Skocz do zawartości
Nerwica.com

jamnik

Użytkownik
  • Postów

    100
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez jamnik

  1. SAMOŚWIADOMOŚĆ to jest coś, czego nienawidzę. z terapii na terapię mam jej coraz więcej i to jest dla mnie ogromny ciężar. coraz dobitniej uświadamiam sobie jak mało jest warte moje życie, jak niewiele zrobiłam, jak mało znaczę. ludzie mi mówią: zostaw przeszłość za sobą. co za gówniany tekst: przeszłość uświadamia mi, że skoro było źle to będzie źle nadal, bo skoro do tej pory nie zmieniłam swojego życia to dalej tego nie zrobię. nie umiem tego, potrzebuję kogoś, kto by mnie nauczył. nie wiem w którym kierunku iść, mam problemy z określeniem własnej tożsamości. jedyne w czym jestem naprawdę dobra to unicestwianie się. dorosłe odpowiedzialne życie jest trudne. nie zaakceptuję sama swojego życia, bo jeśli nie będzie idealnie to będzie źle. nie umiem sama zwalczyć takiego myślenia, posługuję się wieloma irracjonalnymi schematami, o których wiem, ale nie wiem jak je zmienić. biernie się im przyglądam. wolałabym o nich nie wiedzieć, wolałabym nie być samoświadoma. być może to jakieś apogeum, tzn. apogeum już chyba przetrwałam. mam 27 lat, może to się ustabilizuje z wiekiem. od pewnego czasu staczałam się coraz niżej i niżej, aż do pewnego momentu kryzysowego, po którym zaczęłam się ogarniać. poszłam na terapię odwykową, przyznałam, że mam z tym problem (dalej często ciężko mi w to uwierzyć i ciężko zaakceptować). nie wykazuję autoagrsywnych zachowań. więc chyba jest dobrze? nie wiem, dawniej szarpały mną emocje, ja się szarpałam z nimi, ale wypluwałam to z siebie na bieżąco. potrafiłam sobie ulżyć. mówili mi: picie ci szkodzi, okaleczasz się, nie kontrolujesz swoich zachowań. chyba chciano mi nawet wmówić, że moje problemy są spowodowane tylko i wyłącznie piciem. miałam przestać pić i miało być pięknie. i nie jest pięknie. od terpii jestem zdołowana, przygnębiona, zrezygnowana. lekarz mówi: to normalne, wcześniej pomagał pani alkohol, teraz nie wiem pani jak poradzić sobie z emocjami. czyli piję - źle, nie piję źle. zalecono mi sport. posłuchałam rady. zdrowe, trzeźwe życie dla mnie jest nudne, nijakie, zupełnie mi nie pasuje. nie umiem się w tym odnaleźć. być może to jest tak, że ja wychodzę z tego (ponoć te zaburzenia zanikają z wiekiem). być może z tego wychodzę i źle się czuję, bo nie chcę tego zaakceptować. bo to oznacza, że muszę zacząć brać odpowiedzialności za swoje życie. mi się wydaje, że jest źle. że należą mi się leki ciężkiego kalibru. nikt mi nie wierzy, że się źle czuję. więc czy ja się czuję dobrze tylko mi się wydaje, że źle? nic nie wiem. mogę ja nie mam zaburzeń? może olać temat, zapomnieć? rzucić lekarza, terapię w cholerę? przecież nic mi nie jest, bo nie piję, nie przedawkowuję, nie tnę się. nic spektakularnego, zwykły smutek. tak naprawdę to nie wrócę do starych nawyków, bo chłopak. oraz, bo chcę udowodnić całemu światu, że nie muszę pić, żeby czuć się źle. muszę całkiem się stoczyć, żeby się podnieść. tylko teraz ciężko mi się stoczyć, gdy nie piję. ciężko mi się więc podnieść. ale gówno. ale żal. brzydzę się sobą.
  2. wielbłądzica, ta, po wysłuchaniu tej piosenki moje życie już nigdy nie będzie takie samo
  3. bardzo przepraszam, że się nie odzywam. jestem w psychicznej dupie, psychiatra mówi, że mam mam te zaburzenia osobowości i uzależnienie mieszane, ale że teraz mam depresję umiarkowaną też, ale ja nie chcę przyjmować antydepresantów, bo nigdy mi nie pomagały, poprosiłam o stabilizator, zobaczymy. całkowicie zdaję sobie sprawę, że nie jest tak źle, jak mi się wydaje, nie mam w to żadnych wątpliwości. nie leżę całymi dniami pogrążona w agonii, zaniedbując potrzeby fizjologiczne. czasem myślę, że gdybym nie konfrontowała się z prawdziwym życiem, to byłoby lepiej. ja mam napady rozpaczy. codziennie, jeden do kilku napadów. wtedy jest dno, ostateczność. nie potrafię się zabić, nie mogę pić, nie umiem się pociąć, nie umiem sobie ulżyć jak dawniej. mam związane ręce, podczas czy czerń zalewa całe ciało. żadnej nadziei, brak celu, sensu. myślę wtedy tylko: błagam, zabijcie mnie. tylko wtedy się modle, nie wiem do kogo, żeby mnie szlag trafił, żeby to się skończyło. to wszystko nie jest wygodne, twarz opuchnięta, ciągle zapłakana, głowa pęka od tego. a potem spokój, po pół godzinie, godzinie, piętnastu minutach, wszystko wraca do normy, zastanawiam się - co to było ten atak? i przerażona jestem, że to wróci. no bo wraca, codziennie. w kółko i w kółko. są miesiące lepsze, są gorsze, teraz jest ten gorszy. świadomość, że tak będzie już zawsze jest paraliżująca. jak ktoś może mieć pretensje, że chcę umrzeć? jakim prawem mam za to przepraszać? człowiek w takiej chwili łapie się wszystkiego. ja rozgrzeszam swoje uzależnienie albo okaleczanie się albo przedawkowywanie leków. wydaje mi się, że to normalne, że człowiek w rozpaczy jest gotów zrobić wszystko, żeby sobie ulżyć choć na chwilę. wtedy jak mi się skasował cały post, chciałam pisać o czymś innym, ale trochę już nie pamiętam. mam zapisane w zeszycie, napiszę jeszcze. myślałam ostatnio o bliskim znajomym ze skłonnościami samobójczymi, że razem łatwiej byłoby się zabić, jakoś zmotywować. czy to nie jest bardzo smutno co piszę? jak mona tak żyć? lukk79, tak jak tobie zmienia się podejście do życia z tygodnia na tydzień, tak mi zmienia się co pięć minut, co godzinę. czuję jakby miała rozdwojenie jaźni. nie da się tego połączyć w całość. nie wiem, czy w tym momencie chciałabym umrzeć. dostałam od chłopaka tabletkę uspokajającą, której nie mogę brać, ze względu na uzależnienie. ale on chciał mieć spokój, ma dość tego jak się czuję. także czuję się teraz nijak. wszystko dałabym za to, żeby czuć się tak ciągle. co to jest za życie, kiedy człowiek nie chce myśleć ani czuć. vifi, podoba mi się co napisałeś. tak jak mówisz, osoba zdrowa nie jest w stanie postawić się w sytuacji osoby chorej. ja sama nie umiem się czasem postawić w takiej sytuacji, gdy dobrze się czuję, dla tego czasem wydaje mi się, że świat i życie to jest moje urojenie, to wszystko mi się wydaje, bo to niemożliwe, żeby tak wszystko polaryzować, składam się z rozsypanych puzli, albo z rozlanej masy albo w ogóle mnie nie ma, może to sen? gdy idę do lekarza i akurat mam względnie dobry humor, muszę przekonywać go, żeby uwierzył mi, że cierpię. nie widać tego, bo się uśmiecham. w pracy się uśmiecham. czasem szczerze, a czasem, pięć minut później, uśmiecham się, a wewnątrz jest znów ta czerń. to są chyba te uroki osobowości chwiejnej emocjonalnie. że czasem czuję się wyśmienicie. nie mam klasycznej depresji = ludzie bagatelizują mój stan. albo to ja wyolbrzymiam problemy i kropka. czasem, gdy mam te "ataki" jest w stanie uspokoić się, gdy zaczynam myśleć o śmierci albo okaleczaniu się, to naprawdę czasem działa. mówi się, że nie można rozpamiętywać przeszłości, bo ona już była i nie mamy na to wpływu. gówno prawda. przecież ja się nie zmienię. jeśli przeszłość wyglądała tak jak wyglądała to tak samo wyglądać będzie przyszłość, jeśli nie pozbędę się robaka ze swojej głowy, a na to się nie zanosi, bo leczę się 8 lat i nic nie drgnęło poza bolesną samoświadomością. po co to wszystko? -- 20 lip 2013, 14:35 -- to takie smutne, że chciałabym się nauczyć zabić. gdy pisałam o tym parę tygodni temu to byłam dość spokojna i jakby przygotowana trochę na śmierć, dziś jestem tym przerażona, mimo że to teraz chyba czuję się psychicznie gorzej. dziwne. -- 20 lip 2013, 14:42 -- ej, ja tą tabletkę dostałam od chłopaka, bo nie mogłam się pogodzić z tym, że nie udała się nam weekendowa wycieczka. uznałam to za koniec świata i chciałam umierać. moje życie stało się bezwartościowe i bezsensowne, bo nie korzystam z ładnej pogody. tym razem miałam "powód" do rozpaczy. może zawsze mam powód, tylko to są takie drobne pierdy, że ciężko je dostrzec. niezły żal, hę?
  4. Napisałam bardzo długi post i on się skasował i nie wysłał i jestem bardzo niepocieszona z tego powodu, ale wypłodze tą treść raz jeszcze, tylko nie w tej chili, bo nie mam czasu. zmienny, poczytam linka, nigdy nie czułam się szczęśliwa lukk79, leczę się od 7 lat z przerwami. 2 lata terapii indywidualnej, terapia na oddziale dziennym, terapia odwykowa też na dziennym i tona leków, które mi nie pomagały. No to ja napiszę później to co mi się skasowało.
  5. ira powie mi jak żyć, mówisz? serio myślisz ze jest sens tak sie męczyć dla paru chwil przyjemności? ja nie istnieje, mojego zycia nie ma. zyje bo rodzina i facet chca zebym zyla, przy zyciu trzyma mnie tez praca, bo odrywa mnie troche od własnych mysli. zyje sobie z powodow zewnetrznych, ktore nie daja mi umrzec. ja sama jestem smierc, o czym przekonuje sie zawsze gdy tylko choc na chwile zostaje sama ze soba. tam nic nie ma poza lekiem smutkiem i beznadzieja. ja nic nie chce. (chociaż chce, chce wiele, chce idealu, ktorego nigdy nie osiagne ale to juz inna kwestia) chce tylko spokoju w głowie. co to za zycie gdy nie jestem w stanie e wytrzymac krotkiej chwili ze soba. zawsze musi byc jakis wypełniacz : ludzie albo praca. a gdy jestem sama robię wszystko byle od siebie uciec i byle tylko nie czuc i sie znieczulic. ja nie chcialam sie uzalezniac. po prostu nie potrafie przezyc na trzeźwo ze soba, nienawidzę swiadomosci ze to jestem ta ja, nie chce tego czuc. odkad jesten trzeźwa to jest tylko gorzej. swiadomosc tego, ze zyje z ta osoba (soba) i nie moge sie od niej uwolnic jest nie do wytrzymania. -- 23 cze 2013, 03:05 -- nawet nie wiem, czy rzeczywiście to co pisze to sa moje mysle. wydaje sie, ze nie ma mnie. niby ja to jest zlepek jakichs obrazow mnie widziamych oczami innych. to co pisze, ja nie wiem czy to jest moja opinia, a moze gdzies to. zaslyszalam i powtarzam. chyba nie istnieje tylko czemu tyle czuje skoro mnie nie ma, nie mam pojecia
  6. ja nie mam wrogow. czy mam szczesliwe zycie? mam pelna rodzinę, prace, partnera, wszystko jest ok tylko mam w mozgu jakiegos robaka ktory nie daje mi normalnieyslec i zyc. nie pomogly mi leki ani terapo, ciezko wiec wykrzrsac w sobie nadzieję. ze bedzie lepeij. jestem bardzo wrazliwa wiec ciezko mi sie zaboc mimo ze uwazam ze bardzp cierpie, choc woem ze to cierpienie to moj wymysl, inni go nie widza. nie sadzilam ze spotkam sie z taka akceptacja z waszej strony. -- 22 cze 2013, 20:49 -- przepraszam za literówki, pisze z telefpnu i mi nie wuchodzi
  7. no heloł ej, naprawdę wkurza mnie to, że trzeba się tak kurczowo trzymać życia, że to jest najwyższy cel, ja nie mogę, co za głupota! ludzie chorują na raki i inne okropne choróbstwa, czasem ładują pieniądz w leczenie tylko i wyłącznie po to, żeby przedłużyć swoją agonię, za wszelką ceną żyć jak największą ilość lat. pytam: o co chodzi? po co to wszystko? jaka to jest różnica czy ja będę żyć 30 lat czy 70? przecież to jest pikuś, wszyscy idziemy do piachu, naprawdę to ma znaczenie czy za młodu czy gdy będziemy starzy? bez sensu, zupełnie, ja tego nie rozumiem tak jak posiadania dzieci, przecież to jest zbędny balast! życie, jeśli mnie wkurza i nie daję sobie rady, sprawia mi ogromne cierpienie, po co mi ono? ok, jeśli wszystko chula i jestem szczęśliwy. wtedy w sumie można doświadczyć przyjemności, np. zjeść loda i się cieszyć albo pojechać gdzieś i zachwycić się widokiem. ale jeśli tych przyjemności nie ma wiele, a odczuwa się głównie ból, to po jaki czort to kontynuować, no niech mi któś choć jeden argument poda! przedwczesne zakończenie życia powinno być społecznie akceptowalne. chciałabym, żeby to było tak, że mówię: dobra, to ja będę kończyć, w sumie mi już wystarczy i to jest ok, a wszyscy wokół mówią: no dobra, kończ, spoko, my jeszcze poczekamy trochę, bo w sumie jest całkiem miło. bardzo chciałabym się tej idiotycznej skłonności ,tego przywiązania do życia, oduczyć, a nie umiem. chciałabym pójść na jakąś terapię, na której mogłabym się tego oduczyć. -- 22 cze 2013, 13:08 -- tak się boję, jejku, co robić? jak się zabiję to nie będę się już bać. -- 22 cze 2013, 13:15 -- nie no, myśl o tym, że ktoś znajduje moje martwe ciało jest nie do zaakceptowania. czemu się tym przejmuję, przecież już mnie nie będzie wtedy, powinnam to olać.
  8. mi WSZYSCY, ludzie na terapii, w domu, nawet terapeuci mówią, że wyglądam na osobę bardzo wyciszoną, spokojną, poukładaną i zrównoważoną. gdy na grupie czytałam życiorys to NIKOMU w głowie się nie mieściło, że to może być prawda, że robiłam takie rzeczy w życiu, że balansowałam na granicy życia i śmierci, że stopień destrukcji był u mnie tak wysoki. na koniec terapii podsumowano mnie tak, że jestem cicha woda, że zachowuję się jakbym były we mnie dwie różne osoby. to jest najgorsze co mogłam usłyszeć. mi o wiele bliższa jest ta moja "chora", nieobliczalna natura, czuję, że to jestem prawdziwa ja. nienawidzę, gdy ludzie postrzegają mnie jako grzeczną i spokojną, podczas, gdy wewnątrz czuję taki rozpierdol. nienawidzę tego, ze inni tego nie widzą. nienawidzę tego, że ja tego przed nimi nie uzewnętrzniam. ja mam diagnozę bpd, od kilku lat, ale wydaje mi się, że dano mi ją na podstawie moich relacji z życia (opowieści na temat wahań nastroju, autodestrukcji, zachowań impulsywnych), a nie na podstawie obserwacji mojej osoby. bo ja z wierzchu bardzo dobrze funkcjonuję społecznie. więc pewnie nic mi nie jest. ja się czuję bardzo źle, to jest moje subiektywne odczucie, wydaje mi się, ze cierpię okrutne męki. nikt w to nie wierzy. -- 10 lut 2013, 13:36 -- nic dodać, nic ująć
  9. ProstaNazwa, dobra, wybacz, ty może nie, choć widać, że twoje doświadczenia zachęciły innych do dzielenia się swoimi, a nawet do podawania przepisów na mixy. no, ale reszta to trochę przesadza, może powinnam po prostu nie wchodzić na forum jeśli mnie takie rzeczy nakręcają. jestem na strasznym głodzie.
  10. Skipper, ProstaNazwa, Michuj, ja pierdziele! przecież wy ludziom głoda robicie! mi głoda robicie! jak tak można? walczę z politoksykomanią, włażę, a tu patrzę, przepisy podajecie co jak z czym zaćpać. ja też kupię chętnie słoik mefedronu, całą beczkę najlepiej, gupie cipy, nie wiecie jak to działa na ludzi weźcie się zbanujcie albo idźcie na hyperreala.
  11. cervene, pochodne amfetaminy uzależniają, proste. oczywiście, że na chwilę poprawią ci nastrój, ale wiesz, ze to działa tylko objawowo. potem wszystko, co złe, wróci ze zdwojoną siłą. myślę, że to jest tak oczywista oczywistość, ze nie muszę tego tłumaczyć. ja też niestety w życiu zaznałam RC i żałuje tego niesamowicie. bo to jest za dobre w działaniu. jak wygląda twoje leczenie? chodzisz tylko do psychiatry? faktycznie, większość leków zamula, ale są też aktywizujące: np. efectin. na natłoki myśli też się coś znajdzie, mi pomagał ketrel, no, ale zmula on strasznie. dobrego masz lekarza? może po prostu porozmawiaj z nim szczerze, pokombinujcie z lekami, a jak wam się współpraca nie układa to może zmień psychiatrę. przyznajesz się lekarzowi, ze ćpasz? on musi o tym wiedzieć, bo inaczej leczenie nie ma sensu. nie myslałaś o psychiterapii? leki to nie wszystko. mówisz, że "leczenie się" stymulantami to lepsze rozwiązanie niż przespanie połowy życia? co jak co, ale lepiej przespać pół życia niż być uzależnionym, to naprawdę nie jest nic przyjemnego mówię ci to ja, mam krzyżowe uzależnienie. no i słabo jest być uzależnionym, serio. psychotropy nigdy nie chciały na mnie działać, więc pomagałam sobie piciem i ćpaniem i nie wyhamowałam w porę. RC wciągnie cię (lub wciągnęło już) raz dwa. ja po pierwszym razie miałam obsesyjną ochotę wzięcia po raz drugi. nie mówiąc tu już o takich efektach długotrwałego brania RC jak stany psychotyczne. brrrrrrr. poza tym, jeśli już piszesz w dziale "uzależnienia" to coś jest na rzeczy. proponuję ci zgłosić się do ośrodka leczenia uzależnień. tylko nie mów: "nie no, po co będę tam szła, przecież nie jestem uzależniona". bez obaw, może i nie jesteś, ale po poradę możesz iść. nikt cię tam nie wyśmieje, terapeuta cię wysłucha i może trochę coś ci się wyklaruje.
  12. chcesz się leczyć stymulantami?! ładujesz się w bagno, wyłaź z niego póki nie utonęłaś. co to konkretnie za stymulant, pytam, bo może brałam i może mam coś do powiedzenia na ten temat, a może powinnam siedzieć cicho.
  13. tak!!!!!!!!!! -- 09 lut 2013, 01:15 -- Mam tak samo, jestem tego świadoma, i strasznie się przejmuję tym że ktoś to zauważy. Ostatnio dużo o tym myślałam taktaktak, ja też. moje posty są wielce konstruktywne.
  14. chalkwhite, kocham cię, jesteś mną. btw., nie wiem od czego jesteś uzależniona, ale z tego co mi mówiono to monar można o kant dupy se rozbić. też mnie skierowali na f7, ale najpierw muszę wyjść z picia/ćpania, bo oczywiście może okazać się, że jestem tylko uzależniona, a jak przestane pić/brać to mi border zniknie
  15. kaja123, dzięki :) chciałabym mieć kogoś bliskiego, trzeźwego uzależnionego, przydałby się taki znajomy. bo znajomi czy rodzina, oni nic nie rozumieją, nie wiedzą jak to jest.
  16. ja też usłyszałam na terapii uzależnień, że "nie widać po mnie" borderline. u mnie to rodzi coś takiego: nie mam borderlajna, to z miejsca rzucam leczenie, ewentualnie pokazuje całemu światu np. poprzez próbę samobójcze, że gówno wiedzą. nie wiem, może nie mam borderlajna, chociaż mam go wszędzie w papierach. w każdym razie moje próby i nieustanne myśli samobójcze, impulsywne zażywanie różnych środków psychoaktywnych czy cięcie się, przeszkadzają mi w normalnym funkcjonowaniu. border czy nie, nikt mi nie wmówi, że nie powinnam się leczyć. w sumie święte słowa
  17. freya, e, to jeszcze nie taka stara w każdym razie największe jazdy bordery mają koło 25 lub kilku w górę, także może ci przejdzie, a może przeciwnie, się rozkręci. Ja jestem właśnie apogeum. żyć nie umierać ale teraz to już chyba będzie z górki (jak przeżyję), koło 40 lat to chyba już nie da się nawet zdiagnozować bpd, bo objawy są coraz mniej nasilone.
  18. freya, a ile masz lat? bo diagnozują dopiero po wykształceniu się osobowości w wieku 22-25 lat
  19. freya, wiesz, terapia dałam mi pewien początkowy wgląd w siebie, ale bez poprawy objawów. później byłam pół roku na terapii indywidualnej, ale musiałam ją przerwać, bo wyszło na jaw moje uzależnienie i musiałam siew pierwszej kolejności zająć nim, bo taka kolejność obowiązuje. nie leczę więc teraz borderline, tylko po dziennym odwyku wybieram się na roczną terapię indywidualną odwykową. a potem wracam leczyć borderline (jeśli będzie co leczyć i jeśli uzależnienie mnie nie wciągnie i wyjdę z niego). generalnie miałam rokowania ok. 5 letniego leczenia psychoterapeutycznego.
  20. To tylko diagnoza, tylko nazwa, tylko słowo. Mam diagnozę, więc może wrócę na terapię? Wróć, jeśli tego potrzebujesz, a nie dlatego, że przylepiono Ci łatkę.
  21. ja się dowiedziałam z wypisu po grupowej psychoterapii 3-miesięcznej. niezależnie od tego 3 psychiatrów dało mi taką diagnozę.
  22. piszę o tym samym w 2 wątkach, bez sensu :/ ośrodka chyba nie zmienię i terapeutów też, bo wydaje mi się, że nie w tym rzecz. ja odrzucam wszelką pomoc jakakolwiek by nie była. każda nie wydaje mi się być adekwatna. więc pójdę do innego ośrodka i pewnie będzie to samo. ostatnio usłyszałam, że nie wykazuje cech borderline (!), po prostu jestem uzależniona. takie jest podejście w ośrodkach odwykowych, co złe to uzależnienie. nie wiem czy tak jest wszędzie, ale pewnie tak. do szpitala nie pójdę, nigdy nie była w psychiatryku i lekarze nigdy nie chcieli mnie tam wysyłać, nie stanowię zagrożenia dla nikogo i dla siebie (chyba, a przynajmniej poważnego) też. myślę, że to wszystko się nazywa samospełniająca się przepowiednia. ja się skazałam na takie myślenie, takie życie. gdy już jest lepiej i wychodzę na prosta to ja muszę to wszystko unieważnić, zdewaluować. ludzie się mną nie interesują -> robię szopkę, popełniam próbę samobójczą (świadomie nieskuteczną) -> ludzie się zaczynają interesować -> następuję mój bunt, bo nie znoszę kontroli innych -> oddalam się od ludzi -> tracę zainteresowanie bliskich -> ludzie się mną nie interesują -> robię szopkę. zawsze byłam bardzo krytyczna co do stawianych mi diagnoz, ale teraz nie dam sobie wmówić, że to się nazywa TYLKO uzależnienie. nie wiem jak sobie pomóc, nie wiem co robić, nie wiem jakiej pomocy potrzebuję. A dlaczego chcę sobie zrobić krzywdę? bo cierpię, smutno mi, mój komfort życia jest niski, mam natrętne myśli o śmierci, czuję ogromne napięcie, którego nie mam jak rozładować. wydaje mi się, że cierpię męki, a wszyscy twierdza, że przesadzam. jak się wczoraj pocięłam to się poczułam tak dobrze! bo skupiłam się na bólu i zapomniałam jak mi źle i niedobrze w tym życiu.
  23. 2 miesiące, na dziennym. ja nawet znowu mam okres zaprzeczenia, że jestem uzależniona, znowu zaczynam wszystko borderem tłumaczyć. no bo co, jak się zabiję to też dlatego, że jestem na głodzie?
  24. naćpałam się kodeiną, palę codziennie trawę i wykombinowałam sobie afobam, który co prawda biorę jeden dziennie, ale często brałam całe opakowanie, więc nie powinnam w ogóle mieć go w rekach. ale tak mnie nosi, że nie wytrzymuje!!!!!!!!
  25. chojrakowa, po prostu całe lata leczyłam się na bpd, ale też się chyba uzależniłam, wylądowałam na odwyku. zaraz po odwyku zaćpałam, chociaż pić nie piję (na razie). nie mam już pojęcia, co się bierze z bpd, co z uzależnienia. boję się, że to tylko uzależnienie, ze nie mam bpd. mam niesamowity głód, ale nie taki, że mam ochotę na browara. ja mam ochotę zapić się na śmierć albo zaćpać albo pociąć. wyobrażacie sobie, jakie napięcie czuje. terapeuci tłumaczą mi, że to tylko zwykły głód. serio? ja przed terapią nie miałam ochoty wyłoić naraz litra wódy i popić nią masę leków (choć nie mówię, ze się nie zdarzało). boję się, że już nie ma dla mnie ratunku, najśmieszniejsze jest to, że terapeuci i lekarze bagatelizują mój problem. wiem, że generalnie to nie chcę umierać tak 24h/dobę, po prostu rządzi mną ten impuls, ale on jest silniejszy ode mnie!! czy to naprawdę tylko uzależnienie, zwykły głód?
×