostalo.

Rodzice, bliscy - wszyscy ci, na ktorych mi zalezalo i ktorym powinno na mnie zalezec.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

[/videoyoutube]

Ludzie, jak to wszystko wraca w najbardziej nieoczekiwanym momencie!

jak jest dobrze to wszystko OK, wydaje sie, ze juz czlowiek uleczony bo te negatywne emocje i leki spia sobie w najlepsze. A jak przyjdzie byle wietrzyk - sru!

Niestety, wlasnie mnie to spotyka i probuje zrozumiec, dociec... Chyba bez tej nieszczesnej terapii sie nie obedzie. Dla wlasnego dobra bo nie chce czuc czegos podobnego w przyszlosci.

W dziecinstwie i pozniej wlasciwie wszyscy mnie zawiedli, nie moglam na nikim polegac; nikt mi nie pokazal ze mozna, ze jest opoka, ze jak cos powie to to spelni. I chyba tak mi zostalo.

Rodzice, bliscy - wszyscy ci, na ktorych mi zalezalo i ktorym powinno na mnie zalezec.

Ostatnio ten temat poruszaliśmy na terapii. To się nazywa punkt zapalny. Tzn. Emocje są zapisywane w ciele midałowym w mózgu. Jest ono bardzo małe,ale zapamiętuje najsilniesze emocje. Wystarczy jakiś zapach, jakieś skojarzenie które powoduje momentalny powrót emocji przeżywanych w dzieciństwie. Nie da sie tego pozbyć, będzie to nam towarzyszyć do końca życia. Możemy tylko nauczyć się lepiej sobie radzić z nimi. Nie dawać się im zdominować, poniesć, zalać.

 

-- 16 mar 2014, 19:00 --

 

Dobrze, zadam pytanie Guniu, czy to wszystko tez odbiło sie na waszej psychice?
tak. Odbiło się. Mimo,że przez wiele lat nie zdawałam sobie sprawy z tego. Pewnego dnia zdałam sobie sprawę,że jestem nerwowa,ze wrzeszczę na dzieci, że wpadam w szał. Bałam się i boję samotnosci,Nie potrafie odpoczywać( ciagle muszę coś robić) Byłam pracoholiczką( pracowałam po 16 godzin)Unikam awantur, boję się podniesionych głosów i pijanych facetów, oraz osób,które zachowują się dziwnie, wyglądają na niezrównoważone psychicznie.

Nieraz przez całe lata można sobie żyć bez objawów ,aż przychodzi moment,kiedy lawina rusza...I wtedy od ciebie zależy,co z tym zrobisz.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

moja mama też jest osobą chorą na schizofrenię paranoidalną. Mam podobne doświadczenia, wspomnienia z dzieciństwa. Dziś jestem dorosłą kobietą.

Bardzo zainteresował mnie temat ponieważ rzeczywiście niewiele się mówi o tym. Dużo czytam wciąż na temat samej choroby by lepiej rozumieć. Ale prawda jest taka, że nigdy w pełni chyba nie zrozumiem mojej mamy bo to inny świat. Myślę, że jak jedna osoba w rodzinie choruje, to w jakiś sposób chora jest cała rodzina.

Taki kryzysowy moment w chorobie mojej mamy objawił się dość nagle gdy miałam 8 lat. Przyczyniły się do tego rozwód, samotne wychowywanie 3 dzieci. Później było już lepiej mimo jej pobytów w szpitalach-ale najważniejsze, że w jakiś sposób przyjmuje do wiadomości, że jest chora i chce przyjmować leki.

Życie z osobą chorą na schizofrenię nie jest łatwe.

Problemy z którymi się spotykałam i spotykam wynikają również z chęci poznania samej siebie. Dobrze jest trafić na takie forum i wiedzieć, że nie jest się odosobnionym. Do moich problemów mogę zaliczyć: ciągłe bycie najlepszą, stawianie sobie coraz to wyżej poprzeczki. Myślę, że wynika to z ciągłej krytyki mojej mamy w stosunku do mojej osoby. Ale tak to już jest. Warto sobie czasem odpuścić, bo jest się człowiekiem po prostu i odpoczynek każdemu się należy. Wynika to też z poczucia własnej wartości-które w moim przypadku było bardzo niskie i ciągle musiałam sobie udowadniać, że jest inaczej, że jestem coś warta. Gdzieś tam światopogląd który dziecko buduje w oparciu o rodziców gdy dorasta zaczynają mu się otwierać oczy. I nie chodzi mi tutaj tylko o poczucie własnej wartości, lecz ogólnie sposób postrzegania świata.

Kolejnym problemem który spotkałam na swojej drodze to zamknięcie w sobie. W mojej rodzinie choroba mamy była spychana, nikt o tym nie mówił, bo to wstyd przecież. Żaden wstyd-to wszystko ludzkie jest i rozmawiać nawet trzeba. Cieszę się, że mam rodzeństwo, z którym mogę porozmawiać, które mnie zrozumie poprzez wspólne doświadczenia. Więc rozmawiajcie, dzielcie się doświadczeniami i mówicie o swoich uczuciach-to pomaga. Ważne jest też, by osoby chorej nie zostawiać samej sobie. Taka osoba potrzebuje ciągłego kontaktu z ludźmi, akceptacji.

Mogłabym jeszcze kilka co najmniej problemów wymienić, ale myślę, że oprócz tego są jeszcze plusy. To co zauważyłam, to co cechuje nas- to niezwykła organizacja, podzielność uwagi, odpowiedzialność. Życie z osobą chorą wymaga też anielskiej cierpliwości. Na pewno zauważyliście u siebie również inne pozytywne cechy charakteru, które ukształtowały się przez te doświadczenia.

Myślę, że bycie dzieckiem schizofrenika w każdym z nas zostawiają jakieś ślady do końca naszego życia, ale wydaje mi się, że można je na tyle zminimalizować, na ile się tylko da. Polecam również film "Piękny umysł" ;) i pozdrawiam ciepło.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Calineczkaaaa, Witaj na wątku.

Masz rację, jest wiele plusów w moim życiu które wyniosłam z dzieciństwa. Chociaż nieraz i te plusy doprowadzają mnie do szału... Np. nadmierna obowiazkowość. Nie potrafię odpoczywać w domu. Nie umiem. Jak usiadę coś bejrzeć to trwa to góra 15 minut, bo zaraz lecę coś robić...

W moim domu matka nigdy nie odpoczywała, jak była zdrowa. Zawsze csiedziała w kuchni, albo sprzątała. Jak siedziała w fotelu to znaczyło że ją bieże choroba. Dlatego mam zakorzenione w podświadomosci- nie siedzieć, coś ciagle robić. Bardzo mnie to męczy.

Co dziwne po za domem tak nie mam. Jak wyjeżdżam na wakacje z rodziną, jak odwiedzamy znajomych- mogę siedzieć choćby cały dzień. W swoim mieszkaniu- wykluczone.

Po za tym perfekcjonizm objawia mi się na dzieciach. Np u córki w przedszkolu są tzw ,,kolorowe dni,, W te dni dzieci przychodzą ubrane w jeden kolor( tzn wystarczy,że będą miały jedną rzecz w wyznaczonym kolorze) Moje dziecko musi być ubrane od góry do dołu w odcienie wybranego koloru( łącznie z majtkami i spinkami do włosów) Musi byc najlepsze... Starszy syn jak poszedł do pierwszej klasy przeżył ze mną istne piekło. Bo chciałam zeby ładnie pisał, darłam sie na niego podczas odrabiania lekcji, wpadałam w szał jak stawiał swoje kulfony...Dopiero po terapii odpuściłam. Chociaż bardzo mi przeszkadza to jego pismo( pisze jak kura pazurem)Ale juz mu nie robię takich jazd.

Owszem potrafie robić kilka rzeczy na raz- wtedy najlepiej mi się pracuje.Lubie być chwalona, lubię jak ktoś zauważa moją pracę. Jak tak sie nie dzieje- to odechciewa mi się pracować.

Najgorsze relacje mam ze swoją młodszą córką. Moze dlatego,że widzę w niej siebie z dzieciństwa. Strasznie mnie złosci. Nie potrafie sie do niej zbliżyć, chociaż widzę jak bardzo mnie potrzebuje. I mam mega wyrzuty sumienia. Zachowuję się w stosunku do niej jak moja matka do mnie i nie umiem nad tym panować. Pracuje nad tym na terapii, ale idzie jak po grudzie. Matka nie nauczyła mnie relacji matka-córka. Zdrowych relacji. A ksiażki i poradniki raczej tego nie zrobią. Teorię mam opanowana do perfekcji-gorzej z praktyką.

Co do rozmawiania o uczuciach- mogę rozmawiać z obcymi. Nie potrafię z rodziną. Oprócz dzieci- z nimi mi sie udaje. Ale ani moje siostry ani ojciec nie są wg mnie odpowiednimi osobami,z którymi mogłabym o tym rozmawiać. :(

Dlatego jestem strasznie skryta, wszystko duszę w sobie. Co spowodowało u mnie depresję dwa lata temu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To się nazywa punkt zapalny. Tzn. Emocje są zapisywane w ciele midałowym w mózgu. Jest ono bardzo małe,ale zapamiętuje najsilniesze emocje. Wystarczy jakiś zapach, jakieś skojarzenie które powoduje momentalny powrót emocji przeżywanych w dzieciństwie. Nie da sie tego pozbyć, będzie to nam towarzyszyć do końca życia. Możemy tylko nauczyć się lepiej sobie radzić z nimi. Nie dawać się im zdominować, poniesć, zalać.

Wista wio, latwo powiedziec.

Przynajmniej juz wiem - doszlam do tego - co powoduje (w wiekszosci przypadkow) owa niechciana, zbedna i nieadekwatna emocje. Jest ona bardzo wyraznym echem przeszlosci.

Wzmacnianym poprze zmoje pozniejsze wybory zyciowe.

Otoz chodzi o to, ze w dziecinstwie bylam akceptowana tylko wtedy, gdy wszystko bylo w porzadku. Gdy bylam grzeczna, zachowywalam sie tak jak tego ode mnie oczekiwano, w szkole nie bylo problemow, bylam zdrowa, o nic nie prosilam, nie wymagalam niczego. Ergo - gdy robilam rzeczy oczekiwane ode mnie zgodnie z wyobrazeniem rodzicow. Nie musze dodawac, ze totalnie niezyciowym i utopijnym zgola.

A gdy cos poszlo nie tak - zachorowalam, w szkole mialam problemy z rowiesnikami i wychowawczynia, powiedzialam cos co sie matce nie spodobalo, zachowalam sie nie tak jak, ich zdaniem, powinnam (i tu mozna by wymieniac w nieskonczonosc - wazne, ze nagle zaburzyl sie ten ich obraz dziecka idealnego) - bylam krytykowana, osadzana, odrzucona, matka nie odzywala sie do mnie patrzac z pogarda i nienawiscia (tak, z nienawiscia!), opowiadala o tym na forum rodziny (skarzyla sie jakie to ma niedobre dziecko - mysle ze tym chciala sama siebie usprawiedliwic i wytlumaczyc - ja jestem OK zrobilam wszystko co moglam tylko dziecko jakies takie nie halo). I - jak pamietam - to nie byly jakies wielkie, powazne przestepstwa tylko jakies drobiazgi. Albo cos co matka sama sobie wymyslila wiedziona paranoja.

Potem przez reszte zycia czulam, ze czyjas akceptacja, milosc, aprobata, troska jest nie tyle warunkowa co tylko wtedy, gdy wszystko jest OK. Gdy nic sie zlego nie dzieje, gdy nie ma niespodzianek, gdy zycie plynie spokojny, normalnym torem, nie istnieja nieszczescia, choroby, przypadki. Bo wtedy zostalabym odrzucona, osamotniona i "radz sobie to nie moj problem".

Tak bylo niemal zawsze.

W dziecinstwie kiedy tylko potrzebowalam pomocy, wsparcia rodzicow - ujecia sie za mna w szkole - nie mialam na co liczyc. To byly jakies bzdury ich zdaniem - a ja przezywalam swoja dziecieca gehenne. Ich wsparcie wtedy, ich interwencja - wiele by pomogly a na pewno nie mialabym tych lekow i obaw przez reszte zycia.

Pisze to po to, by zrozumiec nie by sie zalic bo ten etap mam juz za soba. Bez emocji.

Tylko, ze to wraca. Teraz jest mi latwiej bo minely lata i jestem bardziej swiadoma zrodla moich nieadekwatnych emocji. Ale to nie znaczy ze ich nie ma.

One sa. I czasem sie wlaczaja. Tzn warunkowo - jak sie cos niefajnego dzieje. Np jak syn w dupe daje - czuje sie wtedy za to w 100% odpowiedzialna i biore "wine" na siebie. Mam ochote jak ten kot co sie zesral po raz kolejny na dywan - wyskoczyc przez okno zeby wlasciciel nie wymazal mi tym lajnem pyska. Nie spodziewam sie wsparcia, zrozumienia (podswiadomie, w pierwszym odruchu) - tylko odrzucenia.

Moj partner dal mi wielokrotnie do zrozumienia, ze jest ze mna w kazdej sytuacji i jest gotowy mnie wspierac. Jak dotychczas nigdy mnie nie zawiodl. Jest dojrzaly na tyle by miec swiadomosc sytuacji i moich problemow, ktorych przed nim nie ukrywalam od poczatku. Powiedzialam mu jakie moge miec obawy i czego one dotycza. Pracujemy nad tym obydwoje. Jest mi duzo latwiej bo moge znim szczerze rozmawiac, mam zaufanie - co nie jest, a raczej nie bylo, dla mnie latwe i oczywiste. Wybieramal raczej ostroznosc i nieufnosc przy jednoczesnym udawaniu zaufania. Mnie ufano - ja nie umialam odpowiedziec tym samym. Teraz jest to wzajemne.

Jest to wlasciwy czlowiek - wreszcie, po wielu latach chybionych wyborow - a ja wciaz mam watpliwosci i czepiam sie szczegolow. Szukam dziury w calym. I to jest wlasnie owa przeszlosc ktora zada teraz ode mnie odsetek.

Nie ma manipulacji (a zawsze byla jakas), nie ma udawania.

Nie ma takiej potrzeby.

A u mnie wciaz te leki... Nie dominuja, ale uwieraja jak maly kamien w bucie.

 

-- 11 kwi 2014, 11:25 --

 

A i jeszcze cos - ale to w glebokiej podswiadomosci tkwi.

Skoro nikt mnie nie chcial a zechcieli rodzice (juz pisalam, ze zostalam porzucona przez matke biologiczna zaraz po urodzeniu i oddana do domu malego dziecka do adopcji) - to moja wdziecznosc im powinna byc bezgraniczna.

Bez nich bym zginela.

Zginelabym bez ich aprobaty, akceptacji, odrzucona - to tak, jak znalezienie sie w punkcie wyjscia czyli w nicosci (tak to przedstawia moja podswiadomosc - nicosc, pustka, jakies totalne zagrozenie, otchlan, cos przerazajacego i ostatecznego).

(Sorry ale schizoidalnie przyszedl mi na mysl odwieczny Cthulhu i teraz sie smieje. Z siebie.)

Ten strach towarzyszyl mi zawsze gdy obserwowalam zmiane nastroju matki, gdy wydawalo mi sie ze jest na mnie zla i gdy sie do mnie nie odzywala.

Nie cierpie cichych dni. Nie uznaje ich. Wierze, ze wszystko mozna rozwiazac rozmowa, kontaktem, szukaniem wyjscia. Cokolwiek by to nie bylo.

W mojej rodzinie prowadzilo sie wrecz przeciwna polityke - przemilczenia, zamiatania pod dywan. A potem obwiniania najslabszego i tego, co ma najmniej praw.

Permanentne zagrozenie.

Teraz, gdy nareszcie mam cos wartosciowego, prawdziwego, autentycznego - chce pozbyc sie tamtego balastu. Nie chce, by mi zawadzal i zakrzywial spektrum postrzegania. Nie chce, by mi mieszal w zyciorysie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Otoz chodzi o to, ze w dziecinstwie bylam akceptowana tylko wtedy, gdy wszystko bylo w porzadku. Gdy bylam grzeczna, zachowywalam sie tak jak tego ode mnie oczekiwano, w szkole nie bylo problemow, bylam zdrowa, o nic nie prosilam, nie wymagalam niczego. Ergo - gdy robilam rzeczy oczekiwane ode mnie zgodnie z wyobrazeniem rodzicow. Nie musze dodawac, ze totalnie niezyciowym i utopijnym zgola.

 

No popatrz,ja dokładnie miałam tak samo. Jak byłam grzeczna, posłuszna, dobrze się uczyłam to było dla rodziców normalne i naturalne. Gdy próbowałam mieć swoje zdanie, gdy nie chciałam ślepo wypełniać polecenia- byłam zła,niegrzeczna.

 

powiedzialam cos co sie matce nie spodobalo, zachowalam sie nie tak jak, ich zdaniem, powinnam (i tu mozna by wymieniac w nieskonczonosc - wazne, ze nagle zaburzyl sie ten ich obraz dziecka idealnego) - bylam krytykowana, osadzana, odrzucona, matka nie odzywala sie do mnie patrzac z pogarda i nienawiscia (tak, z nienawiscia!), opowiadala o tym na forum rodziny (skarzyla sie jakie to ma niedobre dziecko - mysle ze tym chciala sama siebie usprawiedliwic i wytlumaczyc - ja jestem OK 

Ja tak miałam z ojcem. to on zawsze,gdy nie chciałam zrobić co kazał,i to natychmiast( nie ważne,ze robiłam coś innego w tym momencie-musiałam wszystko rzucać i spełniać życzenia tatusia)on mnie odtrącał, manipulował mną. Mówił,ze mam do niego nie przychodzić jak będę coś chciała.jak nie daj boże za głośno sie do niego odezwałam i jeszcze w złości,to nie odzywał się nie mówiac o co mu chodzi. Musiałam go przepraszać,nie wiedząc w zasadzie dlaczego.Przepraszałam bo myślałam,ze do końca życia nie będzie się już do mnie odzywała.Bałam się tego odrzucenia( tak mam do tej pory,nawet jak nie zawiniłam- staram sie naprawiać co zostało skopane-żeby bliscy mnie nie odtrącili-ale walczę z tym)

 

Potem przez reszte zycia czulam, ze czyjas akceptacja, milosc, aprobata, troska jest nie tyle warunkowa co tylko wtedy, gdy wszystko jest OK. Gdy nic sie zlego nie dzieje, gdy nie ma niespodzianek, gdy zycie plynie spokojny, normalnym torem, nie istnieja nieszczescia, choroby, przypadki. Bo wtedy zostalabym odrzucona, osamotniona i "radz sobie to nie moj problem".

 

Do tej pory nie umiem mówić bliskim o swoich problemach.Przcież wg moich rodziców-ja nie mam problemów. Jakie problemy mmoże miećdziecko??? I nie ważne ze dzieckiem już dawno nie jestem. Dalej nie umiem obarczać moimi problemami innych.I jestem nieszczęśliwa,bo nikt mi nie pomaga. A nie pomaga bo nie umiem porosić o pomoc. I wszyscy myślą,ze sobie radzę znakomicie ze wszystkim.Tak było przez wiele lat.Aż zaczęło mnie to przerastać.Teraz jestem na etapie ,że staram sie prosić o pomoc. Co mnie cholernie krępuje,nawet wobec partnera.Uważam,ze nie należy mi się pomoc i tyle.

 

W dziecinstwie kiedy tylko potrzebowalam pomocy, wsparcia rodzicow - ujecia sie za mna w szkole - nie mialam na co liczyc. To byly jakies bzdury ich zdaniem - a ja przezywalam swoja dziecieca gehenne. Ich wsparcie wtedy, ich interwencja - wiele by pomogly a na pewno nie mialabym tych lekow i obaw przez reszte zycia.

Ja w szkole uczyłam sie bardzo dobrze,zwłaszcza w podstawowej.Matka tego pilnowała. Miała obsesję na tle mojej nauki. Wiele godzin siedziałam nad ksiażkami. Na podwórko mogłam wyjść jak odrobiłam lekcje.A kończyłam odrabiać nieraz koło 21 więc prawie nie wychodziłam. Codziennie pytała mnie trzy lekcje do tyłu z każdego przedmiotu,który był w planie w następnym dniu.I dotąd musiałam się uczyć,dopuki nie stwierdziła,że umiem.Bałam się miec trójki, bo jej będzie przykro :shock: Ojciec sie nie interesował szkołą.Nigdy nie był na zebraniu rodziców,na żadnym apelu.On ,,dbał,, żebym była grzeczna.O problemach w szkole( przezywanie, brak koleżanek) nie mówiłam im,nie chciałam ich martwić :shock:

 

One sa. I czasem sie wlaczaja. Tzn warunkowo - jak sie cos niefajnego dzieje.

 

Też mam te leki do dzisiaj.

 

Fajnie czytać,że to możliwe,bardzo mnie to podbudowało. :D

 

 

Ten strach towarzyszyl mi zawsze gdy obserwowalam zmiane nastroju matki, gdy wydawalo mi sie ze jest na mnie zla i gdy sie do mnie nie odzywala.

Nie cierpie cichych dni. Nie uznaje ich. Wierze, ze wszystko mozna rozwiazac rozmowa, kontaktem, szukaniem wyjscia. Cokolwiek by to nie bylo.

W mojej rodzinie prowadzilo sie wrecz przeciwna polityke - przemilczenia, zamiatania pod dywan. A potem obwiniania najslabszego i tego, co ma najmniej praw.

Tak samo miałam.z ojcem. Też nie cierpię cichych dni.Wole pierwsza wyciągnąć rękę,niż milczeć bez podania przyczyny. Ojciec na moje pytania,,tato,o co ci chodzi, czemu nie rozmawiasz ze mną,, odpowiadał ,,o nic,,

 

chce pozbyc sie tamtego balastu. Nie chce, by mi zawadzal i zakrzywial spektrum postrzegania. Nie chce, by mi mieszal w zyciorysie.

 

Ja też ,dlatego cieszę sie,że chodzę na terapię. :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

[Mówił,ze mam do niego nie przychodzić jak będę coś chciała.

Oj.

W tym samym sensie (tylko nie przychodz do nas z placzem jak czegos bedziesz potrzebowac, jak ci sie krzywda stanie, jak to, tamto, owo czy sro) i w wiekszosci sytuacji gdy rodzice (glownie matka) uznali moja niesubordynacje.

Mialam byc dzieckiem doroslym, madrym, odpowiedzialnym, powaznym, statecznym (dawano mi niezliczone przyklady innych dzieci ktorych rodzice prawie nie znali, oceniajac po wygladzie, sposobie poruszania sie itp) a nie infantylnym i niepowaznym, glupio sie smiejacym z byle czego, czytajacym glupie ksiazki i glupio sie bawiacym. Innymi slowy - zaprzeczenie spontanicznosci.

Ale wracajac do owych magicznych slow "tylko do nas nie przychodz".

Co one mowia? Jaki daja przekaz?

W dziecinstwie rodzice sa dla nas najwazniejsi, jestesmy od nich naturalnie - powtarzam - naturalnie (zgodnie z prawem natury) - zalezni. Bez nich zginelibysmy.

Takie wiec slowa co oznaczaja?

Ze nie ma dla nas miejsca, ratunku, ze musimy sobie radzic sami, ze jestesmy zdani na laske i nielaske aprobaty rodzicow. To przenosi sie na dalsze zycie. I ksztaltuje nasz stosunek do siebie i swiata.

 

Do tej pory nie umiem mówić bliskim o swoich problemach.Przcież wg moich rodziców-ja nie mam problemów. Jakie problemy mmoże miećdziecko??? I nie ważne ze dzieckiem już dawno nie jestem. Dalej nie umiem obarczać moimi problemami innych.I jestem nieszczęśliwa,bo nikt mi nie pomaga. A nie pomaga bo nie umiem porosić o pomoc. I wszyscy myślą,ze sobie radzę znakomicie ze wszystkim.Tak było przez wiele lat.Aż zaczęło mnie to przerastać.Teraz jestem na etapie ,że staram sie prosić o pomoc. Co mnie cholernie krępuje,nawet wobec partnera.Uważam,ze nie należy mi się pomoc i tyle.

Moge sie i pod tym podpisac.

U mnie argumentem zbijajacym wszelkie moje "problemy" byla wojna. Nie przezylas wojny to co ty mozesz wiedziec o zyciu - i zaczynalo sie opowiadanie o tym jak to bylo ciezko w czasie wojny, Do tego stopnia, ze czulam sie tak, jakbym sama te wojne wywolala i ci ludzie cierpieli przeze mnie albo winna ze tej wojny nie przezylam.

I to ze jestem rozpuszczona, w glowie mi sie przewraca, sama sobie jestem winna bo nie wiem co to prawdziwe nieszczescia i tragedie.

Uznalam wiec, ze nic zlego mi sie nie dzieje. Skoro nikt z waznych dla mnie osob (osob, dzieki ktorym moglam przezyc i nie zginac) nie uznal, nie dokonal walidacji moich racji lecz je zbagatelizowal to wlasnie takie byly.

Niewazne.

Skoro to co czuje jest niewazne to i ja jestem niewazna.

 

Ja w szkole uczyłam sie bardzo dobrze,zwłaszcza w podstawowej.Matka tego pilnowała. Miała obsesję na tle mojej nauki. Wiele godzin siedziałam nad ksiażkami. Na podwórko mogłam wyjść jak odrobiłam lekcje.A kończyłam odrabiać nieraz koło 21 więc prawie nie wychodziłam.

Podobnie u mnie, tylko ja sie lubilam uczyc, nie trzeba bylo mnie pilnowac (mimo to matka i tak pilnowala bo dziecko z natury jest glupie i nie mozna mu ufac a szczegolnie mnie). Potem, w szkole sredniej to juz trudniej bylo i matka doslownie potrafila stac nade mna i pilnowac czy sie ucze!

 

Moj partner dal mi wielokrotnie do zrozumienia, ze jest ze mna w kazdej sytuacji i jest gotowy mnie wspierac. Jak dotychczas nigdy mnie nie zawiodl. Jest dojrzaly na tyle by miec swiadomosc sytuacji i moich problemow, ktorych przed nim nie ukrywalam od poczatku. Powiedzialam mu jakie moge miec obawy i czego one dotycza. Pracujemy nad tym obydwoje. Jest mi duzo latwiej bo moge znim szczerze rozmawiac, mam zaufanie - co nie jest, a raczej nie bylo, dla mnie latwe i oczywiste. Wybieramal raczej ostroznosc i nieufnosc przy jednoczesnym udawaniu zaufania. Mnie ufano - ja nie umialam odpowiedziec tym samym. Teraz jest to wzajemne.

Fajnie czytać,że to możliwe,bardzo mnie to podbudowało. :D

 

Spotkalo mnie to juz kiedys ale sytuacja byla o wiele bardziej skomplikowana.

Tez bylam z kims, kto mnie nie zawiodl nigdy i stal przy mnie w najtrudniejszych chwilach.

Myslalam ze to tak tylko raz i mam sie cieszyc ze wogole cos takiego mnie spotkalo.

I tu nagle w najmniej oczekiwanym momencie...

Ale ja sie zawsze czegos doszukuje i bede doszukiwac bo takie mam doswiadczenie, bede miec jak na talerzu a ja mimo to swoje. Mimo iz wiem ze to bez sensu, ze to moja psychika a nie rzeczywistosc.

 

Też nie cierpię cichych dni.Wole pierwsza wyciągnąć rękę,niż milczeć bez podania przyczyny. Ojciec na moje pytania,,tato,o co ci chodzi, czemu nie rozmawiasz ze mną,, odpowiadał ,,o nic,,

albo "ty juz wiesz dlaczego" - odpowiedz retoryczna ;)

 

A juz szczytem szyderstwa (w moim przekonaniu) byly prosby matki o pomoc w czyms i stwierdzenia wowczas: ty taka madra jestes, pomoc w tym czy w tym; bylo tez inaczej: takas madra a tego czy tego nie potrafisz.

Wszystko zaleznie od nastroju.

Albo brat matki: no i co ty masz z tej wiedzy? Uczylas sie tyle lat i nadal gowno wiesz i nie umiesz sobie radzic.

Moja wiedza, jakakolwiek by nie byla - byla niepraktyczna. Powtarzal to takze moj eks zebym sobie przypadkiem nie zapomniala.

 

Jak zblizam sie do czegos nowego to w pierwszym odruchu panika: nie poradze sobie, to za trudne dla mnie. A jak sie juz zabieram to kilka minut i po wszystkim.

Mam tez cos takiego ze musze np rozkminic nowa komorke sama.

Dlatego tez uzywam linuxa i jak najwiecej na terminalu, manualne instalacje itp.

Jestem cholernie uparta jesli chodzi o przelamywanie niepowodzen - dotad probuje dopoki mi sie nie uda. Nie istnieje pojecie "poddaje sie". Czyli pewnikiem jakis rys perfekcjonizmu. Zeby nie mieli na mnie zadnych argumentow - albo jak najmniej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dokładnie,raz mądra, raz za głupia zeby to zrozumieć...raz duża dziewczynka wiec muszę zrozumieć,raz za mała zeby to pojąć...

Ja jeszcze odkąd pamietam miałam wbijane do głowy,ze jak dorosnę będę się opiekować rodzicami.

Więc jak zmarła moja mama to po pierwsze uważałam,że przeze mnie, po drugi natychmiast zajęłam jej miejsce i jako nastolatka ,,opiekwałam,,się zdrowym i w sile wieku ojcem. Gotowałam,sprzątałam, robiłam zakupy,mówiłam co ma robić... :shock: Żeby iść gdzies ze znajomymi musiałam błagać go o pozwolenie. A byłam już pełnoletnia. Dopuki nie poszłam na terapie miałam wyrzuty sumienia,że wyjeżdżam z m. i dziećmi a on zostaje w domu :shock: Jak nie mówiliśmy gdzie jedziemy wystłuchiwałąm,ze jestem hrabianka, że mi sie w głowie poprzewracało.Nawet moje dzieci próbuje sobie podporzadkować.Syn sie nie daje to jest ,,źle wychowany, rozpuszczony jaśnie panicz.

Jestem przed czterdziestką a nie potrafię sie od ojca wyprowadzić.Niby szukamy domku,czy mieszkania,ale to takie ,,podróżowanie po mapie palcem,, Jeszcze długa droga w terapii przede mną.

Ja musze też mieć wszystko zaplanowane,nie lubię gwałtownych zmianow planu. Zaraz odczuwam mega lęk.

Też wykorzenili ze mnie spontanicznosć. Mój m. jest spontaniczny, często ot tak z dnia na dzień mówi że jedziemy np nad jezioro...ja owszem,cieszę sie ale zaraz mam w sobie pokłady złości,bo: nie powiedział z tydzień wcześniej,bo nie spakowani jesteśmy,bo w domu nie posprzątane przed wyjadem( tak mam ze zawsze sprzątam jak wyjeżdżam) ,bo jedzenia nie mam naszykowane.....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dokładnie,raz mądra, raz za głupia zeby to zrozumieć...raz duża dziewczynka wiec muszę zrozumieć,raz za mała zeby to pojąć...

powyzsze oczywiscie zalezne nie od Twojego zachowania czy czegokolwiek, co wyplywa z Ciebie i jest Toba - ale od widzimisie nieprzewidywalnych rodzicow.

U mnie bylo dokladnie tak samo. Plus rodzina sie do tego dolaczala, jakby mieli rowne rodzicom prawo do ingerowania w moje wychowanie (to bylo przesuwanie granic przez rodzicow, glownie matke - na zasadzie o ktorej juz wspomnialam, zeby nikt nie mogl jej zarzucic ze jest niewydolna jako rodzic bo przeciez nie mogla przyznac sie do prawdy - ze adoptowala dziecko bo rodzina im nie dawala spokoju i dokuczala ze nie maja dzieci po tylu latach malzenstwa). Czulam sie niemal caly czas jak na cenzurowanym. Do tego stopnia, az sama zaczelam cenzurowac siebie i nauczylam sie obserwacji czego i od kogo moge oczekiwac.

Poza tym - dzis to bylo wlasciwe, jutro cos zupelnie innego.

Rodzice byli wychowywani w zupelnie innych czasach niz im samym przyszlo wychowywac dziecko, byly inne wartosci - i to chyba tez sprzyjalo schizoidalnym postawom. Tzn to ich tlumaczy ale nie usprawiedliwia...

Żeby iść gdzies ze znajomymi musiałam błagać go o pozwolenie. A byłam już pełnoletnia.

Dopoki nie wyszlam za maz w wieku 21 lat musialam oddawac matce cala wyplate. Ona decydowala na co przeznaczyc moje pieniadze. Oczywiscie na studia (musialam przedstawic rachunki itp - zreszta bylam do tego przyzwyczajona bo jakiekolwiek wydatki zawsze musialy byc "udokumentowane" - ubranie z paragonem, potwierdzenie wplaty na uczelni itp. Gdy probowalam protestowac - slyszalam w odpowiedzi: mieszkasz u nas, pod naszym dachem, w naszym domu wiec zasady sa nasze. Bedziesz u siebie to bedziesz robic co zechcesz.

Kiedys, jak jeszcze bylam w szkole slyszalam ze "jak bede pracowac i zarabiac na siebie wtedy moge sobie kupowac co chce a dopoki jestem na utrzymaniu rodzicow - mam cieszyc sie z tego co mi daja bo miliony dzieci bylyby szczesliwe gdyby mialy choc 1/10 tego co ja. Argument nie do zaj*bania.

 

Jestem przed czterdziestką a nie potrafię sie od ojca wyprowadzić.Niby szukamy domku,czy mieszkania,ale to takie ,,podróżowanie po mapie palcem,, Jeszcze długa droga w terapii przede mną.

Uwolnilam sie od toksyn matki dopiero wtedy gdy wyjechalam za granice.

Ja musze też mieć wszystko zaplanowane,nie lubię gwałtownych zmianow planu. Zaraz odczuwam mega lęk.

Mysle, ze u mnie funkcjonuje potrzeba kontrolowania wszystkiego - podswiadoma. Jesli nie kontroluje, wymyka mi sie i nie wiem co moze mnie czekac.

Walcze z tym i wlasciwie mam jakie takie postepy bo jestem swiadoma co sie ze mna dzieje. Ze to potrzeba kontroli ktora daje mi spokoj i pozorne poczucie bezpieczenstwa.

Ale nie wszystko da sie kontrolowac.

Taka kontrola prowadzi do napiecia i frustracji. To nie jest sposob na zycie.

Też wykorzenili ze mnie spontanicznosć. Mój m. jest spontaniczny, często ot tak z dnia na dzień mówi że jedziemy np nad jezioro...ja owszem,cieszę sie ale zaraz mam w sobie pokłady złości,bo: nie powiedział z tydzień wcześniej,bo nie spakowani jesteśmy,bo w domu nie posprzątane przed wyjadem( tak mam ze zawsze sprzątam jak wyjeżdżam) ,bo jedzenia nie mam naszykowane.....

Potrafie byc spontaniczna z moim partnerem, az sama sie sobie dziwie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

...i tak mi sie skojarzylo - a wlasciwie kolejna "iluminacja". Wyartykulowanie czegos z przeszlosci, co przetrwalo w moim umysle do dzis.

Odkad pamietam, czulam sie winna ze zabieram innym czas, pieniadze - ze absorbuje ich swoimi problemami. Powinnam je rozwiazywac sama a nie wciagac w to innych.

Choroba, klopoty, jakakolwiek "niemoc" wymagajaca wsparcia innych osob - glownie bliskich. Rodzice dawali mi do zrozumienia ze wlasnie wtedy jestem ciezarem.

Potrzebujesz czyjejkolwiek pomocy = jestes ciezarem. Taki przekaz otrzymalam w dziecinstwie.

Nie chcialam byc ciezarem, wrecz sie tego balam bo to moglo oznaczac zanegowanie mojego prawa do zycia.

 

To powodowalo osamotnienie, zamkniecie sie w sobie i nieumiejetnosc mowienia o swoich troskach. Nie przyznawanie sie do problemow, bagatelizowanie ich wobec innych, radzenie sobie w nimi w samotnosci. Niechec do dzielenia sie problemami i proszenia o pomoc. Oczekiwanie kazdorazowo odrzucenia, krytyki, osadzania, obwiniania kiedy juz musialam wyjsc z tymi problemami na zewnatrz bo zwyczajnie narosly do tego stopnia, ze nie dawalam juz rady sama.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dokonałam strasznego odkrycia....

Mam młodszą, obecnie pięcioletnią córkę, dla której jestem za surowa.Wymagająca, nie potrafię się z nią bawić,śmiać,cieszyć,szaleć... Często na nią krzyczę,

Wałkuję ten temat od dawna na terapii.Terapeuta ciągle powtarza,ze to nie ona jest temu winna,tylko,że to we mnie coś jest,co mnie na nią blokuje.I właśnie to odkryłam...

Ja w ten sposób-chory zresztą- chcę ją uchronić przed ewentualną stratą matki. Nie chcę dopuścić,zeby cierpiała,jakby mi się coś stało.

Moja matka,między atakami schizofrenii była dla mnie-kilkuletniego dziecka-całym światem.Wprawdzie była nadopiekuńcza, ale mnie kochała, troszczyła się o mnie,zwłaszcza jak byłam chora.Jak zapadała na schizofrenię stawała się potworem.A ja przeżywałam szok związany z odrzuceniem.Miałam mniej więcej tyle lat co moja córka.

Teraz uświadomiłam sobie,że trauma z dzieciństwa blokuje mnie,na bycie matką dla córki,bo nie chcę ,żeby przechodziła to co ja w dzieciństwie,mimo,że nie ma ku temu powodu.

I co ja mam teraz począć z tym odkryciem?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wreszcie doczekalam sie na terapie - zaczynam we srode! Babka zadzwonila wczoraj i umowilysmy sie na rano.

A od powrotu mam podly nastroj, ogarniaja mnie watpliwosci, wszystko niemile mnoze przez n! zamiast machnac reka, doszukuje sie ukrytych znaczen itp.

Miewam takie fazy jak mi na czyms zalezy - boje sie utraty (czyli nie wierze do konca ze moze mnie spotkac cos naprawde dobrego >>> zasluguje na to >>> jak jest dobrze to i tak los mi to zabierze >>> itp itd).

Na szczescie to trwa tylko jakis czas a potem wszystko wraca do normy. To nadmiar wyobrazni harce wyczynia.

W takich chwilach bardzo potrzebuje wsparcia, bliskiej osoby itp a mimo wszystko nie umiem nadal zasygnalizowac. To jest zachowanie nawykowe.

Dawno sie nie widzielismy z moim partnerem i ma do mnie zjechac dzis wieczorem, mam nadzieje ze bede w stanie z nim o tym porozmawiac. Obiecalismy sobie szczerosc a przez telefon jakos nie mialam ochoty o tym gadac. To jak calowanie sie przez szybke. Mnie wtedy potrzeba obecnosci realnej a nie skype.

Nawet jak mi przejdzie to chce z nim porozmawiac o tym co sie we mnie dzieje - chyba znam przyczyny. Inaczej jak bedzie mogl mi pomoc? Jesli oczywiscie zechce i nie odwroci sie na piecie jak wszyscy inni widzac, ze nie jestem takim Atlasem vo to swiat caly na barkach udzwignie. Ze mam swoje slabosci i ze potrzebuje czasami ogromu wsparcia. Ktore przeklada sie na obecnosc. A ta obecnosc daje mi zapewnienie, buduje we mnie opoke, baze, cos trwalego czego wlasciwie nigdy nie mialam i co jest mi potrzebne jak tlen.

Boje sie, ze on uzna, ze to za wiele dla niego. Ze jestem zbyt obciazona zeby sobie mna glowe zawracac i znajdzie kogos kto jest mniej problematyczny. Tzn boje sie to niewlasciwe slowo - to jedna z moich ukrytych obaw ale nie obsesja. Bo ufam mu - z jakims tam marginesem, podyktowanym przez przeszlosc.

Coz - na poczatku zdecydowalam sie podlac ryzyko tego zwiazku wiedzac, ze sa dwie opcje: albo bedzie funkcjonowac albo nie. Ale zastrzeglam i zastrzegam - chce szczerosci. Cos jest nie tak - mowimy sobie. I probujemy cos z tym zrobic.

Dlaczego pisze na tym topiku - bo to ma zwiazek z moim dziecinstwem. Z niepewnoscia kazdego dnia, z niepewnoscia uczuc rodzicow do mnie. Dzisiaj jestem dla nich wazna - jutro moga mnie porzucic bo cos im sie nie spodoba albo cos nie tak zrobie/powiem itp.

Widze ow zwiazek i to dobrze bo wiem, nad czym mam pracowac z terapeuta, co jest priorytetem.

 

To jest przerazajace - takie psychiczne spustoszenie nawet po latach...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Spokojnej nocy...

chyba nie umiem się inaczej przywitać o tej porze.

Czytam Was od dawna.

Parę słów o sobie...sporo po 50., parę lat w terapii.

Rodzina pochodzenia...ach...przykładowa

moja rodzina....zdecydownie mniej..

szczególnie jeśli chodzi o relacje z mężem.

Mąż alkoholik, ale chyba bardziej seksoholik,

rodzice - brak uzależnień, brak choroby psychicznej...

dużo czytałam...najcieplej mi tu.

 

To jest przerazajace - takie psychiczne spustoszenie nawet po latach...

A to jest mi szczególnie bliskie.

 

Spokojnej nocy dla Was :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

@Naan - to sie ciagnie za czlowiekiem przez reszte zycia. Niestety. My mozemy co najwyzej zlagodzic skutki i byc swiadome tego co (i dlaczego) sie w nas rozgrywa.

Swiadomosc pomaga choc nie zalatwia sprawy definitywnie.

Babka na terapii (to jest taka wstepna, wprowadzajaca - bardziej przez rozmowy, pomoc w ukladaniu spraw w logiczna calosc, spojrzenie z zewnatrz; wlasciwa terapia to gdzie indziej ale oni wlasnie stamtad kieruja. Mniejsza zreszta o szczegoly) twierdzi, ze mam wysoka samoswiadomosc (Ameryki nie odkrywa).

Obecnie mam dylemat swiadczacy o moim... zdrowym podejsciu do zycia i zdrowym egoizmie. Az sama siebie zaskakuje ;)

Nie mialabym go gdybym nadal byla zaburzona w takim stopniu jak dawniej, wzielabym wszystko za dobra monete i ze "jakos to przeciez bedzie".

Okreslenia "jakos to bedzie" nie ma juz w moim slowniku. Bedzie tak jak ja czy partner (czy inna osoba wspolodpowiedzialna) zadecydujemy i jakie konsekwencje tej decyzji poniesiemy. Razem lub osobno.

Mysle, ze zdrowieje. To dobry znak. Jest jednakze kolejny problem - czy umiem o tym rozmawiac z osoba zainteresowana? Czy nadal mam blokady?

Wkrotce bede miala okazje sie przekonac.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

aardvark3, To tak jak u mnie,też mam same dylematy. Ciągle stoję przed podejmowaniem decyzji w związku ze ,,zdrowym egoizmem,,. Staram sie robić coś dla siebie,a jednocześnie mam wyrzuty sumienia że robię.Zwłaszcza,ze od m.słyszę,że on mi chyba przeszkadza... Facet czuje sie obecnie niepewnie w naszym zwiazku,bo przestałam go niańczyć,przestałam go stawiać na pierestale,coś robię sama dla siebie i go tylko informuję,a nie pytam o pozwolenie...Tylko ta nauka asertywności jest cholernie ciężka,bo na razie robię coś dla siebie niejako z przymusu,bo mnie w domu nauczyli służyć bliskim siebie dostrzegać dopiero jak juz wszyscy są zadowoleni. A tutaj nieczuję się komfortowo,bo np idę na spacer z kijkami sama a w domu wszyscy niezadowoleni,bo jak to? Ja sobie poszłam sama na spacer? A oni? Co oni mają robić???Nienormalna jestem,wg niektórych zwariowałam do reszty :P

No i słysząc takie informacje zwrotne pragnę wrócić z tego spaceru,zajać sie bliskimi,tylko zeby nie byli nieszczęśliwi....

NaaN, Mąż alkoholik-ciężka sprawa...seksoholik też.

Ty jesteś osobą współuzależnioną i musisz isć na terapię,koniecznie zająć sie sobą.Zostawić chłopu jegho picie i inne nałogi.

Wiesz,akurat na picie faceta jestem odporna.Od początku w związku mój m. wie,ze jak przeholuje na imprezie( nie jest nałogowcem,ale ma słabą głowę i nadmierna hulanka kończy się zatruciem alkoholowym,wymiotami itd) sam musi sobie radzić. Sam musi wrócić do domu( ja zawsze wracam wcześniej) sam isć spać-po pościeleniu sobie łóżka,sam musi posprzątać jak napaskudzi,sam musi się męczyć z kacem.Za bardzo się napatrzyłam,jak matka ojca holowała do domu z imprez,jak się uzerała zeby spać poszedł,jak go szukała po przystankach...mój chłop wie,ze ja go szukać nie będę.

ponizej link do poczytania

http://zdrowie.gazeta.pl/Zdrowie/1,105806,11981865,Wspoluzaleznienie___po_drugiej_stronie_nalogu.html

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gunia76 - jako dziecko nie mialam prawa byc zadowolona, odprezona, spontaniczna, zrelaksowana bo: rodzice wojne przezyli, matka choruje, ma mnostwo zajec na codzien, wszyscy ja przesladuja, ojciec ciezko pracuje, ludzie sa wredni i chca ich wykorzystac przy najblizszej okazji, zabawa jest glupia, smiech i spontanicznosc jest niepowazna, obijam sie i nic nie robie, mam pstro w glowie - wlasciwe podkreslic. A jednoczesnie gdy bylam przygnebiona i smutna wymagano ode mnie zebym sie usmiechala i byla zadowolona bo: nie mam powodu do niezadowolenia, przewraca mi sie w glowie i nie wiem czego chce, jestem grymasela, beksa-lala, ksiezniczka posrana, inne dzieci nie maja nawet 1/10 tego co ja i sa szczesliwe - niepotrzebne skreslic.

Czulam sie winna ze jestem dzieckiem ktore nie potrafi z racji naturalnych utrzymac samo siebie tylko wisze jak ciezar rodzicom na karku.

Czulam sie winna ze sie z czegos ciesze bo przeciez nie powinnam.

Jak ktores z rodzicow bylo chore, wsciekle czy przygnebione - przyjmowalam taka sama postawe. Nie smialam nawet mrugnac okiem w ich obecnosci - nastawialam sie na wspolodczuwanie i empatie.

Obydwoje mieli sklonnosci do emocjonalnego szantazu ze przeze mnie choruja i przeze mnie umra. Jak odbiera to dziecko chyba wszyscy wiemy.

 

Przez wiele dziesiecioleci ucze sie asertywnosci, ucze sie bycia dla siebie, zdrowego egoizmu - wychodzi mi to niemal idealnie jak jestem sama. Ale jak ktos sie wazny w zyciu pojawia... no, tutaj juz jest troche gorzej.

Ale ze jestem z odpowiednim mniej wiecej partnerem (ktory tych moich slabosci w nadmiarze nie wykorzystuje) to robie niewielkie postepy.

Na dniach czeka nas bardzo powazna rozmowa odnosnie decyzji na przyszlosc - i tutaj musze wykazac sie, w swoim wlasnym dobrze pojetym interesie, trzezwoscia umyslu, umiejetnoscia projektowania w przyszlosc i wspomnianym juz zdrowym rozsadkiem.

To, co i jak teraz mysle swiadczy o tym, ze podejscie odpowiednie mam.

Prawda jest, ze troche przedwczesnie wyskoczylam jak Filip z konopi co do wstepnych ustalen, ale po gruntownych przemysleniach nastapila korekta.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

aardvark3, no ja miałam identyczną sytuację w domu. Niby byłam kochaną córeczką,ale tylko wtedy,gdy od nikogo nic nie chciałam, hrzecznie spełniałam polecenia rodziców,nie miałam swojego zdania...

Jakie problemy ja mogę mieć w ogóle?? Dorosnę to dopiero bedę mieć problemy...taa tu akurat się muszę zgodzić...

Też matkę przeze mnie głowa bolała,a ojciec przeze mnie był obrażony bo nie chciałam mu zrobić herbaty :shock:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×