Skocz do zawartości
Nerwica.com

Osobowość chwiejna emocjonalnie (typ BORDERLINE)


atrucha

Rekomendowane odpowiedzi

inbvo, no, ale ja nie wiem co w tym strasznego, że proponowałam seks, przecież to nic złego. A terapeuta sam mnie nakręcał mówiąc mi czasem komplementy. Jakby był bardziej stanowczy to umiałby mnie ustawić. No, ale gdzieś tam w głębi wiem, że źle robiłam. Niepotrzebnie piłam, tylko brzuch mnie dzisiaj boli, nie ma sensu niszczyć się przez takiego kolesia. Ostatnio częściej sięgałam po alkohol, odstawiłam leki, a one hamowały moje zachowanie, impulsywność, więc to wszystko znów wróciło, przez co nawet miałam taki plan żeby usiąść terapeucie na kolanach znienacka :oops: , ale tego na szczęście już nie zrealizuję. To wszystko wynika z tego, że brakuje mi bliskości, jakiegoś faceta, ale mam lęk przed mężczyznami (za wyjątkiem terapeutów i lekarzy)- błędne koło. Tak, jeszcze dużo do przepracowania:)

 

Bardzo przykro mi się czyta coś takiego...

Czasem jak czytam niektóre wypowiedzi to mam wrażenie, że niektórym się wydaje, że terapeuta/tka to taki worek treningowy, taka puszka, która pochłonie wszystko bez żadnego problemu. Mam wrażenie, że niektórzy zapominają o tym, że po drugiej stronie jest również człowiek ze swoimi emocjami, przeżyciami, wartościami, chociaż chcący za wszelką cenę nam pomóc. I nie piszę tego dlatego, że nie potrafię zrozumieć potrzeb i problemów pacjenta/klienta, który po taką pomoc się zgłasza bo sama zostałam wywalona z terapii praktycznie z sesji na sesję bez możliwości domknięcia niektórych spraw, bez szansy etc. I chociaż do tej pory czuję w sobie złość i frustrację z tego powodu to jednak jakaś część mnie jest w stanie to zrozumieć.

 

caramel rose napisałaś: "gdzieś tam w głębi wiem, że źle robiłam" i tego się trzymaj za wszelką cenę bo inaczej każda następna Twoja terapia zakończy się dla Ciebie źle. Proponowanie terapeucie seksu jest czymś złym i to nie podlega żadnej dyskusji. Byłoby to wytłumaczalne, gdyby to było jeden raz, dwa, ale nie notorycznie, a takie mam wrażenie, czytając Twoje posty. Co innego jest dać komunikat terapeucie - mam ochotę znowu panu zaproponować seks, nie mogę się przed tym powstrzymać [to otwiera możliwość rozmowy, zastanowienia się nad tym, przeanalizowania tego], a co innego za każdym razem prowokować i testować granice terapeuty. Uważam, ze fakt, iż terapeuta Cię komplementował wcale nie świadczy o tym, że Cię nakręcał. Być może chciał tym zwiększyć Twoje poczucie własnej wartości, otworzyć na możliwy kontakt z innymi mężczyznami. Tłumaczenie sobie tego w taki sposób, że to "jego wina" nie jest dobrym dla Ciebie sposobem na rozwiązanie tego problemu.

Zaskakuje mnie również fakt, że jesteś świadoma tego, że tak robisz, że takie Twoje zachowanie dotyczy tylko terapeutów i lekarzy, a mam takie wrażenie, czytając Ciebie, że pomimo tej świadomości, nie korzystasz z niej, ale dalej w to brniesz.

 

Chciałabym również podkreślić, że czasem bywa tak, że terapeuta/tka kończy terapię z sesji na sesję bo zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że terapia szkodzi pacjentowi/klientowi zamiast mu pomagać. Krótko mówiąc nakręca negatywne reakcje i schematy, a pacjent/klient zamiast poprawy "pogrąża" się coraz bardziej w swoich mechanizmach. Każdy mądry terapeuta mając to na względzie zakończy taką terapię.

 

Chciałabym również dodać, że osoby z borderline nie należą do "przyjemnych" i "łatwych" przypadków. Bardzo obciążają terapeutę/tkę swoimi zachowaniami i ciągłym testowaniem granic. Terapeuta/tka do pewnego stopnia mogą je próbować znosić, cierpliwie czekać na jakąkolwiek refleksję ze strony pacjenta/klienta, ale jeśli ona nie następuje to taka terapia po prostu nie ma sensu bo przecież nie polega ona na tym, aby ciągle kogoś testować i to w ten sam sposób.

 

Pragnę również dodać, że to rozróżnienie, które napisała abstrakcyjna jest bardzo ważne. Nie bez podstaw napisała ona zamiast "pacjent" - "klient". Wynika to z prostego założenia, że pacjent to ktoś kto potrzebuje leczenia, jest w pozycji osoby podporządkowanej. Jak u lekarza. Pacjent przychodzi do lekarza, a w lekarza rękach jest postawienie diagnozy i przepisanie odpowiednich leków. Ewentualnie czasem lekarz informuje pacjenta wprost o tym jak ma o siebie zadbać, tłumaczy mu diagnozę, wspomina o czym powinien pamiętać. Po jego stronie, po stronie lekarza jest pełna odpowiedzialność za pacjenta i jego zdrowie. W przypadku terapii często używa się słowa "klient", ponieważ to świadczy o tym, że osoba po drugiej stronie jest współodpowiedzialna za proces leczenia. To po jej stronie jest pragnienie zmiany swoich nawyków, zmiana schematów. Terapeuta jest jak przewodnik, który w ciemnym lesie ma w dłoniach lampkę, ale to od klienta zależy, którą drogą podąży i co zrobi, a czego nie. Terapeuta tutaj podąża za klientem, próbując mu oświetlić ten fragment drogi, którą on pragnie iść. Stara się raczej nie wskazywać [chyba, że to dotyczy wyjątkowych sytuacji], współgrać, współodczuwać. Można powiedzieć, że "bierze na klatę" emocje klienta, a potem mu "oddaje" w sposób łatwiejszy do przetworzenia, do poradzenia sobie z nimi. Ale to w gestii klienta jest to co on później z tym zrobi.

 

To tyle... miałam nic się nie wtrącać, ale nie mogłam się powstrzymać... :hide:

 

-- 27 sty 2015, 18:02 --

 

Gdzie takie cuda, że 2 razy w tygodniu? :)

Kraków... Mam wrażenie, że moja terapeutka od razu "wyłapała", że coś ze mną nie tak... :shock:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

inbvo, no, ale ja nie wiem co w tym strasznego, że proponowałam seks, przecież to nic złego. A terapeuta sam mnie nakręcał mówiąc mi czasem komplementy. Jakby był bardziej stanowczy to umiałby mnie ustawić. To wszystko wynika z tego, że brakuje mi bliskości, jakiegoś faceta, ale mam lęk przed mężczyznami (za wyjątkiem terapeutów i lekarzy)- błędne koło. Tak, jeszcze dużo do przepracowania:)

Przepraszam, że wlazłam na Wasz watek ale chciałam się do tego odnieść. Na początku terapii (2.5 roku temu), wtedy to była grupowa na oddziale dziennym przypięto mi łatkę CECHY osobowości histrionicznej. Potem zaczęłam terapię indywidualną (która trwa do dzisiaj:) z FACETEM. Boże czego ja nie robiłam, żeby go uwieść:) Przynosiłam eklerki i kawę (że niby jesteśmy w kawiarni), puszczałam mu jakieś miłosne piosenki, mówiłam, że mi się podoba, śniłam o nim i fantazjowałam, byłam przekonana, że to tylko kwestia czasu, a go uwiodę:). Facet był delikatny ale ja też nie byłam jakaś bardzo namolna i nie dręczyłam go smsami itp. Kiedyś zapytałam czy mu się podobam, odpowiedział, że nie jestem w jego guście i mnie ostudziło. Wiele razy rozmawialiśmy o moim przekraczaniu granic, relacji z moim tatą (bardzo bliskiej), to, że brakuje mi w realu bliskości i miłości (jestem mężatką). Mój terapeuta powiedział mi, że mogę czuć do niego wszystko (!) ale jestem na terapii i nie będę realizować z nim swoich potrzeb, bo on się na to nie godzi, nie chce, ma swoje życie itp. Jak mnie łapało "uczucie" do niego to mu o tym mówiłam i wałkowaliśmy moje braki, pragnienia i to jak mogę je zaspokoić w rzeczywistości. Teraz umiem to kontrolować i zauważam kiedy chcę go wciągnąć w "uwodzenie" i śmiejemy się z tego. On postawił granicę, a ja ją uszanowałam.

Wiem, że to niezupełnie tak jak w bordeline ale do cholery nie jesteśmy tylko swoimi ZABURZENIAMI. A poza tym wiemy o nich i czasami możemy im nie ulegać- i to jest ta słynna praca nad sobą. Hamowanie destrukcyjnych zachowań, które nam nie służą. Próbowanie na siłę nowych. Ta ścieżka musi pojawić się w mózgu (nowe połączenia!) i zostać rozjeżdżona, aż powstanie autostrada:)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

tu_i_teraz, masz rację. Nie no to całe zdarzenie z terapeutą sprawiło, że zrozumiałam swoje złe zachowanie. W sumie miał rację, że traktowałam go jak zabawkę, myślałam, że jak płacę to mogę sobie robić z nim wszystko, a zapomniałam, że też jest człowiekiem, a nie jak to określiła Yvonne "workiem treningowym". Teraz też uświadomiłam sobie, że to jest mój kolejny problem - zawsze na początku relacji jestem miła, do rany przyłóż, a z czasem staję się jakimś egoistycznym potworem, który przekracza granice drugiej osoby, czasem ją poniża, jest zaborczy i chce mieć druga osobę tylko dla siebie. Nie wiem dlaczego tak mam. Ale jak pomyślę, że oni mają innych pacjentów, albo kolejny czeka w poczekalni to przeszywa mnie ogromny ból, w jednej chwili, jakby ktoś wbił i szybko wyciągnął ze mnie nóż, dostaję ogromnych lęków i derealizację. Tylko dlatego, że wtedy wiem, że nie jestem jedyna, że oni mają poza mną innych, może bardziej wyjątkowych, lubianych pacjentów. Ale ta pustka we mnie tak bardzo mnie boli, że jedynie prowokacje, silne emocje oddalają te złe uczucia i mimo, że zdaję sobie sprawę z tych zachowań, to często tracę nad tym kontrolę. Ale czasem też mam bardzo zmienne nastroje i jak wpadam na kilka dni w hipomanię to wtedy już całkiem tego nie kontroluję i na całego podrywałam terapeutę/lekarza, chodziłam po gabinecie, dotykałam jego kurtki, teczki, ale wtedy się nie kontrolowałam i kolejnego dnia budziłam się jakby na kacu i wyrzucałam sobie, że coś takiego robiłam.

Jutro zadzwonię do "mojego" terapeuty, poproszę o kolejną szansę i spróbuję już nie uwodzić, ubierać się normalnie, a nie prowokacyjnie i skupić nad wyjściem z tych mechanizmów i brać lek regularnie i odpowiednią dawkę, bo bardzo mi pomagał, hamował moje zachowania, sprawiał, że myślałam, zanim coś zrobię, bo teraz działam, a zapominam pomyśleć.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

caramel rose, to, że wiesz jak masz (samoświadomość!) to bardzo dużo. Czas wyłączyć autopilota i przejść na ręczne sterowanie :D

Ale jak pomyślę, że oni mają innych pacjentów, albo kolejny czeka w poczekalni to przeszywa mnie ogromny ból, w jednej chwili, jakby ktoś wbił i szybko wyciągnął ze mnie nóż, dostaję ogromnych lęków i derealizację. Tylko dlatego, że wtedy wiem, że nie jestem jedyna, że oni mają poza mną innych, może bardziej wyjątkowych, lubianych pacjentów.

Ja jestem zazdrosna o dziewczynę, która jest przede mną:), bo myślę, że pewnie mu się podoba (jest w jego guście- no ale ja mam schizę, że jestem mało atrakcyjna:) ale do wytrzymania. Wiem, że mnie lubi, bo często mi to powtarza.

Kontrola swoich destrukcyjnych zachowań jest chyba jedynym wyjściem, by wyjść ze swoich schematów.

caramel rose, nastaw się, że po 1. może nie chcieć być już Twoim terapeutą, po 2. da Wam szansę na wspólna pracę. Takie nastawienie, że może powiedzieć "nie" pozwoli Tobie lepiej uporać się z jego decyzją.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

getmeoutofhere, brałam depakine, tegretol, ale nie pomagał miałam same skutki uboczne i wątroba mnie strasznie bolała. Brałam antydepresanty, ale po nich mam ogromne lęki i strasznie dużo jem. Lamotryginy lekarz nie chciał mi przepisać. Tylko ten neuroleptyk mi pomaga, choć ostatnio odstawiłam (ale dziś wróciłam do niego), bo mam lekkie problemy hormonalne. Ale on stabilizował w miarę nastrój, hamował impulsywność, dobrze po nim śpię i ogólnie jest ok. Tylko znów się ostatnio rozpiłam i strasznie ciągnie mnie do alko, ale nie mogę, bo to szkodliwe i wpędza w jeszcze większą depresję i lęki.

tu_i_teraz, ciężka to będzie walka, ale muszę się tego podjąć, bo inaczej całe życie będę nieszczęśliwa.

 

Czy też macie problemy z jedzeniem/zaburzenia odżywiania?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mnie tak średnio... Zawsze wpadam w to samo, ale dopiero po fakcie sobie o uświadamiam. Siła tego rodzaju autodestrukcji jest u mnie mega... U mnie to żonglerka... albo nie jem wcale przez X czasu, albo wpier dalam słodycze jak opętana, albo się obżeram, a potem wymiotuje... :roll::(

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

caramel rose, u mnie nastąpiła poprawa, kiedy w końcu uświadomiłam sobie jak bardzo zniszczyłam swoje zdrowie wymiotowaniem, przeczyszczaniem. Zawzięłam się i nie wymiotuję od wakacji. Pewnie pomogła mi w tym roczna psychoterapia, pomoc bliskich osób, ale przede wszystkim zmiana nastawienia do własnego ciała.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Yvonne, dokładnie mam to samo. Jakby były we mnie dwie różne osoby. Czasem idę do sklepu kupuję zdrowe rzeczy i myślę sobie "no jak ja mogłam jeść słodkie i nie umiałam się opanować, to takie dziwne", a za jakiś czas myślę tylko o słodyczach, obżeram się.

Bez sensu takie niszczenie siebie, (a potem biorą się z tego choroby: cukrzyca, miażdżyca i inne), ale tak ciężko się opanować.

freya, też dzięki psychoterapii nie przeczyszczam się i już rzadko wymiotuję.

Tylko żeby jeszcze pozbyć się całkowicie tego cholerstwa. Choć czasem stosuję zamienniki. Jak chcę się objeść i wiem, że muszę to kupuję kg marchwi, papryki, kalarepy i wpierdzielam aż do zapchania. Staram sie też nie nosić za dużo pieniędzy, tak do 5zł, a zakupy robić raz w tygodniu, takie większe. Ale te metody czasem działają, a czasem i tak się objem.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość abstrakcyjna

getmeoutofhere, ja mam tylko przy swoim facecie. Ale to rzadko i nie są mocne.

Conessa, jak tam z Twoim facetem? Zmieniło się coś?

caramel rose, zadzwoniłaś do terapeuty?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

abstrakcyjna, wczoraj rozmawialiśmy pół dnia. Sama nie wiem jak to nazwać ale chyba rozstaliśmy się. Powiedział, że na chwilę obecną chce być sam, nie będzie szukać nikogo, po prostu ma swoje problemy i też chce się z nimi uporać aby nie odbijało się to na mnie, no a ja będę porządkować swoje. Jak dostanę się na terapię to wyjdę za pół roku, to chyba dobry czas.

 

On ma wątpliwości co do tego czy przypadkiem to moje zaburzenie przeze mnie nie przemawia, czy naprawdę go kocham czy może on pełni tylko rolę ojca i to że wiele razy go zraniłam i poczuł się wykorzystywany. Chciałby spotkać mnie po terapii, zdrową by się o tym przekonać.

Wiadomo jakie w pierwszej chwili miałam myśli... że jestem gorsza, bo jestem dotknięta tym zaburzeniem, że nikt nie chce być z taką osobą jak ja, że wszyscy ode mnie odchodzą. Ale muszę przyznać, żeee nie uniosłam ani na chwilę głosu. Czułam się spokojna, płakałam trochę ale nie wyłam. Chyba działają leki. Przyznałam mu rację, miał prawo czuć się oszukany i zraniony po tym co robiłam. No i jakoś mi tak teraz dziwnie smutno, trochę pusto, ale może chociaż wiem o co chodzi.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość abstrakcyjna

Conessa, trochę to smutne, ale to może lepiej dla Was. Dobrze, że jakoś się trzymasz. Z czasem będzie na pewno lżej. Jak będziesz mieć kryzys to pisz tutaj. A kiedy będziesz wiedziała czy dostaniesz się na te terapię?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×