Skocz do zawartości
Nerwica.com

alicja_z_krainy_czarów

Użytkownik
  • Postów

    723
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez alicja_z_krainy_czarów

  1. Ech ja też Wam powiem, że się ostatnio gorzej czuję, drapie mnie w gardle, kaszel, oczywiście myśli nowotworowe na tapet - rak płuc, krtani, tchawicy, przełyku i tym podobne. Szczególnie że byłam osłabiona ostatnimi czasy. Już nie mam do tego siły, też chcę zmienić pracę, bo obecna mnie wykańcza (chciałabym pracować zdalnie).
  2. Masz oczywiście rację co do tego życia w hipochondrii - w zasadzie jest się zdrowym i nawet jeśli kiedyś naprawdę zachorujemy, to czy te momenty, kiedy byliśmy zdrowi, a zachowywaliśmy się jak chorzy nie będą czymś, czego żałujemy? Ja już teraz żałuję lat spędzonych na lęku wolnopłynącym, na tym, że zawsze jestem skupiona na swoim ciele i trudno mi się tak po prostu cieszyć, wyluzować. Wiem, że to też jakaś forma ucieczki od rzeczywistości, to skupianie się na chorobach. Z kolei w poprzednim roku zdecydowałam się na terapię, nadal ją kontynuuję i to poznawczo-behawioralną, ale niestety w dużej mierze kilkanaście spotkań opierało się na wałkowaniu przeszłości - myślałam, że tak byłoby na terapii psychodynamicznej - i osobiście nie widzę w tym wszystkim sensu, te spotkania i uzewnętrznianie się nie dają mi żadnej ulgi ani niczego. Mówię, jak się czuję i nic z tego absolutnie nie wynika. Mnie chyba ogólnie przeraża nieistnienie, chciałabym bardzo wierzyć w życie po śmierci, że coś nas czeka. Po prostu sam fakt, że moje życie i moich bliskich się skończy napawa mnie bezsensem. Wiem, że myślami nic tutaj nie zdziałam, nie zmienię tego, że kiedyś umrę, ale trudno mi się nadal z tym pogodzić, że człowiek jest obdarzony taką świadomością, a jednocześnie życie ludzkie nie znaczy nic. Choć mam czasami takie myśli, że co z tego, że umrę, skoro teraz tak naprawdę nie żyję. Nie mam dzieci, ale gdybym miała, to wydaje mi się, że takie sprawy warto załatwić tak na wszelki wypadek i tyle. Byłam ostatnio nie tyle świadkiem śmierci młodej osoby, co po prostu gdzieś tam w moim bliskim otoczeniu ta osoba zmarła w młodym wieku i chyba mogę napisać tyle, że wiemy o sobie tyle, na ile nas sprawdzono. Czasami jestem zupełnie przekonana, że cierpię na śmiertelną chorobę i to jest dla mnie tak realne, jakby się działo naprawdę, ale przy diagnozie nie wiem, co bym zrobiła. Wydaje mi się, że wtedy spędzenie ostatnich chwil z bliskimi jest kluczowe, ale powiem ogólnie - nie wiem, co bym zrobiła.
  3. Nie da się tak naprawdę "oficjalnie" zdiagnozować nerwicy, bo można ją zdiagnozować na podstawie tego, że za Twoim obecnym stanem nie odpowiadają żadne fizyczne niedogodności, jesteś przewrażliwiony na punkcie własnego zdrowia, wsłu/cenzura/esz się w swój organizm i wyolbrzymiasz wszelakie objawy. Także na pewno to jest nerwica, psychiatra nie wyciągnie magicznego urządzenia i nie stwierdzi na tej podstawie "o to, nerwica". Oczywiście nerwica nie wyklucza chorób fizycznych, ale nic, co opisujesz, nie wskazuje na SLA.
  4. Jak doszłaś do tego podejścia, jakie masz? Dzięki terapii czy własnej pracy? Naprawdę Twoje podejście jest godne podziwu, szczególnie u osoby, które miała hipochondrię. Jeśli chodzi o bóle brzucha, to też wydaje mi się, że większość osób w tym wątku - podobnie jak ja - jest wyczulonych na najmniejszą oznakę bólu z organizmu, nawet jeśli jest to ból o bardzo lekkim natężeniu. A tymczasem jednak jak coś poważnie boli, boli nas głównie po jedzeniu itd., to wówczas da się to mimo wszystko odróżnić i wtedy nie ma co dawać się zbywać lekarzom.
  5. Sama sobie średnio radzę z nerwicą, ale spójrz obiektywnie, ile badań przeszedłeś i wszystko było w porządku - to, co piszesz o swoich odczuciach mięśniowych, to słowo klucz "wydaje mi się". Mnie się dużo rzeczy wydaje, a później okazuje się na badaniach, że źle mi się wydawało. Gdybyś miał SLA, to uwierz mi, nie przegapiłbyś tego i nie objawiałoby się to w taki sposób, że masz czegoś wrażenie, ale miałbyś poważne i postępujące problemy z poruszaniem kończynami. Poczekaj na wizytę u psychiatry.
  6. Piję ogólnie sporo wody - z trzy litry dziennie - i robiłam to nawet przed braniem Nexpramu, ale ta suchość jest dla mnie uciążliwa - napędza natrętne przełykanie śliny i hipochondrię. No nic, na następnej wizycie to zgłoszę; ogólnie na początku Nexpram działał na mnie dobrze, ale najlepiej przez pierwsze dwa tygodnie. Później było umiarkowanie, bo nie było lęków, ale za to senność. Obecnie lęki wróciły z mniejszym natężeniem - terapia średnio mi pomaga, miałam bardzo stresującą sytuację w życiu - spadło mi libido, pojawiła się anhedonia, do wielu rzeczy się zmuszam, bo najchętniej nadal bym spała (chociaż taka prawdziwa senność senność jest mniejsza, na początku mogłam przespać z 12 godzin).
  7. Czy ktoś po esci miał okropną suchość w ustach? Oczywiście mam zamiar zgłosić ten objaw lekarzowi na kontroli, ale biorę jakoś esci od czerwca tamtego roku i obecnie zauważyłam taką suchość w gardle od paru tygodni. Jest to bardzo uciążliwe.
  8. O idealnie opisałaś to, co mnie trapi - może bez węzłów, bo nawet nie umiem ich znaleźć - przełykam ślinę i momentalnie gardło wysuszone, obrzęk. Jeszcze ostatnio zauważyłam, że czasami coś mówię i nagle jakby mi brakowało oddechu, tak się "zapowietrzam". Nawet nie mam siły sobie ostatnio chorób szukać, chciałabym, żeby mi objawy po prostu minęły - ale wiem, że to tak nie działa.
  9. Skoro się badałaś w listopadzie, to nie tak dawno temu. Ja już miałam morfologię ponad rok temu i zbieram się, żeby iść. Ja mam tak samo jak Ty, nawet z fajkami, mam zrywy, że rzucam, później znowu palę, potrafię całą noc myśleć, że na pewno mam już od tego raka. Po prostu nonsens. I strach przed badaniami - ja bym wolała - wiem, że każdy z nas na jednym wózku jeździ i hipochondria jest okropna, nerwica tak samo, nie da się tego wartościować - ale wolałabym przesadzać z badaniami niż ich się tak panicznie bać. Po prostu ja potrafię cały tydzień przeżywać, że na badania mam iść medycyny pracy, prawie mdleć, ostatnio przed badaniem USG piersi to prawie nie zemdlałam przed gabinetem. Straszne to jest. Ja kaszlu nie mam strasznego, ale czasami mam rano, to może być po prostu od suchego powietrza; kiedyś dawno temu miałam dwugodzinny kaszel bodajże po tym, jak byłam w pomieszczeniu praktycznie bez tlenu. Ale też chciałabym zrobić RTG płuc, ale mnie to badanie tak przeraża, że nie wiem, jakbym sobie poradziła z oczekiwaniem na wyniki; z drugiej strony gdybym się przebadała i było wszystko ok, to może by mi było łatwiej raz na zawsze rzucić ten syf, jakim są fajki. Dokładnie masz rację, że zaglądanie tutaj, upewnianie się 'Czy też tak macie" itd. nic dobrego nie daje. Mnie terapeutka wprost odradziła korzystanie z forum, ale czasami to jedyne, co mi pomaga choć poczuć się "normalnie", że nie jestem jedyną osobą na świecie, która ma takie problemy i tak sobie "wymyśla". Mamy szansę na leczenie i ja wiem, że obiektywnie to jest nonsensowne, jak można się bać chodzić do lekarza. Ale niestety można. I nie tylko zwalałabym to na pacjentów, bo niestety nie każdy ma pieniądze na badania - ja olewam ze strachu najczęściej, ale naprawdę są ludzie, którzy mają utrudniony dostęp do badań i nie stać ich na skorzystanie z wizyty np. prywatnej u endokrynologa. Ja byłam prywatnie na USG tarczycy, wydałam wtedy te trzysta złotych, ale na NFZ ile bym czekała - pewnie kilka lat.
  10. To mam to samo co Wy jedynie nie widzę powiększonych węzłów, ja nawet nie umiem ich wymacać, ale ciągle mnie coś w tym gardle drapie. Ech jak zwykle bardzo mądry post i oczywiście masz rację, ostatnio terapeutka też mi powiedziała parę rzeczy, z którymi mogę powiedzieć "zgadzam się", ale zastanawia mnie to, jak się z tym pogodzić i nie popaść w kompletną depresję. Bo jak nawet nie ataki paniki i nerwica, to przychodzi u mnie takie smutne pogodzenie się z tym wszystkim i wtedy popadam też w jakąś anhedonię. Tak samo nie mam pojęcia, jak walczyć z tym napięciem w ciele, tą nadpobudliwością motoryczną.
  11. Ech pewnie macie rację, na razie mam inne rzeczy na głowie, ale jak to się skończy, to rozważam lekarza, ale też pamiętam, jak byłam u laryngologa z trzy lata temu z paniką, wtedy chodziło o to, że mam przerośnięte migdały (od zawsze, ale tego pięknego dnia stwierdziłam, że to nowotwór) i potraktował mnie co najmniej protekcjonalnie. Teraz tak samo - pójdę i powiem, że dziwnie przełykam ślinę, to nie wiem, czy mnie znowu nie wezmą za rozhisteryzowaną wariatkę, do tego oczywiście boję się diagnozy i koło się zamyka. Leki mi pomagają na ataki paniki, nie mam ich w ogóle, ale na myślenie mi nie pomagają; zastanawiam się też, czy ta suchość w gardle to nie od leków. Terapia też niestety nie, a chodzę na nią pół roku. Ostatnio jeszcze trafiam na historie, że ktoś dostał raka z dnia na dzień (narządów rodnych) - piszę tutaj o działaczce Joannie Głuszek, bardzo poruszająca historia i bardzo jej współczuję. Zresztą znajoma mojej rodziny - ale starsza - też doświadczyła tego samego. Ostatnio ciągle trafiam na takie newsy. Do tego nadal palę - muszę rzucić - a z drugiej strony myślę sobie, że wszyscy chorują na raka, tyle palę, to już za późno. Bezsensowne, chore myślenie - już podejrzewam, że moje otoczenie ma mnie dosyć. Do osób chodzących na terapię - czy terapia Wam pomogła? Jeśli tak, to po jakim czasie?
  12. Tak, mam to teraz cały czas. Obsesyjnie przełykam ślinę i czuję się, jakbym miała coś w środku, a jednocześnie bez problemu przełykam jedzenie i płyny. Czuję suchość w gardle. Myślę już o raku krtani albo gardła. Niestety, mam obecnie gorszy czas.
  13. @minou dzięki za cenne informacje i powiem, że z tym opisem utożsamiam się aż za bardzo. Podobnie jak Ty w życiu codziennym zawsze byłam roztrzepana i słyszałam "ogarnij się". Spacery do kuchni i wrócenie bez tego, po co poszłam, chowanie pilota do lodówki, zostawienie klucza w drzwiach czy portfela na ławce, ciągłe kontrolowanie "czy na pewno wszystko wzięłam", mylenie terminów to coś, co znam aż nazbyt dobrze. Tak samo również nadpobudliwość małej motoryki - obgryzanie paznokci, ruszanie rękami, ruszanie nogą, obgryzanie ołówków, długopisów itd. to coś, co robię od zawsze. Twój posty uświadomił mi, że powinnam iść się zdiagnozować w tym kierunku, a nawet nigdy bym o tym nie pomyślała - bo, tak jak piszesz, utożsamiałam ADHD z chłopcami biegającymi od ściany do ściany. Również odkładanie wszystkiego na ostatnią chwilę, ale wówczas wkręcenie się maksymalnie w zadanie, bez zwracania uwagi na bodźce zewnętrzne towarzyszy mi od zawsze. Szkoda tylko że w Polsce - może w sumie nie tylko w Polsce - nadal diagnozowanie ADHD u osób dorosłych nie jest takie częste, ale widzę kilku specjalistów w moim mieście. Choć myślę, że moja obecna terapeutka nie zna się na tym i będę musiała ją prawdopodobnie zmienić. Bardzo się cieszę - bez ironii zupełnie - że w Twoim otoczeniu są same dobre doświadczenia w tym obszarze. Mam nadzieję, że jeśli kiedykolwiek - odpukać - mnie bądź moją rodzinę spotka choroba, to będę mieć takie doświadczenia. Niestety, w moim otoczeniu te doświadczenia nie były dobre - może dużo tutaj robi miejsce zamieszkania. Późne wyniki badań, brak pomocy, nieprawidłowa diagnoza, nieprzedstawienie wszystkich opcji leczenia, brak wsparcia, grubiańskie podejście to coś, z czym znajome mi osoby niestety się zetknęły. Jak @minou pisała o Danii - jak dobrze kojarzę? - i o tym, jak się leczy tam nowotwory, to byłam pod wielkim wrażeniem, że tam tak to wygląda. U nas może u niektórych wygląda to dobrze, bo nie chcę uogólniać, ale niestety są przypadki, że to przebiega nie tak, jak powinno.
  14. Dziękuję za odpowiedź, trochę się z Twoją historią utożsamiam; mam podobnie ze zmęczeniem, nakręcaniem się na jakiś temat, ludzie często mi mówili w sposób potoczny, że chyba mam "ADHD". Nie przyszłoby mi to do głowy, bo tak naprawdę przez całe dzieciństwo dobrze się uczyłam, nie miałam raczej kłopotów z zapamiętywaniem, ale jednocześnie od zawsze byłam bardzo roztrzepana, bujałam w obłokach, cierpiałam na niepokój psychoruchowy itd. Umiałam też wysiedzieć na lekcji np., tylko zmieniam często pozycję, telepię nogą. Z roku na rok widzę u siebie tego coraz więcej. Tylko średnio w sumie chciałabym brać lekarstwa, wolałabym terapie, ale obecna terapia mi nawet nie pomaga. Jako że nakręcamy się sami na tym forum, to jak powiedziałam, nie opiszę tych dwóch historii ze swojego otoczenia, ale to nie były przypadki, że te osoby się nie badały; to były przypadki błędu lekarskiego. Te osoby więcej się badały niż przeciętny człowiek, którego znam, to po prostu były przypadki jak na loterii. Życie nie jest zawsze proste i sprawiedliwe. Choć tak, uważam, że sporo racji masz - wielu ludzi zaniedbuje. Sama do nich należę, bo panicznie się boję badań (choć w epizodzie hipochondrycznym trochę ich zrobiłam). Ponadto, niestety leczenie nowotworów w Polsce jest tragedią - znam kilka relacji bezpośrednich, słuchałam też ostatnio podcastu na ten temat. Nie ma wsparcia psychologicznego, nikt Ci nie mówi, co masz zrobić, gdzie się udać, trzeba mieć ogromną siłę walki. Nie wspomnę o wsparciu finansowym, bo go po prostu nie ma.
  15. @minou zawsze z zainteresowaniem czytałam Twoje posty, masz bardzo rozsądne podejście do nerwicy i ogólnie wydajesz się bardzo mądrą osobą. Gdzieś mi mignęło, że otrzymałaś diagnozę ADHD. Zaczęłam ostatnio się nad tym zastanawiać - wcześniej nawet nie sądziłam, że można to stwierdzić u osób dorosłych. Nie pytam się nerwicowo o objawy, bo wiadomo że diagnozę wykonam w razie czego u specjalisty, ale mogłabyś przybliżyć, jak u Ciebie przebiegała droga do tej diagnozy, na jakiej podstawie to stwierdzono? Zauważyłam u siebie prokastynację, niepokój psychoruchowy (trudno mi wysiedzieć w jednym miejscu), problemy z uwagą - łatwe rozproszenie, dużą niecierpliwość, problemy z motywacją do codziennych czynności i tak ostatnio czytałam o ADHD i zastanawiam się, czy u mnie to też "tylko" nerwica. To, że się nie wypowiadałam, nie oznacza niestety, że u mnie dużo lepiej. Biorę leki z grupy SSRI i ataków paniki mam mniej; bardzo doraźnie benzo (Xanax 0,25, biorę maksymalnie raz w tygodniu). Ale co - nadal o chorobach czasami myślę, po lekach odczuwam lekką anhedonię. Niestety, odnoszę wrażenie, że psychoterapia absolutnie nic mi nie daje. Chodzę na nią od lipca. Na razie omawiamy w sumie moje życie - nadal. Mam na pewno problemy z regulowaniem swoich emocji, natomiast poza tym, że ten fakt został stwierdzony, to nic poza tym. Zastanawiam się, jak ta praca na terapii powinna wyglądać, wiem, że nikt za mnie niczego nie zrobi, ale te spotkania mnie stresują i kolejny czynnik stresogenny jest w moim życiu. Byłam u fizjoterapeuty i też odnoszę wrażenie, że mam problemy z tym odcinkiem szyjnym, ale ogólnie nic nie stwierdzono niepokojącego. Ciągle odkładam badania, muszę w końcu wykonać sobie morfologię, iść do ginekologa, na USG piersi kontrolne to bodajże w maju. Męczę się z nerwowym przełykaniem śliny. Odnoszę wrażenie, jakby coś tam było, ale bez problemu jem czy piję. Jakieś tam bóle raz mam, raz nie mam. Dzisiaj otrzymałam bardzo druzgocącą wiadomość; nie będę zdradzać szczegółów i proszę, żeby nie pytać, szczególnie o objawy, bo to miód na hipochondrię, ale pomyślałam sobie ponownie, jakie życie jest ulotne i kruche. Ciężko sobie z takimi sytuacjami poradzić i chyba się po prostu nie da. Już któryś przypadek, że ktoś dostaje diagnozę nowotworu i po krótkim czasie go nie ma.
  16. No leki mi nie pomagają na brak natrętnych myśli o chorobach, ale zdecydowanie tej paniki jest mniej, więc @maribellcherry na pewno bym na Twoim miejscu wybrała się do psychiatry, bo raz, że wkręcasz się w różne choroby, ale wydaje mi się, że jesteś naprawdę w ogromnej panice każdego dnia. Podziwiam Cię, że łączysz to z życiem rodzinnym i odpowiedzialną pracą, bo ja bym już dawno nie dała po prostu sobie rady z tym wszystkim. Ja też mam benzo i staram się nie używać, bo i tak sądzę, że jestem podatna na uzależnienia, a tyle się o tym naczytałam, że się boję, ale sam fakt, że mam i w razie czego mogę wziąć jest dla mnie nieoceniony. Żałuję, że tak późno zdecydowałam się na wizytę u psychiatry, choć liczę, że psychoterapia będzie tym, co pozwoli mi odmienić swoje myślenie. U mnie za to zaczęła się analiza pieprzyków . Jeden mi wyskoczył jakiś czas temu, jest mały, ale wydawało mi się, że urósł. Oczywiście wszyscy mi mówią, że pieprzyk jest mikroskopijny i w ogóle nie jest niepokojący, ale moje myślenie to moje. Zastanawiam się nad wizytą u dermatologa, żeby dokonać oglądu, ale już mam wizję, że wychodzi mi coś nie tak i mam cały urlop z głowy. Tak samo ten kardiolog i RTG klatki piersiowej to coś, co bardzo bym chciała odhaczyć, żeby poczuć spokój. Na dłużej to na ile? Ja brałam na krótko, ale też więcej nie chciałam, bo na pewno by mi to nie pomogło, żeby siedzieć w domu, ale jeśli gorzej się czujesz albo praca jest katalizatorem, to moim zdaniem warto to przemyśleć. Co do Twoich obaw o siniaki, to nie wiem, jak łatwo Ci się robią, ile ich masz, ale nie jest to jedyny objaw białaczki, jest ich znacznie więcej, wyszłaby Ci w normalnych badaniach i szybko byś opadła z sił; siniaki się łatwo robią, jak ktoś ma np. anemię też. Także z białaczką dałabym sobie spokój.
  17. Mnie martwi tylko ten ból lewej ręki - mówię sobie, że skoro po lekach nie zniknął, to może jednak coś poważnego (rak kości, rak płuc). Oczywiście nie jest to jakiś intensywny ból, bardziej takie 3/10, ale co się naczytałam, to moje. Nie wiem, czy na niej też nie śpię, ale w internecie jest oczywiście opis przypadków taki, że nie będę o tym pisać... O resztę martwię się już mniej, zażywam lek na bazie escitalopramu i jak na razie, to mogę powiedzieć, że na lęki jest świetny. Nie mówię, że w ogóle go nie czuję, bo to byłoby kłamstwo, ale zmalał o jakieś 70%. Czy zażywasz jakieś leki? Zobacz obiektywnie na swoje wpisy - przypisujesz sobie kilkadziesiąt chorób. Jeśli przez urlop nie będziesz się martwić, to nic się nie stanie (choć wiem, że to niewykonalne). Udałabym się na Twoim miejscu do specjalisty, bo się wykończysz. Przy USG tarczycy robią usg węzłów zazwyczaj; a ból węzłów o niczym nie świadczy. Mnie się wydawało, że pod pachą też mnie bolą, a na USG piersi nic nie wyszło.
  18. Ja w końcu poszłam do jedynego właściwego lekarza, czyli psychiatry. Łykam leki i jest minimalna poprawa, ale wiadomo, trzeba poczekać, żeby się wkręciły na dobre. Tyle że nie mam po tym motywacji i energii, zmniejszył mi się też apetyt (ale to tak akurat ok, bo lekko przytyłam przez ten rok), nadal mam czasami lęki, ale o wiele mniej intensywne. Doraźnie mam benzo, ale staram się nie łykać. Planuję odwiedzić kardiologa, tylko też dla mnie pytanie kiedy, bo wszystko oczywiście trzeba robić prywatnie, myślę oczywiście nad EKG i echo serca, ewentualnie jeszcze holter. Czuję właśnie ból lewej ręki, ale nie wiem, czy to od złego spania, czy może od serca, czuję, że mam całe spięte mięśnie koło szyi. Ciśnienie i puls mam zazwyczaj w normie, jak już, to lekkie skoki ciśnienia, co psychiatra też powiedziała, że jest normalne podczas nerwicy - i zastanawiam się, czy przy problemach z sercem jest to możliwe, żeby te wartości były w normie. Zaczęłam też psychoterapię, ale na razie nie jestem przekonana, tyle że to tylko jedno spotkanie. Ogólnie czasami łapie mnie taki właśnie dziwny stan, że trudno byłoby to opisać lekarzowi - niby się źle czuję, ale nic konkretnego mi nie dolega, niby czuję serce, a puls i ciśnienie w normie; takie zapadanie się w sobie. Zauważam, że zaczynam wtedy nerwowo przełykać ślinę, a jak nie mogę - czuję właśnie ten słynny opór - to wpadam w panikę. Też tak miałam i nie wiem, czy to nie wynika z przesuszonej śluzówki po prostu.
  19. @patrycja03 żal mi Ciebie bardzo, bo jesteś bardzo młodziutka i pamiętam chyba Twoje wpisy jeszcze sprzed tych 3 lat. Bierzesz leki? Wszystkie Twoje obawy są kompletnie bez uzasadnienia. Wiem, że tak łatwo mówić, bo sama mam mnóstwo lęków i wiem, jak to daje w kość, ale naprawdę nie grozi Ci nic z rzeczy, które opisujesz, a pojedyncze napicie się ze znajomymi to nie alkoholizm. Szkoda że w tak młodym wieku nie możesz się cieszyć życiem. Nie analizuj aż tak, chociaż spróbuj. Natomiast ogólnie mam podobne obawy co Wy, alkohol to zabójstwo w nerwicy, ale też jak wypiję, to niestety czuję się lepiej i objawy somatyczne mi mijają. Myślę nad kuracją dziurawcem przed tym, jak pójdę do psychiatry, podobno działa jak naturalne SSRI, do tego witamina B, magnez, kwasy omega 3 też są korzystne dla mózgu. Chyba sobie spróbuję takiej kuracji po wypłacie i liczę, że jakoś odbuduję system nerwowy. Jeszcze co do efektu poszczepiennego - ja właśnie na logikę nie wierzę, że szczepienia szkodzą, ale co z tego i tak się nakręcam (po szczepieniu miałam atak paniki), wystarczy, że przeczytam, że ktoś miał zawał mięśnia sercowego... Choć w życiu robię kilkanaście mniej zdrowych rzeczy, to i tak to szczepienie chodzi mi po głowie. Wczoraj się starałam poćwiczyć i przestraszyłam się swojego serca, jak ćwiczyłam brzuch i leżałam płasko, musiałam przerwać trening - paranoja, jeszcze trzy miesiące temu śmigałam na crossfit, gdzie swoją drogą może nabawiłam się kontuzji ręki, a teraz boję się bicia własnego serca...
  20. Cóż, akurat jestem kiepskim pocieszycielem, bo sama boję się własnego oddechu, ale nie jest możliwe, żebyś cierpiała na tyle jednostek chorobowych i to co dwa dni inną - mnogość objawów, skupienie na nich wskazują ewidentnie na nerwicę. Ale jakie skoki serca? Z tego, co opisujesz, puls jest normalny. Chyba że inaczej to odczuwasz. Ja odczuwam dziwnie serce, ale sama nie mogę tego opisać - choć tętno mam raczej normalne oprócz tych dwóch razy, gdzie mi dowaliło do mniej więcej 130, jak po prostu szłam. Ale czytałam, że ludzie mają nawet podczas ataku paniki 170.
  21. I jak się czujecie? Ja mam lepsze momenty, ale tak ogólnie to wegetuję, a w tym miesiącu jeszcze nie jestem w stanie podjąć terapii z uwagi na inne rzeczy. Ciągle wsłu/cenzura/ę się w ciało, mam często zawroty głowy (koszmarne jest to wrażenie, że się zaraz przewrócę), źle się czuję w centrach handlowych (dzisiaj tak się spociłam przy półce, że byłam pewna, że padnę jak mucha), ręka boli, często bolą mnie plecy. Tętno, ciśnienie, pomiar na pulsoksymetrze niby w porządku, ale ciągle mi po głowie chodzi, że mam jakąś wadę serca albo te płuca. Jeszcze jak umrze ktoś młody/ w średnim wieku i czytam te durne komentarze, że to po szczepieniu to również się nakręcam. Ostatnio mam niskie dosyć tętno spoczynkowe, poniżej 60 (ale tylko jak leżę prawie nieruchomo) i wtedy to dopiero się czuję strasznie, chyba martwi mnie zbyt spokojne bicie mojego serca,, jakby absurdalnie to nie zabrzmiało. 10 lat? To kupa czasu, nie bałaś się w tym okresie w ogóle chorób ani niczego? Obyś tym razem też szybko pozbyła się lęku; w sumie to trochę optymistyczne, że chociaż miałaś te 10 lat przerwy, ja powiem, że nerwicę to chyba mam cały czas, ale hipochondria mi trochę przygasła, ale teraz znowu się rozkręciła... A co do pulsu i ciśnienia, to może skakać od nerwów, mi puls często skacze. Też mam różne ciśnienie, ale chyba lepiej rzeczywiście tego ciągle nie sprawdzać - nie ma sensu. Ja czasami mam atak paniki o tak, jak siedzę, zresztą chyba bezruch mnie stresuje paradoksalnie najbardziej - jak się potężnie zestresuję, to muszę po prostu być w ruchu. I jak tam wizyta? Nie wiem od kiedy dokładnie mam ból, szczerze mówiąc. W 2018/19 jednak miałam bardziej fazę na żołądkowe rzeczy - i szczerze to chyba było lepsze niż to, co odczuwam teraz.
  22. Ja się nie badałam po covidzie, ale wtedy czułam się w miarę dobrze. Moim problemem jest to, że odczuwam duży lęk przed badaniami. Jak dla mnie to, co opisujesz, to typowy atak paniki, ale dobrze, że zasięgnęłaś porady lekarskiej mimo wszystko. Nie mierzę cały czas ciśnienia, ale zegarek pokazuje mi tętno i w czasie ataku paniki potrafi mi wystrzelić w kosmos i się nie uspokaja wcale a wcale. Ciśnienie też może skoczyć od nerwów. Było mi już odrobinę lepiej, a znowu myślę, że może mam guza płuc, bo boli mnie ta ręka - albo guza panacoasta właśnie. Mam dosyć :(. Tak się boję zrobić RTG płuc. Naprawdę, zazdroszczę osobom, które mimo lęków idą po prostu do tego lekarza - ja miesiącami żyję w niepewności, zanim się nie ogarnę, straszne to jest. Zaczynam się obawiać, że nigdy mi nie będzie lepiej już :(.
  23. @maribellcherry poczytaj o cieśni podbarkowej... Mnie też boli ta ręka - dzisiaj znowu - spałam chyba na niej pół nocy. Wasze posty trochę mnie przeraziły, ale wydaje mi się, że większość osób z bólem przewlekłym - a mnie też ta ręka boli już ponad pół roku, tylko no to nie jest intensywny ból, szczególnie czuję przy ćwiczeniach fizycznych siłowych na górne partie - nie ma nowotworu, ale właśnie zespół cieśni podbarkowej bądź coś podobnego, tutaj np. o tym piszą: https://centrum.fizjoterapeuty.pl/fizjoterapia/bol-ramienia-fizjoterapia/. W zasadzie już jak pisałam tutaj w 2018/19, to widzę, że wspominałam o bólu lewej ręki, piersi, także chyba mam to nawet dłużej, nie wiem, gubię się w objawach... Ja mam zamiar niebawem iść do fizjoterapeuty... Jestem po covidzie i jak tutaj pisałam, to rzuciłam palenie, ale znowu popalam, z nerwów nie mogę przestać, także boję się też o swoje płuca, ale nie mam żadnych objawów - miałam infekcje, ale skończyła się w końcu, kaszel mnie trzymał z 3 tygodnie, więc długo. I mam zamiar zrobić to RTG płuc, ale na razie nie mam na to siły, nadal odchorowuję stres po ostatnich badaniach, co jest śmieszne i żałosne. Najgorzej znowu mam to, że idę ulicą, wszystko jest ok i nagle mnie trafia jakby zawrót głowy - jakby, bo tak naprawdę nie upadam i fizycznie mogę dalej iść, ale już mnie bierze wtedy jakiś niepokój, czasami dodatkowo nie mogę przełknąć śliny. Tak, to dla mnie napad paniki, ale nadal nie rozumiem, czemu występuje w jakimś zupełnie randomowym momencie - jak z kim gadać i nagle mnie łapie - ale też nawet nie wiem, jaka choroba to mogłaby być - podejrzewałam właśnie boreliozę/ neuroboreliozę, ale badania wyszły ok.
  24. Dzisiaj - odpukać - jest okej pod tym kątem, ale też odczuwam kołatania serca i nie wiem, czy to od pogody, czy od czegoś innego. Najlepiej ogólnie się czuję w domu, choć nigdy nie miałam lęków przed przestrzenią czy ludźmi itd. Podejrzewam, że: - ta historia jest podkoloryzowana/ częściowo wyssana z palca, - jak już, to guz panacoasty chyba dawałby więcej objawów niż średnio intensywny ból ręki... Sama miałam wkrętkę mocą na płuca jednego dnia w tamtym tygodniu, ale jednak sądzę, że objawów byłoby więcej. Powiem Wam, że ból ręki chwilowo mi minął, tzn. odczuwam nagle czasami szarpanie w okolicach piersi, ale skoro USG mam czyste, to jednak nie może być to (nie będę się nakręcać, że może lekarz coś przeoczył, choć to już mi nawet do bani przyszło, a nigdy wcześniej tak nie miałam...). Prawdopodobnie kwestia mięśni. Dzisiaj byłam w miarę spokojna, ale za to bolało mnie coś z lewej strony w brzuchu - w nocy też pobolewało, nie do nie wytrzymania, jednak czułam, ale oczywiście myślę o moim ulubionym narządzie... Masakra. Najgorsze w tych bólach u mnie jest to, że nawet jak go nie czuję w danym momencie, to myślę o nim i o tym, kiedy to znowu poczuję.
  25. Dzięki za posty o terapii @Amanda55, jak u Ciebie wyglądają te spotkania, jeśli chcesz się oczywiście tym podzielić? U mnie USG piersi czyste, ale ile się strachu nabawiłam przed tym badaniem, to szkoda gadać, mdłości, tętno w kosmos, trzy dni wyjęte z życiorysu... Lekarzowi oczywiście nie mówiłam o swoich obawach, był bardzo miły i chyba widział, w jakich emocjach jestem - podejrzewam, że gdybym powiedziała mu, czego się obawiam, to spadłby z krzesła :D. Także raka piersi i boreliozę mam skreśloną, ale obawiam się, że powinnam przebadać serce i płuca jeszcze dla kompletnego spokoju, jednak na razie nie mam siły na więcej badań. Ręka i pacha nadal mnie boli, ale chłoniak też chyba wyszedłby mi w tym badaniu, a żadnych węzłów powiększonych nie mam... Nadal mnie boli ta ręka, czuję też ból pleców, ale pracuję przy komputerze i postawę mam, delikatnie mówiąc, fatalną - może to wina tego? Zastanawiam się nad wizytą u fizjoterapeuty. Zbieram się też na tę psychoterapię jak pies do jeża, NFZ mimo wszystko średnio mnie przekonuje w tym zakresie, ale ja w ogóle nigdy nie korzystam z usług NFZ, wolę zapłacić i żeby lekarz chociaż był dla mnie miły. Euforia po pozytywnym badaniu trwała jeden dzień, a dzisiaj znowu miałam kilka ataków, gdzie wydawało mi się, że zaraz zejdę z tego świata, a jednak się nic nie działo - skoro piersi czyste, to może płuca, serce... Ogólnie to wygląda tak, że siedzę i nagle mam takie uczucie, jakbym miała już umierać, nie mogę przełknąć śliny, niby oddychać, choć oddycham normalnie. Czasami mam niskie tętno spoczynkowe - gdzieś w okolicach 56, jeśli mogę wierzyć zegarkowi - ale też uprawiałam dosyć regularnie sport, dopiero od miesiąca trochę to zaniedbałam. Ech, już sama nie wiem, zazdroszczę innym ludziom, że normalnie żyją, nie skupiają się na każdym bólu, chciałabym po prostu normalnie funkcjonować, bo te myśli o chorobach pojawiają się mimowolnie z kilkaset razy dziennie. Walczę właśnie ze sobą, żeby w końcu wybrać się na psychoterapię, bo wydawało mi się, że przygodę z 2019 roku mam zamkniętą, a jednak to wraca niczym bumerang - ale naprawdę żenuje mnie, żeby obcej osobie opowiadać o tej szajbie. Oczywiście wiem, że psychoterapeuci pewnie mają gorsze przypadki, ale tak z boku, jak się popatrzy, to naprawdę jest żałosne.
×