Skocz do zawartości
Nerwica.com

Samookaleczenia.


Samara

Rekomendowane odpowiedzi

ja tak mam od sesji o złości na mamę. i od tematu seksu też.

 

No widzisz, więc znasz już przyczyny.

Temat seksu to kolejny hardcore, jak dla mnie.

 

 

i ciąglym znakiem zapytania o to ile jeszcze wytrzymam.

 

Długo chodzisz na terapię?

Ja jestem dopiero po dwóch konsultacjach, nawet jeszcze nie terapii (choć kilka prób terapii mam już za sobą) i już czuję, że mam dość. A to były dopiero 2 spotkania. Zastanawiam się, skąd czerpać siły - z religii nie, bo jestem niewierząca, przyjaciół też brak, rodzinka zlewa, a z nadzieją ostatnio krucho. Co mnie przy tym życiu trzyma? Bo coś trzyma. Biologiczny instynkt samozachowawczy to chyba nie to, bo mam skłonności samobójcze. Ciekawe...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

byłam na dwóch grupowych, nawet nie umiem teraz sobie przypomnieć ile trwały, ale chyba półrocznych (?), miałam kilkadziesiąt wspierających rozmów w interwencji kryzysowej (dopiero po roku zorientowałam się, że psycholog traktuje mnie jak kumpelę i generalnie nie ma pojęcia jak mnie prowadzić, do czego się zresztą przyznał), a teraz po zakończeniu drugiej grupy jestem od stycznia na indywidualnej, po raz pierwszy prowadzonej w kompetentny sposób. terapia sama w sobie mnie nie przeraża, w sensie mogę to ciągnąć jeszcze sporo, bo czuję że potrzebne są mi te rozmowy. tam jest w miarę bezpiecznie. prawdziwa jazda zaczyna się p o wyjściu, kiedy moja głowa zaczyna sama analizować wszystko i szaleć. wtedy czuję, że nie wytrzymam nawet do kolejnego spotkania.

 

mam tak jak Ty, niewierząca, bez przyjaciół z którymi mogę być zupełnie szczera (więc tylko wypisuję swoje emocje), z rodziną której traumatyzujący wpływ na mnie ostatnio osłabł i z problemami z wchodzniem w związki...i jakimkolwiek daniem sobie przyzwolenia na zadowolenie z czegokolwiek.

chcę być nieszczęśliwa, bo to funkcjonalne dla mnie. nauczyłam się tylko cierpieć. stąd się zastanawiam, ile jeszcze wytrzymam, zanim będę potrafiła zmienić swoje nastawienie bądź pęknę z rozpaczy.

 

a co do tego, że na drugim spotkaniu już dotknęłyście zasadniczych kwestii, to podziwiam. ja długo chowałam w sobie prawdziwe przyczyny mojego stanu i zupełnie nie umiałam mówić o emocjach i tym skąd się biorą. pytania o rodzinę i dzieciństwo wręcz mnie śmieszyły, że niby o co chodzi skoro było "normalnie". dlatego chyba zaczęłam maskować się objawami, cięciem, drgawkami na grupie, zawrotami głowy.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

To nienormalne, nierealne, nieprawdziwe. Im dłużej jest dobrze, tym większe napięcie, jak cisza przed burzą, chorobliwie oczekuję tego ciosu, który da mi to poczucie, że wchodzę w znany teren. Beznadziejny, bolesny, ale znany - spodziewany. I podejrzliwość co do wiarygodności - ona mnie oszukuje, udaje, jest taka, bo powinna taka być.
też tak mam z ludźmi że jak ktoś jest miły, ot tak, to mnie bierze podejrzliwość.

Mam tak samo i najgorsze nie wiem co z tym zrobić :bezradny:

Bo tym oto sposobem zamykamy sobie furtki na świat, na przyjaciół, ludzi których przecież nam brakuje.

Spodziewamy się najgorszego, w efekcie otrzymujemy pustkę i samotność. Chcemy żeby było dobrze, ale jak już jest to włącza się ta lampka ostrzegawcza.

 

chcę być nieszczęśliwa, bo to funkcjonalne dla mnie. nauczyłam się tylko cierpieć. stąd się zastanawiam, ile jeszcze wytrzymam, zanim będę potrafiła zmienić swoje nastawienie bądź pęknę z rozpaczy.

Nie chcesz, nie chcemy być nieszczęśliwe. Każda pisała czego jej brakuje. A co by było gdybyśmy to otrzymały? Gdybyśmy poczuły się szczęśliwe, spełnione? Czy znów byśmy uciekły przed tym co dobre? To takie błędne koło. Dąży się do czegoś, ale nie pozwala się temu spełnić, trwać. Po prostu boimy się inaczej, choć to chore to wybieramy to co znamy mimo, że boli.

 

Temat: mamusia i tatuś, poruszony na ostatniej sesji... Za duży temat, jak dla mnie.

Wiem, że to dużo i boli, ale nie ma co tracić czasu. Dobrze, że się tym zajmujecie. Ja wciąż szukam.

Jak byłam na poprzedniej wizycie konsultacyjnej tykałam jak bomba zegarowa. Chciałam coś powiedzieć o tu i teraz, o tym co boli bo mnie rozsadzało już od jakiegoś czasu, ale ciągle mnie podcinano i narzucano mniej powiązane, mniej istotne dla mnie rzeczy.

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

tam jest w miarę bezpiecznie. prawdziwa jazda zaczyna się p o wyjściu, kiedy moja głowa zaczyna sama analizować wszystko i szaleć. wtedy czuję, że nie wytrzymam nawet do kolejnego spotkania.

 

Mam tak samo. No ale mówiąc o terapii chodziło mi nie o te 50 min, ale o cały proces, który trwa codziennie. Jaką masz częstotliwość spotkań? Ja na razie 1x/tydz i czas do kolejnej sesji to wieczność.

 

i jakimkolwiek daniem sobie przyzwolenia na zadowolenie z czegokolwiek.

chcę być nieszczęśliwa, bo to funkcjonalne dla mnie. nauczyłam się tylko cierpieć.

 

U mnie to jest pogmatwana sprawa. Zadowolenie do tej pory kojarzy mi się z zadowalaniem innych, to znaczy, albo tego nie potrafię rozróżniać albo faktycznie nigdy nie czułam się zadowolona dla samej siebie. Jako dziecko musiałam ciągle matkę z babcią zadowalać, byłam takim złotym dzieckiem, które odżywiało rodzinny narcyzm szósteczkami, czerwonymi paskami na świadectwie, super postępami w nauce, można się mną było pochwalić. No i depresja to z jednej strony taki bunt przeciwko zadowalaniu innych - a teraz będę sobie smutna i niezadowolona (czy taką mnie też pokochacie?).

 

Druga rzecz to taka, że ja byłam w domu kozłem ofiarnym na frustracje mojej matki. Wyżywała się na mnie bez skrupułów. Głównie czułam ból, byłam nieszczęśliwa - chociaż uciekałam od tych uczuć, od uświadamiania ich sobie. Za to zbudowałam sobie taką strategię obronną, że ja to właściwie "chcę" być nieszczęśliwa i "lubię ból" - wtedy mniej znosiłam ciosy od matki, a potem od innych. Ale to jest samoouszukiwanie się w moim przypadku. Każdy człowiek z natury chce być szczęśliwy, ale jak mu nie wychodzi, to aby w rozpacz nie popaść, tłumaczy sobie, że właściwie lubi ból, cierpienie, melancholię itd. Jak byłam w podstawówce to na okrągło słuchałam "Only happy when it rains" Garbage i teraz już wiem, dlaczego. Nie wiem, może u Ciebie jest podobnie.

 

 

a co do tego, że na drugim spotkaniu już dotknęłyście zasadniczych kwestii, to podziwiam. ja długo chowałam w sobie prawdziwe przyczyny mojego stanu i zupełnie nie umiałam mówić o emocjach i tym skąd się biorą. pytania o rodzinę i dzieciństwo wręcz mnie śmieszyły, że niby o co chodzi skoro było "normalnie".

 

Wiesz, to moja piąta próba terapii, więc jakiś kawałek pracy mam już za sobą. Po prostu na konsultacji, gdy pojawiły się pytania o rodzinę, sytuację w życiu, to przy okazji zaczęłam płakać i mówić, co ja do nich czuję. Ta terapeutka jest pierwszą przy której mnie to porusza, wcześniejsze "terapie" to było suche analizowanie. A inna rzecz, że ja już naprawdę mam dosyć - kilka lat choroby, kilka szpitali psychiatrycznych, kilkadziesiąt psychiatrów... mam już ochotę ten głaz z serca wywalić. Oczywiście ja kilka lat temu też uważałam, że rodzina normalna, dzieciństwo szczęśliwe itd. tylko nie wiadomo, skąd ten ból. Jakaś skaza na charakterze, skopana biologia mózgu, czy co...

 

-- 07 cze 2011, 11:42 --

 

Ja wciąż szukam.

Jak byłam na poprzedniej wizycie konsultacyjnej tykałam jak bomba zegarowa. Chciałam coś powiedzieć o tu i teraz, o tym co boli bo mnie rozsadzało już od jakiegoś czasu, ale ciągle mnie podcinano i narzucano mniej powiązane, mniej istotne dla mnie rzeczy.

 

Ojej, to straszne, a kto Cię tak podcinał i narzucał? Terapeuta?

Jeśli źle się z tym czujesz to pogadaj. Jeśli nic to nie da - zmień go.

W terapii musisz jest poczucie, że mówisz o tym, co jest ważne dla Ciebie, a nie dla terapeuty.

 

Kobieta, do której teraz trafiłam jest pod tym względem ok. Tzn. ona nie narzuca tematów. Na samym początku sesji zostawia inicjatywę dla mnie, tzn. to ja zaczynam. Wiem, że nie każdemu to by pasowało, mnie tak. Ostatnio jak weszłam i po "Dzień dobry" było milczenie to zapytałam nieśmiało, czy ja mogę zaczęć. Ona odpowiedziała miło, że tak, bo ona często zostawia na początku sesji przestrzeń dla drugiej osoby, aby niczego nie narzucać i nie sugerować, aby człowiek sam zaczął mówić o tym, co dla niego jest ważne. Wtedy sama stwierdziłam, że może na początek opowiem jej o mojej obecnej sytuacji w życiu, aby miała ogólny zarys. No i zaczęłam mówić, z kim mieszkam, itd. i ona dopiero do tego, co ja mówiłam, zadawała pytania uszczegóławiające. No i przy okazji tego "wywiadu" pojawiły się emocje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Oczywiście ja kilka lat temu też uważałam, że rodzina normalna, dzieciństwo szczęśliwe itd. tylko nie wiadomo, skąd ten ból.

No właśnie. Wiem już, że nie wszystko było tak jak powinno. Ale pamiętam też te dobre dla mnie chwile. Bo przecież nie zawsze było źle. To mi całkowicie miesza wszystko.

'chcąc dobrze' przytłaczali mnie nie raz swoimi oczekiwaniami, wtrącali się w każdą moją decyzję, często decydując za mnie, a ja im świadomie czy nieświadomie na to przyzwalałam. Później, gdy trochę podrosłam i zaczęły się problemy, dziwili się dlaczego jestem taka bezradna. Zdaję sobie sprawę, że postąpili źle, ale z drugiej strony nie raz korzystałam z ich pomocy. I pojawiają się pytania. Czy ta pomoc była szczera, czy to kolejny sposób na zatrzymanie mnie w ich wizji? Nie wiem na ile w tym wszystkim prawdy. Ale jakby wszystko było okej to pewnie nie miałabym takich wątpliwości, widziałabym wyraźną granicę?

Teraz widzę, że ojciec jakby chciał coś inaczej, ale nie wie jak. Mówi, że chce bym była szczęśliwa. Próbuje rozmawiać choć i tak zdarza się, że wciąż wybucha podczas takich rozmów, razem ze mną. Mama jak zwykle jest bezradna, płacze i nic nie mówi.

Czy to przez to, że chce odpokutować swoje winy za błędy o których się dowiedziałam? Czy może jednak coś przez to zrozumiał?

 

Co do terapii mam umówioną wizytę u następnej osoby. Mam nadzieje, że tym razem będzie lepiej. I ta osoba podejmie się terapii.

Właśnie jak mówiłam, ona nie zadawała pytań nawiązujących.

 

I wiecie co, nie chcę zapeszać, ale póki co nic nie zrobiłam mimo tych wszystkich emocji.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Teraz widzę, że ojciec jakby chciał coś inaczej, ale nie wie jak. Mówi, że chce bym była szczęśliwa. Próbuje rozmawiać choć i tak zdarza się, że wciąż wybucha podczas takich rozmów, razem ze mną. Mama jak zwykle jest bezradna, płacze i nic nie mówi.

Czy to przez to, że chce odpokutować swoje winy za błędy o których się dowiedziałam?

 

Buu, skoro rodzice wykazują jakieś chęci dotarcia do Ciebie, a Ty jeszcze młodziutka jesteś, to może sensowna byłaby dla Was terapia rodzinna?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Już były takie propozycje i na tym się kończyło.

Na prośbę moją i terapeutki byli raz na sesji w ciągu mojej ostatniej terapii, ale tylko mnie atakowali i uznali, że nikt obcy nie będzie ich pouczał jak postępować z własnym dzieckiem(odbierali jako atak, podważanie ich kompetencji, gdy terapeutka popierała mnie -szczególnie ojciec). Byli źli po wizycie i kolejnej już się nie podjęli bo to 'ona ma mnie pouczać, zająć się mną, nie nimi' jakby zrzucali trochę swoją stałą rolę pouczania mnie na terapeutę, a przecież to nie tak działa..

Pewnie tak wygląda ich wizja: ja siedzę, a ona mi tłucze wszystko do głowy :roll:

Bywały takie momenty 'głaskania', poklepywania po ramieniu, jakiegoś rodzaju motywowania, ale za chwilę obracało się to np w wypominanie co źle zrobiłam albo słowa jak choćby ostatnio: 'wiesz, nam nie jest z tym łatwo, mama płacze przez Ciebie bo się martwi', gdy mówiłam jak mi ciężko. Nigdy nie byłam pewna ile taki moment potrwa. Mogę mieć mylne przekonanie, ale wydaję mi się, że ojciec jest teraz taki miły bo chce żebym zapomniała/nie mówiła o jego tajemnicy. Po prostu się boi. Ale dla mnie to bez znaczenia, jego autorytet silnego, moralnego, prawego ojca runął w moich oczach(tak, tak jawił się w moich oczach jako ktoś nieomylny).

Więc nie wiem na ile to wszystko jest szczere. Muszę to wszystko przeanalizować, poznać, przegadać..

Zdaję sobie sprawę, że 19 lat to nie dużo w perspektywie całego życia, jednak już trochę tych lat młodzieńczych zaprzepaściłam i nie chcę ich tracić jeszcze w przyszłości :-|

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

buu,matka płacze pewnie z bezradnosci,widzi ze cierpisz i nie potyrafi Ci pomóc :?

 

Wiecie,co nie zawsze jest tak ze coś z rodziną "nie haloo",wydaje mi sie ze bywa i tak ze młody człowiek jest poprostu przerażony "zyciem", przyszłoscią, tym co ono niesie itd. i rola rodziny to wspierac ale jesli to nie działa to wtedy terapia...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiecie,co nie zawsze jest tak ze coś z rodziną "nie haloo",wydaje mi sie ze bywa i tak ze młody człowiek jest poprostu przerażony "zyciem", przyszłoscią, tym co ono niesie itd.

 

Nie zgadzam się. To znaczy młody człowiek i tak ma jakieś obawy o przyszłość, no ale jak ktoś ma ewidentne lęki, problemy z usamodzielnieniem się, wpada w depresję, niemoc, wycofuje się, to znaczy, że w rodzinie poszło coś bardzo nie tak, że człowiek nie dostał od rodziców wystarczająco dużo poczucia własnej wartości, odrębności, pewności siebie, wiary w siebie, umiejętności psychicznych, aby sobie w życiu między ludźmi radzić. I wtedy życie przeraża.

 

-- 08 cze 2011, 12:33 --

 

Wiecie,co nie zawsze jest tak ze coś z rodziną "nie haloo",wydaje mi sie ze bywa i tak ze młody człowiek jest poprostu przerażony "zyciem", przyszłoscią, tym co ono niesie itd.

 

Nie zgadzam się. To znaczy młody człowiek i tak ma jakieś obawy o przyszłość, no ale jak ktoś ma ewidentne lęki, problemy z usamodzielnieniem się, wpada w depresję, niemoc, wycofuje się, to znaczy, że w rodzinie poszło coś bardzo nie tak, że człowiek nie dostał od rodziców wystarczająco dużo poczucia własnej wartości, odrębności, pewności siebie, wiary w siebie, umiejętności psychicznych, aby sobie w życiu między ludźmi radzić. I wtedy życie przeraża. Podstawową rolą, zadaniem rodziców, jest to, aby przygotować swoje dziecko do samodzielnego, satysfakcjonującego życia. I jak to dobrze im pójdzie to dziecko nie ma problemów z usamodzielnieniem się, ma apetyt na życie, własne życie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

naranja,wiesz ze to strasznie trudne dla rodzica...od początku starałam sie (beznadziejne słowo :evil: ) byc swiadomą matką/rodzicem ...a jednak , jak każdy człowiek popełniam błedy :? . Moja terapia dotyczyla miedzy innymi mojego "sprawdzania się " w roli rodzica w nawiązaniu do problemów mojego syna i ...dowiedziałam sie ze nie potrzebnie czuję sie ciągle "winna" ze syn ma problemy,ze zrobiłam wszystko co w mojej mocy ( moze za duzo?! no ale tego mi terapeutka nie dała do zrozumienia) ale co z tego jesli mimo wszystko mój syn nie radzi sobie ,cierpii :cry: co mi po tym, że ja powinnam "spac spokojnie" ,jesli nie śpię ?!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

naranja,wiesz ze to strasznie trudne dla rodzica...od początku starałam sie (beznadziejne słowo :evil: ) byc swiadomą matką/rodzicem ...a jednak , jak każdy człowiek popełniam błedy :? . Moja terapia dotyczyla miedzy innymi mojego "sprawdzania się " w roli rodzica

 

Malibu, piszesz tak pojedynczo o sobie... A mąż gdzie w tym wszystkim jest? Dla dziecka fajne, szczęśliwe małżeństwo rodziców to podstawa. To bardzo wychowuje.

 

Cały problem polega moim zdaniem na tym, że dziecka się nie wychowuje dobrymi intencjami. Dobrymi intencjami to może być piekło wybrukowane. Chodzi o to, jak się de facto dziecku klimat wychowawczy zapewnia, czyni się liczą, postawa, relacje, a nie intencje i deklaracje.

 

Mnie wychowała babcia. Miała i ma dobre intencje, inaczej nie umiała, nie byłą świadoma, jak mnie rani. Ale jednak jej DZIAŁANIA doprowadziły do tego, że mam teraz takie problemy. Jest mi trudno poradzić sobie z tym, że zarazem mam do babci mnóstwo złości i żalu, a jednocześnie widzę, jak bardzo teraz się stara. Gubię się w tym, mam emocjonalny mętlik.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

moja mama też zawsze płacze gdy zauważy że się pocięłam, a ja się potem obwiniam za jej łzy

 

Straszne.

Bezsilny rodzic to okropieństwo.

A rodzic manipulujący poczuciem winy to bezczelność (akurat mówię o mojej).

 

A matka siebie nie obwinia za Twoje tendencje do samookaleczeń?

Bo to raczej ten kierunek powinien być.

Czy ona dała Ci takie poczucie bezpieczeństwa, że mogłaś się jej spokojnie zwierzyć z tego, co ojciec Ci zrobił? Pomogła Ci?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

zwierzyć się to zwierzyłam dopiero w grudniu 2009 czyli poczucia bezpieczeństwa jako takiego nie miałam skoro nie próbowałam o tym mówić wcześniej. raczej mi nie pomaga. jej pomoc ogranicza się do przyniesienia raz na kilka pocięć, mokrej chusteczki, nie rozmawia, nawet nie próbuje. jej płacz to tylko 'zmarnowałam ci życie' i 'nie tnij się bo będą blizny i jak ty się ludziom pokażesz?'

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jej pomoc ogranicza się do przyniesienia raz na kilka pocięć, mokrej chusteczki, nie rozmawia, nawet nie próbuje.

 

Ojej :( Czyli opatrywanie ran po fakcie, a "profilaktyki" żadnej?

Miałam kiedyś koleżankę, chorą na bulimię, która wymiotowała przy matce, gdy ta sobie prysznic brała. Moja rodzinka, jak miałam anoreksję, to też objawowo - jedzenie wciskali na chama, tak bardzo, że jeszcze mniejszy miałam apetyt. Ale o powodach - uczuciach - to już rozmawiać nie chcieli.

 

jej płacz to tylko 'zmarnowałam ci życie' i 'nie tnij się bo będą blizny i jak ty się ludziom pokażesz?'

 

No tak, opinia obcych ludzi ważniejsza niż próby zrozumienia tego, co córkę skłania do cięcia skóry... No świetnie. Powiedz matce, aby przestała biadolić, jak to Ci ona zmarnowała życie, tylko niech zmieni swoją postawę - jeśli naprawdę żałuje to niech się naprawi, gotowość do słuchania własnej córki naprawdę niewiele kosztuje. Mniej niż kolejne żyletki, chusteczki, opatrunki i prochy.

 

Musi Ci być bardzo ciężko w głębi duszy, Kite.

Takie rany od "najbliższych" ludzi... musi cholernie boleć...

 

Przesyłam wirtualnego buziaka :*

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Malibu, piszesz tak pojedynczo o sobie... A mąż gdzie w tym wszystkim jest? Dla dziecka fajne, szczęśliwe małżeństwo rodziców to podstawa. To bardzo wychowuje.

naranja,żeby to było takie proste to byłyby same szczęsliwe małżeństwa i szczęsliwe dzieci 8) Mój mąz jest obok, nie jest ojcem mojego syna, a biologiczny ojciec nadaje w banku przelew i telefonuje raz na rok,na tym się kończy jego ojcostwo i "zainteresowanie" :hide:

Nie obrażając żadnego faceta, stwierdzam ze to zupełnie inny "rodzaj człowieka" :pirate:

 

marcin,wielkie brawa :brawo: A czy w Twoim zyciu zaszło coś pozytywnego,coś co Ci daje siłe aby się opanować przed ...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

raniac siebie chcemy uporac sie z bolem wewn. bol zewn jest lepszy,poniewaz wtedy tylko myslimy o bolu, ktory sobie zrobilismy,a nie o tym co nas boli, nie robimy wtedy krzywdy innym (niektorzy bija innych,prowokuja,wstrzynaja bijatyki itp., itd.), a my tylko cierpimy dla siebie, a 2 strona medalu wyglada tak , ze poprzez okaleczenia chcemy zwrocic uwage calego swiata - patrzcie mi jest tak zle POMOCY,zwrocie na mnie uwage,ja tu jestem czuje....

ja sobie juz nic nie zrobilam jakies 6-7 lat,ale rozumiem

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

rozumiem,ale gdy teraz jako matka patrze na moje blizy - jest mi wstyd , nie potrafie patrzec na to oszpecone cialo,widze tylko blizny,ktorych chcialabym sie pozbyc

blizny na dloniach po gniecionym szkle , rany po cieciach, dolegliwosci po boksowaniu murow,wykrzywione kosci,slady na szyi.

chcielibyscie taka zone,matke?

wiem to daje na jakis czas ulge , ale to nie wyjscie,rozw problemu....

walczcie z tym

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

naranja, wydaje mi się, że często rodzice są słabi, bo sami nie dostali należytego wsparcia od swoich rodziców. Znasz takie powiedzenie, że historia się powtarza. Nie darmo dzieci samotnych matek są często potem samotnymi matkami, dzieci alkoholików alkoholikami. I takie zależności ciągną się latami a przerwanie tego kręgu jest niezwykle trudne. Teraz są terapie, specjaliści ale kiedyś?. Należę do tego pokolenia co malibu, wiekowo to mogłabym być spokojnie matką dwudziestolatka. Czy myślicie, że kiedyś ktoś się przejmował dziećmi chodził z nimi do psychologów,psychiatrów? Czy zastanawiał się, że swoim sposobem wychowania robi dziecku krzywdę? Z pewnością nie, teraz jest dostęp do specjalistów, do edukacji choćby nawet przez takie forum i jesteśmy trochę mądrzejsi. Oczywiście intuicyjnie też można uniknąć części błędów ale nie wszystkich. Myślę więc, że spychanie winy z dzieci na rodziców, z rodziców na dzieci mija się z celem.

Sama jestem słabą matką, dopóki dzieciaki były małe radziłam sobie. Teraz to nastolatki, które zostały cztery lata temu bez ojca, bo wyjechał za granicę i postanowił tam zostać. I zaczęła się jazda. !6 letni syn zarzucił całkiem naukę, stracił już dwa lata w szkole, wagaruje a do tego stał się agresywny, wymaga leczenia,któremu nie chce się poddać, córka 13 lat z piątkowej i czwórkowej zjechała do dostatecznej, najmłodsza z upośledzeniem lekkim uczy się na tyle ile da rady ale cały czas pod opieką psychiatry, czasami właśnie się samo okalecza wydrapując sobie ranę na ręce lub nodze i drąży ją tygodniami.. A ja w tym wszystkim sama już wariuję i też się leczę,bo nie wytrzymuję napięcia. Myślę, że rodzice nie dali mi należytego wsparcia, ich nadmierne oczekiwania wobec mnie doprowadziły do bardzo niskiej samooceny, dlatego chciałam stamtąd uciec jak najszybciej i zacząć inne życie. Nie mogłam unieść ciężaru niespełnionych marzeń bym została magistrem Wyszłam z domu zalękniona, onieśmielona, teraz wiem już, ze miałam objawy fobii społecznej. W ten własnie sposób rozpoczęłam dorosłe życie i pomimo, ze mam dużo różnych talentów nie potrafię ich rozwinąć i spożytkować. natomiast młodszy sześć lat brat,który nie miał presji, bo był średniakiem w nauce, skończył drugie studia i jest na kierowniczym stanowisku.

Nie mamy niestety do końca wpływu na to jak potoczy się nasze życie. Zresztą współczesne czasy, skażone "dobrami cywilizacyjnymi" nie wpływają dobrze na psychikę człowieka. Nie spotykamy się, nie rozmawiamy bezpośrednio. Dla większości kontakt z drugim człowiekiem to internet i telewizja. Zamykamy się w swoim świecie, bo tylko on okazuje się bezpieczny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Myślę więc, że spychanie winy z dzieci na rodziców, z rodziców na dzieci mija się z celem.

 

Nie rozumiem, o co chodzi z tym "spychaniem" winy... Przecież to jest jasne, że winę za zaburzenia, które są konsekwencją takiego, a nie innego wychowania, ponoszą rodzice, którzy czynnie i biernie stwarzali takie, a nie inne warunki wychowawcze. A nie ja - to nie jest mój wybór, że mam takie problemy. Rodzic, dorosły człowiek, niezależnie od czegokolwiek ("takich czasów" itd.), jest w pełni odpowiedzialny za emocjonalny rozwój swojego dziecka, jest odpowiedzialny za jego życie, ponieważ je powołał do istnienia. I jest odpowiedzialny za to, ja to życie traktował, jak się z nim obchodził - czy z szacunkiem, empatią, sercem i wsparciem czy z chłodem, bagatelizowaniem, przemocą. KTO jest odpowiedzialny za to, że tu i teraz mam tak okrutne trudności emocjonalne i osobowościowe? Dla mnie jest oczywiste, że rodzice. Rodziców wobec swoich dzieci nie tłumaczy NIC. Bo powołanie na świat nowego małego człowieka przez dorosłego człowieka - to jest odpowiedzialność za to życie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

moja mama często podczas rozmów o tym że chcę iść na terapię odpowiada mi sarkastycznie "nie zapomnij obwinić o wszystko mnie i ojca" :bezradny: rodzice nigdy nie czują się winni... winą za moją chorobę jestem obarczana ja sama...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×