Skocz do zawartości
Nerwica.com

19ruda87

Użytkownik
  • Postów

    365
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez 19ruda87

  1. Witajcie. Zapewne większość z Was mnie nie kojarzy. Udzielałam się tutaj na forum ostatni raz jakieś 2-3 lata temu. Ogolnie jestem w procesie od kilku lat. Na temat swojej terapii napisałam książkę. Ale do rzeczy. Nurtuje mnie jedna kwestia w mojej terapii, chciałabym abyście wypowiedzieli się, co byście na moim miejscu zrobili, gdyż miotam się co począć. Może nakreślę całą sytuację. Od 5 lat uczęszczam na terapię w nurcie integratywnym, gdyż mierzę się z zaburzeniami osobowości z pogranicza. Moja terapeutka jest bardzo empatyczną i wyrozumiałą kobietą, która potrafi słuchać, okazać wsparcie i zmotywować do pracy. Terapia przebiegała do tej pory bez większych zakłóceń, jednakże od jakiegoś czasu niepokoi mnie fakt, iż moja terapeutka przestała mieć dla mnie przestrzeń i pojawiły się problemy z terminami. Mam wyznaczane spotkania raz na dwa tygodnie z powodu braku miejsc. Zrozumiałabym gdyby to było co jakiś czas, ale ostatnimi czasy jest tak za każdym razem. Nie wiem co mam o tym myśleć. Nachodzą mnie myśli o rezygnacji z terapii, gdyż nie wyobrażam sobie przepracowywać trudnych rzeczy i pozostawać z tym samej przez 2 tygodnie. Póki co podejmuję zwyczajne rozmowy, które tak naprawdę nic większego nie wnoszą do mojego życia. Przechodząc do sedna, mam wrażenie że ograniczony kontakt nie służy mi, a ja zaczynam wycofywać się z relacji. Planuję na następnej sesji podziękować terapeutce za wszystko i po prostu pożegnać się z nią mimo iż to jest dla mnie trudne, ponieważ jest to jedyna bliska relacja jaką mam, z tym że powody mojej decyzji chcę zostawić dla siebie, nie chcę jej po prostu urazić, poza tym liczę się z uczuciami drugiej osoby. Problemy z którymi teraz się borykam, postaram się rozwiązać sama, choć zdaję sobie sprawę z tego że może to być trudne (gwałt sprzed 3 miesięcy, praca z wewnętrznym dzieckiem i matką, itp). Czy postępuję słusznie podejmując taką decyzję? Może z góry napiszę iż nie chodzi tu o poczucie odrzucenia, gdyż to za mocne słowo. Może czuję się troszkę opuszczona i po ostatniej sytuacji z terminem popłynęły łzy, ale chodzi tu przede wszystkim iż nie widzę sensu dalszej terapii, gdyż dłuższe przerwy powodują iż zamykam się na kontakt i nie poruszam przez to ważnych kwestii. To co powinnam przepracować, chowam głęboko w sobie. Będę wdzięczna za odpowiedzi.
  2. Chciałabym w skrócie podzielić się z Wami moją historią... Może kogoś zainspiruję, a może ktoś będzie chciał zwyczajnie porozmawiać. W każdym bądź razie jestem otwarta...  Niewiarygodnie jak człowiek może się zmienić, jak zmienia się jego nastawienie do życia podczas terapii. Jeszcze trzy lata temu byłam małą zagubioną dziewczynką, która czekała jak mamusia przeprowadzi ją przez życie. Bałam się wszystkich i wszystkiego. Umiejętnie stawiałam mur między sobą a ludźmi. Nikogo nie dopuszczałam do siebie. Żyłam w swoim świecie, świecie iluzji. Dzięki temu nikt nie mógł mnie skrzywdzić, ale pod tym pancerzem była mała samotna dziewczynka, która pragnęła bliskości, która chciała poczuć czym jest miłość czy przyjaźń. Niestety przez wiele lat nie pozwalałam jej wyjść z ukrycia, starannie ją chroniłam przed złem tego świata. Za dużo w życiu wycierpiała, obiecałam sobie że więcej nie pozwolę aby ktoś ją skrzywdził. Zamknęłam ją w sobie na cztery spusty. I tak życie toczyło się przez wiele lat. Pochłonięta pracą, zapominałam o sobie i swoich potrzebach. Wyzbyłam się ich na rzecz innych. Nie liczyłam się ja jako człowiek. W tym stanie przetrwałam wiele lat. Aż tu nagle ni stąd ni zowąd moja zapomniana część siebie próbowała wydostać się na zewnątrz. Krzyczała, płakała i wołała o pomoc, najpierw w postaci objawów psychosomatycznych. Zaczęły się zawroty głowy, omdlenia, duszności czy hiperwentylacja. Jednak to wszystko nie spowodowało, że zwolniłam tempo. Nie zwracałam na to uwagi, byłam głucha na krzyk i rozpacz tego biednego dziecka. Z czasem doszedł lęk i panika, do tego stopnia że zamknęłam się w domu. Strach przed wyjściem i doznaniem objawów był silniejszy. Zaczęłam popadać w agorafobie. Z początku nie wiedziałam co mi dolega i dlaczego tak a nie inaczej się dzieje. Postanowiłam zwolnić, wiedziałam że dzieje się coś niedobrego, ale nie zdawałam sobie sprawy z tego z jakim natężeniem i przeciwnościami przyjdzie mi się jeszcze zmierzyć. Każdy dzień wyglądał tak samo, łóżko, cztery ściany i zupełna niemoc. Nie chciałam tak żyć, zresztą to nie było życie, to była wegetacja. Postanowiłam coś zmienić. Brakowało mi chwil na świeżym powietrzu. Tak więc każdego dnia zmuszałam się do pokonania kilku kroków poza mury bloku. Robiłam krok w przód i dwa w tył. W mojej głowie aż szalało od myśli, a ciało odmawiało posłuszeństwa. Atak za atakiem nabierał na sile. Było mi ciężko. Nikt z otoczenia nie rozumiał mnie i tym samym nie potrafił pomóc. Byłam skazana sama na siebie. Miałam dwa wyjścia, poddać się bądź zawalczyć i wygrać tą bitwę. Postanowiłam walczyć o siebie i swoją niezależność. Pot i łzy lały się strumieniami. Jednak opłaciło się to. Pokonałam lęk i mogłam pójść dalej. Wróciłam do pracy i rytm dnia powrócił do codzienności. Przez chwilę było ok, niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Nie wyciągnęłam wniosków z lekcji, które dało mi życie. W pogoni za pieniądzem, znów się zatraciłam. Moje wewnętrzne "Ja" postanowiło poraz kolejny zawalczyć o siebie. Tym razem w postaci nerwicy i depresji. Objawy somatyczne powróciły, a z nimi ataki paniki. Coraz częściej spędzałam czas w łóżku, stało się ono moim przyjacielem. Nic mnie nie cieszyło, byłam w skrajnej rozpaczy. Cierpiałam w samotności. Żadna siła nie była w stanie wyciągnąć mnie z łóżka. Stałam się strasznie rozchwiana emocjonalnie. Zaczęłam popadać ze skrajności w skrajność. Wybuchałam po to by zaraz wpaść w poczucie winy. Pragnęłam bliskości, tylko by ją za chwilę odrzucić. Byłam zagubiona. Nie rozumiałam jeszcze wtenczas, że to wszystko co mnie spotyka jest po coś. Nie chciałam tak żyć. Wiedziałam, że coś muszę zmienić, że czas działać i zadbać o siebie. Postanowiłam udać się po pomoc do psychologa i tak zaczęła się moja przygoda z terapią. Niestety po roku zrezygnowałam. Nie potrafiłam z niej wynieść nic poza poturbowaniem emocjonalnym. Nienawidziłam siebie coraz bardziej. Chciałam ze sobą skończyć. Nie widziałam nadziei i światełka w tunelu. To co mnie spotkało zwyczajnie mnie przerosło. W dalszym ciągu nie słyszałam wołania o pomoc. Nie słyszałam, co chce powiedzieć mi to smutne dziecko, które jest we mnie. Z dnia na dzień moje samopoczucie coraz bardziej się pogarszało, jednak jakaś część mnie nie pozwalała mi się poddać. To ona pragnęła żyć i czerpać z tego życia co najlepsze. Teraz wiem że to ta mała wersja mnie sprzed lat. To ona dawała siły i nadzieję, to ona napędzała do działania. I tak postanowiłam poraz kolejny zawalczyć o swój byt. Podjęłam kolejną próbę ratowania siebie samej. Zapisałam się na kolejną terapię, tym razem w innym nurcie. I powiem Wam, że był to strzał w dziesiątkę. Początki były bardzo trudne. Byłam zalękniona i przestraszona niczym piskle. Stałam na bezdrożu dróg, nie wiedząc w którą stronę pójść. Miotałam się sama ze sobą. Nie potrafiłam nawiązać dialogu z terapeutką. Każde spotkanie wyglądało i kończyło się tym samym. Przez pięćdziesiąt minut siedziałam ze spuszczoną głową i milczałam. Bardzo bałam się rozmawiać. Nie potrafiłam zaufać. Miałam zakodowane w głowie by nie mówić zbytnio o sobie i swoich problemach. To była by zdrada wobec rodziny. Mijały tygodnie, a ja coraz częściej wykorzystywałam terapię przeciwko sobie. Pozwalało mi to nakręcać emocje. Byłam niczym tykająca bomba. Terapeutka cierpliwie znosiła moje humory i czekała na dzień w którym przyjdzie mi się otworzyć. Troszkę to trwało, nie powiem, bo bagatela 1,5 roku ale warto było tyle czekać. Pomału z sesji na sesję zaczęłyśmy budować fundamenty zaufania. Ojj tak, terapia przypomina plac budowy. Ze zgliszcz powstaje coś nowego, solidnego. Zaczęłam się pomału otwierać. Nasza rozmowa zaczęła przypominać otwarty dialog. To był początek czegoś nowego. Z każdą kolejną sesją było coraz lepiej. Zaczęłam bardziej zagłębiać się w siebie. Więcej rozumiałam i czułam. Powoli łapałam kontakt z tą zapomnianą i zagubioną dziewczynką. Często w myślach wracałam do przeszłości, próbowałam ją zrozumieć. Zaczęła się prawdziwa praca nad sobą. Każdego dnia pokonywałam kolejne trudności. Nie obyło się również bez buntu. Moje ego się buntowało, nie chciało przecież się zmienić, przez co robiłam krok w przód, po to tylko by cofnąć się trzy. Po kilku miesiącach terapii moje samopoczucie uległo poprawie. Objawy somatyczne w końcu ustąpiły, a stany depresyjne odeszły w dal. Pozostało pracować nad strukturą osobowości. Borderline na które cierpiałam było moją zmorą, utrudniało mi życie każdego dnia. Pamiętam jak dostałam diagnozę zaburzeń osobowości, nie potrafiłam się z nią pogodzić. Traktowałam ją jak koniec świata. Z czasem zaakceptowałam to i przestałam walczyć z etykietką. A dziś? Dziś uważam to za dar, którego nie zamieniłabym za nic w świecie. I tak mijał miesiąc za miesiącem, a ja solidnie pracowałam nad sobą i swoimi schematami. Jedne pokonywałam z łatwością, drugie zaś wymagały o wiele więcej wysiłku i czasu. Terapia jest przecież złożonym procesem i nic nie dzieje się od tak. Te miesiące, a nawet lata pracy kosztowały mnie wiele energii, wiele wyrzeczeń, ale warto było. Czuję ogromną satysfakcję z tego, iż udało mi się przejść tą wyboistą i jakże krętą drogę w głąb siebie. To niesamowita podróż po zakamarkach swojej duszy, poznanie siebie, swoich słabości ale też siły i walorów. Po tych trzech latach pracy, z całą stanowczością mogę powiedzieć, że jestem silną kobietą, która wie czego chce od życia, która wierzy w siebie i swoje możliwości. Moje życie zmieniło się diametralnie. Dzięki terapii odzyskałam spokój duszy. A uwierzcie mi nie było łatwo, życie mnie nie oszczędzało. Ciągłe odrzucenia ze strony bliskich, ocena czy krytyka, a także molestowanie, gwałty, przemoc psychiczna czy toksyczny związek mocno się we mnie zakorzeniły i odbiły na mojej psychice. Ale wszystko dzieje się po coś, widocznie musiałam doświadczyć tych trudnych zdarzeń aby stać się tym kim jestem teraz. Na bazie swoich doświadczeń na terapii napisałam książkę, w której dzielę się swoimi przemyśleniami, emocjami, marzeniami. W książce ukazuję terapię od kuchni, dzięki czemu możemy poznać ją od podszewki. Krok po kroku również opisuję swoje zmagania na sesjach. Książka dająca nadzieję, motywację i pokazująca jak ważna jest determinacja w dążeniu do celu. Chcieć to móc. Pamiętajcie, nadzieja zawsze umiera ostatnia.
  3. 19ruda87

    Dubel

    Hello. Dawno mnie tu nie było... Chyba całe trzy lata... Hmm... Przez ten okres wiele się u mnie pozmieniało. Chciałabym w skrócie podzielić się z Wami moją historią... Może kogoś zainspiruję, a może ktoś będzie chciał zwyczajnie porozmawiać. W każdym bądź razie jestem otwarta... Niewiarygodnie jak człowiek może się zmienić, jak zmienia się jego nastawienie do życia podczas terapii. Jeszcze trzy lata temu byłam małą zagubioną dziewczynką, która czekała jak mamusia przeprowadzi ją przez życie. Bałam się wszystkich i wszystkiego. Umiejętnie stawiałam mur między sobą a ludźmi. Nikogo nie dopuszczałam do siebie. Żyłam w swoim świecie, świecie iluzji. Dzięki temu nikt nie mógł mnie skrzywdzić, ale pod tym pancerzem była mała samotna dziewczynka, która pragnęła bliskości, która chciała poczuć czym jest miłość czy przyjaźń. Niestety przez wiele lat nie pozwalałam jej wyjść z ukrycia, starannie ją chroniłam przed złem tego świata. Za dużo w życiu wycierpiała, obiecałam sobie że więcej nie pozwolę aby ktoś ją skrzywdził. Zamknęłam ją w sobie na cztery spusty. I tak życie toczyło się przez wiele lat. Pochłonięta pracą, zapominałam o sobie i swoich potrzebach. Wyzbyłam się ich na rzecz innych. Nie liczyłam się ja jako człowiek. W tym stanie przetrwałam wiele lat. Aż tu nagle ni stąd ni zowąd moja zapomniana część siebie próbowała wydostać się na zewnątrz. Krzyczała, płakała i wołała o pomoc, najpierw w postaci objawów psychosomatycznych. Zaczęły się zawroty głowy, omdlenia, duszności czy hiperwentylacja. Jednak to wszystko nie spowodowało, że zwolniłam tempo. Nie zwracałam na to uwagi, byłam głucha na krzyk i rozpacz tego biednego dziecka. Z czasem doszedł lęk i panika, do tego stopnia że zamknęłam się w domu. Strach przed wyjściem i doznaniem objawów był silniejszy. Zaczęłam popadać w agorafobie. Z początku nie wiedziałam co mi dolega i dlaczego tak a nie inaczej się dzieje. Postanowiłam zwolnić, wiedziałam że dzieje się coś niedobrego, ale nie zdawałam sobie sprawy z tego z jakim natężeniem i przeciwnościami przyjdzie mi się jeszcze zmierzyć. Każdy dzień wyglądał tak samo, łóżko, cztery ściany i zupełna niemoc. Nie chciałam tak żyć, zresztą to nie było życie, to była wegetacja. Postanowiłam coś zmienić. Brakowało mi chwil na świeżym powietrzu. Tak więc każdego dnia zmuszałam się do pokonania kilku kroków poza mury bloku. Robiłam krok w przód i dwa w tył. W mojej głowie aż szalało od myśli, a ciało odmawiało posłuszeństwa. Atak za atakiem nabierał na sile. Było mi ciężko. Nikt z otoczenia nie rozumiał mnie i tym samym nie potrafił pomóc. Byłam skazana sama na siebie. Miałam dwa wyjścia, poddać się bądź zawalczyć i wygrać tą bitwę. Postanowiłam walczyć o siebie i swoją niezależność. Pot i łzy lały się strumieniami. Jednak opłaciło się to. Pokonałam lęk i mogłam pójść dalej. Wróciłam do pracy i rytm dnia powrócił do codzienności. Przez chwilę było ok, niestety wszystko co dobre szybko się kończy. Nie wyciągnęłam wniosków z lekcji, które dało mi życie. W pogoni za pieniądzem, znów się zatraciłam. Moje wewnętrzne "Ja" postanowiło poraz kolejny zawalczyć o siebie. Tym razem w postaci nerwicy i depresji. Objawy somatyczne powróciły, a z nimi ataki paniki. Coraz częściej spędzałam czas w łóżku, stało się ono moim przyjacielem. Nic mnie nie cieszyło, byłam w skrajnej rozpaczy. Cierpiałam w samotności. Żadna siła nie była w stanie wyciągnąć mnie z łóżka. Stałam się strasznie rozchwiana emocjonalnie. Zaczęłam popadać ze skrajności w skrajność. Wybuchałam po to by zaraz wpaść w poczucie winy. Pragnęłam bliskości, tylko by ją za chwilę odrzucić. Byłam zagubiona. Nie rozumiałam jeszcze wtenczas, że to wszystko co mnie spotyka jest po coś. Nie chciałam tak żyć. Wiedziałam, że coś muszę zmienić, że czas działać i zadbać o siebie. Postanowiłam udać się po pomoc do psychologa i tak zaczęła się moja przygoda z terapią. Niestety po roku zrezygnowałam. Nie potrafiłam z niej wynieść nic poza poturbowaniem emocjonalnym. Nienawidziłam siebie coraz bardziej. Chciałam ze sobą skończyć. Nie widziałam nadziei i światełka w tunelu. To co mnie spotkało zwyczajnie mnie przerosło. W dalszym ciągu nie słyszałam wołania o pomoc. Nie słyszałam, co chce powiedzieć mi to smutne dziecko, które jest we mnie. Z dnia na dzień moje samopoczucie coraz bardziej się pogarszało, jednak jakaś część mnie nie pozwalała mi się poddać. To ona pragnęła żyć i czerpać z tego życia co najlepsze. Teraz wiem że to ta mała wersja mnie sprzed lat. To ona dawała siły i nadzieję, to ona napędzała do działania. I tak postanowiłam poraz kolejny zawalczyć o swój byt. Podjęłam kolejną próbę ratowania siebie samej. Zapisałam się na kolejną terapię, tym razem w innym nurcie. I powiem Wam, że był to strzał w dziesiątkę. Początki były bardzo trudne. Byłam zalękniona i przestraszona niczym piskle. Stałam na bezdrożu dróg, nie wiedząc w którą stronę pójść. Miotałam się sama ze sobą. Nie potrafiłam nawiązać dialogu z terapeutką. Każde spotkanie wyglądało i kończyło się tym samym. Przez pięćdziesiąt minut siedziałam ze spuszczoną głową i milczałam. Bardzo bałam się rozmawiać. Nie potrafiłam zaufać. Miałam zakodowane w głowie by nie mówić zbytnio o sobie i swoich problemach. To była by zdrada wobec rodziny. Mijały tygodnie, a ja coraz częściej wykorzystywałam terapię przeciwko sobie. Pozwalało mi to nakręcać emocje. Byłam niczym tykająca bomba. Terapeutka cierpliwie znosiła moje humory i czekała na dzień w którym przyjdzie mi się otworzyć. Troszkę to trwało, nie powiem, bo bagatela 1,5 roku ale warto było tyle czekać. Pomału z sesji na sesję zaczęłyśmy budować fundamenty zaufania. Ojj tak, terapia przypomina plac budowy. Ze zgliszcz powstaje coś nowego, solidnego. Zaczęłam się pomału otwierać. Nasza rozmowa zaczęła przypominać otwarty dialog. To był początek czegoś nowego. Z każdą kolejną sesją było coraz lepiej. Zaczęłam bardziej zagłębiać się w siebie. Więcej rozumiałam i czułam. Powoli łapałam kontakt z tą zapomnianą i zagubioną dziewczynką. Często w myślach wracałam do przeszłości, próbowałam ją zrozumieć. Zaczęła się prawdziwa praca nad sobą. Każdego dnia pokonywałam kolejne trudności. Nie obyło się również bez buntu. Moje ego się buntowało, nie chciało przecież się zmienić, przez co robiłam krok w przód, po to tylko by cofnąć się trzy. Po kilku miesiącach terapii moje samopoczucie uległo poprawie. Objawy somatyczne w końcu ustąpiły, a stany depresyjne odeszły w dal. Pozostało pracować nad strukturą osobowości. Borderline na które cierpiałam było moją zmorą, utrudniało mi życie każdego dnia. Pamiętam jak dostałam diagnozę zaburzeń osobowości, nie potrafiłam się z nią pogodzić. Traktowałam ją jak koniec świata. Z czasem zaakceptowałam to i przestałam walczyć z etykietką. A dziś? Dziś uważam to za dar, którego nie zamieniłabym za nic w świecie. I tak mijał miesiąc za miesiącem, a ja solidnie pracowałam nad sobą i swoimi schematami. Jedne pokonywałam z łatwością, drugie zaś wymagały o wiele więcej wysiłku i czasu. Terapia jest przecież złożonym procesem i nic nie dzieje się od tak. Te miesiące, a nawet lata pracy kosztowały mnie wiele energii, wiele wyrzeczeń, ale warto było. Czuję ogromną satysfakcję z tego, iż udało mi się przejść tą wyboistą i jakże krętą drogę w głąb siebie. To niesamowita podróż po zakamarkach swojej duszy, poznanie siebie, swoich słabości ale też siły i walorów. Po tych trzech latach pracy, z całą stanowczością mogę powiedzieć, że jestem silną kobietą, która wie czego chce od życia, która wierzy w siebie i swoje możliwości. Moje życie zmieniło się diametralnie. Dzięki terapii odzyskałam spokój duszy. A uwierzcie mi nie było łatwo, życie mnie nie oszczędzało. Ciągłe odrzucenia ze strony bliskich, ocena czy krytyka, a także molestowanie, gwałty, przemoc psychiczna czy toksyczny związek mocno się we mnie zakorzeniły i odbiły na mojej psychice. Ale wszystko dzieje się po coś, widocznie musiałam doświadczyć tych trudnych zdarzeń aby stać się tym kim jestem teraz. Na bazie swoich doświadczeń na terapii napisałam książkę, w której dzielę się swoimi przemyśleniami, emocjami, marzeniami. W książce ukazuję terapię od kuchni, dzięki czemu możemy poznać ją od podszewki. Krok po kroku również opisuję swoje zmagania na sesjach. Książka dająca nadzieję, motywację i pokazująca jak ważna jest determinacja w dążeniu do celu. Chcieć to móc. Pamiętajcie, nadzieja zawsze umiera ostatnia.
  4. Naemo Żyje żyje i walczę o siebie. Jest różnie. Czasem istna sinusoida. Ogolnie nie narzekam. Jak to moja terapeutka ostatnio stwierdziła "psychiczny stabilny" jeśli chodzi o katowanie się hehe. Taki żywot
  5. Borderline leczy się podobnie jak Chad. Chodzi o wyrównanie nastroju. Stabilizacja. Ja biorę Lamitrin, Arypiprazol i Efectin. Tzn. Stabilizator nastroju, neuroleptyk i antydepresant. Czy pomaga? Jest różnie, ale lepiej aniżeli było na początku. Leki mnie troszkę stłumiły i wyciszyły. Impulsywność dalej jest obecna ale w mniejszym nasileniu. Musi dotknąć moich czułych punktów jak odrzucenie, ocena czy krytyka. Wtenczas border się odzywa na całego i przestaje racjonalnie myśleć. Enocje biorą górę. Zdarzają się jeszcze ataki paniki ale zdecydowanie rzadziej. Potrafię nad nimi zapanować by nie urosły do maksymalnych rozmiarów. Na początku leczenia zmagałam się z agorafobią czyli lękiem przed otwartymi przestrzeniami. Zamknęłam się w domu i za cholerę nic i nikt nie zmusił mnie do wyjścia. Miałam dość. Postanowiłam coś zmienić. Zmuszalam się do aktywności. Nie było łatwo. Codziennie metoda małych kroczków. Udało się. Wyszłam z niej sama dzięki silnej woli. Postanowiłam się leczyć przez ataki paniki które utrudnialy mi zycie. Bałam się również brać leki. Staralam się funkcjonować bez nich. Było trudno. Zapisałam się na terapię. Jednak mój stan tylko się pogarszał. Przez rok uczeszczania zostałam wrakiem człowieka. Psychicznie poobijana. W końcu 5 miesięcy temu trafiłam na odpowiednią terapeutkę i lekarza. Przyjmuje leki, regularnie uczęszczam na sesje. Jest o niebo lepiej niż było. Także warto o siebie walczyć. Przede mną jeszcze długa i żmudna praca ale wiem że dam radę, że chce walczyć o siebie i swoje życie
  6. Wróciłam ze zwolnienia po wypadku w pracy. Skrecilam staw skokowy. I zostałam oddelegowana na inne stanowisko pracy. Według mnie gorsze. Zaczęły się docinki ze strony współpracowników. Na dodatek moja współpracowniczka zmieniła sobie partnera do pracy bo nie chciała dłużej ze mną pracować. Poczułam się porzucona, niechciana. Dodatkowo mój blog zrobił swoje. Połowa zakładu go czyta i te spojrzenia były nie do wytrzymania. Napięcie rosło. Wytrzymałam tydzień i uciekłam
  7. U mnie zjazd w dół. Pod wpływem emocji rzuciłam pracę i uciekłam na zwolnienie
  8. 19ruda87

    [Łódź]

    Ja polecam dr Rafała Pniewskiego. Szczegółowy wywiad, każda wizyta trwa godzinę i dobrze dobrane leki. Został mi polecony przez moją psychoterapeutkę. Nie żałuję. Warto
  9. Co tam u Was słychać? Ostatnio rzadko zaglądam na forum. Czuję się troszkę lepiej. Terapia posuwa się w ekstremalnym tempie. Dokuczają mi jeszcze wahania, z tym że nie są tak intensywne jak przedtem. Leki troszkę mnie wytłumamiły. Czasem pojawia się dół czy myśli samobójcze ale z pomocą terapeutki daję radę. Ogólnie zaczynam burzyć mur między nami i swobodnie rozmawiać. Więcej o moich sesjach w dziale psychoterapia, dialogi itd. Ostatnio dużo się u mnie dzieje w związku z tym nastrój poszybował w dół wielkości kanionu. Ale nie poddaje się. Liczę że to chwilowy stan. Jeszcze długa droga przede mną na terapii choć czasem robi się gorąco. Trudne tematy się pojawiają lecz zamiast milczenia trwa dyskusja. Sama jestem zdziwiona, że w tak krótkim czasie zaufałam swojej T. Zaufanie osiągnęło poziom maksymalny. Na ogół radzę sobie z różnym skutkiem. Raz lepiej raz gorzej. Co do leków. Podobno mam coś z Chad oprócz Bordera dlatego tyle leków. Lekarz trafił w dziesiątkę z tym połączeniem. Choć czasem jestem jeszcze impulsywna, w zależności od sytuacji. Staram się nad tym panować ale jest trudno. Czasem mam wrażenie że moja walka o życie jest jak walka z wiatrakami. Miejmy nadzieję że z każdym dniem będzie lepiej. W wolnym czasie piszę bloga i książkę gdzie daję upust swoim emocjom. Jest to forma jakby autoterapii.
  10. Ja mam takie połączenie leków Efectin, Arypiprazol, Kwetaplex, Lamitrin
  11. Paramparam w porządku. Idę do przodu na terapii. Wszystko zmierza ku lepszemu.
  12. Naemo jesteś jeszcze w szpitalu? U mnie totalny rollercoaster. Rozpierducha maksymalna.
  13. Chojrakowa chusteczkowo. Każdego dnia inaczej. Podejrzewam że to efekt ostatniej sesji. Opowiedziałam cały przebieg gwałtu. Teraz emocje bombardują z każdej strony
  14. Mówią, że czas leczy rany. Nie w moim przypadku. Moja rana jest otwarta już przeszlo 11 lat i wciąż tak samo odczuwalna. Myślałam że jestem gotowa stawić czoła przeszłości. Jednak to takie trudne. Chcąc iść do przodu obudziłam lawine uczuć, tych stłumionych uczuć. Wszystko odżyło na nowo. Tak jakby zdarzyło się wczoraj. Wciąż świeże. Tak samo bolesne. Nie mogę sobie dać z tym rady. Poruszając temat, ruszyłam twardy głaz, który zaczął pękać pod wpływem rozmowy. Rozsypał się. Pozostał gruz. To samo stało się ze mną. W środku mnie wszystko runeło. Wróciło na nowo. Chcę wykrzyczeć ten ból. Zmyć z siebie ten ciężar. Rozrywa mnie. Ponosi. Nienawiść potęguje. Upokorzenie. Wstyd. Lęk. Strach. Brzydzę się sobą. Czuję się jak śmieć. Zdeptać i wyrzucić jak zużytą rzecz. Jestem rzeczą, nie człowiekiem. Tak sie traktuję. Na to zasłużyłam. W ten dzień coś we mnie umarło. Moje uczucia. Moja wiara. Moje marzenia. Straciłam poczucie bezpieczeństwa. Godność. Szacunek do samej siebie. Człowieczeństwo. W końcu uświadomiłam to sobie. Gwałt odebrał mi wszystko. Wszystko w co wierzyłam. Roznosi mnie. Mam ochotę się zniszczyć. Odpalam fajkę za fajką. Ból psychiczny przysłania mi racjonalne myślenie. Chcę sobie ulżyć. Poczuć ból fizyczny. On jest łatwiejszy do zniesienia. Nie wiem co ze sobą zrobić. Znów mętlik. Chaos. Tyle pomysłów samounicestwienia się pojawia. Mam ochotę z całych sił dać upust emocjom. Chcę krzyczeć, biegać a jednocześnie chcę ochłonąć. Pokazać światu jak mi źle. Sprzeczność to cała ja. Biorę żyletkę do ręki i odsłaniam dłoń. Chęć jest wielka. Tylko jedno małe nacięcie. Kusi mnie. Tęsknota za samookaleczeniem. Za uwolnieniem napięcia które we mnie siedzi. Ta pieprzona impulsywność. Walczę sama ze sobą. Nie dałam rady. Nie zrobiłam tego. Nie potrafiłam. To by nic nie zmieniło. Nie chcę przekreślać tego co osiągnęłam dotychczas. Włączam myślenie, jak program w tv. Wracam do wspomnień. Analizuję klatka po klatce jak film w którym jestem głównym bohaterem. Każdy szczegół wyświetla się przed oczami. Łzy napływają do oczu, pojawia sie strach. Znów przeżywam poraz kolejny ten gwałt. Czuję jego obecność. Ten dotyk, zakazany dotyk. Oddech. Spojrzenie. Ból. Staram się odciąć od uczuć. Spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. Jest mi ciężko. Przypominam sobie dzisiejsza sesje. Słowa które zostały wypowiedziane. Znów analizuję. Znów bezradność. Walka z samą sobą. Żadne słowa nie są w stanie odzwierciedlić tego co czuję w tym momencie. Jestem wściekła na siebie choć nie powinnam. Obwiniam się a to nie moja wina. Chcę się ukarać a nie mam za co. Myśli przelatują przez głowę. Nie nadążam za nimi. Emocje bombardują. Jestem rozbita, kompletnie wykończona. Katuje się wspomnieniami. Żyję przeszłością. Niebo płacze a ja razem z nim. Każda kropla deszczu jest moją łzą. Jest mi źle, cholernie źle. Nie umiem z tym żyć. Z tym przeklętym bólem, żalem, złością. Nie potrafię zapomnieć, zaakceptować i pójść dalej. Nie mogę na siebie patrzeć. Nie mogę znaleźć sobie miejsca. Chcę przestać czuć. Zniknąć. Cofnąć czas by nigdy to się nie wydarzyło. Przestać być ofiarą. Zaczynam rozpaczać. Użalać się nad sobą. Wyglądam żałośnie i tak też się czuję. Tak bardzo potrzebuję teraz wsparcia. Przytulenia. Pocieszenia. I zrozumienia. Kogoś kto doda otuchy. Po prostu będzie przy mnie. Potrzebuję tej cholernej bliskości której się boję. Znów włączam myślenie. Może przyszedł czas na to by przeżyć to ostatni raz. Pożegnać się z przeszłością. Pozwolić sobie na żałobę. Pogodzić się z tym. Odbudować swoje poczucie wartości. Znów poczuć się bezpiecznie. Zaufać. Pokonać lęk i strach. Przestać żyć w poczuciu winy. Jednego jestem pewna, chcę zostawić przeszłość za sobą, zamknąć ten piekielny rozdział w życiu i w końcu zacząć żyć. I móc spojrzeć w lustro, widząc wartościowego człowieka z czystym sumieniem powiedzieć sobie: wybaczam.
  15. Może ten szpital to wcale nie taki zły pomysł? Chcesz pogadać przez fona?
×