Skocz do zawartości
Nerwica.com

Miłosierdzie Boże


drań

Rekomendowane odpowiedzi

sebcio, Twój podpis jest nieco niedorzeczny.

Jeśli Bolek tańczył o świcie-to nie mogl tego robic w promieniach zachodzącego słońca,tylko wschodzącego.

Aczkolwiek "zachodzącego" brzmi bardziej poetycko :pirate:

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Zgadza się autosugestia. Jednak siła sugestii jest ogromna, pewnie tak ogromna jak siła nadziei. Prawie każdy tu pewnie przechodził przez deficyt nadziei.

Jak komuś wiara pomaga, to nie mam nic przeciwko. Odpowiednio pokierowana sugestia działa cuda na sesjach terapeutycznych.

Każdy potrzebuje jakiegoś centrum, jakiejś osi wokół której może budować, swoja tożsamość, osobowość, relacje interpersonalne itp. Z tym, ze gdy tylko to napisałem uświadomiłem sobie, ze nie mam czegoś takiego.

Miłość, przyjaźń, niegdyś ważna dla mnie sztuka, wspomnienia, ważne lektury, zresztą cała sfera emocjonalna, wszystko rozsypało się, straciło na znaczeniu, albo przyjęło spaczoną formę swojej własnej karykatury. Można by rzec, że przesłoniła mi to choroba.

Dlatego nie drażni mnie, gdy komuś katolicyzm, kościół itp. nadaje oś egzystencji, mimo iż miejscami teksty tu umieszczone sprzeczne są z moim rozsądkiem, przyzwyczajeniem, czy zwykła niechęcią do świątyń mamony (czyt. kościoła rzymskokatolickiego). Cóż nie musimy wszyscy być tacy sami.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Religię katolicką do dzisiaj odbieram jako okrutny i podły szantaż - MUSISZ wielbić Boga, MUSISZ być z nim, albo będziesz się smażyć piekle przez całą wieczność, będą ci wypruwać flaki, ćwiartować i co tam jeszcze.

 

Pozwolę sobie na polemikę ;) To o czym piszesz jest niejako żywcem wyjęte ze Starego Testamentu. Trzymanie się tego istotnie może wywoływać zgrozę i dreszcze latające po plecach. Bóg - surowy, wymagający, wręcz bezwzględny wobec grzeszników. Nowy Testament pokazuje zupełnie inne oblicze Boga (moim zdaniem Jezus został do nas zesłany nie tylko po to, by zbawić ludzi, ale też po to, by złagodzić wizerunek Stwórcy - takie swoiste PR ;) ). W Nowym Testamencie jest mowa o tym, że Bóg ludzi kocha i im wybacza, a zbawienie jest możliwe nawet, jeśli się grzeszy. Jestem absolutnie przekonana, że jeśli ktoś jest ateistą, ale prowadzi dobre życie, to nie wyląduje w piekle - byłoby to bez sensu. Z kolei jeśli ktoś wierzy, ale grzeszy (błądzić jest rzeczą ludzką, tacy zostaliśmy stworzeni), to też nie oznacza, że jest skazany na potępienie. Żal za grzechy i postanowienie poprawy są kluczem - a nikt normalny chyba nie chce umyślnie robić krzywdy drugiemu człowiekowi, dla samej przyjemności znęcania się? Co do owego "nadstaw policzek"... Cóż, jako dzieciak nie jeden raz tłukłam się choćby z kuzynem, ale do dziś nie odbieram tego jako grzechu i to jeszcze ciężkiego, gwarantującego mi piekło. Wydaje mi się, że ów policzek odnosi się raczej do dorosłych, a nie do dzieci (te dopiero uczą się sensownego życia i trudno wymagać od nich przestrzegania wszelkich norm moralnych). Poza tym myślę, że "policzek" ma skłaniać do myślenia, refleksji nad tym, czy jest sens mścić się za krzywdy, czy też lepiej wybaczyć i nie zawracać sobie głowy tym, co złego nam się przytrafiło. Zauważcie ile czasu i energii zwykle tracimy na rozpamiętywanie krzywd, jak nas to zatruwa. O ile lepiej jest odpuścić, zapomnieć i żyć dalej? Chyba o to chodziło Jezusowi, a nie o przyjmowanie postawy zwierzątka ciągniętego na rzeź. Wybacz, żyj i daj żyć innym.

 

Na myśl, że taki Bóg może naprawdę istnieć, bierze prawdziwa zgroza, i nie tylko mnie.

 

"Taki Bóg" (zły, surowy, bezwzględny) - istotnie, można by spanikować. Ja wierzę w Boga przybliżonego przez Jezusa. Który przez palce spogląda na wyczyniane przeze mnie idiotyzmy i który mnie kocha. Takie myślenie daje mi pociechę zamiast przerażenia, a o to chyba koniec końców chodzi

:)

 

...i ja wcale temu nie przeczę :) Wszystko, o czym tutaj mówimy, jest przecież tylko kwestią smaku. Jak z tą pomidorówką i ogórkową. Kwestią spojrzenia ukształtowanego przez osobiste doświadczenia i predyspozycje, w ciągu całego życia. Mnie akurat okoliczności ugniotły w taki sposób, że do tradycyjnej religii katolickiej podchodzę z niechęcią i co najmniej niepokojem.

Wychowywano mnie tak, żebym bardzo poważnie traktował, co się do mnie mówi. A co ja takiego słyszałem na religii, smarkiem będąc? - Grzeszysz? Nie żałujesz? Albo i nawet żałujesz, ale szybko zapominasz, poddajesz się grzesznej naturze i w kółko te same grzechy popełniasz? - Prędzej czy później przeleje się czara, pójdziesz do piekła i kropka. Bóg wyliczy ci wszystko, wprowadzi twoje uczynki i myśli do swego magicznego kalkulatorka, i niech mu tylko coś nie podpasuje, już on ładnie cię podsmaży, ten twój dobry wujek.

Moja matka i ojciec nie byli, i nadal nie są zbyt religijni, zawsze natomiast byli wymagający, surowi, i traktowali mnie jak własność osobistą. W szkole nauczyłem się patrzeć na Boga tylko jak na ich wersję heavy, ze spektakularniejszymi narzędziami perswazji.

 

Na marginesie, zawsze bardzo szanowałem elementarne zasady logiki, a one roznoszą na strzępy wszelkie religijne koncepcje.

 

Jednakże, posiadam w sobie dziś jakąś tam szczątkową religijność. Opartą właśnie na podanej przez Ciebie wizji dobrotliwego, miłosiernego Boga. Czasem zdarza mi się nawet prowadzić dłuższe "rozmowy z Bogiem" ;) Ale nie mam już sił więcej pisać, jestem zmęczony jak diabli. Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem czy w ogóle moje słowa dotrą do wypowiadających się tu co poniektórych znawców religii ale jedno sprostowanie buddyzm nie jest religią lecz sytsemem filozoficznym.

 

Nie zgadzam się. Wśród buddystów są różne zdania na ten temat. Ja uważam że buddyzm to religia. Dlatego:

 

Dalajlama − przedstawiciel szkoły gelug − jednej z czterech największych szkół buddyzmu tybetańskiego. Buddyści tybetańscy uważają dalajlamę za manifestację bodhisattwy współczucia Awalokiteśwary, który odradza się, aby udostępniać wyzwalające z cierpienia nauki innym czującym istotom. (cytat z wikipedii)

 

Poza tym sama wiara w reinkarnację czyni już z buddyzmu religię. Są jeszcze rytuały buddyjskie, tradycyjne szaty, tytuły, święci mężowie, legendy, np. o Siddharcie, tak jak w innych religiach.

 

To co praktykujesz to moim zdaniem jest buddyzm na modłę zachodnią, raczej sposób życia i filozofia, ale tego bym już buddyzmem nie nazwała. Bardziej mi to zen przypomina, niby zen to też rodzaj buddyzmu, ale już mniej religijny. Specjalistką nie jestem, ale jestem ciekawska i rozmawiałam z buddystami :)

 

Jednakże, posiadam w sobie dziś jakąś tam szczątkową religijność. Opartą właśnie na podanej przez Ciebie wizji dobrotliwego, miłosiernego Boga. Czasem zdarza mi się nawet prowadzić dłuższe "rozmowy z Bogiem"

 

Taki Bóg to właśnie istota wiary chrześcijańskiej :) Ja wierzę podobnie...

 

Conrado - niekoniecznie autosugestia. Ja chodzę na msze od czasu do czasu i nie czuję się po tym wcale lepiej, chociaż słyszę różne rzeczy i wierzę. I zawsze mam nadzieję, że mi to pomoże. Pewnie powiesz, że za słabą... Ale moim zdaniem to bez sensu jak ateista wmawia osobie wierzącej że coś co jest dla niej ważne to placebo albo autosugestia. Już nie mówiąc o tym, że to przykre.

 

Pytanie do modów - dlaczego za nazywanie ludzi wierzących kretynami i obrażanie moich uczuć religijnych nie ma osta? To nie fair. Ja wierzę w duszę, złe i dobre duchy, anioły, diabły, demony i nie jestem kretynką.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Taki Bóg to właśnie istota wiary chrześcijańskiej :) Ja wierzę podobnie...

Hym... dla jednych istota, dla innych nawet bluźnierstwo - różne już widziałem zdania na ten temat; w zależności od czasów zmieniają się dominujące trendy :) W każdym razie, na pewno w takiego Boga najłatwiej, najprzyjemniej i najpożyteczniej wierzyć :)

Pytanie do modów - dlaczego za nazywanie ludzi wierzących kretynami i obrażanie moich uczuć religijnych nie ma osta? To nie fair. Ja wierzę w duszę, złe i dobre duchy, anioły, diabły, demony i nie jestem kretynką.

Jakiś ost czy upomnienie na pewno by nie zawadziło, ale wg mnie jako nagroda za "zwykłą" wycieczkę ad personam. Moim zdaniem, włączanie kwestii uczuć religijnych do kryteriów przyznawania ostów jest dyskusyjne, ponieważ - przyjdzie na przykład koleś wyznający Wielką Dynię i zacznie się pluć, czemu my tutaj piszemy o jedzeniu dyń, albo inny harekrysznowiec, czemu nie stosujemy pozdrowienia "ramdałan mamdałan". Toż to godzi w ich uczucia religijne! Ach, nieważne zresztą, temat jest wielowarstwowy, a w tej chwili nie widzę kompletnie sensu, by go dalej ciągnąć. Chyba że ktoś podejmie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem czy w ogóle moje słowa dotrą do wypowiadających się tu co poniektórych znawców religii ale jedno sprostowanie buddyzm nie jest religią lecz sytsemem filozoficznym.
To co praktykujesz to moim zdaniem jest buddyzm na modłę zachodnią, raczej sposób życia i filozofia, ale tego bym już buddyzmem nie nazwała. Bardziej mi to zen przypomina, niby zen to też rodzaj buddyzmu, ale już mniej religijny. Specjalistką nie jestem, ale jestem ciekawska i rozmawiałam z buddystami :)

Soulfly89 ubiegłaś mnie. Buddyzm systemem filozoficznym? Jedynie w ubogim, uproszczonym spojrzeniu ludzi zachodu, którzy w drugiej połowie ubiegłego wieku zafascynowani buddyzmem przybliżyli go kulturze zachodu. Tyle że jako (w większości) ateiści odrzucali całą religijność, zostawiając tylko to, co im się akurat spodobało - a co było opozycją do świata konsumpcji i materializmu, z jakiego się wywodzili. Uknuli więc sobie z tego system filozoficzny. Nie zmienia to jednak istoty samego buddyzmu - który jest religią. Mylisz się jednak soulfly89 co do istoty zen - najprawdopodobniej właśnie z tych powodów, o których wspomniałem. Buddyzm Zen to też znacznie więcej niż system filozoficzny. Ba! Jest to religia która nie bawi się w filozofowanie, nie lubi go. W błąd wprowadza również to, że w porównaniu z buddyzmem w Chinach czy Tybecie Zen jest uboższe w obrządki, całą tę "otoczkę sakralną". Wynika to jednak z natury wierzeń religijnych - które im dłużej "utrzymują" się na danym terenie tym częściej odbiegają od istoty wiary a zaczynają "bawić się" w rozdmuchane obrządki i cały ten "cyrk". Stają się zbyt formalne i skostniałe. Ten sam proces można zaobserwować w chrześcijaństwie - wystarczy porównać kościół katolicki w pierwszych wiekach n.e. z kościołem średniowiecznym. Buddyzm przeszedł długą drogę z Indii do Japonii i rozwinął się tam najpełniej (choć współcześnie zmaga się z podobnymi problemami co u nas kościół katolicki). Warto poznać Zen trochę lepiej, Soulfly89 - naprawdę polecam.

 

A z innej beczki - żyjemy doprawdy w dziwnych czasach. Ludzie chwalą się, jak to logika rządzi ich postępowaniem, jednocześnie zachowując się wbrew wszelkiej logice. No bo wytłumaczcie mi proszę ukrytą logikę w czymś takim:

Jak powiem, że murzyni to przestępcy - zostanę natychmiast ochrzczony rasistą, bo chociaż w takich Stanach większość przestępców jest czarnoskóra to są przecież wśród czarnych ludzie przyzwoici. Jak powiem, że mój kraj (i nas) chcą zrobić w bambuko żydowskie banki - zostanę ochrzczony antysemitą, toż nie każdy Żyd liczy pieniądze na strychu i jest komunistą. Jak powiem, ze homoseksualiści to zboki i dewianci, to okrzykną mnie prymitywnym homofobem, bo nie wszyscy homosie chodzą na grupowe orgie.

Ale jak powiem, że kościół katolicki to zło, bo mnie postraszył piekłem wioskowy księżulek albo smyrnął po dupci ksiądz proboszcz z mojej parafii to... wszyscy zgodnym chórem będą klaskać i przytakiwać.

 

Tu mi pokażcie logikę :)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Conrado - niekoniecznie autosugestia. Ja chodzę na msze od czasu do czasu i nie czuję się po tym wcale lepiej, chociaż słyszę różne rzeczy i wierzę. I zawsze mam nadzieję, że mi to pomoże. Pewnie powiesz, że za słabą... Ale moim zdaniem to bez sensu jak ateista wmawia osobie wierzącej że coś co jest dla niej ważne to placebo albo autosugestia. Już nie mówiąc o tym, że to przykre.

 

Pytanie do modów - dlaczego za nazywanie ludzi wierzących kretynami i obrażanie moich uczuć religijnych nie ma osta? To nie fair. Ja wierzę w duszę, złe i dobre duchy, anioły, diabły, demony i nie jestem kretynką.

 

soulfly89 - ależ, tylko dla mnie to może być właśnie autosugestia. Szanuje to, ze wierzysz, ale dobrze by było, żeby uszanować i agnostycyzm, czy mój mało religijny, w pojęciu katolickim, deizm. Nie miałem zamiaru, żeby było Ci przykro. Mam nadzieje, ze będziesz szczęśliwa. Ponadto mam nadzieję, ze zachowasz swoją wiarę i nie uczynisz z niej oręża przeciwko tym którzy nie wierzą, czy nie wierzą w sposób, w który Ty wierzysz.

Nie jesteś kretynką !!! Jesteś inteligentną i wrażliwą osobą, jak zresztą wielu religijnych ludzi.

Nie możesz też zabraniać nikomu głoszenia swoich poglądów. Takie czasy- demokracja.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Tu mi pokażcie logikę :)

No właśnie... Widać niektórym osobom w temacie zabrakło argumentów ;)

 

Chyba chodzi o to, że Kościół znamy najlepiej (lepiej niż inne religie), więc automatycznie znamy lepiej jego wady i łatwiej nam narzekać. I w ogóle Polacy mają tendencje do narzekania (tak z moich obserwacji ;)

Yans, spotkałam kiedyś buddystę, który praktykował zen, był to europejczyk, ale naprawdę zrobił na mnie ogromne wrażenie, prawie jak święty! (albo może zupełnie) Mam nadzieję, ze któregoś dnia zwykłe sprawy dnia codziennego nie będą mnie tak przytłaczać i będę miała czas zgłębić temat :)

 

Conrado, mi chodziło konkretnie o wypowiedź użytkownika adaś przypadek (z tymi kretynami) no i jeszcze było kilka podobnych w temacie, ale nie chce mi się tego znowu czytać. W ogóle ciężko rozmawiać na tematy wiary z kimś kto uważa zupełnie odwrotnie, bo w tej kwestii nikt właściwie nie ma naukowych argumentów, chyba jedyne co pozostaje to wzajemny szacunek i wysłuchanie siebie nawzajem, wymiana informacji bez oceniania, a z tym ciężko, wiem :) A poza tym, ja czasami przesadzam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

A z innej beczki - żyjemy doprawdy w dziwnych czasach. Ludzie chwalą się, jak to logika rządzi ich postępowaniem, jednocześnie zachowując się wbrew wszelkiej logice. No bo wytłumaczcie mi proszę ukrytą logikę w czymś takim:

Jak powiem, że murzyni to przestępcy - zostanę natychmiast ochrzczony rasistą, bo chociaż w takich Stanach większość przestępców jest czarnoskóra to są przecież wśród czarnych ludzie przyzwoici. Jak powiem, że mój kraj (i nas) chcą zrobić w bambuko żydowskie banki - zostanę ochrzczony antysemitą, toż nie każdy Żyd liczy pieniądze na strychu i jest komunistą. Jak powiem, ze homoseksualiści to zboki i dewianci, to okrzykną mnie prymitywnym homofobem, bo nie wszyscy homosie chodzą na grupowe orgie.

Ale jak powiem, że kościół katolicki to zło, bo mnie postraszył piekłem wioskowy księżulek albo smyrnął po dupci ksiądz proboszcz z mojej parafii to... wszyscy zgodnym chórem będą klaskać i przytakiwać.

 

Tu mi pokażcie logikę :)

 

Wybacz, ale to tylko niewybredny sofizmat - i jako taki kwalifikuje się do natychmiastowego odstrzału w dyskusji ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Równie interesujące stanowiska księża zajmują w sprawach sexu.Sami pieprzą się jak królik wynajmując całe burdele i odstawiając takie orgie że głowa mała.Zakony to już w ogóle wylęgarnia pedofili i podobnych cudaków.A potem molestują dzieci ,ale oczywiście to księża tak więc nic w tym złego.Z resztą -to przecież nie prawda(tak uważają ortodoksyjni wyznawcy kościoła).Po takich akcjach słyszymy ,że to atak na kościół mający na celu podważenie jego autorytetu.Ale mnie w tym najbardziej bawi że i bez rozdmuchiwania takich spraw kościół sam się wykończy za sprawą swojej hipokryzji.

Dziękuje za uwagę ;)

 

Nom. Zdecydowanie zamiatanie tego wszystkiego pod dywan źle się dla kościoła skończy. Podobnie jak bezpardonowy kult pieniążka uprawiany przez kościół. Nie wiem czemu kościół nie napiętnuje tego typu przypadków, ale prędzej czy później źle się to dla niego skończy.

To nienaturalne że zdrowy facet, ksiądz musi się wstrzymywać od prowadzenia życia płciowego. Celibat został wprowadzony zresztą tylko i wyłącznie po to by nie dopuścić do podziału majątku kościelnego. Nie wiem czemu stan duchowny/ zakonny pociąga tak pedofili. Może widzą w nim jakąś szanse na zamaskowanie swoich skłonności.

Na szczęście mnie to zupełnie nie obchodzi. Żyje w całkowitej izolacji od tych spraw. Ale mimo wszystko jak to chyba kiedyś powiedział Immanuel Kant: "Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie"

Wszelkie świństwo i plugawość i tak w końcu, wyjdzie na światło dzienne...

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Obawiam się, że siostry zakonne to jedno z najgorszych rozwiązań. Co takiego mogą one zaproponować, jedyne co mogą zrobić to mówić o Bogu, o jego miłości, wierze, i tym podobnych sprawach, może komuś takie pocieszenia dadzą nadzieję, ale nic więcej. W dodatku ten artykuł z pierwszej strony daje odczuć, że siostry mają żadne pojęcie o: new age'u, ezoteryce, innych religiach, bo najprościej powiedzieć, my jesteśy cacy, cała reszta jest zła, to wszystko szatan i demony. Kilka lat temu doszło do absurdalnej sytuacji, gdzie mówiono o tym, że Harry Potter sprowadza na złą drogę, że jest tam mowa o czarach, magii i to może zaszkodzić dzieciątkom w ich drodze do Boga, sorry, ale wtedy uznałem, że Kościół Katolicki osiągnął dno, skoro uważa za godnego sobie przeciwnika niewinną książką dla dzieci. Panuje również jakaś dziwna tendencja wśród zakonnic i księży, bo co czytam jakiś artykuł na te temat depresji, nerwicy w ujęciu wiary, to oni każdy problem z psychiką chcą podciągnąć pod działanie sił nieczystych, jeśli takie mają zrozumienie problemu, to ja podziękuję, to żałośnie naiwne i po prostu głupie.

 

Nortt:

A do do alienacji braku samorealizacji, to trzeba przyznać Conrado31, że Polacy z roku na rok tracą duszę. Ludzie nie mogą się realizować, czytać książek, są zewsząd zalewanie kulturą masową z zachodu która zapełnia im tą lukę, wszyscy przez to, stają się hmm ''tacy sami'', żyją tym samym nudnym dniem...

Ha, a kto im broni czytać książki? Akurat teraz każdy może mieć dostęp do książek jakich tylko chce, wiec ci którzy się tłumaczą, że nic nie czytają, bo nie mają dostępu, pieniedzy, czy czego tam są śmieszni, po co udawać, że by się chciało, a nie można, bo można.

A do uczestniczenia w kulturze masowej ktoś kogoś zmusza? Wyłącz telewizor ;-) i ni ma kultury masowej.

 

Kiedyś byłem bardzo wierzacy, bardzo, bardzo, bardzo, nie chodziłem co prawda do koscioła 4 razy w tygodniu i 5 razy do spowiedzi, ale wierzyłem, staralem sie przestrzegac wszystkiego co sie dalo, czytalem Biblie, to trwalo do około 16 roku życia, wtedy zacząłem czytać książki i wiara zawaliła sie jak domek z kart. Do dziś nie spotkałem żadnego wierzącego, który sensownie potrafiłby odpowiedziec na moje pytania. Prawda jest taka, że większość wierzących wierzy, bo wierzy i to już koniec ich światopoglądu, tylko nieliczni drążą głębiej i jeśli są na tyle ciekawi i odważni (może też inteligentni) to w końcu porzucają religię. Z drugiej strony wielu ateistów to zwykli kretyni, których jedynym hobby jest śmianie się z wierzących i mówienie, że Boga nie ma.

 

Kirian napisała, że w sprawie wiary opiera sie na własnych odczuciach, dla mnie to śmieszne, bo tak właśnie robi większość katolików, każdy opiera się na własnych odczuciach. Więc po co jest ta cała Biblia, którą mało kto czyta, skoro każdy i tak robi co mu się wydaje za słuszne, stąd mamy kilkadziesiąt odłamów chrześcijaństwa, bo wszystkim WYDAJE SIĘ, że to oni mają racje. Religia katolicka jako taka nie istnieje, myślicie, że w Polsce +- 95% to katolicy? A gdzie tam, każdy katolik ma swoją własną, prywatną religię, jeden powie ci, że używanie prezerwatyw to grzech śmiertelny, za in-vitro jedzie się do piekła bez przesiadek, a drugi stwierdzi, że w jego odczuciu to nic złego, każdy uważa co innego, nawet księża nie mają wspólnej wersji, a dodając jeszcze takiego pomylonego Ojca Dyrektora robi się jeszcze ciekawiej. Rozmawiałem nie raz z tzw. katolikami na temat ich wiary i okazuje się, że wielu nie wie co jest sednem religii katolickiej, znają jakieś tam fragmenty, typu: no trzeba chodzić do kościoła, do spowiedzi i wierzyć w Boga i Maryję zawsze dziewicę - dla wielu to cały katolicyzm, jakże bogata i skomplikowana religia, jestem pełen podziwu. W moim odczuciu kościół katolicki jest jak kabaret, najbardziej podoba mi się przekazywanie znaku pokoju i zwrot bracia i siostry. To szczyt groteski, dobrze, że nie muszą sobie podawać rąk, bo tego wielu mogłoby nie znieść.

 

Yans:

A z innej beczki - żyjemy doprawdy w dziwnych czasach. Ludzie chwalą się, jak to logika rządzi ich postępowaniem, jednocześnie zachowując się wbrew wszelkiej logice.

Od dawna już nie wierze, że postępowaniem ludzi rządzi logika Nie ma co się oszukiwać, sam często postępuje wbrew sobie, nieracjonalnie. Ludzie nie kierują się logiką tylko emocjami, prawie wyłącznie.

 

Conrado31:

To nienaturalne że zdrowy facet, ksiądz musi się wstrzymywać od prowadzenia życia płciowego.

Ciekawe, czy to wstrzymywanie jest wogóle możliwe? Wątpię. Myślę, że to szkodliwe dla organizmu, pewnie też dla psychiki.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Niewiem co sie dzieje ze mna ,osotanio nawiazałem kontakt jedna znajoma która uczyla mnie w szkole.

Starałem sie mniej do szkoły przychodzic i spotykac moja pania po za szkola i nachodzic ludzi.

Ale w dniu 6 maja gdy mnie zaprosila nauczycielka do szkoly na kawe uslyszalem od niej ze nie moge przyjsc do szkoly bo dyrekcja sie skarzy .

Pomyslalem sobie czy mnie nie oszukuja.Ale po rozmowie z kolega postanowilismy by zapytac sie dyrekcji tzn.ja bym zapytal sie dyrekcji czy maja pretensje czy nie?

Ale gdy spotykam z moimi przyjaciolmi,znajomymi nikt do mnie nie ma pretensji.Tylko teraz mniej spotykam sie zludzmi a gdy chce poznac kogos nowego to mysle ze upada moja wiara na duchu nie chodze do kosciola,mniej chodze do kosciola,mniej z ze znajomymi i przyjaciolmi lub wogle nie widuuje sie mam pretensje do całego swiata.Zastanawiam sie czy to specjalnie sie dzieje,czy nie?

4 lata pozniej udawało mi sie chodzilem do kosciola zawieralem zludzmi przyjazn a teraz jest na odwrot nie udaje mi sie wszytsko,gdy odczekuje iles dni uklada sie ale nie tak jak trzeba.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kirian napisała, że w sprawie wiary opiera sie na własnych odczuciach, dla mnie to śmieszne, bo tak właśnie robi większość katolików, każdy opiera się na własnych odczuciach.

 

Dla mnie nie jest to śmieszne, raczej smutne. Dlaczego? Z powodu, o którym pisałeś dalej - brak "wspólnej wersji". Z czego to wynika? Z banalnego powodu - odpowiedzi na wszystkie pytania nie są zawarte w Biblii i szukanie w niej wskazówek dotyczących choćby wymienionych przez Ciebie prezerwatyw czy in-vitro byłoby daremne. Pomijam już fakt, że obecnie dostępna Biblia jest którymś kolejnym przekładem oryginału, a wiadomo jak jest z tłumaczeniami - im ich więcej, tym dalej im do pierwowzoru. Co zatem ma robić człowiek wierzący według Ciebie, skoro nawet księża różnią się między sobą opiniami? Zamknąć się w buszu, tak na wszelki wypadek, padać na kolana parę razy dziennie i bić się w piersi, bo nie ma wskazówek dotyczących swojego życia? Nie. Żyć tak, jak uważa to za słuszne. Opierając się na regułach, co do których nie ma żadnych wątpliwości (choćby 10 przykazań), a inne kwestie rozważać we własnym sumieniu. Czy to śmieszne? Dla mnie nie.

 

Odniosę się jeszcze do Twojej wypowiedzi na temat hipokryzji. "Bracia i siostry", "znak pokoju" i radość, że nie trzeba podawać sobie rąk, bo dla wielu by to był prawdziwy dramat. Cóż, widać chodzę do dziwnego kościoła, bo podawanie sobie rąk jest na porządku dziennym. Hipokryzja? O dziwo nie. Co więcej, można zauważyć sporą bezinteresowność. Najlepszym przykładem są wyśmiewane w tym wątku tzw. msze o uzdrowienie. Byłam raz na takiej, modliłam się w swojej intencji. I wtedy właśnie uderzyła mnie bezinteresowność ludzi, którzy przychodzą na takie msze modlić się za innych. Totalnie obcy ludzie podeszli do mnie i położyli swoje ręce na moich ramionach, życząc mi powrotu do zdrowia. To było świetne przeżycie i bardzo miłe odczucie. Hipokryzji nie odnotowałam.

 

Nie będę oczywiście wykłócać się, że wiara ma sens i sporo wnosi w życie, że można w kościele spotkać ludzi, którzy nie idą do niego byle "odklepać swoje" bo tak im wpojono w domu. Każdy ma własne zdanie i własne potrzeby. Ale o ile ja nie wyśmiewam ateistów, o tyle byłoby fajnie, gdyby i moje poglądy uszanowano i nie pisano że są "śmieszne". Są jakie są. Pomijam już fakt, że chyba nigdzie nie napisałam "Jestem 100% katoliczką". Jestem osobą wierzącą. Ze swoimi wątpliwościami, za które dostałam parę razy po głowie. Idealną katoliczką nie będę pewnie nigdy. Ale to nie znaczy, że nie staram się żyć dobrze. Jeśli ktoś uważa, że to głupie - ok. Wolna wola. Ale apeluję jednak o odrobinę zrozumienia dla tych, co mają inne poglądy ;)

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Kilka lat temu doszło do absurdalnej sytuacji, gdzie mówiono o tym, że Harry Potter sprowadza na złą drogę, że jest tam mowa o czarach, magii i to może zaszkodzić dzieciątkom w ich drodze do Boga, sorry, ale wtedy uznałem, że Kościół Katolicki osiągnął dno, skoro uważa za godnego sobie przeciwnika niewinną książką dla dzieci.

 

Kościół uważa za godnego przeciwnika wszystko, co jest dostatecznie popularne i sprzeczne z jego ideologią. Sposób jego myślenia przypomina pod tym względem model myślenia organizacji totalitarnej.

Pamiętam równie zabawny komunikat Watykanu na temat Avatara, że niby jest sprzeczny z ideologią katolicką. Nie wiem o co dokładnie miało chodzić, pewnie kwestie polityczne, ale to było naprawdę bardzo absurdalne. Coś jak projekt uchwały któregoś z łebków z LPR czy PiS: Jezus Chrystus królem Polski. Doprawdy, czy oni nie widza, że się ośmieszają.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

tak naprawde nie wiedzialam czy cos tutaj napisac.. widze ze prawie wszyscy jestecie jednomyslni w tych sprawach ze wiara nie uczyni cudu. Moze nie moze tak musi byc.

Ja chce napisac cos od siebie, ze swojego doswiadczenia, obserwacji,wywiadu od innych.

tak naprawde te zaburzenia nastroju, depresje , ciagle zle samopoczucie.... w duzej mierze wynikaja z naszych problemow z tego jak radzimy sobie w zyciu, jakiego kopa dostalismy od zycia.Przeciez ilez osob popelnia samobojstwa ze wzgledu ze sobie nie radzi. watek jest ''siostry zakonne o depresji'' jednak moze dopowiem cos, ze naparwde wielu ludziom, taka cisza, takie skupienie zawierzenie sie ku Bogu wiele domomaga, choc czesto bywa to ucieczka w religie.Ale nawet sama swiadomosc ze ktos jest ktos mnie rozumie.. jest naprawde pomocne.

nie wiem czy mieliscie kontakt ze skupieniami rekolekcjami czy odnowa w duchu swietym.... jednakze sa osoby samotne z mnostwem problemow i taka cisza rekolekcyjna, miejsce w domu Bozym czy u siostr czy w domu rekolekcyjnym duzo pomoze.jest to mniejsce jakby zadumy. czesto ludzie prowadzacy takie dni sa doswiadczeni wlasnie w sprawach ludzkiej psychiki. Nie chce wam tutaj glosic kerygmatu, ale tez ukazac zdanie od innej strony.

Wiemy ze depresja jest choroba i trzeba jej leczyc ale tez trzeba szukac roznych wyjsc z sytuacji. niekiedy ks.czy siostra zakonna wiecej zrozumie czlowieka niz psycholog ktory musi odbebnic 50 min sesji.

Dlatego jesli ktos zastanawiał sie nad osobą zakonna w celu pomocy porady czy tez jakims wyjazdem skupieniem moze warto chociaz sprobowac.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

betii jezeli Ci tego typu terapia pomaga to jestem jak najbardziej za.

Jeśli znajdziesz tam kogoś, komu nie będzie naprawdę zależało na zrozumieniu Twoich problemów i autentycznej pomocy, a nie karmieniu Cię frazesami, typu "Bóg Cię kocha" itp. Nie powinnaś jednak przedkładać tych spraw ponad porady specjalistów. Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

No, z tym Harrym Potterem to faktycznie była przesada. :roll: Uwielbiałam te książki i byłam zirytowana tą sytuacją. Ale podobno po jakimś czasie Watykan go "rozgrzeszył", bo w końcu się kapnęli, że ta książka pozwala odróżnić dobro od zła i pokazuje, czym jest prawdziwa przyjaźń (jakoś tak).

 

Też nie jestem w stanie pojąć "czepiania się" fikcji literackiej. Największa awantura była oczywiście o "Kod Leonarda", który przeczytałam jednym tchem, obejrzałam ekranizację i jakoś nie uważam, żebym z tego powodu miała bić się w klatę i czekać na wieczne potępienie. Jeśli ktoś nie potrafi odróżnić fikcji od realiów, to jest jego problem i imo właśnie z tym mamy do czynienia w przypadku, w którym księża piętnują książki czy filmy. Tak, jakby owe dzieła mogły odciągnąć wierzących od kościoła, a chyba właśnie tego co poniektórzy się obawiają. Ale cóż, są różni ludzie i trzeba się z tym pogodzić. Fanatycy trafią się wszędzie.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Nie twierdze ze jedynie pokarm ''duchowy ma wyleczyc.jednak nie mozna negowac ze wiara bywa pomocą w zyciu.

Czlowiek wierzacy takze doswiadcza i chorob i cierpienia i bolu, senk w tym aby umiec to zniesc i pogodzic się z tym.

Narazie stan moj nie pozwala mi nigdzie wybyc ale bede chciala skorzystac z pomocy duchowej. Bo nawet zrozumienie czemu sie cierpi bywa pomoca. Chyba ze ktos z gory jest nastawiony na slowo ''nie''.

Nie chcialam glosic kerygmatow, ale nawet w czasach apostolskich wiara wlasnie czynila cuda, a uzdrowienia otrzymywali ci co wlasnie gleboko wierzyli i ufali. Bywa to trudne.Ciezko to zrozumiec jak ii to czemu czlowiek tak reaguje na rozne rzeczy i sie załamuje.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Mój komentarz mógł zostać odebrany jako zbyt ostry(chyba mi to sprostowanie nie wyszło ;-) ), więc trochę sprostuję. Jako ateista (a właściwie to nawet nie wiem, czy ateista to dobre słowo, ateizm w dzisiejszym wydaniu jest bardzo płytki, co mi nie odpowiada) uważam, że gro wierzących jest śmieszna z tego powodu, że sami nie wiedzą w co wierzą. Dodatkowo nie interesuje was wcale wasza religiia, większość ludzi czyta od czasu do czasu ksiażki, ciekawe kto przeczytał Nowy Testament w całości - każdy tłumaczy, że to trudna lektura, że nie da się w całości zrozumieć tego pięknego dzieła, a mi się po prostu wydaje, że prawie nikt tego nie czyta, bo NW wcale nie jest ciekawy, a poza tym to nikogo nie interesuje, co miał Jezus do powiedzenia. Większość katolików przez całe życie nie przeczyta biblii, to ma być poważne podejście do sprawy wiary? Ludzie wierzą z przyzwyczajenia, ze strachu, chcą mieć nadzieję, że ktoś tam u góry jest i czuwa nad nimi, nawet jeśli nie ma na to żadnego dowodu, nawet jeśli przez lata ten Bóg nie pomagał, to wierzący zadowalają się nawet usłyszaną plotką, że o tam, tamtej osobie Bóg pomógł. Z moich obserwacji wynika, że Bóg pomaga bardzo żadko, lub wcale - a tak na prawde uważam, że po prostu skoro jest tylu wierzących, którzy modlą się i proszą, to na pewno musi zdarzyć się przez przypadek, że w końcu ktoś "wymodli" zdrowie, pracę, czy wygraną w totolotka, ale nie jest to działanie Boga, tylko zwykly przypadek. Ci którzy się nie modlą również mogą doświadczyć "cudu" i wyzdrowieć ze śmiertelnej choroby. Na jakimś blogu czytałem wpis pewnej pani, która pisała o swojej "relacji" z Bogiem, o to, że prosiła go o coś dla niej ważnego, o koniec problemów, itd. Po czym stwierdziła, że w końcu zrozumiała, że Bóg jest wolny i nie musi spełniać jej próśb i to właśnie jest wyraz jego miłości - uważam, że to raczej smutne, w taki pokrętny sposób sobie to tłumaczyć, tak samo w kościele postrzegane jest cierpienie, jako wyraz Bożej łaski i czegoś tam jeszcze, głupie gadanie, wiem co nie co o cierpierniu i dziekuję za tą łaskę, nie zasłużyłem na nią i nie jestem jej godzien, niech pan Bóg przekaże ją komuś innemu ;-).

 

Uważam, że główną rolą religii jest dawanie nadzieii, niewielka to pociecha, jednak niektórzy w wierze widzą dla siebie jedyny ratunek. Myślę, że takie podejście jest szkodliwe, bo nadzieja nic nie zmienia, pozwala trochę dłużej przetrwać, może daje jakąś tam siłę wewnętrzną, ale niczego naprawdę nie rusza do przodu.

 

Właściwie każda moneta ma dwie strony i skoro wspólnoty religijne, pobyt w ciszy w klasztorze, czy rozmowa ze spowiednikiem pomaga, daje przynajmniej chwilowe pocieszenie, to uważam, że nie jest to nic złego jeśli ktoś tego potrzebuje, jednak nie można się pogrążać, oddać wszystko w ręce Boga, bo to droga do autodestrukcji, religia może dać pocieszenie.... tylko pocieszenie.

 

@Kirian

Żyć tak, jak uważa to za słuszne. Opierając się na regułach, co do których nie ma żadnych wątpliwości (choćby 10 przykazań), a inne kwestie rozważać we własnym sumieniu. Czy to śmieszne? Dla mnie nie.

Śmieszne dla mnie jest, że ludzie uważają się za katolików, ale nie przestrzegają wielu kościelnych zakazów, a zatem mówią swojemu Bogu: mam cię gdzieś. Tłumaczenia typu, wszyscy jesteśmy grzeszni, pójdę do spowiedzi, musimy się umacniać w wierze, są jeszcze bardziej zabawne, to jawna hipokryzja. Co mam na myśli, no na przykład seks przedmałżeński, każdy katolik wie, że to grzech, a kto tego przestrzega, używanie prezerwatyw, kościół twierdzi, że to grzech, katolik skoro jest katolikiem również w to wierzy(powienien), ale często nie przestrzega, rozwody kiedyś były w kościele zabronione (najwidoczniej Bóg zmienił zdanie, bo dziś już można to obejść i Bóg się nie pogniewa), agresja słowna i przemoc fizyczna, w kraju gdzie 9x% to ludzie wierzący powinniśmy żyć wszyscy w zgodzie i pokoju, a czy tak jest? Dlatego też uważam, że nazwa kościoła - katolicki dobrze mówi o tej instytucji i jej członkach(większości), katolicki znaczy powszechny, czyli dla każdego, a jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego :-) Żeby być katolikiem nie trzeba myśleć samodzielnie, a to jest złe, wszystko dane jest na tacy, ale to żarcie z biedronki, nie warte uwagi. Siłą kościoła jest ilość wierzących, tradycja, symbole - jak JPII, czasami atmosfera - np. na święta, i ładne średniowieczne budynki z witrażami w oknach, poza tym to pustka i płytkie rytuały.

 

I jeszcze o tym przekazywaniu sobie znaku pokoju, czy naprawdę uważasz, że to przekazywanie znaku pokoju jest szczere? A może to taki pusty rytuał, że ci ludzie którzy tam stoją w kościele to w większości nie bracia i siostry, bo już po kościele niejeden znich spojrzy na drugiego z pogardą, z poczuciem wyższości, tak to jest, gdyby było inaczej, to wszyscy żyli by w zgodzie i miłości, realia są inne, dlatego mnie ta szopka śmieszy. Tak, na pewno są jakieś specyficzne kościelne grupy, które się naprawde wspierają i starają się iść z duchem chrześcijaństwa, ale to margines, reszta to ludzie z ulicy, którzy sami nie wiedzą po co przyszli do kościoła - tak uważam.

I nie śmieję się z twoich poglądów tylko z podejścia do wiary, nie robię tego złośliwie, po prostu dla mnie jest to pozbawione sensu, bez urazy.

 

Do redakcji :smile: - już nie będę robił offtopu.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

uważam, że gro wierzących jest śmieszna z tego powodu, że sami nie wiedzą w co wierzą. Dodatkowo nie interesuje was wcale wasza religiia, większość ludzi czyta od czasu do czasu ksiażki, ciekawe kto przeczytał Nowy Testament w całości - każdy tłumaczy, że to trudna lektura, że nie da się w całości zrozumieć tego pięknego dzieła, a mi się po prostu wydaje, że prawie nikt tego nie czyta, bo NW wcale nie jest ciekawy, a poza tym to nikogo nie interesuje, co miał Jezus do powiedzenia.

 

Jak sam napisałeś, wydaje Ci się. Jak przeprowadzisz badania wśród osób zadeklarowanych jako katolicy i wyjdzie Ci czarno na białym, ile osób czyta a ile nie, to będziesz mógł grzmieć "większość nie czyta". Skąd wiesz? Siedzisz w głowach wszystkich ludzi? Poza tym dziwi mnie też nieco Twoje podejście. Czy Twoim zdaniem katolik powinien przeczytać Biblię raz w życiu i już jest ok, czy może sięgać po nią musi choć raz w miesiącu? Skoro nie uznajesz kierowania się w tej kwestii indywidualnymi potrzebami wierzących, to chyba uważasz, że są jakieś "normy" których należy przestrzegać? Np. lektura co niedzielę.

 

Większość katolików przez całe życie nie przeczyta biblii, to ma być poważne podejście do sprawy wiary?

 

I znowu - na jakiej podstawie twierdzisz, że większość?

 

Ludzie wierzą z przyzwyczajenia, ze strachu, chcą mieć nadzieję, że ktoś tam u góry jest i czuwa nad nimi, nawet jeśli nie ma na to żadnego dowodu, nawet jeśli przez lata ten Bóg nie pomagał, to wierzący zadowalają się nawet usłyszaną plotką, że o tam, tamtej osobie Bóg pomógł.

 

Widać posiadasz jakieś nadnaturalne zdolności, skoro znowu uogólniasz. Jasne, że wiele osób wierzy, bo tak ich nauczono. Ale nie generalizuj. Sporo osób wierzy wcale nie dlatego, że się panicznie boi, ale dlatego, że "tak czuje". Nie jestem fanatyczką religijną, nie pochodzę z rodziny, w której przez całe dzieciństwo byłam siłą ciągana do kościoła. Ale przeżyłam kilka razy coś, co pozwoliło mi faktycznie uwierzyć w jakąś "Siłę Wyższą". Pamiętam swoją spowiedź przed pierwszą komunią. Gówniara byłam, więc to nie kwestia jakiegoś nastawienia i oczekiwania na cud czy coś w tym rodzaju, ale gdy wstałam od konfesjonału, poczułam niesamowitą lekkość "w środku". Tak, jakby z piersi zdjęto mi worek z kamieniami. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, "Coś w tym musi być".

 

Z moich obserwacji wynika, że Bóg pomaga bardzo żadko, lub wcale - a tak na prawde uważam, że po prostu skoro jest tylu wierzących, którzy modlą się i proszą, to na pewno musi zdarzyć się przez przypadek, że w końcu ktoś "wymodli" zdrowie, pracę, czy wygraną w totolotka, ale nie jest to działanie Boga, tylko zwykly przypadek.

 

Możliwe. Ale ingerencji też nie możesz wykluczyć. Nigdy się nie dowiemy, czy wysłuchanie modlitw to zbieg okoliczności czy łaska Tego na Górze.

 

Ci którzy się nie modlą również mogą doświadczyć "cudu" i wyzdrowieć ze śmiertelnej choroby.

 

Nie da się z tym polemizować.

 

Na jakimś blogu czytałem wpis pewnej pani, która pisała o swojej "relacji" z Bogiem, o to, że prosiła go o coś dla niej ważnego, o koniec problemów, itd. Po czym stwierdziła, że w końcu zrozumiała, że Bóg jest wolny i nie musi spełniać jej próśb i to właśnie jest wyraz jego miłości - uważam, że to raczej smutne, w taki pokrętny sposób sobie to tłumaczyć, tak samo w kościele postrzegane jest cierpienie, jako wyraz Bożej łaski i czegoś tam jeszcze, głupie gadanie, wiem co nie co o cierpierniu i dziekuję za tą łaskę, nie zasłużyłem na nią i nie jestem jej godzien, niech pan Bóg przekaże ją komuś innemu ;-).

 

Nie traktuję cierpienia jako łaski i też nie trafia do mnie tłumaczenie wspomnianej przez Ciebie osoby. Uważam po prostu, że nasze życie tu i teraz zależy przede wszystkim od nas samych. Trudno oczekiwać, żeby Bóg spełniał wszystkie nasze prośby - nie o to chodzi w życiu. A cierpienie? Jest nieodłączną częścią ludzkiej natury, bez względu na to czy wierzy się w Boga, czy nie. To o czym piszesz (czyli gloryfikowanie cierpienia przez księży) ma na celu raczej "pocieszanie" ludzi. Cierpicie, jesteście wystawiani na próby, ale czeka na Was lepsze życie. Wiem, marna to pociecha, ale rzeczywiście wielu księży taką filozofię forsuje.

 

Uważam, że główną rolą religii jest dawanie nadzieii, niewielka to pociecha, jednak niektórzy w wierze widzą dla siebie jedyny ratunek. Myślę, że takie podejście jest szkodliwe, bo nadzieja nic nie zmienia, pozwala trochę dłużej przetrwać, może daje jakąś tam siłę wewnętrzną, ale niczego naprawdę nie rusza do przodu.

 

Dziwne podejście... Dla mnie nadzieja jest potężną siłą i nie mówię tu tylko o nadziei związanej z Bogiem, ale też o nadziei jaka dotyczy spraw totalnie przyziemnych. Mnie ona daje kopa, jest siłą napędową i zachętą do podejmowania działań. Gdybym np. nie miała nadziei na to, że wygrzebię się w końcu z depresji, to w ogóle bym nie podejmowała leczenia. Bo po co? Dzięki temu, że mam nadzieję na lepsze, zmobilizowałam się do ruszenia czterech liter do lekarza i działam.

 

Właściwie każda moneta ma dwie strony i skoro wspólnoty religijne, pobyt w ciszy w klasztorze, czy rozmowa ze spowiednikiem pomaga, daje przynajmniej chwilowe pocieszenie, to uważam, że nie jest to nic złego jeśli ktoś tego potrzebuje, jednak nie można się pogrążać, oddać wszystko w ręce Boga, bo to droga do autodestrukcji, religia może dać pocieszenie.... tylko pocieszenie.

 

A także siłę do działania i sporo radości. Przy czym zgadzam się w 100%, że życie nie ogranicza się do religii. Ale nie mówimy tu chyba o fanatykach.

 

Śmieszne dla mnie jest, że ludzie uważają się za katolików, ale nie przestrzegają wielu kościelnych zakazów, a zatem mówią swojemu Bogu: mam cię gdzieś. Tłumaczenia typu, wszyscy jesteśmy grzeszni, pójdę do spowiedzi, musimy się umacniać w wierze, są jeszcze bardziej zabawne, to jawna hipokryzja.

 

Zapewne sporo osób faktycznie traktuje spowiedź jako "przepustkę". Naświnię, ale i tak zostanie mi wybaczone. I zgadzam się, że takie rozumowanie jest bez sensu. Z drugiej strony są też ludzie, którzy mówią sobie "Popełniłem sporo idiotyzmów. Wyspowiadam się i spróbuję nie popełniać już tych błędów". I próbują.

 

Co mam na myśli, no na przykład seks przedmałżeński, każdy katolik wie, że to grzech, a kto tego przestrzega, używanie prezerwatyw, kościół twierdzi, że to grzech, katolik skoro jest katolikiem również w to wierzy(powienien), ale często nie przestrzega, rozwody kiedyś były w kościele zabronione (najwidoczniej Bóg zmienił zdanie, bo dziś już można to obejść i Bóg się nie pogniewa), agresja słowna i przemoc fizyczna, w kraju gdzie 9x% to ludzie wierzący powinniśmy żyć wszyscy w zgodzie i pokoju, a czy tak jest?

 

Nie, nie jest. Bo niewątpliwie spora część ludzi deklarująca, że jest katolikami, postępuje tak, jak to widzisz. Ale czy większość? Kurczę, nie sądzę. Tych pozytywnych przykładów po prostu się zwykle nie dostrzega. O ile łatwiej jest zauważyć sąsiada, który zamknie nam drzwi windy przed nosem, niż drugiego sąsiada, który powie "Dzień dobry" i zainteresuje się co słychać? Pod koniec dnia pamięta się przede wszystkim tego gbura, który zabrał windę. Moim zdaniem wiele zależy od nastawienia. Jeśli ktoś skupia się tylko na tym, co złego jest na świecie i jak wredni są inni ludzie, to jasne, że przede wszystkim to będzie widział.

 

Dlatego też uważam, że nazwa kościoła - katolicki dobrze mówi o tej instytucji i jej członkach(większości), katolicki znaczy powszechny, czyli dla każdego, a jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego :-) Żeby być katolikiem nie trzeba myśleć samodzielnie, a to jest złe, wszystko dane jest na tacy, ale to żarcie z biedronki, nie warte uwagi. Siłą kościoła jest ilość wierzących, tradycja, symbole - jak JPII, czasami atmosfera - np. na święta, i ładne średniowieczne budynki z witrażami w oknach, poza tym to pustka i płytkie rytuały.

 

Dla jednych - tak. Dla drugich - to coś więcej. Skoro już tak jedziemy ostro po hipokryzji i bezmyślnym powielaniu schematów, to ciekawa jestem Twojej opinii o zadeklarowanych ateistach, którzy nie wierzą w Boga, nie chodzą do kościoła, ale za to radośnie obchodzą Boże Narodzenie, ubierają choinkę, dzielą się opłatkiem. Zapożyczają sobie tradycję chrześcijańską i dostosowują ją do własnych potrzeb? A może głupio im, że wszyscy cieszą się na święta, więc oni też powinni? Dla mnie to jest właśnie obłuda. Nie wierzysz? To nie świętuj narodzin Jezusa, przecież on nic dla Ciebie nie znaczy.

 

I jeszcze o tym przekazywaniu sobie znaku pokoju, czy naprawdę uważasz, że to przekazywanie znaku pokoju jest szczere?

 

Tak. W tym momencie łatwiej mi spojrzeć życzliwie na innych ludzi.

 

A może to taki pusty rytuał, że ci ludzie którzy tam stoją w kościele to w większości nie bracia i siostry, bo już po kościele niejeden znich spojrzy na drugiego z pogardą, z poczuciem wyższości

 

Możliwe. Ale skąd wiesz, że po wyjściu z kościoła jeden nie podejdzie do drugiego i nie zacznie rozmowy? Że rodzice dzieci, które przygotowują się do komunii, nie wymienią się poglądami, nie doradzą sobie w jakiejś kwestii? Uparcie widzisz tylko złe strony, kompletnie ignorując fakt, że np. chodzenie do kościoła może przynieść coś dobrego - w zwykłych relacjach międzyludzkich.

 

tak to jest, gdyby było inaczej, to wszyscy żyli by w zgodzie i miłości, realia są inne, dlatego mnie ta szopka śmieszy.

 

Czarne owce trafią się wszędzie i to one przede wszystkim rzucają się w oczy, bo robią najwięcej zamieszania. Pewnie, że nie wszyscy są pozytywnie nastawieni do drugiego człowieka, a wiele osób wręcz odczuwa satysfakcję na myśl, że komuś jest źle. Ale przyznam, że wątpię by tacy ludzie chodzili do kościoła. Raczej odnoszą się do niego z podobną pogardą, jak do ludzi.

 

Tak, na pewno są jakieś specyficzne kościelne grupy, które się naprawde wspierają i starają się iść z duchem chrześcijaństwa, ale to margines, reszta to ludzie z ulicy, którzy sami nie wiedzą po co przyszli do kościoła - tak uważam.

 

Nie potrzeba żadnych specyficznych grup. Wydaje mi się, że podczas mszy w wielu ludziach następuje autentyczna przemiana. Łatwiej im o łagodniejsze spojrzenie na innych, o uprzejmość, miły gest czy uśmiech. Sztuką jest zachowanie takiej postawy także po wyjściu z kościoła, zgoda. Ale to nie znaczy, że kompletnie nikomu się to nie udaje.

 

Swoją drogą ciekawa jestem jak często bywasz w kościele, skoro masz tak wyrobione zdanie na temat ludzkich zachowań podczas mszy i po niej...

 

I nie śmieję się z twoich poglądów tylko z podejścia do wiary, nie robię tego złośliwie, po prostu dla mnie jest to pozbawione sensu, bez urazy.

 

Nie bronię Ci uważania moich poglądów za pozbawione sensu, masz do tego prawo. Jednak moim zdaniem wiara sens ma i daje naprawdę sporo - nie tylko nadzieję i złudną czy chwilową pociechę. Ale tego trzeba doświadczyć, bo tak "na gębę" to się kwestii nie wytłumaczy ;) Pozdrawiam.

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jak sam napisałeś, wydaje Ci się. Jak przeprowadzisz badania wśród osób zadeklarowanych jako katolicy i wyjdzie Ci czarno na białym, ile osób czyta a ile nie, to będziesz mógł grzmieć "większość nie czyta". Skąd wiesz? Siedzisz w głowach wszystkich ludzi?

 

No wiesz co! Nie żartuj sobie. Na jednego Polaka rocznie przypada półtorej (około, nie pamiętam już dobrze) przeczytanej książki. Trzeba rozwijać?

Udostępnij tę odpowiedź


Odnośnik do odpowiedzi
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×