Skocz do zawartości
Nerwica.com

alicja_z_krainy_czarów

Użytkownik
  • Postów

    723
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez alicja_z_krainy_czarów

  1. Opatrznie zrozumiałyście moją wypowiedź. Nie twierdzę, żeby się NIE BADAĆ. Ale chyba jest różnica między kontrolną morfologią, USG brzucha i wizytą ginekologa RAZ W ROKU, a chodzeniem dzień po dniu na to samo badanie - albo nawet kilka razy w miesiącu. Jeśli są wskazanie i lekarze dają skierowanie albo przekroczyliśmy pewien wiek, to jasne, robić coś jeszcze. Po prostu bawią mnie te samodiagnozy na podstawie internetu - i wybaczcie przytyk ad personam, ale ktoś próbuje sobie zlokalizować chory narząd po kłuciu, a jednocześnie nie wie, że USG nie bada jelit, no to chyba tej diagnozie nie da się wierzyć. Co ja robię dla siebie? No w tym momencie przynajmniej nie czytam, a boję się dokładnie tej samej choroby co lanevo. Przeżyłam największą wkretkę, jak przeczytałam objawy Billa Hicksa, prawie nie wyszłam z siebie. Jasne, życie w mieście też zwiększa ryzyko. Śmieciowe jedzenie, nadwaga i milion innych rzeczy również. Ogólnie życie zwiększa ryzyko śmierci ;). Poza tym pewnych rzeczy się nie uniknie. W nerwicy właśnie chodzi o to puszczenie kontroli. Sama nie umiem tego zrobić (potrzebuję pomocy) i mam koszmarną nerwicę, ostatnio doszłam do smutnej refleksji, o czym chyba tutaj pisałam, że naprawdę od bardzo długiego czasu - myślę, że dzieciństwa. Wczoraj dostałam jakieś dzikiego ataku, bo się z kimś pokłóciłam, nie mogłam złapać oddechu, stresuje mnie i przeraża niemalże wszystko, ale staram się ogarnąć i racjonalizować. Po prostu mimo tych obaw, lęków, widzę, że życie w lęku przed śmiertelną chorobą to jakiś absurd. Staram się, nie wiem, uprawiać sport tak jak dotychczas, chodzę do pracy (nawet nikt nie wie, jak pieprznięta jestem) i nie googluję. Mignęło mi gdzieś, że masz skierowanie od lekarza - więc jakby nie uważam, że źle zrobiłaś, bo poszłaś na ten rezonans czy na coś innego. Nikogo nie oceniam, choć mogło to tak zabrzmieć, bo mam średnio milusiński sposób bycia. Chodzi mi o to, że powinniśmy się jakoś wspierać w tym, żeby nam było lepiej na psychice, a nie wysyłać na kolejne badania i stękać "o kurde, boli mnie w lewym boku, pewnie umieram). Jeśli Cię rzeczywiście BOLI, a nie pobolewa, nie wytrzymujesz, nie funkcjonujesz - ok, miałaś powód, choć pewnie nic Ci nie wyjdzie. Mnie akurat głowa boli w skroniach plus czasami ciemię, ale krótko. Nie pomyślałabym, żeby w ogóle z tym pójść do lekarza. Dla mnie to jest ból w skali od 1 do 10 gdzieś na słabe 3. Natomiast mam objawy jelitowe, od niedawna żołądkowe. Od dłuższego czasu mam pieczenie w żołądku takie, jakbym zjadła kilo gwoździ plus zgaga. Oczywiście z przerwami, jak się bardziej zdenerwuję, to masakra. Oczywiście, tak jak Wy, stresuję się, co mi tam jest, ale po prostu zapisałam się do gastrologa na gastroskopię, bo wymaga ode mnie tego sytuacja. Tyle że ja jeszcze panicznie boję się lekarzy - oczywiście i tak się jakoś przełamuję, ale u mnie to jest atak lękowy w przychodni zawsze. Nawet jak ostatnio brałam receptę dla kogoś innego, sam zapach mi wystarcza. Ale przede wszystkim zarejestrowałam się do psychiatry i mam zamiar rozpocząć leczenie, bo dla mnie takie życie to wegetacja. I moim zdaniem sporo osób z tego wątku powinno odwiedzić właśnie tego lekarza, bo chodzenie po przychodniach to błędne koło. Ale znowu - to tylko moja opinia. Jeśli Wam to pomaga, to ok, ale na dłuższą metę to jest szaleństwo. A jednocześnie wiem, co czujecie, bo mogę się podpisać pod co drugim postem. Ale wątroba to nie boli, bo nie jest unerwiona .
  2. Dziewczyny, ja wiem, że każdy tutaj panikuje, stresuje się, ale nie wiem, z jakiego powodu bez podstawowej wiedzy medycznej wpędzacie siebie w stres. Ale mniejsza że siebie. Innych. To normalne, że USG wyszło NIECO inaczej. To nie jest tak, że w czasie jednego badania wyszedł guz, a w drugim on magicznie zniknął. Z wielu przyczyn mogła wynikać nieco inna widoczność. To nie oznacza, że mamy nie ufać badaniom. Co to w ogóle za stwierdzenie. Mamy ufać właśnie badaniom, a nie swojemu mózgowi, który płata nam figle. USG nie jest badaniem jelit, jakby ktoś miał wątpliwości. To bezinwazyjne badanie ogólne narządów w jamie brzusznej. To normalne, że może nie być widać całej trzustki. NORMALNE. Znam MNÓSTWO osób, którym tak wyszło. To jednak nadal nie oznacza, że cokolwiek może być z nią nie tak. COKOLWIEK. Jak zasłonię sobie rękę, to oznacza, że mam ją uciętą? I już pisałam, co zostało zignorowane, jakie badanie można sobie wykonać w tym kierunku. Enzymy, a nie markery. Bo co, markery wyjdą dobre – i co wtedy? Poddać się promieniowaniu, które rzeczywiście szkodzi, no bo markery rozpoznają późne zmiany? Torbiele ma co druga kobieta. Ja miałam w wieku 12 lat. Wchłonęły mi się. Trzeba to kontrolować po prostu, iść do ginekologa. Czasami trzeba wyciąć, ale od tego się nie umiera. Sama mi laveno pisałaś, że skoki cukru są normalne. Sama mam stan przedcukrzycowy – a jak czytałam poprzednie strony, to średnio co drugiemu, trzeciemu użytkownikowi wyszło coś nie tak z tym cukrem. Wszyscy mamy przed 30 tę chorobę? Na którą, z tego co pamiętam statystyki, nikt w Wielkiej Brytanii w którymś roku nie zachorował przed 30? Powiem Ci, że mnie kłuje jeszcze z lewej strony. Czasami w plecach. Od razu trumnę chyba muszę sobie kupić? Naprawdę, nie jesteś lekarzem. Idź do psychiatry i podziel się swoimi obawami, a nie chcesz sobie bez powodu serwować dawkę promieniowania i w dodatku piszesz o tym, co Ci wyszło na USG, jakby to była jakaś tragedia. Inna osoba sięgnie po swoje badania i też stwierdzi, że umiera, bo przecież też ma widoczną tylko jakąś część trzustki na USG. USG też nie jest szkodliwym badaniem. Przecież USG mają robione kobiety w ciąży, no ludzie! Jelita można zbadać przez kolonoskopię – ale raczej nikt nie da nikomu skierowania na te badania, bo go coś kłuje tam czy tu. Podpowiem, że to normalne, jak zbierają się różne rzeczy, że kogoś kłuje w boku. Jeśli to nie jest ból, który nie pozwala spać, wstać, nie utrzymuje się całą dobę, to chyba nie warto panikować i wyolbrzymiać. Szczególnie że podejrzewam, że każdego z nas coś kłuje, boli, bo na tym polega to zaburzenie. Daje objawy fizyczne. Ja ze swojej strony staram się po prostu wszystko olać. Mam gorsze pewnie objawy fizyczne niż większość obecnie, ale usiłuję choć trochę racjonalizować. I wydaje mi się, że na tym powinniśmy się skupić, żeby nam było lepiej i o tym pisać na forum, ale to tylko moja propozycja – bo nie wiem, czy rzeczywiście niektórzy chcą się poczuć lepiej i wierzą w to, że rzeczywiście mają nerwicę i hipochondrię.
  3. Ale powiedz - po co? Pisałaś, że jak zrobisz to USG, to bierzesz się za siebie i swoją psychikę, i koniec z hipochondrią. Robiąc 20 razy pod rząd to samo badanie, nie zrywasz z hipochondrią. Lekarz - w dodatku ze specjalizacją chirurgiczną - nie zauważył niczego podejrzanego. Gdyby zauważył, to wysłałby Cię na dokładniejsze badania - np. rezonans. Jak chcesz od biedy sprawdzić funkcjonowanie tego narządu, to zrób sobie enzymy, a nie kolejne USG. Jednak polecałabym zadbać o swoją psychikę. Naprawdę nie masz się czym martwić ale skoro nie wierzysz lekarzowi, to zapewne mi tym bardziej. Też się boję tej choroby tak bardzo, że myślę o tym pół dnia, ale skoro nie wyszło Ci nic na badaniu, to nie snuj teorii spiskowych, tylko zajmij się życiem. Ja mam dosyć wsłuchiwania się w swoje ciało. Spędziłam miły weekend u przyjaciółki w innym mieście, ale i tak ciągle analizowałam, co mi jest, bo mam wędrujące bóle po całym ciele. Idę też w przyszły wtorek na gastroskopię, bo naprawdę muszę (chyba mam jakieś zapalenie żołądka, jak pisałam, albo wrzody, choć mój mózg oczywiście myśli coś innego), ale już się obawiam ataku paniki w czasie badania. Ech.
  4. Dziękuję Ci za tą odpowiedź. Nawet nie wiesz, jak mnie uspokoiła. Zrobię sobie jeszcze insulinę. Idź na to USG - zawsze możesz poprosić kogoś bliskiego, żeby z Tobą poszedł. Ja chodzę do lekarza z matką, chociaż mam 25 lat - co prawda nie wchodzi ze mną do gabinetu, bo wtedy chyba już wysłaliby mnie do psychiatryka, ale zawsze ktoś pilnuje, żebym nie uciekła z krzykiem sprzed drzwi. Będziesz miała czarno na białym, że nie masz tego choróbska. Naprawdę prawdopodobieństwo jest zerowe. ZEROWE. Sądzę, że nie ma co podważać kompetencji lekarza ; ) i nie trzeba być profesorem, żeby zrobić USG. USG jest krótkie, miałam je, jak byłam jeszcze bardzo młoda (chyba miałam 15 lat). Jeśli mniej Cię stresują badania krwi (mnie nie wiem - ostatnio w sumie wszystko mnie stresuje, więc nie jestem w stanie tego ocenić), to możesz zrobić amalyzę trzustkową. Cóż, to może musimy zacząć chodzić na randki i nasze problemy się rozwiążą (oczywiście tutaj żartuję ; ) lepiej najpierw wydobrzeć). No szkoda w sumie też marnować sobie życie na rozmyślania o choróbskach. Mnie się wydaje - oczywiście mówię za siebie - że trudno z tego wyjść samemu. Ja chyba nie będę potrafiła i choć nienawidzę lekarzy, to będę musiała pójść do psychiatry w końcu. Szkoda że nie prowadzi zapisów internetowych, bo wykonywanie połączeń telefonicznych to mój kolejny lęk. Cóż, hospicjum i zawał mnie rozwaliły . Tak, to na pewno znaki, zwiastuny i w ogóle. No akurat fakt, mamy wzmożoną uwagę, a z jednej strony te kampanie są potrzebne, bo wielu ludzi się nie bada (no ja też powinnam się przebadać raz a dokładnie). No też czytałam tutaj wiele cennych postów o jelitach, a wszystkim borykającym się z tym problemem polecam olej z ostropestu. U mnie nadal nie jest idealnie, ale jest lepiej. Tzn. ja i tak uważam, że warto się badać - np. mam skierowanie na kolonoskopię i mam nadzieję, że uda mi się pójść na to badanie. Ale tutaj nie chodzi od razu o nowotwór, ale o np. możliwe polipy, cokolwiek. Ja się panicznie boję lekarzy, dlatego to odkładam, ale logicznie - nie warto. Poza tym jak ktoś się martwi częstotliwością wizyt w toalecie, to mogę powiedzieć, że przed piciem oleju w normalny dzień zazwyczaj chodziłam 4 razy. Jak miałam wielkie stresy - nie wiem, może nawet 7-8? No ja jeszcze przed terapią, ale sądzę, że chyba "chodzi" o to, żeby się z tą nieprzewidywalnością po prostu pogodzić i tyle. Jak mi powiedziała moja matka, każdy się boi, że zachoruje. No kto się nie boi? Ale nie można robić z tego sensu swojego życia, bo wtedy już zaczyna być nieciekawie. Lęk też nie sprawi, że nie zachorujemy. Ja się ostatnio jakoś pogodziłam ze śmiercią, tyle że nie chcę umierać już teraz. A całe życie mnie męczyły natręctwa egzystencjalne. Oczywiście nadal je mam, ale w mniejszym stopniu. Mam plany i chcę je zrealizować, a nie zajmować się zawartością kibla, no i po prostu się nie bać. Badań, chorób. To przecież absurd. Jeśli data, to Twój rok urodzenia, no to uwierz mi, że co było wielokrotnie napisane, w tym wieku taka choroba miałaby gwałtowny przebieg. Wiem to niestety, bo mój wujek na to cierpiał w młodym wieku i nie chcę tego opisywać, bo i tak mnie dzisiaj mdli, ale było naprawdę bardzo nieciekawie. Bardzo. Masz ewidentne objawy IBS, ale oczywiście - nie jestem lekarzem. Sama mam podobną wkretkę do Ciebie, ale szczerze? No jak już było napisane, akurat częstotliwość wizyt w toalecie to naprawdę jest nic. Najlepiej po prostu nie patrzeć i nie analizować, przynajmniej przez jakiś czas - mnie to pomogło w największej szajbie. Po prostu spuścić wodę i przejść do życia. Mnie za to ciągle łapie zgaga, pieczenie w żołądku. W sumie (tym razem nie wkrętka hipochondryczna) przeczytałam, że mogą to być wrzody i wszystko do mnie pasuje, w dodatku mój ojciec na to cierpiał. Wyjeżdżam na trzy dni i zastanawiam się, czy może dożyję poniedziałku, jak dopiero wtedy pójdę do lekarza ? Przez ojca myślałam, że ja tego nie mam, bo opisywał swój ból jako przeszywający - a ja mam pieczenie. No nic, zapisałam się już na gastroskopię i mam nadzieję, że to (tutaj wkrętka hipochondryczna) nie rak żołądka, tudzież dwunastnicy, bo oczywiście to też już mi przyszło na myśl. Cóż, jeśli się tego nabawiłam, to tylko mogę podziękować sobie i swojemu ciągłemu stresowi. Aż to "zabawne", że przez nakręcanie się człowiek psuje swoje zdrowie. Oczywiście nie chcę nikogo nakręcać - jak Was trochę piecze, to pewnie nic takiego, ale mnie piecze całymi dniami. W ogóle naprawdę wiele w życiu przeszłam - również problemów psychicznych. Nie chcę niczego wartościować, bo ktoś inny poczuje się urażony, więc zaznaczę, że to moje subiektywne odczucie, ale ten stan to dla mnie jakieś piekło. Nawet ED, stany depresyjne, okaleczenia się, problemy rodzinne itd. były dla mnie łatwiejsze do zniesienia niż stały niepokój, lęk - w zasadzie nie wiadomo o co - wsłuchiwanie się w swoje ciało.
  5. Wydaje mi się, że jak masz popołudniu, to nie musisz być od rana na czczo, tylko tak od 12. Ale oczywiście nie powiem Ci na 100%. Na pewno trzeba jeść lekkostrawne posiłki i chyba lepiej coś wziąć na wzdęcia. Może być, może być. Wszystko może być objawem, ale w Twoim przypadku to Twoja głowa interpretuje te nieistotne rzeczy jako objaw. Na "pocieszenie" powiem, że wczoraj na instagramie wyskoczył mi "miesiąc świadomości z rakiem trzustki", który opublikowała jakaś celebrytka. Mojej szajby nie da się opisać. Budziłam się w nocy kilka razy, myśląc o tym. Zinterpretowałam to jako znak od losu, że powinnam się zbadać, to może będę miała jakieś minimalne szanse. Wstałam i nadal o tym myślę. U Ciebie ten skok cukru wiążę się z przybraniem na wadze. Ja natomiast wagę mam taką samą mniej więcej po wyjściu z ED, więc się zaczynam poważnie martwić. Jak wrócę do miasta zamieszkania, to się zapisuję na to USG i niech się dzieje, co chce. Ludzie, ja rozumiem, że każdy ma tutaj problem, a ja jestem nowa, ale nie wiem, z jakiego powodu utożsamiacie biegunkę z rakiem jelita. Przecież to nie jest jeden z objawów - wręcz przeciwnie, są problemy z wydalaniem, są ołówkowate stolce (ciągle), zaparcia. Biegunka to u nerwicowca na prawie 100% to IBS. Rekordowcy potrafią chodzić kilkanaście razy dziennie, z czego zazwyczaj ostatnie razy to krew, bo jak się nie pokaleczyć? A wejdzie ktoś tutaj, kto ma nerwicę, nakręci się, bo założę się, że co druga osoba ma z tym problem. Też jednym z moich hobby jest oglądanie zawartości toalety, ale serio - nie przesadzajmy, a przede wszystkim nie nakręcajmy się nawzajem. Chyba zależy nam, żeby się poczuć lepiej i temu właśnie służy ten wątek. A co do dzielenia się problemami, to ja to robię z dwiema osobami i widzę, że nerwowo już nie wytrzymują, więc się powstrzymuję. Akurat partnera nie mam, nie sądzę, żebym w obecnym stanie mogła go mieć. Zresztą nawet bym nie chciała, dopóki nie wrócę do siebie. Chociaż może powinnam sobie "poderwać" kogoś ze służby zdrowia - i wszystkie badania od razu w cenie, a i objawów nie musiałabym googlować .Według mnie to egoistyczne, no bo jak bym sama reagowała, jakby ktoś mi tutaj gadał nad uchem, że ma to, tamto. Na początku bym się wystraszyła. Zresztą ktoś "normalny" też może czuć się źle - a nie mówię za wszystkich, ale sądzę, że nerwica, w dodatku hipochondryczna, to bardzo "egoistyczne" zaburzenie niestety. Skupiamy się przede wszystkim na sobie. Przypomniało mi się w ogóle, że w tamtym roku byłam na podyplomówce okołomedycznej i musiałam zrezygnować. Jak opowiadali o chorobach, to po prostu miałam co drugą. Aj, a oszukuję się, że to trwa dwa miesiące. No niekoniecznie.
  6. Też mam dokładnie taki sam lęk jak Ty przed badaniem, tyle że mam więcej objawów, ale naprawdę, powtarzam, podwyższony cukier (lekko) wraz z chudnięciem naprawdę nie oznacza raka trzustki. Nie każdy cukrzyk ma raka trzustki. To bardzo rzadka choroba. Mam kolegę, który w trakcie diagnozy cukrzycy miał cukier około 500 i nie miał żadnych problemów z trzustką (tzn. no wiadomo, miał, ale nic "poważnego"). Problem metaboliczny, nadczynność tarczycy - lekarzem nie jestem, więc Ci nie powiem, dlaczego nie chudłaś. Ale naprawdę, przestań przede wszystkim czytać fora onkologiczne, bo jak się wkręcam w takie rzeczy, to wychodzi, że ktoś z bólem brzucha ma już raka trzustki, co jest naprawdę absurdem. Leczysz się psychiatrycznie? Ale widzę, że mam w ogóle podobne wyniki do Twoich w tym przypadku. Mam też jakieś prawdopodobnie problemy z tarczycą i podwyższony cukier. Być może to jakoś wpływa na psychikę. Mnie się standardowo wkręcił rak jelit plus ta trzustka, ale dzisiaj już poszukałam psychiatry, do którego prawdopodobnie zdecyduję się pójść. Chociaż ogarnia mnie niesamowita żenada, że mam komuś w ogóle opowiedzieć o swoich myślach. Wręcz odkąd mnie to męczy - a to już chyba trzeci miesiąc - myślę sobie, że moje myśli są obraźliwe w stosunku do osób, które cierpią na nowotwory. Oni chcą żyć i jakoś żyją, a ja się użalam nad chorobami, których mi nikt nie wykrył. Mój okres jest bardzo bolesny, długi i nieregularny. Czasami trwa 8 dni. Dostałam go, jak miałam 9 lat. Nie będę opisywać szczegółów krwi, ale jest nieciekawa. A mam wszystko ok z tymi sprawami, bo akurat tutaj się badam.
  7. To mnie nie pocieszyłaś. To gdzie mam sobie wybrać trumnę ? Szczególnie że jestem szczupła, więc u mnie ten cukier musi wynikać z niewydolności narządu, chociaż jakiejś drobnej - chociaż ja oczywiście myślę o jednym. Też mam napad na raka trzustki. Myślę o tym od rana, a Twoja wypowiedź jeszcze mnie zaniepokoiła. Tyle że mnie od paru dni kuje pod lewą łopatką i w ogóle czuję jakiś dyskomfort w plecach; mam też intensywną zgagę i od czasu do czasu pieczenie w żołądku. W dodatku popalam ;). Spokojnie, nie masz raka trzustki, bo chudniesz na diecie. Masz bardzo zdrowe tempo chudnięcia. Swego czasu - jak cierpiałam na zaburzenia odżywiania - potrafiłam schudnąć 7 kilo w miesiąc, a na nowotwór nie chorowałam. Poza tym pewnie robiłaś niedawno USG - np. rok temu - i było wszystko ok? Nie mylę się? Ja natomiast nie ukrywam, że nie badałam się od wieków. Ostatni raz tylko bebechy pomacała mi lekarka medycyny pracy, ale wtedy nie miałam swojej szajby. Zresztą przez macanie i tak się niczego nie zbada, a już na pewno nie trzustkę. A Ty byłaś u internisty z tym cukrem? Diabetologa? Zastanawiam się, do kogo pójść, żeby dostać inne zalecenia niż olanie tematu. W ogóle wiele razy mi śmignęło przed oczami, że wiele osób pisało w tym wątku o wysokim cukrze. Zmalał Wam z czasem czy nie?
  8. No dajże spokój skoro nie masz objawów, to dlaczego akurat ten rak trzustki? Poza tym chudnięcie nowotworowe to nie jest zrzucenie paru kilo przy diecie. Niestety, widziałam chorego w rodzinie i uwierz mi, że tego się nie da pomylić. Też się boję tego cholernego USG. Wróciła mi nadkwasota i nie jest zbyt fajnie. To chyba najgorsza dolegliwość, jaką miałam. Nic mi w sumie nie pomaga - jedynie picie wody litrami, której i tak się pozbywam. Oczywiście myślę o trzustce/ raku żołądka. Chyba jednak pójdę na tę gastroskopię. Ech, pomyśleć, że jeszcze cztery miesiące temu nic takiego nie odczuwałam. To po prostu jakieś piekło.
  9. To ja również mam taki cukier, ale nie wiem, czy mam insulinooporność. Jakie badania się na to robi? Lekarz mi nie powiedział, że mam stan przedcukrzycowy, tylko że „pewnie coś zjadłam”, a byłam na czczo przez 12 godzin. Kiedyś normy były podobnie do 120 - i to nie tak dawno temu. No ja nadal nie wiem, jak cukier może wzrastać od stresu. Czytałam o tym, na tym forum dużo ludzi miało podwyższony, ale nadal tego nie czaję. No i co z tym zrobić? Mnie lekarz nie dał żadnych leków, bo powiedział, że organizm się przyzwyczai. Nie, dziadkowe, rodzice mają znaczenie, z tego co się orientuj. No nerwica to niby tylko nerwica, ale nie wiem jak Wam, mnie odbiera całą radość z życia. Nic mnie nie cieszy, to rozmyślanie o chorobach wysysa ze mnie CAŁĄ energię. Chyba rzeczywiście tylko pozytywne badania by mnie ucieszyły, ale ten lęk przed badaniem, przed diagnozą plus wszystko trzeba robić prywatnie, a ja nawet nie wiem, od czego mam zacząć. Poszłabym z kimś na badania chociaż, ale jak mam 25-lat, to będą się na mnie patrzeć jak na wariatkę, jak przyjdę z kimś.
  10. Dziękuję Wam za odpowiedzi dotyczące psychiatry i terapii. Najgorzej mi się zebrać i zapisać, choć sama nie lubię ludzi, którzy jęczą, a nic nie robią ze swoimi problemami. Myślałam, że sama to pokonam, przeszło mi, ale nie. Takich jazd nie miałam nigdy. Wkręciłam sobie dwa tygodnie temu, że mam stwardnienie rozsiane. Dostałam ataku paniki. Przeszło – teraz rak trzustki. Z inteligentnej osoby zmieniam się po prostu w kogoś, kto ma ochotę leżeć w łóżku. Dobrze że chodzę do pracy, bo chyba cały dzień czytałabym o chorobach i spała. Raz mnie piecze żołądek, raz nie – jak nie, to czekam, aż zapiecze. Boje się brać leków od lekarza, bo przeczytałam, ze rakotwórcze. Bolą mnie plecy. Z trzy dni pod rząd czułam się rano, jakbym miała zejść z tego świata. Kogoś z Was od nerwicy bolały plecy, kuło coś w nich? Laveno, ja też mam stan przedcukrzycowy (tzn. no zeby Cię nie okłamać mam po prostu cukier ponad normę, ale lekarz go zlekceważył, jednak byłam tylko u internisty) i również, tak jak Ty, obawiam się raka trzustki. Ba, jestem pewna, że go mam tak bardzo jak nie wiem co. Ostatnio czuję ból całego ciała, ale też na plecach (bolało mnie z przodu, w lewym boku, ale jak przeczytałam, że jak trzustka czasami boli to nic nie jest, dopóki nie promieniuje na plecy, to zaczęły mnie również boleć plecy). Tym bardziej u mnie jest o tyle specyficzne, że nie mam nadwagi, często ćwiczę, nie jem słodyczy. Mam glukometr i mierzę po posiłkach, ale mam normalny cukier (czasami niższy niż na czczo). Co mam Ci napisać? W Twoim opisie nic mi nie wskazuje na raka trzustki, ale sama mam taką samą szajbę, więc rozumiem. Natomiast co do przytoczonego przez Ciebie pokrewieństwa, to dobrze wiesz pewnie, że tak się nie dziedziczy. Gdybyśmy wszyscy mieli rozkminiać, na co chorował kuzyn brata mojego pradziadka, to zapewne znalezlibysmy tysiace chorób. Piersi mnie bolały dwa miesiące. Od tego się w sumie zaczęła moja szajba. I tak Wam zazdroszczę, że chodzicie na te badania. Nawet moja przyjaciółka, czyli jedyna osoba, z którą dzielę się szajbą oprócz mojej matki, mi powiedziała, że gdybym była chociaż hipochondryczką latającą do lekarzy, to byłby w tym jakiś sens. Przebadałabym się i miała pewność, ze jestem zdrowa. A mnie tak stresuje wizyta u internisty, że prawie chodzę po ścianach i mdleję. Chciałabym, żeby mnie uśpili, porobili mi badania i powiedzieli, że nie mam żadnego cholernego raka ani innej choroby. Na razie trudno mi uwierzyć, że sama PSYCHIKA daje mi takie objawy. Muszę chyba skonsultować z kimś swoje TSH, bo może ono daje mi takie objawy psychiczne. Oczywiście internista olewa. Pisaliście coś o samolotach. Otóż lot ze mną wygląda tak, że dostaję szajby od kiedy wchodzę na lotnisko, aż do momentu kiedy z niego wyjdę. Miałam przyjemność lecieć dwa razy w czasie pół roku i miałam szczęście do cierpliwych współpasażerów, bo co dwie minuty pytam się, czy to, co się dzieje, jest normalne. Każde szarpnięcie samolotu to dla mnie sygnał spadania. Czasami mam wrażenie, że się zatrzyma i spadnie. Przy ostatnim locie już żegnałam się z życiem, bo samolot łagodnie lądował, więc wydawało mi się, że silnik nie działa. Czasami krzyczę w czasie podróży albo chowam twarz w rękach. Ostatnio facet, który koło mnie siedział, UCIEKŁ zaraz po wylądowaniu.
  11. Ano tak, w takim razie to pewnie derealizacja, masz rację. Miałam już ją, ale zawsze objawiała mi się nieco inaczej - np. właśnie, nawiązując do Twojego kolegi, rozmawiam z koleżanką i wydaje mi się, że to, co mówię, nie ma żadnego sensu, brzmi dziwacznie, obco, bełkotliwie, a ja w ogóle zaraz umrę. Nikt oczywiście nie zwraca na to uwagi, ja się tylko egocentrycznie skupiam się na sobie. Myślę, że skoro Ty nie zauważyłeś niczego odnośnie swojego znajomego, to po prostu wszystko toczy się w jego głowie. Natomiast wczoraj nawet nie widziałam z daleka podświetlonego numeru tramwaju, rozmywał mi się, a ogólnie mam dosyć dobry wzrok (0,5 na jednym oku). Przestrzeni jako takiej się nie boję, dziwnie ją odczuwam. A gula w gardle nie wiem dokładnie, czym jest. Że czuje się, że nie może się przełknąć śliny? Jeśli tak, to czasami tak mam, zazwyczaj wtedy piję wodę (którą wydaje mi się, że udławię), jakoś mam więcej śliny w ustach i mi mija. Wiem, jak brzmi ta rada, ale znowu, nie wiem, czy "to to". @laveno, wiem, że ulubioną chorobą wszystkich - łącznie ze mną - tutaj jest rak, no ale logicznie. Naprawdę bekanie i pieczenie miałoby być objawem raka żołądka? A dlaczego nie zwykłego refluksu? Oczywiście mnie też przebrnęło mi przez myśl, nadal o tym myślę, ALE mnie właśnie piecze bardziej żołądek niż zgaga i to pojawiło się kilka tygodni po tym, jak odkryłam w sobie hipochondrię. Podkreślam, że nigdy tego wcześniej nie miałam, choć była ze mnie od zawsze bardzo znerwicowana niewiasta, no ale to jeszcze jakoś utrzymywałam w ryzach. Poza tym to naprawdę taki "common" objaw dla osób z nerwicą. Oczywiście jak nie mija, to gastroskopię można sobie zrobić, wydaje mi się i tak o niebo przyjemniejsza niż kolonoskopia. Natomiast pomiędzy rakiem a zdrowiem w stanie perfectamente mogą być jeszcze wrzody, refluks, zapalenie i bilion innych rzeczy. A poza tym naprawdę stop google. Ja może przez niecały miesiąc googlowałam wszystkie objawy i prawie nie zwariowałam. Kiedy przestałam, nie jest idealnie, no ale przynajmniej nie wpadam w bezsensowną panikę. Poza tym podoba mi się coś, co pewna osoba tutaj napisała. Że jeszcze nie było takiego hipochondryka, co by się prawidłowo zdiagnozował. Coś w tym jest, a nawet bardzo dużo tego czegoś. Tylko mogę sobie gadać, a ja z kolei mam wkrętkę chyba na trzustkę, w dodatku podwyższony cukier, który internista kazał mi zignorować i dbać o dietą, no to już na bank musi być to chociaż szczerze, to chyba jakby ktokolwiek zapytał się mnie, czy myślę, że jest jakakolwiek choroba, której nie mam, to nie wiem, może przy tych wrodzonych wadach genetycznych tylko bym może sobie odpuściła. Bo tak to HIV, borelioza, raki wszelkiej maści. Kosmos. @Tukaszwili mam pytanie odnośnie terapii, jeśli oczywiście nie jest zbyt osobiste. Znam nurty w psychologii i wiem, że z założenia terapie w nurcie behawioralnym raczej nie grzebią jak psychodynamiczne, ale no właśnie. Polega to na budowaniu nowej reakcji na bodziec? Na jakichś konkretnych przykładach? Dużo się mówi o przeszłości - albo w ogóle coś wspomina? Czytałam też, że raczej takie terapie nie trwają długo, kilka tygodni, i dają efekt. No bo naprawdę ja osobiście przy swojej wiedzy z psychologii nie widzę sensu grzebania w przeszłości i rozpamiętywania każdej pierdoły. Wolę się skupić na teraźniejszości. I tak nie do końca rozumiem działanie psychotropów. W sensie takim, że przez jakiś czas się je bierze, później można je odstawić i funkcjonować jako tako "normalnie"? Bo przypuśćmy mam anginę, biorę antybiotyk, który ją zwalcza, jestem zdrowa (oczywiście upraszczam tutaj). Ale nie wyobrażam sobie, że biorę lek, który w jakiś sposób wpływa na moją percepcję czy zmienia sposób myślenia na zawsze. Wiem, że moje pytanie może wydawać się debilne, ale zawsze traktowałam tego typu leki jako coś po prostu w rodzaju narkotyków czy alkoholu (no czyli środki psychoaktywne), a teraz naprawdę chciałabym jakoś sobie pomóc. Tylko na razie chyba bałabym się je zażywać.
  12. A jak inaczej można stwierdzić hemoroidy niż przez badanie obytu? Chyba nie znam innych metod ; ). Nie jestem lekarzem, ale znowu - chyba jakby moim jedynym objawem z jelit była krew, to może bym się nie przejmowała (chociaż kogo ja oszukuję, przejmuję się, jak mnie boli palec), bo tak, krwawią hemoroidy i wtedy tej krwi zazwyczaj jest dużo. Nagłe pęknięcie jelita brzmi raczej jak z horroru klasy B. Wiem, że łatwo powiedzieć, ale postaraj się tego nie analizować. Ja sama miałam fazę - nadal mam, jednak dużo mniejszą - na tę chorobę, więc nie wiem, czy mogę też być najlepszym źródłem informacji ; > ale najgorsze, co może być, to się zacząć nakręcać. Naprawdę to nie jest takie częste, a w młodym wieku jest wręcz niezmiernie, niezmiernie rzadkie. Jeśli cyferka przy Twoim nicku to data urodzenia, to jeszcze nie czas na obawianie się o to. I lekarz nawet widział zapewne to źródło krwawienia, skoro nie dał Ci skierowania na coś innego. Uspokój się. Dodam jeszcze, że w badaniach klinicznych w moim mieście dotyczących sama-wiesz-czego jednym z punktów jest, czy krwawisz - i do tego "jeśli masz hemoroidy, to zaznacz odpowiedź przeczącą". @laveno Co do zgag, polecam siemię lniane na początek dnia, dużo wody, kefiry, produkty mleczne, jeśli tolerujesz laktozę. Wróciłam do pracy po wyjeździe firmowym, znowu mnie zaczęło piec - a nawet nie sądziłam, że coś mnie może tam stresować, bo mam raczej spokojną pracę. A jednak. Myślę, że naprawdę pieczenie ma mocny związek ze stresem. Ja nie wiedziałam nawet, co mi dokładnie jest, bo przez całe życie nie miałam zgagi. Co do odbijania - naprawdę myślę, że nie ma co tego analizować, bo to objaw, hmm, niczego ;)? Hmm, zaburzenia mowy? U mnie raczej od dawna jest coś takiego, że wydaje mi się czasami, że jak otworzę usta, to z wypłynie z nich jakiś bełkot. Samą mowę artykułuje prawidłowo, ale chwilę przed powiedzeniem czegoś, sądzę, że po prostu nie będę w stanie sklecić zdania. Nie mam tak zawsze, ale czasami na pewno. Mnie z kolei zaczęła przerażać ulica - nie mam pojęcia dlaczego, nigdy nie bałam się przestrzeni, ludzi. Wydaje mi się, że zaraz zemdleję, że nie dam rady iść, ale fizycznie niby wszystko jest ok. Mam takie ciągłe uczucie w głowie, jakby prawie wszystko było nierealne, jakbym niby w ogóle nie myślała. Dziwne to jest. I przerażające. Co do wymysłów o chorobach, to mam ich trochę; jednak staram się po prostu o tym nie myśleć za dużo. Bóle mam wędrujące i nie potrafię przestać wsłuchiwać się w swoje ciało. Muszę w końcu znaleźć jakiegoś sensownego terapeutę w swoim mieście.
  13. A wątpisz w to, że hemoroidy mogą krwawić ;)? To najczęstszy przypadek krwawienia. Po prostu jakoś społecznie utrwaliło się i przez te durne strony internetowe (ich autorów powinni zamknąć w kamieniołomach), że krew oznacza jedno. A to nieprawda, bo w takich przypadkach zazwyczaj występuje krew utajona, której nie widać. Odpiszę Ci, jak ja sobie to racjonalizuję, chociaż nie jestem lekarzem. Oczywiście, że hemoroidy krwawią. W końcu pękają. Internista powiedział mi, że świeża krew to tylko hemoroidy. Prawdy nie powiedział, natomiast sama krew w stolcu może być objawem miliona rzeczy. Tak, raka też, ale tak po 50 raczej. W młodym wieku tego typu rak powodowałby omdlenia, ostre bóle itd., miałam niestety taki przypadek w rodzinie - wujka - który zapadł na to w młodym wieku i na całe szczęście udało mu się wyjść z tego, ale regularnie wzywano do niego pogotowie. Mój ojciec ma krwawienia od 30 lat od hemoroidów, natomiast ja mam co jakiś czas też od kilku lat. Jak się ostatnio zafiksowałam, to miałam kilka dni pod rząd. Myślę, że mogłam sobie coś podrażnić. Też chłopak koleżanki ma krwawienie, a cierpi na ZJD, miał różne badania. Myślę, że ZJD jest bardzo powiązane z nerwicą. Mnóstwo ludzi ma te krwawienia, ale nie zwracają na to uwagi. Rozumiem Cię z tymi czopkami, sama nie biorę leków dokładnie z tego samego powodu, no ale, obydwie wiemy, że logiki w tym bynajmniej nie ma ; ). Jak ja się odważę, to w końcu się przebadam. Krew jednak jest jakąś patologią i myślę, że lepiej się przebadać (jeśli się odważę, bo mnie np. mnie paraliżuje wizyta u internisty). Przebadać nie po to, żeby wykryć raka, ale poprawić jakość życia, i mieć spokój na te 10 lat. Mówi się, że jelita to nasz drugi mózg. Nic dziwnego, że dają tyle objawów. Ja na ten przykład jak się czymś stresowałam, to w łazience byłam nawet z 5-6 razy. Tylko kiedy jeszcze nie byłam taką hipochondryczką, to ta krew, nawet jeśli się pojawiała, w ogóle mnie nie interesowała ;).
  14. Możesz sobie zrobić gastroskopię, ale mnie takie coś męczyło od dwóch tygodni. Żołądek palił mnie żywym ogniem. Nigdy w życiu czegoś takiego nie doświadczyłam. A skąd się to wzięło? Bo prawie codziennie od miesiąca myślałam, że zaraz się przekręcę. Pieczenie aż czułam na kręgosłupie. Piekło mnie po wszystkim. Lekarz dał mi emenarę, ale nawet jej nie biorę, bo naczytałam się w Internecie bzdur, a poza tym jakoś to pieczenie mi samo przeszło, jak już przestałam się aż tak nakręcać. Czytając fora, dochodzę do wniosku, że refluks żołądkowo-przełykowy czy zgaga to częste przypadłości u osób cierpiących na nerwicę. Tym bardziej, ze teoretycznie lekarz powiedział, żebym nie piła wina, szampana, skoro mnie męczy ta przypadłość, a ja nie pijam innych alkoholi. Na wyjeździe firmowym wychlałam mnóstwo wińska i brzuch ani razu mnie nie zapiekł, co pokazuje, jak to bardzo jest na tle psychicznym. Co do tego, co znajdujemy w toalecie, to jakoś pociesza mnie, że nie tylko ja tak mam, bo prawdopodobieństwo, że wszyscy w tym wątku mają raka jelita, jest znikome. Jednak dla świętego spokoju zrobiłabym sobie tę kolonoskopię, szczególnie że mam skierowanie, ale lęk mnie paraliżuje. W ogóle ja chyba z kolei mam osobowość unikającą, bo przestałam cokolwiek analizować/ oglądać. Spłukuję wodę, nie patrzę się (tylko sporadycznie). Dziękuję wszystkim za przywitanie. Spróbuję też jakoś ogarnąć tego psychiatrę, a lepiej psychologa i właśnie jak znam nurty, to myślę, że może terapia poznawczo-behawioralna mogłaby mi pomóc. Ja byłam na wyjeździe służbowym i trochę mi się zrobiło lepiej. Bardzo boję się latać i miałam ataki lęku w samolocie, ale jakoś przetrwałam. Napatrzyłam się w słońce i pojawiła mi się przed oczami żółta plama i od razu się zestresowałam, że umieram, no bo pewnie mam jakiegoś tętniaka czy guza . Dziwię się, że koleżanka wytrzymała ze mną w podróży, bo co chwilę pytałam się, czy to, co się dzieje, jest normalne. Na miejscu raz mnie coś kuło w lewym boku, raz w prawym, raz jeszcze gdzieś indziej, ale już starałam się nie zwracać na to uwagi, szczególnie że miałam wystąpienie publiczne (co zabawne, to mnie nie zestresowało wcale i wypadłam nieźle). Chyba najzabawniejszym moim lękiem było to, jak jednego dnia coś mi się stało z podeszwą buta, i wydawało mi się, że jakoś tak idę bardziej na prawą stronę. Zapomniałam, że to but i byłam przekonana, że to początek stwardnienia rozsianego (nie wiem, czy takie ma objawy i nie będę ich googlować) albo paraliżu jednostronnego. No po prostu debilizm, czysty debilizm. Trochę też wypiłam, nie ukrywam, i niestety alkohol pomaga mi pozbyć się leków, ale nie mam zamiaru go traktować jako remedium. Mnie chyba w ogóle od zawsze najbardziej męczą myśli egzystencjalne. Byłam na tym wyjeździe z koleżanką, która mi powiedziała, że niczego się nie boi, bo nie obawia się śmierci. Jakie logiczne. Sądzę, że właśnie z tego strachu przed śmiercią bierze się większość leków, a ja taki strach mam od dzieciństwa. Z drugiej strony chyba każdy się tego boi - no i czy co prawda życie, ale w ciągłym lęku, jest takie pociągające, no to mam wątpliwości.
  15. Czytam ten wątek od dwóch tygodni (nie wiem, czy mi to pomaga, czy wręcz przeciwnie) i jakoś tak odczułam potrzebę, żeby się wygadać, chociaż rzadko wypowiadam się w Internecie. Także cześć wszystkim i wybaczcie za ten wywód. Otóż chyba znerwicowana byłam od zawsze – chociaż nikt mnie nie zdiagnozował i staram się nie opierać też w tym względzie na google. Stresowałam się wieloma sytuacjami, często nawet najmniejsze pierdoły wyprowadzały mnie z równowagi. Mam dosyć choleryczne usposobienie (nie rzucam nożami ), które jakoś wyciszałam. Kiedyś nałogowo obgryzałam paznokcie, jak siedzę, to potrząsam nogą id. Czasami stresują mnie jakieś durnowate rzecz (np. wykonanie telefonu – choć w pracy nie mam z tym problemu – ale np. umówienie się do lekarza mnie przerasta). Te moje dziwactwa nie przeszkadzały mi jakoś bardzo w funkcjonowaniu. Cierpiałam też w przeszłości na zaburzenia odżywiania, ale jakoś udało mi się samej z tego wyjść (niech nikt nie traktuje tego absolutnie personalnie, żałuję teraz, że nie poszłam do terapeuty, bo trwało to u mnie 10 lat). Jednak to, jakiego ostatnio dostałam za przeproszeniem pierdolca, przekracza wszelkie granice. Zawsze w pewnym stopniu miałam coś na punkcie hipochondrii, nie powiem, że nie. W czerwcu byłam u ginekologa i byłam tak spięta, że lekarka powiedziała, że jak będę dalej tak robić, to nie będzie w stanie mnie przebadać. Oczywiście okazało się, że nie mam wyimaginowanego raka – jaka ulga . W ogóle pielęgniarka miała do mnie zadzwonić, jak wyniki cytologii będą złe - i oczywiście za każdym razem jak ktoś dzwonił, to dzika panika, aaaa, dzwonią, że mam raka! Ale mimo lęku przed lekarzami na co dzień nie myślałam za dużo o swoim zdrowiu. Zawsze miałam niską odporność i wisiało mi to. Od lat palę papierosy (jedyny pozytyw mojej psychozy – prawie rzuciłam, albo nie palę w ogóle, albo 1-3 papierosy dziennie. W ogóle palić i bać się raka - logika na najwyższym poziomie!). Jednak zawsze miałam coś takiego głupiego, że np. rozmawiam z koleżanką i mówi, że brat jej znajomej złapał HIVA. Moja myśl – o nie, może ja mam?! Inna rozmowa, jakaś młoda dziewczyna zachorowała na raka piersi – panika, a co jak ja też? W ogóle jestem empatyczną osobą, ale zwróciłam uwagę, że rzeczywiście tak niestety robię. Szukam wszystkich objawów innych osób u siebie zamiast im współczuć. Zawsze miałam też jakieś myśli egzystencjalne, ale czytałam też dużo dzieł filozoficznych, książek ogólnie, więc stąd myślę, że pojawiły się u mnie takie jakieś przemyślenia. Jednak nadal – nie wsłuchiwałam się w swoje ciało. Zaczęło się najpierw od nieprzyjemnej sytuacji w życiu osobistym. Następnie złapałam anginę i bolała mnie klatka piersiowa. Ja od razu panika – na pewno rak płuc. Poszłam do lekarza, który mnie osłuchał, stwierdził, że szmerów nie ma, zobaczył spuchnięte migdały, dał antybiotyk i do widzenia. Niby się polepszyło. Wtedy też bolały mnie np. piersi – teraz nie bolą mnie wcale. Ale nagle po tej antybiotykoterapii zobaczyłam krew wiadomo gdzie. Mam hemoroidy, nigdy się tym nie przejmowałam, ale tym razem poleciałam do lekarza, bo kolor był inny (tak sobie teraz myślę, że to mogło być od soku z buraków, bo się nie powtórzyło). Wygooglowałam – no wiadomo co to jest! Weszłam nawet na forum onkologiczne. Jednego dnia przepłakałam dwie godziny, choć nikt mnie nie zdiagnozował. Internista powiedział mi, że to na pewno hemoroidy i dał skierowanie do chirurga. Chirurg przebadał, powiedział, że mam hemoroidy, ale nie jest w stanie zagwarantować, że to tylko to i jak to się powtórzy, to dodał, że mam przyjść po skierowanie na kolonoskopię. Oczywiście zrobiłam minę rasowej psychopatki rodem z „Fatalnego zauroczenia” i w dodatku wyglądałam, jakbym miała się przekręcić lada moment, więc już chyba dał mi to skierowanie od razu, bo stwierdził, że będę może przychodzić codziennie z fotografiami tego, co znajduję w toalecie. Dodał jeszcze, że nie ma nawet na myśli zmian nowotworowych, ale jakieś polipy, które mogą się rozwinąć itd. No ale ja oczywiście WIEM swoje zamiast po prostu iść na badanie. W dodatku zauważyłam, że mam od zawsze błyskawiczną perystaltykę jelit praktycznie – jak się stresuję, to już w ogóle. Rak zdążył się rozwinąć! Mój dziadek umarł na raka jelit, brat mamy chorował w moim wieku - 25 lat. Nie będę też opisywać kształtów, ale nie są oczywiście „normalne”, więc muszę mieć guza. Od tych nerwów miałam jakąś nadprodukcję kwasów w żołądku, palił mnie żywym ogniem, znowu poszłam do internisty (tylko 50 raz w tym miesiącu), który dał mi lek i w sumie przeszło mi po jednej tabletce, już nawet nie brałam więcej. Ech. Chociaż w międzyczasie oczywiście pomyślałam, że może mam jednak raka trzustki, raka żołądka (chociaż to palenie plus zgaga jest tak "przypadkowo" połączone z moim stresem, że no już nawet trudno mi uwierzyć, że to wina czegoś innego niż nerwy). Moim problemem jest to, że po pierwsze panicznie boję się badań. Byłam już tak wyczerpana psychicznie, że zrobiłam sobie morfologię plus cukier i TSH, bo byłam pewna, że wszystko wyjdzie mi nieprawidłowo. Morfologia ok. Z tarczycą mogę mieć problem, bo mam TSH podwyższone do normy wiekowej (inne hormony w normie), cukier również mam podwyższony, ale spada mi generalnie po posiłku. W dodatku już sama nie wiem, czy to, że urósł mi cukier na czczo, nie jest winą permanentnego stresu, ponieważ żyję generalnie zdrowo oprócz tych fajek, sporo się ruszam, mam wagę w normie, czy może samopoczucie mam kiepskie przez cukier. Chociaż internista powiedział mi, że z moim cukrem nie ma tragedii i żebym po prostu unikała słodyczy, ograniczyła węglowodany, ale ja już od razu myślę, że pewnie psują mi się narządy wewnętrzne. Ale ta morfologia mnie przeraziła. Przez pół dnia miałam ściśnięty żołądek – byłam pewna, że wyniki wyjdę mi tragicznie, zadzwonią do mnie, że takich wyników nie widzieli (), musiałam poprosić moją matkę, żeby mi je sprawdziła przez internet. Dlatego nie wyobrażam sobie, żeby zrobić sobie nawet USG brzucha czy kolonoskopię, bo ja przecież zejdę z tego świata. Jakby jeszcze – odpukać – wyszło mi coś delikatnie źle, to ja przecież wpadnę w zupełną histerię. Już po prostu oczami wyobraźni widzę sytuację, że lekarz robi mi kolonoskopię i mówi, że mam straszne guzy w jelitach. Albo robi mi USG i mówi, że ta trzustka nadaje się do błyskawicznej operacji! Dlatego zazdroszczę większości osób z tego wątku, że przynajmniej badają się, te badania wychodzą im wzorcowo i są spokojni przez jakiś czas. Jestem tak przekonana, że coś mi dolega, że po prostu ostatnio czytam tylko o śmierci i boję się zrobić głupiego USG. W ogóle już nie będę szczegółowo opisywać swoich objawów z ich intepretacją, żeby nie nakręcać innych, ale bóle mam tak wędrujące, że raz mnie zaboli w skroni, później np. mocno, bardzo mocno w mostku (kilka razy już myślałam, że mam zawał), raz w lewym boku, raz w prawym itd. Ostatnio jak idę spać, to myślę, że się rano nie obudzę - ale cóż, spotyka mnie rozczarowanie. Jakby ktoś mnie zapytał, co mnie boli, to w sumie chyba nie potrafiłabym odpowiedzieć. Idę ulicą, idę zupełnie prosto, ale czuję się, jakbym szła w ogóle w jakiejś innej przestrzeni. Jak byłam z 1,5 miesiąca temu w dużym centrum handlowym, to czułam się, jakbym miała zaraz umrzeć. Nie że fizycznie, ale jakoś tak umysłowo (?), jakbym była gdzieś daleko. Ogólnie jestem wesołą osobą, nawet lekarz mi powiedział, że jestem zawsze taka wesoła, mimo że pali w żołądku, że angina czy coś tam, mam pasje, ale przez ostatnie dwa miesiące mam ochotę tylko leżeć w łóżku. Kiedy gdzieś wychodzę, nie mogę się doczekać, kiedy do niego wrócę. Od kilku lat ćwiczę, tańczę, a teraz idę na trening i zastanawiam się, co mnie zaboli. Mam też np. tak podczas dnia, że czasami mój umysł jest zupełnie sprawny, a innym razem – przy najprostszej czynności w pracy mylę się, nie mogę się skupić, skoncentrować. Jest to dla mnie o tyle dotkliwe, że właśnie intelekt ceniłam w sobie zawsze najbardziej i nie chciałabym nagle go stracić, być otumaniona. Jestem tak skupiona na sobie i swoich objawach, że wszystko mi praktycznie zwisa. Nie chcę mi się czytać, a zawsze to uwielbiałam, nie mam motywacji do pracy nad jedną rzeczą, na której bardzo mi zależało. Nie wyobrażam sobie, żebym była teraz np. w związku - o czym bym rozmawiała? O tym co mnie boli? Albo zastanawiała się, czemu mnie boli w lewym boku? Co Wam pomogło? Terapia? Leki? Nie otumaniają Was? Ktokolwiek z Was wrócił do normy? Bo już nie wiem, co mam ze sobą zrobić. Ostatnio nawet boję się chodzić do toalety czy oglądać swoje ciało, znajomi i rodzina nie mogą mnie słuchać. Co prawda akurat ta hipochondria nie trwa długo, ale inne rzeczy (np. derealizacja) mam wrażenie, że towarzyszą mi nawet od kilkunastu lat. Jeszcze parę miesięcy temu byłam tak optymistycznie nastawiona do życia, a teraz... Szkoda gadać.
  16. Czy ktoś ma do polecenia dobrego psychiatrę/ psychologa? Powiem, że potrzebuję tak na cito; raczej jestem nastawiona na terapię - terapię, nie wyłudzanie pieniędzy - nie za bardzo jestem przekonana do brania leków i też nigdy za bardzo nie chciałam uczęszczać do psychologa, ale ostatnio tak nie radzę sobie ze swoim lękiem i hipochondrią, że chyba potrzebuję pomocy z zewnątrz.
×