Skocz do zawartości
Nerwica.com

Dorosłe Dzieci Schizofreników


Gunia76

Rekomendowane odpowiedzi

Ja jak miałam poprosić ojca o pomoc w pracy domowej to czułam wstyd,że nie umiem sama.On wtedy z satysfakcja taką robił mi( bo ja nie miałam zdolności) figury przestrzenne...I zawsze dodawał z sarkazmem:,,co ty byś beze mnie zrobiła???,,

Nigdy nie próbował mnie nauczyć

Dokladnie tak mialam, ze wszystkim.

Spotykalam ludzi, ktorzy te skrzywiona postawe utrwalali, nie wiem - moze mowa ciala, moze jakas inna podswiadoma cecha przyciagala nas do siebie?

Do dzis mam opory przed poproszeniem o pomoc, a bywa iz zaofiarowane wsparcie odbieram jako probe udowodnienia mi mojej niekompetencji i nieumiejetnosci radzenia sobie w zyciu. A jesli sobie nie radze to jestem ciezarem i nie mam prawa zyc.

Oczywiscie to siedzi w mojej glowie i nie ma nic wspolnego z intencjami osob trzecich.

 

Nie mialam bliskiej rodziny (rodzenstwa) ale dalsza (ciotki, wyjki, kuzynostwo) - i mimo tego, ze bylam wciaz krytykowana destruktywnie (nie potrafisz, nie nadajesz sie, i tak nic ci z tego nie wyjdzie szkoda czasu, taka zdolna niby jestes a nie umiesz tego czy tego, a kuzyn Z czy kuzynka T to tak czy inaczej zrobili...) skonczylam studia. Jedyna z rodziny. Oj, co to bylo: e, takie studia co za filozofia skonczyc, kazdy by potrafil (to czemuscie wy ku*wa nie skonczyli?) zreszta i tak sie dostalas bez egzaminu (bo mialam dobre wyniki w pomaturalnej :P ale dla nich byl to kolejny dowod na to, ze ide na latwizne i sie bujam). Jedna kuzynka przerwala studia po roku - ale ona biedna byla, tyle nauki, nie dala rady, po nocach siedziala i plakala. Inna zas kuzynka w wieku 16 lat wpadla i wyszla za maz szybko - jakos slow krytyki nie slyszalam. Kuzyna zlapali za jakis handel na lewo - tez no coz, przytrafilo sie, mlody glupi - chcial miec troche swoich pieniedzy... Kazdy mial wytlumaczenie tylko nie ja.

W koncu odcielam sie od rodziny ale i tak jak sie czasem spotykalismy to byl ten autorytatywny ton wyzszosci. Bo przeciez mnie nie mialo sie prawa udac.

 

-- 13 lis 2013, 15:46 --

 

A jeszcze Wam powiem cos zabawnego - tzn dzisiaj jest to dla mnie zabawne.

Czesto slyszalam w domu rodzinnym: jak to czy tamto chcesz to jak bedziesz pracowac i zarabiac pieniadze to sobie kupisz. Jak bedziesz pracowac to sobie bedziesz robic co chcesz. To niby mialo byc wyjasnienie na czym polega wolnosc. I nie chodzilo wylacznie o pieniadze ale o niezaleznosc pod wieloma wzgledami. Zaleznosc od rodzicow byla w moim domu oczywista, zaleznosc 100% i szkoda, ze nie obejmowala tez sposobu myslenia. Mialam co jesc, dach nad glowa, moglam sie uczyc jezdzilam na kolonie a czasami nawet poszlam do kolezanki dwie ulice dalej!

Zabawek mialam kilka. Zdaniem moich rodzicow duza ilosc zabawek jest demoralizujaca. Niektore byly pod kluczem i moglam sie nimi pobawic gdy matka o tym zadecydowala.

Gdy - rzadko - przychodzila do mnie jakas kolezanka, zabawki byly chowane. Bo bedziesz jej dawac i zepsuje ci a potem bedzie sie z ciebie smiac jakas ty glupia.

Podobnie bylo z kredkami do szkoly. Prawie codziennie matka sprawdzala po moim powrocie, czy sa stepione, musialam pokazac co rysowalam i udowodnic ze to ja ich uzywalam a nie pozyczalam komus. Bo ona nie bedzie strugac zeby ktos to wykorzystywal.

Ja pierd*le!

I wreszcie poszlam do pracy... i co? Musialam oddawac cala pensje z paskiem! Zarobilam np 1000 zl - byl pasek - matka przeliczala. Zgadza sie. Jak cos sie nie zgadzalo: na co przehulalas, nie umiesz zarzadzac pieniedzmi - i awantura. Mieszkam u nich wiec musze kase oddawac bo - jak to matka tlumaczyla: mama (tzn jej mama a moja babcia) miala nas siedmioro i kazdy musial oddawac zarobki. K*rwa, to ja mialam ponosic konsekwencje tego, ze moja babcia kazala sobie zrobic 7 dzieci i byla zyciowo niezaradna?

Nie dziwie sie bo to znaczylo, ze nie znala innej rzeczywistosci.

A jak chcialam na cos kase to musiala to autoryzowac. Buty? Na co ci buty, masz z zeszlego roku.

 

Ale oddam ponownie sprawiedliwosc - dzieki niej umiem zarzadzac pieniedzmi i nawet w ciezkich ekonomicznie czasach jakos sobie radze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie dziwie sie bo to znaczylo, ze nie znala innej rzeczywistosci.

 

A ja nie wiem jakiej rzeczywistości zaznała moja matka. Bardzo często wspomina swoją matkę, więc śmiem przypuszczać, że była osobą ciepłą i życzliwą. Wspomina czasem ojca, ale nie wiem czy ma do niego jakiś sentyment. Wiem tylko tyle, że był alkoholikiem, ale nie bił. Nic więcej nigdy mi nie powiedziała. Nasłuchałam się za to o czasach PRLu, że babcia nie pozwoliła jej iść do studium nauczycielskiego, bo uważała że jej siostra jest zdolniejsza (w końcu i tak tam nie poszła, dlaczego tego nie wiem) i dlatego obiecała sobie, że wykształci swoje dzieci. Opowiadała, że kiedy udało się zdobyć pomarańcze na święta babcia wysyłała w paczce po jednym dla swoich chrześniaków, a matka z siostrą dostawały jednego na pół, dlatego obiecała sobie, że będzie robić tak, żeby na święta jej dzieci zawsze miały pomarańcze. To wszystko się prawie spełniło. Więc co poszło nie tak?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pamietam te czasy, ale tutaj wlaczyla mi sie wybiorcza, pozytywna nostalgia.

Mam takie mydlo w plynie o zapachu mandarynek - i ono pachnie dokladnie tak, jak mandarynki z paczki mikolajowej.

Zeszlego roku znalazlam na necie glowki aniolkow wiktorianskich

4+angels.jpg

(zamieszczam zdjecie podobnych bo tamte mam gdzies na plytce w ktoryms pudelku... nie chce mi sie szukac) i przypomnialo mi sie to pozytywne dziecinstwo. Jak przed swietami robilam suknie z bibuly i doklejalam te glowki, kupowalo sie je na placu targowym, na stoisku swiatecznym. I wspominam cieplo te stoiska - tyle na nich bylo skarbow, cale kosze mieniacych sie kolorami baniek, zlote i srebrne szyszki, muchomorki, mikolaje... Te przedswiateczne dni mialy w sobie cos z magii - i jestem szczesliwa, ze tak je zapamietalam. Ze to w sobie zachowalam na zawsze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Teraz sa takie "die cut" czyli wyciete na papierze samoprzylepnym i tylko sie odkleja sam obrazek.

Wtedy chyba sie je wycinalo, nie pamietam az tak szczegolowo. Albo byly na sztuki.

Choinka zawsze zywa (wtedy mozna bylo legalnie kupic jodle).

Teraz to po najmniejszej linii oporu - choinka sztuczna na strychu ;) Bo kto bedzie sprzatal te lecace igly...

Moze kiedys znowu kupie naturalna choinke, na pewno nie w tym roku bo przed swietami lece na wakacje i zostanie mi niewiele czasu zeby cos przygotowac.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

MalaMi1001, ja tez. Kiedy moja matka zmarla stalam nad jej otwarta trumna probujac sobie przypomniej jedna dobra chwile, jeden moment kiedy w jej towarzystwie czulam sie dobrze i bezpiecznie, jeden jej gest swiadczacy o tym ze mnie kocha (przytulania pod publike nie licze bo bylo sztuczne i wymuszone) i nie znalazlam. Kompletnie NIC. Jedyne co czulam tyo ulge ze w koncu zniknie z mojego zycia :oops:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No nie, z doroślejszego życia znalazłabym kilka momentów, które mogę miło wspominać. Więc jak będę stała nad jej trumną na pewno o nich wspomnę. Poza tym, niestety, stała się najbliższą mi osobą. Nie mam nikogo więcej. Smutne i tragiczne. Ale takie jest życie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A mnie bylo przykro, naprawde.

Jakos nie pamietalam wtedy tych zlych chwil, tylko jak ja widzialam w trumnie - odczulam dojmujacy zal.

Moze nie mial wiele wspolnego z nia sama, ale z jakims etapem mojego zycia, ktory odszedl bezpowrotnie.

Czasami bylo mi jej zal. Zyla w panicznym leku przez caly czas. Zawsze bylo cos, czego musiala sie bac. Tylko ja bylam slabsza i ja moglam sie bac zamiast niej.

Jak juz wyjechalam za granice, odcielam od niej - wiele sie zmienilo. Dla mnie.

A tak wogole to z wiekiem zlagodniala. Stala sie jakby bardziej troskliwa. Moze bala sie samotnosci?

W tym roku, dzien przed Wigilia, mija 10 rocznica jej smierci.

Nie pojade do Polski bo bilety za drogie a nie bede tam siedziec miesiac bo nie mam co robic. Tu jest moj dom.

Zreszta juz zarezerwowalam wakacje w grudniu przed swietami.

Ale brakuje mi polskich swiat. Tradycyjnie, zawsze szlismy z synem na zywa szopke u franciszkanow. Nie jestem wierzaca ale to taka fajna tradycja. A potem w srodku nocy obchod kosciolow z Pasterkami... Klimaty niepowtarzalne.

Nie moge na razie wyjechac na dluzej. Mam psa, domu tez musi ktos pilnowac. Jak jestem poza domem to sie zawsze martwie ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czasami bylo mi jej zal. Zyla w panicznym leku przez caly czas. Zawsze bylo cos, czego musiala sie bac. Tylko ja bylam slabsza i ja moglam sie bac zamiast niej.

 

A tak wogole to z wiekiem zlagodniala. Stala sie jakby bardziej troskliwa. Moze bala sie samotnosci?

Mnie też jest matki żal. Widzę przecież ile się napracowała w tym cholernym polu, widać po twarzy, po sylwetce. To ciężka praca. Zawsze się zastanawiałam po co to robiła? Dla kogo? Dla ojca? Jak widzę jak skacze koło niego i jest na każde zawołanie aż mnie szlag trafia! W ciągłym napięciu, że przyjdzie i będzie czegoś chciał. Przecież nie ma ludzi do tylko złych, albo tylko dobrych.

 

Moja też złagodniała, ale mnie nie przeszły moje jazdy. Ciągle czuję lęk, wciąż wewnętrznie się o coś martwię. Ciągle w głowie muszę walczyć, zasłużyć. To smutne i niesprawiedliwe, nie tak to powinno wyglądać. Czasami jestem wściekła o to, że moja supersiostra tego nie czuje, nawet nie jest w stanie sobie wyobrazić tego co może się przez to z człowiekiem dziać. Ba! Nawet nie jest w stanie tego zrozumieć, bo dla niej nic się nie stało, dla niej wszystko jest dobrze. Podejrzewam, że nawet by mi nie uwierzyła. Jak zwykle z resztą każdy. Wspaniała rodzina, kochająca się i szanująca. Tia....

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak moja matka umarła to ja akurat byłam w szkole. Ona była w szpitalu,bo miała wylew.Pamiętam,że dzień wcześniej byłam u niej w szpitalu i ponoć było z nią dobrze. A jak ja w najlepsze bawiłam się w szkole na przerwie ona umarła. Wiele lat miałam poczucie winy,że tego wylewu dostała przeze mnie.Bo się z nią pokłóciłam,bo się ośmieliłam postawić i nie pójść z nią do kościoła( miałam 17 lat) Poszła sama, i tam dostała wylewu.Tak naprawdę dopiero terapia pozwoliła mi się z tego poczucia winy uwolnić.

Teraz mam powtórkę z rozrywki.Mój ojciec dostał wstępną diagnozę: rak płuca lewego. Ja z nim mieszkam, on był i jest despotą, działającym mi na nerwy.Po to chodziłam na terapię,żeby mieć siłę i odwagę wyprowadzić się wreszcie z jego domu...niestety teraz nie mogę tego zrobić. Jest śmiertelnie chory a ja- muszę sie nim zaopiekować. Wprawdzie mam dwie siostry,które mieszkają niedaleko,ale one zawsze miały gdzieś moje problemy.Same z siebie mi nie pomogą, a ja nie umiem prosić o pomoc,żebrać o nią.Obie poinformowałam o stanie zdrowia ojca,to jedna tylko do niego zadzwoniła, druga nie.Żadna mnie sie nie spytała,co trzeba załatwić,jakie badania, moze go gdzieś zawieźć.One są usprawiedliwione wg nich,bo to ja mieszkam z ojcem,zostałam spłodzona,zeby do śmierci zajmować się rodzicami( zawsze mi to powtarzano,od dziecka to słyszałam) a ja nie chcę z tym zostać sama, znowu moje potrzeby się nie liczą i liczyć nie będą.Bo MAM OBOWIĄZEK! Nie mówię,że nie chcę mu pomagać,bo będę pomagać,ale niesprawiedliwe jest,że siostry znowu na mnie zwalają całą robotę bo przecież z nim mieszkam...Czuję się podle.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mojego poczucia winy wobec rodzicow bylo zbyt wiele wiec sie po prostu wynioslo bo zrobilo sie dlan za ciasno. Ale musialam wyjechac bardzo daleko i odciac sie. Zreszta w Polsce i tak nie mialam perspektyw.

Jak sie pozniej okazalo, wpadlam z deszczu pod rynne... Poradzilam sobie pyrrusowym zwyciestwem. Straty byly (i nadal sa) kolosalne.

Jak spojrze na swoje zycie to odkad doroslam probowalam uciekac przed matka a ona mnie zawsze jakos doganiala - czyli ucieczki byly nieskuteczne (a moze wlasnie takie mialy byc: panu Bogu swieczke a diablu ogarek, nie palic mostow...).

I mimo dowodow na swoja zaradnosc przez wiele lat wciaz nie wierzylam ze sama sobie poradze. W zwiazkach niemal wszystko bylo na moich barkach a partner tylko pro forma. Jesli nie utrudnial i nie serwowal toksycznych efektow specjalnych.

 

-- 14 lis 2013, 09:48 --

 

Mam do Was takie pytanie: jak to jest u Was z krytyka, jak ja przyjmujecie?

Albo gdy ktos jest dla Was niemily, arogancki lub Was ignoruje?

Co czujecie?

Czy umiecie odroznic krytyke destruktywna od konstruktywnej - czy krytyka to po prostu krytyka ktora ma obnazyc moja niekompetencje i niezdolnosc do zycia?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cześć, jestem tu nowa. Czytałam ten wątek, w końcu uznałam że się odezwę bo mam ostatnio wrażenie że wariuję. Moja matka jest, podobnie jak Wasze, schizofreniczką. Zaczęła się leczyć dopiero jak miałam 20 lat, wcześniej całe moje życie to była jedna wielka psychoza, zresztą tu chyba nie muszę tego tłumaczyć nikomu No ale wcześniej ja funkcjonowałam całkiem nieźle, szkoła ok, znajomi ok, byłam zadbana, dobrze się uczyłam i mam wrażenie, że odbiło mi dopiero kiedy matka zaczęła się leczyć. Chciałam Was zapytać co robicie, żeby nie oszaleć sami ze sobą.

Ja mam 24 lata, od roku nie mieszkam z rodzicami i wariuję z ...poczucia winy. Mam ataki histerii z byle powodu, niedawno rzuciłam studia - przed samą obroną. Potrafię płakać całymi dniami, bo czuję się winna, że moja mama jest taka schorowana a ja powinnam być lepsza, dbać o nią, poczucie winy, że się wyniosłam z domu i nie mogę się już nią zajmować mnie zabija. Ojciec mieszka z mamą, odkąd matka się leczy wiedzie im się nieźle. Fakt, że miała udar i jest trochę mniej sprawna, ale racjonalnie rzecz biorąc wiem, że nie jestem tam potrzebna aż tak a mimo to traktuję swoją własną matkę jak dziecko, dzwonię do niej codziennie po kilka razy, przepraszam za to, że spóźnię się na obiad, umieram ze strachu o nią i o ojca, boję się że sobie beze mnie nie poradzą, że ich zawodzę, to przekłada się oczywiście na moje relacje z osobą, z którą jestem w związku, cały czas domagam się potwierdzenia, że jestem kochana, że mnie nie zdradza, wybucham złością o byle co i zaczynam się zastanawiać czy sama nie wariuję jak moja matka. Autentycznie mi odbija i chyba szukam tu kogoś, kto też ma takie odpały i sobie z tym radzi. Mam ataki agresji, rzucam talerzami ze złości a potem kończy się to fontanną łez i dzwonieniem z paniką do matki, czy wszystko u niej ok. Dodatkowo dodam, że w moim mieście o terapię na nfz trudniej niż o lot na księżyc a na płatną mnie nie stać.

co robicie, żeby nie zwariować?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hejka Dawno nie zaglądałam...

Dużo się u mnie dzieje. Terapia daje efekty :) Pierwszy raz zrobiłam sama sobie prezent na Mikołaja i nie miałam wyrzutów sumieni a:) Zamówilam sobie perfumy.Na dodatek przynósł mi je kurier do pracy i zostawił w sekretariacie,a przyniósł mi do biura kolega z innego działu:) I jak wszedł to wszystkie baby zrobiły wieelkie oczy,bo podszedł do mojego biurka i wręczył mi prezent na mikołaja. Mina bab bezcenna:) A ja się pierwszy raz nie chciałam zapaść pod ziemię,tylko było mi bardzo miło i wesoło :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Prezenty robie sobie od dawna bez wyrzutow sumienia (mialam je kiedys niemal na kazdym kroku jak cos dla siebie zrobilam bo znaczylo to, ze zaniedbalam kogos innego ergo: jestem potworna egoistka i nie zasluguje na nic dobrego).

Jestem wlasciwie jedyna osoba od ktorej de facto dostaje te prezenty wiec tym bardziej :D

Mialam urodziny akurat na wakacjach wiec zrobilam sobie prezent, a jusci! I to az dwa! Mimo wszystko jednak bylo jakos smuto, ze nikt inny nie wysili sie odrobinke i nie pomysli o jakims prezencie dla mnie, ze nie jestem wazna dla kogos na tyle chociazby (wiem, wiem - teraz to jest zwykle uzalanie sie nad soba ale czyz nie czujemy tak czasem?). I gdyby nie fejsbuk to nawet zyczen bym nie dostala. Tzn corka wyslala smsa, syn nie bo mowi, ze nie mial kredytu, byl przed egzaminami itp... Ale jak czegos ode mnie potrzebuje to wie gdze mnie szukac. I to jest troche przykre... Mniejsza zreszta z tym, samo zycie. Dzieci to nie jest partner, maja prawo odbic i miec wlasne sprawy, nie maja obowiazku pamietac o rodzicach - zreszta nikt go nie ma.

Moja matka byla jaka byla ale zawsze pamietalam o jej urodzinach, imieninach itp i zawsze mialam dla niej jakis prezent. Ona zreszta tez. O dzieciach pamietam zawsze.

OK, na oslode - moja wieloletnia przyjaciolka do mnie zadzwonila. I kuzynka. Nie pogadalysmy bo mialam tam fatalny zasieg (z internetem bylo to samo ale po co komu net na wakacjach?)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×