Skocz do zawartości
Nerwica.com

Dorosłe Dzieci Schizofreników


Gunia76

Rekomendowane odpowiedzi

Wczoraj nie byłam w stanie pisać :?

Wróciłam z terapii z mega bólem głowy.Ale dałam radę i przeczytałam ten list do mamy.

Po przeczytaniu zapadła dłuższa cisza bo terapeuta nie bardzo wiedział co powiedzieć... Nawet kilka łez uroniłam, co jest niesamowite, bo ja cholernie tłumię wszelkie uczucia które doprowadzają mnie do łez i nie potrafię płakać.Potem analizowaliśmy mój dzienniczek uczuć. No i pierwsze wnioski są :smile: Posiadam zachowania kompulsywne polegające na przymusie sprzątania. Tzn nie chodzi o to ze muszę mieć wszędzie czysto, bo tak nie jest. Raczej o przymus ogarnięcia przed spaniem kuchni, pomycie naczyń nawet jak nie mam na to ochoty. Jak widzę bałagan to chociaż nie chcę to muszę go posprzątać. :?

A w nocy miałam dziwny sen... Śniło mi się ze leżałąm z m w łóżku i nagle do pokoju wparowała jakaś starsza kobieta i zaczęła odczyniać jakieś czary. Biegała po tym pokoju , machała jakimś kadzidłem coś tam mamrotała aż nagle zasłony zatrzepotały jakby ktoś się w nie zaplątał i wyleciała z nich gołębica przeleciała przez pokój i siadła M. na głowie. Potem popatrzyła na mnie i zagruchała. W pokoju zrobiło się jasno, za oknem zobaczyłam słońce . Po chwili byłam w innym pokoju gdzie byli jacyś ludzie-niby nasi goście.Przez chwilę widziałam siostrę i ojca. I ta gołębica tam wleciała. Ja ją spokojnie złapałam i wypuściłam przez okno.Potem zobaczyłam jak młodzi ludzie sprzątają moje mieszkanie, w którym teraz mieszkam, ale ja go nie sprzątałam... A na koniec było przyjęcie w jasnym pokoju. Było tam czuć szczęście i radość i czułam się tam super. A jak zakończyliśmy to przyjęcie i wyszliśmy pożegnać gości to okazało się ze to jakiś inny dom... a na dworze jest pięknie i słonecznie...

Pierwsza myśl jaka mnie naszła po obudzeniu to takie uczucie, że moja mama usłyszała ten list iże to ona przyszła do mnie w tym śnie . I że uwalnia mnie od siebie... Że pozwala mi dorosnąć... O to ją prosiłam w liscie... no zobaczymy czy mam rację... czas pokarze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Twoja matka jako gołębica? Nigdy bym na to nie wpadła

Jak widzę bałagan to chociaż nie chcę to muszę go posprzątać.

To teraz musisz się zmuszać do nie posprzątania :P

 

-- 16 lis 2012, 12:14 --

 

fajnie, że pokazałaś swoje emocje i że dałaś radę przeczytac ten list (ja nawet list do biura matr. nie umiałam przeczytać) :brawo::brawo::brawo:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Pierwsza myśl jaka mnie naszła po obudzeniu to takie uczucie, że moja mama usłyszała ten list iże to ona przyszła do mnie w tym śnie . I że uwalnia mnie od siebie... Że pozwala mi dorosnąć... O to ją prosiłam w liscie...

kurcze sama sie wzruszylam czytajac Twoj sen...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Twoja matka jako gołębica? Nigdy bym na to nie wpadła

 

 

-- 16 lis 2012, 12:14 --

 

fajnie, że pokazałaś swoje emocje i że dałaś radę przeczytac ten list (ja nawet list do biura matr. nie umiałam przeczytać) :brawo::brawo::brawo:

No tak mi się skojarzyło, bo najpierw w tej firanie jakby duch był, a potem wyleciała ta gołębica. a W ogóle, to ten sen był przepełniony różnymi uczuciami, ale raczej dobrymi niż złymi. To siadanie na moim m interpretuje jako to, że właśnie m. będzie się mną i naszą rodziną opiekował, że jakby został zaakceptowany ...

Uczucia do tej pory dochodzą jeszcze do mnie jak wspomnę sobie ten sen, zresztą cały czas o nim myślę i nie mogę przestać...

 

-- 19 lis 2012, 08:37 --

 

Jesu weekend był koszmarny :?

w piątek ryczałam, sobota i niedziela miałam doła... w niedzielę ryczałam.... Dzisiaj na szczęście na razie ciutek lepiej...

 

-- 26 lis 2012, 15:54 --

 

Moje samopoczucie jakieś nie bardzo... mam wahania nastroju, do tego na ostatniej terapii terapeuta się nie popisał, albo ja.... nie wiem może sobie wymyslam problemy, bo on stwierdził, ze z moich opowiadań to mój ojciec jest bardzo sympatycznym starszym panem :shock: więc dlaczego ja go tak nienawidzę???? Dlaczego on mnie tak denerwuje????? Dlaczego jego wtrącanie się przyprawia mnie o białą gorączkę?????

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć,

moja mama również jest chora. Przeczytałam pierwsze opisy na forum i mogłabym się pod nimi podpisać. Jako dziecko również bałam się złości, kłótni. Starałam się nie sprawiać kłopotów i nie przeginać, bo nikt by mnie nie uratował z bagna. Już jako nastolatka miałam objawy nerwicy (ściśnięte gardło), natrętne myśli-bałam się, że wpadnę w szał i komuś coś zrobię. Nie akceptowałam w sobie złości- pewnie myślałam, że jak będę dobra to los mi się odwdzięczy. Jak matka miała ataki to ja wzywałam pogotowie. Mieszkałam na wiosce i najbliższy telefon znajdował się w szkole. Pamiętam, że raz matka miała atak (miałam z 8 lat) i sanitariusze ją siłą zabrali, ona wpadła w taki szał, że myślałam, że pokój rozniesie. Przy tym była moja kuzynka i co dziwne ona chciała uciekać, a stałam i obserwowałam tą sytuację. W końcu uciekłyśmy, ale ja nie wiem, czy z mojego strachu, czy ze wstydu. Jak miałam 11 lat to umarł mój ojciec. Moja matka na początku była silna, ale później nie dała rady i położyła się do łóżka na 2 lata. Na szczęście mam kochaną babcie:) zaopiekowała się mną, stała opiekunem prawnym, na wioskę wprowadził się również mój przyrodni starszy brat i dziadek. Moja rodzina była inna. Choroba, podział religijny- moja babcia i brat są świadkami Jehowy. Na szczęście miałam także przyjaciół. Codziennie spotykaliśmy się i graliśmy w kosza. Inne dzieci z paczki też miały problemy, typu ojciec alkoholik. Te spotkania nas od tego odrywały. Dużo dawała mi nauka, ale nie uczyłam się dla ocen tylko z ciekawości i dla chęci oderwania myśli. Później uczyłam koleżanki, często przebywałam poza domem- w domach koleżanek było ciepło, czysto. Mamy choroba dała nam w kość przed moją maturą. Dostałam się na studia techniczne i miałam możliwość skorzystania z poradni psychologicznej. Brałam leki na depresję-nerwicę. Skończyłam studia, znalazłam pracę, rozpadł mi się pierwszy związek (bardzo to przeżyłam). Rozpad związki mi uzmysłowił, że dam radę sama żyć i że nic nie jest pewne...Wróciłam na uczelnię i robię doktorat i pracuję...Mam nowego chłopaka. W domu rodzinnym bez zmian, jak wracam to czuję, że moja praca i studia niewiele zmieniają, jeżeli chodzi o postrzeganie mnie. Ubieram się w dres i czuję jakbym prowadziła podwójne życie. To co mi przeszkadza to brak swojego zdania jeżeli chodzi i drobniejsze sprawy-dużo rozmawiam o tym ze znajomymi. Np. rozpadł mi się pierwszy związek bo marudziłam- chłopak nie miał pracy. Sam nie chciał pracować na umowę zlecenie, rozumiem to, ale w tamtej sytuacji nie miał niczego innego. Był na bezrobociu 8 miesięcy a jak w końcu znalazł pracę to ze mną zerwał i powiedział, że go nie wspierałam. Nie wiem,czy wspieranie to wmawianie komuś kłamstw, że wszystko będzie dobrze, kiedy nie wiadomo,czy tak będzie. Dodatkowo denerwowało mnie picie przez 2-3 dni z rzędu, nie zdarzało się to często mojemu eks. Raz na pół roku były takie akcje, ale we mnie budziło to strach i złość, później dystans. Nie wiem, co jest normą a co nie. I ogólnie siedzi we mnie taki strach, zawsze muszę mieć w głowie plan rezerwowy- mój ojciec latami nie miał pracy. Męczą mnie też wyrzuty sumienia, za wiele rzeczy czuję się winna. Jestem sceptyczna. Z jednej strony naiwna-bo wierzę w to co mówią inni, z drugiej czuję się samotna i buduję mur. Tak,czy siak myślę, że dobrze sobie radzę. Nad resztą rzeczy nadal pracuję na terapii. Widzę, że terapia zmienia. Pozdrawiam:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

LailaWitaj :D

 

Jak znajomo brzmi Twoja historia :? Wiele przeszłaś . Dobrze ze terapia Ci pomaga.Ja do końca życia nie zapomnę widoku mamy zabieranej przez sanitariuszy :? Ojciec... Jakby go nie było. Zajmowała się ona starsza siostra ale to raczej na zasadzie dać jeść ubrać położyć spać. U mnie terapeuta stwierdził kompletna blokadę i pustkę emocjonalną jeśli chodzi o rodzinę.Oprócz złości nie potrafię odróżnić ani czuć innych uczuć no może jeszcze lęk strach.Wiem bo to miłość wiem ze kocham dzieci czy m . Ale obecnie tego nie czuje. To jest po prostu wyuczone. Bo tak powinno być.Czuje się z tym okropnie. Mój o. Jest moim pierwszym facetem.Kiedyś był moment ze prawie się rozstaliśmy ale tak bałam się ze zostanę sama ze wolałam powalczyć o związek niż zerwać . Zawsze stawiam dobro innych na pierwszym miejscu. O sobie myślę na końcu. Na terapię poszłam najpierw nie dla siebie tylko ze względu na dzieci bo zauważyłam ze je strasznie ranię. Mam nadzieję ze nauczę się jak tego nie robić jak być szczęśliwa jak czuć coś więcej niż strach i lęk . Cieszę się się że mam w tobie bratią duszę..,

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Po wypowiedziach nie wydajesz się być wyrodną matką :) Pewnie kobiety w natłoku zajęć tracą cierpliwość do dzieci. Dobrze, że chcesz nad sobą pracować, może przesadzasz ze swoją oceną. Ja z kolei trochę boję się całkowicie komuś zaufać, ponieważ siedzi we mnie strach przed odrzuceniem albo strach przed nagłym końcem-śmierć, choroba, zdrada itd. Mojego byłego kochałam, ale mu tego nie mówiłam, a w trakcie związku czasami się zastanawiałam, czy coś czuję do niego. Mojego obecnego kocham, ale też mu nie mówię zbyt wiele-pewnie po czasie się przełamię. Gram twardą, ale taka nie jestem i potrzebuję czasu. Totalnie do miłości to byłam przekonana jak byłam zakochana w chłopakach , którzy byli niedostępni:) Co do ataków matki-jak o tym myślę i widzę tą sytuację to odbieram to jak film. Nie ma co się zagłębiać, nie nasza wina, że tak się działo-to choroba. Z resztą jak byłam mała to nie odczuwałam tego, że to odbiega od normy, wręcz przeciwnie, czasami czułam, że moja rodzina jest wyjątkowa. Dopiero jak dorosłam to widziałam i widzę różnice. Moi rówieśnicy z większą nadzieją patrzyli w przyszłość, a ja z rezerwą. Po co się łudzić jak za chwilę można dostać kopniaka przez marzenia. Byłam i jestem ostrożna, ale to ma też swoje plusy, bo potrafię wytrwale dążyć do celu (ile razy poprawiałam 2 na studiach:)) i jak pisałam wcześniej myślę o planach B. Potrafię kombinować nieźle. Martwi mnie jedynie starość mojej mamy. Jeszcze z babcią dają radę i też brat pomaga. Ja jeżdżę do domu co 1-2 tygodnie na weekendy. Marzy mi się ciepły dom, opiekunka dla mamy i spokój:) Terapia mi pomaga, a niekiedy mam wrażenie, że nic nie daje. Był czas, że czułam się tak dobrze, że myślałam o zakończeniu. Puki jestem na doktoracie to mogę nadal korzystać z psychoterapii za darmo i to robię. Pozdrawiam i życzę wytrwałości :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Leila masz rację. Pewnie przesadzam ze swoją oceną.... ale nic na to nie poradzę, zrozumiesz jak sama będziesz miała dzieci... Kiedyś myślałam , że wystarczy poczytać poradniki, i dzieci wychowa się na super ludzi.... nic bardziej mylnego. Co nnego teoria a co innego praktyka, a co innego wyniosłyśmy z domu... U mnie problem leży w tym, ze : ojciec nas nie wychowywał, lecz musztrował, wydawał rozkazy, matka- jak zdrowa była to nie prosiła lecz wrzeszczała... a ja po prostu powielam te schematy bo innych nie znam. Nawet nie wiesz co mi się w środku robi jak mi córka przez łzy mówi:,,mamuś nie krzycz na mnie, proszę...,, a krzyczę , a raczej wpadam w furię o pierdoły: bo np kapcie rozwalone na srodku pokoju, lub wysypane zabawki, a młoda nie chce posprzątać... Na starszego darłam sie bo nie chciał ładnie pisać w zeszycie. Robiłam mu takie jazdy że aż sie cały telepał z nerwów ( to akurat już mam za sobą, z czego sie bardzo cieszę) Ale moja matka robiła to samo mi, więc znowu schemat się powtarza....Też gram twardą,wiele lat wszystkie swoje uczucia zamykałam w sobie, dopiero teraz po terapii powolutku się otwieram...Co do ataków matki- ja sie ich zwyczajnie bałam i tyle. Byłam przerażona, bo mama jak byłą zdrowa to była nadopiekuńcza w stosunku do mnie, a jak miała atak to stawała się nieobecna, agresywna, odtrącała mnie... A ja myslałam ze przeze mnie bo byłam niegrzeczna..Miała takie napady, ze wychodziła z domu i trzeba było ją szukać ( w dobie bez telefonów komórkowych było to strasznie trudne) został mi lęk przed nieznanym. Muszę wiedzieć gdzie każdy z moich bliskich się znajduje i kiedy wróci.Jestem jednocześnie zaradna, pełna pomysłu, w pracy super sobie radzę, lubię kierować ludźmi, długo pracowałam na stanowisku kierowniczym, jestem pracoholiczką, towarzyska, lubiąca spędzać czas z przyjaciółmi... z drugiej strony: znerwicowana, z objawami depresyjnymi, z zachowaniami kompulsywnymi, szybko sie irytująca, twierdzę ze moje potrzeby są nie ważne, najpierw liczą się inni, ciągle jestem zmęczona, w domu nie radząca sobie z obowiązkami...

Ojciec- mieszka ze mną, jest alkoholikiem, ale nie pije, ale ja zapije to go policja zwija z chodnika i przyewozi do domu. Mam syndrom współuzależnionej. Jednocześnie nie cierpie ojca i jak idzie na picie zamartwiam sie czy wróci w ogóle do domu... Mieszkam z nim od śmierci mamy, ale panicznie boję sie, ze będę sie musiała nim opiekować na starość... brzydzę się tym człowiekiem chociaż nie wiem dlaczego... Dlatego planuję się wyprowadzić...

Podsumowujac jestem strasznie skomplikowana, pomieszana, chcę to wszystko jakoś poukładać moze wtedy wreszcie zaznam wewnętrznego spokoju...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć. Jestem psyche, choruje na depresje i zaburzenia osobowości. U mnie w rodzinie nikt nie chorował na schizofrenię, ale 5 miesięcy temu związałam się z mężczyzną, który choruje na schizofrenię paranoidalną. Jestem z nim dopiero 5 miesięcy, a już jestem przerażona. I nie wiem co dalej mam z tym zrobić. Wszyscy odradzają mi ten związek, i przez to mam co raz większe wątpliwości. Jest miłym, bardzo szarmanckim, kulturalnym facetem. Tyle, że nic mu się nie chce. Siedzi ciągle zamknięty w domu i nigdzie nie wychodzi. To ja muszę do niego jeździć. O wyjściu do kina czy knajpy, mogę sobie pomarzyć. Rozmawiać z nim się też nie da. Gy próbuję porozmawiać o przeszłości to zaczyna się złościć. W swoich fazach gada o końcu świata i piekle.

 

Powiem szczerze, że zaczął nudzić mnie ten związek, i bardzo denerwować, co może źle wpłynąć na moją psychikę, ale go kocham. I nie wiem czy w przyszłości na dłuższą metę dałabym radę wytrzymać to psychicznie. Nie wiem co mam robić, nie chcę go ranić, ale czy mam jakiś inny wybór? Ja mogę gadać godzinami a on odezwie się tylko jednym słowem. Próbuję go namówić na terapię, ale on uważa że jest zdrowy, lekarz kazał mu chodzić do szpitala na pobyt dzienny, a on nie, był tylko jeden dzień i zrezygnował. Co mam robić? Jak do niego dotrzeć? Jakie jest w ogóle życie na dłuższą metę ze schizofrenikiem?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

JA ci nie odpowiem na to pytanie, niestety...

Ja mam inne doświadczenia. To mój ojciec męczył się z mamą, jak chorowała... Ale ona jak brała leki to wszystko było ok. Była normalną, zaradną kobietą. Kiedyś były inne czasy i chory nie musiał wyrazić zgody na leczenie, po prostu na siłę go zabierali do szpitala. Może zwróć się do sądu o nakaz leczenia dla niego. Bo tylko w ten sposób mozesz sprawić ze zacznie sie leczyć. Sam nie zgodzi się, bo właśnie ludzie choży na tą chorobę są przekonani ze nic im nie jest.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mój tata jest chory odkąd pamiętam. Wydawał się czasem dziwnie obcy, ale zawsze był tatusiem. Dwa oblicza... To budziło we mnie niepewność i strach. Bo pamiętam też jak z mamą się kłócili i jak ona go traktowała. Bywało, że spał na podłodze w przedpokoju lub kuchni. Teraz jak widzę u siebie pewne zachowania podobne do tych jego to widzę jak mama mnie za to nienawidzi.

Tak naprawdę to nie wiedziałam co z tatą się dzieje, mama ze mną nigdy nie rozmawiała na ten temat, z resztą w ogóle nie przypominam sobie bym z kimkolwiek rozmawiała jak byłam dzieckiem. Jak trochę dorosłam i mama próbowała to dziwiłam się, że coś ode mnie chce, że ja istnieję, że niby mogę mówić (choć zwykle jest tak, że ona oczekuje, że powiem to co ona chce usłyszeć, a nie to co myślę. Jak mówię to co myślę to w ogóle nie słucha...)

 

Tak mnie moja rodzina ukształtowała...

Terapia? Byłam w Zagórzu 9 miesięcy. Niewiele mi to dało niestety. Nie potrafiłam mówić.

 

natrętne myśli-bałam się, że wpadnę w szał i komuś coś zrobię. Nie akceptowałam w sobie złości- pewnie myślałam, że jak będę dobra to los mi się odwdzięczy.

 

cytuję tylko fragmencik, który mnie dotyczy (pewnie wiele by ich było w tym wątku, ale nie przeczytałam całego)

 

Coraz częściej tak mam, od kilku lat. Boję się, że stracę kontrolę, zrobię coś dziwnego lub strasznego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Poem witaj

Nie ty jedna nie miałaś swojego zdania :? Ja też, byłam ,,grzeczna,, jak mówiłam to co rodzice chcięli usłyszeć, lub robiłam to co mi kazali bez żadnego sprzeciwu. Jak tylko chciałam mieć swoje zdanie byłam gówniarą, która pyskuje i nie szanuje rodzicó.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gunia, może czujesz się gorzej, ponieważ dałaś sobie do tego prawo. Wcześniej pewnie oszukiwałaś, że jest wszystko ok. Kiedy w końcu dotarło do Ciebie jak jest- bo udawałaś silną itd. To uderzyło z podwójną siłą. Myślę, że po czasie będzie lepiej. Znam lekarkę, która też miała chorą matkę. Pamiętam, że się u niej leczyłam (jest pediatrą i wtedy mnie przestrzegała, że czeka mnie ciężka lekcja życia z chorobą mojej matki. Ja tego nie rozumiałam, wtedy jako 13-latka widziałam albo chciałam myśleć, że nic nadzwyczajnego mnie nie dotknęło. Ostatnio znów u niej byłam- a to zastałam pogodną staruszkę- kiedyś miała surowszy wyraz twarzy. Mi powiedziała, że nie mam się co martwić i cieszyła się, że jakoś sobie radzę w życiu. Może ona zaznała spokoju i jest zadowolona.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gunia, może czujesz się gorzej, ponieważ dałaś sobie do tego prawo. Wcześniej pewnie oszukiwałaś, że jest wszystko ok. Kiedy w końcu dotarło do Ciebie jak jest- bo udawałaś silną itd. To uderzyło z podwójną siłą.

Wiesz zastanowiłam się nad tymi słowami.... ale jeszcze tak świadomie sobie tego prawa nie dałam......To raczej mój organizm się go domaga. :bezradny: A ja...nie jestem jeszcze gotowa,żeby mu to dać. Żeby pokazać swoją słabą stronę, żeby się do niej przyznać...Boję się to robić.

 

-- 30 sty 2013, 11:27 --

 

mam znowu lęki :( Zastanawiam się co jest przyczyna??? Syn pojechał na zimowisko,może to o niego podświadomie się boję... :?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Cześć:)

na moim ciele też się szybciej odbijają emocje. Źle znoszę stres- dlatego daje sobie czas i oswajam z różnymi sytuacjami. Próbuję o siebie dbać- jem magnez, uprawiam sport. Uwielbiam rower, dużo czasu też spędzam ze znajomymi. Niestety raz na jakiś czas się wypalam i dopada mnie mega zmęczenie. Może za bardzo się tym przejmuję, zmęczenie to naturalna reakcja, tak samo jak chandra co jakiś czas, ale źle się czuję z tym, że jestem słaba. Nie umiem odpoczywać, a jak odpoczywam to czuję się winna. Jak bym się bała, że jak nie będę czujna to stracę to na co zapracowałam. Albo strach, że to choroba i będzie się przeciągać. Ciągle muszę coś robić.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja mam tak ze w domu nie usiądę żeby nic nie robić. Też mam wyrzuty sumienia ze tracę czas. Ale teraz np dzisiaj po pracy po prostu poszłam spać taka byłam zmęczona. Nawet córeczka nie zdołała mnie obudzić chociaż ciągle próbowała.Ja jeszcze rok temu byłam innym człowiekiem pełną zapału chodziłam trzy razy w tygodniu na basen na spacery z dziećmi na rower.Teraz nie chce mi się z domu wychodzić. Po pracy i zrobieniu zakupów nie mam na nic sił Zmuszam się do zabawy z dziećmi do wyjścia z nimi gdziekolwiek. Ale w tą sobotę idę z koleżanka do spa na 3 godziny relaksu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie! Trafiłam na to forum przez przypadek, ale temat mnie zainteresował więc postanowiłam napisać... Moja mama także choruje na schizofrenię. Mam 27 lat, mama dostała diagnozę będąc po 40-tce, gdy ja miałam 13 lat. Po Waszych historiach widzę, że mamy podobne doświadczenia. Przemoc fizyczna i różne zaniedbania... Jedną z pierwszych rzeczy jakie zrobiłam po wyprowadzce z domu było pójście na terapię, od razu na początku moich pierwszych studiów - chciałam przepracować właśnie te trudne wspomnienia związane z mamą. Uważam, że była to najlepsza decyzja w moim życiu, terapia bardzo dużo mi dała. Czytam, że wiele z Was cierpi na zaburzenia nerwicowe (w końcu jest to forum dla osób z takimi trudnościami), ja na szczęście takowych problemów nie mam i uważam, że to odpowiednio wcześnie podjęta terapia uchroniła mnie przed późniejszymi problemami. Trzymam za Was wszystkich kciuki, żeby udało się Wam poradzić z tą traumą z dzieciństwa i ogólnie, aby Wam się dobrze w życiu układało :) Nas, dzieci schizofreników, jest dużo. Mamy prawo do szczęścia i normalności w naszym dorosłym życiu. Tym, którzy boją się zachorowania polecam poczytanie o zjawisku rezyliencji (resilence). To, że wychowaliśmy się w takiej, a nie innej rodzinie, mamy takie, a nie inne geny nie oznacza, że od razu sami będziemy chorzy! Mamy duży wpływ na nasze życie, uwierzcie mi! :) Piszę tak optymistycznie, bo zrobiło mi się przykro czytając o tym, jak wiele z Was do dziś odczuwa negatywne konsekwencje dzieciństwa. Ja uważam, że na tym etapie mojego życia moje doświadczenia z domu nie tylko nie są mi kulą u nogi, ale wręcz dużo mi dają (tak mi się w życiu ułożyło, że moje wspomnienia z domu wiele dają mi w mojej obecnej pracy - nie wnikając w szczegóły...). Oczywiście, wiadomo, że wolałabym mieć zdrową mamę, ale skoro tego nie zmienię to postanowiłam to zaakceptować i patrzeć na to jako na trudne, ale bardzo cenne, doświadczenie w moim życiu. Generalnie uważam, że jestem szczęśliwa w życiu mimo choroby mamy. Z mamą po latach udało mi się nawiązać optymalny kontakt -i ja się zmieniłam i ona (wcześniej ten nasz kontakt był bardzo nikły, teraz jest lepiej). Ona regularnie bierze leki, jest o wiele spokojniejsza niż kiedyś, nawet jeśli ma pogorszenie, ja z kolei - bardziej ją rozumiem, jej chorobę, to, że właśnie przez chorobę traktowała mnie tak a nie inaczej - nie obwiniam jej już o to, co mi niegdyś zrobiła. Dobra, kończę te farmazony, nie chcę żebyście poczuli się pouczani - po prostu chciałam się podzielić moim spojrzeniem na chorobę mamy, chciałam napisać, że to nie musi nas niszczyć - to od nas zależy, co my z tym trudnym doświadczeniem z dzieciństwa zrobimy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

moja mam też ma f20.8. Ostatnio byłam z nią złożyć papiery na komisję i tak sobie zarknełam co tam ma. Byłam troche zdziwiona, ale nie było to dla mnie jakimś szokiem. To dużo tłumaczy. Można było się spodziewać. Kiedyś nie miałam z nia dobrego kontaktu teraz jest lepiej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tak naprawdę moja mama chorowała jak byłam mała. Potem brała leki i było ok. Ja w zasadzie wyparłam wspomnienia z jej choroby, z tego czasu. Ale to wszystko odbiło się niestety na mojej psychice-nabawiłam się nerwicy. Chociaż początkowo nie miałam pojęcia co jest tego przyczyną.

Bardziej nie mogę pogodzić się ze śmiercią mamy. Miałam 17 lat, a ona mnie zostawiła-znowu. Nie pokazała mi jak wejść w dorosły świat, nie zobaczyła nigdy moich dzieci, zwaliła mi na głowę opiekę nad ojcem...Bo jak człowiekowi od maleńkości powtarzają,że urodził się po to,żeby na starość opiekować sie rodzicami to jak to inaczej na zwać, jak nie praniem mózgu???Jakoś siostrom moim tego nie powtarzali, tylko mi. :( Mam do mamy wiele żalu, nieprzepracowanego jeszcze. Wiele złości niewypowiedzianej.Uważam sie za gorszą, bo mnie zostawiła, a uczestniczyła w życiu moich sióstr, była na ich ślubach, bawiła się z ich dziećmi, pomagała im w różnych sprawach, a mnie zostawiła samej sobie, jak zawsze, jak w tedy gdy miała te swoje ataki schizofremii. I to mnie boli najbardziej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dawno mnie nie było na forum...

Może wypada zdać relację,co u mnie.

Chodzę na terapie grupową DDA ale coś grupa nam sie rozpada...moze to wakacje...no zobaczymy, na razie chyba będzie przerwa do września.

Jakoś nie potrafię się zżyć z osobami na grupie. Nie potrafię zaufać,mało mówię o sobie,bo uważam,ze inni mają gorsze problemy niż ja...Boję się że będą mnie oceniać,obgadywać za plecami. Jak zaufałam jednej dziewczynie,to zerwała nagle kontakt zarówno ze mną jak i przestała chodzić na spotkania...To boli, bo czuję się odrzucona,olana... jak zwykle,jak kiedyś...Utwierdziło to moje dotychczasowe przekonanie,że nie warto zawierać nowych znajomości...że samotność to moje przeznaczenie( jeśli chodzi o znajomych,to w tej chwili nie spotykam się z nikim odkąd poszłam na terapię, odsunęli się ode mnie kompletnie, a ci z grupy jakoś nie przypadli mi do gustu,oprócz tej jednej dziewczyny,która mnie olała)Strasznie często mnie dopada ciężar tej samotności, mimo że mam rodzinę, dzieci...Siostry nigdy same z siebie się nie zainteresują co u mnie słychać, m. jest typem co nie okazuje uczuć... w ramach okazywania ich pomaluje np pokój,ale nie o to mi chodzi... Dopiero teraz widzę,jak przygniata mnie ta pustka uczuciowa i jaki to dla mnie ciężar,który noszę w sobie od dzieciństwa...Bo odkąd pamiętam, zazwyczaj byłam sama: sama się bawiłam, sama sie sobą zajmowałam, nie miałam koleżanek, w podstawówce jedną, która w średniej szkole mnie właśnie olała..Nigdy nikogo nie obchodziły moje problemy, rodzice nigdy nie pytali czy mam jakieś problemy,nie interesowali się tym.. Teraz to właśnie wylazło ze mnie ze zdwojoną siłą...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jeśli chodzi o znajomych,to w tej chwili nie spotykam się z nikim odkąd poszłam na terapię, odsunęli się ode mnie kompletnie

dobrze, że nazwałaś ich tylko znajomymi, ja mam takich "przyjaciół"

 

Teraz to właśnie wylazło ze mnie ze zdwojoną siłą...

W sumie... Chyba dobrze, w końcu to musisz przeżyć.

 

Dawno mnie nie było na forum...

Owszem! Wpadaj częściej :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hmmm, wiecie co, mam nadzieję, że się obrazicie o to co tutaj napiszę, ale tak szczerze Was trochę nie rozumiem. Piszecie o swoich rodzicach schizofrenikach z taką nienawiścią, jakby oni robili Wam to celowo. A czy oni tego chcieli? Nie sądzę, do diabła nikt nie chce być chory! Nikt nie chce widzieć i słyszeć czegoś czego nie ma, nie kontrolować swoich własnych emocji i jeszcze święcie sądzić, że to oni są normalni a inni nie. Mam koleżankę, której kuzyn jest schizofrenikiem i wiecie co? On się cieszy, że ludzie się go boją, bo przynajmniej ma spokój, nikt go nie obraża, nie wyśmiewa, nie poniża, a to kilka razy doprowadziło go do pogorszenia. Leczy się, miał szansę zrozumieć, że jest chory, ale sam nie wie kiedy zaczynają się objawy, on tego nie kontroluje. Chciał tego? Nie. A wy piszecie o swoich rodzicach jakby robili to z pełną świadomością i premedytacją. Powinniście mieć raczej pretensje do służby zdrowia, która rzadko zajmuje się rodzinami chorych ludzi i zostawieni są sami sobie. Dziś są różnego rodzaju grupy wsparcia i jest może trochę łatwiej. Ale pomocą powinny być objęte całe rodziny, bo choroba to nie koniec świata jak się ma świadomość jak postępować.

Co z tego, ze moja matka od dziecka tłumiła moją indywidualność, moje poczucie wartości zaniżyła do zera, wciąż porównywała mnie do siotry, która zawsze była lepsza, co z tego, że całe życie walczyłam o jej względy i akceptację a nigdy jej nie dostałam i stało się ze mną to co się stało? Nie była chora na schizofrenię, nie widziała duchów i nie rozmiawiała z nieistniejącymi bytami. I co mam z tym zrobić? Nic z tym nie zrobię. Ale czy to powód by jej nienawidzić? Nie wiem czy robiła to świadomie czy nie. Nie chcę tego wiedzieć. Nie mam już do niej żalu, ale nie wiem czy w pełni kiedykolwiek wybaczę. Dużo przeszłam, teraz w zasadzie uczę się żyć po swojemu. Zaakceptowałam to jaka jest, żyję z nią normalnie jakby nic się nie stało. Moja terapeutka usiłowała zaszczepić we mnie nienawiść do niej, ale mam na tyle rozumu, żeby tego nie robić. Za to robię swoje i żyję tak, jak uważam za słuszne. Może mi powiedzieć swoje zdanie, ja wysłucham i na tym koniec. Nikt we mnie już nie wzbudzi poczucia winy. Zwyczajnie robię swoje czego i Wam życzę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×