Skocz do zawartości
Nerwica.com

Gyllaili

Użytkownik
  • Postów

    6
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Gyllaili

  1. Wypadało by jednak zacząć od trzech spraw: 1. Żebyś jednak nie udzielała się w tym temacie z takimi argumentami. No offence - ale to czytają ludzie któzy chcą sobie wyrobić zdanie o leku, a ty przedstawiasz swój wypaczony obraz. Weź pod uwagę że w internecie można znaleźć wiele bzdetnych forów - z tym że ziemia jest sześcianem i że Komorowski jest przedstawicielem rasy jaszczurów włącznie. Internet jest jak papier - cierpliwy, wiele zniesie. 2. Żebyś przestała się leczyć sama. O tym że lek działa czy nie działa powinien decydować lekarz a nie pacjent. Znam historię gdzie pacjent sam siebie leczył na colitis ulcerosa bo tak mu wyszło z przeglądania wikipedii i forów internetowych (leki miał od znajomego lekarza któremu jednak nie powiedział skąd ta diagnoza), skończył na cmentarzu po 2 latach tej "kuracji" bo wyhodował sobie przerzuty do wątroby. Piszę to dlatego, że o zmianie leków decyduje lekarz i to po 6-8 tygodniach od ich stosowania. I zmiana polega najpierw na zwiększeniu dawki, później na szukaniu nowego leku. Jedna ze szkół radzenia sobie depresją polega właśnie na przepisaniu antydepresantu i xanaxu na 4 tygodnie właśnie po to by z jednej strony dać szanse lekowi na rozwinięcie skrzydeł a z drugiej by pacjent nie cierpiał w początkowych okresie. 3. Zmiana leku po 2 tygodniach jego stosowania(w zasadzie kiedy on powinien zaczynać ujawniać swoje działanie) i skarżenie się przy tym na objawy "uboczne" jakimi są problemy z "libido" wskazują raczej na wpływ nocebo o czym radzę przeczytać, jak nie raz to dwa, trzy - do skutku. Leczenie depresji to nie jest stosowanie leków jak Gripexów czy innych cudów na przeziębienie i wypadało by jednak coś w tym kierunku poczytać więcej. No offence, ale naprawdę uważam za niepoważne pisanie tekstów "stosuję lek 2 tygodnie i nie działa". Valdoxan z uwagi na cenę nie jest lekiem z wyboru, stosuje się go właśnie u pacjentów gdzie SSRI przebiegały ze spadkiem libido. I z tego co się orientuję jest on raczej pozytywnym lekiem - tak przynajmniej mówi moja psychiatra. Kiedy mi go przepisywała (rok temu) to byłem jednym z pierwszy jej pacjentów, obecnie ma ona już całkiem sporo grono ludzi którzy ten lek sobie chwalą.
  2. Czytałam niemieckie opracowania badań , wypowiedzi pacjentów na forach oraz sanego i na pewno niczego nie pomyliłam, bo bardzo wiele osób donosi o zaburzeniach seksualnych podczas brania Valdoxanu. Zdesperowany1 tez pisze o złym wpływie agomelatyny na libido, wiec nie jestem w tym mniemaniu osamotniona. Miko, od ago oczekiwałam jedynie poprawy jakości snu, a zafundowała mi powrót stanów lękowych oraz depresyjnych i zmuszona jestem znowu brać leki. To nie pikuś ale naprawdę nieprzyjemny bonus Trudno jest mi nawet móc wytłumaczyć farmakologicznie jakie może być powiązanie między agomelatyną a libido. To o czym piszesz to chyba jest bardziej wpływ "nocebo" niż samego leku. Weź pod uwagę że lek ten został opracowany w zasadzie wyłącznie po to by ominąć działania niepożądane SSRI (wpływ na libido + apatyt). Przecież poza tymi bardzo dokuczliwymi objawami niepożądanymi są to to dobre leki - jaki więc byłby sens opracowywania nowego leku jeżeli miałby być 3-4x droższy i nic nie wnosić? Lek powstał bo zauważono wpływ depresji na sen (skrócanie i spłycanie) - pomyślano więc że może to być pkt zaczepienia w walce z depresją. Po drugie nie wpływał w ogóle na gospodarkę serotoniną, nie ma więc fizycznie możliwości wpływania na libido. Z tego bo słyszałem to lek jest obecnie w IV fazie badań. Z tego co się orientują (a mówiła to moja psychiatra) Servier jeszcze zbiera informacje o leku i raczej skuteczną dawką jest ta 2x25mg raz dziennie. W moim wypadku wystarczyło zostać na 25 mg i dorzucić do tego ćwiczenia 3 razy w tygodniu po 1,5 (basen siłownia, do wyboru, byle być zmęczonym po nich) i w zasadzie jesień była wolna od depresji. Z leku jestem bardzo zadowolony (w przeciwności do jakichkolwiek SSRI) bo w końcu mogę cieszyć się życiem, tym bardziej że jeszcze rok temu okres jesienno-zimowy był wielką zmorą. Tak jak już pisałem wcześniej, lek przynajmniej w moim wypadku zaczął działać po 2 tygodniach i jak zauważyłem, bez jednak jakiś umiarkowanych ćwiczeń fizycznych (endorfiny) się nie obeszło - co też ma swój plus, bo teraz nie dość że się nie rzucę z 10 piętra to jeszcze mam sporo szanse na to że 7 dekadę życia przywitam bez chodź by jednego zawału na koncie. Nie mniej jestem pozytywnie nastawiony do całej sytuacji. To były pierwsze chyba święta od kilku lat kiedy naprawdę się cieszyłem całą atmosferą, będąc już 12 miesięcy z hakiem na Valdoxanie (1x25mg).
  3. Gyllaili

    Depresja objawy

    1. Depresja generalnie to jest odczuwalne obniżenie nastroju przez minimum 2 tygodnie. Obniżenie nastroju to nie musi się być odrazu uczycie jakiegoś totalnego przygnębienia ale np. brak odczuwania przyjemności. Jest to zreszta jeden z jej objawów nazywający się ładnie "anhedonią". 2. Co do poinformawania osób bliskich i podjęcia terapi, to musisz sama się zastanowić czemu ma służyć takie przeciąganie tego, że poinformajesz ich za miesiąc, dwa. Czy coś się zmieni w twoim życiu w tym czasie, na co liczysz czy czego się obawiasz? Sam zauważyłem, że w takiej przypadłości czas bez podejmowania działania wpływa jednak na niekorzyść. A te probelmy mają paskudną tendecję to rozwijania się niż do zwijania Po za tym warto by ktoś postronny (inny niż ty ) wiedział o twoich problemach, bo dzięku temu masz dostęp do "innej perspektywy", czy też spojrzenia na swój problem, oczami drugiej osoby. To jest ważne, bo dzięku temu możesz realnie ocenić na ile problemy są tylko twoje, wyobrażone, a na ile są one prawdziwe i czy w takim stopniu w jakim się tobie wydaje. 3. Odnośnie psychologów i ich kompetencji to ja bym tak surowo się na nich nie patrzył. Zawsze jest intenet w którym znajdziesz potrzbne informacje odnośi ich renomy. A po za tym zawsze możesz zacząć samej zbierać informacje o swojej dolegliwości, gazety, książki i internet to ciągle jest tańsza alternatywa i wcale nie gorsza. Wielu pacjetów chorujących nawet na inne choroby (cukrzyca, choroby serca etc) szuka wiedzy na własną rękę, po za tym czego dowiedzą się w gabinecie lekarskim. A akurat przy takich problemach to jest to bardzo wskazane :)
  4. Ja bym się nie opierał wyłącznie na lekach - przynajmniej sam to przerabiałem i dzisiaj widze że to jest droga do nikąd. Leki są dobre na początku, życie nabiera znowu kolorów, ale nie wiadomo na ile tak będzie. U mnie to było kilka miesięcy 'zawieszenia' broni, po którym (trochę to dzwinie zabrzmi) ale podświadomie znajdowałem sposób żeby ominąć tą obronę uformowaną z leków i znowu wrócić do punktu wyjścia czyli własnego piekła. Mi dużo dało jednak pogłębianie wiedzy o problemie - książki, gazety, internet. Nie wszytko co piszę tam jest prawdą, nie wszystko musi się nam podobać. Podobało mi się jednak porówanie z jednej z książek że samo czytanie, zgłębianie tej wiedzy jak jak przymierzanie ciuchów sklepie które nam się podobają na pierwszy rzut oka. Chodziło tylko o samo przeczytanie, o takie zastosowanie się od 'niechcenia' do przeciwstawiania się tym lękom. I na początku to faktycznie nic nie dawało, dalej był przygniatany przez swoje lęki, ale to co podtrzymywało mnie to było właśnie to porównanie z tym przymierzeniam. Absolutnie genialne - bo faktycznie nie raz czy dwa ja czy np. moja ex, przymierzaliśmy ubrania kiedy na wstępie mówiło się "ale one mi się nie podobają", a po przymierzeniu, nagle okazywały się ładne, wygodne etc. I z biegiem czasu, potrafiłem już dłużej polemizować z tymi lękami, one same stawały się łagodniejsze - kiedyś jak mnie dopadały to była kaplica. Wychodziłem szybko np. z centrum handlowego. Później już mogłem chodzić - czy to zajęcia, czy zakupy, kino etc. Co prawda jakieś 50% mojej uwagi było zwrócone na walkę z tym problemem, ale (a) że było to mniej niż >90% kilka miesięcy temu a (b) miałem poczucie że jest to w końcu walka równego z równym. A później było już lepiej, nagle zrobiło się 25%, teraz to moje lęki mają swoje (dosłownie i w przenośni) 5 minut w tygodniu, ale to już jest poziom amatorski, nie ten pro z przed kilku miesięcy. Dlatego własnie polecam jednak nie pokładanie wszlekiej nadzieji w lekach. Sam przerabiałem 3 leki (2 SSRI i jednak najnowszy nawet nie opisany w moich książach do farmakologii - Valdoxan) i wszędzie wcześniej czy później te nastroje wracały. To co uważam za wręcz podstawę leczenia to fakt, że to nie jest prosta walka. W zasadzie dobrą pozycję poznawałem po tym jak autor(ka) na wstępie wspominał o tym, że nie raz przyjdzie mi się 'wywrócić' i że to nie jest praca na tydzień ani też by nie traktować danej pozycji jak książki na podróż - 'przyczytaj a później zostaw w hotelu'. Dalej potrafię wracać do pewnych zaznaczonych fragmentów, czytać je jeszcze raz. Znowu będzie porówanie, ale gdzieś własnie przyrówano to wracanie do nauki. Żeby czegoś się nauczyć, trzeba to powtarzać, sprawdzać w rzeczywistości, a także brać poprawkę na to że z czasem można pewne rzeczy zapomnieć - co jest nie odłączną częścią kształcenia.
  5. Ja już przeżyłem 23 wiosny - z depresją walczyłem przez całe 2 lata. Nie mogę powiedzieć, że z nią wygrałem ostatecznie - co jakiś czas czuję że znowu gdzieś w mojej głowie zaczyna narastać lęk. Lęki te jednak pojawiają się już rzadziej, są słabsze niż to z czym miałem do czynienia jeszcze pół roku, kiedy byłem wręcz paraliżowany nagłymi atakami. Przede wszystkim potrafię już z tymi lękami walczyć, mam nad nimi władzę - potrafię wytłumaczyć mechanizm który je wyzwala co je wycisza. Nie jest to proste, a droga do tej wiedzy była długa i wyboista. Teraz jednak ciesze się życiem, mam dużo planów, które w końcu mogę realizować, coś co jeszcze pół roku temu uważałem za abstrakcję. Początek był podstępny, z lekkim obniżeniem własnej samooceny. Ale ciągle to bagatelizowałem, a to że że zmęczony po ciężkim roku na studiach, a to że muszę odchorować zerwanie związku (sam zerwałem bo było co prawda toksyczny ale ileś tam dni/tygodniu "trzeba" było poświęcić). A później już był zjazd z górki. Anhedonia, brak jakiegokolwiek napędu, ani nie miałem chęci na nowe związki, znajomości, ani na naukę - mimo że studia które wybrałem sprawiały mi przyjemność co widać było po ocenach w indeksie. Powoli się zapadałem się w otchłań bo tak dzisiaj widzę depresję. 2 razy próbowałem terapii (jednej takiej konwencjonalnej, drugiej pozytywnej) ostatecznie chodziłem na okresowych wizyty do mojego psychiatry (psychiatryczki ). Co mnie wyciągnęło z tej czarnej dziury w którą wpadłem? Do dzisiaj nie wiem do końca. Myślę, że swego rodzaju impuls do pokonania choroby dał mi dobrze dobrany lek - Valdoxan. Sam w sobie nie był panaceum na moje problemy, jednak dał mi pewne poczucie gruntu pod nogami, pewien punkt zaczepienia, możliwość wybicia się i wyskoczenia z depresji. Wcześniej jechałem na SSRI - Lexapro (escilopram) i Seroxat (paroksetyna) - prawie po pół roku każdy, czułem się dobrze i tyle. Nie wrócił mi napęd, dalej nie chciało mi się niczego planować. A skutki uboczne były bardzo dokuczliwe - zaburzenia funkcji seksualnych, jak to ładnie brzmi, szkoda że w rzeczywistości ocierałem się o impotencje. W końcu moja pani doktor przepisała mi na początku grudnia 09 Valdoxan (agomelatynę) i zaczęło być lepiej. Na początku było świetnie, lęki ustąpiły, po to by po jakimś czasie znowu wrócić, tyle że tym razem postanowiłem z nimi walczyć i co wtedy było dla mnie dziwne, miałem siłę na tą walkę. Wcześniej po wielu nieudanych próbach dałem sobie spokój z próbami przeciwstawienia się im - dzisiaj widzę że to był błąd. Zacząłem czytać o chorobie, czytać dużo - fora, artykuły w internecie, prasa (Charaktery, chodź anglojęzyczne wydania nie były mi obce), książki - te fizyczne i ebooki jak nie mogłem znaleźć niektórych pozycji. I zauważyłem, że można wygrać z lękami, a tym samym z depresją bo one stanowiły jej początek i główny motor napędowy. Że one [lęki] nie są wcale abstrakcyjne, nie biorą się znikąd, nie są żadną magiczną powodzią zalewającą miasto, czy niezwyciężoną armią - jak sobie je wyobrażałem. One poniekąd wyrastały ze mnie, były konsekwencją mojego błędnego myślenia. W jednym z artykułów o nowym podejściu do depresji przeczytałem że silne nastroje i w pewnym sensie widzenie samego siebie (samoocena czy też szacunek względem siebie, co mi się bardziej podoba) potrafią nie tylko wypływać na neuroprzekaźnictwo (serotonia etc) ale także na fizyczną strukturę OUN torując tym samym drogę depresji. To mi dało dużo do myślenia, zrobiło wyłom w murze który kiedyś uważałem za niemożliwy do pokonania. Dalej już było tylko lepiej, robiłem notatki z tego co czytałem, przypominałem sobie pewne fragmenty wcześniejszych terapii, kiedyś uważałem je za kompletną stratę czasu, teraz nie mam już tak negatywnego zdania o nich, czy też tego co mówiła mi moja lekarz. Dużo mi dało zliczanie w ciągu dnia ile razy wypowiadam coś przeciwko sobie - czy to w myślach czy na kartce, pod koniec dnia starałem się to jakoś sobie wytłumaczyć, czy było w ogóle warto, czy nie można inaczej (czy zasadne to nie było w ogóle pytania - wiedziałem że nie). To właśnie pokazało, że lęki mają swoją genezę w moim myśleniu i tym samym 'potwierdzało' to o czym była mowa w w/w artykule. Później co robię do dzisiaj to zacząłem prowadzić zeszyt z dobrymi rzeczami które mnie spotkały w ciągu dnia i w myślach dlaczego mnie spotkały, co robię do dzisiaj. Zacząłem przestawiać swoje myślenie na inne tory. Zamiast myśleć ciągle o niemożliwym, żyć we własnym cieniu, że nigdy niczego nie uda mi się wykonać perfekcyjnie, nagle zacząłem dostrzegać że wiele rzeczy robię dobrze i mogłem to w miarę obiektywny sposób ocenić. Przysłowiowa szklanka zaczęła być do połowy pełna a nie jak kiedyś zupełnie pusta bo w moim myśleniu dominował paradygmat, że skoro coś nie jest idealne to jest tragiczne, wypaczone, 'do niczego'. Niewielka stłuczka którą spowodowałem nie uruchomiła we mnie całego ciągu inwektyw pod moim adresem pt. "jesteś do niczego", ale bardziej skupiła się na myśleniu że mogło być gorze, bo mogłem jechać szybciej, a po za tym jeżeli ma się samochód i często się z niego korzysta to trzeba też zakładać, że będzie się miało wypadek czy to ze swojej czy nie winy. Z drugiej strony, obiektywnie wyciągnąłem wniosek, że w czasie deszczu lepiej zachować tą bezpieczną odległość kilkunastu metrów niż siedzieć komuś na ogonie. Mimo wszystko nie bagatelizuję tej choroby, wiem do czego może doprowadzić, jak potrafi uczynić człowiekowi piekło na ziemi. To faktycznie jest otchłań, czarna dziura która pożera wszystko co przejdzie przez jej horyzont zdarzeń, a przejść może wszystko, zależy to tylko od czasu. Potrafi żywić się wszystkim, deprawując to całkowicie. Znajomi, pasje, hobby czy nawet chęć życia nie są jej obce, do każdego z czasem się dobierze. U mnie zatrzymała się na myślach rezygnacyjnych. Depresja niczego jednak nie uczy - nie zgodzę się z ludźmi którzy mówią, że uczyć ona pokory, innego podejścia do życia. Dzisiaj mam wrażenie, że do wielu pozytywnych przemyśleń doszedłbym sam. Było by to krótsze, nieporównywalnie mniej bolesne, nie wiem czy moje życie nie wyglądało by lepiej bez niej. Przypomina mi się to co ksiądz Tischner napisał na kartce. Odchodził z tego świata w dużych mękach - na kartce na kilka minut przez śmiercią napisał tylko "nie uszlachetnia". Ja depresje uważam za zło, a próby dopisania jej jakiegoś przesłania,drugiego dna - za dziwny przypadek syndromu sztokholmskiego Wszystkim walczącym jak i w jakimś sensie ciągle sobie - życzę POWODZENIA :)
  6. Lek jest przołomowy ponieważ działa w zupełni inny sposób niż dotychczas stosowane leki - nie jest to ani SSRI, SNRI, NRI i czy inne. Został wymyślony z uwagi na fakt że w przypadku tych wymienionych grup leków były bardzo częste przypadki skutków ubocznych (np. problemy z potencją u 70-80% pacjentów na Seroxacie). Cena przynajmniej jak dla mnie jest więc do zaakceptowanie tym bardziej że muszą się chyba spłacić koszty jego produkcji (badania, próby kliniczne etc.) Sam zaczynam już drugi miesiąc leczenia tym lekiem. Wcześniej leczyłem się na depresję endogenną Lexapro (escilopram) i Seroxatem (paroksytyna). Po obu lekach czułem się dobrze, ale miałem wręcz wybitne skutki uboczne (znaczne - by nie powiedzieć całkowite - obniżenie potencji i duża senność). Nie pomogły ani próba "przeczekania" problemu w nadzieji że ogranizm się przystosuje ani zmiana pory ich przyjmowania (z rana na wieczór). Valdoxan mi przepisała moja pani doktor. Odnośnie jego stosowania - to po pierwsze nie wierzę w efekt placebo, na pewno nie w mojej sytuacji chorobowej i kondycji psychicznej. Nie w momencie kiedy przy drugim nawrocie choroby w tym roku nie działał już Lexapro. Po drugie to co zauważyłem (nie wiem na ile to jest udokumentowane) to by lek działał dobrze, przynajmniej na początku leczenie, jest potrzebna odpowiednia higiena snu. W momencie kiedy zaczynałem leczenie, to miałem lepsze samopoczucie następnego dnia kiedy dobrze się wyspałem (>7 godzin), przed snem starałem się unikać TV i komputera i ostatni posiłek jadłem >3h przed położeniem się spać. Obiektywnie odstawiłem tydzień temu całkowicie Xanax (0,25mg) - jeżeli nawet mam jakiekolwiek spadki nastroju, to są one tymczasowe - prędzej efekt odstawienny ("z odbicia"), gdyż ich siła i częstotliwość systematycznie spada. Nastrój mam dobry, czuję że idzie ku lepszemu. Z uwagi na cenę nie jest to lek z wyboru przy leczeniu depresji. W moim wypadku powodem przerzucenia się na niego były problemy z życiem intymnym które wcześniej legło w gruzach. Jeżeli chodzi o sex, to mogę tylko powiedzieć, że nie mam z nim żadnych problemów - czuję się tak w jak czasie remisji choroby w te wakacje. Nie mam też problemów z sennością, rytm dobowy mam bardzo dobry. Testy wątrobowy (AspAT, AlAT) robiłem sobie przed ropoczęciem leczenia - kolejne mam za 2 tygodnie, więc wtedy się wypowiem odnośnie ich wpływu na mój organizm. To co zauważyłem, to fakt że lek jednak długo zaczyna działać - przynajmniej w moim wypadku to było po 3 tygodniach. W pracy o tym leku, jak i w ulotkach od firm farmaceutycznych i tym co było w opakowaniu pisało że już po tygodniu do dwóch. Z drugiej strony nie wiem na ile to jest wina leku a na ile moja, z racji tego że nawrót choroby u mnie zaczął się szybko i bardzo intensywnie, po za tym nie wiem na ile (i czy w ogóle) nie wytworzyłem w sobie uzależanienia od Xanaxu. Nie mniej dzisiaj lek już działa, mam już dni kiedy w ogóle nie wiem co to jest depresja, ani nawet stany do niej podobne. Nawet jak mam jakieś napady lęku to są one jednak stosunkowo łagodne i ustępują same po godzinie, dwóch (tutaj jednak ciągle może być efekt odstawienny xanaxu). Dla mnie ~230 złotych za lek to jest trochę wysoka cena, ale patrząc się na pozytywne efekty i brak skutków ubocznych to jest ona w pełni do zaakceptowania. Lek też jest trudno dostępny - pomijając fakt że jest wyłącznie na zamówienie to nie wszystkie hurtownie go mają w swojej ofercie.
×