Skocz do zawartości
Nerwica.com

Dorosłe Dzieci Schizofreników


Gunia76

Rekomendowane odpowiedzi

Oni Cie pewnie kochaja. Ale nam zaburzonym , glodnym milosci ciagle jest za malo. A nikt nie nadrobi tej milosci ktorej nie dostalysmy w dziecinstwie. Skoro sie odsuwaja to znaczy ze albo sa przytloczeni Twoja miloscia ktora dajesz im w nadmiarze albo maja inne wyobrazenie milosci w rodzinie niz Ty. Trzeba zlapac rowniwage dlatego potrzebna jest terapia

 

 

 

Spokojnie, nie daję za dużo miłośći, nie osaczam ich:) synowi próbuję zapewnić dziecinstwo pełne miłosci i zabawy tylko czasem jest trudno, wiem że dzieci mają swoje bunty itp i próbuję to zrozumieć chociaż czasem jest ciężko....

 

Trafiłaś w sedno że nikt nie nadrobi tej miłośći, niestety chyba nie ma kleju na takie luki

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiesz ja też przeżywam trudne chwile w związku.zwłaszcza teraz gdy chodzę terapię .To nie jest tak że idziesz terapię i wszystko w życiu układa się jak za dotknięciem czarodziejskiej różczki.U mnie właśnie wszystko się psuje.dostrzegam w jakim chorym związku żyję .Bo mój partner też jest dda ale nie zamierza chodzic na terapię.dostrzegam jakie chore mam spojrzeni na rzeczywistość, jakie chore reakcje.Np wolę kłamać niż powiedzieć prawdę o czymś bo boję się awantury albo chora moja ambicja . Albo pracoholizm itd.Czasem mam ochotę przestać chodzic na tą terapię.Bo czuje się jak ten bohater w filmie Matrix obudzona z jakiegoś snu w którym jest reszta świata.Jestem zmęczona często mam stany depresyjne czuje się samotna niezrozumiana i nikomu nie potrzebna

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiesz ja też przeżywam trudne chwile w związku.zwłaszcza teraz gdy chodzę terapię .To nie jest tak że idziesz terapię i wszystko w życiu układa się jak za dotknięciem czarodziejskiej różczki.U mnie właśnie wszystko się psuje.dostrzegam w jakim chorym związku żyję .Bo mój partner też jest dda ale nie zamierza chodzic na terapię.dostrzegam jakie chore mam spojrzeni na rzeczywistość, jakie chore reakcje.Np wolę kłamać niż powiedzieć prawdę o czymś bo boję się awantury albo chora moja ambicja . Albo pracoholizm itd.Czasem mam ochotę przestać chodzic na tą terapię.Bo czuje się jak ten bohater w filmie Matrix obudzona z jakiegoś snu w którym jest reszta świata.Jestem zmęczona często mam stany depresyjne czuje się samotna niezrozumiana i nikomu nie potrzebna

 

 

mam tak samo, dużo też duszę w sobie, nie chcę wybuchać bo on wtedy tez wybucha i jest gorzej.. ale pomaga mocno terapia?

 

co do ostatniego zdania to też tak mam, podczas gorszych dni, gdy jestem sama ze swoimi myślami

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Terapia zwłaszcza tą indywidualna jest dla mnie czymś w rodzaju oczyszczania się że wszystkich złych przeżyć.Już na drugim spotkaniu mówiłam o sobie obcemu facetowi i przynosiło mi to ulgę.Bo on nie krytykował nie wyśmiewał nie gadał że przesadzam i że mam się wziąć w garść.pierwszy raz byłam ważna wysłuchana.To było niesamowite. Potem było coraz łatwiej ale bywało też trudno.Np bałam się że jak zwrócď uwagę terapeucie że coś mi się nie podoba to on się obrazi i mnie wyrzuci ale jak pokonałam swój lęk i odważyłam się mu powiedzieć to on mnie pochwalił co dodał o mi odwagi. Terapia pozwala mi poznać swoje wnętrz trzebae.to często boli bo trzeba zmierzyć się z przeszłością trzeba wrócić do dzieciństwa żeby pozbywać się tych zmor .Jednym słowem jest ciężko i gdyby nie moja przyjaciółka z która tylko rozmawiam o tych spotkaniach i która mnie wspiera nie dałabym rady. o za nią wywalam uczucia pisząc wiersze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przeczytalam wieksza czesc Waszych wypowiedzi i moge sie pod nimi z czystym sumieniem podpisac. Ten problem dotyczy rowniez mnie, szczegolnie jesli chodzi o postrzeganie swiata, niektore emocje i reakcje.

Kilkakrotnie rozne osoby wspominaly o ich reakcji na krzyk, klotnie, awanture, agresje slowna i wszelkie pokrewne sytuacje. U mnie to jest stupor. Sztywnieje mi kark, staje sie jakby goracy i czuje paraliz, czuje jakbym nie byla w stanie zrobic nic, nawet uciec. Tylko tkwic tam i czekac az sie skonczy - bo kiedys sie skonczy przeciez. Na palcach jednej reki mozna policzyc, kiedy naprawde, z przekonaniem i pokonujac paralizujacy lek stanelam we wlasnej obronie. Zwykle staralam sie odwrocic uwage i usunac z pola razenia bezbolesnie - odsuwajac apokalipse na pozniej (bedac przekonana, ze ona i tak nastapi ale bede miala choc odrobine spokoju - a moze nawet mi sie poszczesci i nic sie nie stanie zlego - oczywicie nic sie nie stalo a ja odczuwalam taka ulge ze az wdziecznosc w stosunku do agresora).

I zawsze nurtowalo mnie: dlaczego, skad ten lek, czemu nie umiem jak wiekszosc bronic sie, wydrzec ryja jeszcze glosniej, rozbic talerz, okazac wlasna zlosc, gniew i agresje. Mam jakas blokade, nie potrafie chocbym bardzo chciala - bo przychodzi owa blokada - paralizujacy lek, i nic nie robie.

Matka byla micno zaburzona - czy schizofrenia, czy cos innego - nie wiem, nigdy nie zdiagnozowano bo sie nie leczyla psychiatrycznie. Jej zdaniem byla zdrowa tylko inni chcieli ja doprowadzic do szalenstwa i wykonczyc. Mania przesladowcza w czystej postaci. Wszystko moglo byc powodem jej oskarzen ze pomagam jej przesladowcom, nawet jak wyjrzalam przez okno to "dawalam znaki". Ojciec calymi dniami przesiadywal w pracy albo w klubie szachisty i mial wszystko w tyle, zreszta wcale sie nie dziwie, mial wybor. Ja niestety nie. Ze swoja rodzina malo na ten temat rozmawiala, zero konkretow tylko znaczace spojrzenia na mnie w sytuacji, gdy ktos pytal ja czemu taka przygnebiona albo czy cos sie stalo. "Jej spytaj, ona wie co sie stalo". I wiele podobnych sytuacji w tym stylu.

Ciagly lek, poczucie winy bez winy i powatpiewanie we wlasne zdrowe zmysly: czy to, co widze jest prawda - czy to, co ona mowi?

Mieszkalismy w domku na obrzezach miasta. Naokolo bylo ogrodzenie, ktorego nie wolno mi bylo przekraczac bez pozwolenia (z pozwoleniem zreszta tez). Jak sie bawilam w ogrodzie matka musiala mnie widziec - zreszta to sama zaznaczala. Wlasnego pokoju nie mialam (mimo iz byl w domu pusty pokoj, zamkniety na klucz), spalam w jednym pomieszczeniu z rodzicami dopoki nie zareczylam sie w wieku 20 lat. Wtedy wspanialomyslnie pozwolono mi spac w wolnym pokoju ale nie moglam sie zamykac na klucz.

Kontrola wszelkimi dostepnymi srodkami trwala dopoki nie wyjechalam na stale za granice kilkanascie lat temu. Pokazy teatralne, straszenie od dziecinstwa "smiercia rodzicow, za ktora ja bede odpowiedzialna". Wykonczymy sie przez ciebie, tatus umrze i zostaniesz sama. Ludzie sa zli, tylko czyhaja zeby cie wykorzystac. Nikomu nie wolno ufac. Jesli ktos bylk przyjazny, godny zaufania - udaje, chce sie wkrasc w laski. Jesli zdarzylo mi sie cos przykrego - a nie mowilam, nie ostrzegalam a ty glupia i naiwna, wierzysz ludziom a nie mamusi i tatusiowi.

W dziecinstwie przezylam molestowanie (wielokrotne, przez rozne osoby), mobbing w szkole (podsycany przez wychowawczynie) - rodzice wiedzieli o sytuacji w szkole ale bagatelizowali (przewrazliwona jestes, przesadzasz) albo obciazali mnie odpowiedzialnoscia za taki stan rzeczy (po co z nimi rozmawiasz, po co im pozyczasz to czy tamto, pani sie nie uwziela tylko chce zebys sie zglaszala na lekcjach - i codziennie pytanie czy sie zglaszalam - nie - dlaczego, to nie miej pretensji ze pani sie "uwziela" - to ostatnie slowo szyderczym tonem).

Do dzis nie mam tego silnego poczucia bezpieczenstwa, jakies namiastki. Czegos trzeba sie uchwycic. Moje zwiazki byly chybione, nie umialam wybrac odpowiednio. Nie mialam tej samoswiadomosci co teraz. Moje traumy sie tylko utrwalily.

Mam problemy z otwarciem sie, z mowieniem o swoich sprawach, problemach, emocjach, z okazywaniem ich. Ucze sie tego - czego przykladem powyzszy post. Na nauke nigdy nie jest za pozno, mam juz swoje lata - po gwarancji plus VAT ;)

I tez nie wszystko w dziecinstwa pamietam - traumatyczne wydarzenia owszem. Ale sa w moich wspomnieniach luki.

Przez wiele lat myslalam sobie: e tam, mobbing w szkole. Glupota dzieci. Przeciez jakos przezylam. Nic mi sie nie stalo, nikt mi krzywdy fizycznie nie zrobil. Albo molestowanie: to samo. Nikt mnie nie zgwalcil, lepiej zapomniec, to nic waznego. Usunac do kosza mentalnego.

Tylko dziwnym trafem nigdy nie mialam udanego zycia seksualnego. nie umialam byc spontaniczna - balam sie tego, utraty kontroli i przejecia jej, wykorzystania mnie bez mojej zgody; nie tylko -, obawialam sie, ze gdy ktos pozna moje prawdziwe emocje to je wykorzysta albo odrzuci mnie za nie. Bo w domu wolno bylo mowic tylko to, co rodzice chcieli uslyszec. Reszta byla karana odrzuceniem, osmieszeniem - czesto publicznym, na forum dalszej rodziny, zawstydzeniem i innymi, owczeznie powszechnie stosowanumi karami "niecielesnymi".

Porownywania. Powoli - dopiero teraz - uwalniam sie od tego.

Placz - mazgaj, beksa-lala, mazepa. Czekaj, bo jeszcze nie wiesz co to jest powod do placzu.

Smutek, cierpienie, bol, zranienie - co ty wydziwiasz, nie wiesz co to cierpienie i modl sie zebys sie nigdy nie dowiedziala. My przezylismy okupacje, bezrobocie itp to ty sie nie odzywaj ze swoimi bzdurnymi "klopotami" (szyderczy ton).

Ludzie plotkowali bo zawsze to robia. I kiedys uslyszalam ze rodzice "wzieli mnie z domu dziecka". Mozna bylo tak przypuszczac bo byli w srednim wieku, po 40-ce rzadko kiedy para decydowala sie na dziecko w tamtych czasach. I ja z tym przylecialam do matki z placzem ze ktos tak powiedzial. Matka na to: jak smiesz im wierzyc, to my dla ciebie tyle zrobilismy, masz dom, jedzenie na stole, ubranie a mnie zaraz serce peknie ze ty tak myslisz". Nie zapomne jej reakcji i tych wyrzutow, pretensji do mnie. I mojego potwornego poczucia winy, w ktorym niemal cala zatonelam.

Ludzie gadaja, bo tacy sa.

A kazdy z nas ma podswiadoma potrzebe przynaleznosci. Dziecko ma rodzicow i oni sa dla niego ostoja poczucia bezpieczenstwa. Tak jest ten swiat urzadzony, ze dziecko bez rodzicow, bez opiekunow - nie jest w stanie przezyc. Fizycznie i emocjonalnie.

Gdy moje dzieci dorastaly - czystym przypadkiem dowiedzialam sie, ze zostalam adoptowana w niemowlectwie. Potrzebowalam odpisu zupelnego aktu urodzenia do zezwolenia na pobyt staly za granica (pomijajac cala mase innych dokumentow). Wtedy poznalam dokladnie znaczenie pojecia: grunt usunal sie spod nog.

Dobra, na razie skoncze bo ten post zaczyna przybierac niepokojace rozmiary. Kiedys dokoncze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

My dzieci skrzywczone przez chore matki musimy sie trzymac razem :)

Dołączam do waszego, naszego grona. Moja matka też chorowała, miała mnie na wyłączność. Mieszkałam z nią, siostra starsza z ojcem. Nie wolno mi było spotkać się z nikim z rodziny, ojcem, babcią czy ciocią, z siostrą widywałam się sporadycznie. Matka kiedy dostawała szału wyrzucała mnie z domu, wszyscy dookoła byli źli, zmuszała mnie do wysłuchiwania historii jej życia a jak nie mogłam już tego znieść to byłam winna zdrady. Mam ogromne luki w pamięci z dzieciństwa. Jestem pod roku na terapii.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Matka mojej koleżanki też jest po rozwodzie i obecnie ma problemy psychiczne,

moze to i tak jest, ze kobiety nie radza sobie po rozwodzie, wyrzucaja sobie, ze moze mogly sie nie rozwodzic, ze moze to ich wina, jak sobie poradza,ze moze chcialyby zeby on wrocil ale jednak za bardzo skrzywdzil? i takie mysli moga byc zalazkiem zaburzen psychicznych

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Aneczak, witajcie.

Jeśli chodzi o moje dzieciństwo to też byłam pilnowana na każdym kroku.Na podwórku mogłam być tylko pod oknami na wycieczki klasowe nie jeździłam , na kolonie

też nie... Sama gdziekolwiek pojechałam jak miałam 17 lat.

Na pierwszą dyskotekę poszłam jak miałam 18 i to musiałam być

o 22 w domu.

Też zero prywatności.Rodzice nigdy nie pukali do mojego pokoju.Jak zamieszkałam z m . To ojciec też wchodził bez pukania do naszego pokoju.

M . Poznałam dopiero po śmierci mamy.dobrze że w ogóle udało mi się z kimś związać.Bo jakoś nie mierzyłam że to kiedyś nastąpi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie,

 

krece sie juz od jakiegos czasu w tym temacie, ale nie mialam odwagi napisac. Moja matka tez ma schizofrenie. Generalnie to nie pamietam, by wyrzadzala mi jakas szczegolna krzywde, ale pamietam, ze nigdy nie byla normalna. Moje wspomnienia? Moj okres dorastania to byl koszmar. Gdy pierwszy raz dostalam okres dala mi zwykla wate i zaczela sie glupio smiac. Moje biustonosze wywalila do smieci (dostalam je od kolezanki). Inne wspomnienie - kiedys mojemu ojcu (alkoholikowi) odbilo i zostal zamkniety w psychiatryku, w tym samym czasie matka tam juz byla (na oddziale, na tym samym pietrze). Przychodze ja odwiedzic, a tam ojciec, kilka pokoi obok niej... Nigdy tego nie zapomne... To bylo naprawde straszne i sama nie wiem, jak udalo mi sie samej jakos to wszystko ogarnac.

 

Pamietam, ze jako dziecko jej nienawidzilam, tez nie moglam zaprosic nikogo do domu.

 

Nigdy nikomu nie powiedzialam, ze jest chora, wstydzilam sie, sama nie wiem dlaczego. W obecnej chwili, mimo ze z nia nie mieszkam, jestem jej opiekunem prawnym. Widzialam jej zachowanie przy jej psychiatrze (musialam tam byc obecna) - strach czuc bylo "w powietrzu", probowala udawac "normalna", ale jej szalenstwo bylo widac. Chyba w tamtym momencie dopiero uswiadomilam sobie, jak bardzo ona jest chora.

 

Ogolnie to nie przypominam sobie zbyt wielu jej "wyskokow". Przez ostatnie lata jest spokojna, osowiala, choc nadal "slyszy glosy" i tak dalej...

 

Najgorsze dla mnie jest to, ze nigdy nie dostalam od niej jakiegokolwiek wsparcia, slowa otuchy, tzw. "kobiecych rad" (np. jak usunac plame po kawie). Zreszta wsparcia nie mam od nikogo, do teraz. Nie potrafie prosic o pomoc, ani mowic o swoich prawdziwych problemach. Uczucia jakos tam wyrazam, nie jest najgorzej :), ale nie mowie nikomu o moich prawdziwych udrekach (zapisuje je w pamietniku). Rowniez nie potrafilam jej przytulic "tak naprawde".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

gosc1245, Witaj w klubie .

Zrobiłaś pierwszy krok,żeby to wszystko z siebie wywalić. Pisz , to pomaga. Też pisałam pamiętnik,ale to nie to samo,co pisać do kogoś...

Ja oprócz chorej mamy miałam w rodzinie jeszcze ,,ciotke,, Mamy kuzynkę, bardziej chorą od niej. Tamta praktycznie nie wychodziła z psychiatryka, a jak wychodziła na przepustkę,to nie wracała. Wtedy przychodziła do nas. Pamiętam,ze strasznie sie jej bałam. Była dla mnie jak czarownica. Cała w zmarszczkach( chociaż miała koło 40 lat) bez zębów, z potarganymi włosami. Przychodziła , siadała w kuchni i paliła mnóstwo papierosów. Strasznie głośno mówiła. Ja cała się telepałam ze strachu, uciekałam do pokoju i ukrywałam się pod kołdrą. Nikt nigdy mnie nie pocieszył, nie dodał otuchy wtedy. Zawsze byłam sama ze swoim lękiem. Tak jest do dziś. Bo gdy mam napad lęku to nikt o tym nie wie. Ukrywam to w sobie,nie umiem rozmawiać na ten temat.Boję się że ta choroba jest dziedziczna i też kiedys mnie dopadnie...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Widze, ze wiekszosc z nas cierpi na zahamowanie okazywania lekow, problemow; obawiamy sie poprosic o pomoc, wsparcie a jednoczesnie bardzo tego potrzebujemy.

Czy jest w Was takze obawa, iz swoimi problemami zawracacie komus glowe, zabieracie czas (marnujecie go komus co jest niewybaczalne, bo w tym czasie ten ktos moglby zrobic wiele pozytecznych rzeczy dla siebie)? Ze jesli ktos chce przyjsc z pomoca to albo chce Wam udowodnic niekompetencje albo w przyszlosci to wypomni i zazada zadoscuczynienia, ktore moze byc o wiele wyzsze niz Wasze mozliwosci?

Mam gdzies w glebi zakodowane, ze nie mam prawa byc dla nikogo ciezarem. Ze to nie w porzadku. Z drughiej zas strony wiem, ze to nie jest normalne i zaburza wiele moich funkcji a takze blokuje pelny potencjal.

Mam swiadomosc ale ona swoje a nawyki swoje.

Juz prawie wychodzilam na wzgledna prosta bo nie mialam sytuacji tak mocno stresogennych - to wpakowalam sie w zwiazek z eksem, toksyczny - ktory te nawyki utrwalil.

Co do matki to pamietam i dobre, i zle chwile. Balam sie jej panicznie - nie tyle jej co jej gniewu i nieobliczalnosci. Zycie na bombie z opoznionym zaplonem ktora jak wybuchnie to prosto w twarz i tylko mnie. Wy pewnie mieliscie tak samo wiec tlumaczyc nie ma potrzeby. A co najgorsze - nie ma sie gdzie schowac przed wybuchem, nawet jesli wiesz, ze on nastapi - wszedzie pusta przestrzen. Z domu nie uciekniesz bo paralizuje cie strach - zreszta dokad? Skoro w kolko przez lata powtarzali Ci ze to jedyne miejsce na ziemi i ze bez nich zginiesz marnie z glodu i chlodu? Ze ludzie tylko na to czekaja i Cie zniszcza, zgnebia i jeszcze sie beda z Twojej glupoty smiali? Tu jest Twoj dom, tu jest Twoje miejsce, tu jest mamusia i tatus. Ktorzy tak wiele dla Ciebie zrobili ze nikt by nawet 10 czesci tego nie zrobil i nalezy im sie za to szecunek i wdziecznosc. Bo chodzilabys gola i bosa. A jak sie nie podoba to Cie mozemy do siostr do ochronki (sierocinca) odeslac (TAK! Slyszalam te slowa kilkakrotnie), albo do poprawczaka (za to, ze nie chcialam jesc ryzu z jablkami na przyklad). Bylam takim zahukanym, cichym dzieckiem - choc naprawde bylam zupelnie inna. I to ciagle uczucie ze jestem za wszystko odpowiedzialna (mam to do dzis) i poczucie winy. Nie wiem za co - chyba za zywota.

Moim marzeniem jest pozyc kilkanascie, moze nawet kilkadziesiat lat jeszcze bez tego balastu. Walcze z nim od ok 10 lat. Dopiero. Niestety, wczesniej jakos nie myslalam w tych kategoriach ale jak to mowi przyslowie: lepiej pozno niz wcale.

Nie musze sie juz zajmowac zadnym toksykiem, nikt nie zabiera mi czasu ani uwagi - moge sie zajac wreszcie soba.

Jak patrze wstecz to widze, ze zawsze jakas toksyczna osoba zabierala mi czas, uwage i dawala w zamian kolejne traumy - a ja nie umialam sobie z tym radzic. Cierpialam, bylo mi zle ale bylo mi rownie ciezko sie uwolnic. Jak mi sie juz udalo to odetchnelam, nabralam sil i wpier*lam sie z kolejne lajno, z wyzszej polki.

Jedyna pozytywna rzecza jest to, ze radze sobie w kazdych warunkach, sama, calkiem zgrabnie. Choc wciaz gdy jakas trudnosc sie przytrafia to na chwile panikuje bo wiem, ze jestem z tym sama i wciaz nie wierze do konca, ze dam rade. A mam owa blokade zeby prosic o pomoc. Kolo sie zamyka.

Czesto zadaje sobie pytanie, czy nadal na swiecie istnieje bezinteresownosc, bezwarunkowosc. Zaznalam jej na bardzo krotko - stosunkowo krotko, bo dwa lata. Nie zdazylam uwierzyc, ze zasluguje na to jak kazdy czlowiek. I ze jest to cos naturalnego. Wciaz czuje zal. ze nie umialam tego wlasciwie wykorzystac w przyszlosci. Zreszta to juz inna historia.

Potrafilam dawac z siebie wiele, pamietac o innych - chyba w imie podswiadomej wiary, iz kiedys ktos mi to odda. Traktuj innych tak jak chcesz, by Ciebie traktowano. Daj im wiele to jest nadzieja, ze choc czesc z tego kiedys los Ci odda.

Dziwne - znam prawie wszystkich, ktorzy sa w jakis sposob blisko mnie, wiem co lubia, jakie maja zainteresowania i nigdy nie chybiam z prezentem (jesli oczywiscie daje go z przekonania a nie "bo sa urodziny" czyli cos pozytecznego i uniwersalnego jak butelka dobrego alkoholu). Wroc - tak bylo przez lata, teraz owa zdolnosc zaczyna we mnie zanikac. Z pustego i Salomon nie naleje. Ale jest to wciaz ze mnie jako zaleta, umiejetnosc patrzenia w drugiego czlowieka, czytania w nim jak w ksiazce, sluchania i obserwacji.

Ergo - nie ma tego zlego, co by na dobre nie wyszlo :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jedyna pozytywna rzecza jest to, ze radze sobie w kazdych warunkach, sama, calkiem zgrabnie.

Potrafilam dawac z siebie wiele, pamietac o innych - chyba w imie podswiadomej wiary, iz kiedys ktos mi to odda. Traktuj innych tak jak chcesz, by Ciebie traktowano. Daj im wiele to jest nadzieja, ze choc czesc z tego kiedys los Ci odda.

tak bylo przez lata, teraz owa zdolnosc zaczyna we mnie zanikac.

pod tym moge sie podpisac. Ale nie jest mi z tym zle bo nauczylam sie zdrowego egoizmu i zaczelam myslec o sobie

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zdrowy egoizm, ktory w dziecinstwie byl uznawany za chory egoizm, samolubstwo, aspolecznosc (znam te wszystkie pojecia w formie przymiotnika laczacego sie z moim imieniem) a jesli taka jestes to nie zaslugujesz na troske, milosc i zainteresowanie. Jestes zla. Wszyscy inni sa lepsi od ciebie.

Te informacje przekazuje osoba, ktora domaga sie 100% uwagi dla siebie, bez reszty. Osoba gleboko zaburzona, ktora jakikolwiek przejaw niezaleznosci potraktuje jak nielojalnosc. A nielojalnosc to grzech smiertelny wedlug dekalogu osoby zaburzonej.

Tez sie ucze zdrowego egoizmu, asertywnosci. Jak sie tego nie dostalo w standarcie to trzeba samemu jakos, metoda prob i bledow, sobie wypracowac.

Mowienia: "nie" chyba juz sie nauczylam i nie odczuwam leku, strachu, winy gdy chce odmowic. A tak bylo bardzo dlugo. Jak mi cos nie pasuje mowie "nie" i niech ten ktos teraz zrobi z tym co chce.

 

Przyszedl mi na mysl taki suchar:

Salcia z Ickiem w sypialni, w nocy. Icek nie moze spac, wstaje, chodzi po pokoju...

Salcia: Icek, a co ty nie spisz? Chory jestes?

Icek: Nie, Salci. Oj, klopot, mam Szmulowi z naprzeciwka oddac sto zlotych i martwie sie, bo nie mam z czego.

Salcia wstaje, otwiera okno i krzyczy:

- Szmul, Szmul! - wola. Slychac odglos otwieranego okna:

Szmul: - Salci, tys zwariowala ze po nocy mnie wolasz? Co to za wazna sprawa?

Salcia: Icek mowi, ze nie odda ci tych stu zlotych! a do Icka: - Widzisz? Teraz niech on sie martwi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Oj tak asertywności i mi cholernie brakuje :( Przykład z dzisiaj z pracy: wchodzi moja szefowa i sie pyta tonem raczej informującym,czy może zemną wracać po pracy... nie powiedziałam nie, :( Nigdy nie odmawiam,wolę zmienić swoje plany i się podporządkować zachciankom innych...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ujme to inaczej - nie mam nowych znajomych a z dawnymi, "starymi" po pierwsze: znamy sie za dobrze a po drugie: widujemy sie rzadko.

Trudno wiec powiedziec.

Z wiekszoscia osob, ktore znam kontakty sa powierzchowne i nie ma nawet potrzeby korzystania z asertywnosci, ale jesli dojdzie do sytuacji gdy np trzeba cos reklamowac czy odciac sie od czegos - nie mam z tym problemu. Nie odczuwam az takiego leku jak kiedys gdy upominam sie o swoje choc nie jest to jeszcze 100% bo bywa, iz ten lek skads tam wychynie. Teraz przynajmniej wiem co to jest i dlatego zamiast sie poddac - walcze z tym. Pomaga mi swiadomosc tego, co czuje i to, iz moja emocja nie dotyczy sytuacji obecnej ale jest echem z przeszlosci. Wtedy bylam bezradna jako dziecko (wszyscy bylismy) - teraz mam w zanadrzu cala mase narzedzi ktorych ucze sie uzywac.

Jest lepiej ale mogloby byc jeszcze lepiej. Dlatego jestem tutaj, miedzy Wami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×