nie
chyba zauważył mój brak bo przestałam przychodzić po leki...
powoli zmniejszałam dawki, Ketrel odstawiłam jakoś bez problemu - skończyły się koszmary, potrafię spać...po parogenie miałam zawroty głowy, ale też jakoś przeszło...hydroxyzynke brałam jeszcze od czasu do czasu, i jej najbardziej mi brakuje...no dobra ketrel też był niezły :)
mój psychiatra nie był z tych co by się przejmował ile czego i kiedy biorę....
rok temu po pracy gdzie byłam ofiara mobbingu i znęcania się nad pracownikiem/zastraszania itp/stwierdzono u mnie nerwicę/nie wiem czy słusznie...(wygryzmoliłam wielki post ze swoją historią ale mi się skasował zanim go dodałam...(już prawie miałam napad szału ale się opanowałam)...
miałam silne objawy somatyczne / i to one nie mój stan ducha mnie zaniepokoiły/omdlenia, bezsenność, duszności, drżenie rąk, przewlekła biegunka, zaburzenia odżywiania z którymi walczę do dziś -zwłaszcza z napadami obżarstwa,wymioty-ze strachu przed szefem potrafiłam się porzygać i popuścić, brak możliwości skupienia się, ciągłe przemęczenia (w sumie pracowałam 30dni w miesiącu po 12-14h więc co się dziwić, a spać nie mogłam, a jak spałam to śniły mi się martwe zwierzęta-że leżą na mnie, dookoła mnie itp... )zresztą to długa historia...
trafiłam do lekarza pierwszego kontaktu, badania, skierowanie do psychiatry...ale ja polazłam prywatnie/długie terminy w NFZ...do tego byłam na spotkaniu z psychologiem ale to była jakaś porażka...więc zrezygnowałam...a psychiatra dał mi leki, ja zaczęłam brać i tralalalala
teraz mam już dobrą pracę, rozwijam się mam perspektywy, życie mamy stabilne, zdrowy szczęśliwy związek...
a mnie moje demony przerastają...
nie mam objawów somatycznych jak wcześniej, napadów panicznego lęku/albo czuje nienawiść, albo mi wszystko wisi...jedyny lęk-to boję się siebie samej i mojej choroby...niepokojące jest też obsesyjne sprzątanie-ścieram nieistniejące okruszki z blatu, szaleje z chlorem aż nie zaczną mnie piec ręce...oczywiście nie zawsze...
po prostu czasem mam taki napad...
czuję albo złość, albo obojętność, mam problem z odczuwaniem spokoju i szczęścia...
nie wiem czy diagnoza - nerwica - była dobra
w najbliższej rodzinie miałam schizofrenię - ale kto wie czy diagnozy były dobre?-mój dziadek/od strony matki i moja ciotka/siostra matki, moja mama-depresja i próba samobójcza - do dziś pamiętam ślad na po sznurze i paniczny lęk o nią...
czyli co-jestem obciążona genetycznie nic tylko iść się wieszać...
kurna
a wszyscy mnie mają za silną przebojową babkę, trochę spiętą ostatnio ale bardzo dominującą...
gdyby wiedzieli jak jestem zgubiona...
ps jeszcze nigdy tyle o sobie nie powiedziałam/napisałam nikomu głośno ups!
jest w poznaniu jakiś dobry terapeuta?
ps2 mam 27lat...
-- 29 cze 2012, 00:08 --
ps 3 -zaśmiecam wątek więc już znikam...tylko dodam że: nie potrafię mieć dystansu do siebie, najmniejsza uwaga budzi mój popłoch, mam wrażenie że wszyscy widzą moje błędy, że jestem gorsza, niedobra, że jestem nic nie warta, wyglądam jak śmieć i czuję się jak śmieć, mój facet jest ze mna z przyzwyczajenia i wygody (choc rozsądek mówi mi że to nieprwda w końcu jestem wariatką i wytrzymać ze mną koszmar), nienawidzę siebie, nienawidzę wszystkich dookoła, najchętniej zniknęłabym gdzieś na końcu świata sama, nikt mnie nie lubi, na nikogo nie mogę liczyć, jestem sama na tym świecie, wszyscy czegoś ode mnie chcą, nikt się mną nie interesuje, jestem egoistką, przecież moi przyjaciele mnie kochają, chłopak i mama też, jak ja mogę być taka niedobra, jestem gruba ooo oto przykład moich myśli w kółko tak samo...w kółko tak samo...