Skocz do zawartości
Nerwica.com

Hipochondria - jakie choroby sobie przypisywaliście..?


LINA

Rekomendowane odpowiedzi

14 godzin temu, minou napisał:

Nie pytałam koleżanki o szczegóły, ona nie chce żeby to był jakiś wielki temat. Po prostu niepokoił ją jakiś węzeł, badania w normie, ale była biopsja i powiedzieli, ze to jakiś rodzaj chłoniaka. Ale jest jakoś „nieaktywny” i w takim stanie nic się nie robi - nie podaje się chemii „na zapas” przez skutki uboczne i chyba dlatego, ze komórki mogą zmutować i się uodpornić. Jak się uaktywni, to się go leczy a on potem wchodzi w remisje i to może się powtarzać potem. Ale kazali jej się nie martwić i traktować to bardziej jak zwykłą chorobę przewlekłą. Tyle wiem, nie wiem na ile to dokładne czy naukowe…


U mnie dwa razy podejrzewano raka, z tego raz chłoniaka. Przez wiele miesięcy miałam na zmianę albo powtarzające się co chwila infekcje gardła, ucha, oskrzeli, dróg moczowych i antybiotyk, albo niby byłam zdrowa, ale miałam ciągły stan podgorączkowy, osłabienie, brak apetytu, bóle żołądka, głowy, długo by wymieniać. Węzły na szyi jak śliwki, za uszami twarde nieprzesuwne gule. Schudłam strasznie, ważyłam 40 pare kg… Wtedy miałam tez apogeum hipochondrii i po prostu świrowałam od tego. Pomimo ze w końcu objawy po prostu przeszły, częściowo po wdrożeniu środków uspokajających, to tak naprawdę „straciłam życie”. Wyrzucili mnie z pracy, straciłam przyjaciół, o mało co nie zawaliłam studiów a narzeczony prawie mnie zostawił. 
Za drugim razem podejrzewali guz w jamie brzusznej z powodu przewlekłych bóli. Nawet wspominali coś o trzustce, więc duużo gorzej niż chłoniak. Miałam dużo badań, byłam trochę na L4, ale tym razem nie miałam hipochondrii i to przeżycie było zupełnie inne. Wiadomo, martwiłam się, ale żyłam normalnie, nie był to temat nr. 1, nie było czarnowidztwa czy histerii. W końcu znaleziono prawdopodobną, niezbyt poważną przyczynę bóli, ale nie jest tez tak, ze zrobili mi tomografie całego ciała i na 100% wykluczyli jakikolwiek guz w jamie brzusznej… Lekarz nie widział potrzeby dalszych badań, a ja nie nalegałam więc temat zamknięty. Gdybym miała dalej hipochondrię, pewnie bym nie odpuściła, tylko żyła tym tematem dopóki by już nie było żadnego badania, jakie da się zrobić. Także wiem z doświadczenia, ze podejrzenie raka, nawet jeśli diagnozowanie trwa miesiące i się przeciąga i towarzyszy mu ból i nieprzyjemne badania, może być przezywane bardzo różnie w zależności od stanu psychicznego. To nigdy nie jest łatwe, ale może być znośne.

Dlatego uważam, ze trzeba przede wszystkim za wszelka cenę skupić energię na leczeniu swoich problemów psychicznych, a innym badaniom pozwolić iść swoim torem i nie zgadywać, co pokażą. 

Jak doszłaś do tego podejścia, jakie masz? Dzięki terapii czy własnej pracy? Naprawdę Twoje podejście jest godne podziwu, szczególnie u osoby, które miała hipochondrię.

 

Jeśli chodzi o bóle brzucha, to też wydaje mi się, że większość osób w tym wątku - podobnie jak ja - jest wyczulonych na najmniejszą oznakę bólu z organizmu, nawet jeśli jest to ból o bardzo lekkim natężeniu. A tymczasem jednak jak coś poważnie boli, boli nas głównie po jedzeniu itd., to wówczas da się to mimo wszystko odróżnić i wtedy nie ma co dawać się zbywać lekarzom.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

7 godzin temu, alicja_z_krainy_czarów napisał:

Jak doszłaś do tego podejścia, jakie masz? Dzięki terapii czy własnej pracy? Naprawdę Twoje podejście jest godne podziwu, szczególnie u osoby, które miała hipochondrię.

 

Jeśli chodzi o bóle brzucha, to też wydaje mi się, że większość osób w tym wątku - podobnie jak ja - jest wyczulonych na najmniejszą oznakę bólu z organizmu, nawet jeśli jest to ból o bardzo lekkim natężeniu. A tymczasem jednak jak coś poważnie boli, boli nas głównie po jedzeniu itd., to wówczas da się to mimo wszystko odróżnić i wtedy nie ma co dawać się zbywać lekarzom.

Co do boli brzucha, to mi się wydawało, ze boli mnie jak jestem głodna. Nie brałam pod uwagę innej znaczącej okoliczności, a to ta inna okoliczność okazała się właściwa, wiec niestety często możemy źle zinterpretować objawy. To naturalne, ze ludzie dorabiają dowody do teorii. 
 

Bardzo opierałam się przed terapią, bo nawet nie wiedziałam na czym ona polega, wydawało mi się ze to jak na amerykańskich filmach - siedzisz w kółeczku z bandą obcych ludzi, płaczesz i opowiadasz jaka jesteś żałosna a potem ma Ci być lepiej. Nawet nie wiedziałam, ze to tak nie działa.

Przez przypadek sama doszłam do metod stosowanych w terapii kognitywnej, teraz tez mam kurs w tym nurcie przy leczeniu dzieci.

Z innymi fobiami poszło w zasadzie łatwo, odkryłam, ze fobia to tylko substytut. Jeśli miałam prawdziwy problem, o którym starałam się nie myśleć, pojawiały się irracjonalne lęki. Wiec zaczęłam się zmuszać do przemyślenia problemu, co najgorszego może się stać? Zwykle wychodziło, ze nic, co by mnie zabiło ;)

w hipochondrii problem był taki, ze najgorszy scenariusz oznaczał właśnie, ze umrę. Poza tym ja miałam tak wyraźne objawy fizyczne, potwierdzane przez lekarzy, ze długo nie wiedziałam, ze to hipochondria. Kiedy w końcu to zrozumiałam, to po pierwsze stwierdziłam, ze nie dam swojemu umysłowi się oszukiwać i tworzyć symptomów. To ja decyduje o sobie, nie nerwica. 
Po drugie życie z hipochondrią było straszne. Wiec zadałam sobie pytanie, co najgorszego może się stać? Umrę? No i co z tego? Każdy umrze. Czy moje życie w tym momencie jest w ogole warte przeżycia, daje mi radość, satysfakcję? Nie, wiec o co się martwić? Moje życie było do dupy, śmiertelna choroba zaczęła wręcz brzmieć jak dobra opcja kończąca moje męki. A kiedy przestajesz się bać chorób i śmierci, hipochondria nie ma się już czym żywic. 
Poza tym hipochondria tez była substytutem. W końcu jeśli jesteś śmiertelnie chora to co to za różnica czy zdasz egzamin, czy koleżanka Cię obgaduje, czy awansujesz? Choroba zwalnia z przyziemnych zmartwień, to jednak jest pewien komfort psychiczny tego zaburzenia, bo jak się ma np szukanie lepszej pracy do zagadnień życia i śmierci? Stwierdziłam, ze albo odważę się żyć, tu i teraz, albo w sumie równie dobrze moge od razu się zabić.

Teraz doszłam do lęku wolnoplynącego i on jest większym wyzwaniem, bo obejmuje nie mnie, a wszystko wokół. Np strach o moja rodzine, przyjaciół, moje zwierzęta, środowisko, wojny, wszystko. Radzę sobie z nim podejściem „co komu pisane”. Nie wiem co będzie jutro, wiec jedyne, co moge zrobić, to postarać się, żeby dzisiaj był dobry dzień dla mnie i ludzi wokół mnie. A jeśli jutro stanie się coś złego, to przynajmniej będę wiedzieć, ze wcześniej było dobrze, wartościowo. Poddając się nerwicy w przypadku prawdziwej tragedii plułabym sobie w brodę, ze wtedy, kiedy w zasadzie nic się nie działo i nic nie stało na przeszkodzie, by choć próbować być szczęśliwym, ja się zajmowałam swoimi wyimaginowanymi problemami. 
Poza tym okresy szczęścia i spokoju w życiu dają nam psychologiczny i emocjonalny „kapitał” żeby lepiej radzić sobie z problemami, kiedy jest gorszy okres.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 6.02.2023 o 21:32, patrycja03 napisał:

Cześć, czy miał może ktoś z Was kiedyś tak, że bolały Was ręce tam gdzie są kości ramienne ale w taki sposób, jakbyście byli tam poobijani/mieli siniaki a tych siniaków nie było? Bo właśnie niedawno dziś zauważyłam że tak aktualnie mam i już sobie wmawiam wiele groźnych chorób, obawiam się co to jest. Bardzo proszę o odpowiedź :( dodam, że przebywałam dzisiaj na dworze dość długo bo z kilka godzin a było bardzo zimno, ale nie wiem czy to może mieć jakiś związek. 

Tak. Czesto. Ale glownie jak dotykam to boli wlasnie jak siniak a siniaka i innych atrakcji nie ma.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

13 godzin temu, minou napisał:

Wiec zadałam sobie pytanie, co najgorszego może się stać? Umrę? No i co z tego? Każdy umrze.

Tez staram sie myslec w ten sposob. Kazdy umrze. Tylko jeden wczesniej, drugi pozniej…. 
 

Tylko ze to myslenie w ten sposob w ogole mi nie wychodzi. Jak sinusoida. Bo przychodza wtedy mysli typu ALE ja jestem jeszcze mloda, mam mlode dzieci, chce zobaczyc jak dorastaja,  nie bede mogla im pomoc jak mnie nie bedzie, i wstyd mi umrzec w tym wieku bo kazdy Cie bedzie zalowal bo jestes taki mlody i to takie straszne…. 
Ja w ogole nie cierpie litosci takiej, uzalania sie nade mna i zalowania mnie.

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

10 godzin temu, maribellcherry napisał:

Tez staram sie myslec w ten sposob. Kazdy umrze. Tylko jeden wczesniej, drugi pozniej…. 
 

Tylko ze to myslenie w ten sposob w ogole mi nie wychodzi. Jak sinusoida. Bo przychodza wtedy mysli typu ALE ja jestem jeszcze mloda, mam mlode dzieci, chce zobaczyc jak dorastaja,  nie bede mogla im pomoc jak mnie nie bedzie, i wstyd mi umrzec w tym wieku bo kazdy Cie bedzie zalowal bo jestes taki mlody i to takie straszne…. 
Ja w ogole nie cierpie litosci takiej, uzalania sie nade mna i zalowania mnie.

 

Jasne, jeśli umrzesz, to ominie Cię wiele rzeczy, dzieci będą mieć traumę, mąż może dostać depresji, rodzina i przyjaciele będą w żałobie. Każdy to wie, ale zdrowi psychicznie ludzie o tym nie rozmyślają, nie wizualizują tej sytuacji i nie nakręcają się nią z kilku powodów: nie wiesz kiedy umrzesz i czy to będzie młodo, nie masz na to większego wpływu oprócz zdroworozsądkowej ostrożności, jeśli nawet okażesz się terminalnie chora, czas który Ci został będzie bezcenny i szkoda marnować go na zamartwianie.

Myślisz o teoretycznej śmierci na raka i związanymi z nimi konsekwencjami, ale jak typowy nerwicowiec ignorujesz lub umniejszasz konsekwencje swoich zaburzeń psychicznych, a one są duże: obciążenie stresem wpływa na cały Twój organizm upośledzając układ odpornościowy i zwiększajac de facto ryzyko wielu chorób przewlekłych, w tym raka, nerwica obniża znacząco Twój komfort życia, wpływa negatywnie na Twój związek, relacje, rozwój Twoich dzieci. Dzieci osób z zaburzeniami psychicznymi często przejmują wzorce lękowe i same są narażone na na nerwicę. Poza tym są ogólnie gorzej dostosowane społecznie, statystycznie gorzej sobie radzą w szkole itd.

Dlatego energię i czas poświęcony na zajmowanie się podejrzeniem prawdopodobnie urojonej choroby fizycznej powinno się poświecić na leczenie prawdziwej choroby psychicznej.

 

Ale tak na marginesie rozbawiłaś mnie strasznie! Pierwszy raz słyszę, ze ktoś nie chce umierać bo „nie lubi litości” i wstyd umrzeć młodo :D nie martw się tym - jak umrzesz, to problem znoszenia litości innych w naturalny sposób nie będzie Cię dotyczył ;) 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

8 minut temu, minou napisał:

Ale tak na marginesie rozbawiłaś mnie strasznie! Pierwszy raz słyszę, ze ktoś nie chce umierać bo „nie lubi litości” i wstyd umrzeć młodo :D 

Wyobraz sobie ze czytajac ten fragment az parsknelam smiechem bo uswiadomilam sobie jak komicznie to brzmi 😊

Edytowane przez maribellcherry

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

3 godziny temu, minou napisał:

zdrowi psychicznie ludzie o tym nie rozmyślają, nie wizualizują tej sytuacji i nie nakręcają się

Ja juz mam nawet plan, zdrowa psychicznie nie jestem wiec nie kwalifikuje sie do Twojego wpisu, dlatego go cytuje.

 

Moj plan wstepny
1. Musze anulowac kursy i oddac niektorym pieniadze, bo duzo osob zaplacilo z gory.
2. Notariusz, sporzadzenie testamentu (starego wydziedzicze) oraz zalatwienie sprawy mojego starszego syna. Moge nie doczekac jego pelnoletnosci.
3. Pisanie kartek, przygotowywanie nagran i prezentów na rozne okazje, dla synów, na wszystkie lata na rozne okazje wazne, np zdanie matury, pierwsza randka, dziecko, kazde urodziny itp. 

 

A potem pomysle nad smiercia. Jak chce umrzec.

Chcialabym umrzec na lonie natury, usnac na lace i zlaczyc sie z ziemia i tak zostac, i zeby drzewo na mnie wyroslo.
Albo plywac, coraz dalej od brzegu, opadac z sil i pojsc na dno. 
Nie chce, zeby bliscy, zeby dzieci na mnie patrzyly jak coraz bardziej jestem chora, opadam z sil, chudne, zmieniam sie, zeby widzialy jak cierpie (bo bede najbardziej psychicznie). Chce odejsc w samotnosci, zeby nikt tego nie widzial bo mi wstyd. 
Wstyd mi umrzec mlodo i nie chce litosci.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

W dniu 7.02.2023 o 08:56, minou napisał:

Co do boli brzucha, to mi się wydawało, ze boli mnie jak jestem głodna. Nie brałam pod uwagę innej znaczącej okoliczności, a to ta inna okoliczność okazała się właściwa, wiec niestety często możemy źle zinterpretować objawy. To naturalne, ze ludzie dorabiają dowody do teorii. 
 

Bardzo opierałam się przed terapią, bo nawet nie wiedziałam na czym ona polega, wydawało mi się ze to jak na amerykańskich filmach - siedzisz w kółeczku z bandą obcych ludzi, płaczesz i opowiadasz jaka jesteś żałosna a potem ma Ci być lepiej. Nawet nie wiedziałam, ze to tak nie działa.

Przez przypadek sama doszłam do metod stosowanych w terapii kognitywnej, teraz tez mam kurs w tym nurcie przy leczeniu dzieci.

Z innymi fobiami poszło w zasadzie łatwo, odkryłam, ze fobia to tylko substytut. Jeśli miałam prawdziwy problem, o którym starałam się nie myśleć, pojawiały się irracjonalne lęki. Wiec zaczęłam się zmuszać do przemyślenia problemu, co najgorszego może się stać? Zwykle wychodziło, ze nic, co by mnie zabiło ;)

w hipochondrii problem był taki, ze najgorszy scenariusz oznaczał właśnie, ze umrę. Poza tym ja miałam tak wyraźne objawy fizyczne, potwierdzane przez lekarzy, ze długo nie wiedziałam, ze to hipochondria. Kiedy w końcu to zrozumiałam, to po pierwsze stwierdziłam, ze nie dam swojemu umysłowi się oszukiwać i tworzyć symptomów. To ja decyduje o sobie, nie nerwica. 
Po drugie życie z hipochondrią było straszne. Wiec zadałam sobie pytanie, co najgorszego może się stać? Umrę? No i co z tego? Każdy umrze. Czy moje życie w tym momencie jest w ogole warte przeżycia, daje mi radość, satysfakcję? Nie, wiec o co się martwić? Moje życie było do dupy, śmiertelna choroba zaczęła wręcz brzmieć jak dobra opcja kończąca moje męki. A kiedy przestajesz się bać chorób i śmierci, hipochondria nie ma się już czym żywic. 
Poza tym hipochondria tez była substytutem. W końcu jeśli jesteś śmiertelnie chora to co to za różnica czy zdasz egzamin, czy koleżanka Cię obgaduje, czy awansujesz? Choroba zwalnia z przyziemnych zmartwień, to jednak jest pewien komfort psychiczny tego zaburzenia, bo jak się ma np szukanie lepszej pracy do zagadnień życia i śmierci? Stwierdziłam, ze albo odważę się żyć, tu i teraz, albo w sumie równie dobrze moge od razu się zabić.

Teraz doszłam do lęku wolnoplynącego i on jest większym wyzwaniem, bo obejmuje nie mnie, a wszystko wokół. Np strach o moja rodzine, przyjaciół, moje zwierzęta, środowisko, wojny, wszystko. Radzę sobie z nim podejściem „co komu pisane”. Nie wiem co będzie jutro, wiec jedyne, co moge zrobić, to postarać się, żeby dzisiaj był dobry dzień dla mnie i ludzi wokół mnie. A jeśli jutro stanie się coś złego, to przynajmniej będę wiedzieć, ze wcześniej było dobrze, wartościowo. Poddając się nerwicy w przypadku prawdziwej tragedii plułabym sobie w brodę, ze wtedy, kiedy w zasadzie nic się nie działo i nic nie stało na przeszkodzie, by choć próbować być szczęśliwym, ja się zajmowałam swoimi wyimaginowanymi problemami. 
Poza tym okresy szczęścia i spokoju w życiu dają nam psychologiczny i emocjonalny „kapitał” żeby lepiej radzić sobie z problemami, kiedy jest gorszy okres.

Masz oczywiście rację co do tego życia w hipochondrii - w zasadzie jest się zdrowym i nawet jeśli kiedyś naprawdę zachorujemy, to czy te momenty, kiedy byliśmy zdrowi, a zachowywaliśmy się jak chorzy nie będą czymś, czego żałujemy? Ja już teraz żałuję lat spędzonych na lęku wolnopłynącym, na tym, że zawsze jestem skupiona na swoim ciele i trudno mi się tak po prostu cieszyć, wyluzować. Wiem, że to też jakaś forma ucieczki od rzeczywistości, to skupianie się na chorobach.

Z kolei w poprzednim roku zdecydowałam się na terapię, nadal ją kontynuuję i to poznawczo-behawioralną, ale niestety w dużej mierze kilkanaście spotkań opierało się na wałkowaniu przeszłości - myślałam, że tak byłoby na terapii psychodynamicznej - i osobiście nie widzę w tym wszystkim sensu, te spotkania i uzewnętrznianie się nie dają mi żadnej ulgi ani niczego. Mówię, jak się czuję i nic z tego absolutnie nie wynika.

 

Mnie chyba ogólnie przeraża nieistnienie, chciałabym bardzo wierzyć w życie po śmierci, że coś nas czeka. Po prostu sam fakt, że moje życie i moich bliskich się skończy napawa mnie bezsensem. Wiem, że myślami nic tutaj nie zdziałam, nie zmienię tego, że kiedyś umrę, ale trudno mi się nadal z tym pogodzić, że człowiek jest obdarzony taką świadomością, a jednocześnie życie ludzkie nie znaczy nic. Choć mam czasami takie myśli, że co z tego, że umrę, skoro teraz tak naprawdę nie żyję. 

 

10 godzin temu, maribellcherry napisał:

Ja juz mam nawet plan, zdrowa psychicznie nie jestem wiec nie kwalifikuje sie do Twojego wpisu, dlatego go cytuje.

 

Moj plan wstepny
1. Musze anulowac kursy i oddac niektorym pieniadze, bo duzo osob zaplacilo z gory.
2. Notariusz, sporzadzenie testamentu (starego wydziedzicze) oraz zalatwienie sprawy mojego starszego syna. Moge nie doczekac jego pelnoletnosci.
3. Pisanie kartek, przygotowywanie nagran i prezentów na rozne okazje, dla synów, na wszystkie lata na rozne okazje wazne, np zdanie matury, pierwsza randka, dziecko, kazde urodziny itp. 

 

A potem pomysle nad smiercia. Jak chce umrzec.

Chcialabym umrzec na lonie natury, usnac na lace i zlaczyc sie z ziemia i tak zostac, i zeby drzewo na mnie wyroslo.
Albo plywac, coraz dalej od brzegu, opadac z sil i pojsc na dno. 
Nie chce, zeby bliscy, zeby dzieci na mnie patrzyly jak coraz bardziej jestem chora, opadam z sil, chudne, zmieniam sie, zeby widzialy jak cierpie (bo bede najbardziej psychicznie). Chce odejsc w samotnosci, zeby nikt tego nie widzial bo mi wstyd. 
Wstyd mi umrzec mlodo i nie chce litosci.

Nie mam dzieci, ale gdybym miała, to wydaje mi się, że takie sprawy warto załatwić tak na wszelki wypadek i tyle. 

 

Byłam ostatnio nie tyle świadkiem śmierci młodej osoby, co po prostu gdzieś tam w moim bliskim otoczeniu ta osoba zmarła w młodym wieku i chyba mogę napisać tyle, że wiemy o sobie tyle, na ile nas sprawdzono. Czasami jestem zupełnie przekonana, że cierpię na śmiertelną chorobę i to jest dla mnie tak realne, jakby się działo naprawdę, ale przy diagnozie nie wiem, co bym zrobiła. Wydaje mi się, że wtedy spędzenie ostatnich chwil z bliskimi jest kluczowe, ale powiem ogólnie - nie wiem, co bym zrobiła. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

8 godzin temu, alicja_z_krainy_czarów napisał:

Byłam ostatnio nie tyle świadkiem śmierci młodej osoby, co po prostu gdzieś tam w moim bliskim otoczeniu ta osoba zmarła w młodym wieku i chyba mogę napisać tyle, że wiemy o sobie tyle, na ile nas sprawdzono.

Czyli jak to rozumiec? Ta osoba zostala zle zdiagnozowana? za pozno? niedlokladnie?

Na co umarla?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

8 godzin temu, alicja_z_krainy_czarów napisał:

Wydaje mi się, że wtedy spędzenie ostatnich chwil z bliskimi jest kluczowe, ale powiem ogólnie - nie wiem, co bym zrobiła. 

Ja napisalam co bym zrobila, ale podejrzewam, ze gdbym naprawde zostala zdiagnozowana czarno na bialym to tez nie wiem co bym ostatecznie zrobila i jak sie zachowala... 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mam takie pytanie do osób, które palą e papierosy. W sensie typu smok bo ja mam taki. Otóż za każdym razem, gdy zapalę to czuje taki jakby głód w sensie takie jakby ssanie w żołądku, no po prostu jakbym miała go pusty i była głodna. Ma tu koś z osób palących e papierosy takie odczucie też? Gastroskopię miałam robioną w 2021 roku we wrześniu i jedyne co wykazało to że mam dyspepsję czynnościową i zespół jelita drażliwego. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja pierd*lę, ileż razy obiecywałem sobie, że już tu nie wrócę. Ile razy przysięgałem sobie, że TEN wkręt na serce jest ostatni. 12 lat walki z tym gównem, niby większość czasu ok, ale nagle przychodzą momenty jak teraz, kiedy czuję ciągłe poczucie lęku i całą energię życiową skupiam na pracy pikawy. Za niecałe 2 h będę miał nakładanego holtera EKG. Już chucz z tym, że w styczniu robiłem Echo, które wykazało, że ABSOLUTNIE nic mi nie dolega. Co z tego, że zdrowo się odżywiam i regularnie uprawiam sport? Wystarczyła jedna mocniej stresująca sytuacja, kilka dodatkowych skurczów serca i panika wywołana. Znowu wezwałem demona, jestem zaklinaczem nerwicy, zagram delikatnie na fujarce stresu i wyłania się ona, cała na czarna, ściskająca klatkę piersiową, niczym imadło. 

Od piątku do poniedziałku spędzałem krótki urlop w Barcelonie, moje wymarzone miejsce, zawsze chciałem odwiedzić stolicę Katalonii, wszak od 25 lat jestem fanatycznym kibicem F.C. Barcelony. Oczywiście, jak na złość, w dzień wylotu nasz pies chyba wyczuł, że zostawiamy go u moich rodziców i rano dostał krwawej sraki plus rzyganie. Pęd do weta, tam kroplówka i dowiedzieliśmy się, że najbliższe dwa dni będzie musiał przychodzić na kontrolę i kolejne kroplówki. Wkurw i smutek opętał nas jednocześnie, no bo co robić? Obarczyć rodziców? Nie polecieć i stracić dużo pieniędzy? Ostatecznie ludzie, którzy dali mi życie okazali się kochani i oczywiście wzięli psa pod skrzydła, a nam kazali lecieć wypoczywać. Dobrze i tak wciąż nie spłacili długu za zniszczone dzieciństwo, które teraz owocuje chorą głową 😁 to ostatnie zdanie oczywiście z przekąsem. 

No więc wyruszyliśmy wieczorem. Pełen nerwów wsypałem do ryja 5 milogramów Lorafenu i fruuu. Pierwszy dzień jeszcze spoko, żadnych dolegliwości. Niedziela natomiast zaczęła się od zgagi i gdy ruszyliśmy metrem na Camp Nou nagle poczułem to, czego każdy nerwicowiec nienawidzi najbardziej - szarpnięcie serca, uderzenie adrenaliny i natychmiastowy przypływ lęku. Oczywiście już do końca wyjazdu łapało mnie kila razy dziennie, musiałem raczyć się benzo, żeby jakoś przetrwać. Po powrocie wziąłem dzień wolny (wczoraj), poszedłem do lekarza, L4, osłuchanie, mierzenie ciśnienia, EKG - wszystko w normie. Taka diagnoza dla doświadczonego szajbusa, to za mało. Zaraz po wyjściu z przychodni zadzwoniłem do Evimedu, czy można się umówić na założenie Holtera. Termin mieli, jakimś cudem, dziś na 13:00. Już sama wiadomość, że zaraz będę nosił na sobie maszynkę przez 24h trochę poprawiła mi humor. Wyniki zaraz po weekendzie. Dziś kilka szarpnięć póki co, ale bez paniki. I tak to kierwa jest, non stop powrót do tego samego, zasrane perpetum mobile. Gdyby moja nerwica mogła zostać przemieniona w energię, to świat by nie potrzebował atomu. Pozdrawiam was czule. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ktoś mi powie czy węzły chłonne mogą być wyczuwalne na szyji mam niska tkankę tłuszczowa wrazie czego są normalnych wielkości jak ziarenko grochu nie bolą ruchome ale wyczuwalne tylko po jednej stronie szyji dodam 

Z góry dzięki za odp 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

9 godzin temu, Dustin napisał:

Ktoś mi powie czy węzły chłonne mogą być wyczuwalne na szyji mam niska tkankę tłuszczowa wrazie czego są normalnych wielkości jak ziarenko grochu nie bolą ruchome ale wyczuwalne tylko po jednej stronie szyji dodam 

Z góry dzięki za odp 

Tak, węzły chłonne w niektórych miejscach mogą być wyczuwalne. 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej.Mam do was pytanie.Zmagam się z nerwicą od dziecka. Ostatnio pojawiają się u mnie duszności w ciągu dnia i w nocy też.Mam wrażenie że muszę mocno wciągać powietrze a i tak czuję że mi brakuje tchu.Mam wrażenie jak by ktoś stał na klacie i żołądku. Pracuję jako spawacz i przestraszyłem się że to może być jakieś Raczysko albo POChP.Zrobiłem rendgen (czysto).Ostatnio wylądowałem na pogotowiu z tą dusznością.Zrobili mi podstawowe badania serca,markery,EKG i pulsoksymetrie.Wszystko idealnie pulsoksymetria 99%.Poradzcie co robić bo nie daję już rady.

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Hej, znowu panika. Tetaz rak piersi. 

W sumie trzy miesiące temu wyczułam sobie jakieś zgrubienie w jednej piersi. Na zasadzie, że w jednej coś jest, a w drugiej nie. Przy dotykaniu... Nie umiem tego określić. Jeat to zbliżone do gruczołów, tylko jakby większe. Przesuwalne. Jedrne. Byłam u ginekologa, zbadała mnie palpacyjnie i stwierdziła, że to nie wygląda niepokojaco, że są to po prostu gruczoły. Dała mi skierowanie na usg, ale nie na cito. 

Potem miałam zawirowania życiowe inne i się przeprowadzałam. Jej słowa mnie trochę uspokoiły na tamten czas. Ale teraz znowu wariuję, bo sobie przypomniałam, że miałam się umówić. No i sobie tak wkręciłam... Skończę w tym roku 28 lat, więc teoretycznie jestem za młoda, ale przkopalam już internet i młode osoby też chorują... Masakra... 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Ja mam kolejny problem. A był długi spokój, świetnie. Od kilku dni mam takie zazwyczaj wieczorem jak by pieczenie/palenie w gardle ale nie boli mnie przy tym nic poza tym, nie boli mnie w mostku ani nie odbija mi się treścią pokarmową i nie wiem myślę że to może być zgaga ale żeby tak cały czas kilka dni pod rząd regularnie wieczorem? To wygląda w ogóle tak, że nagle mnie łapie to palenie/pieczenie (chyba wtedy kiedy chce mi się odbić i wtedy przychodzi to uczucie) i trwa kilka sekund, przechodzi i po kilku minutach znów tak mam i tak ciągle aż w końcu nie przestanie całkiem. Nie mam pojęcia jak długo to trwa w sensie czy pół godziny czy mniej, nie liczyłam. Mama nie wie co to może być bo też nie wie czy to zgaga, przyjaciółka tak samo i nie wiem co mam robić..Do lekarza tak szybko i tak bym się nie dostała no i z tylko jednym objawem? Już mam wizje, że jakiś rak i będą przerzuty albo nie wiem co i że będzie coraz gorzej... 

 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

1 godzinę temu, patrycja03 napisał:

Ja mam kolejny problem. A był długi spokój, świetnie. Od kilku dni mam takie zazwyczaj wieczorem jak by pieczenie/palenie w gardle ale nie boli mnie przy tym nic poza tym, nie boli mnie w mostku ani nie odbija mi się treścią pokarmową i nie wiem myślę że to może być zgaga ale żeby tak cały czas kilka dni pod rząd regularnie wieczorem? To wygląda w ogóle tak, że nagle mnie łapie to palenie/pieczenie (chyba wtedy kiedy chce mi się odbić i wtedy przychodzi to uczucie) i trwa kilka sekund, przechodzi i po kilku minutach znów tak mam i tak ciągle aż w końcu nie przestanie całkiem. Nie mam pojęcia jak długo to trwa w sensie czy pół godziny czy mniej, nie liczyłam. Mama nie wie co to może być bo też nie wie czy to zgaga, przyjaciółka tak samo i nie wiem co mam robić..Do lekarza tak szybko i tak bym się nie dostała no i z tylko jednym objawem? Już mam wizje, że jakiś rak i będą przerzuty albo nie wiem co i że będzie coraz gorzej... 

 

 

 

zgaga zgaga tez tak miałem latałem po lekarzach zrobili mi gastroskopię nie przyjemne uczucie i jest to zgaga nie martw się 

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie, mam 28lat, żyje w stresie że jestem na coś chory już od 4 miesięcy niestety za bardzo zdałem się na internet, zmieniałem choroby chyba że 10x, i doprowadziłem się do takiego stanu że od 2 tygodni, jem bo muszę, w 2 tygodnie spadły mi 3kg, jak już coś zjem to mam takie rewolucje w jelitach że masakra, choć są dni lepsze i gorsze, czy te rewolucje, brak apetytu i spadek wagi jest normalny przy depresji/hipochondrii?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

36 minut temu, Denis94 napisał:

Witajcie, mam 28lat, żyje w stresie że jestem na coś chory już od 4 miesięcy niestety za bardzo zdałem się na internet, zmieniałem choroby chyba że 10x, i doprowadziłem się do takiego stanu że od 2 tygodni, jem bo muszę, w 2 tygodnie spadły mi 3kg, jak już coś zjem to mam takie rewolucje w jelitach że masakra, choć są dni lepsze i gorsze, czy te rewolucje, brak apetytu i spadek wagi jest normalny przy depresji/hipochondrii?


oczywiscie, to co opisujesz jest normalne. Ja w stresie że jestem na coś chora lub jakimkolwiek innym po prostu nie jem i chudnę. Są osoby tez które stres zajadają. Co człowiek to inaczej. Jaka chorobe sobie wkręcasz? Jak już było ich 10 to możesz spać spokojnie . Może warto iść do psychiatry i sobie pomoc? 

Edytowane przez Eve19

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Najpierw była sepsa bo pół roku temu nieudolnie chirurdzy przez 10tygodni wyciągało mi 5cm patyk z nogi... Mało mi nogi nie obcięli przez to... A po 2 tygodniach dostałem gorączki i wysokiego pulsu, na szczęście to tylko (chyba grypa była) potem był rak gardła bo mnie w październiku półtorej miesiąca bolało gardło i miałem węzły mocno powiększone, potem była marskość wątroby bo zauważyłem że zdążą mi się zolciejszy stolec, potem było przewlekle zapalenie trzustki bo mnie w grudniu bolał brzuch i szyło do pleców, lub zapalenie mięśnia sercowego ale przeszło po tygodniu, i znowu rozbolało mnie gardło, to pewnie tym razem rak migdałka, lekarz powiedział że mój migdałek jest trochę większy od drugiego ale jest normalny i każdy ma troszkę 2 różne a nie takie same, a jak nie chudnę  i mnie nic nie boli to nic mi nie jest. Przez cały ten czas miałem dosyć często wzdęcia i się odbijało na zmianę z gazami. Teraz jak mi 3kg spadły i stracił się apetyt to mało zawału nie dostałem... Chyba pójdę do psychologa bo nie potrafię sobie dać rady, ciągle myślę że jestem chory. Dziwne że mam chumor, i staram się przebywać z ludźmi, w tedy lepiej się czuję, ale narzeczona w pracy a ja sam w domu to działa to na mnie jeszcze bardziej destrukcyjnie. Aaa jeszcze zapomniałem że mam wrażenie jakby mi coś ucho uciskalo... No masakra

Edytowane przez Denis94

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×