Skocz do zawartości
Nerwica.com

Wyzdrowiałem/wyzdrowiałam... :)


roccola

Rekomendowane odpowiedzi

Witaj!

 

A więc chodzę na terapię indywidualną, raz w tygodniu. Prowadzona jest w nurcie psychodynamicznym. Najgorzej było mi na początku. Nie byłam przekonana do tej formy pomocy i ciężko było mi się zwierzać z moich problemów. Po około pół roku czułam, że jest lepiej:) Śmieję się, że moja Pani Psycholog układa mi po prostu w głowie:) Teraz czekam na każdą wizytę, by opowiedzieć jej o moich lękach, problemach i sukcesach. Na początku uczęszczałam też na zajęcia na oddziale dziennym, ale szczerze mówiąc, nie czułam poprawy, a wręcz przeciwnie. Co prawda, jest to kosztowne, ale traktuję te wizyty jako inwestycję w siebie i staram się zaciskać pasa. Dla mnie dużym przełomem było uwierzenie, że moje życie, emocje, lęki zależą tylko wyłącznie ode mnie i sama mogę nad nimi zapanować. Niby łatwo powiedzieć, ale to dla mnie było bardzo trudne, bo czułam się, jakby ktoś wsadził mnie w jakieś trybiki i nie mogłam nic z tym zrobić i byłam totalnie bezradna. Ale, jak się okazuje, na to też są sposoby:)

 

Pozdrawiam!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

acetyloCoA,

 

Ja też chodzę na terapię psychodynamiczną, prywatnie raz w tygodniu od X 2009 r. Dopiero 7 miesiąc. Nie czuję,że sobie radzę. Nie potrafię sobie radzicz napięciem, które mi towarzyszy przez cały dzień. Huśtawki nastrojów, obniżony nastrój przewaznie w weekendy. NIechęc do jakiegokolwiek wysiłku, dużo złości, niepewności i bezradności.

Miałam stwierdzone załamanie nerwowe. A jaką Ty miałaś diagnozę?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Depresja, nerwica. Z nerwicą borykam się od dzieciństwa, tak więc to trwa już dobrych kilkanaście lat. Też mam problem z napięciem i dlatego słucham muzyki, oglądam ulubiony serial - co zajmuje dużo czasu i mam problem z nauką przez to, ale to lepsze niż nic. Zakładam słuchawki na uszy, relaksuję się i wracam do obowiązków i tak w kółko.

acetyloCoA,

 

Huśtawki nastrojów, obniżony nastrój przewaznie w weekendy.

Wiem, co to znaczy, a właściwie mój chłopak wie. Ale od razu nie będzie idealnie, więc staram się jakoś z tym żyć i nie dręczyć się, że nie jest od razu ok. W weekendy nie ma obowiązków, jest za dużo czasu, by myśleć o sobie, swoim życiu i takie tam. Weekendy są dla mnie najgorsze. Staram się czymś zająć i nie kombinować za dużo:)

acetyloCoA,

 

NIechęc do jakiegokolwiek wysiłku, dużo złości, niepewności i bezradności.

Dokładnie:) Ja nie mogłam kompletnie zasiąść do książek, wstać z łóżka, zrobić sobie czegoś do jedzenia, wyjść do sklepu. Przez rok dziekanki, powoli małymi kroczkami robiłam te rzeczy. Najpierw zaczęłam czytać gazety o lekkim temacie i tak powoli do przodu. Teraz czytam podręczniki. Co prawda, idzie mi opornie, ale to i tak duży sukces! Nadal czasami czuję się strasznie bezradna, jakby ktoś kierował moim życiem. Ale ogólnie wiem, że to przejściowe i tak naprawdę ja stoję za sterami. Za największy plus w tym wypadku uważam to, że zaczęłam widzieć, kiedy sobie coś wkręcam i sama sobie robię wodę z mózgu. Bo to ja sama staję się wrogiem dla siebie - niestety, ale tak jest, że to siedzi w mojej głowie i tylko ja sama będę mogła to rozwiązać.

 

Buziaki! Trzymam za Ciebie kciuki! Nie poddawaj się! :*

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam :) Mam pytanie odnośnie tego co sadzicie o moimi wychodzeniu z nerwicy ;) moze dziwnie zabrzmiało to pytanie ale chyba potrzebuję obiektywnej odpowiedzi a nie tylko mojego subiektywizmu ;) Otóz, moja nerwica zaczeła sie w wieku 13 lat ( teraz mam 21) od napadu paniki i od tego momentu zaczęłam kontrolować swój oddech w obawie ze przestanę oddychać, potem do tego doszły takie obawy jak strach przed wystapieniami publicznymi, obawa przed długim zyciem z tymi lękami, potem nagle strach przed śmiercią, przed zasypianiem- że sienie obudze, przed nowotworami, przed noca, potem strach przed wyjazdami..... dużo tego było. Jak jest teraz? w grupie na studiach mam opinię osoby wygadanej, która potrafi zaciekawic publicznośc wystąpieniami i ma nizwykła łatwosć mówienia na forum ;) żeby oni wiedzieli co przezywałam jeszcze kilka lat temu ;p obawa przed chorobami ( bałam sie oglądac swoje ciało żeby przypadkiem nie wykryć niczego niepokojącego) jakoś zniknęła niespodziewanie nawet nie wiem kiedy, życia sienie boję- no chyba tylko tak jka każdy co będzie z pracą itp. ale takie obawy wręcz kocham bo w niczym nie przypominają lęku ;p, śmierci sie nie boję, nawet o tym nie myślę, a zasypianie po męczącym dniu na uczelni to najpiękniejszy moment dnia :D poza tym spotykam sie z moimi przyjaciółmi, zdałąm prawo jazdy w czasie trwania nerwicy, bawię sie korzystam z życia :) lęki nie występują wcale, może jakieś drobne okresy niepokju z kórymi radzę sobie i walczę z nimi w zarodku co nie doprowadza do nerwicy. został mi tylko lek przed wyjazdami- obawiam się tego panicznie- odległosć ponad 300 km napawa mnie przerażeniem. Jeśli jakis lęk został to wniosek z tego że nerwica nie ustąpiła, ale mam nadzieję ze mimo wszystko kiedys uda mi sie z tego wyjsc :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Sama nie potrafiłabym zmienić tylu rzeczy w sobie ( tzn. nie neguję tego że można wyjść z nerwicy samemu, ale u mnie zaszła niesamowita zmiana w zachowaniu np. mam dystatns do wielu rzeczy, także do siebie; egzaminy nie powodują u mnie wymiotów tak jak kiedyś , spokojnie śpię przed nimi, prawie sie ich nie boję nawet gdy są mega trudne; potrafię śmiać siez siebie itp.). Jedank tak jak pisałam w poprzednim poście zaczęło sie w wieku 13 lat- wakacje przed pójsciem do 6 kl. szkoły podst., a na terapię poszłam pod koniec pierwszej liceum!! 4 lata żyłam z nerwicą, nie wiedzac co mi jest, poza tym nikt o tym nie wiedział, nawert rodzice więc nieźle to narosło i zrobił się mały katalog lęków ( oczywiscie niektóre nie były aż tak mocno nasilone i dawałam sobie z nimi radę np. bałam się jechać autem/ autokarem, wiedzac ze nie mogę z niego wysiąsc a musze jachać np. podczas wycieczki, bo co kierwoca będzie sie zatrzymywać co chwilę bo mi sie robi słabo?? ale zawsze po przejechaniu pierwszego kilometra przechodziło- najgorszy był lęk przed lekiem, ze cos mi siestanie po drodze ale jak już ruszyłam to był ok)ale wracajac do tematu- poszłam do psychologa w wieku 17 lat z mega narośniętą nerwica ( tzn. nie była ona jakos skrajnie ostra ale miałam naprawde mnóstwo lęków). To był pierwszy krok do wolnosci, potem zaproponowala mi psychiatre w celu zapisania leków- pamietam że zgłosiłam się do psychiatry w czerwcu, przez całe wakacje jadłam seroxat, i doraźnie neurol na jakieś wystąpienia i pamiętam ze we wrzesniu zgłosiłam sie do referowania czegoś na polskim ( mając zdiagnozowana fobię społeczną!). wystąpienie należało do bardzo udanych , pomoc przyniosła pani psycholog do której chodziłam przez całe wakacje, i leki zapisane przez psychiatre. potem jeszcze kontynuowałam terapie, ale po jakimś czasie przerwałama ja ( sama nie wiem dlaczego) nie trwało to jednak krótko i zapisałam sie do innej przychodni- chodzę tam już od 3 lat, zarowno do psychologa jak i do psychiatry, leków juz nie biorę chociaż przez długi czas jadłam asertin, wcześniej moklar ale nie pomagał mi zbytnio. moja perspektywa życiowa zmieniła się strasznie !! nawet koleżanki które znają mnie od czasów gimnazjum mówią że strasznie sie zmieniłam, jestem bardziej wyluzowana, nie przejmuję sie jakimiś drobiazgami tak jak kiedys- nie wiedzą że chodzę na terapie! sama też czuje sie lepiej, zupełne odrodzenie, potrafie cieszyć siezyciem, tym co mam teraz, ze nerwica nie utrudnia mi życia ( oprócz wyjazdów:P)... teraz czuję ze żyję, o nerwicy zapominam na cały rok, tylko podczas wakacji daje o sobie znać bo boje się tych wyjazdów...pozdrawiam!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

z pierwszą panią psycholog spotykałam się raz na 2 tygodnie i to trwało jakies pól roku ( dokładnie nie pamiętam), potem była ta przerwa dość krótka i teraz 3 lata terapii z nowa panią psycholog, chodze do niej cały czas, kiedyś spotykalam się z nią raz na 3 tygodnie, teraz raz na 1,5 -2 miesiace ( wolalabym czesciej ale uważa że moja nerwica jest na bardzo niskim poziomie i nie sensu częściej). co do tych wyjazdów to proponuje mi metode małych kroków, ogólnie zmienia moja osobowosć przez proponowanie różnych metod i technik radzenia sobie ze stresem, napieciem (przez odwracanie uwagi- pomaga cudownie, znalazłam na siebie sposób- rozmowa przez tel, bądź też na żywo z jakąś osobą, i w czasie lęku myśle o tym że zaraz sie uspokoję i będzie wszechogarniajacy spokój- ja tak mam że im silniejszy lęk ktory u mnie trwa max. 3-5 minut (to znaczy kiedyś tyle trwał bo teraz juz go nie mam) to potem jestem bardziej uspokojona tak jakby cała zła energia ze mnie spłynęła, czasem mam napiecie wewnętrzne, ktore trwa dłuzej ale potrafie je wyeliminowac i nie doprowadzić do napadu paniki) To jest tak, ze jak masz napad paniki to potem jakby organizm chcial wyrównać to i przywraca Ci nieziemski spokój - tak jest w moim przypadku, więc sobie mówię ze zaraz będzie dobrze i cały lek mija, albo napięcie splywa ze mnie. poza tym proponuje mi wypady z przyjaciólmi za miasto, do kina, i duuużo sportu. Teraz jestem duszą towarzystwa, dzieki mojej pani psycholog a poza tym (całkiem niespodziewałam sietego) moje otwarcie na ludzi i na świat przemieniło mnie o 180 stopni.kiedys była szkoła, dom, szkoła, dom, kosciół - ewentualnie jakieś urodziny rodzinne. jak jest teraz?? grafik mam napięty do maksimum, pływam, tańczę, chodze do teatru, kina, 2 razy w tyg. z moimi przyjaciółmi spotykam się na spacerze, studiuję, urzadzam jakieś imprezy, jednym słowem korzystam z życia. kiedys na samą mysl że mam wyjsć z domu myslalam po co?? leci fajny serial, poczytam ksiażkę. a teraz?? idę i bardzo mnie to cieszy ze wychodze bo to daje mi niesamowitą radosć z bycia przyjacielem, fajna kumpelą itp. czasem nie mam ochoty gdzirs wyjsć np. po meczacym dniu na uczelni ale mimo to nie odmawiam i wychodze bo iwem że spotkanie z przyjaciółmi poprawi mi nastrój a zmęczenie gdzies zniknie. teraz jest po pólnocy, wlaśnie wróciłam do domu po spotkaniu z przyjaciółmi, jestem napakowana energią i wiem ż ezajęcie sieczyms pomaga. jak najwięcej ruchu, spotkan, na poczatku w to niw wierzyłam że to cos zmieni, przecież msuiałam sie uczyć. a teraz?? im wiecej obowiazków tym lepiej sobie z nimi radzę, mam lepszą organizację pracy. zawsze byłam typem naukowca, miałam świadectwa z paskami i bałam sieze jakieś czeste wypady spowodują totalny brak czasu na naukę, okazuje sieże jestem na studiach i pomimo brani9a z życia to co najlepsze mam średnia 4,51 :D pozdrawiam wszystkich nerwicowców- z tego da siewyjsc, ja jeszcze mam duzo do zrobienia ale naprawdę patrzac wstecz to tylko praca nad samym sobą pomaga, przezwyciężanie swoich słabosci bo tak naprawdę lęki mozemy oddalic od siebie przez zmioanę swoich zachowan, reakcji na daną rzecz. więc duzo ruchu , zajec, i otaczajcie sieludxmi ktorzy Was rozumieja, wspieraja, to pomaga !!!!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja już przeżyłem 23 wiosny - z depresją walczyłem przez całe 2 lata. Nie mogę powiedzieć, że z nią wygrałem ostatecznie - co jakiś czas czuję że znowu gdzieś w mojej głowie zaczyna narastać lęk. Lęki te jednak pojawiają się już rzadziej, są słabsze niż to z czym miałem do czynienia jeszcze pół roku, kiedy byłem wręcz paraliżowany nagłymi atakami. Przede wszystkim potrafię już z tymi lękami walczyć, mam nad nimi władzę - potrafię wytłumaczyć mechanizm który je wyzwala co je wycisza. Nie jest to proste, a droga do tej wiedzy była długa i wyboista.

Teraz jednak ciesze się życiem, mam dużo planów, które w końcu mogę realizować, coś co jeszcze pół roku temu uważałem za abstrakcję.

 

Początek był podstępny, z lekkim obniżeniem własnej samooceny. Ale ciągle to bagatelizowałem, a to że że zmęczony po ciężkim roku na studiach, a to że muszę odchorować zerwanie związku (sam zerwałem bo było co prawda toksyczny ale ileś tam dni/tygodniu "trzeba" było poświęcić). A później już był zjazd z górki. Anhedonia, brak jakiegokolwiek napędu, ani nie miałem chęci na nowe związki, znajomości, ani na naukę - mimo że studia które wybrałem sprawiały mi przyjemność co widać było po ocenach w indeksie. Powoli się zapadałem się w otchłań bo tak dzisiaj widzę depresję. 2 razy próbowałem terapii (jednej takiej konwencjonalnej, drugiej pozytywnej) ostatecznie chodziłem na okresowych wizyty do mojego psychiatry (psychiatryczki ;) ).

Co mnie wyciągnęło z tej czarnej dziury w którą wpadłem? Do dzisiaj nie wiem do końca. Myślę, że swego rodzaju impuls do pokonania choroby dał mi dobrze dobrany lek - Valdoxan. Sam w sobie nie był panaceum na moje problemy, jednak dał mi pewne poczucie gruntu pod nogami, pewien punkt zaczepienia, możliwość wybicia się i wyskoczenia z depresji. Wcześniej jechałem na SSRI - Lexapro (escilopram) i Seroxat (paroksetyna) - prawie po pół roku każdy, czułem się dobrze i tyle. Nie wrócił mi napęd, dalej nie chciało mi się niczego planować. A skutki uboczne były bardzo dokuczliwe - zaburzenia funkcji seksualnych, jak to ładnie brzmi, szkoda że w rzeczywistości ocierałem się o impotencje. W końcu moja pani doktor przepisała mi na początku grudnia 09 Valdoxan (agomelatynę) i zaczęło być lepiej.

 

Na początku było świetnie, lęki ustąpiły, po to by po jakimś czasie znowu wrócić, tyle że tym razem postanowiłem z nimi walczyć i co wtedy było dla mnie dziwne, miałem siłę na tą walkę. Wcześniej po wielu nieudanych próbach dałem sobie spokój z próbami przeciwstawienia się im - dzisiaj widzę że to był błąd. Zacząłem czytać o chorobie, czytać dużo - fora, artykuły w internecie, prasa (Charaktery, chodź anglojęzyczne wydania nie były mi obce), książki - te fizyczne i ebooki jak nie mogłem znaleźć niektórych pozycji.

 

I zauważyłem, że można wygrać z lękami, a tym samym z depresją bo one stanowiły jej początek i główny motor napędowy. Że one [lęki] nie są wcale abstrakcyjne, nie biorą się znikąd, nie są żadną magiczną powodzią zalewającą miasto, czy niezwyciężoną armią - jak sobie je wyobrażałem. One poniekąd wyrastały ze mnie, były konsekwencją mojego błędnego myślenia.

W jednym z artykułów o nowym podejściu do depresji przeczytałem że silne nastroje i w pewnym sensie widzenie samego siebie (samoocena czy też szacunek względem siebie, co mi się bardziej podoba) potrafią nie tylko wypływać na neuroprzekaźnictwo (serotonia etc) ale także na fizyczną strukturę OUN torując tym samym drogę depresji. To mi dało dużo do myślenia, zrobiło wyłom w murze który kiedyś uważałem za niemożliwy do pokonania. Dalej już było tylko lepiej, robiłem notatki z tego co czytałem, przypominałem sobie pewne fragmenty wcześniejszych terapii, kiedyś uważałem je za kompletną stratę czasu, teraz nie mam już tak negatywnego zdania o nich, czy też tego co mówiła mi moja lekarz.

Dużo mi dało zliczanie w ciągu dnia ile razy wypowiadam coś przeciwko sobie - czy to w myślach czy na kartce, pod koniec dnia starałem się to jakoś sobie wytłumaczyć, czy było w ogóle warto, czy nie można inaczej (czy zasadne to nie było w ogóle pytania - wiedziałem że nie). To właśnie pokazało, że lęki mają swoją genezę w moim myśleniu i tym samym 'potwierdzało' to o czym była mowa w w/w artykule.

Później co robię do dzisiaj to zacząłem prowadzić zeszyt z dobrymi rzeczami które mnie spotkały w ciągu dnia i w myślach dlaczego mnie spotkały, co robię do dzisiaj.

Zacząłem przestawiać swoje myślenie na inne tory. Zamiast myśleć ciągle o niemożliwym, żyć we własnym cieniu, że nigdy niczego nie uda mi się wykonać perfekcyjnie, nagle zacząłem dostrzegać że wiele rzeczy robię dobrze i mogłem to w miarę obiektywny sposób ocenić. Przysłowiowa szklanka zaczęła być do połowy pełna a nie jak kiedyś zupełnie pusta bo w moim myśleniu dominował paradygmat, że skoro coś nie jest idealne to jest tragiczne, wypaczone, 'do niczego'.

Niewielka stłuczka którą spowodowałem nie uruchomiła we mnie całego ciągu inwektyw pod moim adresem pt. "jesteś do niczego", ale bardziej skupiła się na myśleniu że mogło być gorze, bo mogłem jechać szybciej, a po za tym jeżeli ma się samochód i często się z niego korzysta to trzeba też zakładać, że będzie się miało wypadek czy to ze swojej czy nie winy. Z drugiej strony, obiektywnie wyciągnąłem wniosek, że w czasie deszczu lepiej zachować tą bezpieczną odległość kilkunastu metrów niż siedzieć komuś na ogonie.

 

Mimo wszystko nie bagatelizuję tej choroby, wiem do czego może doprowadzić, jak potrafi uczynić człowiekowi piekło na ziemi. To faktycznie jest otchłań, czarna dziura która pożera wszystko co przejdzie przez jej horyzont zdarzeń, a przejść może wszystko, zależy to tylko od czasu. Potrafi żywić się wszystkim, deprawując to całkowicie. Znajomi, pasje, hobby czy nawet chęć życia nie są jej obce, do każdego z czasem się dobierze. U mnie zatrzymała się na myślach rezygnacyjnych.

Depresja niczego jednak nie uczy - nie zgodzę się z ludźmi którzy mówią, że uczyć ona pokory, innego podejścia do życia. Dzisiaj mam wrażenie, że do wielu pozytywnych przemyśleń doszedłbym sam. Było by to krótsze, nieporównywalnie mniej bolesne, nie wiem czy moje życie nie wyglądało by lepiej bez niej. Przypomina mi się to co ksiądz Tischner napisał na kartce. Odchodził z tego świata w dużych mękach - na kartce na kilka minut przez śmiercią napisał tylko "nie uszlachetnia".

Ja depresje uważam za zło, a próby dopisania jej jakiegoś przesłania,drugiego dna - za dziwny przypadek syndromu sztokholmskiego ;)

 

Wszystkim walczącym jak i w jakimś sensie ciągle sobie - życzę POWODZENIA :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiedzialem gdzie moge zamieścić swoja wiadomość bo bardzo dawno tutaj nie zagladalem otoż "wyleczyłem" sie z nerwicy ponad dobry rok temu oczywiscie miałem lekkie nerwicowe myśli ale szybko sobie z nimi radziłem bez wikszych konsekwencji ale od wczoraj czuje sie strasznie nie moge spac ciagle sobie cos wkrecam mam 150 mysli na raz nie wiem co robic musze sobie z tym poradzic ogólnie nic mi sie nie chce mam nadzieje ze to tylko kilkudniowy napad narazie obyło sie bez jakiego kolwiek napadu moze ktos z podobnym doswiadczeniem mogłby mi doradzic bede wdzieczny

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam.

 

Nie było mnie tu chyba...ulala ze 2 lata...

Czy wyzdrowialem? Nie sadze, ale zyje normalnie. Gdy zaczelo sie wszystko to nie wychodzilem z domu przez rok. Moze wiecej. Dzis pracuje, dalej studiuje i ukladam to wszystko w calosc. Nie jest łatwo bo jak pisalem zdrowy do konca nie jestem. Miewam czasem napady lęku. Moge funkcjonowac dzieki lekom, ktore juz chyba 3 lata biore codziennie. Bylo roznie, kombinowanie z dawkami, zmniejszanie, zwiekszanie i zawsze sie konczylo tak samo przy zmniejszaniu. Mega wszystko wracalo z nasileniem. Dlatego obawiam sie, ze chyba bede musial juz jak to sie mowi do grobowej dechy b rac te wszystkie piguly. Z jednej strony to dobrze bo dzieki temu funkcjonuje normalnie a z drugiej chcialbym sie uwolnic i funkcjonowac normalnie bez tych dropsow.

 

tak sie zastanawiam czmeu tu napisalem po chyba 2 latach. Sam nie wiem, jakos tak przez przypadek tu zajrzalem i mi sie przypomnialo, ze kiedys tu cos tam skrobalem. Przez dwa lata nie pisalem bo tak jak mowie, zaczalem w miare funkcjonowac i wszystko inne, praca, nauka zajmowala moj czas i nie myslaem o tym by tu na forum zagladac. No ale moze teraz bede czesciej tu wpadal :0

 

Pozdro

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej, Chodzilem na terapie przez jakies 2,5 miesiaca. Dorwalem prace wiec musialem zrezygnowac z terapii. Ale tam wlasnie dobrano mi leki odpowiednie, dzieki ktorym moge funkcjonowac. Byla to terapia grupowa, nie indywidualna. Polecil mi ja psychiatra, do ktorego chodzilem i chodze prywatnie (ale teraz tylko po leki) a w tym osrodku jest ordynatorem. Ale czy terapia mi cos pomogla?? hmmm trudno powiedziec, raczej te leki niz pogadanki.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mi pomogła praca i jeszcze raz cieżka praca nad sobą musisz poprostu pogodzic sie z tymi myslami jakie by nie były ,znajdz sobie ciekawe zajecia aby zająć sie czyms innym przez kilka dni brałem leki ale stwierdziłem ze nie bede sie tym truł i dałem rade bez tego syfu chociaz wiem ze to pomaga i sa czasem niezbedne w drodze do sukcesu ,na terapie tez chodziłem ale przez ostatni rok nie byłem ani razu nistety teraz mam lekką obniżkę nastroju i czuje ze to powraca ale nie dam sie i bede walczył bo jakoś musze sobie dać rade :) pozdrawiam i życze wytrwałości

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Niestety w chwili obecnej nie moge pozwolic sobie na odstawienie lekow. Mam za duzo na glowie, praca, studia...a wiem jak konczyly sie u mnie proby odstawienia dropsow. Wszystko nawracalo ze zdwojona sila. Poki co to ograniczam ilosc. Zaczalem od tego ze juz dawno odstawilem ketrel. Potem ograniczylem Alvente z 2 tabletek do 1. No i ten nieszczesny sedam. Bralem 2 tabsy dziennie. Potem zszedlem do 1. Byla masakra. Ale organizm jakos sie przyzwyczail. Sedam jest o tyle fajny ze fajnie sie go dzieli i mozna np wziac 3/4 tabletki, 1/2 lub 1/4. Przez ostatnie 2 miechy bralem sama alvente ale znow sie cos zadzialo i przez kilka dni bylem mega rozbity. Nie moglem sie skupic na niczym, szybki oddech, lęk...i znow wrocilem do sedamu. Biore obecnie 1/2 tabletki i wspomniana alvente. Oczywiscie chcialbym zaczac funkcjonowac bez teog wszystkiego, normalnie jak kiedys, musze sie poprostu starac. Jedynym sposobem jest wlasnie ograniczanie, zmniejszanie dawek. Bo na jakies odtrucia sie nie pisze bo wiazaloby sie to pewnie z pobytem w szpitalu, jakies detoxy a na to pozwolic sobie nie moge.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja bym się nie opierał wyłącznie na lekach - przynajmniej sam to przerabiałem i dzisiaj widze że to jest droga do nikąd. Leki są dobre na początku, życie nabiera znowu kolorów, ale nie wiadomo na ile tak będzie. U mnie to było kilka miesięcy 'zawieszenia' broni, po którym (trochę to dzwinie zabrzmi) ale podświadomie znajdowałem sposób żeby ominąć tą obronę uformowaną z leków i znowu wrócić do punktu wyjścia czyli własnego piekła.

Mi dużo dało jednak pogłębianie wiedzy o problemie - książki, gazety, internet. Nie wszytko co piszę tam jest prawdą, nie wszystko musi się nam podobać. Podobało mi się jednak porówanie z jednej z książek że samo czytanie, zgłębianie tej wiedzy jak jak przymierzanie ciuchów sklepie które nam się podobają na pierwszy rzut oka.

Chodziło tylko o samo przeczytanie, o takie zastosowanie się od 'niechcenia' do przeciwstawiania się tym lękom. I na początku to faktycznie nic nie dawało, dalej był przygniatany przez swoje lęki, ale to co podtrzymywało mnie to było właśnie to porównanie z tym przymierzeniam. Absolutnie genialne - bo faktycznie nie raz czy dwa ja czy np. moja ex, przymierzaliśmy ubrania kiedy na wstępie mówiło się "ale one mi się nie podobają", a po przymierzeniu, nagle okazywały się ładne, wygodne etc. I z biegiem czasu, potrafiłem już dłużej polemizować z tymi lękami, one same stawały się łagodniejsze - kiedyś jak mnie dopadały to była kaplica. Wychodziłem szybko np. z centrum handlowego. Później już mogłem chodzić - czy to zajęcia, czy zakupy, kino etc. Co prawda jakieś 50% mojej uwagi było zwrócone na walkę z tym problemem, ale (a) że było to mniej niż >90% kilka miesięcy temu a (b) miałem poczucie że jest to w końcu walka równego z równym. A później było już lepiej, nagle zrobiło się 25%, teraz to moje lęki mają swoje (dosłownie i w przenośni) 5 minut w tygodniu, ale to już jest poziom amatorski, nie ten pro z przed kilku miesięcy.

 

Dlatego własnie polecam jednak nie pokładanie wszlekiej nadzieji w lekach. Sam przerabiałem 3 leki (2 SSRI i jednak najnowszy nawet nie opisany w moich książach do farmakologii - Valdoxan) i wszędzie wcześniej czy później te nastroje wracały. To co uważam za wręcz podstawę leczenia to fakt, że to nie jest prosta walka. W zasadzie dobrą pozycję poznawałem po tym jak autor(ka) na wstępie wspominał o tym, że nie raz przyjdzie mi się 'wywrócić' i że to nie jest praca na tydzień ani też by nie traktować danej pozycji jak książki na podróż - 'przyczytaj a później zostaw w hotelu'. Dalej potrafię wracać do pewnych zaznaczonych fragmentów, czytać je jeszcze raz. Znowu będzie porówanie, ale gdzieś własnie przyrówano to wracanie do nauki. Żeby czegoś się nauczyć, trzeba to powtarzać, sprawdzać w rzeczywistości, a także brać poprawkę na to że z czasem można pewne rzeczy zapomnieć - co jest nie odłączną częścią kształcenia.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W zupełności zgadzam sie z tym co napisał kolega powyżej.Same leki nie zrobią,za Ciebie całej "roboty".Nie raz nie dwa poczujesz sie gorzej, ale jest to nieodwracalny etap który poprowadzi Cie do spokojnego życia.Obecnie sam przeżywam lekki kryzys,ale wiem że poprostu czasem tak musi być i moge tylko spokojnie to przeczekać

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jesteście kochani bije od was taki optymizm w tej "walce" .

Pomimo tego syfu nie chcecie sie poddawać.

Ja też nie chce ale obecnie unosze się tylko ,dryfuje..

same leki nie zdziałając cudów. To wraca ,leczy się podstawe a nie objawy bo to potem przychodzi i odchodzi i mówi ze wroci..

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gyllaili, Super,ze studiujesz różne pozycje książkowe. Obawiam się,że nasza nieswiadomość jest nieco większa. Nie umiemy przecież zobaczyc czynników, które powodują,ze chorujemy. Często wypieramy je ze swojej świadomości. Czasem poprostu nie dostrzegamy, jakie błędne schematy powielamy. I mam tu na myśli również zaburzenia, które składają się na naszą osobowość. A osobowość przecież kształtuje się od dziecinstwa. To bardzo cięzka i mozolna praca,żeby poznać siebie i się przebudować, zwłaszcza, kiedy nie wiemy co w sobie mamy zmienić, co odrzucić, co zaakceptować. Ale powiem Ci,że odważny jesteś skoro sam chcesz wyjsć z opresji opierając sie jedynie na literaturze. Fakt,że ksiażki mogą coś nakreślic, wytłumaczyc, pomóc zrozumieć. Zaburzenia często powoduja nieco skrzywione postrzeganie siebie i swiata. Wiec jeśli chodzi o mnie ......nei odważyłabym się bazować jedynie na czytaniu. Myślę,ze tylko profesjonalny i doswiadczony terapeuta potrafi obiektywnym okiem spojrzeć na naszą chorą duszę i doprowadzic nas do zdrowia, oczywiscie przy naszym zaangazowaniu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Czytam z zainteresowaniem Wasze opinie na temat tego, czy rzeczywiście z tego cholerstwa można wyjść i napawa mnie to nadzieją, bo moje zdanie na ten temat od jakiegoś czasu jest nieco inne. Od ponad 10 lat choruję na nerwicę natręctw, leczę się od około 6. Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy pojawił się u mnie atak natrętnych myśli, byłam wtedy w 6 klasie podstawówki i wydawało mi się, że tego nie przeżyję. Po kilku dniach poczułam się lepiej, ale poczułam wtedy, że od tego momentu moje życie już nigdy nie będzie takie samo. Rzeczywiście tak było. Przynajmniej raz do roku miałam nawroty, ale wstydziłam się komukolwiek o tym powiedzieć. Problem polegał na tym, że kolejne nawroty były coraz silniejsze, aż w końcu nie potrafiłam sobie z tym sama poradzić.

 

Przyjmowałam różne leki, jedne pomagały bardziej, inne mniej. Uczęszczałam na psychoterapię przez 3 lata i dzięki niej uświadomiłam sobie kilka ważnuch rzeczy, zmieniłam nieco podejście do życia, ale nie pomogła mi ona w samej chorobie. Każda próba odstawienia leków kończyła się kolejnym nawrotem ze zdwojoną siłą. Dlatego straciłam już nadzieję. Nerwica natręctw ma to do siebie, że jest zaburzeniem przewlekłym i nawet moja lekarka zasugerowała mi, że w takich przypadkach niestety raczej leki trzeba przyjmować do końca życia. Dlatego z lekkim zdziwieniem, ale także zazdrością czytam posty osób, które twierdzą, że udało im się z tego całkowicie wyjść. Może to nie zabrzmi zbyt optymistyscznie, ale wydaje mi się, że moja nerwica jest częścią mnie i trzeba się z tym pogodzić. Mam taką a nie inną osobowość, skłonną do wkręcania sobie różnych rzeczy i chyba tak już będzie. To tyle. Pozdrawiam wszystkich.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Monika1974, terapia pomogła mi w pokonaniu niektórych barier, nabraniu dystansu do siebie, pozwoliła mi spojrzeć nieco inaczej na relacje z ludzmi, ale jako tako w samych natręctwach nie. Wydaje mi się że terapeuta był odpowiedni, cieszy się dużym uznaniem i ma doświadczenie. Ale tak naprawdę nie mam porównania, bo nigdy u innego nie byłam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×