Skocz do zawartości
Nerwica.com

alicja_z_krainy_czarów

Użytkownik
  • Postów

    723
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez alicja_z_krainy_czarów

  1. W sumie nie wiem, po co nawet piszę tego posta, ale tak, lubię się samookaleczać od zawsze. Lubię ten rodzaj bólu, odpręża mnie. W sumie zaczęło się, kiedy miałam chyba 12 bądź mniej lat i to dawało jakoś ujście mojemu napięciu. Nigdy nie raniłam się tak głęboko, żeby to pozostawiało długotrwałe ślady. Co najwyżej małe blizny, które można zganić na kota, podrapanie bądź cokolwiek innego. Takie napięcie towarzyszyło mi od długiego czasu, ale jakoś oddalałam od siebie myśli o tym, żeby się zranić. W te wakacje wpadł mi jakoś serial "Ostre przedmioty" i taka książka. Nic wybitnego, żaden oscarowy serial, żadna proza godna nagrody nobla, ale jakoś autorka tak przedstawiła ból głównej bohaterki, że utożsamiłam się w nim w 100%. Jednak nadal jakoś powstrzymywałam się przed cięciem się, chociaż tak bardzo tego pragnęłam. Raz drasnęłam sobie rękę, ale znowu - nie tak, że nie można tego zganić na kota. Dzisiaj w końcu się pocięłam, nie można zwalić tego na kota, nie wiem, czy czuję ulgę, czy już może stwierdzam, że mój stan wymaga pilnej pomocy psychiatrycznej. Nie chcę się zabić, zaznaczam, to samo cięcie. Jak przemywam ranę spirytusem, to ten ból aż sprawia mi przyjemność. W końcu znalazłam ujście swojego napięcia, ale niestety rana jest taka, że będę musiała ją ukrywać, nosić bluzki z długim rękawem. W sumie trochę się tego wstydzę, a trochę mam ochotę pociąć się bardziej, bo w końcu to mi przynosi ulgę. I w sumie u mnie od zawsze to są ręce. Nie mam ochoty się ciąć po nogach, brzuchu, jakiejkolwiek innej części ciała. Tylko ręce.
  2. O, to może mnie piersi pieką, a nie zgaga ;p. Nie wiem, ja się boję, że pójdę i coś mi wykryją. Jak miałam gastroskopię, to już się stresowałam tydzień przed, a dzień przed budziłam w nocy co godzinę, przed gabinetem chciałam uciec itd. To nie takie oczywiste znowu. Pewnie, nie chcę, ale obecnie od czterech miesięcy miałam dobry, nie wiem, tydzień (oczywiście nie za jednym zamachem, żeby nie mieć za dużo tej przyjemności)? Raczej określiłabym to jako wegetację. Czekam zazwyczaj na zakończenie dnia i codziennie żyję w lęku. Średnia to przyjemność. Dziwię się, że masz takie wkrętki, uczęszczając na terapię. Co na to mówi psycholog?
  3. Też tak mam. Ogólnie to mi się polepsza w tych sprawach, jak zażywam ostropest. Ostatnio codziennie w pracy raczę się miksturą z ostropestu - świeżo mielonego - plus siemienia plus pyłek pszczeli (na odporność), oczywiście nie zalewam GORĄCĄ wodą, coby nie straciło wartości odżywczych. Smakuje jak nie powiem co, ale działa. Wiadomo, idealnie nie jest, ale widzę polepszenie jakieś, jak tak robię. Piję też mnóstwo ziółek. Jak jest malutki, to na pewno będzie po sprawie szybko i nic jej nie grozi! Znam z opowieści gorszy przypadek, dużo młodszej dziewczyny i udało jej się wyjść z IV stadium. No ja w sumie jestem kretynką, bo nigdy sobie jeszcze nie badałam piersi na USG, już dawno powinnam. Mam co prawda 25 lat, ale wydaje mi się, że po 20 powinno się robić to badanie minimum raz w roku. Niby się samobadam, ale coś mnie tam pobolewa od czasu do czasu i teraz oczywiście będę o tym myśleć pewnie przez następne trzy tygodnie, bo na USG zapiszę się dopiero po nowym roku, wyjeżdżam. Najgorsze będzie przystąpienie w ogóle do tego badania, pewnie znowu zrobię z siebie kretynkę. Ech.
  4. W sensie rozumiem, że taka wiadomość nakręca etc., ja też tak mam, ale fajnie byłoby, jakbyśmy w tym wątku dzielili się też jakimikolwiek sposobami, żeby sobie "ulżyć" w tym cierpieniu. W sensie, owszem, nie można "wszystkiego zwalać na nerwicę", ale akurat tutaj nowotwór piersi i nerwica nie miały ze sobą nic wspólnego. A jak ktoś np. ma wkrętkę na jelita, to tutaj nerwica i jelita mają ze sobą dużo wspólnego i po prostu ten organ nieprawidłowo pracuje pod wpływem ciągłego stresu. Tak samo te Wasze węzły i "guzy" są zapewne niewielkie, minimalne, ale to nerwica to rozdmuchuje.
  5. To bardzo zaskakujące, że nie trawisz tylu rzeczy, skoro ciągle, codziennie się stresujesz, że masz raka trzustki i masz perystaltykę jelit przyspieszoną razy milion. Im więcej się stresuję, tym również mniej rzeczy trawię. Poza tym człowiek naturalnie nie trawi pewnych rzeczy - np. pestek. Już nie wspomnę, że wchłanianie suplementów nie jest takie oczywiste, np. witaminy lepiej przyjmują się z tłuszczami, ale po co ja to piszę, skoro i tak mi nie uwierzysz. Jeśli widzisz, nie wiem, cały niestrawiony pokarm, to owszem, masz się czym martwić, ale w innym przypadku dajże spokój. Litości, oczywiście, że trzeba się badać (i ja mam tutaj przesrane za przeproszeniem, a nie Wy, bo przynajmniej się badacie, a ja owszem, badam się, ale tyle emocji i stresu mnie to kosztuje, że masakra, mam ataki paniki; w sumie od zawsze, ale odkąd cierpię na hipochondrię, chociaż trochę się przemogłam i zrobiłam sobie parę badań) i nerwica nas nie uchroni przed rakiem. Ale czy to oznacza, że mamy w tym wątku JESZCZE bardziej się nakręcać i dobijać? Jeszcze więcej sobie dowalać lęków? Współczuję koleżance, ale to naprawdę nie oznacza, że ktokolwiek z tego wątku cierpiał albo będzie cierpiał na to. Nowotwory piersi są częste u kobiet, niestety, ale to nie od razu wyrok śmierci.
  6. @zakazana88 to oddaję honor, nawet nie wiedziałam, że coś takiego istnieje. Ale musiałabyś wygrać prawdziwy los na loterii ;p: "Mięsaki u ludzi są rzadkimi nowotworami, stanowią one tylko 1% wszystkich nowotworów złośliwych u dorosłych " Już nie wspomnę, że to wygląda jak jakiś balon i raczej lekarz nie pomyliłby tego ze zwykłym zgrubieniem. Daj spokój ;).
  7. Mięśniaki na KOLANIE dające przerzuty do płuc. Już nie przesadzajmy, to nie jest wątek sciene fiction ;p. To byłoby niemożliwe z medycznego i każdego innego punktu widzenia.
  8. Co prawda to może odnosi się do "starszych stażem" użytkowników, ale chyba nie ma co mi zazdrościć, bo mimo gastroskopii i słów lekarza, że mój bardzo lekki stan zapalny w żołądku NIE MOŻE dawać takich objawów, jakie opisuję, nadal codziennie mam zgagę, pieczenie i tego typu podobne atrakcje. Jak się wkurzę, to już w ogóle tragedia, mój żołądek umiera. I nawet nie chodzi o to, że wiążę ten objaw z jakąś chorobą - choć też, nie przeczę, ale net mi nawet nic nie podpowiada - ale po prostu jest upierdliwy i zaburza moje codziennie funkcjonowanie. A węzły to ma każdy, ja nawet nie wiem, gdzie moje są. Może też są powiększone, twarde, nie wiem, mam to gdzieś, bo nie dają mi fizycznych doznań, więc dla mnie - nie warto się nimi przejmować. Poza tym chłoniak jest najlepiej prognozującym nowotworem. Abstrahuję od tego, że większe jest prawdopodobieństwo, że mi kaktus wyrośnie na ręce niż, że go masz, ale jest wyleczalny.
  9. I myślisz, że Twoje problemy z unerwieniem mózgu nagle dają się we znaki od kiedy nasiliły Ci się dolegliwości nerwicowe - dziwnym zbiegiem okoliczności? Ja miałam takie zawroty głowy, że wydawało mi się, że chodzę od ściany do ściany mroczki przed oczami itd. (oczywiście szłam prosto i byłam trzeźwa). Wtedy wkręcałam sobie SM. "Na szczęście" teraz mam głównie jazdy żołądkowe (no, nadal mnie nie przekonuje, że to moja psychika, chociaż miałam gastroskopię), więc głowa zeszła na dalszy plan. Nigdy w życiu nie miałam zgagi, a odkąd nasiliły mi się dolegliwości nerwowe, to mam ją codziennie. Nie podążaj tą pogrubioną ścieżką. Do tego krok do hipochondrii. Sama mam straszne jazdy hipochondryczne i przeżywam koszmar. Opieka medyczna w Polsce jest - przynajmniej w mojej opinii - całkiem niezła. Oczywiście, zdarzają się i źli specjaliści. Jak we wszystkich dziedzinach. Możesz sobie zrobić podstawowe badania plus odwiedzić np. neurologa, jeśli Cię to akurat martwi. Ale nie wpadaj w jakiś wir badań. I trzymaj się, widać, że, jak napisałeś, jesteś silny i sobie dasz radę ;p!
  10. Lanevo. Nic, z tego co opisujesz, nie jest do jasnej cholery objawem raka trzustki. Nic. Nie będę kontemplować konsystencji i koloru Twojego gówna, ale skoro masz stłuszczoną wątrobę, to nie pomyślałaś o tym, że te tłuszczowe stolce - choć założę się, ŻE NIE SĄ TŁUSZCZOWE - mogą wynikać ewentualnie z tego? Ani cukru nie masz aż tak wysokiego, żeby u siebie podejrzewać tego raka, ani też sraka nie świadczy akurat o raku tego narządu - co najwyżej o jakiejś niewydolności, ale nie, nie bierz moich słów za Biblię. Ten nowotwór jest najczęściej bezobjawowy. A to, że Ci nie było widać, nic nie oznacza, mojej koleżance też nie było widać i jakoś jeszcze chodzi po tym świecie. Mnie się codziennie śnią takie bzdety, bo o tym myślę. Cholera, mnie boli gardło jak jasna cholera, złapałam jakieś choróbsko. Znowu mnie piecze ta zgaga, żołądek, pali ogniem, a w końcu mam niewielki stan zapalny. Rozważam nawet, czy to nie jest psychosomatyczne, ale w końcu miałam tę cholerną gastroskopię. Czytałam, że tutaj niektóre, niektórzy z Was mieli zgagę - coś Wam pomaga? Nie wiem, eliksir z krokodyla, jakieś cuda niewidy, może po prostu nie żreć chleba (choć jem czy nie i tak mnie piecze)? Bo to już jest mega upierdliwe. Przechodzi mi tylko, jak ćwiczę albo się ostro nawalę - no a pierwszego nie mogę praktykować 24 godziny na dobę, a no drugiego nie muszę chyba tłumaczyć, dlaczego jest złym rozwiązaniem.
  11. Oj wiem, wiem, podśmiewam się tylko ;p. Zazdroszczę takim ludziom. Swego czasu powiedziałam sobie, że pomyślę o śmierci po 30 - bo w wieku nastoletniej, młodej adolescencji męczył mnie ten temat - bo założyłam, że wcześniej nie umrę. Ale cóż, DOWALIŁO MNIE W 25 ROKU ŻYCIA. No to dla Ciebie, to, co piszemy, to jakieś odległe SF - trochę śmieszne, trochę żałosne ;). Jak tyle pożyję, to będę zadowolona - i może pogodzona, zobaczymy ;p. Bylebym w ciągu najbliższych miesięcy pozbyła się tych natrętnych myśli o chorobach i już się będzie żyło lepiej.
  12. Nie piękny wygląd to jedyne, co mi pozostało, więc zawsze się pindrzę. Także jak się nie odzywam, to można ze mną całkiem nieźle wytrzymać. Myję się też regularnie ale też od poniedziałku do piątku chodzę do pracy, a więc staram się nie nastawiać innych na przykre doznania. Ale Ty kolego, chyba nie masz ani hipochondrii, ani nerwicy lękowej - chyba że się mylę? Także tak trudno trochę wczuć się w kogoś, kto na takie coś cierpi i w sumie nadchodząca imprezka nie porywa. Bo to żołądek zapiecze, w boku zaboli i tym podobne atrakcje. Co do śmierci, no sądzę, że jak już jest się starym i zrobiło się to, co się zrobiło, to może i człowiek jest pogodzony. Wypowiem się, jak już umrę, czy się pogodziłam ;). No tak, powiem Ci, że jak siadam ze swoimi znajomymi - 25+ - to gadamy tylko o śmierci, choróbskach, raczyskach, defekacji i takich to podobnych rzeczach. Wniosek jeden - należy poczekać do tej 75, do tego czasu będziemy się bać życia, a wtedy już będziemy pogodzeni ze śmiercią ;p. (Oczywiście wiem, że nie to miałeś na myśli, ale nie mogłam się powstrzymać w swej złośliwości). Ja również. Czasami jeszcze tak - optymistycznie - myślę o weekendzie, ale jak już rozważam wakacje czy coś, to w mojej głowie pojawia się już myśl, że mogę nie dożyć.
  13. W ogóle wybaczcie za posta pod postem, ale wczoraj byłam na imieninach u dosyć wiekowej cioci i nie wiem, jakoś mną to wstrząsnęło? Zdziwiło? Że to grono moich ciotek całkiem się jeszcze cieszy z życia, nie gadają o chorobach, nie boją się. Jedna z nich ma 90 lat, a trzyma się naprawdę dobrze, wygląda na 25 mniej i nawet jak ostatnio upadła, to nie rozpaczała z tego powodu. Ba, jest całkiem pogodzona nawet z tym, że no jej dni zbliżają się ku końcowi. W dodatku opowiadały o wojnie i to też jakoś mi nasunęło smutną refleksję, że kurde, powinnam się cieszyć z tego życia, a nie ciągle się wszystkiego bać, myśleć o tych choróbskach, stresować. Ech.
  14. NIE !!! On ma temperaturę wyższą od Ciebie, a podałam ten przykład, bo nawet jak masz stan zapalny w organizmie, to możesz mieć podwyższoną temperaturę. To nie musi być od razu jakaś poważna choroba. A ze stresu może Ci wzrosnąć temperatura. Z tego, co pamiętam, jak czytałam to forum, to masz taką od X czasu i lekarze Ci kazali to olać. Przecież u każdego stres inaczej się objawia, nie każdy z nas ma takie same objawy. Temperatura różni się w fazie cyklu, w fazie dnia. No ciągle. Nie ma co tego analizować, serio. O mnie teraz np. kuje lewy bok, standard, raz prawy, raz lewy, z dołu, z góry, do wyboru, do koloru. Gorączki nie mam, ale cukier podwyższony, więc jeszcze gorzej . Skoro ciągle wklepujesz to słowo na klawiaturze, to nie dziwota mnie już t9 wszystko zmienia na nazwy chorób. Powiem Ci, że to ogromny powód do niepokoju - NIE BOLI. To już zły znak, naprawdę. A tak na poważnie, mnie z kolei boli, zdycham, im bardziej się stresuję, tym okres dostarcza mi przyjemniejszych wrażeń.
  15. @laveno daj spokój z tymi torbielami. Akurat ginekologa powinno się odwiedzać, to takie "must do" (gadam tak, a cycki sobie np. badam zawsze sama, muszę w końcu pójść na to USG), ja w czerwcu byłam i mam zamiar chodzić co roku na cytologię plus USG. Natomiast torbiele mogą się pojawić w określonej fazie cyklu, następnie wchłonąć, następnie znowu pojawić. Są takie, że trzeba je usuwać, ale wtedy nie są "mikro". Miałam torbiel już w wieku 11 lat bodajże, nie wiem, jak duża była, bo ginekolog i lekarz rozmawiali z moją matką - nie ze mną. Wiem, że leczono ją hormonalnie i się wchłonęła. No chyba to logiczna kolej rzeczy, że się pojawia zrezygnowanie. Ja nie wiem, nic mi się po prostu nie chce, nawet nie wiem, na jakie badania powinnam iść (tzn. w sumie wiem - USG piersi, brzucha, RTG płuc, kolonoskopię, hormony trzustkowe - ale znowu nie wiem nawet, czy najbardziej perfekcyjne wyniki by mi coś dały, bo ostatnio czytając ten wątek, zaczęłam myśleć o guzie mózgu, a nigdy chorób głowy się nie bałam). Trzustki standardowo boję się tak jak Ty, ale w momentach zdrowego rozsądku mówię sobie, że na pewno nie mam nic nie tak i tyle. Jakoś żyję z dnia na dzień, ale co to za życie wegetacja raczej.
  16. Abstrakcyjny nie - może blondynka, może brunetka, chuda, z krągłościami.. Nie mam pojęcia, ale chyba jak się marzy o związku z jakimś tam swoim ideałem, to ma się obraz w głowie. Natomiast ja nie mam swojego ideału, poznaję faceta i wtedy zaczynam do niego coś czuć. O to mi chodzi, może nie wyraziłam się jasno. Akurat aspołeczność i ażyciowość to nic, czego nie można zmienić. Ja też pisałam to półżartem, półserio. Po prostu w mojej opinii wysoka pensja zaczyna się od 10 tysięcy. Jak ktoś zarabia nawet kilka tysięcy, to w dużym mieście, takim jak to, w którym ja mieszkam, to nie jest szałowa kwota pozwalająca na luksusy. Ale to już mały offtopic.
  17. @Roza00 wiem, że wyskoczę teraz z tym jak Filip z konopi, ale podczytywałam wątek, choć nic nie pisałam, i to, co napisałaś o psychiatrze, mnie wkurzyło. Co za konował. Nie wiem, jaką on uczelnię ukończył i kto go uczył podejścia do pacjenta? Olej tę temperaturę, naprawdę, 37 stopni to nic takiego, człowiek podczas dnia ma różną temperaturę. Nie wiem, czy masz rozpalone czoło, czujesz się do tego osłabiona? Wtedy to mogłaby być jakaś infekcja. Uwierz mi, mój ojciec cierpi na przewlekły stan zapalny jednego narządu i ma stan podgorączkowy zawsze, jak go "nachodzi", i to czuć, i widać po nim. Nie wiem, ja osiągnęłam jakiś dziwny stan. Z jednej strony byłam wczoraj na imieninach i jak jadłam, to ciągle myślałam "boli mnie tutaj, tam", dzisiaj obudziłam się z kaszlem, bólem w płucach i oczywiście pomyślałam jedno, bolały mnie też piersi i na skrzynkę pracowniczą wysłali maila o zbiórce na kobietę chorującą na nowotwór piersi. Mam też ciągle derealizacje. Ale nie mam w związku z tym nawet jakiegoś lęku. Mam jakiś dziwny stan, że wierzę w te choroby, ale się nie boję, tylko jestem zrezygnowana, wkurzona, sfrustrowana, mam dosyć. Nie wiem, dziwne uczucie.
  18. No tak, ale ja piszę o czymś innym. Nie mam tak, że sobie leżę w nocy i "chciałabym, żeby KTOŚ przy mnie był". Nie mam takich po prostu pragnień, jak nie znam osoby, z którą chciałabym tworzyć związku, to w ogóle go nie pragnę. Tyle. A wątpię w to, co piszesz odnośnie "na podstawie przeżyć", bo z wielu postów wynika tutaj, że mnóstwo osób nie ma żadnych przeżyć - tylko roi sobie w głowie, że potencjalne wielbicielki lecą na ich wypłaty. A ja myślę, że o takie finansowe kwestie mogą się obawiać osoby zarabiające 10 tysięcy + miesięcznie. Tyle ;).
  19. Dziękuję za komplement, ale jest przesadzony. Sama potrzebuję psychiatry, psychologa, a może i psychiatryka, natomiast łatwiej mi napisać parę zdań, jeśli sama coś przeżyłam na własnej skórze. @WrazliwyP i jak się czujesz? W Twoich myślach o tym, żeby pożałowała nie ma nic niesamowitego. Wiele osób tego chce po rozstaniu - i nawet może ona pożałuje, bo każdemu prawie po zakończeniu długoletniego związku - który, umówmy się, nie jest patologią, nie ma w nim przemocy - w pewnym momencie żałuje. Ale życzę Ci, żeby Cię to już nic nie obchodziło. Podziwiam Cię też za to, że już teraz piszesz o tym, żebyś jej nie przyjął. Trzymaj tak. Normalne jest odczuwanie bólu fizycznego. Tzn. normalnie - nienormalne, ale ja po rozstaniu tak się pochorowałam, że przez tydzień nie wstawałam z łóżka. Niestety, nadwrażliwe osoby tak mają. Nie sugeruj się też podaną ilością czasu na "przecierpienie". Dla każdego to indywidualna sprawa.
  20. Ja również napisałam to ogólnie, a nie o sobie (podałam przykład). Myślę, że w zostawieniu karteczki nie ma nic złego, ale JA (tym razem piszę konkretnie) nie muszę tego robić. Poza tym, żeby ktoś mi się spodobał ot tak, bo go "zobaczę", jest niemożliwe. Chciałam tylko podkreślić, że nie można obrzucać kogoś innego swoimi problemami. Z resztą się w sumie zgadzam. Co do tego wątku jeszcze ja w sumie nie czuję się samotna z powodu tego, że mam czy nie mam partnera, mam czy nie mam iluś tam przyjaciół. Nie tęsknię za samą miłością jako abstrakcją. Jak już tęsknię za konkretnymi osobami (nie byłymi), a nie ogólnie za byciem w związku czy przyjaźnieniem się z kimkolwiek.
  21. @WrazliwyP Czego chcesz – przyjaźnić się z nią czy być? Jak pierwsze, to nie ma sprawy. Umawiaj się na kawy i herbaty, ale licz się z tym, że to nie sprawi, że do Ciebie wróci. Sama tak zadawałam się z facetem, którego rzuciłam po 3 latach związku. Dopiero później zdałam sobie sprawę, jaką krzywdę mu wyrządzam, bo on ciągle liczył, że do siebie wrócimy.W ogóle nie postrzegałam go jako kogoś, z kim chcę kiedykolwiek być, choć go bardzo lubiłam i lubię, cenię, nawet kocham do tej pory – jak się kogoś bliskiego – ale nie była to już romantyczna miłość. Można się tak bujać i parę lat w takiej przyjaźni. Natomiast jak chcesz z nią być, to jedyny sposób to się odciąć. Jeśli Cię rzeczywiście nie kocha, to nie wróci. A jak zobaczy, jak się jej żyje bez Ciebie i stwierdzi, że popełniła błąd, brakuje jej Ciebie, to być może jej reakcja będzie inna. Skoro się „wzruszyła”, to możliwe, że jakieś emocje odczuwa, bo ja opisywanego byłego miałam tak dosyć, że jedyne, co czułam, to może wyrzuty sumienia i żal. Nie piszę tego, żeby Ci zrobić jakąś fałszywą nadzieję, bo, jak napisałam, nie czekaj na to. Po prostu się wyprowadź i zajmij sobą, a reszta się ułoży. Według mnie nie powinieneś zgadzać się na inne warunki istnienia w jej życiu niż te, których Ty chcesz, być substytutem. To nie jest dziecinne wcale, a utrzymywanie „przyjacielskich stosunków” jest jak reanimowanie trupa. Nie oznacza to, że jak ją zobaczysz na ulicy, to masz uciekać, ale na Twoim miejscu po prostu bym się nie męczyła bardziej niż muszę. Choć zrobisz, jak uważasz. I nie oszukujmy się. Nie ma mowy o przyjaźni zaraz po rozstaniu. Można się przyjaźnić, jak emocje zgasną - ewentualnie. Czyli nie za miesiąc, ale może za rok, dwa nawet. Wiem też, że boli, jak ukochana osoba cierpi, ale Ty się dobrze czujesz? Nie. Nie lituj się, że jest jej ciężko. Tobie jest cholernie ciężko, bo masz swoje zaburzenia, a teraz Cię spotyka coś takiego. Toteż sobie kup kinder czekoladę i zjedz, a nie jej ;). Z byłym, o którym piszę, teraz utrzymuję sporadyczny kontakt. Nie jest to przyjaźń, bo sądzę, że znowu by to się źle skończyło. Ma nową dziewczynę, myślę, że jest szczęśliwy. Jednak zawsze jak mówiłam, że się z kimś spotykam, to był zazdrosny – teraz nawet nie poruszam takich tematów. Tylko że znamy się - na chwilę obecną - już dziewięć lat i jesteśmy z 4 lata po rozstaniu ; ).
  22. Wiesz co, kiedyś już miałam podobne dolegliwości jelitowe (w sensie dziwnie to ja się załatwiam od wieków, ale ja się też kiedyś przeczyszczałam, bo miałam zaburzenia odżywiania, więc jestem przyzwyczajona), ale w sumie same wzdęcia i gazy mnie opuściły na jakiś czas - chyba nawet kilka lat. Wcześniej, aż głupio mi to opisywać, ale dobra, męża na tym forum nie szukam nie miałam jazd na jakieś choroby, jednak bałam się, że popełnię ogromne faux pas w towarzystwie - np. na studiach, wykładzie - oddając gazy w nieodpowiednim momencie. Kiedyś nawet miałam randkę i bałam się, że nagle cóż, zdarzy mi się nieprzyjemna sytuacja a facet do mnie mówił później, jaka ja jestem przyzwoita, że wzięłam taksówkę i wróciłam do domu, a ja się nie chciałam po prostu przy nim spierdzieć. Im bardziej się na tym człowiek skupia, tym jest gorzej - pewnie masz utrwalone "o kurde, kino, a jak mnie pogoni do kibla?". Mam ten luksus, że jak idę do teatru czy do kina, to mnie to pochłania na 100% i już nie myślę o tym, ale z kolei pracę mam taką, że czasami jest zapieprz, a czasami kompletny luz i mam czas na myślenie o tych swoich fascynujących dolegliwościach. Na szczęście mogę chodzić do kibla co 5 minut, a nawet jeśli przesiedziałabym w nim 8 godzin, to pewnie nikt by nie zauważył (oczywiście piszę to półżartem heh). Także czytałam tutaj taki mądry post o tym, że wystarczy mieć ten 1% nieuwagi i już Cię dowali. No i tak u mnie jest. Ale nie wiem, przed okresem jestem, więc może też ma to coś wspólnego, nie mam już pojęcia. @nerwa mnie chirurg powiedział, że skierowanie mam na pół roku, ale nie orientuję się, czy tak jest wszędzie ;). O tak, rozumiem Cię, jak ja robiłam morfologię, to podałam w danych kontaktowych numer swojej matki, bo byłam przekonana, że do mnie zadzwonią, ŻE TAKIE WYNIKI TO STAN ZAGROŻENIA ŻYCIA. W dodatku nie jestem taką hipochondryczką, która wywiesza swoje wyniki na lodówce, oj nie, nawet jak są idealne, to nie chcę na nie patrzeć, nie chcę ich analizować, koszmar. Nienawidzę zapachu przychodni, aptek, szpitali, czytania o zdrowiu i tym podobnych atrakcji. Jedynie lubię gadać o zdrowym żywieniu i ćwiczeniach. Ja nie wiem, czy sobie zrobię kolono w znieczuleniu ogólnym. Raczej wolę na żywca, w sumie mam gdzieś ból, jakieś znieczulenie i tak dają chyba, choć jak o tym piszę w ogóle, to mam jakiś kurewski atak paniki za przeproszeniem. W ogóle nie chcę tego robić do jasnej cholery. Wiesz, magnez możesz zawsze łykać. Co najwyżej Cię przeczyści, ale wtedy wiedz, że to nie z powodu chorób różnych narządów ;p. @effie co za zjebany lekarz, aż nie mam słów. Ale słyszałam o wielu takich przypadkach, normalnie lekarze-jasnowidze, bez pobrania wycinka, bez przyjrzenia się od razu orzekają oto takie choróbsko, które wymaga specjalistycznych badań. Ojcu mojej koleżanki powiedzieli - co prawda kilkanaście lat temu - że ma też właśnie tę chorobę, o której pisałaś, bo miał wrzody i ból promieniował mu na plecy. Jakaś MASAKRA. Jakby mi coś takiego powiedzieli, to nie wiem, chyba musieliby mnie zabrać prosto do psychiatryka i zawinąć w kaftan. No mnie ten chirurg, o którym pisałam, przeraził, ale z drugiej strony, no to miał rację. Nie chciał mi powiedzieć, że mam chorobę, tylko lepiej się przebadać - normalny człowiek pomyślałby "no tak, lepiej się przebadać". Ale ja pomyślałam "no, pewnie zaraz zdechnę". W ogóle to jeszcze opisując moje fascynujące, pełne przygód życie, to wczoraj siedzę sobie w pracy - i nagle patrzę, o k!#$!, mam jakieś czarne żyły na lewej ręce, przy kciuku. Tak, były prawie czarne! Myślę sobie już o miażdżyca, zatykają mi się żyły, masakra, kolejny znak, że jednak coś mi dolega, to nie jest normalne, a może to jelita dają objawy jeszcze na ręce. A później się skapnęłam, że przykleiłam sobie jakieś naklejki na klawiaturę, które "wyszorowałam" ręką i stąd ten kolor, w łazience umyłam łapy i wszystko było ok. Naprawdę, mnie powinni zaaplikować jakieś ostre elektrowstrząsy już, bo nie wiem, co innego mi pomoże.
  23. Jeśli Ci to pomogło choć w 1%, to bardzo się cieszę. Jeśli to Twoja pierwsza miłość, to tym bardziej Ci bardzo współczuję, bo to musi być trudne. Według mnie rozstanie to jedno z w ogóle najbardziej obciążających psychikę doznań. Mnie jest łatwiej pisać z takiej perspektywy, bo cóż, mam to za sobą. Miałam raz w życiu takie bardzo przykre rozstanie. Facet, podobnie jak u Ciebie, nawet mnie nie rzucił, ale psuło się. Na końcu wmawiał mi, że to ja z nim zerwałam. Złapałam taką deprechę jak nigdy. Płakałam i spałam na zmianę, nie mogłam niczego przełknąć, czekałam na telefon od niego non stop, o niczym innym nie myślałam, choć zawsze byłam osobą z pasjami itd. Tragedia co ja ze sobą zrobiłam wtedy. Jednak Ty w przeciwieństwie do mnie wtedy okazałeś mega klasę. Mało ludzi to potrafi w obliczu rozstania - nie płaszczyć się, nie błagać, odejść. Będziesz jeszcze dumny z tego powodu, że zachowałeś twarz w tej sytuacji. Śmieszą mnie rady "tego kwiatu jest pół światu" albo "klin klinem". Pewnie, u niektórych się sprawdzają, ale jak ktoś jest wrażliwy, kocha mocno kogoś, no to kurde. Może przed Tobą stanąć i Angelina Jolie (albo może ewentualnie ktoś młodszy ;p), ale Ty i tak będziesz myślał o swojej miłości. Najlepiej działa czas. Dodam, choć tyś rozsądny, więc pewnie o tym wiesz - nie zgadzaj się na żadne kawki, herbatki, piwka, spotkania pocieszające, przysługi. Nie wiem, czy razem nadal mieszkacie, ale jak przestaniecie, to najlepiej urwać kontakt i nie dopuszczać do jego odnowienia na mniejszych zasadach niż tego oczekujesz - czyli teraz ją kochasz i chcesz związku (nie oznacza, że się to zmieni), ale najlepiej nie zgadzaj się na przyjaźń i koleżeńskie pogawędki. Najlepiej oderwać plaster szybko - i tak będzie bolało, ale mniej niż w sytuacji, kiedy jeszcze się podtrzymuje relację i jest w stanie zawieszenia. Powodzenia, jeszcze będzie dobrze.
  24. A że miałam na to fazę, to Ci odpiszę ;). Przede wszystkim SM to taka też często wmawiana sobie choroba u hipochondryków, no bo w końcu dotyczy CUN, a nerwica daje liczne objawy neurologiczne. Tak mi się wydaje, że Twój nick mi gdzieś śmigał na poprzednich stronach, więc zakładałam, że nerwica nie jest dla Ciebie nowością. Jak ja miałam wkrętkę na SM, to byłam w stanie ostrej derealizacji - wydawało mi się, że podłoga mi "ucieka" spod nóg, cały świat się kręci, a ja się czułam "dziwnie". Jakbym miała zemdleć. Jak jeszcze przeczytałam, że SM uaktywnia się podczas ćwiczeń fizycznych, to po zajęciach tanecznych myślałam, że zejdę. Szłam tak, jakbym rzeczywiście chodziła po krainie czarów albo po jakiejś końskiej dawce alkoholu, chociaż nie piłam nic. Łapy to mi się trzęsą co jakiś czas, wtedy też bardzo, kiedyś od końskiej dawki kawy i braku magnezu - suplementujesz się? Poza tym wielu ludziom się trzęsą ręce podczas sytuacji stresowych, nihil novi. Przeszło mi, jak przeczytałam opis kogoś, kto znał osobę z SM - i opisał, że remisje nie wyglądają sobie o tak luźno. Remisje wyglądają tak, że owa osoba nie była w stanie wstać z łóżka, zapominała wyrazów, czuła się naprawdę otępiała. Że jednego dnia była aktywna fizycznie, a drugiego kompletnie nic nie mogła zrobić. Oczywiście wiem, że pewnie różne stopnie nasilenia, ale no to, że masz nagle SM jest naprawdę szalenie mało prawdopodobne. Nie wiem, jak Ci bardzo się te ręce trzęsą, ile masz lat, ale wątpię, żeby to się tak objawiało. Co do lekarzy, to ja tak, uwielbiam swojego internistę, który powiedział, że jestem zdrowa. Co prawda na podstawie mojej morfologii, więc może nie tak jakoś wróżył z kuli, a na krwawienie - od razu hemoroidy. Ale jak poszłam do chirurga z krwawieniem, to stwierdził, że mam hemoroidy, ale dodał, że TO NIE JEST TAK, ŻE PEWNE CHOROBY NIE ZDARZAJĄ SIĘ W PEWNYM WIEKU, mogę krawawić z hemoroidów, mogę z czegoś innego i dał mi skierowanie na kolonoskopię. Później powiedział, że nie chce mnie straszyć i nie ma na myśli nowotworu, ale ja już prawie zwariowałam po tych słowach, moja matka mówiła, że jak wyszłam z gabinetu, to wyglądałam, jakbym miała zaraz zdechnąć. Ale popatrzymy na to realistycznie - to dobrze, że nam dają te skierowania, nie? No bo mogą jak mój internista tylko popatrzeć na kogoś i powiedzieć "jest Pani zdrowa", ale uwierzyłabyś takiej diagnozie? Bo mnie w ogóle ona nie uspokoiła. Oczywiście chirurg tym bardziej mnie nie uspokoił, a moje skierowanie na kolono leży na szafie i NADAL SIĘ NIE UMÓWIŁAM, ale muszę to zrobić już w następnym tygodniu, bo i tak będę czekać szmat czasu. Oczywiście teraz sobie myślę, że może chirurg pomylił hemoroidy z rakiem odbytu. Jak bardzo to jest prawdopodobne :O? Chociaż obecnie, to widzę tylko lekarza, jak mi mówi diagnozę po kolonoskopii. Albo mówi "tego jelita to nawet nie ma co badać". Tak jak na gastro lekarz się wałęsał po badaniu pomyślałam "OHO, ZARAZ PRZYJDZIE MI POWIEDZIEĆ, ŻE ZA TYDZIEŃ UMRĘ". Też tak mam dzisiaj cały cholerny dzień :(.
  25. Zdaję sobie sprawę, że z moim postem pewnie sporo osób się nie zgodzi, może Ty uznasz to za jakieś coachingowe banały, ale piszę ze swojego doświadczenia. Byłam po dwóch stronach tej barykady, choć moje związki nie były takie długie – ale ja kogoś kochasz, to tak naprawdę to ma mniejsze znaczenie, ile trwały. I wcale nie sądzę, że lepiej być „rzucającym”. Moja rada to daj sobie czas na rozpacz, płacz, odreagowanie, cokolwiek przez jakiś okres, a później zajmij się sobą. Zajmij się swoją psychiką, podreperowaniem jej, wyleczeniem, a także tym, co lubisz robić, jeść. Nie próbuj zastanawiać się nad tym, ale DLACZEGO ona mnie nie kocha, JAK TO się stało. Tak naprawdę większości osób się wydaje, że jak będą znali powód, to będzie im prościej. Jednak to nie jest prawda, powód nic nie zmienia. To nie jest w ogóle ważne, czy rozstanie jest, dlatego że ktoś ma kogoś, czy dlatego że nas nie kocha, czy może wkurza go to, jak smarkamy w chusteczkę. Dobrze że nie zdecydowałeś się na udawanie i postawiłeś ultimatum. Brawo, masz jaja, nie żałuj tego. Nie stawiaj też jej na piedestale, nie zastanawiaj się, jakie ma wady, zalety, czy ona ponosi winę, czy Ty. To też nic nie zmienia w tej sytuacji. Za to widać już na podstawie Twoich postów, że ją cenisz bardziej niż siebie. To przede wszystkim należałoby zmienić. Ponadto, relacje z osobami zaburzonymi są często trudne, ale Ty akurat nie brzmisz tak, jakbyś przerzucał na kogoś w realu swoje problemy (oczywiście wnioskuję po Twoich wypowiedziach), więc też nie zadręczaj się tym, że nie jesteś wesołkiem, duszą towarzystwa czy masz nerwicę. Sama mam nerwicę i nie uważam się z tego powodu za człowieka drugiej kategorii. Każdego to można spotkać. Dopóki nie przerzucamy na kogoś swoje problemy, to jest ok. Radziłabym Ci też nie wpadać w taki myślowy marazm jak „samotność jest okropna”, „nie ma fajnych kobiet, wszystkie są złe” czy coś w tym guście. Prawda jest taka, że jedyna osoba, z jaką będziesz do końca życia, to Ty sam. Fajnie kogoś mieć, ale bycie samemu też jest naturalnym stanem. Jest mnóstwo fajnych, wolnych ludzi, wartościowych kobiet oraz mężczyzn. Czasami rozwody są i po 50, niczego nie można przewidzieć. Na pewno pocierpisz, ale w końcu będzie dobrze. Może ona zmieni zdanie, może Ty poznasz kogoś innego, może potrzebujesz czasu dla podreperowania psychiki samemu. Także wywal te złe emocje, tą rozpacz, ale nie marnuj czasu na zastanawianie się, co było, co będzie. Wiem, co mówię, bo kiedyś sama zmarnowałam mnóstwo czasu i teraz żałuję. To nie jest tak, że jutro się poczujesz super, ale nadejdzie dzień, w którym ona Ci będzie po prostu obojętna. Wizyta u psychologa to dobry krok. Powodzenia.
×