Skocz do zawartości
Nerwica.com

ot


elo

Rekomendowane odpowiedzi

To podobnie zresztą jak Ty.

Ja przynajmniej nie jestem prymitywnym trollem i posiadam jakąkolwiek wiedzę, by się wypowiadać merytorycznie. Ty tylko wtrącasz głupie teksty o "zachowywaniu się jak rozwścieczone psy".

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Witam Wszystkich serdecznie :) Ostatni mój post pisałam chyba około 2 lat temu, kiedy nie mogłam zajść w ciążę. W końcu się udało - dzięki metodzie in vitro (bardzo proszę o niezamieszczanie wpisów światopoglądowych, bo sama wiem, że metoda powstania życia w ten sposób jest wątpliwa moralnie, a jest już PO fakcie) mam wspaniałego syna, a córeczkę już urodziłam za młodu, kiedy jeszcze mogłam mieć dzieci normalnymi drogami.

 

Jako matka radzę sobie w miarę dobrze, na pewno baaaardzo je kocham, chociaż mam dużo wad, jak między innymi niecierpliwość do zabaw z dziećmi:)

Moim problemem jest OCD (zaburzenie obsesyjno-kompulsyjne), na które choruję już chyba aktywnie z 3/4 mojego życia. Pierwszy atak miałam w wieku 12 lat, a teraz mam 30. Mam wspaniałą rodzinę, opiekuńczego męża, rodziców, teściową, mnóstwo wspaniałych ludzi mnie otacza.

 

Moje OCD objawia się raz na jakiś miesiąc dwa atakami natrętnych myśli, wyrzutów sumienia, kompulsyjnej potrzeby wyznawania "przewinień". Impuls pchający mnie do wykonywania kompulsji jest na tyle silny, że nie ma rady, żebym jej nie wykonała. Robię z siebie idiotę przed rodziną, przyjaciółmi , potem sobie obiecuję, że już nigdy, a jak wiecie, jest jak zawsze. Całe życie biorę leki, już nawet nie myślę o odstawianiu ich.

 

Mój problem wydaje mi się, że jest bez wyjścia. To znaczy, nie widzę żadnego rozwiązania, które byłoby dla mnie dobre, jestem w stanie dostrzec tylko mniej lub bardziej tragiczne rozwiązania.

 

Mam dwa zarodki po zabiegu in vitro, obydwa bardzo dobrej jakości, tak samo dobrej jakości jak zarodek, który przyjęłam i który jest moim synkiem.

Gdybym była osobą zdrową, nie miałabym wiekszych wątpliwości, czy transferować te zarodki. Kocham moje dzieci i wiem, że te dwa kolejne też bym pokochała tak samo i każdego dnia bardziej.

Jednak przy moim zaburzeniu, które atakuje falami (a wiadomo, że podczas ciąży dawki leków należy zmniejszyć, może być znaczne pogorszenie, po porodzie w grę wchodzi depresja poporodowa), wiem na 100%, że nie nadaję się na matkę w rodzinie wielodzietnej, nie wiem, czy podołałabym, a co, jeśli nagle mi do reszty odwali albo jakieś natręctwo już nigdy nie da mi spokoju?

 

Z drugiej strony absolutnie nie wyobrażam sobie podjęcia decyzji o oddaniu blastocyst do adopcji prenatalnej - to byłoby dla mnie po prostu nie do przejścia. Biorę też pod uwagę obciążenie genetyczne i strach, że dzieci kiedyś do mnie przyjdą i oskarżą o przekazanie im choroby, porzucenie ich itd. Nie, ta opcja jest całkowicie nie do przejścia.

 

O opcji zniszczenia zarodków nie myślę, bo to w ogóle już dla mnie za trudne.

 

Ciężkim faktem byłoby dla mnie też trzymanie zarodków w zamrażarce do końca naszych dni. Z resztą chyba jest jakaś ustawa teraz, że po kilkudziesięciu latach zarodki są z automatu przekazywane do adopcji - patrz opcja druga całkowicie nie do zaakceptowania. W ogóle, jak spojrzałabym w oczy moim dzieciom, wiedząc, że mają rodzeństwo w zamrażarce?

 

Żeby mieć wymarzone dziecko, postawiłam na szali moje przyszłe życie - nie wiem, jak to będzie dalej wyglądało. Gdybym była zdrowa, nie miałabym najmniejszych wątpliwości. Metoda in vitro jest na pewno metodą dla całkowicie zdrowych ludzi, którzy umieją stawić czoła takim dylematom i jakoś sobie to poukładają. Ja będę to do końca moich dni przeżuwać i miętolić,jak to jest w nerwicy natręctw.

 

Proszę o pomoc, opinie, jakieś pocieszenie, może ktoś jest w podobnej sytuacji?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Dla mnie jest chyba jasne, na czym tam moralna wątpliwość polega, kiedy wszędzie naokoło o tym trąbią, cofają refundację i tak dalej. Nad tym bym chyba się nie chciała rozwodzić, bo chyba większość z nas wie, o co chodzi.

 

A jeśli chodzi o przyczyny moich natręctw, to niestety NIE WIEM, a pół życia starałam się do tego dojść podczas licznych terapii w różnych nurtach. Z tego co wiem, to szukanie przyczyn przy OCD nie ma jakiegoś większego sensu, tym bardziej, że OCD już nawet nie jest od jakiegoś czasu kwalifikowane do zaburzeń lękowych. Natręctwa pojawiły się po prostu u mnie w pewnym wieku pod wpływem sytuacji stresowej, bo miałam do tego jakąś predyspozycję.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Wygodny argument dla usprawiedliwiania swego chamskiego zachownaia. Nie trzeba otwierać dzioba jak się nie ma do powiedzenia nic w temacie wątku. Nie masz raczej pojęcia jak pogłębiać wiarę.

 

Ponawiam prośbę o usunięcie wpisów, które nie są zgodne z przeznaczeniem wątku.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A co ma przekonać,chcecie nawracać.Cyklopka jesteś tu,już lata i nie wiesz.Że każda akcja to reakcja.

 

No tak, bo tu ludzie żyją w zgodzie ze swoją naturą i nie sposób zapanować nad swoimi instynktami i nie wypowiadać się jak sięnie ma nic do powiedzenia w temacie, tylko kłapać od rzeczy dla zasady :lol:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

×