Skocz do zawartości
Nerwica.com

Osobowość chwiejna emocjonalnie (typ BORDERLINE) cz.II


Naemo

Rekomendowane odpowiedzi

19ruda87, Wiesz co to jest raczej taka piłka w jej stronę nie w twoją. Teraz ona będzie się zastanawiała dwa razy czy jej zapłaciłaś zanim się odezwie. Będzie miała na uwadze swoją pomyłkę, bo to pomyłka nie określenie ciebie i jej, bo takie rzeczy się zdarzają.

Przypomina mi to trochę swoja sytuację kiedy nigdzie nie ruszałem sie bez kasy, bo co jak będzie potrzebna a ja nie będę miał.

Dochodziło do tego, że nawet wychodząc grabić liście przed posesje miałem przy sobie portfel bo co jakby ktoś podjechał i chciał pożyczyć, przecież nie wyjdę na takiego biedaka jebanego. To było w czasach nerwicy, tak definiował mnie pieniądz bo byłem w środku pusty i nie miałem pozornie nic do zaoferowania. Według siebie oczywiście.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

19ruda87, nic straconego - borderline, więc reagujesz impulsywnie - ona to doskonale rozumie, a jeśli nie to byłaby bardzo kiepską psychoterapeutką. Kwestia tylko tego, czy się przemożesz do powrotu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wracam do rzeczywistości. Teraz mam poczucie winy i wstyd mi. Nie powinnam tak się zachować. To że mam borderline nie jest usprawiedliwieniem. Pojechałam po całości. Do tego stopnia że zaproponowała mi, że jeśli będę chciała to wezwie do mnie pogotowie. I to mnie otrzezwilo. Ocknelan się. Racjonalne myślenie zaczęło wracać. Znów zniszczylam relacje, ważną relacje. Ehh. Miałam silny przymus zniszczenia tej relacji i to osiągnęłam. Kac moralny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

19ruda87, podczas kolejnej sesji możesz oczywiście przeprosić za swoje zachowanie, ale ważniejsze jest, właśnie powtórzenie tego co tu napisałaś:

 

Znów zniszczylam relacje, ważną relacje. Ehh. Miałam silny przymus zniszczenia tej relacji i to osiągnęłam. Kac moralny.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ruda, spróbuj to naprawić. Samo spróbowanie to myślę spory krok naprzód.

Naemo, rozgość się w tym gabinecie i wio. Tam się nie chodzi odpoczywać, to takie małe psychiczne cardio ;)

 

Ja miałam koszmarny dzień w pracy, byłam tak spięta że sama sobie się dziwiłam że tak umiem i to w sumie pozornie bez powodu. Zajadłam trochę a potem namiętnie uprawiałam kontrolowanie oddechu i jakoś poszło. Poćwiczyłam, pogadałam z kumplem.

Poznałam kogoś ostatnio i też w sumie pogadaliśmy dość otwarcie, lepiej mi.

Ale: Przytyłam. Widzę. Nie wiem za bardzo co z tym zrobię bo jeść mniej nie mogę (bo to niezdrowo już) a jak ćwiczyłam więcej to nie miałam siły łazić. Ech, liczę na jakiś progres myślowy po terapii, chcę żyć normalnie :roll:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Siemanko Forumowicze :smile:

 

19Ruda87 znam to osobiście znałem ten stan. Mam nadzieję, ze już nigdy nie powróci. Ty nie skrzywdziłaś a ja wręcz przeciwnie :( Za darmo nie raz ktoś oberwał. Tym bardziej boli taka sytuacja, jak ktoś za darmo oberwał :why:

 

Trzymajcie Się, Miłego dnia Wam :smile:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Naemo, pytasz forumowiczów? Pytaj terapeutę. Chociaż o ile mnie pamięć nie myli to dopiero Twoje początki w terapii, zatem jakiegoś podstawowego, wymiernego efektu spodziewaj się minimum po pół roku do roku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wiem, chodziło mi o to, że ostatnie parę sesji napominał cały czas, że może byśmy ruszyli trochę, bo dotychczas po prostu gadałam o mini-głupotkach dnia codziennego (równie wymagające terapii, ale ona chciał te rzeczy z przeszłości poruszyć). I wtedy powiedziałam mu, że nie jestem w stanie na razie. I albo będę w końcu w stanie, oswoję się, albo po tych mini rzeczach do czegoś dojdziemy. Bo już do paru fajnych rzeczy doszliśmy.

A dzisiaj to wyszło niechcący, bo po prostu powiedziałam na początku, że zastawiam się czy moje zdanie, że moja mama była idealna i godna do naśladowania na 100% to opinia obiektywna czy subiektywna. No i trochę powymieniałam jej zalet i co robiła (np. w wieku 21 lat urodziła mnie, rok później rozwiodła się z ojcem [chociaż go kochała myślę, więc mega siły musiała mieć], następnie jednocześnie wychowywała mnie, pracowała i studiowała, sama.). No i później poszło, rozkleiłam się kompletnie. Nigdy nie doświadczę już takiej miłości, a przez wiele lat starałam się nawet o niej nie myśleć. Najbardziej chce mi się płakać gdy wspominam takie wydarzenia jak np. gdy śpiewała mi do snu, przytulała mnie... I tym podobne.

A dokładnie za miesiąc będzie 7. rocznica jej śmierci.

 

A po poniedziałkowej sesji terapeuta stwierdził, że lubię się krzywdzić. Podświadomie też sprawia mi to przyjemność. Np. zdałam sobie sprawę, że to że lubię chodzić w nocy, po ciemku, wiąże się z tym, że wtedy jest jakaś szansa, że ktoś mnie napadnie. Coś w tym stylu.

I rozróżniam dwa typy: jeden w celu ulżenia sobie (przeważnie cięcie) i drugi typ polegający na ogólnej destrukcji (np. chęć wejścia pod wolno jadący samochód).

Z tym samochodem i innymi podobnymi to chodzi mi o to, że nie mogę wpłynąć na wielkość obrażeń, tracę kontrolę. Ruda zasugerowała, że być może po wypadku ludzie z zewnątrz będą mi współczuli, będą ludzie zainteresowani mną, martwiący się o mnie. To pewnie też jest powodem. Jeszcze jednym jest to, że wtedy cokolwiek się zmieni.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

chęć wejścia pod wolno jadący samochód.

 

Dlaczego jadący wolno? Prawdziwa destrukcja nie zna strachu przed "zbyt dużym uszczerbkiem", gdyż jest przejawem zdecydowania i systematycznego dążenia do psychofizycznego rozpadu. Wybranie sytuacji potencjalnie stwarzającej mniejsze zagrożenie świadczy o podświadomej niepewności. Można też myśleć w kategoriach "wybieram mniejszą prędkość, bo chcę się tylko okaleczyć, ale nie zabić" albo jeszcze inaczej "wejdę, by poczuć adrenalinkę, ale nic większego nie planuję" lub też "a wejdę sobie, żeby wkurwić kierowcę".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z borderem też się da żyć.

Ty jesteś za to najbardziej obeznana z borderem osobą i najbardziej nas rozumiesz i wiesz lepiej co w nas siedzi.

A każdy jest inny, Wiesz?

Owszem, ze wszystkim da się zyc. Ale nie rozumiem po co takie mądrości wyglaszasz.

Napisz coś takiego w każdym wątku ba tym forum, zobaczymy jak ludzie zareagują. To jest umniejszanie ważności tego co się dzieje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

_Victoria_ chyba logiczne. Bo chcę żyć. I nie ma co rozwlekać tego tematu, ani uważać, nie uważać. Proste jak kij. Tylko każdy kij ma dwa końce ;)

 

Nie jest to proste, ani logiczne. Chcieć żyć można z wielu powodów i pomimo wielu przeszkód, tak samo z pragnieniem śmierci. Można też żyć w wyniku czystej nadziei na to, że śmierć nadejdzie szybciej lub z nadzieją na zmianę. Można chcieć umrzeć z obawy przed życiem lub żyć z obawy przed śmiercią z własnej ręki. Można żyć z braku powodów do śmierci lub zabić się z braku powodów do życia. Można też chcieć się zabić, jednocześnie bardzo chcąc żyć. Upraszczanie takich zagadnień do "chcę żyć, bo tak", jest w moim mniemaniu zachowaniem infantylnym, tym bardziej, gdy rozpatrujemy przypadek osób z zaburzeniem dwubiegunowym, u których zachodzą duże zmiany postrzegania otoczenia wewnętrznego i zewnętrznego w krótkich odstępach czasu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie jestem osobą z F60.3, ale obserwacja i analiza tego zjawiska na podstawie kilkunastu przypadków wystarcza, by potrafić rozpoznawać, obrazować i rozumieć problem. Jeśli ludzie nie zauważają różnorodności zaburzeń psychicznych oraz nie potrafią nawet po części logicznie zinterpretować struktury psychologicznej osoby zaburzonej, zachowują się dla mnie jak osoby upośledzone umysłowo. Analiza nie powinna być trudna, gdy ma się okazję obserwować przypadek kliniczny. Całość jest według mnie klarowna praktycznie w każdym rozpatrywanym przypadku.

 

 

P.S studiowałaś filozofię?

 

Nie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie sądzę, by cokolwiek mi się pomyliło.

 

Jeśli chodzi o medycynę - dostałam się kiedyś, zrezygnowałam. Zapewniam też, że ocenianie w kategoriach "mniej/bardziej zaburzony" nie daje rzetelnych wyników z uwagi na wspomnianą wcześniej różnorodność.

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

​Wszystko jest nie tak. Nic się nie układa. To jakiś znak. Głupia byłam sądząc że zmiana jest możliwa. Powinnam znać swoje miejsce. I siedzieć cicho. Pogodzić się z tym wszystkim. Przecież nic mnie dobrego nie czeka. Ciągle ktoś musi być ważniejszy. Ehh… Moje „ja” się nie liczy i nigdy nie liczyło. Nikomu na mnie nie zależy. Samotność jest moim przeznaczeniem.

 

Kolejna kłótnia z mężem. Ostra wymiana zdań. Znów przegrałam z alkoholem. Jego największą miłością. On zawsze był na pierwszym miejscu. Czuję się jak śmieć. Nic niewarty śmieć. Nawet rzecz jest ważniejsza ode mnie. Zajebista miłość.

 

Miałam dziś sesję. Nie dotarłam. Nie miałam czym. Szanowny Pan i Władca miał mnie w dupie. Nie zawiózł mnie. Musiał się Książę wyspać. Wytrzeźwieć. Sukinkot. Gdyby nie noga. Ta cholerna noga. Sama bym pojechała. A tak jestem zależna. Bezsilna. Potrzebuję łaski. Emocje mnie rozpierdalają.

 

Muszę pożegnać się z terapią. Nie jest mi widocznie pisana. Nie nadaję się. Mam dość walki o siebie w pojedynkę. Bez wsparcia. Bez pomocy. Z wieczną krytyką i wypominaniem. Może mąż ma rację, że powinnam wziąć się w garść i przestać zawracać głowę innym. Że muszę sama sobie poradzić. Ciągle utwierdza mnie w przekonaniu jakim jestem ciężarem dla niego. Jak mu źle ze mną. Że wszystkiemu winna jestem ja. Nie zasługuje na niczyją pomoc. Jestem nikim. Powinnam się poddać. Odejść. To nie ma sensu. Nic nie zmieni. Nie daję rady. Przerosło mnie to wszysko. Lepiej będzie dla wszystkich jak się ulotnie. Nie widzę sensu abym walczyła. To jak walka z wiatrakami. Bez perspektyw na przyszłość.

 

Jest mi źle. Cholernie źle. Nie mogę się podnieść. Cały dzień w łóżku. Zakryta po uszy. Muza na maksa. Nie mam siły. Nie mam chęci. Motywacji do życia. Smutek na twarzy. Ból w sercu. Strata. Łzy. Nie chcę tak! Dlaczego znów ja? Szlak mnie trafia. Czemu nikt mnie nie rozumie? Czemu każdy podcina skrzydła? Czuję się fatalnie. Stany depresyjne wróciły. Znów wewnętrzny krytyk atakuje. Myśli nie dają odporu. Silny przymus skrzywdzenia. Spirala nakręcona na maksa. Autodestrukcja. Marzę o żyletce. Nacięciu. Chcę upoić się tym widokiem. Patrzeć na krew. Tęsknię za tym. Ta ulga. Ukojenie. Ehh. Znów walczę. Ale tym razem chcę przegrać.

 

Dziś po raz kolejny umarła nadzieja. Nadzieja na lepsze życie. Została żałoba. Płacz. Chęć zniszczenia i śmierć. Ona mnie ocali. Skończy to wszystko…

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×