Nie wiem czy to dobry dział, ale w sumie to (nad?)używanie stymulantów w ostatnim czasie skłoniło mnie do napisania, więc to wydawało mi się najodpowiedniejsze miejsce.
Psychiatrycznie leczę się od dwóch lat, na początku głównie z powodu dość uciążliwych somatyzacji, które po mniej więcej półrocznym leczeniu zniknęły, teraz przede wszystkim ze względu na spadki nastroju. Mimo że cały czas biorę SSRI i dość długo jednocześnie brałam sulpiryd (w małych dawkach), to jednak nigdy nie udało mi się dojść do stanu w którym mój nastrój byłby po prostu dobry. Sulpiryd na moją sugestię został odstawiony, bo niekorzystnie wpływał na moją sprawność intelektualną. Po jego odstawieniu nadszedł powolny zjazd nastroju i powrót anhedonii, ale za to powróciła też dawna sprawność myślenia. Nadeszła zima, co od wielu lat wiązało się dla mnie ze sporym dołkiem, i tak też stało się tym razem. Brak motywacji do wstania z łóżka, uciekanie od obowiązków i wychodzenia z domu, spadek apetytu, poczucie ogólnego bezsensu, większy niż zwykle natłok myśli. Zwykle po prostu starałam się trochę zwolnić, więcej spać, mniej myśleć... i później minimalizować konsekwencje zawalonych obowiązków. W tym roku nie bardzo mogłam sobie na zawalanie czegokolwiek pozwolić i tu pojawiają się stymulanty, a konkretniej jedna z amfetamin. W założeniu miało być doraźnie i tylko wtedy gdy naprawdę będę musiała coś konkretnego zrobić. Założenie to udało mi się realizować może przez trzy dni, potem brałam coraz częściej, a przez ostatni miesiąc praktycznie cały czas (gdy nie spałam) byłam pod wpływem. Dawki niewielkie, ale regularne. Lepszy nastrój, motywacja, mniejszy natłok myśli, choć przy tym też zwiększona skłonność do unikania spotkań towarzyskich i niechęć do rozmów (czego się raczej nie spodziewałam po stymulantach...). Teraz od trzech dni nie brałam i jestem nieco skacowana i rozbita, więc naszło mnie na przemyślenia co dalej...
Mam świadomość, że stymulanty to nie jest dobre rozwiązanie, z drugiej jednak strony przespanie ponad połowy życia też rozwiązaniem nie jest... Poza tym chyba pierwszy raz od czasów wczesnej podstawówki czułam się w miarę dobrze...
Mam wątpliwości czy psychiatria ma mi w tej chwili cokolwiek do zaoferowania, szczególnie, że mówienie o nastroju i ewentualnych emocjach przychodzi mi dość trudno i jak zauważyłam jestem mało przekonująca, przez co traktowana niezbyt poważnie, bo... i tak zawsze w końcu się łapię na tym, że cokolwiek bym nie mówiła to cały czas się uśmiecham (zazwyczaj tym bardziej, im bardziej temat jest dla mnie trudny -.-).
Ładuję się w bagno czy dramatyzuję?