Skocz do zawartości
Nerwica.com

Leila87

Użytkownik
  • Postów

    17
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Osiągnięcia Leila87

  1. U mnie też jakoś leci- raz lepiej a raz gorzej, jak to w życiu . Pracuję, uczę się. Terapia to dobra inwestycja, ja swoją zakończyłam 1,5 roku temu i często mi brakuje tego kontaktu z terapeutą, jak przychodzi ciężki okres. Pocieszam się tym, że jeżeli byłoby bardzo źle to mogę na nią wrócić. Mało jest osób bez problemów i jakoś trzeba iść do przodu.
  2. Cześć dziewczyny i chłopaki, jak żyjecie? Gunia już jest ok? Pozdrawiam
  3. Cokolwiek nie napiszę przez internet to i tak Cię nie przekonam, że będzie dobrze. Jak możesz to poszukaj psychoterapeuty - na Uniwersytecie Wrocławskim i na Politechnice Wrocławskiej jest za darmo a są dobrzy specjaliści. Ja też często się bałam, że będę chora i z tego co wyczytałam to jest typowe u dzieci "schizofreników". Choroba nie jest dziedziczna, ale predyspozycje. Z tego co się dowiedziałam od mojej mamy i babci to się nie dziwię, że moja mama zachorowała- sama nie wiem, czy chciałabym żyć po takich przeżyciach, a ona przeżyła wyszła ponownie za mąż, urodziła mnie i pracowała. Dla pocieszenia napiszę Ci, że znam osoby, które pomimo choroby pracują i jakoś sobie radzą. Znam lekarkę, której matka była chora, kobieta to już starsza pani a jeszcze pracuję i na moje pytanie, czy powinnam mieć dzieci odpowiedziała, że nie ma co się martwić. Tutaj przykład- pani chora, a jest profesorem: https://en.wikipedia.org/wiki/Elyn_Saks Są teraz lepsze leki niż kiedyś- przyjmuje się zastrzyki raz na 2 tygodnie. Z wiekiem zobaczysz, że jest masa innych chorób, a znajomi i Ty będziecie się stykać z innymi dolegliwościami. Przestaniesz się czuć tak napiętnowana przez chorobę "schizofrenia".
  4. Ja jeszcze nie mam dzieci. Przedłużyłam sobie "studia", teraz pracuję i na umowie na 3 lata ciężko coś planować...Chyba, że sobie dobrze tak tłumaczę i szukam usprawiedliwienia . Sama nie wiem, jak to będzie, ale nie jestem z tym sama, bo mój mąż też ma dylemat i się zastanawia, jak damy radę finansowo. Teś studiowałam we Wrocławiu. Ten etap, że się bałam, że coś się wydarzy też przerabiałam i chyba w tym roku po pobycie mamy w szpitalu i szoku, bardzo mi pomogło wparcie otoczenia i takie życzliwe podejście. Może nikt mi nie pomagał wprost, ale nie spotkałam się z odrzuceniem. Dałam radę zawieźć mamę do lekarza sama autem, potem ją odwiedzałam i zobaczyłam, że sobie radzę. Mąż mi bardzo pomagał i przed nim nie muszę się wstydzić choroby matki, ani sytuacji w domu. Jakoś przestałam, się bać tego, że nagle coś się złego wydarzy- bo nie mam już na to siły, a i tak zamartwianiem nie zmienię niczego. Wiadomo, że są dni, że jest gorzej i sobie coś wkręcę. Na terapię chodziłam parę lat. Jest jak jest.
  5. Może poszukaj na uczelni psychoterapeuty. Wyprowadzka z domu i same studia w innym mieście mogą być ciężkie. Ja na 2 roku studiów poszłam na terapię do psychoterapeuty, który był dostępny na uczelni (za darmo). Też co weekend jeździłam na studiach do domu, z poczucia obowiązku i z powodu wyrzutów sumienia- po roku czułam, że moje baterie się wyczerpały i szukałam pomocy. Jakby nie mój psychoterapeuta, to nie wiem, czy skończyłabym studia . Jestem bardzo wdzięczna, że mogłam korzystać z takiej pomocy, tym bardziej, że moja mama chorowała i przebywała w szpitalu jeszcze jak byłam na 1 i 2 roku studiów. Pamiętam, że czasami płakałam w drodze do akademika i ciężkie były same podróże (w autobusie czułam się spięta), przestawianie się z trybu akademik- zabawa, przyjaciele, nauka ,chłopak, na dom- problemy, wyrzuty sumienia. Wtedy to było straszne, ale jak teraz na to patrzę, to było ciężko i sama się sobie dziwię, że dałam radę. To było normalne, że źle się czułam- czasami naprawdę fatalnie, ale z drugiej strony pierwszy rok studiów wspominam z wielkim sentymentem- w akademiku poczułam, że żyję i było dużo śmiechu, wspólna nauka itd. Z perspektywy czasu myślę, że tamten czas miał swój urok :). Co do rodziców, że nie reagowali na stany lękowe, to może nie wiedzieli jak. Ja sama czasami wolałam, niektórych rzeczy nie ruszać , jakby to miało rozwiązać problem- a to widać nie działa. Już chyba nie ma co tego rozkminiać, czego nie zrobili a pomyśleć jak samej sobie pomóc teraz. Pozdrawiam
  6. miyaa dobrze napisane:). Lęk przed zmianami pojawia się u dużej ilości ludzi (jak nie u wszystkich). Sama obawiałam się zamieszkania z chłopakiem (teraz z mężem). Jeszcze przez jakiś czas jak zamieszkaliśmy razem czas czułam się nieswojo, spięta puki się nie oswoiłam z sytuacją. Może bałam się, że się nie uda. Przed ślubem to już w ogóle ...czasami brałam coś na uspokojenie. Pomagała mi terapia i rozmowy. Co do wewnętrznej potrzeby "wypełniania" czasu, ucieczki itd. To też miałam taki okres, jak moja matka chorowała a ja przeprowadziłam się na pierwszym roku do akademika. Miałam wyrzuty sumienia, huśtawki nastrojów. Dużo imprezowałam, ciągle szukałam kontaktu z innymi osobami, żeby uciec od siebie. W weekendy jeździłam do domu i nigdzie nie mogłam wypocząć. Teraz samotność i przebywanie z samą sobą nie jest dla mnie problemem- nawet mi tego brakuje, jak jestem w pracy i mam dość innych . Lubię posiedzieć, poprzeglądać internet, pobiegać, pojeździć na rowerze, poczytać książkę a czasami nawet popatrzyć w sufit . To przyszło jakoś z czasem, może jak jeździłam dużo na rowerze itd. Moja mama byłam w tym roku 4 miesiące w szpitalu, na szczęście już wyszła, ale idealnie nie jest. Nie będzie całkowicie zdrowa. Jest to duże obciążanie dla rodziny, ile mogę to pomagam, odwiedzam (w szpitalu bywałam bardzo często), ale mam też swoje życie i trzeba walczyć też o siebie.
  7. Cześć Gunia, zasmuciła mnie Twoja informacja, ale też trochę zdenerwowała. Sama napisałaś, że źle zaczęłaś się czuć jak koleżanka dostała wylewu. W sumie to nie jest dziwne, że przeżywasz choroby bliskich osób- to jest ludzkie. Jak ktoś umiera to też jest okres żałoby, człowiek pozwala sobie na to, żeby czuć się źle. Życie to nie jest ciągła euforia. I może nie zdenerwowała mnie Twoja wiadomość, ale jakieś niezgadzanie się z tym, że można się czuć źle. Ludzie od dawna czują lęk i strach (przed śmiercią głównie). Na pewno sami będziemy kiedyś chorować i przecież się starzejemy. Sama to ostatnio obserwuję i się zastanawiam jak moje pokolenie będzie sobie z tym radzić, kiedy głównie wszyscy chcą się bawić i radować i być wiecznie młodzi i piękni . Pozwól sobie też na negatywne uczucia. Co do strachu przed chorobami to osoby ze "zdrowych rodzin" też odczuwają takie lęki. Np. moja kuzynka po śmierci bliskiej osoby (nowotwór) też się bała, ale to akceptowała i akceptuje. Traktuje ten strach jako coś "normalnego", zna jego przyczynę, czasami schizuje, ale później się z tego śmieje. I żyje. Jak pomaga Ci rozmowa (mi też pomaga), a nie masz z kim podzielić swoich smutków to idź na terapię. Nie wiem, czy to ważne jaka to terapia DDA, czy nerwicowa. Ważne jest to żeby nie czuć się samym i mieć wsparcie w innych. W tym zabieganym świecie, niestety ludzie nie zawsze mają czas żeby się ze sobą spotkać i nie zawsze mają siłę słuchać innych. Mam nadzieję, że to się zmieni i bardziej będziemy słuchać siebie nawzajem. Życzę powrotu do zdrowia i nie wahaj się szukać pomocy, jeżeli już nie dasz rady sama. Pozdrawiam :) :*
  8. Próbuję iść do przodu, ale boję się zmian. Źle znoszę zmiany, a przecież życie to ciągłe zmiany...Często boli mnie brzuch itd. Może trzeba mieć nadzieję, że będzie dobrze. Super, że terapia u Ciebie działa :) i dobrze, że się o siebie troszczysz.
  9. Tak dzisiaj poczytałam sobie parę stron tutaj...i praktycznie w każdej odpowiedzi znajduję coś, co do mnie też pasuje. Ja także mam lęki wgrane przez inne osoby. Nawet nie przez matkę, ale np. przez moją chrzestną. Jak byłam dzieckiem to mi mówiła, że jak piszczy w uszach, to może to być oznaka choroby psychicznej. Ja przez pół roku żyłam w strachu, że mnie to dopada. Z resztą z tą chrzestną miałam też problemy, bo tak bardzo chciałam być przez nią akceptowana (jakbym szukała zastępczej matki), że aż bałam się jakiejś kłótni z nią, albo jej złości. Chwaliła się mną jak osiągałam sukcesy itd. Był nawet czas, że zerwałam z nią kontakt bo jej mąż złożył mi niemoralną propozycję jak był piany, a ja miałam 12 lat. Kontakt jakoś odnowił się jak skończyłam studia. Toksyczny też czasami jest mój brat. W Polsce nie może znaleźć pracy i ciągle gra na komputerze. Ma 40 lat i jest sam. Ma swoje lęki. Kiedyś mi wkręcił, jak byłam jeszcze na pierwszym roku studiów, żebym nie jeździła z kolegami autem, bo jeszcze będzie wypadek. Nie wiem, jak to działa, ale tak mi wtedy się to wbiło do głowy, że całą noc nie spałam a w aucie czułam strach. Wcześniej wystarczyło, tylko to, że poczułam pracę silnika w aucie, autobusie i zasypiałam natychmiast jak bobas. A po tamtej nocy z 2 lata bałam się jazdy autem. Teraz już sama prowadzę, ale miewam też gorsze dni, kiedy te lęki mi się uruchamiają. Teraz aż czuję złość, że tak łatwo inne osoby mogą na mnie wpływać. Jakbym do końca nie ufała swoim myślom, albo nie była pewna czy są na tyle mocne i pewne. Są czasami świetne dni, a niekiedy fatalne. I zazdroszczę dziewczynom, że mają rodziców, którzy pomagają (kupić mieszkanie, wychować dzieci), jedynie pocieszam się tym, że dzięki temu wszystkiemu jestem, jaka jestem, a też swoje pozytywne cechy. Staram się być samodzielna (co też łączy się z lękiem), ale w przyszłości może to zaprocentuje. Mam nadzieję, że może na starość odczuję większą ulgę i będę taka pogodna jak moja babcia:)
  10. Objawy nerwicowe są czasami mniej lub bardziej nasilone. Też miewam takie objawy: lęk, czasami kłucie w sercu, ból żołądka w w najgorszym przypadku napady paniki Chyba najlepszy sposób na to, to się komuś wyżalić, dać chwilę na uspokojenie i olać to:). Pogodzić z tym, że tak reagujemy, dać przyzwolenie i przegadać na terapii. Pamiętam, że jako nastolatka tak się bałam tej choroby, że ciągle przez rok czułam kluchę w gardle i budziłam się w nocy. Zasypiałam przy włączonym telewizorze. Dobrym lekarstwem na ten lęk były nauka, wypady ze znajomymi i pozytywne nastawienie. Po prostu o tym zapomniałam:). Potem choroba matki się nasiliła i znowu się bałam i niestety trwało to 2 lata zanim z tym lękiem sobie poradziłam. Było ciężko, ale nie wspominam tego czasu jako straconego. Dzisiaj są dni, że sobie coś wkręcę i potrafię się nieźle nakręcić, wystraszyć i też próbuję sobie z tym radzić i są dni, że chciałabym się schować w jaskini.
  11. Cześć, jak się czujecie? Jest ok?
  12. Dobrze, że nic Ci się nie stało. Poczucie bezpieczeństwa faktycznie buduje się powoli, a najgorsze jest to, że nie ma stałego miejsca albo osoby. Wszystko się zmienia, a życie często zaskakuje. Ludzie umierają, chorują itd. A ja już po ślubie:) wszystko było ok, a nawet wspaniale (co do pozytywnych wydarzeń i emocji zawsze podchodzę z rezerwą jakby miały zaraz prysnąć jak bańka mydlana). Moja mama z babcią bawiły się do 4 nad ranem i nie chciały wracać do domu. Rodzina męża była pozytywnie zaskoczona żywotnością mojej babci. Co do mojej mamy to byli zaskoczeni, że tak kojarzy fakty i jest aktywna. Oczywiście musiało się coś wydarzyć...2 dni po weselu w hotelu zmarł chrzestny męża. Trochę to dziwne było dla nas, tym bardziej, że dzień wcześniej z nim rozmawialiśmy. Dużo emocji ostatnio bo i byłam przeziębiona i zaczęłam nową pracę i ogólnie rozpierdziel jakbym nad wszystkim nie miała kontroli. Boję się tak odpuścić i zdać się na los i pozytywnie nastawić, tak jak pisałam wcześniej, jakbym musiała czuwać, czy wszystko będzie ok. Ma to swoje też plusy, zawsze szukam wyjścia ewakuacyjnego i też udało mi się coś osiągnąć w życiu pracą, bo bałam się coś zawalić. Może to, że zacznę odpuszczać przyjdzie z czasem. Jak mówi mój starszy brat w końcu zacznę mieć to w tyłku:) Co do pozytywnych chwil to uwielbiam chodzić z mężem i psem na spacery do lasu:). Cieszmy się też życiem.
  13. Ja właśnie w te wakacje wychodzę za mąż, za spokojnego, czasami nudnego, chłopaka:), ale nie zamieniłabym go na żadnego innego. Również dążę do spokojnego, bezpiecznego życia na trzeźwo. Chociaż jak jest za spokojnie i jestem sama ze sobą to budzą się niekiedy lęki, dlatego też antidotum na to, byli moi znajomy i rozmowy z nimi i narzeczonym. W tym roku dużo moich znajomych wyjechało i zauważyłam, że dla mnie byli niejako jak rodzina, źle znoszę rozstania i zmiany, a przecież w życiu ciągle się coś zmienia. Obawiam się ślubu-też zmiana, posiadania dzieci itd. Tego, czy ja sama nie zachoruję, czy moje dzieci będą zdrowe. Co do mojej chorej matki, to mam żal, że za mało dba o porządek w swoim pokoju i jej bierność i uległość (była uległa dla ojca). Wiem, że senność to może być skutek uboczny lekarstw, ale ona wręcz przesypia swoje życie. Po śmierci ojca (jak miałam 12 lat) to nie wychodziła z łóżka przez 2 lata. Ostatnio jakoś i tak więcej z nią rozmawiam i nawet już olewam to, czy ma porządek, czy nie. Jakbym ją zaakceptowała taką jaka jest, a nie jest złą kobietą. Pomimo choroby, starała się być ciepła, kupowała zawsze moje ulubione bułki, czy batoniki itd. Ja moją mamę i babcię odwiedzam co 1-2 tygodnie w weekendy. Jakoś staramy się razem trzymać, chociaż niekiedy to jeżdżę tam z poczucia obowiązku. W sumie to nie jest źle:)
  14. Cześć:) na moim ciele też się szybciej odbijają emocje. Źle znoszę stres- dlatego daje sobie czas i oswajam z różnymi sytuacjami. Próbuję o siebie dbać- jem magnez, uprawiam sport. Uwielbiam rower, dużo czasu też spędzam ze znajomymi. Niestety raz na jakiś czas się wypalam i dopada mnie mega zmęczenie. Może za bardzo się tym przejmuję, zmęczenie to naturalna reakcja, tak samo jak chandra co jakiś czas, ale źle się czuję z tym, że jestem słaba. Nie umiem odpoczywać, a jak odpoczywam to czuję się winna. Jak bym się bała, że jak nie będę czujna to stracę to na co zapracowałam. Albo strach, że to choroba i będzie się przeciągać. Ciągle muszę coś robić.
  15. Gunia, może czujesz się gorzej, ponieważ dałaś sobie do tego prawo. Wcześniej pewnie oszukiwałaś, że jest wszystko ok. Kiedy w końcu dotarło do Ciebie jak jest- bo udawałaś silną itd. To uderzyło z podwójną siłą. Myślę, że po czasie będzie lepiej. Znam lekarkę, która też miała chorą matkę. Pamiętam, że się u niej leczyłam (jest pediatrą i wtedy mnie przestrzegała, że czeka mnie ciężka lekcja życia z chorobą mojej matki. Ja tego nie rozumiałam, wtedy jako 13-latka widziałam albo chciałam myśleć, że nic nadzwyczajnego mnie nie dotknęło. Ostatnio znów u niej byłam- a to zastałam pogodną staruszkę- kiedyś miała surowszy wyraz twarzy. Mi powiedziała, że nie mam się co martwić i cieszyła się, że jakoś sobie radzę w życiu. Może ona zaznała spokoju i jest zadowolona.
×