Skocz do zawartości
Nerwica.com

capranera

Użytkownik
  • Postów

    76
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez capranera

  1. capranera

    ot

    Michellea, dziękuję :) Zawsze są też prywatne wiadomości.
  2. capranera

    ot

    Jak dla mnie to takie komentarze to jest LVL HARD. I tak właśnie z reguły osoby niepłodne dostają po tyłku takimi komentarzami od osób, które problemu nie mają. Czy mogę prosić moderatora o zamknięcie i usunięcie tematu?
  3. capranera

    ot

    No ale przecież ja już tę decyzję podjęłam i teraz zaczynam zbierać jej owoce. Żadnego grzechu już bardziej nie mogę popełnić, a raczej dobry uczynek, przyjmując zarodki. Irracjonalny lęk, który nie pozwala mi podjąć jakiejkolwiek decyzji dotyczy raczej tego, że tak chora osoba jak ja, która nie umie kontrolować samej siebie, tego co robi, mówi (kompulsy dotyczą mówienia tego, co mnie wcześniej dręczyło, często rzeczy właściwie nawet ciężkie do powtórzenia), może mieć czwórkę dzieci i jeszcze być dla nich jakimś autorytetem? Ale z dwojga złego chyba lepsza prawdziwa, chora matka aniżeli żeby się te dzieci dowiedziały, że ich rodzice nie są ich prawdziwymi rodzicielami...tylko biorcami zarodków... To jest chyba dramat dopiero i pożywka dla nowej choroby psychicznej
  4. capranera

    ot

    Bez leków sobie ciąży nawet nie wyobrażam, bo w taki sposób przeszłam ciążę z córką 8 lat temu, szczerze wolę tego nawet nie wspominać. Druga ciąża była o niebo lepsza, bo na minimalnej dawce leków, a i tak zaliczyłam 25 wizyt ginekologicznych, bo dostałam lekkiej obsesji na temat zagrożenia ciąży (na początku była zagrożona fakt, ale potem to już moje wytwory). Ogólnie na niższej dawce leku też jest do kitu, bo dosłownie czuję fizycznie jak myśli zataczają krąg w mojej głowie non stop cały dzień i od tego boli głowa. Dzięki wysokim dawkom sertraliny mam tak, że załóżmy dwa miesiące spokoju, potem atak myśli i kompulsji, i znowu jakiś czas względnie normalnego życia. Nie powiem, żeby wizja zarodków w zamrażarce mi szczególnie pomagała w życiu psychicznym- mól lekarz uważa, że z tym można się nauczyć żyć, no ale on chyba nie jest matką. Jak patrzę na mojego syna, córkę, jacy są wspaniali, mądrzy, to myślę sobie, w czym oni są lepsi od tamtych dwóch malutkich, że mogą żyć i się rozwijać. Jakoś nie widzę tu jeszcze na wątku katolików i ateistów
  5. capranera

    ot

    Terapia poznawczo-behawioralna mi pomagała, ale wiadomo, że wszystko ma swój koniec, nie można wiecznie. Leki pomagają mi bardzo, bez nich jest koszmar... No właśnie nie chciałabym, żeby zrobił się tu wątek światopoglądowy Do in vitro już doszło, czasu nie cofniemy. a ja bym nawet nie chciała go cofać, bo by mojego Synusia nie było. Czasem mam takie dni (nawet dużo ich jest), kiedy wierzę, że mogę przyjąć te zarodki, mieć szczęśliwą, wielką rodzinę, a czasem są takie dodupne dni jak ten dzisiaj, kiedy w nic nie wierzę, bo natręty atakują, tak że by tylko głowę uciąć i wymienić na inną.
  6. capranera

    ot

    Dzięki za zrozumienie wątku
  7. capranera

    ot

    Dla mnie jest chyba jasne, na czym tam moralna wątpliwość polega, kiedy wszędzie naokoło o tym trąbią, cofają refundację i tak dalej. Nad tym bym chyba się nie chciała rozwodzić, bo chyba większość z nas wie, o co chodzi. A jeśli chodzi o przyczyny moich natręctw, to niestety NIE WIEM, a pół życia starałam się do tego dojść podczas licznych terapii w różnych nurtach. Z tego co wiem, to szukanie przyczyn przy OCD nie ma jakiegoś większego sensu, tym bardziej, że OCD już nawet nie jest od jakiegoś czasu kwalifikowane do zaburzeń lękowych. Natręctwa pojawiły się po prostu u mnie w pewnym wieku pod wpływem sytuacji stresowej, bo miałam do tego jakąś predyspozycję.
  8. capranera

    ot

    Witam Wszystkich serdecznie :) Ostatni mój post pisałam chyba około 2 lat temu, kiedy nie mogłam zajść w ciążę. W końcu się udało - dzięki metodzie in vitro (bardzo proszę o niezamieszczanie wpisów światopoglądowych, bo sama wiem, że metoda powstania życia w ten sposób jest wątpliwa moralnie, a jest już PO fakcie) mam wspaniałego syna, a córeczkę już urodziłam za młodu, kiedy jeszcze mogłam mieć dzieci normalnymi drogami. Jako matka radzę sobie w miarę dobrze, na pewno baaaardzo je kocham, chociaż mam dużo wad, jak między innymi niecierpliwość do zabaw z dziećmi:) Moim problemem jest OCD (zaburzenie obsesyjno-kompulsyjne), na które choruję już chyba aktywnie z 3/4 mojego życia. Pierwszy atak miałam w wieku 12 lat, a teraz mam 30. Mam wspaniałą rodzinę, opiekuńczego męża, rodziców, teściową, mnóstwo wspaniałych ludzi mnie otacza. Moje OCD objawia się raz na jakiś miesiąc dwa atakami natrętnych myśli, wyrzutów sumienia, kompulsyjnej potrzeby wyznawania "przewinień". Impuls pchający mnie do wykonywania kompulsji jest na tyle silny, że nie ma rady, żebym jej nie wykonała. Robię z siebie idiotę przed rodziną, przyjaciółmi , potem sobie obiecuję, że już nigdy, a jak wiecie, jest jak zawsze. Całe życie biorę leki, już nawet nie myślę o odstawianiu ich. Mój problem wydaje mi się, że jest bez wyjścia. To znaczy, nie widzę żadnego rozwiązania, które byłoby dla mnie dobre, jestem w stanie dostrzec tylko mniej lub bardziej tragiczne rozwiązania. Mam dwa zarodki po zabiegu in vitro, obydwa bardzo dobrej jakości, tak samo dobrej jakości jak zarodek, który przyjęłam i który jest moim synkiem. Gdybym była osobą zdrową, nie miałabym wiekszych wątpliwości, czy transferować te zarodki. Kocham moje dzieci i wiem, że te dwa kolejne też bym pokochała tak samo i każdego dnia bardziej. Jednak przy moim zaburzeniu, które atakuje falami (a wiadomo, że podczas ciąży dawki leków należy zmniejszyć, może być znaczne pogorszenie, po porodzie w grę wchodzi depresja poporodowa), wiem na 100%, że nie nadaję się na matkę w rodzinie wielodzietnej, nie wiem, czy podołałabym, a co, jeśli nagle mi do reszty odwali albo jakieś natręctwo już nigdy nie da mi spokoju? Z drugiej strony absolutnie nie wyobrażam sobie podjęcia decyzji o oddaniu blastocyst do adopcji prenatalnej - to byłoby dla mnie po prostu nie do przejścia. Biorę też pod uwagę obciążenie genetyczne i strach, że dzieci kiedyś do mnie przyjdą i oskarżą o przekazanie im choroby, porzucenie ich itd. Nie, ta opcja jest całkowicie nie do przejścia. O opcji zniszczenia zarodków nie myślę, bo to w ogóle już dla mnie za trudne. Ciężkim faktem byłoby dla mnie też trzymanie zarodków w zamrażarce do końca naszych dni. Z resztą chyba jest jakaś ustawa teraz, że po kilkudziesięciu latach zarodki są z automatu przekazywane do adopcji - patrz opcja druga całkowicie nie do zaakceptowania. W ogóle, jak spojrzałabym w oczy moim dzieciom, wiedząc, że mają rodzeństwo w zamrażarce? Żeby mieć wymarzone dziecko, postawiłam na szali moje przyszłe życie - nie wiem, jak to będzie dalej wyglądało. Gdybym była zdrowa, nie miałabym najmniejszych wątpliwości. Metoda in vitro jest na pewno metodą dla całkowicie zdrowych ludzi, którzy umieją stawić czoła takim dylematom i jakoś sobie to poukładają. Ja będę to do końca moich dni przeżuwać i miętolić,jak to jest w nerwicy natręctw. Proszę o pomoc, opinie, jakieś pocieszenie, może ktoś jest w podobnej sytuacji?
  9. Od wczoraj jestem w takim szoku, że muszę się tym z kimś podzielić. Nie wiem, w jakiej tematyce powinnam zamieścić ten post, więc prosze o przesunięcie go, jakby co. Od razu mówię, że nie robię sobie jaj i temat jest dla mnie bardzo poważny. Jestem matką wspaniałej córeczki, rok temu postanowiliśmy powiekszyć rodzinę, szybko zaszłam w ciążę. Niestety ciąża była obumarła - wpadłam w depresję. Wychodzenie z depresji, lęku trwało długo - najgorsze już mam za sobą. Po roku od ciąży obumarłej (czyli w zeszłym miesiącu), postanowiliśmy znowu spróbować. Biorę leki przeciwdepresyjne, więc poinformowałam lekarza i razem uzgadnialiśmy odstawienie leków. Po kilku dniach od "zapłodnienia" zaczęłam odczuwać ból implantacyjny, co mnie bardzo ucieszyło, gdyż nie wierzyłam do końca, że tak szybko się uda. Jednocześnie byłam bardzo pełna obaw, czy ciąża znowu nie będzie obumarła. Zaczęły nastepować po sobie inne objawy takie jak zachcianki, ogólnie złe samopoczucie, zmęczenie. Chciałabym podkreślić, że już dwa razy byłam w życiu w ciąży (jednej całkiem zdrowej i donoszonej) i dobrze wiem, jakie to uczucie być w ciąży. Po kilku dniach zaczęły się pojawiać charakterystyczne bóle krzyżowe, powiekszenie podbrzusza oraz zmiany na piersiach. Od momentu "zapłodnienia" moja temperatura ciała podniosła się do 37,5 stopnia i utrzymywala się na tym poziomie caly czas - był to dla mnie 100%wy znak, że jestem w stanie odmiennym. Kilka dni przed terminem miesiączki udałam się do lekarza, ponieważ chcialam jak najwcześniej potwierdzić ciążę, ze wzgledu na zazywaną przeze mnie sertralinę i konieczność redukcji dawek. Dostałam skierowanie na badanie krwi. Ogromnym szokiem dla mnie (porównywalnym do zobaczenia rok temu na USG, że moje dziecko nie żyje), było zobaczenie, że w mojej krwi absolutnie NIE MA śladu hormonu ciążowego. Tego samego dnia przyszła miesiączka. Zastanawiam się, w jaki sposób jest możliwe, że ja te wszystkie objawy miałam, skąd ta podwyższona temperatura, te bóle? Czytałam, że takie coś się zdarza kobietom, które bardzo pragną dziecka i którym nie wychodzi lub są po poronieniach. Że jest możliwy nawet wzrost hormonów powodujący autentyczne zmiany w ciele. Nie wierzę, że mogło mi się coś takiego przytrafić. Czuję się, jakbym straciła kolejne dziecko. Podkreślam - te objawy to nie były UROJENIA - one faktycznie były - nawet mama mi powiedziała, ze wyglądam, jakbym była w ciąży. Nie potrafię się otrząsnąć.
  10. Sertralina sama w sobie nie tłumi lęku, prawda? Właśnie to zauważyłam, że o ile dobrze wpływa na natręctwa i na depresję, to na niej samej czuję się zupełnie niewyciszona. Biorę 150mg i to już chyba dobra dawka, zeby działała na receptory dopaminy. Czy zawsze konieczne jest dodawanie jakiegoś cukierka do serty?
  11. capranera

    SSRI a NEUROLEPTYK

    Połączenie sertraliny z fluanxolem jest super. Gorzej jak się próbuje odstawić fluanxol...
  12. ania_taka, z tego, co pamiętam, to bierzesz paroksetynę. Wystarczyłoby ją zmienić na przykład na sertralinę lub citalopram i już mogłabyś się starać o dziecko. Oczywiście zalecane jest, żeby wszystko odstawić, ale u mnie to na przykład niemożliwe. Wspomnę, ze nie jestem chora na psychozę, po prostu bez leków mam takie lęki, że głowa boli. U mnie sytuacja jest trochę gorsza, bo żebym ja była na samej sertralinie, to jeszcze czeka mnie 4 miesiące odstawiania innych leków. Mój lekarz ma sprawdzić do nastepnej wizyty, jaki one mają wpływ na ciążę. Grunt to dobry lekarz, który jest doinformowany i nie ucieka przed odpowiedzialnością. Ja bym na Twoim miejscu się tak z góry nie poddawała. Bardzo chętnie pogadam z Tobą na priv, jesli chcesz Moja sytuacja mozliwości posiadania drugiego dziecka jest tragiczna, ale jak widac, jeszcze się nie poddalam.
  13. Taki słaby żart. Kiedyś się zapytałam lekarza, kiedy odstawimy leki. Powiedział, że zaraz przed śmiercią Ceniłam jego poczucie humoru. Z tym, że bedę brała leki do końca życia, jestem pogodzona - dlaczego mam nie żyć na 60% jak normalny człowiek, a być wegetującym próchnem czołgającym się do cmentarza? Traktuję tę chorobę jako przypadłość ciała, jakby to była cukrzyca. Tym bardziej, że u mnie całkowicie biologicznie uwarunkowana. Jedynym moim problemem jest urodzenie w tej sytuacji dziecka, ale pracuję nad tym i pod opieką dobrego lekarza i to mi się niebawem uda,
  14. Ja jadę na lekach 13 lat i mam zamiar odstawić zaraz przed śmiercią. Nigdy nie odstawię i jest mi z tym bardzo dobrze.
  15. Melduję, że po raz drugi próbuję odstawić fluanksol. Tym razem pod ścisłą kontrolą lekarza. Obecnie biorę 0,5mg i już zaczynam odczuwać objawy lękowe (tydzień temu zeszłam z 0,75mg do 0,5mg). Co miesiąc mam schodzić o pół tabletki. Strasznie się boję, bo od tego zależy, czy będę się mogła starać o dziecko.
  16. Mam poważny problem. Nie jestem w stanie odstawić neuroleptyków- to znaczy dokładnie fluanxolu. Biorę go 1mg, to bardzo mała dawka. Podkreślę, że nie choruję na schizofrenię ani nie mam objawów psychozy- podano mi go przeciwlękowo, kiedy to po poronieniu siadłam psychicznie. Na co dzień cierpię na nerwicę natręctw i lęk uogólniony. W maju razem z lekarką postanowiłysmy, że mogę spróbowac odstawić fluanxol. Po odstawieniu pierwszej tabletki 0,5mg pojawiły się stany lękowe i bardzo duże rozdrażnienie (o dziwo większe niż przed zaczęciem leczenia neuroleptykami). Przeszło po okolo 2-3 tygodniach. Po miesiącu odważyłam się spróbować odstawić drugą tabletkę 0,5mg. Tego, co się stało po tygodniu już nie potrafię opisać. Lęk tak ogromny, że benzodiazepiny nie są w stanie go ogarnąć. I drgawki - trzęsłam się cała i nie panowałam nad tym. Piekło na ziemi. Wzięłam urlop na żądanie i pobiegłam do lekarza. Lekarka stwierdziła od razu, że musze grzecznie wrócić do neuroleptyków. I znowu jestem w czarnej, neuroleptykowej dupie. Nie wierzę w to, żebym była tak chora, żeby mieć taki stan, jak przy odstawieniu spowodowany chorobą. Po prostu od czasu, kiedy pierwszy raz podano mi neuroleptyk, coś mi się przestawiło w głowie i nie jestem w stanie tego odstawić. Zapytacie pewnie, po co w ogóle chcę odstawić fluanxol. Planuję ciążę (a może konkretniej planowałam), bo powoli tracę nadzieję. Rok temu byłam w miarę pogodną osobą i brałam jedną tabletkę fluoksetyny. Nie wierzę w to, co chyba chcą mi wmówić lekarze, że jestem skazana do śmierci na leki neuroleptyczne. Zapisałam się prywatnie do innego lekarza i wiążę z tym ogromne nadzieje. Jeśli jeszcze powinnam je mieć. Czy ktoś z was miał albo teraz mierzy się z podobnym problemem?
  17. Dziękuję wszystkim za odpowiedzi. Zauważyłam, że im bardziej odpuszczam, to jest godzę się z tym, ze jestem chora i tego dziecka mieć nie mogę, to trochę lepiej się czuję. Czasem potrzebne są inne spojrzenia na sprawę, żeby dostrzec swoje wariactwo. Pewnie jeszcze długo będzie to dla mnie bardzo ciężki temat, ale z każdym dniem lepiej. A jeszcze lepiej będzie jak zajmę się moim mega absorbujacym dzieckiem :)
  18. Ja po prostu WIEM, że tych tabletek nie mogę odstawić, już próbowałam trzy razy - tak silna choroba i tyle. Jak jest padaczka, to jest zagrożenie życia, dlatego lekarze pozwalają brać leki w czasie ciąży. Jak tylko "choroba psychiczna", to należy wykazać się silną wolą i leki odstawić. Tego się nie da opisać, jak ja cierpię. Ja naprawdę pragnę tego dziecka, chcę, żeby ono było owocem naszej miłości. Za każdym razem jak próbuje odstawić te tabletki, to to niepotrzebnie przyspieszam. Dlaczego? Bo tak bardzo się źle czuję, że chcę mieć to szybciej za sobą. Tak czy tak się nie da. Zastanawiałam się nad wizytą u bardzo dobrego doktora ginekologii, który zajmuje się przypadkami beznadziejnymi. Może jak on mi powie, że nie ma szans, to się jakoś bardziej z tym pogodzę. Teraz nie mogę, czuję się, jakbym umarła- jakby zabrano mi coś najważniejszego, tylko dlatego, że jestem chora.
  19. Tak bardzo chcę dziecka, że przekształciło się to w natręctwo. Ja niestety oprócz antydepresantów biorę Fluanxol, który jest neuroleptykiem i nie jest zalecany w ciąży.
  20. Jak już mówiłam, poza natręctwami (które są małym pikusiem przy tym) cierpię na straszny lęk i chyba depresję. OBEZWŁADNIAJĄCY LĘK. Niepozwalający zrobić sobie kawy nawet.
  21. Obecnie moim natręctwem jest myśl, że nie mogę mieć dziecka i jestem gorsza z tego powodu. I że takie życie nie ma sensu.
  22. Właśnie problem jest taki, że bez leków nie funkcjonuję. Trzęsę się w łóżku i błagam o jakiekolwiek zakończenie. Nawet bycie w ciąży w takim stanie byłoby ryzykowne. Dlatego dla mnie nie ma innego wyjścia jak rezygnacja z dziecka. Kiedyś w końcu się muszę z tym pogodzić i odzyskać sens życia.
  23. Nie mam żadnego problemu z zachodzeniem w ciążę- zachodzę za pierwszym razem. Po prostu jestem chora i muszę brać leki- bez nich przestaję funkcjonować. Jeśli znacie jakiś sposób- błagam, piszcie.
  24. Pójdę do innego lekarza- to dla mnie jedyne rozwiązanie. Boję się tej nadziei, ona mnie zabija- wole już jej brak.
×