Skocz do zawartości
Nerwica.com

Poczucie własnej wartości


Angel26

Rekomendowane odpowiedzi

Chyba prawie wszyscy na forum, co siebie krytykują, mają niską samoocenę, która jest efektem tego, że są i/lub byli w przeszłości przez kogoś krytykowani.

Ja chyba jestem jedyny na forum (lub jednym z nielicznych), który ma niską samoocenę pomimo, że przez większą część dotychczasowego życia nie byłem przez nikogo zbyt mocno krytykowany.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chyba prawie wszyscy na forum, co siebie krytykują, mają niską samoocenę, która jest efektem tego, że są i/lub byli w przeszłości przez kogoś krytykowani.

Ja chyba jestem jedyny na forum (lub jednym z nielicznych), który ma niską samoocenę pomimo, że przez większą część dotychczasowego życia nie byłem przez nikogo zbyt mocno krytykowany.

To nie jest tak, że niska samoocena jest tylko przez to , że kiedyś było się krytykowanym.

U mnie to wpisane w ten głupi łeb. Jestem głupia, tępa, brzydka i nikomu niepotrzebna. Trochę przez to, że matka nigdy mnie za nic nie pochwalila, ale krzyczała strasznie jak coś zrobiłam nie tak. Ale bardziej chyba przez to, ze to ja sama tak o sobie myślę.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Chyba prawie wszyscy na forum, co siebie krytykują, mają niską samoocenę, która jest efektem tego, że są i/lub byli w przeszłości przez kogoś krytykowani.

Ja chyba jestem jedyny na forum (lub jednym z nielicznych), który ma niską samoocenę pomimo, że przez większą część dotychczasowego życia nie byłem przez nikogo zbyt mocno krytykowany.

To nie jest tak, że niska samoocena jest tylko przez to , że kiedyś było się krytykowanym.

U mnie to wpisane w ten głupi łeb. Jestem głupia, tępa, brzydka i nikomu niepotrzebna. Trochę przez to, że matka nigdy mnie za nic nie pochwalila, ale krzyczała strasznie jak coś zrobiłam nie tak. Ale bardziej chyba przez to, ze to ja sama tak o sobie myślę.

Z moich obserwacji postów na forum wynika, że bycie krytykowanym ma kluczowe znaczenie i zazwyczaj to ono jest przyczyną niskiej samooceny (która przeważnie jest nieadekwatna).

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z moich obserwacji postów na forum wynika, że bycie krytykowanym ma kluczowe znaczenie i zazwyczaj to ono jest przyczyną niskiej samooceny (która przeważnie jest nieadekwatna).

 

W większości przypadków pewnie tak...

 

U mnie niska samoocena jest raczej wynikiem biernej postawy wobec mnie rodziców , nie stawianiem mi wymagań... A przez to sam zacząłem sobie w pewnym momencie stawiać bardzo wysokie nierealne wymagania by być zauważonym docenionym przez rodziców, otoczenie ale niestety przerodziło się to w szkodliwy perfekcjonizm...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Z moich obserwacji postów na forum wynika, że bycie krytykowanym ma kluczowe znaczenie i zazwyczaj to ono jest przyczyną niskiej samooceny (która przeważnie jest nieadekwatna).

 

W większości przypadków pewnie tak...

 

U mnie niska samoocena jest raczej wynikiem biernej postawy wobec mnie rodziców , nie stawianiem mi wymagań... A przez to sam zacząłem sobie w pewnym momencie stawiać bardzo wysokie nierealne wymagania by być zauważonym docenionym przez rodziców, otoczenie ale niestety przerodziło się to w szkodliwy perfekcjonizm...

U mnie też rodzice nie stawiali mi wymagań, nie krytykowali a mam niską choć może właściwie adekwatną do tego co sobą reprezentuje samoocenę. Teraz jestem zupełnie pozbawiony ambicji, tylko trwam i czekam na śmierć która sama nie chcę nadejść nawet tu odbija się moja całkowicie bierna postawa wobec życia. Ludzie często mnie się pytają czemu np ja wykonuje taką pracę jak teraz bo to przecież praca dla niekumatych albo młodych a nie ludzi sporo po 30-ce, no ale chyba jedyną sensowną odpowiedzią jest lepsza taka niż żadna i ponad 2 lata wcześniejszego bezrobocia.

 

Czyli moja samoocena jest najbardziej o.k a właściwie to cierpię na jej przerost, zwłaszcza jak wypije i zaczynam gadać jakieś pseudonaukowe pierdoły a przecież jestem życiowym nieudacznikiem do kwadratu, któremu do realnego życia starczyłoby porozumiewanie się monosylabami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mnie rodzice mało i obiektywnie niezbyt ostro krytykowali (bardziej pomiędzy sobą mieli kiedyś problemy), subiektywnie nawet mała krytyka zawsze sprawiała mi dużą przykrość; wymagań wobec mnie też nie było jakichś dużych, a świadomy tego, że jestem zerem zacząłem stawać się pod koniec okresu nastoletniego, coraz bardziej obserwując siebie i innych.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja odkąd pamiętam mialam niska samoocene. Moze i przez to, ze ojciec nigdy nie uwazal mnie za kogos wartosciowego. Jak przypomne sobie klotnie to zawsze bylam uznawana za tępe dziecko, ktore do niczego sie nie nadaje i nawet najprostszych rzeczy nie umie zrozumiec. Do tego wysmiewanie w szkole przez dzieciaki i etap jebane.go gimnazjum gdzie na korytarzach panowala rewia mody i wyscigi w to kto lepiej wyglada. Na zaczepki zawsze odpowiadalam agresja i chyba do dzisiaj mi tak zostalo :P

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

U mnie z samooceną jest już lepiej...ale było naprawdę źle. Przynajmniej 2 lata mam wyrwane z życia, przez to, że wstydziłam się wychodzić z domu, bo czułam się za brzydka i za gruba aby pokazać się ludziom. Nie byłam odporna na rodzicielską krytykę, a pech chciał, że jedyne co mi mówił ojciec to że jestem gruba, brzydka, najbrzydsza w szkole, najgrubsza, nikt mnie nie pokocha itp. Matka też: ciągłe porównywanie do innych i podcinanie skrzydeł. Współczuję wszystkim którym rodzice odebrali radość życia i wiarę w siebie, w najgorszych chwilach pocieszałam się tym, że nikt obcy już bardziej mnie nie zrani... :-)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

w najgorszych chwilach pocieszałam się tym, że nikt obcy już bardziej mnie nie zrani... :-)

 

a u mnie było odwrotnie, w rodzinie miałem zbyt cieplarniane warunki, dużo chwalenia mało krytyki, za to w szkole zwłaszcza od strony rówieśników wyśmiewanie, wyzwiska itd. Teraz może już tak nie jest ale porównując życie moje do moich rówieśników czy nawet sporo młodszych to jestem lata świetlne w tyle ze wszystkim. Czyli zawiniło głównie moja wewnętrzna wrażliwość plus lenistwo i zaniechania, nawet na rodziców winy zwalić nie mogę, wiem że wielu by się nawet do mnie nie przyznawało gdyby mieli takiego beznadziejnego syna.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja wyzwisk, wyśmiewania ze strony rówieśników nie miałem jakoś bardzo dużo.

Ale w moim przypadku jakkolwiek by mnie wychowywano i jakkolwiek byłbym traktowany przez rówieśników to i tak jeśli miałbym wysoki poziom świadomości, to miałbym niską samoocenę.

No chyba, żebym urodził się w całkiem innej rodzinie, bo miałbym wtedy inne geny, inny temperament i może jakoś trochę inną konstrukcję obszarów mózgu odpowiedzialnych za sferę psychiczną, osobowościową; byłbym wtedy innym i może wartościowym człowiekiem.

 

-- 09 kwi 2014, 13:27 --

 

carlosbueno, masz wpierdziel ode mnie przy najbliższej okazji, szczególnie za to ostatnie zdanie :mrgreen:

Ja im dłużej czytam posty carlosbueno, tym bardziej odnoszę wrażenie, że ma zaburzoną, zaniżoną samoocenę, a nie adekwatną do tego, jaki jest.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ponieważ jestem na tym forum nowy, najpierw chciałem się przywitać ze wszystkimi. A teraz do konkretów. Zacznę od tego dlaczego piszę w poście Angel26. Ponieważ moja "historia" jest podobna do tego co przeżył Angel26. Teraz trochę o sobie. Mam 26 lat. Wychowałem się z ojcem alkoholikiem, który swoje frustracje, stresy wyładowywał na Mnie, poprzez przemoc fizyczną i psychiczną. A, że byłem dzieckiem nieśmiałym, zastraszonym miałem problemy z rówieśnikami w szkole. Myślałem, że po wyjeździe na studia wszystkie sprawy się same naprawią (nowe życie i takie duperele). Na studiach, jak sami pewnie wiecie, czasem lepiej się wiedzie, a czasem gorzej. Poznałem dużo fajnych ludzi, z którymi tworzyliśmy fajną paczkę. Poznałem fajną dziewczynę i tu pasuje idealnie do mojej sytuacji cytat z Angel26
Wszystko to sprawia, że mam kłopot z bardzo niską samooceną, co z kolei wywołuje stany depresyjne. Ta zerowa samoocena ma bardzo wymierne "owoce": zniszczony związek z wartościową dziewczyną, bo nie mogłem znieść że ona jest bardzo zaradna, zamożna, lepiej wykształcona, że tak naprawdę była (w mojej ocenie) we wszystkim ode mnie lepsza. Nie wytrzymałem tego, czułem się przy niej jak śmieć,

zdarzało się że zaglądałem do kieliszka, gdy ona odniosła kolejny sukces, a u mnie same porażki.

Oczywiście bardzo żałuję tego, że się związek rozpadł, ale no właśnie przez tą swoją zerową wartość nie wytrzymałem.

Na studiach wszystko mi się w miarę układało, aż do 5 roku, kiedy to zawaliłem magisterkę. Cały czas odwlekałem w czasie pisanie mgristerki, a jak przychodził kolejny termin kosultacji z promotorką, to ja na nie, nie przychodziłem. Teraz wróciłem do "rodzinnego" domu i się rozpadam. Mam pracę, którą nienawidzę. Nie wiem co zrobić ze sobą. Nie mogę się nawet zmotywować do poszukania lepszej pracy, a o pisaniu magisterki też nie ma mowy, bo boję się konfrontacji z promotorką(mam stany lekowe). Tyle na szybko, przepraszam z błędy i chaos(dyslekcja i dysortografia). Muszę zaraz wychodzić do pracy.

 

 

mój pierwszy post :mrgreen:

czy moje życie się zmieniło na lepsze przez te kilka lat? tak. chyba tak. mam w mare dobrze dobrane leki,a do tego chodzę na psychoterapie. Przez te kilka lat dużo się dowiedziałem o sobie.

Pamiętam strach jaki mi towarzyszył przed wejsciem do gabinetu. aż musiałem uciec, bo bym padł.. teraz już tego nie ma... nadal mam niska samoocenę. nadal nie umiem budować związków z kobietami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam

 

Jestem nowy , więc miło mi poznać wszystkich obecnych.

 

Przeczytałem część tematu i postanowiłem poradzić się odnośnie mojej sytuacji.Mam 25 lat. kryteria niskiej samooceny/odtrącenia pasują do mnie jak nic innego.Trudności z nawiązywaniem kontaktów/związków , brak celów , nadmierna wrażliwość...strach pomyśleć co jeszcze...Dwa razy porzucone studia.W dzieciństwie ojciec alkoholik,ale bez większej patologii , że nie miałem co jeść czy coś takiego jednak wszystko pamiętam.W szkole podstawowej też średnio dawałem sobie radę w kontaktach z rówieśnikami. Wcześniej nie miałem odpowiedniej wiedzy i myślałem że po prostu taki jestem , że to nie problem.Teraz każdy dzień jest coraz trudniejszy patrząc jak nie potrafię ułożyć sobie życia a proste czynności typu - złożenie cv gdzieś o prace czy wykonanie telefonu sprawiają trudności bo z góry zakładam że się nie nadaje.Czuje się słaby.Nikomu nic nie mówię , nie lubię rozmawiać o swoich problemach nie zwierzam się o tym nikomu.Widzę jak wszystko idzie w złą stronę.Do tego słabość do używek od 8-9 lat (nie alkoholu).Powróciłem do opioidów po 3 latach przerwy (kodeina) Biorę regularnie od miesiąca.Przestałem widzieć cel , sens.Tak jak wcześniej miałem jeszcze jakieś koncepcje na życie tak teraz zupełnie nie wiem co robić.Kiedy miałem jakiś pomysł by coś zrobić zawsze sprowadzano mnie na ziemie i go negowano "nie uda się wybij z głowy sobie te bzdury"(głównie w domu).Oczywiście brałem sobie to do serca i automatycznie rezygnowałem.Tak zostałem ciągle w tym samym miejscu.Chciałbym znaleść nowe otoczenie coś zmienić,zupełnie nie wiem od czego zacząć.Dodam że jestem w Anglii , mieszkam z jednym członkiem rodziny.Mam prace ale nie jestem zadowolony z pobytu tutaj a boje się , że znów wrócę do Polski i zwyczajnie nie dam sobie rady.Nie jestem w żadnym związku od 3 lat.

 

 

 

Proszę o jakąś wypowiedź.Nie wiem czy to wyolbrzymiam , i tak powinno "być tak jak jest".Czy potrzebuje jakiejś terapii , wizyty ?

 

Oczywiście widziałem zamieszczone artykuły i książki w tym wątku które zamierzam przeczytać. Z góry przepraszam jeśli w poście jest "chaos".

 

Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witaj louie!

 

Jak najbardziej brak celów, trudności z nawiązywaniem kontaktów, ciągły lęk przed porażką i brak wiary w siebie to nie jest "norma". Podejrzewam, że na Twoją niską samoocenę miały wpływ różne wydarzenia - problem alkoholowy ojca, problemy w kontaktach z rówieśnikami itd. Do tego deprecjonujące komunikaty od rodziców, osób znaczących typu: "Nie uda Ci się, to głupi pomysł, wybij sobie z głowy te bzdury". Takie słowa skutecznie podcinają skrzydła i odbierają wiarę we własne możliwości, a potem pojawiają się takie zachowania jak Twoje, np. rezygnacja z wysłania CV do pracodawcy, bo z góry siebie skreślasz i oceniasz negatywnie. Myślałeś o skorzystaniu z pomocy psychologa/terapeuty? Czy kiedykolwiek korzystałeś z tego typu wsparcia? Pozdrawiam!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam

 

Nie nigdy nie korzystałem z żadnego wsparcia.Nie myślałem że będzie to problemem.Nie zastanawiałem się dlaczego tak jest aż do czasu gdy nie daje sobie już z tym rady.Nikomu nic nie mówię.Potrafię zamknąć się i po prostu leżeć bez chęci kontaktu.Teraz tym bardziej nigdzie nie wychodzę , nie mam tu żadnych znajomych zamknąłem się sam pod nakryciem mojego "marazmu".

 

Zupełnie przestałem sobie dawać rady z tym problemem :( ...Szkoda że niewiedza po pewnym czasie potrafi być tak bolesna... :(:bezradny:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam wszystkich, proszę o pomoc. Przepraszam z góry za ten chaos, ale piszę akurat to co mi przyjdzie do głowy, mam nadzieję, że ktoś wytrwa i dotrwa do końca. Mam 23 lata i nie potrafię sobie poradzić w życiu. Zaczne od początku. W liceum zaczęły się moje problemy, wagary, bunt przeciwko rodzicom. Zawaliłam szkołę. Nie zdałam matury, bo miałam poprawki w 3 klasie, a w następnym roku W OGÓLE do niej nie podeszłam, bo stchórzyłam... Tak jestem strasznym tchórzem. Teraz żałuję i to strasznie, bo wiem że nie jestem głupią osobą i zdałabym ją bez problemu. Co roku po liceum zapisywałam się na nią, ale bałam się iść. W między czasie poszłam do studium farmaceutycznego gdzie było super, poznałam dużo ludzi, aż chciało mi się uczyć, zaliczyłam egzaminy na technika farmaceutycznego bez problemu ( i także matury pisemne, a na ustne nie poszłam), następnie poszłam na staż do apteki gdzie byłam traktowana jak śmieć, pracowałam tam 8 miesięcy i pracodawca za wszelką cenę chciał abym została, bo uważał mnie za bardzo dobrego pracownika. Zwolniłam się miesiąc przed maturą, chciałam ja dokończyć i iść na studia dzienne, byłam pewna że dam rade ogarnąć wszystko i nie dałam. Poszłam na polski ustny i chociaż umiałam wszystko nie dałam rady nic z siebie powiedzieć, popłakałam się. Panie były bardzo miłe, czekały aż się pozbieram, zaczynałam swoją prezentacje 4 razy i nie byłam w stanie nic z siebie wydobyć-miałam straszną pustkę w głowie. Odpuściłam sobie. Nie mogę sobie wybaczyć, tego że kolejny rok mam zmarnowany. Czuje się jak śmieć, uważam się za totalne zero.

*Mam chłopaka od 7 lat. Ja wiem, że mam ciężki charakter, ale mój chłopak ma wcale nie lepszy (tak stwierdziły moje przyjaciółki które już dawno mówiły abym się z nim rozstała). On nie ma w ogóle do mnie szacunku. W kłótniach wyzywa mnie od idiotek, głupich, poje*anych, wypomina mi ze nie mam znajomych ( to fakt - po tym jak nie zdałam odsunęłam się od wszystkich), ostatnio nazwał mnie śmieciem, mówi żebym wypier*alała itd. Mój chłopak pomaga mi tym żebym czuła się jak totalne zero. On jest pewien tego, że od niego nie odejdę, wiele razy się rozstawaliśmy i to zawsze ja 1 się odzywałam. Ja wiem, że powinnam się z nim rozstać, jednak nie potrafię. Boję się, że zostanę sama, że nikt mnie nie zechce.

*Pochodzę z dobrej rodziny, w domu nigdy mi niczego nie brakowało. Mam obojga rodziców, którzy również (w szczególności mama) upewniali mnie w tym jaka jestem beznadziejna, od małego. Moje oceny zawsze były niewystarczające, chociaż były dobre. Zaczęło się od czerwonego paska, potem jakieś nagrody i tak z roku na rok coraz gorzej, zawsze porównywanie do innych. Nawet przy czerwonym pasku mama czepiała się o jedną czwórkę. Dużo mi zabraniali, praktycznie nic nie mogłam, dlatego później się tak buntowałam. Teraz ciągle mi wmawiają, że mój chłopak ze mną nie wytrzyma i że zostanę starą panną, że nikt mnie nie zechce, że jestem gruba i muszę się odchudzać. Nie jestem brzydką osobą, (kiedyś miałam bardzo dużo adoratorów) ale od liceum przytyłam jakieś 30kg. (Raz udało mi sie zrzucić 12kg gdy miałam półroczną przerwę z moim chłopakiem, potem wróciłam do niego i waga też wróciła z nadwyżką) Chciałabym być taka jak kiedyś, pewniejsza siebie, chudsza. Chciałabym aby rodzice mnie kochali - moja mama kiedyś powiedziała, że nie jestem jej córką, że tylko mój brat jest jej, (zawsze go faworyzowała, on miał więcej pozawalane w gimnazjum niż ja po skończeniu 18 roku życia), przykro mi się zrobiło, do tej pory nie potrafię jej tego wybaczyć, mam wiele żalu do niej. Nie potrafię z nią normalnie rozmawiać. Nie umiem jej zaufać, zawsze boje się jej powiedzieć cokolwiek, bo wiem że mój pomysł się jej nie spodoba, że zostanę skrytykowana, kurcze boję się nawet jej wzroku, bo patrzy na mnie z pogardą (moja mama uważa, że jest najmądrzejsza) Moi rodzice na 18nastkę dali mi walizkę abym się wyprowadziła, oni ciągle o tym mówią, że nie chcą ze mną mieszkać. Mam się wyprowadzić?

Obecnie jestem bez pracy od półtorej miesiąca, bez matury i nie wiem co dalej, jestem załamana tym, że jestem taka beznadziejna. Na szczęście mam jeszcze oszczędności, ale nie wiem co dalej? To że pójdę do pracy to jest pewne, tylko coś znajdę, próbować za rok zdać to maturę i iść na wymarzone studia chemiczne? Czy to nie będzie za późno na studia dzienne? Użalam się nad sobą? Jeżeli tak to jak mam z tym sobie poradzić? Powinnam zasięgnąć porady specjalisty? Czy sama mam sobie jakoś z tym poradzić?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie nigdy nie korzystałem z żadnego wsparcia.Nie myślałem że będzie to problemem.Nie zastanawiałem się dlaczego tak jest aż do czasu gdy nie daje sobie już z tym rady.Nikomu nic nie mówię.Potrafię zamknąć się i po prostu leżeć bez chęci kontaktu.Teraz tym bardziej nigdzie nie wychodzę , nie mam tu żadnych znajomych zamknąłem się sam pod nakryciem mojego "marazmu".

louie, to dobrze, że w końcu dostrzegłeś, że potrzebujesz pomocy i wsparcia i postanowiłeś napisać na tym forum. Pomoc wirtualna ma pewne ograniczenia, ale często motywacja płynąca od innych ludzi daje "kopa", by w końcu zacząć działać i szukać pomocy dla siebie. Przez Internet trudno stwierdzić, co Ci dolega, czy jest to rzeczywiście "tylko" niska samoocena, czy np. depresja. Jesteś zamknięty w sobie, wycofany, bez motywacji do działania, unikasz towarzystwa... Swój stan określasz jako "marazm". Jeśli jest Ci subiektywnie źle, powinieneś skorzystać z pomocy specjalisty - psychiatry, terapeuty, psychologa.

 

pampam1402, przeczytałam cały Twój post i bardzo Ci współczuję. Współczuję Ci toksycznych rodziców, którzy zaszczepili w Tobie niską samooceną i brak wiary we własne możliwości. Uwierzyłaś, że jesteś beznadziejna, dlatego tak łatwo się poddajesz. Dziewczyno, nie słuchaj ich! Jesteś młodą kobietą, masz dopiero 23 lata. Jak najbardziej możesz zdać maturę i iść na studia, jeśli tylko tego pragniesz. Wierzę, że znajdziesz pracę, tym bardziej, że masz papier na technika farmaceutycznego i sprawdziłaś się na stażu w aptece. Masz konkretny zawód, w kierunku którego możesz się rozwijać. Jeśli chodzi o Twój związek z partnerem, to nie wygląda to dobrze. Twój partner w ogóle Cię nie szanuje. Wyzywa Cię, poniża, urąga, używa wulgaryzmów pod Twoim adresem. To partner toksyczny, który zamiast Cię wspierać, dolewa swoje toksyny do toksyn Twoich rodziców. Sama napisałaś, że robi wszystko, abyś czuła się jak totalne zero. Czy tak zachowuje się chłopak, który kocha swoją dziewczynę? Chyba raczej nie. Nie jesteś beznadziejna. Masz potencjał! Idź do pracy, uniezależnij się finansowo od rodziców, a jeśli Twoja sytuacja na to pozwoli, wyprowadź się i żyj według swojego planu na życie, bez konieczności zasługiwania na miłość ze strony kogokolwiek. Pozdrawiam i trzymam kciuki!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

,"...i żyj według swojego planu na życie, bez konieczności zasługiwania na miłość ze strony kogokolwiek..."

 

Mocne słowa, mądre słowa...

Dewiza jak najbardziej warta jest realizacji ale czasem w życiu podlega się pewnym ograniczeniom (zwłaszcza finansowym) i nie zawsze tak łatwo jest powiedzieć: "Dobra to ja was chrzanię i mam gdzieś, wyjeżdżam i nie chcę was znać". Wynajem czy nie mówiąc o kupnie mieszkania jest dość drogą sprawą przy dzisiejszych zarobkach. No jeszcze para we dwoje jakoś da sobie radę ale osoba samotna w dużym mieście niestety naprawdę ma ciężko bez wsparcia rodziny lub przyjaciół. Wyjeżdżałem za granicę to mogę coś o tym powiedzieć. :? Owszem, że jeśli rodzina jest toksyczna czy alkoholików to czasem naprawdę trzeba zrobić wszystko żeby się od niej wynieść i nie dawać się wyniszczać. Ja w przeszłości wielokrotnie chciałem trzasnąć drzwiami i wyjechać. Niektórzy znajomi którzy tak zrobili myślę, że dziś tego częściowo żałują. Znaczy zależy bo jak ktoś ma silną osobowość i hart ducha to świetnie da sobie radę ale jak masz jakieś zaburzenia depresyjne czy inne to już nie jest wtedy samemu tak różowo. Każdy przypadek jest inny. W moim osobistym przypadku napewno wiem, że w dużym stopniu surowi rodzice bardzo zaniżali moją samoocenę przez lata. Z jednej strony często niszczyli mnie od tej strony ale z drugiej dali mi porządne wychowanie i zaszczepili chęć do kształcenia się. Miałem niedawno jedną koleżankę, która tkwi w domu rodziców alkoholików i radzi sobie jakoś z nimi od lat. Czasem opowiadała jak drzwi wylatywały z futryny w domu. Jak musiała być dla nich rozjemcą, itd. Podziwiam ją w sumie za to, że ma taki silny charakter i nie wyniosła się od nich już dawno temu. Ale ja ją rozumiem. Czasem po prostu czynniki finansowe przez długi czas nie pozwalają ci się wynieść nigdzie bo i często i nie masz z kim gdzie zamieszkać. Ja już akurat jestem na swoim ale też kiedyś przez długie lata tolerowałem wyskoki nerwicowe mamy i złośliwość i uszczypliwość ojca. Bardzo łatwo jest trzasnąć drzwiami tylko pytanie co potem? Moi rodzice akurat to niby porządni ludzie inie było nigdy historii typu alkoholizm czy jakieś burdy domowe. Dlatego biorąc za i przeciw zdecydowałem się długo mieszkać z rodzicami a jak mi za bardzo dawali w kość to znikałem do kolegi czy koleżanki albo wgl wyjeżdżałem do cioci żeby odpocząć psychicznie. Tak widzę moja kuzynka też się męczy ze swoim ojcem zwłąszcza (moim wujkiem) który jest dość podobny do mojej mamy. Teraz ma jeszcze na głowie obok w domu swojego brata i bratową z ich małym wiecznie płaczącym synkiem. Jakoś jednak nie widzę żeby mimo tych scysji z jej ojcem chciała opuszczać swój dom rodzinny. Wręcz przeciwnie, wrosła chyba w niego jeszcze bardziej. Ale kuzynka jest inna niż ja. Ona jest twarda i nie da sobie w kaszę dmuchać. Poszarpie się tam czasem ze swoim ojcem czy tam powyzywa i przechodzi nad tym do porządku dziennego. Tak dla jasności to jej rodzice też nie piją. :smile: W sumie to ona teraz ma chłopaka i całe życie narazie kręci się wokół niego więc w sumie chyba tak za bardzo nie zwraca uwago na swojego ojca, który dawał jej popalić tak jak moja mama mnie. Ja to widzę bardziej unikam konfrontacji a kuzynka wręcz przeciwnie i nie daje po sobie jeździć. Jeszcze jak oboje byliśmy młodsi to mieliśmy się troszkę ku sobie ale z kuzynką trochę nie wypadało więc zostaliśmy przy bliskiej przyjaźni. ;) Ona często dawała mi siłę i MOC do walki w rodzinie o swoją pozycję, o poczucie własnej wartości. Gdyby nie parę osób jakie spotkałem na swojej drodze to być może w którymś momencie "palnąłbym sobie w łeb".

Edytowane przez Gość

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Miałem niedawno jedną koleżankę, która tkwi w domu rodziców alkoholików i radzi sobie jakoś z nimi od lat. Czasem opowiadała jak drzwi wylatywały z futryny w domu. Jak musiała być dla nich rozjemcą, itd. Podziwiam ją w sumie za to, że ma taki silny charakter i nie wyniosła się od nich już dawno temu. Ale ja ją rozumiem. Czasem po prostu czynniki finansowe przez długi czas nie pozwalają ci się wynieść nigdzie bo i często i nie masz z kim gdzie zamieszkać.

AdrianR, czasem tak, a czasem tylko szukamy uzasadnień dla swoich takich, a nie innych zachowań, bo jesteśmy współuzależnieni, tkwimy mocno w niezdrowych schematach funkcjonujących w rodzinie i próbujemy się do nich jakoś zaadaptować.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×