Skocz do zawartości
Nerwica.com

Osobowość chwiejna emocjonalnie (typ BORDERLINE)


atrucha

Rekomendowane odpowiedzi

Też tak mam tylko nie tyle się zapalam do czegoś, postanawiam coś, tylko rzeczywistość cała jakby się pyk! nagle zmienia i ja już JESTEM jakaś. pełna konkretnych celów, obaw, preferencji itd itd i później też w chwili orientuję się co ja robię, do czego ja dążę, co ja sobie myślałam i skąd mi się to wzięło? Jakbym się co chwila budziła z coraz to nowych snów.

Dziwne, mam coś podobnego.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

głos z nerwicowo-depresyjnego offu: podziwiam Waszą samoświadomość. Zwłaszcza czytając Ciebie chalkwhite mam wrażenie, że jesteś psychologiem rozpracowującym pewien przypadek - który jakby "przy okazji" jest niestety Twoim przypadkiem. Leczeni często bywają dużo wrażliwsi od leczących, i może "nieoczekiwana zmiana miejsc" by się od czasu do czasu przydała dla zdrowia i pożytku obu stron ;)

Szkoda że samoświadomość tak jednak niewiele daje przy wychodzeniu z psychicznego cierpienia - założę się, że wiele z Was więcej wie o borderline od wielu terapeutów (także i w sensie książkowym), ale większość tego, co wiecie, bardzo trudno da się kontrolować.

 

Zresztą ktoś tu pisał, że diagnoza jest rzeczą drugorzędną, a liczy się przede wszystkim stabilna praca nad sobą. A propos: próbowaliście może medytacji? Nawet położenie się i koncentracja na głębokim oddychaniu ma wielki potencjał wyciszania; i wcale nie potrzeba do tego żadnych kierowników z tytułem dra n.med. Mając to za punkt wyjścia można już całkiem nieźle nad sobą popracować. A czy z psychiatrą, księdzem czy może szamanem - rzecz do dyskusji...

 

pozdrowienia

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

pani psycholog z monaru postrzega pacjentów z zaburzeniami osobowości (z którymi pracowała) jako osoby, które nie widzą swojej winy, błędów w swoim zachowaniu i mają tendencję do zwalania wszystkiego na otoczenie.

to ogólna cecha osób z zaburzeniami osobowości, "książkowa" i mając wiedzę psychologiczną zgadzam się z takim podejściem. Chodzi o tzw egosyntoniczność, zgodność objawów z samym sobą, stwierdzenie tak mam taka jestem. A w zaburzeniach psychicznych innych np zab obsesyjno-kompulsywne czy lęk uogólniony objaw np lęk jest egodystoniczny, sprzeczny z ego, niechciany - niech mi przejdzie to straszne uczucie albo te myśli natrętne o niezamkniętym mieszkaniu.

Więc osoba z zab osobowości raczej uważa że to ze światem jest coś nie tak nie z nią, to świat jest zły ludzie winni, dla wielu osób diagnoza jest więc zaskoczeniem albo ulgą bo wreszcie zaczynają rozumieć o co chodzi..

 

chalkwhite - bo piszesz do rzeczy;] i brzmisz jak osoba już trochę przeterapeutyzowana, więc myślę że ;masz potencjał' żeby sobie poradzić :)

 

wymyślanie chorób czyli np zaburzenia dysociacyjne (konwersyjne - zamiana objawu fizycznego na psychiczny) mogą częściej występować ze względu na używany przez bpd mechanizm obronny dysocjacji czyli oddzielania się od samego siebie

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A ja mam pytanko odnośnie uczuć do terapeuty. Czy u was też terapeuta wywołuje skrajne emocje, że raz go lubicie a raz nienawidzicie i obwiniacie za wszelkie zło jakie was spotyka podczas terapii? Czy może ja mam złą terapeutkę, która jednak nie zna się na rzeczy tak do końca?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A ja mam pytanko odnośnie uczuć do terapeuty. Czy u was też terapeuta wywołuje skrajne emocje, że raz go lubicie a raz nienawidzicie i obwiniacie za wszelkie zło jakie was spotyka podczas terapii? Czy może ja mam złą terapeutkę, która jednak nie zna się na rzeczy tak do końca?

 

tak!!!!!!!!!!

 

-- 09 lut 2013, 01:15 --

 

Helvetti, ja ogólnie uwielbiam być chora na cokolwiek, bo wtedy wszyscy koło mnie skaczą :oops:

 

Mam tak samo, jestem tego świadoma, i strasznie się przejmuję tym że ktoś to zauważy. Ostatnio dużo o tym myślałam

 

taktaktak, ja też. moje posty są wielce konstruktywne.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A ja mam pytanko odnośnie uczuć do terapeuty. Czy u was też terapeuta wywołuje skrajne emocje, że raz go lubicie a raz nienawidzicie i obwiniacie za wszelkie zło jakie was spotyka podczas terapii? Czy może ja mam złą terapeutkę, która jednak nie zna się na rzeczy tak do końca?

 

Bo ja wiem? Bardziej mam problem z tym, że mam różne nastroje i czasem coś zarzucam na terapeutkę, znaczy przypisuję jej, że mnie np. będzie krytykować czy coś, bez sensu się z czegoś tłumacze i powstaje takie odczucie we mnie, że źle ją traktuję. Czasem też uważam jej wypowiedzi za mało przenikliwe (nie mam psychoanalizy tylko jakąś mieszaną terapię, bardziej w stronę poznawczo behawioralnej), ale kumam, że ona mnie "leczy" racjonalnym i obiektywnym punktem widzenia.

 

Mam oczywiście czasami wątpliwości czy zna się na rzeczy, bardziej jeszcze - czy potrafi mi pomóc. Ale to chyba naturalne, że się takie wątpliwości ma, no nie? ;)

 

Nie mam, że wpadam w takie skrajne "nienawidzę". Raczej lubię, uważam za mądrą osobę na poziomie i przez większość czasu uważam ją za dobrą profesjonalistkę. :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

legero Witam. Wcisnę się w temat uczucia do terapeutki. Moja długo była niemalże Bogiem,wzorem do naśladowania,ideałem,teraz widzę w niej "defekty"-w sensie -niestety,ma wady jak każdy człowiek,więc dużo straciła w tym jak ją postrzegam. Już nie jest moim ideałem,drażnią mnie jej niektóre wypowiedzi,zaczyna mnie drażnić jej osoba.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

ja moją szanuję, ogólnie lubię i podoba mi się jej sposób interpretacji ale gdy jej tak naprawde potrzebuje to jej nie ma. jest nie dostępna, na smsy nie odpisuje, wrecz pozniej przed sesja mam wrazenie, ze znow opieprz za smsa dostane, ktorego wyslac nie moge bo setting zabrania. Choc opieprzu jeszcze nie dostalam i pewnie nie dostane ale uczucie pozostaje. Meczy mnie to, ze ewidentnie mi pokazuje, ze ma mnei gleboko w dupie. Czy moze jednak rpzesadzam? Wasi terapeuci tez, macie wrazenie, ze maja was gleboko w dupie?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wasi terapeuci tez, macie wrazenie, ze maja was gleboko w dupie?

 

Naturalnie! :mrgreen:

 

To jest taki trochę koślawy układ i terapia powinna mieć swoje reguły i granice. Wiele zależy od strategii postępowania z pacjentami, ale i myślę osobowości danego terapeuty. Jeden zakreśli szeroko czy niewyraźne granice i będzie się czuł dobrze, inny by się w takich granicach wypalił. Myślę, że to jest dla nich samych ciężka kwestia. Poza tym z bordziorami trza szczególnie uważać w tym względzie, bo nierozsądne zakreślenie granic może być niekorzystne dla pacjenta i terapii, bo może chvuj bąbki strzelić. :lol:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

wracając do braku "ja", nienawidzę tego, że nie umiem określić, co czuję, czego chcę, czego potrzebuję. tego, że na zmianę albo chcę wszystko, albo niczego, że kompletnie sobie nie ufam w tym co myślę i czuję. w dodatku z moją skłonnością do intelektualizowania problemów wychodzi tak, że to, co mi się w danym momencie wydaję potrafię na tysiąc sposobów racjonalnie uzasadnić. i kwadrans później równie racjonalnie potrafię uzasadniać rzecz zupełnie przeciwną będąc pewna, że przecież myślę tak od zawsze.

 

do tego mam skłonność do radykalizacji i jednocześnie ulegania wpływowi innych osób. przez to czasem panicznie boję się rozmów, w tym momencie boję się mocno zaangażować w terapię, bo wydaje mi się, że pod jej wpływem będę musiała zakwestionować to, wokół czego dotąd konstruowałam swoje ja. trochę dlatego, że mam wrażenie, że moja terapeutka jest osobą, która potępia styl życia i poglądy, jakie sobą prezentuję (chociaż nie wiem, czy rzeczywiście tak jest, to może być reakcja ucieczkowa na to, że każe mi się nad tym zastanawiać).

oczywiście wpadam w błędne koło natychmiast, bo wniosek z obserwacji swoich reakcji mam jeden - nie mam "siebie", swoich poglądów i chęci, a to, co wydaje mi się, że mam jest wypadkową okoliczności, czy to wpływających wzmacniająco na niektóre poglądy, czy w wyniku stawania w kontrze do innych ("jestem zła na rodziców, więc będę prowadzić życie, którego oni nie akceptują").

 

nie wiem teraz, komu mogę ufać i kto chce dla mnie dobrze, czy to, że mój partner i moja terapeutka negują wszystko, co do nich mówię o sobie to próba podporządkowania mnie sobie, żebym bardziej odpowiadała ich wyobrażeniom, czy po prostu dzięki byciu na zewnątrz rzeczywiście widzą lepiej co i jak jest ze mną. i tak się miotam między stuprocentową wiarą w ich słowa ("rzeczywiście, jest tak, jak mówisz, nie pomyślałabym o tym, ale otwierasz mi oczy"), a totalnym negowaniem i awanturami pt. "nie mów mi co mam myśleć".

 

no to się rozpisałam na początek :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

dragboi wiem o czym piszesz.

 

Ja jestem teraz na etapie całkowitego rozpadu. Zawsze [kiedy układało mi się w życiu] byłam przekonana, że wiem kim jestem, czego chcę od życia, jakie są moje wartości, pewność siebie, poglądy. Teraz [pod wpływem terapii] nie wiem absolutnie NIC. Oczywiście taki mam teraz nastrój. Jutro być może stwierdzę, że wszytko jest OK, że nie mam się o co martwić. Znowu nabiorę pewności i poglądów. I tak w koło. Ile tak można? Nie wiem czy gdzieś na końcu jestem ostatecznie JA? Czy może to wszystko "pozlepiałam" z różnych ludzi, doświadczeń, marzeń. Świetnie potrafię "wymyślić" siebie. Gorzej kiedy przychodzi moment kiedy to wszystko co wymyśliłam [zapisałam na setkach stron} traci ważność. Kiedy moje "JA" znika. A kiedy spłoną wszystkie kartki, upadną wszystkie mury bezpieczeństwa, przekonania to kto ze mnie zostanie?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

legaro a rozmawialas o tych esemesach i jak sie z tym czujesz?

tak rozmawialam a czuje sie z tym fatalnie, bo wiem, ze wyslanie ich nic nie da, ze ona zakresliwa wyrazne granice, ktorych nie przesunie chocbym miala napisac, ze wlasnie stoje na wiadukcie i czekam na pociag jakiestam relacji. wyslanie smsa to impuls nad ktorym nie potrafie zapanowac, jakbym chwytala sie jakiejs nadziei czy ch..j wie czego.

 

wracając do braku "ja", nienawidzę tego, że nie umiem określić, co czuję, czego chcę, czego potrzebuję. tego, że na zmianę albo chcę wszystko, albo niczego, że kompletnie sobie nie ufam w tym co myślę i czuję. w dodatku z moją skłonnością do intelektualizowania problemów wychodzi tak, że to, co mi się w danym momencie wydaję potrafię na tysiąc sposobów racjonalnie uzasadnić. i kwadrans później równie racjonalnie potrafię uzasadniać rzecz zupełnie przeciwną będąc pewna, że przecież myślę tak od zawsze.

 

trafilas w samo sendo "mnie". jak w zyciu codziennym mam to głęboko w dupie w gruncie rzeczy, to na terapii strasznie mnie to męczy.

 

 

nie wiem teraz, komu mogę ufać i kto chce dla mnie dobrze, czy to, że mój partner i moja terapeutka negują wszystko, co do nich mówię o sobie to próba podporządkowania mnie sobie, żebym bardziej odpowiadała ich wyobrażeniom, czy po prostu dzięki byciu na zewnątrz rzeczywiście widzą lepiej co i jak jest ze mną. i tak się miotam między stuprocentową wiarą w ich słowa ("rzeczywiście, jest tak, jak mówisz, nie pomyślałabym o tym, ale otwierasz mi oczy"), a totalnym negowaniem i awanturami pt. "nie mów mi co mam myśleć".

jak twoj partner moze nie byc obiektywny to terapuetka juz powinna. mysle, ze oboje chca dla ciebie dobrze ale terapeutka chyba bardizej profesjonalnie moze pomoc. ja probuje dla dobra siebie odpuscic i sie nie klocic a przemyslec to co uslysze i od jednego i od drugiego. z roznym skutkiem ale po przemysleniu, terapeutka moja czesto ma racje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli mam jakąkolwiek mentalność, mam ochotę wyrzygać ją na środek stołu, przy którym siedzę, wziąć kluczyki od samochodu i spier7dolić gdzieś w siną dal.

Ukarać wszystkich za to co było, jest i nastąpi i zniknąć w wielkim świecie, albo małej salce, obojętnie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

jako że ludzie z mojego otoczenia (ci, którzy mnie lepiej znają) mówią, że właśnie po mnie widać. dlatego zaczęłam drążyć temat i okazało się, że pani psycholog z monaru postrzega pacjentów z zaburzeniami osobowości (z którymi pracowała) jako osoby, które nie widzą swojej winy, błędów w swoim zachowaniu i mają tendencję do zwalania wszystkiego na otoczenie. jak dla mnie to jest średnio trafne, bo przecież osobowość CHWIEJNA emocjonalnie nie ma stałego spojrzenia na cokolwiek. czasem faktycznie wszyscy są wszystkiemu winni, a czasem są chodzącymi aniołami, przynajmniej dla mnie (i mówiąc w wielkim skrócie). poza tym wydaje mi się, że jak ktoś nie jest bardzo głęboko zaburzony i zachowuje dystans względem osoby, z którą rozmawia, to ciężko, żeby nagle zaczął się na nią wydzierać albo oskarżać o coś albo szantażować samobójstwem. poza tym:

 

Zawsze można być acting-ing'iem, który z kolei całą winę wrzuca do wewnątrz i najchętniej obarczyłby się odpowiedzialnością i za to, że pan Mung w Korei potknął się na chodniku i wybił sobie zęby. Ja nie dość, że jestem takim typem, to racjonalizuję okrutnie i jak ktoś mi coś zrobi czy wkurzy, to muszę sobie we łbie tłumaczyć, zamiast przeżywać emocje, że przecież ten człowiek to osobna istota i nie może mieć na mnie wpływu, a moje uczucia to moje uczucia i bez względu na to, co zrobił i czy zrobił w ogóle, czy to moje widzimisię, muszę je skontrolować usilnie i najlepiej nie wypuszczać na zewnątrz, jakkolwiek bezsensu to brzmi.

 

Nie wiem, czy jestem borderem, czy nie, aktualnie etykiety wiszą mi i powiewają, tak czy siak są rzeczy, które irytują mnie diabelsko. Chociażby, że wszyscy mają mnie za taką rozważną, inteligentną, bo i jestem inteligentna, tylko... powiedzmy "Mądra ale głupia". A objawia się to moimi odpałami od czasu do czasu, gdy nagle mój mózg jakby się wyłącza i robię rzeczy, na które mało kto by się odważył, wstydu godne, czasem niebezpieczne i świadczące wyłącznie o tym, że obyczaje mam najprawdopodobniej w czterech literach... Mądra i rozważna staje się nagle "zdolną do wszystkiego", "stukniętą", żeby nie powiedzieć "napaloną" i "nie znającą wstydu", przez co ci, którzy mieli jakąś tam bardziej ogarniętą wizję mnie, nagle uciekają w popłochu i nie chcą znać. Z drugiej strony, niektórych to przyciąga i fascynuje. Mi natomiast może granice fizyczne czasem się zacierają, moralność też, ale poczucie wstydu, kac moralny...W tym także jestem mistrzem. Wspomnienia mogą mnie dręczyć do upadłego. Dobrze, że chociaż na opinię innych mam najczęściej wyrąbane, bo w tak małym mieście, gdzie plotki rozchodzą się tempem ekspresowym, musiałabym nieźle to przeżywać. Co do mojej osobowości- mam wrażenie, że jakaś prawdziwa JA jest ukryta pod głęboką warstwą zaschniętego błota, jednak najprawdopodobniej w ogóle nie istnieje i jest kwestią chwili teraźniejszej- 'co się nawinie'. Raz chcę być wszystkim i wszystkimi, innym niczym, najgorszym śmieciem. Jestem sobie katem i najwyższą boginią na piedestale, że tak to patetycznie określę. Waham się pomiędzy byciem zbudowaną z wartości, norm innych, a tym samym bezpieczną i tolerowaną, czy być w dużej mierze tym, czego otoczenie najbardziej nie toleruje, jednak idę zazwyczaj w tą drugą stronę, choć konflikt pozostaje. Nie znam swoich poglądów, swojej orientacji, do uczuć jakbym dostępu nie miała, bo są przykryte paletą lęku albo podniety. Jednocześnie potrafię lubić coś i nienawidzić, tolerować i nie tolerować...Małe "rozwolnienie" jaźni.

Także irytuje mnie moja postawa wobec ludzi. Albo oddałabym się im całkowicie w każdym sensie, poświęciła, zrobiła wszystko, byleby tylko byli ze mną, albo uciekam od nich jak najdalej, w sumie wskutek irytacji i zażenowania za to pierwsze.

Ni ma lekko...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

mi WSZYSCY, ludzie na terapii, w domu, nawet terapeuci mówią, że wyglądam na osobę bardzo wyciszoną, spokojną, poukładaną i zrównoważoną.

gdy na grupie czytałam życiorys to NIKOMU w głowie się nie mieściło, że to może być prawda, że robiłam takie rzeczy w życiu, że balansowałam na granicy życia i śmierci, że stopień destrukcji był u mnie tak wysoki.

na koniec terapii podsumowano mnie tak, że jestem cicha woda, że zachowuję się jakbym były we mnie dwie różne osoby.

to jest najgorsze co mogłam usłyszeć.

mi o wiele bliższa jest ta moja "chora", nieobliczalna natura, czuję, że to jestem prawdziwa ja.

nienawidzę, gdy ludzie postrzegają mnie jako grzeczną i spokojną, podczas, gdy wewnątrz czuję taki rozpierdol.

nienawidzę tego, ze inni tego nie widzą. nienawidzę tego, że ja tego przed nimi nie uzewnętrzniam.

ja mam diagnozę bpd, od kilku lat, ale wydaje mi się, że dano mi ją na podstawie moich relacji z życia (opowieści na temat wahań nastroju, autodestrukcji, zachowań impulsywnych), a nie na podstawie obserwacji mojej osoby.

bo ja z wierzchu bardzo dobrze funkcjonuję społecznie.

więc pewnie nic mi nie jest.

 

ja się czuję bardzo źle, to jest moje subiektywne odczucie, wydaje mi się, ze cierpię okrutne męki.

nikt w to nie wierzy.

 

-- 10 lut 2013, 13:36 --

 

Co do mojej osobowości- mam wrażenie, że jakaś prawdziwa JA jest ukryta pod głęboką warstwą zaschniętego błota, jednak najprawdopodobniej w ogóle nie istnieje i jest kwestią chwili teraźniejszej- 'co się nawinie'. Raz chcę być wszystkim i wszystkimi, innym niczym, najgorszym śmieciem. Jestem sobie katem i najwyższą boginią na piedestale, że tak to patetycznie określę. Waham się pomiędzy byciem zbudowaną z wartości, norm innych, a tym samym bezpieczną i tolerowaną, czy być w dużej mierze tym, czego otoczenie najbardziej nie toleruje, jednak idę zazwyczaj w tą drugą stronę, choć konflikt pozostaje. Nie znam swoich poglądów, swojej orientacji, do uczuć jakbym dostępu nie miała, bo są przykryte paletą lęku albo podniety. Jednocześnie potrafię lubić coś i nienawidzić, tolerować i nie tolerować...Małe "rozwolnienie" jaźni.

nic dodać, nic ująć

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witajcie,

to mój pierwszy post na forum, przepraszam, że tak znienacka wpadam do dyskusji ale chciałabym, aby ktoś ocenił, czy moje zachowanie może wskazywać na osobowość typu borderline, i w ogóle czy wg was moja osobowość jest w jakiś sposób zaburzona.. Wiem, że poradzicie pewnie wizytę u specjalisty, i pewnie na taką wizytę prędzej czy później się udam, ale chciałabym najpierw poznać Wasze zdanie.

Zacznę od tego co najbardziej mnie boli w tym wszystkim, a mianowicie doszłam do wniosku, że nie potrafię stworzyć związku z facetem. Zachowuję się tak, że to po prostu wydaje mi się nierealne :( Nikt ze mną nie wytrzyma, ani ja nie dam rady. Mam 22 lata i byłam wprawdzie w kilku związkach a właściwie to one się dopiero zaczynały, bo żaden nie trwał dłużej niż 2-3 miesiące. Na początku poznawania jest ok, a już po kilku dniach bycia razem zaczynam odstawiać cyrki, wymyślać preteksty do wszczęcia kłótni, szukam powodów do pretensji, do głupich zaczepek. Co chwilę poddaję w wątpliwość, czy ja i facet do siebie pasujemy, oczywiście komunikuje swoje wątpliwości i wyszukuje coraz to 'lepsze' argumenty. Są chwile, że chcę aby ten związek trwał, ale to rzadko, bo jak jest ten krótki czas spokoju i cieszenia się związkiem, to zaczynam mi czegoś brakować, po prostu nie ma emocji i muszę to komplikować, inaczej nie umiem. Na przykład teraz toczę cały czas ze sobą walkę, jakiś czas temu poznałam fajnego faceta, spotykamy się, a dziś sama nie wiem czego chce, naprawdę w ciągu dzisiejszego dnia kilka razy miałam zmienne emocje, wiele razy chciałam do niego zadzwonić, powiedzieć, że mi na nim zależy a kilkanaście razy miałam myśli, że on to może być tylko moim kolegą, że na pewno byłabym z nim nieszczęśliwa i jak najszybciej muszę uciąć z nim kontakt, czułam, że nie chcę z nim być. I to uczucie zmienia się w ciągu minuty, dosłownie. :( Najgorsze jest to, że nie wierzę, że może być inaczej..

Poza tym jestem uważana za osobę ciekawą i sympatyczną ale z trudnym charakterem, nie umiem iść na kompromis, jestem chimeryczna, na ogół spokojna, ale czasem mała rzecz potrafi mnie zdenerwować tak, że wpadam a jakąś teatralną dla mnie furię, bo potem jest mi wstyd i nie wierzę, że mogłam tak się beznadziejnie zachować. Jeśli to istotne to jakieś 8-9 lat temu miałam nerwicę natręctw, która stopniowo wyciszała się a od 18 roku życia praktycznie jej nie mam. Wstyd mi pisać o tym, ale gdy miałam właśnie te 11-14lat to słyszałam jakieś głosy przed snem i wydawało mi się, że szatan do mnie mówi, dosyć długo to trwało, ale chyba nie ma to związku z osobowością borderline. Nie wiem co jeszcze może być istotne, może to, że mam zaburzenia odżywiania. No i czasem jak tak siedzę to wydaje mi się, że ja to nie ja i w ogóle mój umysł i moje myśli to wszystko działanie innej osoby... Na razie to chyba tyle.

Przepraszam za chaotyczność wypowiedzi..

 

Pozdrawiam,

Ola

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Olu, te konflikty myślowe są bardzo podobne do tego, co dzieje się w mojej głowie. Słynna niepewność uczuć, odczucia zmieniające się jak na karuzeli, walka przeciwstawnych ze sobą emocji spowodowana tym, że jesteśmy w stanie dzielić to, co się dzieje wewnątrz tylko na czarne i białe... Myślę, że przydałby się terapia, aby to trochę wyciszyć, acz jej skuteczności nie polecę, bo sama jestem jeszcze przed... Co do tego, czy masz osobowość zaburzoną- spróbuj znaleźć w naszym społeczeństwie kogoś, kto ma idealną... Nie trzymałabym się tak kurczowo jakiejś idei normalności, ważne, żeby tobie ze sobą jakoś się żyło.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję za wiadomość. Właśnie dziś myślałam o tym wszystkim i zastanawiałam się, czy to, że wsadziłabym siebie do grupy osób z jakimiś zaburzeniami nie byłoby wymówką, przykrywką dla paskudnego charakteru. W nawiązaniu do ostatniego zdania Twojej wypowiedzi...JAKOŚ żyję, w domu, w pracy jeszcze jakoś funkcjonuję, chociaż moja chimeryczność jest na pewno bardzo odczuwalna :( Natomiast jeśli chodzi o związki, relacje damsko-męskie to kompletnie sobie nie radzę, nie potrafię zbudować niczego stałego, ba, nawet jestem pewna, że nie potrafiłabym dotrzymać wierności swojemu mężczyźnie w dłuższym związku. Zdaję sobie sprawę jak to brzmi, nie chodzi o moje nadzwyczajne potrzeby seksualne, chodzi o potrzebę ciągłej emocji, chodzi o to, że adoracja jednego mężczyzny mi nie wystarcza. Ledwo co zaczynam się spotykać z jednym facetem a już rozglądam się za kolejnym. To jakiś koszmar :( I choć zabrzmi to mało wiarygodnie w kontekście tego co przed chwila napisałam..to chcę normalnego i stałego związku.

Może powinnam się przyzwyczaić do myśli, że powinnam być sama... Ech, nawet nie mam kogo prosić o pomoc, mieszkam w małym mieście i nie sądzę nawet, aby mógł mi ktoś pomóc. Zresztą, nie sądzę, aby ktoś mnie zrozumiał. Chyba że osoby takie jak WY, które borykają się z podobnymi problemami.

 

Pozdrawiam!

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Przerwę tę wspaniałomyślną konwersację drobną częścią tego, co mnie trawi.

 

Cała drżę.

Od jakiegoś czasu K dziwnie się zachowuje, tyle w nim agresji, złości, niemocy, tyle obcości.

Udało mi się dziś z nim porozmawiać, czuje się źle.

I nie wie, dlaczego, ale ja wiem.

To ja jestem zatruta.

To ja sprawiam, że nie potrafi normalnie funkcjonować, szuka ucieczki, zamyka się na wszystko i na wszystko odpowiada agresją.

A ja jeszcze, będąc powodem jego cierpienia, śmiem się jego czepiać, robić mu wyrzuty, obrażać się, płakać, gmatwać, odrzucać.

Nienawidzę tego, czym jestem. Nie tego, czym się staję, lub stałam.

Tego, czym byłam, jestem i na zawsze zostanę - tego nienawidzę.

Śmierdzę zgnilizną, cierpki odór ścierwa, jakim jestem nie pozwala mi oddychać, i co gorsza, nie pozwala oddychać K, którego kocham tak, jak tylko umiem, chociaż nie wiem, czy pusta skorupa wypełniona gnijącą osobowością potrafi wykrzesać z siebie tak wielkie uczucie, jakim jest miłość. Może to tylko mara i oszukuję siebie i jego i wszystkich innych?

Nie chcę istnieć, patrzeć w lustro. Nie chcę ranić. A ranię i niszczę.

Jeżeli jakikolwiek Bóg by istniał, nie zezwoliłby na istnienie i krzywdę tak wielką, jaką ja jestem.

Co się ze mnie wylęgło?

Nie zduszone w zarodku rośnie i niszczy, śmierdzące ścierwo owleczone ludzką powłoką.

Tak mi przykro, tak strasznie mi przykro.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

chojrakowa - może z powiedz mu jak się czujesz?

jamnik - postawili ci diagnozę czyli muszą (nawet jeśli nie umieją się wczuć) wiedzieć że cierpisz. A tak w ogóle jacy oni?

olawl - to moze byc zab osobowosci bpd i wlasnie slyszenie glosów ma z tym związek. mysle ze potrzebujesz pomocy, niezaleznie od diagnozy. piszesz tutaj, znaczy że cierpisz, nie ma znaczenia ze 'jakoś ciągniesz', wazne zebys otrzymala pomoc i dala sobie szanse na zmiane na lepsze.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

chojrakowa, to, że obwiniasz za wszystko samą siebie - a nie powinnaś - świadczy też niejako o nim. Wina nigdy nie leży po jednej stronie.

 

To słyszenie głosów, halucynacje wzrokowe etc w jakimś nerwicowym stopniu mają związek z borderline? O, świetnie... :-|

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×