Skocz do zawartości
Nerwica.com

Co by było gdybym przestał/a ją/jego kochać....?


pikpokis

Rekomendowane odpowiedzi

Usagi87, Witaj kochana po latach:( Przykro że znowu tutaj trafiłaś. Jak widzisz ja też kilka miesięcy temu po prawie rocznej przerwie...

Przepraszam, że wcześniej tutaj nie zajrzałam i nie odczytałam Twojego postu...

Napisze Ci coś później bo jestem w pracy i nie mam teraz czasu napisać coś mądrego i wspierającego, ale na pewno napisze. Jakby co wysłałam Ci wiadomość na gg bo chyba masz ten sam numer.

Trzymaj się i wyślę PW!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

I znowu cholera, znowu :cry: Raz w jedną stronę, raz w drugą... Jak to cholerstwo zwalczać?! :( Cały zeszły tydzień byłam wściekle zazdrosna o przyjaciółkę mojego faceta, kombinowałam, żeby spędzać z nim jak najwięcej czasu sam na sam a od piątku znowu dopadły mnie te koszmarne myśli :why: Że to może nie to, że po co, że może mi nie zależy... To jest jakaś masakra!

 

Wracam tu i czytam posty, żeby sobie uświadamiać, że nie tylko ja tak mam i że TO MINIE... Ale tak trudno... :cry:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Miss_Stardust, wiem co czujesz kochana, to wszystko jest bardzo trudne. Mi też bardzo pomagało czytanie po kilkanaście razy tych samych postów. Jedno jest pewnie czuję się dużo lepiej i wierze że ten koszmar kiedyś się skończy i tego wam życzę kochani i kochane:)

Miłej niedzieli Wam życzę:)

Pozdrawiam

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

inka87 dziękuję za słowa otuchy, ja też wierzę, że będzie dobrze - bo w końcu to wszystko to wina choroby, a ona nie może wiecznie trwać, musi w końcu dać za wygraną. Mój chłopak jest wspaniałym człowiekiem i zanim to wszystko się zaczęło byłam z nim najszczęśliwsza na świecie, dlatego nie zamierzam się poddawać. Ten wątek bardzo pomaga "przypomnieć" sobie, gdzie leży przyczyna, "początek" tych destrukcyjnych pomysłów, a jest nią zwyczajnie choroba. Oby do przodu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam 17 lat i jestem z chłopakiem 1,5 roku. Od września zaczęło

się trochę psuć miedzy nami i ja bardzo to przeżyłam. Zawsze byliśmy

ze soba bardzo blisko. Pewnego wieczoru gdy z nim rozmawiałam pomyślałam

że tracę z nim więź.. wystraszyłam się tego bardzo poczułam się

dziwnie zrobiło mi się gorąco cięzko mi się oddychało czułam taką

pustkę cała drżałam nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Wydaje mi

się że od tamtej pory się zaczęło. Pewnego razu też poczułam że nie

chcę żeby mniedotykał byłam w takim złym stanie chciałam gdzies uciec

zostać sama i to mnie jeszcze bardziej wystraszyło. Czułam się tak

okropnie bałam się z nim spotykać rozmawiać żeby tylko nie przyszła

ta okropna myśl. Nie miałam siły wstawac z łóżka schudłam 3 kg nic

mnie nie interesowało. Teraz gdy wiem że to może być nn jest lepiej...

Choć lęk nie odchodzi. Ja nie mam teraz w ogole życia. W mojej głowie

siedzą tylko te mysli! to jest straszne. Różne rzeczy wymyslam. Ciągle

szukam potwierdzenia że go kocham. Wczoraj miałam lepszy dzień.. na

chwile zapomniałam. Śmiałam się, nie odstępowałam ukochanego na krok.

Niemogłam się odkleić. Ale zaraz przyszedł lęk. Boję się że to nie

nn... Ze moje uczucie wygasło. Ale ja w głębi duszy czuje ze to jest ten

jedyny. Ta miłość to najwspanialsza rzecz jaka mnie spotkała. Nie

wierzyłam w soje szczęście. Do czasu... Dzisiaj było mi tak źle ze

kręciło mi się w głowie, chciałam wymiotować... Bolało mnie to że

patrze na niego i nie czuję nic. Boję się ze sie poddam... Wizytę u

psychiatry mam umówioną ale jak mam opowiedzieć o sowim problemie?

 

-- 03 lis 2011, 15:29 --

 

chyba zostałam z tym sama...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

asia17, opowiedzieć o problemie tak jak czujesz, masz być prawdziwa, autentyczna :smile: to po pierwsze, psychiatra wyda diagnozę i prawdopodobnie skieruje Cię na terapię, tego rodzaju natręctwo faktycznie jest trochę hmm trudne, bo ciężko jest stwierdzić czy to faktycznie ono czy uciekanie przed prawdą w chorobę... jednak co by to nie było warto zadać sobie kilka pytań i spróbować (o ile to możliwe) na chłodno ocenić swój związek : Jak mój partner mnie traktuje? Czy odnosi sie do mnie z szacunkiem? czy szanuje moje zdanie? czy jest moim przyjacielem? Czy przy nim chce się rozwijać? Czy czuję się dowartościowana? spełniona przy nim? czy jego zachowanie, słowa, gesty sprawiają że czuje się szczęśliwa? czy może stosuje on wobec mnie przemoc fizyczną (bije, popycha etc) a może słowną (wyzywa, zastrasza, wyśmiewa, kpi, poniża, jest złośliwy, umniejsza, ośmiesza przed innymi, stosuje szantaż emocjonalny)? na ogół wiemy jak jest naprawdę ale wolimy trochę koloryzowac, usprawiedliwiać.. wynika to rzecz jasna z niskiego poczucia własnej wartości w stylu jak on może kochać kogoś takiego jak ja... ja nie zasługuję na niego/ na nią i generalnie ciesz się tym co masz bo nic lepszego ci sie nie trafi i tak nikt inny cie nie zechce... te ostatnie zdanie może i były brutalne ale nie chciałam nikogo wystraszyć, ja swego czasu też zrobiłąm taki bilans na szczęście wyszło na plus czyli dla takiego faceta warto :) Jedyne co chciałam podkreślić panowie i panie jeśli wiecie że wasz partner to człowiek kochany i wartościowy, to walczcie ile sił już dajcie spokój z tymi uniesieniami z pierwszych miesięcy związku trzeba sie uspokoić troche, jakość związku buduje się cały czas, trzeba umieć rozmawiać, ale tak prawdziwie szczerze nie obrażać sie jak dziecko nie robić wyrzutów, nie ukrywać tego co nas boli :) ale jeśli nasz partner to wampirek emocjonalny, jeśli wysysa z nas energię i siły, jeśli potrafi nas poniżyć, upokorzyć, ośmieszyć sprawić że czujemy się źle, niepewnie, jednym słowem jeśli dowala nam to powiedzmy sobie szczerze może i egoistycznie: Zależy mi na sobie,na MOIM szczęściu, chronię swoją psychikę więc czas się pożegnać. Jestem wartościowym człowiekiem i na pewno prędzej czy później ktoś na horyzoncie się pojawi, kiedyś na terapii rysowaliśmy tort, skłądał się z wielu kawałków partner/miłość był jednym z nich, a nie całym tortem, poza tym przyjaźń, praca, hobby, zdrowie, rozwój, zadbajmy o to żeby nasz tort miał wiele kawałków, wtedy po utracie jednego nie tracimy całego życia i świata, a i dla partnera i dla siebie będziemy ciekawszymi ludźmi, którzy coś robią, działają, stają sie lepsi, a nie jak bluszcz uwieszają sie i niedają sobie ani jemu oddychać.... poza tym trzeba mieć swoją przestrzeń, jakiś kawałek tylko włąsny nie można zlewać sie z partnerem to nikomu nie służy, prawdziwa miłość to nie znaczy trzymanie sie za rękę 24 na dobe, buzi buzi i sto smsów i ciągłe wzdychanie czasem może nam sie nie chcieć i to normalne, trzeba troche luzu i oddechu w tym a będzie dobrze!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja uważam że to najlepszy człowiek na świecie! Nigdy mnie nie wyzwał, nie obraził.. Wiadomo sprzeczki były i poważniejsze kłótnie, ale na poziomie. Dlatego boli jeszcze bardziej, że coś takiego się dzieje w mojej głowie.. Nawet nie wiem już kim jestem. Wszystko mi się pomieszało... Chyba znów stan depresyjny. Gdy się cieszę, zapominam o problemie na chwilę to jest super, tak jak dawniej... Ale wiadomo co sie dzieję poźniej.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czy ktoś tu jeszcze jest ?? ożywmy te forum... Opowiedzcie o swoich problemach, co czujecie itp.

Ja ostatnio mam myśli, że na niego nie zasługuję, że nie będę mu kiedyś robiła dobrych obiadów bo nie mam do tego ręki, boję się że nie będę dobrze sprzątała, a on lubi mieć porządek. Myśle i boję się że mógłby mieć lepsza :((((

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

siema, dawno mnie tu nie było. tak dla przypomnienia: moj problem polega na tym że " nie potrafię kłamać dziewczynie na której mi zależy". Z początku można pomyśleć: super, nadaje się na męża ale to jest właśnie przekleństwo i już mowię dlaczego. Wyobraźcie sobie że mam dziewczynę, która pyta się mnie: ładnie wygladam? Facet powinien bez względu na wszystko odpowiedzieć : tak kochanie, wyglądasz bosko. Ale ja nie potrafię kłamać kobiecie, z którą jestem w związku. Najgorsze jest to że nie potrafię często zdecydować czy źle postąpiłem w stosunku do mojej dziewczyny czy nie. Wtedy myśli nie dają mi spokoju i chodzę zmartwiony i w głowę dostaję. Myśli znikają dopiero po tym jak powiem dziewczynie o co chodzi. często ona stwierdza że to błahostka i że nie muszę jej przepraszać za takie pierdoły itd. Ale ja nie potrafię rozróżnić kiedy przekroczyłem ze tak powiem .. zasady "fair play" Myśli stają sie tak natrętne że zrywam z kobieta ktora kocham bo juz nie wytrzymuje (zresztą ona tez nie ma łatwo). oczywiście problem z samego topicku też wystąpił. Jeny.. krok mnie dzielił od samobójstwa albo wariactwa. a teraz? jestem sam.. boje się związywac z kobietami, wole pozostawać z nimi w przyjaźni. Poza tym boję się że gdy będę z kobietą już jakiś czas to znajdę w jej wyglądzie jakieś defekty które sprawią ze nagle przestanie mnie się podobać. trudno jest mi okazywać uczucie miłości kobiecie ktora nagle wydaje mi się obrzydliwa, pomimo tego że ją kocham.

co wy na to?

pozdrawiam :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

witam

troche ciezko sie mi bylo przelamac zeby tu cos napisac ale po wczorajszym wieczorze zdecydowalem sie poszukac gdzies pomocy.chodz by slowa otuchy. mam podobna schize co cyc454 ale od poczatku bo jak nie napisze wszystkiego to mnie tez bdzie dreczylo. jestem z wspaniala dziewczyna juz prawie 5 lat. historia naszego zwiazku jest tez bardzo zagmatwana jak moja psychika. moja obecna dziewczyna jest (byla) przyjaciolka mojej bylej dziewczyny.poznalismy sie gdy bylem juz w zwiazku z moja byla(to byl pierwszy moj powazny zwiazek). pamietam pierwszy dzien jak ja poznalem... przyjechalem z niespodzianka do mojej bylel. mialem byc na wakacjach ale przyjechalem wczesniej. moja byla nie zabardzo sie cieszyla ze przyjechalem i niezabardzo na mnie zwracala uwagi ale spedzielem z moja obecna dziewczyna wspanialy wieczor. pamietam go jak dzis. przel 3 lata trwania mego zwiazku Klaudia (moja obecna dziewczyna) zawsze byla kims wyjatkowym dla mnie z kim moglem porozmawiac nie czujac ograniczen, dobrze sie bawic, zawsze byla wsparciem dla mnie, byla naprawde kims wyjatkowym. moja byla po czasie zaczela watpic w nasz zwiazek i milosc (paradoks teraz robie to ja) i przez dlugi czas zylem w nie wiadomej sytuacji raz chciala byc ze mna raz nie chciala. zrywala ze mna na wakacje zeby sie mogla pobawic (zdradzac mnie)z innym facetami w ramach testu czy to jest milosc itp. ja sam po czasie zaczalem w to wszystko watpic w sens tej milosci i tego zwiazku. i sam zaczalem sie zastanawiac czy to jest milosc. calujac ja nie wiedzialem o czym mam myslec lub myslalem o tym czy o tamtym. mysle ze to byly zalazki tego co mnie teraz dopadlo. po wielu dniach cierpien czy to ze strony mysli czy bylej dziewczyny zaczynalem miec dosc tego. i tak doszlo do sylwestra na ktorym poklucilem sie z bylą dziewczyna jak zeszta nie raz. i sylwestra spedzilem z moja obecna dziewczyna co skonczylo sie wyladowaniem w lozku. nie wspomnialem ze wiedzialem ze moja obecna dziewczyna byla mna zauroczona zanim zaczalem byc w zwiazku z byla. moj zwiazek przetrwal jeszcze tylko pare miesiecy ona zerwala ja sie pogodzilem z tym i powoli zaczalem sobie jakos zycie ukladac. a jako ze ja nie jestem typem samotnika i nie lubie byc sam to troche myslalem nad tym zeby byc z moja obecna dziewczyna. zdecydowalem sie do niej odezwac i udalo sie zostalismy para. tylko ze Klaudia nie chciala mowic nic mojej bylej o tym. wiec trzymalismy to w sekrecie.po jakims czasie odezwala sie byla z prosba o spotkanie. gdy sie spotkalismy odstawila scene ze nie moze zyc bezemnie itp. a jako ze nie bylo to dlugo po naszym rozstaniu to uleglem jej. na jedna noc to byl moj blad przyznaje sie bez bica. dalem dupy na calej lini. ale czulem z jak z nia zostane to moje zycie nie bedzie szczesliwe. i czulem ze to juz nie jest to. ze nie chce tego ciagnac. dzieki bogu moja kochana Klaudia wybaczyla mi to i od tego momentu stalismy sie szczesliwa para. w czym rzecz. na poczatku naszego zwiazku moja mama zadala mi pytanie czy czuje to samo co czulem do mojej bylej. nie wiem czemu bojac sie negatywnej oceny tego wszystkiego co dawalo mi tyle szczescia i znegowania tego powiedzialem ze tak ale prawda jest taka ze to nie bylo to samo. inne gdyz moja Kochana Klaudia jest inna osoba niz moja byla inaczej to wszystko sie toczylo inaczej to wygladalo. ale balem sie ze sie okaze ze to nie to ze ktos mi zaprzeczy powie ze to wcale nie jest to i to zrujnuje to wszystko wiec powiedzialem tak chociaz czulem ze jest inaczej. i mysle ze to byl punkt zapalny tego wszystkiego. poczulem sie klamca, klamca w dobrej wierze. klamca by byc z ta osoba i czuc sie wkoncu szczesliwy. drugim punktem bylo co powiedziala mi byla gdy sie spotkalismy po paru miesiacach. powiedziala ze to nigdy nie bedzie milosc. te dwie rzeczy pociagnely jak gdyby lawine zaczalem laczyc te dwie rzeczy w calosc. jest jeszce 3 rzecz raz bedac z kolegami popijac sobie troche poinformowalem ich o tym ze jestem z Klaudia byli zdziwieni ze z nia jestem a ja nie wiedzac dlaczego powiezdialem cytuje ( o co Ci chodzi przeciez jest ladna) jak bym sie bronil przed tym ze jestem z Klaudia (nigdy nie uwazalem jej za super ladna ale to nie bylo jej atutem tylko wnetrze). te 3 rzeczy w sumie zadania mysle ze byly moim punktem wyjsciowym do wszsytkich tych zlych mysli. czuje sie winny tego co powiedzialem i czuje ze to odcisnelo na mnie pietna. te slowa zaczely u mnie mysli czy faktycznie ja kocham? czemu sklamalem mamie ? balem sie prawdy? czy uwazam ja za brzydka? i tak borykam sie z tym poczuciem winny i natretnymi myslami. ktore zaczely sie zwiekszac i przeszkadzaja mi w czerpaniu radosci z tego zwiazku. gdy na nia patrze zastanawiam sie czy jest ladna czy ja kocham. wynalazlem w niej defekty urody (wsumie to ona je wynalazla gdyz powiedziala mi o swoich kompleksach ktore zaczalem zauwazac choc na poczatku nie mialy wogole znaczenia. dalej nie maja gdyz nie liczy sie dla mnie jak wyglada tylko kim jest) i tak sie to wszystko toczy od jakis 3,5 roku. szaleje za ta dziewczyna naprawde ale te mysli mnie zabijaja. gdzy nie mysle jest wszystko cudownie. boje sie ze przez te mysli zerwe kiedys z nia chociaz nie chce tego. wrecz przeciwnie chce z nia zalozyc rodzine miec dzieci. tylko nie z tymi myslami. przepraszam ze sie tak rozpisalem a to i tak nie wszystko ale to kiedy indziej. pozdrawiam wszystkich i dziekuje

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Coldplay -Mariusz to nie tak...Zaczynasz miec ( lub może już masz ) depresję z powodu tzw. nieodwzajemnionej miłości i stąd te złe myśli. Może rozmowa z psychologiem by pomogła co? Czasem pomagają obiektywne wskazówki lekarza i człowiek zaczyna inaczej patrzec na swoje problemy lub się ich "pozbywa"-czego życzę Ci z całego serca.Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

:why::why::why:

witam

historia mojego życia jest pogmatwana...od 3lat udany związek,partner zakochany we mnie po uszy...

a we mnie odzywają się złe demony sprzed roku... wtedy pomogły leki...dziś nie pomagają leki, we mnie jest jakaś złość i histeria...kocham go ale katuje się myślami, że musimy się rozejść...że nie mam życia bez niego ale go nienawidzę...że on jest potworem chamem i dupkiem /bo np nie umył po sobie szklanki...

uczucia są dla mnie straszne silnie, nagle wpadam w furię i jestem bardzo agresywna, za chwilę płaczę histerycznie lub tępo wpatruję się w ściany i wmawiam sobie, że nic już nie ma sensu.../tylko te silne emocje są związane z bardzo drobnymi sprawami - a to ogląda filmik na necie zamiast ze mną porozmawiać, a to źle odłożył sztućce...a to źle spojrzał...wyszukuję sobie powody....

wiem co robię - chcę odsunąć się od wszystkich, zamknąć sama, cierpieć sama, krzywdzić się...a on jest tu tak blisko i mi na to nie pozwala...stąd moja agresja i nienawiść...napady furii.. :silence:

 

:(

jak ja mogę go tak krzywdzić...

 

 

OOoooo widzicie znów zaczynam teraz sobie wmawiam, że on jest doskonały a ja go krzywdzę więc muszę odejść, żeby on nie cierpiał...

jestem nienormalna... :why:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

haha szukam terapeuty bo już sił nie mam...

 

mój psychiatra / wychodzę z nerwicy/wali mi tylko lekami.../które uwielbiam i samo to jest złe- pierwsza myśl zawsze -moje tableteczki!

a ja już coraz lepiej definiuje swoje emocje, rozpoznaje zachowania, poznaje ten pokrętny mechanizm...ale nie umiem nad nim zapanować...

 

jeszcze...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

haha szukam terapeuty bo już sił nie mam...

 

mój psychiatra / wychodzę z nerwicy/wali mi tylko lekami.../które uwielbiam i samo to jest złe- pierwsza myśl zawsze -moje tableteczki!

a ja już coraz lepiej definiuje swoje emocje, rozpoznaje zachowania, poznaje ten pokrętny mechanizm...ale nie umiem nad nim zapanować...

 

jeszcze...

Dobrze powiedziane: jeszcze

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

prochy nie rozwiaza Twoich problemow...moga wspomoc terapie

 

wiem...

sama do tego doprowadziłam... wybrałam sobie psychiatrę który kasuje pieniądze i robi to czego ja chce - daje mi leki.../bez zbędnych pytań

teraz je odstawiłam, ale nie wyleczyłam się ze starych demonów, a nawet rosną one w strasznym tempie, i już sił i rozsądku mi brakuje żeby z nimi walczyć...

wiem, że sama nie dam rady, ale nie mam nawet dobrego terapeuty, a znów szukać kogoś z internetu w ciemno tak iść...

 

taka huśtawka od furii i agresji/nienawiści do wszystkich/po nienawiść do samej siebie jest straszna...

nie umiem złapać dystansu...

na wątku o agresji napisałam jakie cuda potrafię wyczyniać...aż mi wstyd...jeszcze nikomu się do tego nie przyznałam...do sprawiania sobie bólu, kopania w przedmioty...

 

ehh... :why:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

prochy nie rozwiaza Twoich problemow...moga wspomoc terapie

 

wiem...

sama do tego doprowadziłam... wybrałam sobie psychiatrę który kasuje pieniądze i robi to czego ja chce - daje mi leki.../bez zbędnych pytań

teraz je odstawiłam, ale nie wyleczyłam się ze starych demonów, a nawet rosną one w strasznym tempie, i już sił i rozsądku mi brakuje żeby z nimi walczyć...

wiem, że sama nie dam rady, ale nie mam nawet dobrego terapeuty, a znów szukać kogoś z internetu w ciemno tak iść...

 

taka huśtawka od furii i agresji/nienawiści do wszystkich/po nienawiść do samej siebie jest straszna...

nie umiem złapać dystansu...

na wątku o agresji napisałam jakie cuda potrafię wyczyniać...aż mi wstyd...jeszcze nikomu się do tego nie przyznałam...do sprawiania sobie bólu, kopania w przedmioty...

 

ehh... :why:

Mam nadzieję że to odstawienie było skonsultowane z lekarzem?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

nie

chyba zauważył mój brak bo przestałam przychodzić po leki...

 

powoli zmniejszałam dawki, Ketrel odstawiłam jakoś bez problemu - skończyły się koszmary, potrafię spać...po parogenie miałam zawroty głowy, ale też jakoś przeszło...hydroxyzynke brałam jeszcze od czasu do czasu, i jej najbardziej mi brakuje...no dobra ketrel też był niezły :)

mój psychiatra nie był z tych co by się przejmował ile czego i kiedy biorę....

 

rok temu po pracy gdzie byłam ofiara mobbingu i znęcania się nad pracownikiem/zastraszania itp/stwierdzono u mnie nerwicę/nie wiem czy słusznie...(wygryzmoliłam wielki post ze swoją historią ale mi się skasował zanim go dodałam...(już prawie miałam napad szału ale się opanowałam)...

miałam silne objawy somatyczne / i to one nie mój stan ducha mnie zaniepokoiły/omdlenia, bezsenność, duszności, drżenie rąk, przewlekła biegunka, zaburzenia odżywiania z którymi walczę do dziś -zwłaszcza z napadami obżarstwa,wymioty-ze strachu przed szefem potrafiłam się porzygać i popuścić, brak możliwości skupienia się, ciągłe przemęczenia (w sumie pracowałam 30dni w miesiącu po 12-14h więc co się dziwić, a spać nie mogłam, a jak spałam to śniły mi się martwe zwierzęta-że leżą na mnie, dookoła mnie itp... )zresztą to długa historia...

 

trafiłam do lekarza pierwszego kontaktu, badania, skierowanie do psychiatry...ale ja polazłam prywatnie/długie terminy w NFZ...do tego byłam na spotkaniu z psychologiem ale to była jakaś porażka...więc zrezygnowałam...a psychiatra dał mi leki, ja zaczęłam brać i tralalalala

 

teraz mam już dobrą pracę, rozwijam się mam perspektywy, życie mamy stabilne, zdrowy szczęśliwy związek...

a mnie moje demony przerastają...

nie mam objawów somatycznych jak wcześniej, napadów panicznego lęku/albo czuje nienawiść, albo mi wszystko wisi...jedyny lęk-to boję się siebie samej i mojej choroby...niepokojące jest też obsesyjne sprzątanie-ścieram nieistniejące okruszki z blatu, szaleje z chlorem aż nie zaczną mnie piec ręce...oczywiście nie zawsze...

po prostu czasem mam taki napad...

czuję albo złość, albo obojętność, mam problem z odczuwaniem spokoju i szczęścia...

 

nie wiem czy diagnoza - nerwica - była dobra

w najbliższej rodzinie miałam schizofrenię - ale kto wie czy diagnozy były dobre?-mój dziadek/od strony matki i moja ciotka/siostra matki, moja mama-depresja i próba samobójcza - do dziś pamiętam ślad na po sznurze i paniczny lęk o nią...

 

czyli co-jestem obciążona genetycznie nic tylko iść się wieszać...

kurna

a wszyscy mnie mają za silną przebojową babkę, trochę spiętą ostatnio ale bardzo dominującą...

gdyby wiedzieli jak jestem zgubiona...

 

ps jeszcze nigdy tyle o sobie nie powiedziałam/napisałam nikomu głośno ups!

jest w poznaniu jakiś dobry terapeuta?

ps2 mam 27lat... :(:why:

 

-- 29 cze 2012, 00:08 --

 

ps 3 -zaśmiecam wątek więc już znikam...tylko dodam że: nie potrafię mieć dystansu do siebie, najmniejsza uwaga budzi mój popłoch, mam wrażenie że wszyscy widzą moje błędy, że jestem gorsza, niedobra, że jestem nic nie warta, wyglądam jak śmieć i czuję się jak śmieć, mój facet jest ze mna z przyzwyczajenia i wygody (choc rozsądek mówi mi że to nieprwda w końcu jestem wariatką i wytrzymać ze mną koszmar), nienawidzę siebie, nienawidzę wszystkich dookoła, najchętniej zniknęłabym gdzieś na końcu świata sama, nikt mnie nie lubi, na nikogo nie mogę liczyć, jestem sama na tym świecie, wszyscy czegoś ode mnie chcą, nikt się mną nie interesuje, jestem egoistką, przecież moi przyjaciele mnie kochają, chłopak i mama też, jak ja mogę być taka niedobra, jestem gruba :why: ooo oto przykład moich myśli w kółko tak samo...w kółko tak samo...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam. Mam problem. Chciałbym wiedzieć czy to co mi dolega może być jakąś nerwicą. Szczerze mówiąc to mam taką nadzieję. Od 3 miesięcy jestem w szczęśliwym i udanym związku. Nie mam słów na to by opisać jak ze swoją dziewczyną się emocjonalnie, psychicznie zbliżyliśmy. Do czasu aż wyjechała na tydzień. W połowie jej wyjazdu wpadła mi do głowy myśl "czy ją kocham?". Wtedy zaczął się koszmar. Pierwsze miałem ogromne wyrzuty sumienia za to, że tak w ogóle pomyślałem i zrobiło mi się źle z tego powodu. Wiedziałem, że to oczywiste, że ją kocham. Czułem to przecież cały czas jak byliśmy razem i cały czas jak tęskniłem za nią. Potem jednak to pytanie nie chciało mi wyjść z głowy. Uporczywie siedziało. Ja ciągle odpowiadałem tak samo bo byłem pewien swych uczuć, mimo to zacząłem czuć straszny strach. Chodziłem w kółko po pokoju. Zadzwoniłem do dziewczyny i porozmawialiśmy chwilę, poczułem ulgę jednak nie na długo. Kiedyś była podobna sytuacja i moja dziewczyna powiedziała, że nic nie bierze się z niczego. Wtedy jednak przeszło mi po paru dniach, lęki i tym podobne i wszystko skupiło się na poczuciu winy.

 

Teraz jednak nie przeszło. Pytanie wciąż siedziało mi w głowie a ja odczuwałem paniczny strach przed tym co może ono oznaczać. Oglądałem programy kabaretowe bo tylko one jako tako odwracały moją uwagę ale mimo to to pytanie było w mojej głowie. W kółko i w kółko ile razy bym na nie nie odpowiedział. A im dłużej siedziało w głowie tym strach większy i zaczęły pojawiać się wątpliwości. Zacząłem się bać czy może ten strach i to pytanie nie jest jakimś znakiem, że moje uczucia są nieprawdziwe. Przeraziło mnie to. Rankiem leżałem ile się da i próbowałem wracać na jawę gdzie nie czułem strachu. Przestałem mieć ochotę na cokolwiek i tylko czekałem do wieczora kiedy znów będę mógł zasnąć. Gdy śpię, nie odczuwam strachu a śni mi się ona i jestem z nią normalnie. Trwało to dwa dni zanim wróciła dziewczyna. Im bliżej jej przyjazdu tym większa ulga ale także i strach. Stwierdziłem bowiem, że ja po prostu wariuję z tęsknoty i jak przyjedzie to mi przejdzie. Niestety nie przeszło. Ani w dniu przyjazdu ani następnego dnia kiedy ciągle się bałem i co chwila jej o tym mówiłem, ile razy byśmy o tym nie rozmawiali. Załamywałem się, płakałem bo nie wiedziałem o co mi chodzi. Przestałem wierzyć w swoje uczucia. Tego dnia nie czułem w sumie niczego poza strachem i musiałem jej powiedzieć, że boję się o swoje uczucia, że już ich nie ma i że tylko się boję. Że to jedyne co czuję. Myślałem, że ten strach minie gdy ona przyjedzie, ale on nie minął co jeszcze bardziej mnie załamywało i utwierdzało w tym, że mogłem się odkochać. Analizowałem każdą swoją myśl, każde uczucie, każdy lęk. Sprawdzałem czy coś mnie w niej irytuje: nic. Sprawdzałem czy czuję szczęście. Szukałem jakichkolwiek objawów czegokolwiek. Byłem jak włączony na wyszukiwanie czegokolwiek radar. Wyszło tak, że mieliśmy się dalej spotkać ale jednak nie widzieliśmy się. Miałem mieć czas dla siebie by się ogarnąć bo ona czuła irytację. Z resztą, strasznie ją krzywdzę tym problemem.

 

Poranki są najgorsze bowiem największy strach wtedy odczuwam i niechęć do życia. W końcu wstałem i miałem pojechać do lekarza po jakieś antydepresanty by farmakologicznie się wyciszyć. Im większy bowiem strach tym większe wątpliwości. W drodze załamałem się sam w sobie, że może ja się po prostu odkochałem i boję się konsekwencji zostawiania kogoś. Ale nie czułem, że tego chcę. Chciałem znów być szczęśliwy z tą osobą. Usłyszałem jednak radę, że może mam depresję. To mnie podniosło na duchu i wyjaśniło fakt dlaczego strach nie ustąpił po przyjeździe. Wizja tego, że dopadło mnie coś uleczalnego była tak kojąca, że strach zmalał o wiele bardziej. Mimo to martwiłem się bo wciąż miałem poligon w głowie i ciągle to pytanie "kocham ją?". Odpowiadałem tyle razy "tak", że zacząłem się bać iż sobie wmawiam miłość.

 

Antydepresantów przepisać mi nie chciała doktor, zaleciła wizytę w miejscowej poradni zdrowia psychicznego. Tam następny wolny termin jest we wrześniu. Załamałem się. Na parkingu centrum medycznego zobaczyłem zdjęcie dziewczyny w portfelu i prawie się rozpłakałem. Pomyślałem, że nie chcę tracić swoich uczuć, że jest wspaniała i zrobiłbym dla niej wszystko. Jestem pewien, że chcę z nią być. Tylko to pytanie wciąż w głowie. Później trafiłem na to forum i ten wątek. Dowiedziałem się, że to może być nerwica. To mnie jeszcze bardziej uspokoiło. Wszystkie myśli złe w głowie zbijałem myślą, że to nerwica, że sobie poradzę z tym, że to tylko choroba, jest na to rozwiązanie. Utrzymywaliśmy kontakt sms bo była trochę zła, sama nie wiedziała o co mi chodzi. Napisałem jej o psychologu. Potem zadzwoniła i powiedziała, że umówiła mnie na wizytę w przyszłym tygodniu. Na dźwięk jej głosu znów chciało mi się niesamowicie płakać. Jej z resztą też dlatego się rozłączyła. Odtąd przestawałem coraz mniej myśleć o swoim natrętnym pytaniu i strachu a coraz więcej wyobrażałem sobie jak wygląda wizyta u psychologa. Zadawałem sam sobie w głowie terapeutyczne pytania i tym podobne. Wyobrażałem, że psycholog mówi mi iż nigdy nie widziała bardziej zakochanego faceta i że mam nerwicę. Że pomaga mi wyjść z moich lęków, one znikają a wtedy odczuwam z powrotem szczęście i pewność, że czuję miłość, że kocham tę drugą osobę. Z resztą mówiłem też sobie, że gdybym jej nie kochał już dawno uległbym lękom i myślom i zostawił ją.

 

Następnego dnia stwierdziliśmy, że się spotkamy. Wcześniej przebywaliśmy od samego rana do wieczora u niej albo gdzieś na mieście jeżeli było gdzie, ale przed samym wyjazdem i po wyjeździe u niej. Dlatego też czułem strach na myśl o jej pokoju. W swoim z resztą też przestałem przebywać, zwłaszcza przy komputerze. Tam to się zaczęło i źle się tam czuję. Spotkaliśmy się na mieście i stwierdziłem, że będę starał się nie analizować swoich myśli. Czułem strach bo bałem się, że mogę nie poczuć się przy niej dobrze, albo coś innego co świadczyłoby o tym, że się odkochałem. Mimo to na jej widok zrobiło mi się lepiej, ogromny uśmiech wskoczył mi na twarz i spędziliśmy czas na świeżym powietrzu jedząc i rozmawiając. Opowiadałem jej o moich lękach, obawach a ona wspierała mnie i mówiła, że będzie przy mnie. Bywały momenty gdzie zapominałem o swoich strachach i czułem się jak dawniej. Na wieczór nie czułem, żadnego strachu. Tak jakby mi przeszło. Dalej jednak bałem się czy moje uczucia są gdzieś w środku. Bałem się mówić kocham. Za każdym razem gdy tak mówiłem czułem wyrzut sumienia. Przez to, że to wszystko się dzieje. Tak jakbym stracił prawo do tego słowa.

 

Następnego dnia znów się spotkaliśmy. Poranki jak zwykle okropne. Szczęście, płacz, szczęście, płacz. Sam nie wiedziałem już o co mi chodzi. Brałem wtedy od dwóch czy trzech dni Deprim (bo lekarz nie chciałą dać nic na receptę, więc nie mógł i tak wtedy działać, ale biorę) oraz magnez z witaminą B6. Im bliżej wyjścia, spotkania tym większą ulgę czułem i lepsze miewałem samopoczucie. Gdy w końcu nadeszło spotkanie było mi dobrze iść z nią za rękę, przytulić, wciągnąć do nosa zapach jej włosów, zobaczyć uśmiech. Znów spędzaliśmy czas na świeżym powietrzu a ja zapominałem momentami o tym, że tkwię w jakimś psychicznym rozstrojeniu. Zauważyłem wtedy iż znów mam ochotę powiedzieć jej, że ją kocham. Mimo iż czuję strach przed tym i wyrzuty sumienia bo mam wrażenie, że przez ten cały stos wątpliwości, który nawet teraz mam trochę w głowie, straciłem prawo do tego słowa. Że byłoby to dawanie jej czegoś niekompletnego, niecałego i nie tak pięknego jak dawałem w poprzednich miesiącach kiedy czułem, że znalazłem tą jedyną. Zauważyłem, jednak, że to kocham nie pojawiło się z pytania, które mnie dręczyło, ale samo z siebie. Tak jakby te uczucia zaczęły same powoli się przebijać przez warstwę tego smutku i strachu. Mimo to gdy odprowadziłem ją do domu i pierwszy raz od dawna nie wchodziłem dalej do środka tylko rozstawaliśmy się w sieni, poczułem coś okropnego. Zobaczyłem jak bardzo inni teraz jesteśmy. Moje problemy, głupie pytanie, które wzięło się kompletnie z niczego, w jednej sekundzie i przerodziło w to wszystko oddaliło nas niesamowicie od siebie. Pokazywała mi nas w lustrze i pytała kogo widzę. Ja jednak patrząc na siebie miałem wrażenie, że widzę kogoś innego. Czuję się jak ktoś inny, ktoś komu wmawia się inne uczucia i mówi, że nie powinien kochać tę osobę, którą kochał. To okropne. Mimo to pocieszała mnie, że wszystko będzie dobrze. Wieczorem gdy się kładłem nie czułem lęku. Poza tym, że płakałem gdy z nią rozmawiałem przez telefon. Mówiła, że muszę mieć przepisane antydepresanty bo tylko one pomagają. Ja wtedy już czułem się o wiele lepiej. Po spotkaniu z nią i ze świadomością, że to choroba, że to da się zwalczyć. Kładłem się prawie spokojny.

 

Dziś rano odczułem znów strach. Mniejszy, pytania stały się mniej natrętne. Wizja psychologa oraz leków poprawia jakby mój stan i tutaj pojawiają się wątpliwości. Czy to może być nerwica skoro na samą myśl o tym, że będę się z tego leczyć, czuję się lepiej? Mimo to boję się, po prostu boję dalej być pewien swych uczuć. Boję się, że to jeszcze nie jest ta pewność, że to jeszcze nie jest to uczucie, że to jeszcze musi być coś więcej tego mimo iż mam ochotę niesamowitą powiedzieć swojej dziewczynie, że ją kocham. Boję się też swoich myśli. Boję się, że zauważam inne dziewczyny na mieście, że widzę gdy któraś ma fajne buty, albo koszulkę. Z tego strachu w najgorszych momentach, jeszcze na początku tego wszystkiego, zacząłem wyobrażać sobie rozstanie moje i dziewczyny, to jakie życie mógłbym prowadzić wtedy. Wydawało się ono kuszące w swojej płytkości, albo w tym, że byłoby to szybkie zakończenie czegokolwiek, taka wizja urwania problemu, ale na myśl, że miałoby się tak stać i że faktycznie mogłoby do tego to dążyć, czuję ukłucie strachu. Mimo to iż czuję się spokojny wciąż mam myśli o rozstaniu. Nie chcę ich mieć. Nie chcę się rozstawać. Chcę być z moją dziewczyną i chcę by mi przeszło. A mimo to te myśli wciąż są i powodują, że się boję o to czy one teraz czegoś nie oznaczają. Dziś nie śniła mi się ona tylko jakieś inne dziewczyny, to też sprawiło, że się boję. Trochę to bez sensu bo zazwyczaj śnią mi się różne osoby, ale teraz jestem przewrażliwiony na punkcie innych kobiet w mojej głowie. Te myśli i obawy, one od samego początku wszystkie są irracjonalne. Bo czuję chęć, potrzebę widzenia się z moją dziewczyną, bycia z nią. A mimo to lęk przed rozstaniem, myślenie o nim, o tym co byłoby potem.

 

Chciałbym wiedzieć czy to co mi dolega to nerwica? Czy może po prostu się odkochałem i tego boję? Tak bardzo chciałbym by to była jakaś nerwica, by to miało rozwiązanie i wróciło do dawnego porządku. Jeśli bym jej nie kochał to mogłoby być tak, że panicznie chcę ją kochać? Sam już nic nie wiem. Gubię się w tym i czuję, że nie wiem co się dzieję. Za tydzień mam wizytę u psychologa. Dziś jadę do rodzinnego po jakiś antydepresant. Chcę z tym walczyć i chcę czuć pewność swoich uczuć. Chcę się nie bać być ich pewnym. Proszę niech ktoś się wypowie, kto zna się na tym.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

cholera miałam tu już sie nie logowac i nie pisac ale chce Was uspokoic miałam to samo zaczeło sie w marcu 2011 i miałam to +- do pazdziernika 2011 potem zaczeło mi sie wyciszac. byłam u rodzinnego dostała asentre brała rok bardzo małe dawki, na zadnej psychoterapi nie byłam sama wszystko poukladlam w głowie. Jak to miałam schudlam 10 kilo nie moglam spac jesc i w kółko to samo pytanie i wyrzuty sumienia. Teraz jestem tak jak przed nerwica najszczesliwsza babka pod słoncem Kocham męża bardzo i nie wyobrazam sobie zycia bez niego. Wrocilam do pracy i chyba to mi pomoglo. Generalnie raz byłam u psychiatry i napisal na swistku f42 zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne albo f42.0 ale to prawie to samo. Teraz rano wstaje i nie mam tego napiecia dziwnego w brzuchu tylko zastanawiam sie co mezowi zrobic na sniadanie HEHE. Generalnie raz po raz biore cwiarteczke tabletki. Teraz jak sobie mysle to byl zajebiscie trudny okres dla mnie najgorszy w zyciu. Ale ja mialam nerwice jak bylam mala balam sie ze umre i to nawraca...niestety.A teraz zycie jest piekne szukamy mieszkania co mi frajde przynosi nawet głupie pranie sprzatanie mnie cieszy bo jak byl tamten czas to nawet bym z łozka nie wstala nawet sie zastanawialam czy kocham moje dziecko nie było we mnie na tamten czas uczuc zadnych. ALE MINELO I WAM TEZ MINIE, AHA I PRZEZ TO NIE ZRYWAJCIE CZASEM. Jak byscie nie kochali to byscie nie walczyli. Ten kto nie kocha to nie chce drugiego człowieka i wie o tym. Faza zakochania mija szybko a potem jest prawdziwa miłość..... pozdrawiam magda

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Co by było gdybym przestał/a ją/jego kochać....?

 

wiele razy zastanawiałem się nad ta kwestia

tak wielkie obecne uczucie i przywiązanie do drugiej osoby nie pozwala nam racjonalnie o tym myśleć lub normalnie przejść z tym do porządku dziennego.

 

Przede wszystkim - to nie jest takie proste jak sie roi w naszej glowie

przestac kogos kochac tak nagle - bardziej optowalbym z opcja leku przed czyms naglym zwrotem czegos nad czym inie bedziemy mieli panowania - nagla utrata uczucia dla nerwicowca jest wlasnie taka iskra , i tak na prawde nie boimy sie utraty uczucia - tylko NAGLEGO zwrotu akcji.

 

Mowi sie ze od milosci do nienawisci jest jeden malu krok

- niekoniecznie

nie raz widzialem i rozmawialem z osobami ktore sie rozstaly - a ktore w glebi duszy nie ptrzestaly sie kochac.

Mysl ze przestaniemy kogos kochac jest dla nas ciezka bo na dana chwile jestesmy zakochani i nie chcemy tracic tego stanu w ktorym jest nam dobrze

 

jesli juz jakies uczucie do danej osoby wygasa to albo jest zastapione uczuciem do innej , albo tak bardzo ciezka krzywda ktora dana osoba nam wyrzadza ze dalsze kochanie nawet dla nerwicowca niejest mozliwe chocby ze wzgledu na poniesione rany ktore bola.

 

Przestajemy kochac przewaznie z jakiegosc powodu z dużej mierze przykrych doswiadczen - wtedy nie zalujemy decyzji - moze byc tez tak ze pomimo przykrosci- kochamy ta osobe nadal.

 

W sytuacji kiedy jestesmy z druga osoba i obojgu jest nam dobrze -ne mamy sie czego obawiac - bo milosc nie jest wrzod ktory jednego dnia jest a drugiego peka ot tak.

Stad tez wlasnie absurdalnosc i irracjonalnosc kolejengo nerwicowego leku - wkretki

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam,

Długo zastanawiałam się czy napisać Wam o tym co się u mnie dzieje, bo nie jest dobrze. Myślałam, że nn dała mi juz spokój. Dziś dochodzę do wniosku, ze tak na prawde nigdy sie od niej nie uwolniłam. Przed długi okres ona była wyciszona ( mysli sie czasem pojawiały, ale potrafilam je bagatelizowac i nie analizować) dlatego udało mi sie zostac narzeczoną, sama bardzo tego chciałam ( pisząc to oczywiscie myśl " nie chcialam"). Bedac na wakacjach z moim ukochanym. Nagle myśl co bedzie jesli umra moi rodzice?! i bum szloch i " ja go nie kocham przeciez". Do konca wakacji byl koszmar. Starałam sie tego nie pokazywać. Budziłam sie rano z tym cholernym lękiem, strachem, któremu towarzyszyły myśli. Po powrocie do domu poczułam się lepiej. Myśli nadal są. Najgorzsze jest to, że jak sie smieje to stwiedzam, po co sie smieje, robie to sztucznie, bo nie jestem szczęsliwa. Nie wiem skąd te myśli.. boje sie, że są prawda ( teraz chce mi sie płakać). Czesto wyobrazam sobie jak od niego odchodze, wtedy jest najgorzej. Również jak słyszę o rozstaniach to dociekam co i jak ( potem mysle ze ja tez tak musze czy cos). Analizuję sceny w filmach. Przez cały czas nawet jak nn byla uspiona miałam dosyć niskie libido. To bardzo mnie dreczyło, bo oczywiscie wkręcam sobie, ze to przez brak uczucia. Jak ktoś mowi ze jest szczęsliwy, to ja mysle ze nie jestem. Meczy mnie wiele wiele innych myśli. Planujemy ślub, teraz boje się z nim zamieszkać. Często analizuje zahcowanie innych par, które spotykam na drodze. Moj związek jest na prawdę udany. Poza tym kiedy tylko sie budze to zaraz piszę do niego smsa, widujemy sie codziennie, nie lubie robić przerw. Mimo wszyszstko często mu powtarzam, ze go kocham :) Proszę o to, żeby któs odniosl sie do tego co napisałam. Jestem rozdarta, nie wiem co prawda,a co nie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×